Chwała Bogu

OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Całun Turyński

Mówi wizerunek

Negatyw twarzy Chrtystusa z Całunu Turyńskiego

Negatyw twarzy Chrystusa z Całunu Turyńskiego

 Oblicze Pana Jezusa odtworzone na podstawie

Oblicze Pana Jezusa odtworzone na podstawie Całunu Turyńskiego w laboratoriach NASA

 

 

Po zakończeniu wystawienia Całunu Turyńskiego w 1978 r. relikwia ta została przeniesiona z katedry do przylegającego do niej Pałacu Królewskiego i „zdana na pastwę naukowców”- jak głosił tytuł jednego z dzienników. Stwierdzenie dosadne, ale oddające dobrze zapał ekipy STURP i uczonych „niezrzeszonych”. Po raz pierwszy w swojej historii Całun został tak dokładnie zbadany bezpośrednio – „na żywo”. STURP – skrót od The Shroud of Turin Reserch Project (Projekt Badań Całunu z Turynu) – wykorzystała najnowszą aparaturę i swoją wiedzę, przeprowadzają szereg badań, pobierają próbki tkaniny i wykonują ponad 6 tysięcy zdjęć zwykłych oraz specjalistycznych: różnymi kolorami i przy pomocy różnorodnych promieni. W swoich laboratoriach uczeni ci poświęcili badaniu otrzymanych danych ponad 250 tysięcy godzin, a ich rzecznicy – K.E. Stevenson i G.R. Habermas – po trzech latach opublikowali popularnonaukową książkę z ich wynikami i własnymi wnioskami pt. „Werdykt o Całunie”. Ich opinię można wyrazić w jednym zdaniu:

Wszystkie wyniki z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością wskazują na fakt, że może to być płótno grobowe Jezusa Chrystusa.

Jeszcze raz zostały potwierdzone wnioski, do których w latach trzydziestych doszli specjaliści z medycyny sądowej i wielu uczonych innych dziedzin nauki. Ich wachlarz poszerzał się w miarę jej rozwoju, a chociaż uczeni a STURP-u skupili się głównie na poznaniu struktury fizycznej wizerunku całunowego, to wykonane przez nich zdjęcia wraz z uzyskanym poprzednio stanowiły wystarczający materiał do odtworzenia tego, co „mówi wizerunek”

Postać niepodobna do ludzi

W zasadzie jest to sprawa najważniejsza. Wizerunek na Całunie stanowi jego główną wartość i jak każdy obraz jest przeznaczony do oglądania i podziwiania. Tylko że gdy patrzymy na wizerunek, podziw zamienia się w trwożliwe stwierdzenie, które możemy oddać słowami proroka Izajasza opisującego cierpienia tajemniczego Sługi Pańskiego: Jak wielu osłupiało na Jego widok, tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd i postać Jego była nie podobna do ludzi (Iz 52,140). Tym Sługą Pańskim był – i jest nadal! – Jezus (por. Dz8,35). Wzrok patrzącego na wizerunek całunowy przykuwa przede wszystkim twarz. Tchnie majestatem śmierci, ale jest pełna spokoju, jak gdyby owe rany i inne obrażenia – a uczeni doliczyli się ich około 600! – nie wywarły wpływu na wyraz oblicza. Psycholodzy są zdania, że tak mógł znosić straszliwe cierpienia Człowiek, który widział głęboki ich sens i znał przyszłość: zmartwychwstanie.

Cała twarz jest obrzękła. Nosi ślady uderzeń, o których świadczą krwawe wybroczyny i opuchnięcia. Na lewym łuku brwiowym widać przecięcie skóry o długości 6cm. Podobna rana znajduje się na prawym policzku, w kształcie trójkąta o bokach 3cm. Uderzenie kijem spowodowało pęknięcie kości nosowej i ranę na lewym łuku brwiowym. Nie było to tylko „policzkowanie” Św. Jan używa terminu greckiego pochodzenia od rapis, czyli kij…Inne uderzenie spowodowało obrzęk na górnej wardze z prawej strony. Poniżej widnieją ślady wyrywania włosów brody wraz z wierzchnią warstwą skóry. Elektroniczne zdjęcia trójwymiarowe wykryły wypukłość wycieków krwi, które – „przetłumaczone” na cyfry i odtworzone w obrazie z zastosowaniem zaznaczenia czerwonym kolorem – pozwoliły na jej oznaczenie tam, gdzie jej się nie domyślano. Znane już – otrzymały bardzo wyraźną ” topografię”. Sensacją było odkrycie chusty podtrzymującej szczękę i zawiązaną na szczycie głowy, dzięki czemu pukle włosów po jednej i drugiej stronie twarzy, znajdując się bliżej tkaniny, mogły pozostawić na niej swój ślad z licznymi wyciekami krwi. Spowodowała je korona cierniowa w kształcie wschodnie mitry, a nie krążka splecionych gałązek, jak to odtwarza ikonografia. Mitra ta ściskała boki i wierzch czaszki. Na czole można doliczyć się 13 przekłuć, 20 z tyłu głowy, która dotykała pionowej belki krzyża. Ponieważ boki głowy nie są widoczne na wizerunku, chirurdzy przypuszczają, że urazów mogło być około 50. Jeden z wycieków nakreślił zapis odwróconej cyfry „3”, a znak ten stał się ” świadkiem koronnym” istnienia Całunu na wiele wieków przed jego przybyciem na Zachód i datą powstania tkaniny, którą wyznaczył problematyczny wynik analizy C14 na 1260-1390 r., a więc na okres Średniowiecza.

Unikatowy przypadek

Historia ukrzyżowania nie dostarcza ani jednego dowodu na koronowanie cierniem skazańców. Był to przypadek unikatowy, który tkwi mocno w kontekście historycznym. Odkryty w 1932r. dziedziniec fortecy Antonia w Jerozolimie, tzw. Lithostrotos (J19,130, pokryty jest rysunkami gier. Jedna z nich nosi nazwę „gry w króla”. Przebrany musiał poddać się zabawie: udawać króla, znosząc kpiny i bolesne żarty. Tym razem żołnierze nie musieli rzucać kośćmi. „Przegranym był Jezus Nazarejczyk, który stwierdził, że jest królem (J18,37). Materiał na koronę był pod ręką jako typowy na Bliskim Wschodzie opał: o tej porze roku palono ognie na dziedzińcach (por. J 18,18). Na cały ciele widoczne są ślady po rzymskim biczu, zwanym flagrum taxilla-tum. Do końców rzemieni przytwierdzone były kawałki metalu lub kostki, które przecinały skórę. Horacy określił to narzędzie kary horribile flagellum – ‚bicz-horror”. Wymierzono ją jako „pouczenie”, a wówczas ilość uderzeń była bardzo wysoka. Oprawcy jednak musieli uważać, by nie zabić osądzonego, który był wypuszczany na wolność. Taką karę wymierzono Jezusowi, gdyż Piłat miał zamiar Go uwolnić (por. Łk 23,16.22). Na wizerunku całunowym widać około 120 przecięć skóry. Oprawców było dwóch. Stali za biczowanym, pochylonym i przywiązanym do niskiego słupka. Dane elektroniczne pozwalają określić ich wzrost. Ten z prawej strony był wyższy i uderzał z wyraźnym sadyzmem nie tylko po plecach, lecz również po rękach i nogach. Rzemienie biczów zawijały się na ciele, raniąc szczyty klatki piersiowej, brzuch i golenie. Po tej karze rokującej uwolnienie, a więc wymierzanej prawdopodobnie aż do omdlenia, Piłat wydał wyrok śmierci przez ukrzyżowanie. Jezus niósł na Golgotę poprzeczną belkę krzyża, o czym świadczą dwa duże obrzęki na plecach. Poprzecinana biczami skóra powinna w tych miejscach ułatwić powstanie dwóch ran do żywego mięsa. Tak się nie stało, ponieważ między drewnem belki a skórą znajdowała się tkanina: tunika tkana od góry do dołu (J19, 23).

Skazańcy na miejsce ukrzyżowania szli zawsze nadzy. Widocznie Piłat chciał ukryć przed rzeszą ślady biczowania wskazujące na „uwolnienie”… Nie tylko ciężar belki, ale i owa szata przyczyniły się do upadków Jezusa. Prawe kolano było silnie potłuczone. Ewangelie wspominają o decyzji setnika, by ktoś inny przejął trud niesienia belki krzyża. Tradycja domyśliła się przyczyny i na Drodze Krzyżowej umieściła stacje trzech upadków. Całun nie pozostawia wątpliwości. Skazaniec nie mógł umrzeć w drodze. Musiał skonać na krzyżu. Rzymianie zastosowali taki sposób ukrzyżowania, by Jezus i dwaj łotrowie skonali jak najszybciej. Nie umieścili podpórek pod siedzenie czy kołka w kroczu, by cierpieli długo nawet przez kilka dni. Za kilka godzin rozpoczynała się Pascha i ciała nie mogły pozostać na krzyżach (por. J 19,31).

Ukrzyżowanie

Oprawcy przybili najpierw do belki leżącej na skale Golgoty ręce Jezusa, naciągając je mocno. Korzystali z doświadczenia, więc przebili je w nadgarstkach – między 8 kostkami – gdzie znajduje się wyczuwalna wolna przestrzeń, zwana „szczeliną Destota”. Jeszcze nie będąc „podwyższony” (por.J12,32), musiał odczuwać straszliwy ból, który Go nie opuścił aż do śmierci; raczej się wzmagał. Przez ową szczelinę przechodzi bowiem nerw pośrodkowy, kierujący ruchami palców. Gwoździe musiały dotykać owych nerwów! Ich porażenie powodowało mechaniczne zaciśnięcie dłoni w pięść. Na wizerunku widać je złożone na łonie. Lewa spoczywa na prawej, nienaturalnie wydłużonej. Specjaliści z medycyny sadowej przypuszczają, że rana na niej była większa i wyglądała strasznie. Kciuki obydwu dłoni nie są widoczne. Wykryły je dopiero zdjęcia elektroniczne. Wycieki krwi z tych ran na przedramionach mówią o pozycji Jezusa na krzyżu i Jego nie wypowiedzianym cierpieniu. Po nasadzeniu poprzecznej belki ze Skazańcem na pionową – na stałe wbitą w skałę Golgoty – oprawcy szybko przybili do niej jednym gwoździem Jego stopy, nakładając lewą na prawą.

Nastąpił straszliwie bolesny zwis ciała i nie mniej bolesne wsparcie się na gwoździach w nogach. To wsparcie utrzymało Go przy życiu, gdyby bowiem nie ono, po kilku minutach skonałby, dusząc się. Dlatego właśnie żołnierze po śmierci Jezusa połamali dwom łotrom kości goleniowe, by nie mogli wspierać się na nogach, podciągać do góry i oczyszczać z dwutlenku węgla unieruchomione zwisem ciała płuca (por.J19,32). Dopiero teraz zaczęła się straszliwa męka, którą można porównać do ciągłego konania. Jezus – chcąc żyć i cierpieć – podciągał się do góry na gwoździach tkwiących w nadgarstkach i ocierających się o nerwy pośrodkowe. W owych krótkich chwilach mógł nawet mówić. Ewangelie przekazują Jego „siedem słów”. Nie mógł trwać długo w tej pozycji, ponieważ stężone mięśnie nóg groziły zapaścią ortostatyczną. Opadał więc ponownie do poprzedniej pozycji, by po kilku minutach powtórzyć zryw do góry. Ten rytm podciągania i opadania stawał się coraz częstszy, aż do momentu wyczerpania wszystkich sił. Jezus skonał po trzech godzinach w momencie ostatniego wyprężenia i wydania rozdzierającego krzyku (por.Mt27,50). Kardiolodzy są zgodni co do określenia ostatecznej przyczyny śmierci: pęknięcie osierdzia. Przekazałem tylko małą część ogromnej liczby danych, i to bardzo pobieżnie. Dla hematologów wizerunek całunowy jest istnym „poligonem” unikatowych badań. Odróżniają z łatwością cztery stany krwi: tę wypływającą z aorty i żył, oraz przed i po śmierci. Jej analiza określa grupę: AB. Dwa z mnóstwa miejsc mają szczególny zapis: w okolicy stóp i w połowie ciała, gdzie znajduję się obwity wyciek z rany zadanej włócznią rzymską w prawy bok w odległości 13 cm od mostka. Grot – pod kątem 29 stopni – dotarł do serca. Dlaczego żołnierze nie przebili lewego boku, by ugodzić prosto w serce? Gdyż był żołnierzem. Jest to klasyczny przykład szermierki wojskowej: atak na prawą stronę korpusu przeciwnika, bo lewą zasłaniał tarczą…

Negatyw oraz pozytyw przedniej części Całunu Turyńskiego. Widoczne są łatki naszyte po nadpaleniu płótna w roku 1516.

www.piotraipawla.eu )

Trzy lata szaleństwa z mniemaną pandemią pokazały, jak kto myśli i czy chce oraz potrafi analizować krytycznie – wywiad z dr. Mariuszem Błochowiakiem

 

Wywiad z dr. Mariuszem Błochowiakiem, prezesem Fundacji Ordo Medicus, społecznej inicjatywy lekarzy i naukowców na rzecz zdrowia, wolności, prawdy i niezależnej nauki. Wywiad przeprowadziła Agnieszka Piwar.

 

Wmaju 2022 roku Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej podpisał wnioski o ukaranie 116 lekarzy, którzy jesienią 2020 roku podpisali się pod apelem do władz, kwestionując obostrzenia wprowadzane w czasie pandemii i ostrzegając przed szkodliwością szczepionek przeciw COVID-19. Z kolei pod koniec 2022 roku Sąd Lekarski zawiesił dr. Zbigniewa Martykę za publiczną krytykę obostrzeń pandemicznych. Sprawa jest oczywista – karanie za mówienie niewygodnej prawdy. Jakie to może przynieść skutki?

Dr Mariusz Błochowiak: – Przede wszystkim traci na tym społeczeństwo, które będzie gorzej lub wręcz źle poinformowanie, czyli zmanipulowane. A w kwestiach medycznych (preparaty genetyczne, leki) prowadzić to może i też tak się dzieje, do uszczerbku na zdrowiu i zgonów z powodu restrykcji i „szczepionek”. Ponad 200 tys. nadmiarowych zgonów za okres 2020-2022 jest z całą pewnością spowodowane obostrzeniami, paraliżem służby zdrowia, brakiem leczenia chorych tzw. niekowidowych i tym samy długiem zdrowotnym.

Nie jest absolutnie prawdą, jak twierdzą (pro)rządowi eksperci, że to z powodu koronawirusa zmarło tak wielu ludzi. Są bowiem kraje, w których nie było nadmiarowych zgonów albo były bardzo małe w stosunku do Polski. Nie może jednak być tak, że wirus w jednym kraju nie powoduje dodatkowych zgonów, a w innych sieje spustoszenie. Poza tym koronawirus o śmiertelności na poziomie grypy nie może spowodować żadnych nadmiarowych zgonów.

Rządzący wraz z ekspertami mają krew na rękach ponad 200 tys. ludzi, ale prawdopodobnie jak Stalin wychodzą z założenia, że jak umrze jeden człowiek, to jest to tragedia, ale jak tysiące to tylko statystyka, nad którą można przejść do porządku dziennego.

Rządzący wraz z ekspertami mają krew na rękach ponad 200 tys. ludzi, ale prawdopodobnie jak Stalin wychodzą z założenia, że jak umrze jeden człowiek, to jest to tragedia, ale jak tysiące to tylko statystyka, nad którą można przejść do porządku dziennego.

Jeśli lekarzom zamyka się usta, jeśli nie dopuszcza się do debaty naukowej między lekarzami i naukowcami, to społeczeństwo nie może sobie wyrobić opinii, która będzie zgodna z prawdą lub możliwie jej najbliżej. Do prawdy kwestiach naukowych dochodzi się w wyniku ścierania się poglądów i za prawdę (lub coś w miarę dobrze uzasadnionego) można uznać jedynie takie tezy, które przeszły przez ogień argumentów i kontrargumentów. Nie jest możliwe ustalenie prawdy bez dyskusji, a to zostało odgórnie narzucone społeczeństwu. Każdy człowiek ma prawo do wysłuchania obu stron sporu, przeanalizowania opinii i wybrania, komu wierzyć, czyje wypowiedzi są wiarygodne i spójne, a które takimi nie są. Nie jesteśmy niewolnikami i własnością rządzących, żeby blokowali nam dostęp do informacji i rościli sobie prawo do kształtowania naszych poglądów.

 

Na stronie założonej przez Pana fundacji ordomedicus.org, czytamy: „Inicjatywa powstała w reakcji na antynaukowe, antyspołeczne, antyekonomiczne i często bezprawne zarządzanie kryzysem koronawirusowym przez polski rząd i jego doradców medycznych.” Co do tej pory zrealizowaliście ze swoich założeń?

– Przede wszystkim udało się doprowadzić do tego, że ten temat zaistniał na poziomie naukowym, chociaż w drugim obiegu. I to w różnych formach, jeśli chodzi o naszą fundację. Wydaliśmy kilka książek polskich i zagranicznych autorów, w tym „Pandemię zdemaskowaną” prof. med. Sucharita Bhagdiego, „Fałszywe pandemie” dr. med. Wolfganga Wodarga czy ostatnio „Białą księgę pandemii koronawirusa” (z setkami odniesień do literatury naukowej). Dodam, że tę ostatnią pozycję można pobrać za darmo w naszej księgarni internetowej.

Zorganizowaliśmy także kilka konferencji poświęconych głównie tzw. pandemii i szczepień. Wydaliśmy również podpisane przez szereg lekarzy i naukowców oświadczenia z uzasadnieniem naukowo-medycznym (w oparciu o szereg publikacji naukowych) na temat „Skutków restrykcji rządowych dla funkcjonowania służby zdrowia w 2020 i 2021 roku” czy „O wstrzymaniu rekomendacji szczepień przeciw COVID-19” oraz wystosowaliśmy petycję „O wstrzymanie szczepień dzieci przeciw COVID-19”.

I wreszcie, powołaliśmy komisję śledczą, podczas której szczegółowo zostały omówione różne aspekty tzw. pandemii. Niemal każde posiedzenie trwało kilka godzin. Dzięki temu społeczeństwo, prawnicy i lekarze oraz naukowcy mogli uzyskać bardzo szczegółową, merytoryczną wiedzę. Wszystkie nagrania w tym ich transkrypcje znajdują się na naszej stronie. Reasumując, wygenerowaliśmy bardzo dużo różnego typu materiału.

 

Fundacja Ordo Medicus działa pro bono. Jednak wydawanie książek czy organizowanie konferencji wymaga sporych nakładów finansowych. Wystarczy wspomnieć, że rozesłaliście do osób publicznych i różnych instytucji aż 9300 egzemplarzy „Białej księgi pandemii koronawirusa”. Z jakich źródeł jest to finansowane?

– W przypadku „Białej księgi” był akurat konkretny sponsor. Poza tym fundacja działa tylko i wyłącznie z darowizn i z pieniędzy, które uzyska ze sprzedaży książek wydanych przez siebie oraz tych sprzedawanych w naszej księgarni. To są jedyne źródła finansowania. A zatem, jeśli ludzie przekazują darowizny i kupują książki, to wtedy są fundusze na to, aby podejmować kolejne tematy. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim, którzy wspierają nasze działania.

Nie poprzestajemy jednak na tematyce pandemii, ale chcemy rozpracowywać kolejne, uwikłane w konflikty interesów zagadnienia. Wydaliśmy przełomową, świetnie uargumentowaną książkę o autyzmie i jego związku z tradycyjnymi, obowiązkowymi (z kalendarza) szczepionkami dla dzieci. Dostajemy sygnały, że po jej przeczytaniu ludzie nie chcą więcej ryzykować zdrowia dziecka i szczepić swoje pociechy.

Przygotowujemy też poważną pozycję stricte dotyczącą właśnie obowiązkowych szczepionek dla dzieci opartą o setki publikacji naukowych. Ma ona odpowiedzieć na pytanie, czy warto szczepić dzieci, co mówią dowody naukowe (a czego nie), a co jest przyjmowane na wiarę bez naukowej weryfikacji. W każdym razie szczepionki, ponieważ niosą ryzyko również poważnych i ciężkich powikłań oraz zgonów powinny być co najmniej nieobowiązkowe i do tego jako fundacja będziemy dążyć.

 

Osoby, które podważają i/lub krytykują działania rządzących czy tzw. ekspertów w zakresie koronawirusa, okrzyknięto foliarzami, szurami, etc. Często zarzuca się też takim osobom, że „nie wierzą w koronawirusa” i „powielają teorie spiskowe”. Mam wrażenie, że oponenci nie przeczytali ani jednej książki wydanej przez Ordo Medicus, jak również nie wysłuchali wykładów organizowanych przez środowisko. Przecież naukowcy i lekarze, którzy wypowiadają się chociażby na łamach pięciu tomów serii „Fałszywej pandemii” w żadnym miejscu nie powiedzieli, że koronawirus nie istnieje. Czy w tej sytuacji dyskusja z mainstreamem ma w ogóle sens?

– My chcielibyśmy dyskutować z mainstreamem, ale niestety to on nie chce dyskutować z nami. A używanie inwektyw w prawdziwej debacie naukowej nie ma znaczenia. Znaczenie mają tylko dowody, przynajmniej w tzw. medycynie opartej na dowodach. Innymi słowy czy są badania i co z nich wynika. Natomiast wszelkie inwektywy to tylko granie na emocjach, a zatem bez znaczenia od strony merytorycznej.

Koronawirusy zostały odkryte już kilkadziesiąt lat temu i cały czas toczy się debata naukowa, czy SARS-CoV-2 ma pochodzenie naturalne, czy może został zmodyfikowany w laboratorium. Niektórzy też podważają istnienie tego konkretnego wariantu na podstawie tego, czy został on zgodnie ze sztuką wyizolowany, a więc czy możemy być pewni od strony naukowej jego istnienia Natomiast to co nas praktycznie interesuje, to śmiertelność danego koronawirusa, a nie on sam, czyli jakie skutki (ilość zgonów i chorób) powoduje w populacji. W każdym razie śmiertelność SARS-CoV-2 jest niska i, jak wspomniałem, mieści się w widełkach sezonowej grypy.

 

Z doświadczenia własnego i znajomych wiem, że za rozpowszechnianie treści związanych z demaskowaniem kłamstw wokół tzw. pandemii, grożą pewne konsekwencje, np. banowanie profilu w mediach społecznościowych czy różnego rodzaju ataki personale. A z jakimi konsekwencjami Pan się mierzy, stojąc na czele organizacji, która prowadzi działalność demaskatorką o zasięgu ogólnopolskim?

– Cenzura w temacie covidowym nadal jest bardzo silna. Facebook cenzuruje wszystkie treści pandemiczne, które nie zgadzają się z oficjalną narracją. Facebook i YouTube usunęli nam całe kanały i profile dwa razy nie wspominając o zwieszeniach konta w przypadku tego pierwszego.

Jeśli chodzi o Twittera, to po przejęciu tej firmy przez Elona Muska, faktycznie przywrócono konta niepokornym lekarzom i naukowcom, którzy mogą teraz śmiało wyrażać swoje poglądy. My także jako fundacja prowadzimy konto na Twitterze i nie musimy się tam autocenzurować, tj. mówić o „keczupowaniu” zamiast o szczepieniu, itd. To jest fakt. Ale jak wydaliśmy „Białą księgę pandemii koronawirusa” po angielsku i chcieliśmy zrobić płatną promocję, żeby potencjalni czytelnicy ze świata anglojęzycznego dowiedzieli się o niej, to Twitter się na to nie zgodził.

Na płatną wewnętrzną promocję angielskiej wersji „Białej księgi” nie zgodził się także Amazon pomimo zgody na opublikowanie jej w swoim serwisie…

A ostatnio, co też mnie zdziwiło, serwis patronite.pl nie zgodził się na to, żeby fundacja założyła tam swoje konto i mogła przez ten portal pozyskiwać fundusze oraz dotrzeć do kolejnej grupy ludzi.

 

Czy podali jakieś konkretne argumenty?

– Amazon uzasadnił to polityką „dobrego doświadczenia dla klienta” i dlatego „zakazują jakichkolwiek treści związanych z wrażliwymi wydarzeniami takimi, jak naturalne katastrofy, katastrofy spowodowane przez człowieka, nagłych wypadków związanych ze zdrowiem, wydarzeń związanych z masową tragedią lub śmiercią osób publicznych”.

Natomiast redakcja Patronite podjęła decyzję odmowną uzasadniając ją w następujący sposób: „niestety, konto nie może być aktywowane – zgłoszenie zostało negatywnie zaopiniowane po dokładnej analizie profilu i podlinkowanych treści, a także dodatkowej weryfikacji, przeprowadzonej przez dział prawny i dział ryzyka.”

Czyli powołali się na względy prawne. Odpisałem im, pytając jak to możliwe, że ze względów prawnych, skoro fundacja działa legalnie i jest zarejestrowana w sądzie?

Cenzura i błędne myślenie w sprawach pandemicznych mają się dobrze pomimo tego, że wyszło na jaw tak wiele negatywnych kwestii związanych z tym przekrętem.

 

Czy jako szef fundacji, która demaskuje te wszystkie kłamstwa covidowe, ma Pan jakieś dodatkowe problemy?

– Nie, jakichś osobistych problemów nie mam. Wydaje mi się, że strategia chyba jest taka, żeby wszystko przemilczeć, żeby się nie odnosić do tych treści, bo wtedy powstaje dyskusja, można prowadzić jakąś wymianę myśli i ktoś mógłby się przypadkiem czegoś „nieprawomyślnego” dowiedzieć A tutaj raczej chodzi o to, żeby w debacie publicznej naszej fundacji czy innych podobnych organizacji po prostu nie było.

 

Wspomniana „Biała księga pandemii koronawirusa” powstała w oparciu o publikacje naukowe, zawiera fakty i dane ukrywane w głównym nurcie przed opinią publiczną. Fundacja Ordo Medicus rozesłała kilka tysięcy egzemplarzy tej książki. Do kogo ona trafiła?

– Głównie do wszystkich najważniejszych polityków, w tym wszystkich posłów i senatorów oraz do ważnych instytucji (urzędników) w państwie.

W książce czarno na białym zostały wypunktowane wszystkie kłamstwa jakimi karmiono ludzi w ostatnich latach. Tymczasem rządzący – do których wysłaliście „Białą księgę” – dalej idą w zaparte i umywają ręce. To jest bardzo demoralizujące, że mimo niezbitych dowodów zbrodni, do tej pory nikt nie poniósł konsekwencji za decyzje, które doprowadziły do licznych zgonów i wielu tragedii. Osobiście uważam, że pewną winę ponosi zbyt bierne społeczeństwo. A jakie jest Pana zdanie na ten temat?

– Społeczeństwo ponosi częściowo winę w tym sensie, czy cokolwiek (co jest w jego mocy) robi w tej ważnej sprawie czy tylko ogląda się na innych. Aczkolwiek też bronię ludzi, ponieważ zostali wystraszeni. Poza tym obywatele nie są ekspertami w kwestiach medyczno-naukowych, więc nie możemy od statystycznego Kowalskiego wymagać, żeby zrozumiał prawidłowo te zagadnienia.

Natomiast eksperci rządowi jak najbardziej są winni. Politycy też są winni, bo słuchają tylko rządowych ekspertów, a właściwie dobierają sobie takich, którzy mówią pod z góry założoną tezę.

Politycy podejmują przede wszystkim takie działania, które z ich punktu widzenia są najbardziej politycznie bezpieczne. Bezpieczne dla nich w całym kontekście, tj. nie tylko dotyczącym państwa polskiego, ale też międzynarodowym. Moim zdaniem z tego właśnie wynikała taka, a nie inna polityka pandemiczna, gdyż politycy na ogół nie kieruje się prawdą, tylko innymi względami. Trzeba mieć jaja, żeby sprzeciwić się globalnym, grubym „misiom” i iść własną, niezależną drogą.

Jednak nasz bunt i świadomość też mają wpływ na te polityczne decyzje, więc nie jesteśmy bezbronni jako społeczeństwo.

 

A jaki był cel tego, że wystraszono społeczeństwo?

– Moim zdaniem pierwszy cel był taki, żeby zarobić miliardy dolarów najpierw na testach, a potem na ”szczepionkach”, tak jak to było w przypadku świńskiej grypy. Ale nie wykluczam tego, że ta wykreowana pandemia to także trampolina do innych globalnych projektów typu Agenda 2030 [Cele Zrównoważonego Rozwoju 2030]. A zatem służy to też temu, żeby społeczeństwa bardziej kontrolować, jak to ma miejsce w Chinach, by ludzie już tak często nie jeździli samochodami, nie latali samolotami, itd. Chodzi o to, by pod różnymi pretekstami, np. ochrony środowiska czy klimatu ograniczać ludzi w imię ideologii.

 

Powołując się na statystyki, Ordo Medicus przedstawia wstrząsający wykres, z którego wynika, że Polska jest w czołówce pod względem liczby nadmiarowych zgonów. Jakie działania do tego doprowadziły i co z tego wynika?

– Z tych danych wynika, że Polska miała jedną z najgorszych strategii ze wszystkich państw. Biorąc to pod uwagę nie możemy uciec od tego, że ze wszystkich państw najgorzej zarządzaliśmy sztucznie wywołanym kryzysem związanym z tzw. pandemią. Mieliśmy jedną z największych ilości nadmiarowych zgonów w całej Europie i nawet na świecie. Byliśmy i jesteśmy cały czas w niechlubnej czołówce. Dlaczego? Politycy i eksperci rządowi powinni się przyznać, że nasza strategia była jedną z najgorszych na świecie. Nie można twierdzić, że to z powodu covidu, z powodu pandemii, bo były kraje, które praktycznie nie miały nadmiarowych zgonów. No więc dlaczego my nie mieliśmy takiej strategii? Dlaczego nasi politycy nie byli tak mądrzy i niezależni, jak w innych krajach, na przykład w Szwecji, która nie ogłosiła lockdownu? My przyjęliśmy dużo gorszą strategię, co oznacza, że mamy dużo gorszych polityków i gorszych ekspertów. Taki musi być żelazny wniosek.

 

Kliknij na zdjęcie aby powiększyć

 

Co obecnie wiemy na temat skutków ubocznych preparatów genetycznych mRNA, aplikowanych ludziom jako szczepionki przeciw COVID-19?

– Wiemy, że te skutki uboczne są i jest ich dużo. Już nawet minister zdrowia Niemiec Karl Lauterbach, który był bardzo proszczepionkowy, przyznał oficjalnie w wywiadzie dla publicznej telewizji ZDF, że jednak preparaty genetyczne powodują ciężkie urazy.

Zresztą też Instytut Paula Ehrlicha w Niemczech, który jest instytutem rządowym, zanotował 50 tysięcy ciężkich NOP-ów [niepożądanych odczynów poszczepiennych]. Co więcej, oni sami w tym instytucie twierdzą, że tylko 5-10 procent przypadków jest zgłaszanych. Dlatego tę liczbę trzeba odpowiednio pomnożyć i tych ciężkich urazów robi się bardzo dużo. Oczywiście to są dane szacunkowe, ale na pewno ciężkie urazy nie są pojedynczymi przypadkami, jak wciska nam to propaganda. Mówimy o ciężkich skutkach ubocznych, czyli takich, które powodują jakiś uszczerbek na zdrowiu i nawet mogą zakończyć się zgonem.

Tak więc w Niemczech, w publicznej telewizji już się mówi o poważnych odczynach poszczepionkowych. Tymczasem w Polsce jest cisza. A przecież nie może być tak, że w Niemczech występują poważne skutki uboczne, włącznie ze zgonami, a u nas nie ich ma. Nie jesteśmy przecież ulepieni z innej gliny biologicznej niż Niemcy, żeby uzasadnić taki rozdźwięk.

Co prawda w raportach polskich na stronie PZH [Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny] pojawiają się dane dotyczące nawet ciężkich skutków ubocznych, jednak o tym w ogóle się publicznie nie mówi. Oczywiście te dane są bardzo niedoszacowane.

 

W latach 2020-2022, opracował Pan pięć tomów serii „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy”, które poruszały kwestie: bezzasadności ogłoszenia przez WHO pandemii, wadliwych testów PCR na koronawirusa, nieskuteczności masek, zagrożeń związanych preparatami mRNA, etc. Najnowszy piąty tom porusza temat gry gangów i politycznych gangsterów, którzy wpływają na WHO poprzez przemysł. Wygląda na to, że zwykli ludzie – tacy jak my – mają przeciwko sobie potężną machinę globalnych grup interesów. Jak możemy się im przeciwstawić?

– Możemy się temu przeciwstawiać tak jak do tej pory, czyli cały czas ten temat zgłębiać, nie zapominać o nim, nie odpuszczać pomimo iż odczuwamy już zmęczenie materiału. Nieustannie musimy te przekręty wyjaśniać, bo przecież cały czas wychodzą na światło dzienne nowe, krytyczne dane związane np. ze „szczepionkami”. Musimy temat do końca rozpracować i nieustannie mieć rękę na pulsie, ponieważ w WHO nie marnują czasu i planują konkretne rozwiązania, żeby globalnie zarządzać kolejną, fałszywą pandemią.

Tak więc to co możemy z tym zrobić, to jest to, co robiliśmy do tej pory, czyli informować się oraz informować innych. Wbrew pozorom jest to skuteczne, co widać po tym, że polskie społeczeństwo, w porównaniu do innych krajów, tylko mniej więcej w połowie się zaszczepiło (część to symulowane szczepienia). Czyli mimo wszystko te informacje, chociaż nie były dopuszczone w mediach głównego nurtu, to i tak przebiły się do Polaków. A zatem wiedza ma ogromne znaczenie. Zresztą nawet minister Niedzielski powiedział swego czasu, że niektóre ruchy tzw. antyszczepionkowe są sprofesjonalizowane. A zatem oni też dostrzegają duży wpływ antypandemicznych środowisk. Dlatego nie jest prawdą, że wszystkie działania są beznadziejne, skazane na porażkę i nie odnosimy sukcesów.

Oczywiście trzeba też mieć świadomość, że wszystkich nie uratujemy i że będą ludzie, którzy będą wierzyć w przekręty i nic się nie da z tym zrobić. Ale chodzi o to, żeby robić to, co można, a jednocześnie nie chcieć przebijać głową muru, ponieważ tego nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy się jedynie sfrustrować.

 

Czy Pana zdaniem, po tych trzech latach szaleństwa z mniemaną pandemią, można wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski na przyszłość? Czy to co się wydarzyło, te wszystkie tragedie i ludzkie dramaty, mogły nas czegoś nauczyć?

– Myślę, że tak. Nauczyło nas to jak reagują ludzie z różnych środowisk, też między innymi katolickich, jak zareagowała hierarchia kościelna i osoby duchowne. Niestety część z nich zawiodła i to również w wymiarze duchowym. Nagle wg (arcy)biskupów najważniejsze dla katolika było zdrowie i życie doczesne, a nie sakramenty i życie wieczne, a z tego wynikło haniebne zamknięcie kościołów i współpraca z władzami pomimo tego, że biskupi i księża mogli się zapoznać z naukowo-medyczną krytyką wykreowanej pandemii i powiedzieć „non possumus”. Zobaczyliśmy, że wielu z tych ludzi można zmanipulować i że pobożność czy bycie wierzącym nie chroni przed fałszywą wiarą w pandemicznego bożka.

Podziały były bardzo dziwne i pokazały, jak kto myśli i czy chce oraz potrafi analizować krytycznie oraz czy jest podatny na propagandę i ulega konformizmowi. Tak więc mogliśmy namacalnie zaobserwować, jakie grupy i konkretni ludzie, również z naszego najbliższego otoczenia, są podatni na ideologię i dają się zmanipulować politykom oraz dużym graczom farmaceutycznym (tzw. pożyteczni idioci) lub są im usłużni z różnych względów.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Piwar

 

DR MARIUSZ BŁOCHOWIAK – fizyk, studiował na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i na Uniwersytecie w Ulm w Niemczech. Studia doktoranckie o specjalności fizyka polimerów odbył w Instytucie Maxa Plancka w Moguncji. Pracował ponad 4 lata w instytucie badawczym SINTEF w Norwegii. Ponad 6 lat był prezesem katolickiego wydawnictwa Monumen. Opracował pięć tomów książki „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy”. Prezes Fundacji Ordo Medicus – zrzeszenia lekarzy i naukowców na rzecz zdrowia, wolności, prawdy i niezależnej nauki. Przewodniczy apolitycznej, społecznej i niezależnej Komisji śledczej ds. pandemii. Interesuje się relacją wiary i nauki oraz metodologią nauk.

 

www.bibula.com

Pionierzy Tradycjonalizmu katolickiego mieli rację. Arcybiskup Marcel Lefebvre

 Od Wydawcy: Niniejszy artykuł pochodzi z The Remnant Newspaper z 15 marca 1973 roku. Poniżej znajduje się streszczenie wystąpienia, wygłoszonego 7 sierpnia 1972 r. przez Arcybiskupa Marcela Lefebvre na konferencji księży francuskich. Wystąpienie zostało nagrane na taśmie, a następnie przetłumaczone i przepisane.

Na temat tego artykułu z archiwum The Remnant mam ochotę powiedzieć tylko jedno: Rzućcie wszystko, co robicie i przeczytajcie ten artykuł!

Oto słowa mędrca, wybitnego katolika i proroka. I nie zapominajmy: Arcybiskup Lefebvre był Ojcem Soboru Watykańskiego II. Był tam. Wiedział, co się działo. A jego niezwykłe świadectwo z 1972 roku na łamach The Remnant zadaje kłam twierdzeniu, że Sobór Watykański II został w jakiś sposób błędnie zinterpretowany i zawrócony od swojej pierwotnej „szlachetnej” misji.

Michael J. Matt

 

 

Arcybiskup Marcel Lefebvre:

Drodzy Przyjaciele: Poproszono mnie, abym porozmawiał z wami o kapłaństwie, ale wydaje mi się, że nie mogę wyjaśnić sytuacji, w jakiej obecnie się znajdujemy, bez powrotu do Soboru Watykańskiego II.

Powracam do tego tematu, ponieważ uważam, że konieczne jest uważne przestudiowanie dokumentów soborowych, jeśli chcemy odsłonić drzwi, które zostały otwarte dla modernizmu, i podkreślę fakt, że na soborze istniała wyraźna niechęć do dokładnego zdefiniowania omawianych tematów. To właśnie ta niechęć do definiowania, ta odmowa filozoficznego i teologicznego zbadania dyskutowanych kwestii spowodowała, że możemy je jedynie opisać – a nie zdefiniować.

Nie tylko nie zostały one zdefiniowane, ale często w trakcie debat tradycyjne definicje były fałszowane.

Uważam, że właśnie z tego powodu mamy teraz do czynienia z kompletnym systemem, którego nie możemy zaakceptować, ale któremu niezwykle trudno jest się przeciwstawić, ponieważ tradycyjne i prawdziwe definicje nie są już dopuszczane do głosu.

Małżeństwo

Weźmy na przykład temat małżeństwa. Tradycyjna definicja małżeństwa zawsze opierała się na pierwszym celu małżeństwa, którym była prokreacja, a drugim celem była miłość małżeńska. Cóż, członkowie Soboru chcieli zmienić tę definicję i stwierdzić, że nie ma już głównego celu, ale że są dwa cele – prokreacja i miłość małżeńska – są one jednym i tym samym. To kardynał Suenens rozpoczął ten atak na podstawowy cel małżeństwa, a ja wciąż pamiętam kardynała Browna, Generała Dominikanów, który ostrzegał: „Caveatis!”

„Caveatis! Strzeż się! Strzeż się!” oświadczył gwałtownie: „Jeśli przyjmiemy tę definicję, wystąpimy przeciwko całej tradycji Kościoła”. I zacytował kilka tekstów.

Wrażenie było tak wielkie, że kardynał Suenens został poproszony przez samego Ojca Świętego, jak sądzę, o pewną modyfikację użytych przez niego terminów, a nawet o ich zmianę.

To tylko jeden przykład. Widać jednak, że wszystko, co obecnie mówi się na temat małżeństwa, wiąże się z fałszywym poglądem przedstawionym przez kardynała Suenensa, że miłość małżeńska – obecnie nazywana po prostu i znacznie bardziej prymitywnie „seksualnością” – oznacza, że wszystkie działania stają się dozwolone – antykoncepcja lub praktyki w małżeństwie mające na celu zapobieganie spłodzeniu dzieci, w końcu aborcja i tak dalej.

 

Kolegialność i ekumenizm.

Jedna zła definicja i pogrążamy się w całkowitym chaosie.

Lub brak definicji. Często prosiliśmy o definicję „kolegialności”.

Nikt nigdy nie był w stanie zdefiniować kolegialności. Często prosiliśmy o definicję „ekumenizmu”.

Z ust przewodniczących i sekretarzy komisji usłyszeliśmy: „Ale to nie jest Sobór dogmatyczny; nie tworzymy filozoficznych definicji. Jesteśmy Soborem duszpasterskim, mającym służyć zwykłemu człowiekowi z ulicy, z czego wynika, że nie ma sensu tworzyć tutaj definicji, które nie byłyby zrozumiałe”.

Jest jednak absurdem to, że spotkaliśmy się, ale nie potrafiliśmy odpowiednio zdefiniować omawianych terminów.

 

Kościół jako taki

Tym sposobem, również definicja Kościoła została sfałszowana. Sama definicja Kościoła! Istniała niechęć do określenia Kościoła jako koniecznego środka zbawienia; stąd do tekstów soborowych wkradła się niepostrzeżenie idea, że Kościół nie jest już koniecznym środkiem zbawienia, ale użytecznym – jedynie użytecznym – środkiem zbawienia.

W związku z tym, katolicy powinni przeniknąć do ciała ludzkości, która jako całość znajduje się na drodze ku zbawieniu. Katolicy powinni wykonywać swoje zadania, jednocząc się z nią (całą ludzkością) w miłości. To wszystko. Oznacza to zniszczenie całego misyjnego ducha Kościoła u jego korzeni.

 

Uwaga na prozelityzm

Dosłownie, w wyniku tej koncepcji,  został podważony cały projekt misji. Obecnie widzimy wielu misjonarzy, którzy wrócili z misji i odmawiają powrotu. Nowa idea posługi misyjnej  była im wpajana na wszystkich sesjach i spotkaniach.

Delegaci z Francji ostrzegali ich: „Strzeżcie się zwłaszcza prozelityzmu. Powinniście zdać sobie sprawę, że wszystkie religie, które możecie napotkać, mają znaczną wartość i dlatego misjonarze powinni koncentrować się na rozwoju tych krajów, wraz z wynikającym z niego postępem – postępem społecznym”.

Nie ma już prawdziwej ewangelizacji i uświęcenia.

Misjonarze udawali się za granicę, aby ewangelizować i ratować dusze z myślą: „Jakieś dusze zostaną zbawione z powodu mojej misji”. Ci sami misjonarze zastanawiają się teraz: „nie jest już prawdą, że to, czego zawsze nas uczono, że dusze pozostające w grzechu pierworodnym i wszystkich grzechach osobistych z niego wynikających mogą być w niebezpieczeństwie utraty zbawienia i dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby je ewangelizować”.

Gdybym miał przy sobie pierwszy szkic słynnego tekstu soborowego, który dotyczy Kościoła w świecie, „Gaudium et spes”, przeczytałbym go wam, aby was ostrzec o treści innych projektów na ten sam temat.

Pierwszy projekt był niedopuszczalny. Było tam wyraźnie powiedziane, że cała ludzkość jest zobowiązana do osiągnięcia ostatecznego końca – szczęścia.

Nie ma tam żadnego odniesienia do grzechu pierworodnego, żadnego odniesienia do chrztu, żadnego odniesienia do sakramentów. Jest to rzeczywiście całkowicie nowa koncepcja Kościoła. Kościół jest jedynie użytecznym narzędziem; wierni są nieustannie upominani, że nie mogą uważać się za lepszych od innych ani wierzyć, że tylko oni znają całą prawdę. Podsumowując, katolicy powinni uczynić się użytecznymi dla ludzkości, ale nie mogą wierzyć, że tylko oni posiadają drogę do zbawienia.

W tym duchu napisano „Gaudium et spes”. Zaczyna się od długiego opisu zmian, jakie zaszły w ludzkości. Jest to postulat nieustannie powtarzany dzisiaj, aby uzasadnić proponowane nam zmiany: świat ewoluuje, wszystkie rzeczy ewoluują, czasy się zmieniają, ludzkość się zmienia, ludzkość się rozwija, jej postęp jest ciągły.

Dla autorów dokumentu, jego konsekwencje są oczywiste. Nie możemy już pojmować religii tak jak w przeszłości. Nie możemy wyobrazić sobie relacji religii katolickiej z innymi wyznaniami tak, jak były one pojmowane w przeszłości. Stąd wynika, że wszystkie proponowane koncepcje powinny całkowicie różnić się od koncepcji naszej religii. Zapewniam was, że ponowne przeczytanie tych szkiców byłoby bardzo przydatne dla ujawnienia błędnego myślenia ich kompilatorów.

 

Konferencje biskupów

Jest jeszcze jeden temat, który również powinien zostać zdefiniowany z wielką precyzją, są to Konferencje Biskupów. [Konferencje Episkopatu]

Czym jest Konferencja Biskupów? Co ona reprezentuje? Jakie są jej uprawnienia? Jaki jest cel Konferencji Biskupów?

Właściwie nikt jeszcze nie był w stanie zdefiniować pojęcia Konferencji Biskupów. Sam Papież powiedział, że zakres i uprawnienia Konferencji Biskupów zostaną najlepiej zdefiniowane w działaniu, a skutki będą widoczne w praktyce.

Opierając się na tej teorii, pośpiesznie przystąpili do praktycznych działań, choć nie mieli żadnej definicji ani nie wiedzieli, dokąd zmierzają. Była to sprawa ogromnej wagi. Oczywiste jest, że im liczniejsze stają się te Konferencje Biskupów i im większe są ich prawa, tym mniejsze jest znaczenie samych biskupów. Skutkiem jest to, że rola biskupa, który jest prawdziwą ostoją Kościoła naszego Pana, znika wraz z rozwojem tych zgromadzeń.

 

Nowa Ewangelizacja

To właśnie ma miejsce w obecnej chwili. Wciąż odczuwamy brak definicji. W maju ubiegłego roku spotkałem się z pewnym kardynałem i wyjaśniłem mu, czym się zajmuję. Opisałem seminarium,  jego życie duchowe ukierunkowane szczególnie na pogłębienie teologii Mszy i modlitwy liturgicznej. Powiedział do mnie: „Ależ Monsignor,  jest to dokładne przeciwieństwo tego, czego chcą dzisiaj nasi młodzi księża. Kapłan nie jest już definiowany w kategoriach uświęcenia lub w odniesieniu do Najświętszej Ofiary Mszy, ale w kategoriach ewangelizacji”.

„Jakiej ewangelizacji?” odpowiedziałem. „Jeśli nie jest ona fundamentalnie i zasadniczo związana z Najświętszą Ofiarą Mszy, to jakie znaczenie można w niej znaleźć? Czy jest to ewangelizacja polityczna, społeczna czy humanistyczna? Jakie są podstawy tej ewangelizacji?”

Tak właśnie wygląda obecna sytuacja. To ewangelizacja, a nie uświęcenie, jest teraz w centrum uwagi. Stąd wynika błędna definicja kapłana, a gdy brakuje właściwej definicji, ponosimy wszelkie tego konsekwencje.

 

Nowe Sakramenty

Podobnie jest z Sakramentami.

Wszystkie sakramenty nie są już definiowane tak jak w przeszłości.

Chrzest nie jest już odkupieniem od grzechu pierworodnego, a jedynie sakramentem, który jednoczy człowieka z Bogiem. Nie ma już wzmianki o odpuszczeniu grzechu pierworodnego.

O małżeństwie już rozmawialiśmy.

Msza jest teraz definiowana jako Wieczerza Pańska – zgromadzenie, a nie prawdziwa Ofiara Mszy. Widzimy aż nazbyt wyraźnie wynikające z tego konsekwencje.

Ostatnie Namaszczenie nie jest już sakramentem niedołężnych i chorych; jest teraz sakramentem starców. Nie jest już sakramentem przygotowania do tej ostatniej chwili, która zmywa nasze grzechy przed śmiercią i w ten sposób przygotowuje nas do ostatecznego zjednoczenia z Bogiem.

 

Sakrament Pokuty?

Jestem przekonany, że w następstwie nowego dekretu, definicja Sakramentu Pokuty została naruszona, ponieważ nie może być wyjątku od reguły.

Wyrażenie w nim zawarte jest przeciwieństwem definicji i samej istoty Sakramentu Pokuty, który jest sądem, aktem sądowym. Nie można osądzać bez zbadania sprawy.

Wyrok może być wydany tylko po indywidualnym zbadaniu, jeśli grzechy mają zostać wybaczone lub pozostawione bez rozwiązania.

To nowe podejście, jak mi się wydaje, zakończy się zniszczeniem samej istoty Sakramentu Pokuty i nie ma wątpliwości, że od tej pory będzie się ono szybko rozprzestrzeniać. Spowiednikom będzie o wiele łatwiej powiedzieć ludziom czekającym przy konfesjonale: „Słuchajcie, nie mam czasu wysłuchać waszej spowiedzi. Zrozumcie, że teraz możemy udzielić ogólnego rozgrzeszenia. Udzielamy wam ogólnego rozgrzeszenia”.

Teoretycznie można nadal wyznawać grzechy, jeśli popełniono grzechy ciężkie. Ale z psychologicznego punktu widzenia jest to absurd! Kto pójdzie do spowiedzi, jeśli tym samym dla innych stanie się oczywiste, że jest on w stanie grzechu śmiertelnego? Co więcej, ci, którzy już otrzymali Komunię Świętą i rozgrzeszenie, powiedzą: „Skoro już byłem do  Komunii, to po co mam się spowiadać?”. Sprawa jest naprawdę bardzo poważna. Może okazać się początkiem końca Sakramentu Pokuty.

Jestem przekonany, że to właśnie Sobór leży u podstaw tego wszystkiego, ponieważ znaczna liczba biskupów, zwłaszcza tych wybranych na członków Komisji, była ludźmi wychowanymi w filozofii egzystencjonalistycznej, ale brakowało im wykształcenia w filozofii Św. Tomasza, a zatem nie znali znaczenia definicji. Dla nich nie ma czegoś takiego jak istota – już się jej nie definiuje, lecz wyraża, opisuje – definicja należy do przeszłości.

Ten brak filozofii przejawiał się w całym Soborze i jest, jak sądzę, odpowiedzialny za to, że stał się on zlepkiem dwuznaczności, niedokładności, niejasno wyrażonych uczuć, terminów podatnych na dowolną interpretację i otwierających szeroko wszystkie drzwi.

 

Nowa Msza

Musimy jednak powrócić do Mszy Świętej, głównego przedmiotu troski wszystkich kapłanów. Jak dobrze wyraził to Sobór Trydencki, Msza Święta jest sercem Kościoła.

Atak na Mszę jest atakiem na Kościół, a przez sam ten fakt atakiem na kapłana. To właśnie kapłan, w ostatecznym rozrachunku, jest najbardziej dotknięty tymi wszystkimi reformami, ponieważ znajduje się w samym sercu Kościoła, obarczony obowiązkiem szerzenia wiary i świętości. Ze względu na swój kapłański charakter jest on za to odpowiedzialny.

Kościół ma nade wszystko charakter kapłański.

Tak więc, gdy cokolwiek  dotyka Kościoła, to ksiądz ponosi tego konsekwencje. To właśnie z tego powodu kapłan znajduje się dziś w najbardziej dramatycznej, najtragiczniejszej sytuacji, jaką można sobie wyobrazić. Seminaria pustoszeją, ponieważ zostały porzucone definicja kapłana i prawdziwa koncepcja kapłaństwa.

Przyznaję, że jestem niezdolny, szczerze niezdolny, do założenia seminarium z nową Mszą jako jego fundamentem.

 

Kryzys kapłaństwa

Ponieważ kapłan jest zdefiniowany przez akt Ofiarowania, kapłan nie może być zdefiniowany inaczej niż przez odniesienie do aktu Ofiarowania, ani Ofiarowanie nie może być zdefiniowane bez odniesienia do kapłana. Pojęcia te są ze sobą nierozerwalnie związane przez samą swoją istotę. Dlatego też, jeśli Ofiarowanie już nie istnieje, nie ma kapłana. Co więcej, nie ma już Ofiarowania bez Ofiary, a nie ma już Ofiary, jeśli nie ma już Rzeczywistej Obecności i Transsubstancjacji. Tam, gdzie nie ma Ofiary, tam nie ma Ofiarowania. Co zatem może jeszcze trzymać przy Mszy kapłana lub seminarzystę?

Na czym opiera się jego zapał i pobożność? Co nadaje sens jego nauce w seminarium? Jest to Ofiara Mszy Świętej!

Sądzę, że dotyczyło to nas wszystkich: naszym szczęściem, naszą radością przez cały pobyt w seminarium była myśl o przyjęciu tonsury, święceń niższych, o zbliżeniu się do ołtarza, o staniu się subdiakonem, diakonem, a w końcu kapłanem. Wszystko, aby móc w końcu sprawować Ofiarę Mszy Świętej! To było całe nasze życie, jako seminarzystów!

Teraz poddaje się w wątpliwość Rzeczywistą Obecność w Ofierze Mszy. Jest to tylko „wieczerza”, „posiłek”, uczestnictwo. Zbawiciel jest obecny w taki sam sposób jak my. Ale to nie jest Rzeczywista Obecność naszego Pana w Eucharystii, która jest Obecnością Ofiary, tej samej Ofiary, która cierpiała na Krzyżu. W tym właśnie tkwi przyczyna istnienia seminariów i powołań.  To możliwość składania Ofiary Mszy Świętej, prawdziwej Ofiary Mszy Świętej, sprawia, że warto podjąć trud stania się kapłanem.

Nie warto zostawać księdzem tylko po to, by uczestniczyć w zgromadzeniu, gdzie świeccy mogą niemalże koncelebrować, gdzie wszystko jest otwarte dla świeckich. W tej nowej koncepcji Mszy już nic nie ma. Jest to koncepcja protestancka i prowadzi do protestantyzmu. Z tego powodu nie mogę sobie wyobrazić możliwości stworzenia seminarium z nową Mszą.

Nie można w ten sposób ani zdobyć miłości i lojalności seminarzystów, ani wzbudzać  powołań.

Tutaj, jak widzę, leży podstawowy powód obecnego braku powołań; nie ma już Ofiary Mszy. Bez tej Ofiary nie ma kapłana, ponieważ kapłana nie można zdefiniować poza Ofiarą. Nie ma innych motywów. Dopóki prawdziwa Ofiara Mszy nie zostanie przywrócona w całej swojej boskiej rzeczywistości, nie będzie  seminariów i kandydatów do kapłaństwa.

Powiecie: „Ale są inne obrządki”. Z pewnością istnieją inne obrządki – koptyjski, maronicki, słowiański – istnieje wybór. Ale w każdym z tych katolickich obrządków można znaleźć koncepcję Ofiary, Rzeczywistej Obecności i natury kapłaństwa. Papież mógł rzeczywiście zmienić niektóre obrządki, kładąc być może jeszcze większy nacisk na trzy lub cztery fundamentalne koncepcje Mszy. Zgoda. Można zaakceptować zmianę na lepsze, na  mocniejsze i bardziej wszechstronne potwierdzenie tych fundamentalnych prawd.

Nigdy jednak na ich osłabianie lub tłumienie!

 

Koncelebra

Niedawno powiedziano całkiem słusznie i całkowicie się z tym zgadzam, że koncelebra jest sprzeczna z samym celem Mszy Świętej.

Każdy kapłan został indywidualnie konsekrowany do złożenia Ofiary Mszy, swojej Ofiary, Ofiary, dla której on, jako jednostka został konsekrowany. Nie ma zbiorowego, masowego wyświęcenia wszystkich kapłanów. Każdy z nich był prawdziwie i indywidualnie namaszczony i każdy otrzymał pieczęć, której nie otrzymuje grupa. Jest to sakrament. Jest on przyjmowany indywidualnie. Po to kapłan jest wyświęcony, aby ofiarować święty sakrament Mszy jako jednostka.

Niewątpliwie koncelebra nie ma wartości sumy Mszy odprawionych indywidualnie. Jest to niemożliwe.

Jest tylko jedna Transsubstancjacja, stąd jest tylko jedna Ofiara Mszy. Po co mnożyć Ofiary Mszy, skoro jest tylko jedna Transsubstancjacja? Gdyby ta praktyka miała sens, oznaczałoby to, że na świecie była tylko jedna Msza, od czasów naszego Pana. Mnożenie Mszy jest bezużyteczne, jeśli koncelebracja przez dziesięciu kapłanów jest odpowiednikiem dziesięciu oddzielnych Mszy. To nieprawda, całkowita nieprawda. Dlaczego musimy odprawiać trzy Msze w Boże Narodzenie i we Wszystkich Świętych? Byłaby to bezsensowna praktyka.

Kościół potrzebuje tego zwielokrotnienia Ofiar Mszy, zarówno dla realizacji Ofiary na Krzyżu, jak i dla wszystkich innych celów Mszy – uwielbienia, dziękczynienia, przebłagania i modlitwy o łaskę. Wszystkie nowości pokazują brak teologii i brak definicji terminów.

 

Celibat

Z tego punktu widzenia jestem wdzięczny Opatowi Deenowi za jego traktat na temat „Celibatu kapłańskiego”, pokazujący, że celibat był praktykowany od najwcześniejszych czasów. Nieprawdą jest bowiem twierdzenie, że celibat został narzucony kilka wieków później niż początek ery chrześcijańskiej. Myślę, że istnieje tutaj słabość w logice teologicznej. Celibat nie jest wymagany od kapłana wyłącznie w celu ułatwienia jego apostolatu i uczynienia go bardziej dostępnym dla wiernych. To był dodatkowy powód, ale nie podstawowy.

Myślę, że ksiądz może być porównywany do Najświętszej Maryi Panny. Dlaczego Najświętsza Maryja Panna jest dziewicą? Z powodu Jej Boskiego macierzyństwa, ponieważ jest Matką naszego Pana. Tak ściśle zjednoczyła się ze Słowem Bożym, z samym Bogiem, że jest rzeczą naturalną, iż powinna być dziewicą. Zasadniczo, kapłan odtwarza również to, do czego została wybrana Maryja Dziewica. Najświętsza Maryja Panna przez swoje „Fiat”, sprowadziła naszego Pana na ziemię w swoim łonie. Poprzez słowo, które wypowiada, kapłan również sprowadza naszego Pana na ziemię w Świętej Eucharystii. Kapłan jest tak ściśle z Nim zjednoczony i ma taką władzę nad Nim, że jest rzeczą oczywistą, że powinien być dziewicą!

Tam, gdzie istnieją wyjątki, dzieje się tak dlatego, że Kościół je z bólem dopuszcza. Tak się dzieje na przykład na Bliskim Wschodzie. Żonaci księża jednak nie mogą zajmować tam wysokich stanowisk w diecezji. Biskupi nie mogą się żenić. Wyjątki są jedynie tolerowane.

Jest jednak stosowne – niemal niezbędne – aby pod pewnymi względami i do pewnego stopnia kapłan był dziewicą. To on bowiem wypowiada słowa konsekracji. Na tym polega funkcja, wielka tajemnica kapłana – jednocześnie jego wielkość i pokora. Wobec Najwyższego  Kapłana, Najwyższego Zwierzchnika, Naszego Pana Jezusa Chrystusa, kapłan jest niczym. To Chrystus jest Kapłanem, On jest Ofiarą. To On się ofiarowuje, kapłan, oczywiście, jest tylko Jego sługą.

Jako taki musi uniżyć się przed Naszym Panem, ale w tym tkwi cała jego wielkość, wielkość kapłaństwa. Powinien zawsze o tym rozmyślać. Nigdy nie zdołamy zgłębić wielkiej Tajemnicy Mszy Świętej!

W niej żyje Tajemnica Wiary. To właśnie ona, a nie Tajemnica Jezusa, stoi przed nami na końcu świata.

Przyjście naszego Pana nie powinno być nam przedstawiane („i powtórnie przyjdzie”), gdy wielka tajemnica naszej wiary właśnie została ponownie wprowadzona w życie. Dlaczego miałoby tak być? Słowa „Tajemnica Wiary” zostały wprowadzone właśnie w celu podkreślenia Tajemnicy Słowa, które stało się Ciałem podczas słów Konsekracji.

Poproszono mnie o zasugerowanie tematów do medytacji, a raczej do waszego uświęcenia. Jest jeden szczególny temat – nasze podobieństwo do Najświętszej Maryi Panny. Najświętsza Maryja Panna nie jest kapłanem, ale jest matką kapłana – jest tak blisko kapłana, jak to tylko możliwe.

Nie może być większego podobieństwa między Matką Jezusa a kapłanem, ponieważ oboje sprowadzają Pana Jezusa Chrystusa na ziemię, oboje dają światu Pana Jezusa Chrystusa; dlatego są dziewicami. Wierzę, że jest to temat medytacji, który może nam pomóc we wszystkich naszych trudnościach i zmaganiach.

 

Komunia na rękę

Nasza Ofiara Mszy musi być prawdziwą Ofiarą, jeśli chcemy zachować naszą świętość kapłańską.

Jeśli nasza Ofiara Mszy jest w jakikolwiek sposób pomniejszana, tracimy źródło naszej kapłańskiej świętości.

Obecna sytuacja z Mszą Świętą jest bardzo poważnym problemem dla Kościoła Świętego. Wierzę, że jeśli diecezje, seminaria i organizacje charytatywne zostały dziś dotknięte jałowością, to dlatego, że ostatnie odstępstwa ściągnęły na nie przekleństwo samego Boga. Wszystkie próby odzyskania tego, co zostało utracone, reorganizacji, rekonstrukcji i odbudowy – wszystko to stało się jałowe, pozbawione prawdziwego źródła świętości, jakim jest Najświętsza Ofiara Mszy Świętej. Sprofanowana, nie daje już łaski, nie przekazuje łaski. Ilu obecnie widzimy kapłanów, którzy nadal odprawiają Mszę, gdy nie ma zgromadzenia? W pojedynkę nie odprawiają już Mszy. Zdarza się to zbyt często, nawet wśród naszych wspólnot zakonnych.

Zastanówmy się również nad rozmaitymi formami świętokradztwa, do których prowadzi obecna pogarda dla Rzeczywistej Obecności naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. To Sobór Trydencki ogłosił, że Nasz Pan jest obecny w najmniejszych cząstkach Najświętszej Eucharystii. Na czym więc polega brak czci u tych, którzy wciąż trzymają w rękach fragmenty Hostii, a następnie wracają na swoje miejsca bez oczyszczenia rąk?

Kiedy używana jest patena, zawsze pozostaje na niej kilka fragmentów, nawet jeśli nie ma wielu osób przyjmujących Komunię. Świadczy to o tym, że fragmenty Hostii pozostają w rękach wiernych, a taki brak czci dla Obecności naszego Pana jest równoznaczny ze świętokradztwem. Św. Tomasz przywołuje przyjmowanie Eucharystii do rąk świeckich jako przykład świętokradztwa.

Co prawda, praktyka ta jest obecnie dozwolona, ale znaczenie orzeczenia Kościoła zakazującego jej, polegało na tym, aby wiara wielu wiernych, zwłaszcza dzieci, nie została zachwiana. Jak w tej sytuacji dzieci mogą naprawdę zachować wiarę w Rzeczywistą Obecność? Jak mogą nadal szanować księdza, który przestał szanować samego siebie? Jak mogą zrozumieć istotę Ofiary Mszy, skoro nawet nie ma już krucyfiksu na ołtarzach? Jej całe znaczenie zostało zniszczone.

 

Nowy Brewiarz

Zbliżam się do końca. Nie chciałbym nadwyrężać waszej cierpliwości. Wierzę, że oprócz pragnienia zachowania Mszy Świętej w nienaruszonym stanie, powinniśmy starać się zachować nasz Brewiarz. Jego definicja również została zmieniona. W przedmowie do tej słynnej „Liturgii Godzin” stwierdza się, że od teraz modlitwy te mają zostać zmodyfikowane tak, aby od czasu do czasu świeccy mogli odmawiać brewiarz wraz z kapłanem. Jest to fałszowanie samego znaczenia Brewiarza. Brewiarz jest modlitwą kapłana. Tylko kapłan jest zobowiązany, pod groźbą grzechu śmiertelnego, do odmawiania godzin brewiarzowych.

Świeccy nie są do tego zobowiązani. Kapłan jest człowiekiem Bożym; jest człowiekiem modlitwy, więc brewiarz jest wkładany w jego ręce, aby mógł modlić się przez cały dzień, czynić akty dziękczynienia i chwalić Boga, w pewien sposób kontynuując swoją Mszę.

Nagle ogłoszono: „Nie, nie, nie! Wszystko się zmieniło! Modlitwy kapłana są modlitwami zaprojektowanymi tak, aby od czasu do czasu mógł je odmawiać ze świeckimi”.

To całkowita iluzja! Przecież ludzie nie mają czasu na odmawianie tych modlitw z księżmi. Takie stwierdzenia mogą wypowiadać tylko ci, którzy nigdy nie poznali posługi duszpasterskiej w praktyce.

Oczywiście można czasem odmówić wieczorne modlitwy ze świeckimi. Ale nie do pomyślenia jest, aby oni odmawiali te wszystkie modlitwy, te wszystkie niezrozumiałe Psalmy! Jeśli chcecie odmawiać wieczorne modlitwy z wiernymi, dobrze by było, gdybyście wybrali bardzo proste modlitwy, takie, które oni rozumieją. W przeciwnym razie, niech to będzie łacina, prawdziwa łacina, piękna łacina, śpiewana tak, jak podczas komplety. Ludzie łączą się w śpiewie, w melodii, a ich dusze są podniesione na duchu.

Musimy zachować nasz Brewiarz! Zapewniam was, że jest to bardzo ważne. Im bardziej zbliżamy się do porzucenia naszego Brewiarza, tym bardziej oddalamy się od źródeł łaski uświęcającej. Dziś powrócono do starego Psałterza, zmodyfikowanego jedynie przez poprawki dokonane przez Opactwo Św. Hieronima. Stało się to na życzenie papieża Jana XXIII. Nie podobał mu się nowy Psałterz. Powiedział to otwarcie Centralnej Komisji przed Soborem. Powiedział do wszystkich, którzy tam byli: „Och, nie jestem zwolennikiem nowego Psałterza”.

On kochał stary Psałterz. Wygląda na to, że w nowym Brewiarzu przyjęto stary Psałterz, zmodyfikowany w wyniku badań podjętych przez mnichów Św. Hieronima. Pokazuje to, że dziś wciąż możliwy jest powrót do zdrowych decyzji z przeszłości.

 

Destrukcja liturgii

Słyszałem pogłoski, że Kongregacja Świętej Liturgii przygotowuje kolejny nowy dekret w sprawie Mszy Świętej. Kapłan będzie mógł robić, co mu się podoba, z wyjątkiem słów konsekracji, które jednak też zostały zmienione! W ten sposób zmiana będzie kompletna. Nowy dekret będzie zawierał kilka nowych wskazówek dotyczących tworzenia nowych kanonów. Każdy może stworzyć swój własny Kanon (tak zwany), dostosowany do jego konkretnej kongregacji.

Widać, co chcą osiągnąć!

Błędem byłoby dać się porwać prądowi, który prowadzi jedynie do całkowitego i zupełnego zniszczenia Najświętszej Ofiary. Nie wiem, co myślą o tym biskupi. Czy będą zadowoleni z tej nowej reformy, jeśli kiedykolwiek ujrzy ona światło dzienne? Zbliżamy się do końca jakiejkolwiek koncepcji liturgii.

Liturgia bez zasad przestaje być liturgią. Dlatego musimy trwać przy naszym przedsoborowym stanowisku i nie bać się podtrzymywać tradycji dwóch tysięcy lat. Tego nie można nazwać nieposłuszeństwem.

Według jakiego kryterium powinniśmy decydować, czy Magisterium zwyczajne jest, czy też nie jest nieomylne? Według wierności Tradycji…? W zakresie, w jakim Sobór powraca do Tradycji, musimy się dostosować, ponieważ należy to do zwyczajnego Magisterium, ale tam, gdzie jakiś zabieg jest nowy i niezgodny z Tradycją, istnieje większa swoboda wyboru… Nie możemy dać się wciągnąć w nurt modernizmu, który może zagrozić naszej własnej wierze i nieświadomie zmienić nas w protestantów.

To bardzo poważna sprawa, ale to właśnie dzieje się z naszymi biednymi wiernymi, którzy, nie zdając sobie z tego sprawy, są wciągani w nowy protestantyzm, „neomodernizm”, jak nazwał to sam Ojciec Święty. Dzieje się tak również w przypadku wielu kapłanów. Dziękujmy zatem Bogu za łaskę jasnego widzenia pośród tych wszystkich kłopotów w Kościele. I obyśmy pozostali zjednoczeni w modlitwie, zjednoczeni w wysiłku i zjednoczeni w naszych przedsięwzięciach.

Pan Bóg nad tym czuwa! Dlatego nigdy nie możemy tracić odwagi. Pan Bóg wciąż czuwa nad swoim Kościołem. Naszym zadaniem jest działać tak, aby mógł On bezpiecznie przetrwać obecne ciężkie próby!

Arcybiskup Marcel Lefebvre

Tłum. Sławomir Soja

Źródło: The Remnant

Profesor Uniwersytetu w Kioto ostrzega, że życie miliardów zaszczepionych osób jest zagrożone

Japoński profesor Masanori Fukushima, wybitny ekspert i autor wielu naukowych publikacji, emerytowany profesor Uniwersytetu w Kioto (Kyōto), specjalista badań biomedycznych i medycyny translacyjnej*, dyrektor i przewodniczący Translational Research Center for Medical Innovation oraz Foundation for Biomedical Research and Innovation w Kobe, podczas gorącej debaty z urzędnikami publicznymi przedstawił swoją opinię na temat zagrożeń związanych z tzw. szczepionką przeciwko tzw. Covid-19.

Prof. Fukishima powiedział przede wszystkim, że głosy naukowców zostały stłumione i ocenzurowane i dał się słyszeć tylko jeden przekaz, który niestety był naukowo błędny.

Ten znakomity profesor, jak również ekspert w zakresie onkologii powiedział, że szkodliwość szczepionek jest obecnie problemem ogólnoświatowym.

Prof. Fukushima w ostrych słowach powiedział:

„Skończcie ze złą nauką i zajmijcie się prawdziwą nauką. Zaszczepiliście tak wiele osób, a jednak tylko 10% członków Ministerstwa Zdrowia, Pracy i Opieki Społecznej, którzy prowadzą kampanię szczepionkową, zostało zaszczepionych. Co to ku**a jest, jakiś żart sobie robicie?… Róbcie to co należy, prawidłowo, bo inaczej czekają was procesy sądowe. Dosyć tego! … Musicie przyglądać się danym klinicznym, danym medycznym, bo tu chodzi o życie ludzkie! I musicie to robić właściwie i uważnie, patrzeć indywidualnie na każdy przypadek. … Patrząc na tak wielką liczbę rodzajów skutków ubocznych szczepionek, miliardy ludzi są w niebezpieczeństwie. … Jeśli po zaszczepieniu się wzrosło komuś [trwale] ciśnienie, to u każdej z tych osób przyczyną są szczepioki. … Ale wy ignorujecie celowo badanie tych przypadków, za to wydajecie tryliony Yenów na import szczepionek.  … I jeszcze jedno: połowa z nich po szczepieniu zmarła z powodu problemów z układem krążenia i sercem. Jestem pewien, że znacie to aż za dobrze. A wy dalej z jakimiś Alpha, Beta, Gamma…co za idiotyzm…banda niekompetentnych uczonych, których nie można nazwać uczonymi…całkowite lekceważenie nauki i medycyny!”

Na to odpowiedział przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia tłumacząc, że oni przecież „podejmują wszelkie działania…”

Prof. Fukushima nie wytrzymał i wykrzyknął do niego:

„Ty idioto! Dosyć tego! … Nie wolno dopuścić do powtórzenia [tych błędów]. Powinniście od samego początku postępować tak jak pokazuje to nauka. Zatem natychmiast rozwiążcie ten absurdalny Komitet Ewaluacji Ofiar Szczepionek i zamiast niego powołajcie komitet śledczy prawdziwie badający każdy przypadek. I aby on mógł działać, powołajcie odpowiednich statystyków i porządnych ekspertów. Czy rozumiesz mnie?! Potem, zróbcie testy i przeprowadźcie śledztwo. Tak jak powiedział wcześniej dr Sano, jeśli macie próbki tkanki, to badajcie je pod kątem białka kolca. Ludzie już robią takie badania na całym świecie i prestiż Japoni wisiu tutaj na włosku. … Musicie zidentyfikować każdy zgon, również te, które nie zostały w śledztwie uwzględnione. Życie tysięcy, dziesiątek tysięcy ludzi jest zagrożone. I jeszcze jedno: Nie macie pojęcia jak przedstawiają się długofalowe skutki tych szczepionek. Nanocząstki przyjęte przez organizm w tak dużych ilościach bezustannie produkują białka kolca. Ludzie chorują, cały czas źle się czują, niektórzy z jakichś powodów nagle zaczynają chorować, dostawać egzemę… Musimy natychmiast zatrzymać wyszczepianie i zająć się chorymi. I to właśnie mówi ta publikacja naukowa. (prof. Fukushima pokazuje tutaj dokument). A wy zatrudniacie ludzi, którzy nie mają pojęcia o prawdziwej nauce, i media pokazują ich w telewizji. Ci sami idioci ciągle promują szczepionki. Wszystko co robicie jest absurdalne, super idiotyczne. Ja nie przyszedłem tutaj wysłuchiwać jakichś bzdur, które próbujecie wyjaśniać, ja przyszedłem dzisiaj aby skorygować i pokazać prawidłowo te rzeczy.

 

 

Jak widać, prawdziwi i odważni naukowcy na całym świecie zaczynają coraz dobitniej ostrzegać polityków o nadciągającym niebezpieczeństwie i zagrożeniu dla zdrowia zaszczepionych.

Tak jak mówił prof. Fukishima: dosyć z tymi idiotyzmami wyszczepiania, udawania że nie ma skutków ubocznych. Mówcie prawdę, zajmijcie się chorymy, wypłaćcie należne odszkodowania.

Trzeba zatem natymiast odsunąć (i ukarać!) odpowiedzialnych za wyrządzone szkody polityków; ukarać lekarzy (koniecznie!), którzy nie tylko stracili resztki reputacji i autorytetu, ale stali się czołowymi przestawicielami profesji zagrażającej życiu i zdrowiu; należy odseparwować się od głównych mediów, wspierać media niezależne; tworzyć sieć niezależnej lokalnej pomocy.

Dosyć z idiotyzmem wyszczepiania preparatem „przeciwko Covid-19”, ale i koniec ze WSZYSTKIMI szczepionkami, które są zagrożeniem dla zdrowia i życia!

 

– – – ◊  – – –

* Badania translacyjne, nauka translacyjna (ang. Translational research, Translational science) – badania mające na celu przełożenie (konwersję) wyników badań podstawowych na wyniki przynoszące bezpośrednie korzyści ludziom. Termin ten jest stosowany w nauce i technologii, zwłaszcza w biologii i naukach medycznych. Jako takie, badania translacyjne stanowią podzbiór badań stosowanych. Termin ten jest najczęściej stosowany w naukach o życiu i biotechnologii, ale ma zastosowanie w całym spektrum nauk ścisłych i humanistycznych. W kontekście biomedycyny, badania translacyjne znane są również jako badania od „od laboratorium do pacjenta”. W dziedzinie edukacji definiuje się je jako badania, które przekładają koncepcje na praktykę.

Chociaż badania translacyjne są stosunkowo nową dziedziną, istnieje obecnie kilka głównych ośrodków badawczych skupiających się na nich. Np. w Stanach Zjednoczonych Narodowe Instytuty Zdrowia wdrożyły dużą krajową inicjatywę mającą na celu wykorzystanie istniejącej infrastruktury akademickich ośrodków zdrowia poprzez Clinical and Translational Science Awards. [zob.: Wikipedia], z takimi ośrodkami, jak Clinical and Translational Science Institute działający przy University of Rochester, New York; Translational Genomics Research Institute w Phoenix, Arizona; instytuty medycyny translacyjnej przy Maine Medical Center w Portland; Clinical and Translational Science Institute przy University of Pittsburgh, Pennsylvania. W Australii wiodący ośrodek to Translational Research Institute w Brisbane, Queensland. Natomiast w Japonii wiodącym ośrodkiem jest kierowny przez profesora Masanori Fukushima Translational Research Center for Medical Innovation w Kioto.

Oprac. www.bibula.com
2022-12-01

“Ekskomunika” z perspektywy czasu

W dniu 16 marca tego roku, ks. Edward MacDonald, faktyczny przywódca Katolickiego Ruchu Oporu w Australii i Nowej Zelandii, napisał dla swoich wiernych doskonały artykuł na temat tak zwanej „ekskomuniki” czterech biskupów konsekrowanych przez Arcybiskupa Lefebvre 30 czerwca 1988 roku w Econe w Szwajcarii.

Artykuł pokazuje wyraźnie jak moderniści w Rzymie przechytrzyli następców Arcybiskupa stojących na czele FSSPX, a w efekcie sparaliżowali obronę prawdziwej Wiary Katolickiej przez Bractwo, dopóki nie będzie ono gotowe powrócić w czynach, a nie tylko w słowach, do tego, co czynił Arcybiskup, tj. do wyraźnego stawiania całości ponad fałszywym „posłuszeństwem”.

Przy każdej dyskusji na temat porozumienia między FSSPX a Rzymem, kluczowym pytaniem było zawsze: kto odtąd będzie wyznaczał biskupów FSSPX? Historia Kościoła Katolickiego jest bowiem pełna przykładów walki pomiędzy przyjaciółmi i wrogami Boga, czyli odpowiednio Kościołem i państwem, o kontrolę nad mianowaniem katolickich biskupów. Ponieważ Kościół Katolicki jest monarchią, a nie nowoczesną „demokracją”, to biskupi są twórcami katolickiego ludu, a nie lud tworzy biskupów.

Zarówno arcybiskup Lefebvre jak i kardynał Ratzinger dobrze to rozumieli, gdy spotkali się w 1988 roku w pobliżu Rzymu, by negocjować porozumienie. Przebiegły kardynał niemalże odebrał Arcybiskupowi kontrolę nad mianowaniem biskupów FSSPX w Protokole (szkicu porozumienia) podpisanym przez nich w dniu 5 maja, ale dzięki Bożej łasce Arcybiskup zdał sobie sprawę, że to zagraża Wierze, w dniu 6 maja wycofał swój podpis i w asyście biskupa de Castro Mayera konsekrował 30 czerwca 1988 roku czterech swoich księży na biskupów w ramach „Operacji Przeżycie”.

Oświadczył, że nie łamie żadnego prawa kościelnego: „Jesteśmy przekonani, że wszystkie te oskarżenia lub kary, których możemy być obiektem, są nieważne, absolutnie nieważne i nie będziemy brać ich pod uwagę”. FSSPX wyjaśniło, dlaczego Arcybiskup miał rację w broszurze: „Ani schizmatyk, ani ekskomunikowany”.

Jednak około 20 lat później biskup Fellay uznał, że te nieważne „ekskomuniki” powinny być w końcu potraktowane poważnie, ponieważ czuł się on tak, jakby był poza widzialnym Kościołem. Co do kardynała Ratzingera, nigdy nie przyznał, że arcybiskup Lefebvre wygrał w 1988 roku, więc teraz jako papież Benedykt nadal był zdecydowany na kontrolowanie nominacji biskupów FSSPX. Jednym z warunków wstępnych przyjęcia Bractwa na łono widzialnego Kościoła było zniesienie przez papieża Benedykta „ekskomuniki” z czterech biskupów FSSPX. Bractwo modlił się o to i cieszyło, kiedy „ekskomunika” została rzeczywiście „zdjęta” przez papieża. Nierozważnie FSSPX wyraziło wdzięczność papieżowi za jego dobrą wolę i hojność.

Jednak do roku 2023 Bractwo zwielokrotniło swoje więzi z „Kościołem widzialnym”. Jego biskupi są starsi, a zdrowie niektórych z nich uległo pogorszeniu. Wierni zastanawiają się, dlaczego nie ma nowych biskupów? Dzieje się tak dlatego, że FSSPX zapędziło się w kozi róg. Prosząc o zniesienie nieważnych „ekskomunik”, Bractwo w dorozumiany sposób uznało, że są one rzeczywiste i w dorozumiany sposób zobowiązało się, że nigdy więcej nie będzie konsekrować biskupów bez zgody Rzymu, jak to uczynił Arcybiskup w 1988 roku. To byłoby przecież wyrazem wielkiej „niewdzięczności” wobec papieża Benedykta, i zasługiwaliby na ponowną ekskomunikę.

Za swojego życia Arcybiskup Lefebvre wygrywał bitwy z Rzymem, ale jego następcy, pozbawieni przejrzystej wiary i głębokiego zrozumienia, czym jest zdrada modernizmu, nie byli takimi wojownikami jak on i nie widzieli jak (obiektywne) podstępy sprytnego Benedykta/Ratzingera odebrały im wpływ na nominacje przyszłych biskupów, co w efekcie sparaliżowało FSSPX.

I oto Franciszek lub jego następca wybierze następnego biskupa lub biskupów Bractwa, a ci uformują kapłanów i wiernych tak, by ostatecznie włączyć ich do Kościoła soborowego. Prawdopodobnie pojawi się tylko szept protestu, ponieważ wierni FSSPX są cały czas coraz bardziej słodziutko wabieni do uwierzenia w „odnowiony” katolicyzm Vaticanum II.

*                    *                    *

Jest takie stare angielskie powiedzenie oznaczające próbę zrobienia dwóch rzeczy naraz, których nie da się zrobić – „Biegać z zającem i polować z ogarami”. Można albo uciekać razem z tym, na kogo polują, albo polować na niego, ale nie można robić obu rzeczy naraz. Inne powiedzenie opisujące tę samą rzeczywistość brzmi: „Nie możesz mieć ciastka i zjeść go”. Jeśli zjesz ciastko, to nie będziesz go już miał. Jeśli chcesz je mieć, nie wolno ci go jeść. I jeszcze inne powiedzenie: „Nie można mieć wszystkiego jednocześnie”. Albo kobiety będą miały swoją własną karierę, albo będą miały dzieci, lub będą miały tylko po połowie każdego: karierę wypełnioną tęsknotą za dziećmi. W realnym życiu musimy wybierać, a nie być „ni psem, ni wydrą”.

Arcybiskup Lefebvre stanął w Kościele katolickim w 1988 roku przed trudnym wyborem: jak to ujął, albo „Operacja Przeżycia” polegająca na wyświęceniu czterech spośród jego księży na biskupów, aby zapewnić przetrwanie Bractwu Kapłańskiemu św. Piusa X, by bronić pełni prawdziwej Wiary przed fałszywym Autorytetem, który bez precedensu w całej historii Kościoła postawił sobie za cel zniszczenie tej Wiary. Albo „Operacja Samobójstwa”, poprzez którą pozostawiłby swoje Bractwo bez własnych biskupów, ostatecznie zdając się na łaskę niszczycieli, którzy chcieli zniszczyć prawdziwą Wiarę, doktrynę, Mszę i kapłaństwo.

Stojąc przed takim wyborem, nie starał się on robić dwóch przeciwstawnych rzeczy naraz. Bez cienia kompromisu wybrał konsekrację kilku biskupów dla Tradycji, a owocem jego wyboru było przetrwanie, jak mogliśmy się przekonać, katolickiej Wiary, doktryny, Mszy i kapłaństwa. Oczywiście fałszywy Autorytet „ekskomunikował” go, ale on nie zwracał na to żadnej uwagi. Wiedział bowiem, że każda tego rodzaju kara była tak samo nieważna i nieobowiązująca, jak jej autorzy, tak długo jak rujnują oni Wiarę.

Kiedy podjął tę decyzję, był całkowicie osamotniony, a podczas ceremonii konsekracji towarzyszył mu tylko jeden współbrat w biskupstwie, biskup de Castro Mayer z Brazylii. Trzeba przyznać, że większość księży Bractwa poszła wówczas bez wahania za Arcybiskupem i była z tego dumna. Owocem jego wyboru Prawdy, trwania przy nim i nie pójścia na najmniejszy kompromis aż do śmierci, która nastąpiła niecałe trzy lata później, było to, że przez następne 20 lat Bractwo przeżywało swoje najbardziej owocne lata, dając całemu katolickiemu światu żywy dowód na to, że Tradycja katolicka nie jest ani martwa, ani przestarzała.

Stopniowo coraz więcej katolików uświadamiało sobie, że zostali oszukani przez Vaticanum II i jego mistrzowskich arcyłotrów. Niestety, około 20 lat po sakrach, przywódcy Bractwa stracili zrozumienie tego, co było motywacją i osiągnięciem Arcybiskupa, a mianowicie obrona zdradzanej Wiary. Przez kolejne 15 lat szukali oficjalnej aprobaty ze strony pozbawionych wiary kościelnych urzędników, którzy bardziej niż kiedykolwiek starają się zniszczyć Wiarę, na przykład poprzez pogaństwo Pachamamy czy też „synodalizm” w niemieckim stylu.

Jest jednak cały czas pewien promyk nadziei dla Bractwa, że mogłoby ono powrócić do ducha swojego Założyciela, wielkiego Arcybiskupa Lefebvre. W dniu 18 kwietnia Przełożony Generalny FSSPX ks. Dawid Pagliarani zorganizował spotkanie on-line przełożonych Bractwa na całym świecie, aby przekazać im głównie dwie rzeczy.

Po pierwsze, powinni zacząć przygotowywać swych wiernych w przeoratach i w seminariach na wieść o konsekracji nowych biskupów w Bractwie. Z oficjalną zgodą Rzymu czy bez niej? To jest pytanie. Jeśli sakra nastąpiłaby z aprobatą Rzymu, to jest bardzo prawdopodobne, że jest to jakaś pułapka. Jeśli bez aprobaty, to raczej jest to dobry znak, że księża z FSSPX odzyskują wiarę swojego Założyciela.

I po drugie, ks. Pagliarani przekazał, że nowy watykański dokument dotyczący synodalnego projektu przyszłości Kościoła deklaruje, że „hierarchiczne struktury Kościoła muszą zostać zdemontowane.” Innymi słowy, struktura Kościoła musi zostać zlikwidowana, co oznacza likwidację samego Kościoła. I taki był cel Vaticanum II od początku, co widziały jasne umysły, takie jak ten Arcybiskupa.

Czy jego Bractwo zaczyna widzieć wyraźniej? Czy też jest po raz kolejny zwodzone? To jeszcze nie jest jasne. Ale na pewno wielka wojna między przyjaciółmi i wrogami Boga trwa, dokładnie taka sama na przestrzeni wieków. Musimy modlić się żarliwie na Różańcu, musimy kochać Prawdę i mówić ją, bez względu na wszystko.

Kyrie eleison.

+Biskup Ryszard Williamson

Za: Non Possumus – Katolicki Ruch Oporu – Komentarze Eleison Jego Ekscelencji Księdza Biskupa Ryszarda Williamsona | https://fsspxr.wordpress.com/komentarze-eleison/
https://www.bibula.com

Kto stoi za wojną na Ukrainie?

Zwięzła praca amerykańskiego autora, polecana m.in. przez prof. Johna Mearsheimera i Johna Matlocka. Abelow pisze, że USA i Zachód w ciągu trzech ostatnich dekad usilnie „pracowały” nad tym, by do tej wojny doszło. Co zrobiły?:

 

* Rozszerzyły NATO o ponad tysiąc mil na wschód, zbliżając się do granic Rosji, łamiąc deklaracje wcześniej udzielone Moskwie.

* Wycofały się jednostronnie z traktatu o antybalistycznych pociskach rakietowych i umieściły systemy wyrzutni antybalistycznych w nowo przyłączonych krajach NATO. Wyrzutnie te mogą również pomieścić i wystrzelić ofensywną broń jądrową na Rosję, jak choćby pociski Tomahawk uzbrojone w głowice nuklearne.

* Pomagały w przygotowaniu i mogły bezpośrednio podżegać do zbrojnego, skrajnie prawicowego zamachu stanu na Ukrainie, Ten przewrót zastąpił demokratycznie wybranego, prorosyjskiego przywódcę nie wybranym, pro-zachodnim rządem.

* Przeprowadziły niezliczone ćwiczenia wojskowe NATO w pobliżu granicy z Rosją. Obejmowały one m.in. ćwiczenia rakietowe z ostrzałem na żywo, których celem była symulacja ataków na systemy obrony powietrznej w Rosji.

* Naciskały, bez żadnej pilnej strategicznej potrzeby na to, żeby Ukraina stała się członkiem NATO, lekceważąc zagrożenie, jakie taki ruch stanowiłby dla Rosji. Następnie odmówiły rezygnacji z tej polityki, nawet jeśli mogło to zapobiec wojnie.

* Jednostronnie wycofały się z traktatu o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych krótkiego i średniego zasięgu (Traktat INF), zmniejszając rosyjskie poczucie bezpieczeństwa w zakresie ataku rakietowego ze strony USA.

* Zbroiły i szkoliły armię ukraińską w ramach umów dwustronnych i prowadziły regularne, wspólne ćwiczenia wojskowe na terenie Ukrainy. Celem było wytworzenie interoperacyjności wojskowej na poziomie NATO, nawet przed formalnym przyjęciem Ukrainy do Sojuszu.

* Doprowadziły ukraińskich przywódców do przyjęcia bezkompromisowego stanowiska wobec Rosji, co jeszcze bardziej zaostrzyło zagrożenie dla Rosji i postawiło Ukrainę na drodze rosyjskiego uderzenia militarnego.
W konkluzji Abelow pisze:

„Niezależnie od jednoznacznej porażki polityki Zachodu wobec Rosji i Ukrainy, osoby odpowiedzialne za dziesięciolecia prowokacyjnych działań USA i NATO powtarzają te same błędy, twierdząc, że inwazja Rosji na Ukrainę dowodzi, że mieli rację. Decydenci ci uważają, że prawdziwą przyczyną inwazji Rosji jest to, że Stany Zjednoczone zbyt słabo na nią naciskały. Bardziej wiarygodne wyjaśnienie formułują jednak liczni amerykańscy eksperci, którzy przewidywali, że rozszerzenie NATO doprowadzi do katastrofy. To ich prognozy sprawdzają się w straszny sposób.

W rzeczywistości, gdy rozpoczęła się ekspansja NATO do granic Rosji, George Kennan ostrzegał, że decyzja NATO była samospełniającą się przepowiednią. Wskazywał, że ekspansja doprowadzi USA do wojny z Rosją. Kennan przewidywał, że, gdy tylko to nastąpi, zwolennicy ekspansji powiedzą, że to dowód na to, iż inherentny rosyjski militaryzm był tego przyczyną. Kennan stwierdził: „Oczy-

wiście, Rosja zareaguje źle, a wtedy (zwolennicy ekspansji) powiedzą, że zawsze mówiliśmy wam, że tacy właśnie są Rosjanie”. Przewidywania Kennana były więc podwójnie słuszne. Po pierwsze, co do rosyjskich reakcji na rozszerzenie NATO; po drugie, co do samousprawiedliwiającej się odpowiedzi tych zachodnich jastrzębi politycznych, którzy znaleźli po niewłaściwej stronie lustra.

W amerykańskich mediach nie dyskutuje się o tych sprawach. Oglądając telewizję i czytając gazety, można odnieść wrażenie, że nie pojawiły się głosy wyrażające obawy wobec rozszerzenia NATO, jeśli już, to były to wypowiedzi marginalne. Chociaż rola Stanów Zjednoczonych i państw NATO w wywołaniu kryzysu na Ukrainie jest oczywista, wielu Amerykanów i Europejczyków ogarnęła „gorączka wojny zastępczej”. Nie dostrzegając szerokiego kontekstu politycznego, zostali zaabsorbowani codziennymi sprawozdaniami z frontu, są napędzani rzekomo słusznym gniewem i przekonaniem, że najlepszą polityką jest wysyłanie coraz więcej broni na Ukrainę, aż do czasu, gdy Putin się podda.

W świetle podżegania tej wojennej gorączki nie powinno dziwić, że ci nieliczni amerykańscy przywódcy, którzy posiadają rzadko występujące razem: jasność umysłu i odwagę, wymaganą tu szczególnie, by publicznie wypowiadać się na temat tła wojny na Ukrainie, zostali nazwani zdrajcami. W rzeczywistości są oni patriotami. Nie chcą brać udziału w zabawie pt. „Mój kraj jest zawsze niewinny”. Uznają niewygodne fakty historyczne za to, czym są w rzeczywistości i próbują uniknąć powtarzania tych samych błędów w przyszłości. Chcą dostrzec wpływ tych faktów na teraźniejszość, zwłaszcza po to, by ograniczyć śmierć i zniszczenie na Ukrainie i jednocześnie zmniejszyć szansę na apokaliptyczną konfrontację nuklearną między Rosją a Zachodem.

Patrząc na sytuację z obecnej perspektywy, John Mearsheimer napisał:

„(Znajdujemy się) w niezwykle niebezpiecznej sytuacji, a polityka Zachodu pogłębia te zagrożenia. Dla rosyjskich przywódców, to co dzieje się na Ukrainie nie ma wiele wspólnego z udaremnieniem ich imperialnych ambicji; muszą poradzić sobie z tym, co uważają za bezpośrednie zagrożenie dla przyszłości Rosji. Putin mógł źle ocenić rosyjskie możliwości militarne, skuteczność ukraińskiego oporu oraz zakres i szybkość reakcji Zachodu, ale nigdy nie należy lekceważyć tego, jak bezwzględne mogą być wielkie mocarstwa. Mocarstwa mogą być bezwzględne, gdy sądzą, że znajdują się w trudnej sytuacji. Ameryka i jej sojusznicy jednak nie odpuszczają, licząc na upokarzającą porażkę Putina, a może nawet jego usunięcie. Zwiększają pomoc dla Ukrainy, a jednocześnie używają sankcji gospodarczych, aby zadać ogromny cios Rosji. Kroki te Putin postrzega jako do złudzenia „przypominające wypowiedzenie wojny”.

Benjamin Abelow, „Jak zachód wywołał wojnę na Ukrainie? W jaki sposób polityka USA i NATO doprowadziła do politycznego kryzysu, wojny i ryzyka konfrontacji nuklearnej”. (przełożył Michał Krupa), Wektory, Wrocław 2023, ss. 83

Myśl Polska, nr 15-16 (9-16.04.2023)

Za: Mysl Polska – myslpolska.info (4-04-2023) | https://myslpolska.info/2023/04/04/kto-stoi-za-wojna-na-ukrainie/

 

P O L S K O

OBUDZ SIĘ  P O L S K O !!!

NARÓD DZIŚ W POTRZEBIE,

A TY  DOKĄD IDZIESZ ?

NIKT JUŻ TEGO NIE WIE.

ODEZWIJ SIĘ WRESZCIE

I POKAŻ, ŻE ŻYJESZ,

ŻE JESZCZE NIE ZGINĘŁAŚ

I PŁASZCZEM NAS OKRYJESZ.

NIE PŁASZCZEM DEJANIRY

SROMOTNYM I KRWAWYM,

LECZ PRAWYM I SPRAWIEDLIWYM

BRONIĄCYM NASZEJ SPRAWY.

NAM NIE POTRZEBA CUDÓW

ANI  MOCY PIEKIELNYCH,

NAM WYSTARCZĄ UCZCIWE DŁONIE

I ZASTĘPY, TYLKO TOBIE WIERNYCH,

KTÓRZY JAK NASI DZIADOWIE

WSIĄDĄ NA KONIE I RUSZĄ

ZANIM NASI WROGOWIE

DO RESZTY NAS ZDUSZĄ -

ZABIORĄ OSTATNIĄ KOSZULĘ

ORAZ NASZE WŁOŚCI,

PLUJĄC  NA NAS I SZYDZĄC

NIE USZANUJĄ NASZYCH ŚWIĘTOŚCI.

KTO  DZIŚ TO PAMIĘTA,

ŻE SZAŃCEM BYŁAŚ EUROPIE,

A KIEDY NAWAŁA SIŁY SWE TOCZYŁA

PIERWSZA STAWAŁAŚ W OKOPIE?

KTO DZIŚ TO PAMIĘTA,

ŻE O WOLNOŚĆ SIĘ BIŁAŚ

NIE TYLKO SWOJĄ, LECZ WASZĄ,

I NAJLEPSZYCH SYNÓW TRACIŁAŚ ?

CZY TERAZ TYLKO GRÓB CI JEST DANY

I ZAMKNIE SIĘ GROBOWA  PŁYTA ?

POSŁUCHAJ  - P O L S K O !!!

NARÓD CIEBIE PYTA…

 

Marian Retelski,NY – 10 kwietnia 2010

Polska dla Polaków – Krzysztof Baliński

 4 czerwca 1990 to finał gorączkowych rewindykacji etnicznych. Po ideologicznym recyclingu i partyjnej metamorfozie (tj. wstąpieniu do UD/UW, najlepszej inwestycji Kominternu w Polsce), na rządowych stołkach zasiada drugie, a nawet trzecie pokolenie pewnej mniejszości. Zmiana warty udaje się znakomicie – kosmopolityczna szajka, której szef dogadał się w Magdalence z Kiszczakiem, znalazła się w pierwszym szeregu budowniczych III RP. W starych demokracjach jest czymś oczywistym, że opinia publiczna ma prawo znać przeszłość ludzi, którzy w jakikolwiek sposób decydują o jej losach. Prześwietlany jest każdy. W Polsce dla sitwy, która swymi mackami omotała całe państwo, wszelkie pytania i rozważania o rodzinnych korzeniach to „ohydne grzebanie w życiorysach” i „antysemityzm”.

Gdy Bronisław Geremek kompletował swój „zespół”, kierował się jedną regułą: niepolskie pochodzenie. Świadczą o tym rozliczne i namacalne dowody. Żeby można było zrobić karierę, zdobywać zaszczytne tytuły i stanowiska przydatna była też rekomendacja Michnika, Urbana lub Kiszczaka. Geremka (i przy okazji, siebie) zdemaskował Władysław Bartoszewski w Knesecie:  „Polska to ewenement. Pokażcie mi taki drugi kraj w Europie, w którym w ciągu ostatnich dwóch dekad  trzech szefów dyplomacji miało żydowskie pochodzenie, jeden był honorowym obywatelem Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”. Wtórował mu ówczesny prezydent RP, który w wywiadzie dla ukraińskiej „Zierkało Niedieli” rzekł: „W naszym kraju nie ma zbyt licznie reprezentowanych mniejszości narodowych, tym bardziej je więc wysoko cenimy”. No i mieliśmy, co mieliśmy. Pierwszego szefa rządu wybrała sobie mazowiecka gmina żydowska, a ministrem spraw zagranicznych został syn warszawskiego rabina. Po nim premierem został wnuk żołdaka Wehrmachtu, a wicepremierem i ministrem obrony członek władz Związku Ukraińców w Polsce.

Bogdan Zdrojewski miał objąć MON, ale został przesunięty na Ministerstwo Kultury, a ministrem został lekarz psychiatra z Krakowa. Był on wprawdzie właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych, ale ta pompatyczna nazwa myli, bo instytut zajmował się takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływy kultury żydowskiej. Ministrem finansów miał być Zbigniew Chlebowskim, ale w Warszawie pojawił się poddany brytyjski i skarbnikiem naszej kasy został nie mający obywatelstwa polskiego „angielski ekonomista profesor Jan Vincent Rostowski”. Po jakimś czasie okazało się, że minister nie jest ani ekonomistą, ani angielskim, ani profesorem, tylko wykładowcą na Uniwersytecie Sorosa w Budapeszcie, a profesorami to byli pochodzący z Kresach jego dziadek Jakub Rofhfeld, syn Mojżesza i Lei z domu Broder oraz jego kuzyn Adam Daniel Rotfeld. Sprawę można by też ująć innym pytaniem: Gdzie jest na świecie taki drugi kraj, w którym głównym ekonomistą zostaje historyk, ministrem finansów absolwent technikum ogrodniczego, ministrem zdrowia księgowy, szefem BBN lekarz, ministrem obrony historyk, ministrem rozwoju i technologii filolog, ministrem przedsiębiorczości menedżer kultury, a szefem największej spółki państwowej były operator wózka widłowego?

Rostowski wydzielił gabinet dla pracującego społecznie „zewnętrznego eksperta” od podatków, pani Renaty Hayder, która okazała się być spokrewniona z Rotfeldami. Podatkami zajmował się przewodniczący sejmowej komisji „Przyjazne państwo”, Janusz Palikot, który w międzyczasie wrócił do judaizmu i został członkiem loży B’nai B’rith. Okazało się też, że wśród darczyńców na Muzeum Polin znalazł się Jan Kulczyk i jego połowica, którzy zrobili wielki majątek, prywatyzując masę upadłościową po PRL. Niektórzy mówią, że pieniędzmi dzielili się z WSI. Ale to niepoważne bredzenie, bo zdradził ich bratni oligarcha z bratniej Rosji, Borys Bieriezowski: „Czasy były takie, że każdy brał, ile mógł unieść”. Jeszcze lepiej zdiagnozował to Józef Oleksy: „Kosmopolityczne gangi rozkradły Polskę”. Przy okazji podważył „legalność majątku” innego żydowskiego oligarchy. I, co ciekawe, Aleksander Kwaśniewski nazwał go w rewanżu zdrajcą i idiotą, ale nie… „kłamcą”!

Za czasów „pierwszego niekomunistycznego rządu wolnej Polski”, ulica mówiła: „Sami Żydzi tylko jeden Syryjczyk” (chodziło o ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka). Dziś można by zawołać: „Sami Żydzi tylko jedna Ukrainka” (chodzi o wiceminister rozwoju Olgę Semeniuk). Przypomnijmy, że ministrami od pieniędzy byli: Marek Borowski, Jerzy Osiatyński, Mateusz Jakub Morawiecki, Tadeusz Kościński, Leszek Balcerowicz, Marcin Święcicki i Grzegorz Kołodko. Trzem ostatnim przydzielono za żony: dwie urokliwe córeczki Eugeniusza Szyra (KPP-owca, szefa frakcji żydowskiej w PPR, członka BP PZPR) i córkę Maksymiliana Pohorille (KPP-owca, promotora pracy doktorskiej, rektora Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR). Śledząc „sukcesy” pomyślnie ożenionych, można pytać, czy aby na pewno byli samodzielni, i czy ministrami nie zostali dzięki instytucji Esterki, która, w połączeniu z formułą, że Żydem jest każda osoba urodzona z matki Żydówki, mocno modeluje zasady polityki kadrowej. Można też zapytać: W jakim innym kraju możliwa byłaby tak żelazna logika postępowania i precyzja w obsadzie kluczowego stanowiska?

W dzień po aneksji Krymu kilkudziesięciu Polaków z Mariupola zwróciło się o tymczasowe schronienie w kraju przodków. Postawa rządu warszawskiego wprawiła w osłupienie. Wiceszef MSZ – a był nim Rafał Trzaskowski – sprzeciwił się temu, publicznie dywagując, że mogłoby to nie zostać dobrze odebrane przez… Kijów. „Sprowadzanie tych Polaków podważa status Ukrainy, jako państwa silnego i demokratycznego, stąd Polsce trudno sobie na to pozwolić, ponieważ chcemy wzmacniać państwowość ukraińską, a ściąganie Polaków byłoby przyznaniem, że Ukraina sobie nie radziJeżeli powiemy, że wszyscy Polacy z terytorium suwerennej Ukrainy mogą przyjechać do Polski, to w pewnym sensie będziemy podważać to, czy Ukraina jest silnym, demokratycznym państwem – oświadczył. Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski?” – podwyższył poprzeczkę. Gdy w lutym wtargnęły do Polski miliony „uchodźców” z Dzikich Pól, w tym pół miliona weteranów obrony „silnego, demokratycznego państwa” przed Ruskimi, Trzaskowski stał się nagle zwolennikiem ich sprowadzania, i to w jak największej liczbie.

Czy powodem takiego wybryku Trzaskowskiego nie jest to, że jego matką jest Teresa z domu Arens, a ojczymem Marian Ferster, syn pułkownika UB Aleksandra i funkcjonariuszki UB Władysławy, której stryj Bolesław Drobner, był ministrem w PKWN, prezydentem Wrocławia i, do Marca ’68, I sekretarzem KW PZPR w Krakowie? Czy znaczenia nie ma to, że matka Trzaskowskiego, która w latach 50. prowadziła bar w „Piwnicy pod Baranami”, jako tajna współpracowniczka i donosicielka o pseudonimie Justyna, miała kontakty z dyplomatami z konsulatu USA w Krakowie, a dzisiaj jej synalek, który patriotyzm wyssał z mlekiem matki, ma doskonałe kontakty z dyplomatami z ambasady USA i też je wykorzystuje do antypolskich celów? Co Trzaskowskiego najbardziej przeraziło? Perspektywa: Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski. Co w tym wszystkim jeszcze przeraża? Opozycja, której przeszkadza zawieszenie sędziego Tuleyę, a nie przeszkadza, gdy rządząca partia rozbraja polską armię (a uzbraja po zęby armię sąsiada, który nas nienawidzi), gdy wyjmuje z kieszeni Polaków 100 miliardów i napycha kabzy oligarchów ukraińskich, gdy na zmywak wysłała miliony Polaków, a przyjmuje na garnuszek miliony Ukraińców, obdarzając ich nadzwyczajnymi przywilejami. I jeszcze jedno – jak wynika z najnowszego sondażu IBRiS, na czele rankingu polskich polityków jest prezydent Warszawy. Ufa mu 44 proc. badanych. No i mamy, co mamy – przyszłego Prezydenta Wszystkich Polaków.

Szewach Weiss na łamach „Rz” wygadał się: Kiedy Żyd chce, by rozpoznał go jego rodak, mówi „AMCHU”. Jest to tajemny kod żydowski. Niemożliwością jest rozpoznać każdego Żyda z wyglądu i, jakkolwiek by to brzmiało dziwnie, po kształcie jego nosa, ani po nazwisku. Wielu Żydów zmieniło bowiem swoje rodowe nazwiska, także ze względów bezpieczeństwa. Myli się i wprowadza w błąd innych ten, kto twierdzi, że żydostwo jest tylko wiarą. Nawet ci, którzy odeszli od wiary mojżeszowej, nawróceni na inne wyznanie, odczuwają przynależność do swego narodu (…) Solidarność żydowska istnieje również między tymi, którzy przeszli na chrześcijaństwo, i tymi, którzy zostali żydami. Ta solidarność jest częścią duszy żydowskiej. Ten, kto porzucał żydostwo, robił to na ogół ratując swoje życie, albo był zmuszony siłą. „Amchu” umożliwiła istnienie wspólnoty narodu żydowskiego w diasporze bez państwa, bez flagi, bez władzy, bez możliwości samoobrony. „Europa przeszła drogę od Auschwitz do „Nigdy więcej Auschwitz!”. Jest mniej nacjonalistyczna. Właśnie to oraz globalizacja, Internet umożliwiają życie Żydom w europejskim domu. Dla nich jest on teraz wielkim „sztetl”. Już nie ma potrzeby ukrywać pochodzenia żydowskiego. „Amchu” wychodzi z podziemia. Żydzi obejmują najwyższe stanowiska w krajach diaspory, nie ukrywając swojej tożsamości. Jest to historyczne zwycięstwo „Amchu”. Na koniec Szewach stwierdza: „Amchu” nie jest już tajnym kodem, ale nie wolno go zgubić: „Wieczne, wieczyste „Amchu”! W wielu miejscowościach na Warmii i Mazurach Ukraińcy wieszają sobie niebiesko-żółte wstążeczki, bo policjant Ukrainiec, jak zobaczy swojego rodaka mandatu nie da, a sędzia Ukrainiec nie wsadzi za kratki. I czy dwukolorowa wstążeczek na piersi redaktora Sakiewicza, to nie takie „Amchu”?

Politycy polscy nie wyciągają wniosków z przeszłości. Wciąż popełniają te same błędy. Dotyczy to wszystkich ekip rządzących krajem po 4 czerwca 1989 roku. Bez patrzenia na interes Polski poparli obalenie Wiktora Janukowycza, a Wiktor Juszczenko plując w twarz polskim sprzymierzeńcom, ogłosił Stepana Banderę narodowym bohaterem Ukrainy. Ale czy chodziło tylko o „błędy” i czy o błędy polityków „polskich”, a nie o świadomą działalność rządzącej w Polsce żydokomuny i rządzących na Ukrainie żydobanderowców?

Rewolucja to gruntowna wymiana elit politycznych, to zdobycie władzy przez nową klasę społeczną kosztem drugiej. Tymczasem nad Dnieprem wszystko pozostało po staremu. Władza jak spoczywała, tak spoczywa w rękach kilku oligarchów żydowskiego pochodzenia. Zwraca uwagę kompatybilność elit znad Wisły i znad Dniepru. Gdy warszawskie oskarżały przedmajdanowego prezydenta o bycie marionetką Putina, świadczyć o tym miała jego zgoda, aby teki ministrów przypadły trzem politykom ukraińskim, którzy zachowali obywatelstwo rosyjskie. Tymczasem pierwszy pomajdanowy rząd ukraiński okazał się armią pełną zagranicznych najemników, z nadanym pospiesznie ukraińskim obywatelstwem. Prezydent Petro Poroszenko uzasadnił to tak: To część wysiłków, aby znaleźć innowacyjne rozwiązania w rządzie, z uwagi na nadzwyczajne wyzwania stojące przed Ukrainą. Oprócz prezydenta, obcoplemieńcami okazali się: wiceprezydent, premier, sekretarz Rady ds. Bezpieczeństwa, minister obrony, minister kultury, minister finansów, minister administracji prezydenta i wicepremier (później premier) Wołodymyr Hrojsman (którego matka jest autorką terminu „żydobanderwoszczyzna”). Nie lepiej było wśród opozycji, żeby tylko wymienić Julię Tymoszenko. I jeszcze jedno – następca Poroszenki dwa miesiące temu rzekł: „Jak zakończymy wojnę, to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”.

Znamienna była tu diagnoza Nadii Szewczenko. W 2015 oficer lotnictwa Ukrainy została zwolniona w ramach rosyjsko-ukraińskiej wymiany jeńców. O jej uwolnienie zabiegali prawie wszyscy politycy zachodniego świata. Prezydent Poroszenko nadał jej tytuł bohatera narodowego. Została deputowaną Rady Najwyższej. Miała prezydenckie ambicje, a sondaże wskazywały, że cieszy się największym zaufaniem wśród Ukraińców. Tymczasem w marcu 2018 roku ukraiński parlament, przytłaczającą większością głosów, uchylił jej nietykalność i zezwolił na areszt, z oskarżenia o planowanie zamachu stanu oraz próbę zamachu terrorystycznego. Co takiego wydarzyło się, że trafiła za kratki? Nic wielkiego. Powiedziała tylko (ku wielkiemu rozczarowaniu redaktorów naczelnych „Gazety Polskiej” i „Gazety Wyborczej”): „Żydzi stanowią 2 proc. społeczeństwa, a zajmują około 80 proc. stanowisk w rządzie”. Wymieniła premiera Wołodymyra Hrojsmana. Stwierdziła, że Petro Poroszenko tak naprawdę ma na nazwisko „Walcman”. Zasugerowała żydowskie pochodzenie Julii Tymoszenko, a wcześniej w studio telewizyjnym zgodziła się z wypowiedzią jednego z widzów o „żydowskim jarzmie na Ukrainie”.

Czy „Żydobanderowcami” są też redaktorzy „Gazety Wyborczej”? Zastanawia bowiem osłona medialna, jaką Michnik od lat zapewnia mniejszości ukraińskiej. Czy tym samym tropem pójść można w przypadku Anne Applebaum, która na łamach gazety Michnika dowodziła: „Nacjonaliści na Ukrainie to jedyna nadzieja tego kraju na ucieczkę od apatii, drapieżnej korupcji i, w ostateczności, rozpadu. Żaden rozsądny bojownik o wolność nie wyobrażał sobie utworzenia nowoczesnego państwa, a co dopiero demokracji, bez ruchu o nacechowaniu nacjonalistycznym”. A co z redaktorami „Gazety Polskiej? Przecież ich też łączy z Applebaum pogląd, że każdy nacjonalista jest dobry, byle nie polski?

Kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskich postulatów historycznych i gloryfikuje zbrodniczą organizację? Od samego początku istnienia III RP środowisko dawnego KOR, skupione   wokół „Gazety Wyborczej”, za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei tzw. pojednania polsko-ukraińskiego, przez co rozumiano przyjęcie wykładni historii najnowszej środowisk probanderowskich. Ośrodek skupiony wokół Adama Michnika i Jacka Kuronia, tropiący wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce,  przeszedł do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA. Michnikowi i Kuroniowi nie przeszkadzało nawet to, że organizacja, którą wzięli w obronę miała na sumieniu śmierć dziesiątków tysięcy Żydów.  Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Przypomnieć też warto o złożonej w wywiadzie dla „Kuriera Galicyjskiego” propozycji Adama Michnika przyłączenia Polski do Ukrainy i nadanie nowemu tworowi nazwy UKR-POL. „Będziemy wówczas państwem, z którym się będzie musiał liczyć każdy i na wschodzie i na zachodzie” – prorokował, z akcentem na „MY”. Chociaż w tym przypadku nie trudno było odgadnąć, że w pomyśle „nie chodziło o jakiś „UKR-POL”, tylko o stary żydowski pomysł z Judeopolonią.

Dlaczego pochodzący z żydokomunistycznej rodziny kresowej Paweł Kowal, nawołując do wspierania neobanderowskiej Ukrainy, najchętniej w imię interesów i rojeń polityków ukraińskich wypowiedziałby wojnę Rosji? Jak wyjaśnić jego słowa, że „Ukraińcy muszą dojrzeć do samooceny tak, jak Polacy dojrzeli do samooceny w Jedwabnem”? Dlaczego Dawid Wildstein powiedział: „Nierozliczenie rzezi wołyńskiej nie powinno dziś być dla Polaków przeszkodą we wspieraniu Ukraińców i czy nie ma znaczenia, że jego dziadek był ubekiem, a ojciec masonem? A może chodzi o coś innego? Aleksander Kwaśniewski, syn ukraińskiego Żyda i oficera NKWD w sprawach Ukrainy wypowiada się jak lobbysta ukraiński, bo bierze pieniądze od żydowskich oligarchów.

À propos – gdy w 1976 r. powstał KOR Michnik pisał: „Marek Edelman powiedział kiedyś, że KOR to było to samo, co Bund. Te same ideały, te same wartości. Dla mnie – mówił Marek – Bund i KOR to ciągłość”. Tymczasem Bund był przedwojenną żydowską partią, która reprezentowała komunistyczny ekstremizm, która manifestował swoją wrogość do państwa polskiego, domagała się pełnej autonomii dla żydów, laickiego szkolnictwa oraz zrównania języka jidysz z językiem polskim, którą minister spraw wewnętrznych II RP uznał za „partię kryptokomunistyczną, bo „zgłosiła swój akces do komunistycznej Międzynarodówki i stoi na stanowisku wrogim naszemu państwu”. Sprawdzianem lojalności KOR wobec Polski byli wyłonieni liderzy, którzy w sytuacji niedojrzałości chłopsko-robotniczych elit „S”, przejęli ruch protestu, wymanewrowali hierarchów kościelnych, zmonopolizowali poparcie z zagranicy, zablokowali odrodzenie się endecji, chadecji, a nawet PPS.

Dlaczego wszyscy mają poglądy dziwnie podobne do poglądów lobby ukraińskiego? Co, oprócz miłości do banderowców, ich łączy? Może nienawiść do Polaków? I czy tylko nienawiść? Anne Applebaum i żydowska gazeta dla Polaków szczególnie uwzięła się na Wiktora Janukowycza. I tu pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że „Nasz Dziennik” nieopatrznie ujawnił: „Korzenie rodziny Wiktora Janukowycza sięgają dzisiejszej Białorusi (…) w Janukach wszyscy byli gospodarzami i pszczelarzami (…) dziadek Wiktora został ochrzczony w miejscowym kościele katolickim. Ludność tych terenów Białorusi – to przeważnie katolicy. Toż była tu kiedyś Polska. Swoistymi świadkami tamtych czasów są pomniki na miejscowym cmentarzu. Na większości z nich napisy już się starły, a na tych, które się zachowały, widać napisane alfabetem łacińskim nazwisko „Janukowicz”. I drugie pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że tygodnik „Nasza Polska” napisał: „Nie mógł Polak zostać prezydentem w Warszawie to musiał w Kijowie. Na Warszawę jeszcze Polacy muszą poczekać!”. Na Janukowycza uwzięła się nie tylko gazeta żydowska. Słowa: „Popieram wszystkich Ukraińców protestujących w Kijowie przeciwko rządom postkomunistycznego bandyty”, pojawiły się w… „Warszawskiej Gazecie” Pomijano przy tym i przemilczano oczywisty fakt, że przedmajdanowa ekipa wła­dzy w Kijowie była po prostu propolska i że swoistej pikanterii dodawał postulat ministra edukacji w rządzie Janukowycza wprowadzenia języka polskiego jako drugiego języka urzędowego w zachodniej części Ukrainy.

Polityczne zadanie usunięcia Janukowycza, postawione przed polską klasą polityczną przez Sorosa, wymagało „marginalizacji konfliktów historycznych” i partnera po stronie ukraińskiej. Zostali nimi skrajni nacjonaliści, którym nie przeszkadzało, że Ukrainą rządzi rosyjsko-żydowska mafia i że finansowego wsparcia udziela im lider społeczności żydowskiej, rezydujący w Genewie posiadacz paszportu izraelskiego Ihor Kołomojski.  „Naszych”, do tej antypolskiej machinacji nie zniechęcił nawet Günter Verheugen, który zdiagnozował: „Po raz pierwszy w tym stuleciu prawdziwi faszyści z krwi i kości zasiadają w rządzie”. W tym kontekście przypomnieć należy, że Janukowyczowi szyto buty marionetki Moskwy, mimo że dobrze mu szło układanie stosunków z Putinem na zasadzie „jak równy z równym”, mimo że nie zgodził się, by Ukraina wstąpiła do unii celnej z Rosją i mimo że z większym sukcesem niż „nasi”, oparł się szan­tażowi energetycznemu Putina, i to wówczas, gdy mentalnie zrusyfikowa­ny polski minister podpisywał niekorzystne kontrakty na dostawy gazu rosyjskiego.

Przy okazji – co się porobiło z PSL-owcami? Niegdyś byli pierwszą partią, która dbała o pamięć pomordowanych na Wołyniu. Dziś Kosiniak-Kamysz pierwszy rzuca hasło „UkraPolin”, a Marek Sawicki rzuca pomysł, aby Państwo Polskie wykupiło i wyremontowało 200 tysięcy opuszczonych chłopskich chałup i przekazało je ukraińskim przesiedleńcom. À propos – kiedy podczas kampanii wyborczej w 2015 r. kandydat PSL Adam Jarubas naruszył święte tabu, jakim jest bezkrytyczne popieranie Ukrainy, został solidarnie zaatakowany przez cały establishment i skutecznie wyciszony. To był klasyczny przykład funkcjonowania nieformalnego układu PO-PiS, kiedy spór między „zaprzańcami” a „szczerymi patriotami” nie toczy się o interes narodowy, ale o to, kto lepiej będzie rządził Polakami w interesie kosmopolitycznego układu.

Są też inne podobieństwa. Tak jak pierwszy pookrągłostołowy rząd Tadeusza Mazowieckiego podjął próbę budowy JudeoPolonii, tak pierwszy pomajdanowy rząd Petro Poroszenki podjął próbę budowy JudeoUkrainy. Z tym że nad Dnieprem to się udało, a nad Wisłą projekt runął, dzięki… Stanowi Tymińskiemu. Przypomnijmy: w wyborach prezydenckich w 1990 roku, przedstawiany jako „kandydat znikąd”, po bardzo intensywnej kampanii, podczas której przedstawiał się jako jedyny „człowiek spoza układu”, zdecydowanie kontestujący balcerowiczowskie reformy gospodarcze, uzyskał w I turze prawie 4 miliony głosów, wyprzedzając Tadeusza Mazowieckiego (i Wołodię Cimoszewicza). Po tej poniżającej klęsce, Mazowiecki wraz ze swym zamysłem Judeopolonii już się nie podniósł.

W dzisiejszej Polsce toczy się jedna wielka wojna i mnóstwo potyczek. Fronty krzyżują się, krzyżują się obce wpływy. Na te potężne i wyrafinowane naciski wystawiona jest „nasza” elita polityczna, nielojalna, czołobitna wobec obcych, uwikłana w agenturalną działalność. Czy kraj, w którym ministrami zostają przypadkowe miernoty, ludzie gardzący polskimi interesami, kupczący pozycją Polski w świecie, których jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy, i którym rozkazy wydaje mały żydowski komik, jest zdolna do obrony polskich interesów?

Krzysztof Baliński

Krzysztof Baliński – dyplomata i politolog. W latach 1991-1995 ambasador RP w Syrii i Jordanii. Publicysta poruszający zagadnienia polityki międzynarodowej i polskiej dyplomacji. Publikował w „Nasza Polska”, „Tygodnik Solidarność”, „Głos”, „Warszawska Gazeta”, www.polishclub.org, wicipolskie.org. Autor książek: MSZ polski czy antypolski?Ministerstwo Spraw ObcychPolska czy Polin? – sekrety relacji polsko-żydowskich.

Modlitwa Wielkopiątkowa – Jan Vennari

Zaledwie siedem miesięcy po ogłoszeniu motu proprio o Mszy trydenckiej Benedykt XVI usunął z mszału tradycyjną wielkopiątkową modlitwę za żydów i zastąpił ją nową wersją.

 

Manipulowanie przy modlitwach Wielkiego Piątku napełnia mnie głębokim smutkiem. Dlaczego poświęcono tę starożytną i czcigodną modlitwę? Skoro św. Teresa mówiła, że oddałaby życie za jedną jedyną rubrykę Mszy, czy nie powinniśmy ubolewać nad próbą zniesienia modlitwy liturgicznej uświęconej przez wielowiekowe jej używanie? Czy powinniśmy tak łatwo zaakceptować porzucenie kolejnego elementu naszego świętego dziedzictwa?

Wśród ilustracji możemy zobaczyć fotokopię modlitwy wielkopiątkowej z mszału wydanego w 1558 r. Mszał ten, opublikowany dwanaście lat przed ogłoszeniem przez św. Piusa V bulli Quo primum, zawiera dokładnie tę samą modlitwę za żydów, jaka używana była przez całe stulecia do czasu Jana XXIII1.

Tradycyjna modlitwa wielkopiątkowa za żydów ma starożytny rodowód. Jest częścią naszego katolickiego dziedzictwa, sięgającego co najmniej 700 lat, a prawdopodobnie czasów znacznie odleglejszych. Odmawiała ją św. Joanna d’Arc, św. Bernardyn ze Sienny, św. Karol Boromeusz, ojcowie Soboru Trydenckiego i św. Joanna Franciszka de Chantal. Odmawiał ją św. Ignacy Loyola, św. Alfons Liguori, św. Józef z Kupertynu, św. Jan Vianney, św. Teresa z Lisieux, ojcowie I Soboru Watykańskiego i św. Pius X.

W czasach bardziej normalnych niż nasze członkowie hierarchii uważali tę czcigodną modlitwę za nietykalną, za świętą. Na przykład za pontyfikatu Piusa XI grupa katolicka o nazwie Amici Israel wysunęła postulat, by z modlitwy wielkopiątkowej za żydów usunięte zostało słowo perfidis (‘wiarołomnych’), ponieważ żydzi twierdzili, że ma ono wydźwięk antysemicki. Jednak kard. Merry del Val, sekretarz Świętego Oficjum, zdecydowanie odmówił. Jak wyjaśnił, liturgia Wielkiego Tygodnia sięga „godnej szacunku starożytności”, co wyklucza wszelkie jej zmiany. Święte Oficjum wydało orzeczenie: Nihil esse innovandum – nie należy nic zmieniać2. Pius XI zatwierdził tę decyzję i uzupełnił ją licznymi wyjaśnieniami. Wnioskodawcy z Amici Israel zostali zobligowani do porzucenia swego celu i ostatecznie stowarzyszenie zostało rozwiązane3.

Jednakże przez ostatnich 40 lat, pod wpływem żądzy zmian i nowości, która jest cechą charakterystyczną ery Vaticanum II, nawet dobrzy katolicy zatracili zmysł świętości i nietykalności katolickiej liturgii. Utraciliśmy szacunek dla naszych świętych obrzędów, które są integralną częścią wiary naszych przodków. Od czasu soboru nieustanne aggiornamento stało się w tak wielkim stopniu elementem katolickiego życia, że obecnie nawet ludzie pozostający na szczytach hierarchii ulegli mrzonce, iż problemy w Kościele można rozwiązywać drogą kolejnych zmian w liturgii.

 

Kontrowersje wokół modlitwy wielkopiątkowej

Natychmiast po ogłoszeniu motu proprio o Mszy trydenckiej (a również kilka tygodni przed jego ogłoszeniem) środowiska żydowskie wyraziły ubolewanie z powodu ponownego pojawienia się tradycyjnej modlitwy wielkopiątkowej w strukturach diecezjalnych całego świata. Nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że na przestrzeni wieków liczni żydzi wyrażali się z pogardą o modlitwach Wielkiego Piątku.

Obecnie jednak żyjemy w erze dialogu, w epoce dzielenia się opiniami i wsłuchiwania w nie. I rzeczywiście – środowiska żydowskie „dzielą się” nimi z nami w bardzo krzykliwy sposób. Ze swej strony Rzym wydaje się okazywać gotowość do słuchania.

17 lipca 2007 r., dziesięć dni po ogłoszeniu motu proprio, sekretarz stanu kard. Bertone publicznie oświadczył, że być może tradycyjne modlitwy Wielkiego Piątku zostaną zastąpione modlitwą za żydów pochodzącą z obrzędów wprowadzonych w roku 19704. Przez kolejne miesiące pojawiały się coraz to nowe plotki o zmianie w modlitwie. (…) Jednak msgr Kamil Perl z Papieskiej Komisji Ecclesia Dei określił wywołane tym kontrowersje jako „sztuczny problem”, gdyż „dotychczas nie poczyniono żadnych zmian i prawdopodobnie nigdy to nie nastąpi”5.

Jak się okazało, kard. Bertone mylił się, ponieważ do tradycyjnego mszału nie dołączono modlitwy z roku 1970; mylił się również msgr Perl, przepowiadając, że prawdopodobnie w kwestii modlitw Wielkiego Piątku nie nastąpią żadne zmiany.

Stało się inaczej – Benedykt XVI ułożył nową modlitwę wielkopiątkową i nakazał, by zaczęto używać jej natychmiast, tj. już w Wielkim Tygodniu roku 2008. Ta nowa modlitwa, co jest charakterystyczne dla wielu działań Benedykta, ma swoje aspekty pozytywne i negatywne. Przyjrzyjmy się najpierw aspektom pozytywnym.

 

Pozytywne aspekty nowej modlitwy

• Wydaje się ona wyrażać tradycyjne katolickie nauczanie o konieczności nawracania żydów; jest to pierwszy tego rodzaju akt papieski w epoce posoborowej.

• Modlitwa Benedykta XVI nie przypomina bezbarwnej modlitwy z 1970 r., w której wyraża się pragnienie, by żydzi „wzrastali w miłości ku Niemu [Bogu] i w wierności Jego przymierzu”, ale nosi tytuł O nawrócenie żydów. Można śmiało powiedzieć, że jest to tekst, jakiego Jan Paweł II, którego uległość wobec żydów była legendarna, nigdy by nie opublikował.

• Wywołała wściekłość środowisk żydowskich, a niektóre z nich uznały, że dialog katolicko-żydowski, praktykowany od czasu soboru, został zawieszony.

• Włoskie Zgromadzenie Rabinów ogłosiło, że po modyfikacji modlitwy wielkopiątkowej za żydów konieczna jest „przerwa w dialogu w celu refleksji”. Zmiana modlitwy została określona jako „odstąpienie od samych warunków dialogu”. Stanowisko to wyrażono w nocie podpisanej przez przewodniczącego Zgromadzenia, rabina Józefa Lara6.

• Podczas zgromadzenia w Waszyngtonie (10-14 lutego 2008) Zgromadzenie Rabinów ma głosować nad szkicem rezolucji, zawierającej stwierdzenie, że grupa ta jest „bardzo zaniepokojona i głęboko poruszona informacją, iż Benedykt XVI zrewidował tekst łacińskiej Mszy z 1962 roku, zachowując rubrykę «Za nawrócenie żydów»”7.

• Główny rabin Rzymu Ryszard di Segni określił zmienioną modlitwę jako „poważny krok w tył, stanowiący zasadniczą przeszkodę” dla stosunków katolicko-żydowskich i „stawiający pod znakiem zapytania dekady postępu”8.

• Abraham Foxman z Ligi Przeciwko Zniesławianiu wyraził ubolewanie: „Doceniając to, że pewne sformułowania zostały usunięte z nowej wersji modlitwy wielkopiątkowej o nawrócenie żydów z mszału z roku 1962, jesteśmy równocześnie głęboko zaniepokojeni i rozczarowani, że zachowano nienaruszoną strukturę i intencję modlitwy za żydów, by uznali Jezusa za swego Pana. Modyfikacja języka modlitwy z 1962 roku bez zmiany intencji [nawracania] jest zmianą czysto kosmetyczną. (…) Nazywana w dalszym ciągu «Modlitwą o nawrócenie żydów», stanowi ona poważne odejście od nauczania i działalności Pawła VI, Jana Pawła II i ducha licznych dokumentów katolickich, w tym Nostra aetate9.

W 1999 r. uczestniczyłem w spotkaniu katolicko-żydowskim w East Aurora w stanie Nowy Jork. Prelegentami byli wówczas Denis McManus z Konferencji Episkopatu USA oraz rabin Leon Klenicki z Ligi Przeciwko Zniesławianiu B’nai B’rith. Jeden z mówców wyrażał wówczas niezadowolenie z treści wielkopiątkowej modlitwy za żydów z roku 1970, twierdząc, że jest ona lepsza od wersji z 1962 roku, ale „jej podtekst jest nadal antysemicki”.

Również Instytut Studiów Chrześcijańsko-Żydowskich w Baltimore zorganizował w listopadzie 2000 r. sympozjum, podczas którego zajmowano się rzekomymi antysemickimi elementami Pasji według św. Jana J. S. Bacha. Jego tytuł brzmiał: „Kiedy słowa ranią: Ewangelia św. Jana, muzyka Bacha i nietolerancja religijna”. W trakcie sympozjum wygłoszono co najmniej cztery odczyty określające Pasję J. S. Bacha jako element „spuścizny nienawiści religijnej”10.

Przykłady te pokazują, że naprawdę nie trzeba się specjalnie wysilać, aby obrazić pewne środowiska żydowskie.

• Wydaje się stanowić odejście od nauczania Jana Pawła II, wedle którego żydzi mieliby swe własne ważne przymierze, różne od Przymierza z Chrystusem.

Z pewnością pozytywnym objawem jest wzburzenie środowisk żydowskich, zirytowanych faktem, że prosi się Boga, aby „przyjęli Jezusa jako Pana”, ponieważ podczas 26-letniego pontyfikatu Jana Pawła II nigdy nie sugerowano im czegoś podobnego. Nowa modlitwa przypomina żydom, że ich własne przymierze (które zgodnie z prawdziwym katolickim nauczaniem jest nieaktualne i zostało zastąpione Nowym Przymierzem) nie wystarcza dla ich zbawienia.

Reakcja na nową modlitwę może być dla Benedykta XVI dobrą lekcją o prawdziwej naturze dialogu katolicko-żydowskiego. Wystarczy tylko nieco poirytować żydowskie środowiska, a natychmiast pokazują pazury. Jeśli ten epizod pomoże papieżowi zrozumieć absurd dialogu międzyreligijnego, jeśli uzmysłowi mu, jak bardzo antychrześcijańskie są w istocie te grupy, wówczas będzie można mówić o jakichś plusach.

Trzeba w tym miejscu powiedzieć parę słów o gwałtownej reakcji ze strony środowisk żydowskich. Nie można mieć wątpliwości, że Benedykt XVI znajdował się pod ogromną presją ze strony tych organizacji, nalegających, by dokonać jakiejś zmiany w modlitwie za żydów. Jak silne muszą być te naciski, nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. Jeden z moich rozmówców w Watykanie, którego nazwiska nie wolno mi ujawnić, powiedział mi, że większość ustępstw na rzecz żydów za pontyfikatu Jana Pawła II była wynikiem jakiejś formy szantażu.

Również znany katolicki autor Jan Madiran pisał o „problemie żydowskim” wewnątrz Kościoła. W numerze „Itineraires” z marca 1986 r., komentując radykalnie prożydowski dokument wydany przez Rzym11, Madiran napisał: „W 1972 r. zwróciliśmy się publicznie do Pawła VI, wyrażając nasze przekonanie, że obecnie Kościół walczący wydaje się przypominać kraj okupowany przez obce wojska. Od tamtego czasu Kościół nieustannie sprawia wrażenie, że jest Kościołem okupowanym. Ale przez kogo? Obecnie coraz bardziej prawdopodobne wydaje się, że chodzi o judaizm”.

Tak więc niezależnie od tego, czy uważamy, że nowa modlitwa wielkopiątkowa to dobry pomysł, czy też nie, papież ma prawo do naszej sympatii i poparcia, jeśli w rezultacie jej opublikowania jest atakowany przez odwiecznych wrogów Chrystusa. Moglibyśmy zwrócić się do niego z apelem, aby zaczął stosować we wszystkich swych działaniach maksymę wielkiego XIX-wiecznego kontrrewolucjonisty msgr Henryka Delassusa: „Rolą duchowieństwa tak względem świata, jak i wiernych, jest kreowanie trendów wokół prawdziwych idei, bez względu na to, czy idee te są atrakcyjne dla tłumu. To właśnie czynili Apostołowie”12.

Przejdźmy teraz do rozważenia negatywnych aspektów nowej modlitwy. Jest ich wiele.

 

Negatywne aspekty nowej modlitwy

1. Dlaczego ta modlitwa musiała być zmieniona?

Modlitwa o nawrócenie żydów została uświęcona wielowiekowym używaniem. Czy zmiana ta była konieczna? Czy do zapowiadanej instrukcji, dotyczącej wdrażania w życie Summorum pontificum, nie można by dołączyć krótkiej teologicznej obrony tradycyjnej modlitwy? W ten sposób tradycyjne nauczanie zostałoby potwierdzone bez zmiany starożytnej modlitwy – co przyniosłoby wszystkie pozytywne skutki wspomniane powyżej. Mszał z 1558 r., opublikowany 12 lat przed Quo primum, zawiera dokładnie tę samą modlitwę za żydów, jakiej Kościół używał stale aż do czasów Jana XXIII. Modlitwa ta, doskonała pod względem doktrynalnym, stanowiła część świętych obrzędów Kościoła przez ponad 700 lat. Czy naprawdę chcemy zrezygnować z tej starożytnej i czcigodnej modlitwy ze względu na naciski ze strony środowisk jawnie antychrześcijańskich? Tradycyjna modlitwa ma zostać odebrana jedynym środowiskom, w których może mieć szansę na ocalenie.

2. Zakończenie nowej modlitwy stwarza możliwość błędnych interpretacji

Tradycyjna, używana przez stulecia modlitwa była jednoznaczna w swej intencji, którą stanowiło nawrócenie żydów. Obecnie, z powodu odniesienia pod koniec nowej modlitwy do „pełni narodów”, wielu się zastanawia, czy papież nie ma przypadkiem na myśli nawrócenia Izraela na końcu czasów. Nie twierdzę, że taka jest właśnie jego intencja, ponieważ w żaden sposób nie potrafię jej poznać. Wskazuję jedynie, że obecnie istnieje kontrowersja w kwestii, która aż do tej pory była jasna.

Komentując nową modlitwę, kard. Kasper powiedział: „Uważamy, że modlitwa ta nie może stanowić rzeczywistej przeszkody dla dialogu, ponieważ oddaje ona [jedynie] wiarę Kościoła, ponadto również żydzi mają w swych tekstach liturgicznych modlitwy, które nie podobają się nam, chrześcijanom”. Dodał również: „Muszę powiedzieć, że nie rozumiem, dlaczego żydzi nie mogą zaakceptować faktu, iż czynimy użytek ze swojej wolności do formułowania naszych własnych modlitw. (…) Kiedy papież mówi obecnie o nawróceniu żydów, należy rozumieć to we właściwy sposób. Przytacza on [jedynie] słowo w słowo jedenasty rozdział Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian. Apostoł mówi tam, że jako chrześcijanie mamy nadzieję, że kiedy pełnia narodów wejdzie do Kościoła, wówczas cały Izrael się nawróci. Jest to nadzieja eschatologiczna, nadzieja końca czasów, nie oznacza więc, że mamy zamiar dążyć do nawracania żydów, tak jak dąży się do nawrócenia pogan”13.

To ostatnie stwierdzenie kard. Kaspera z jakiegoś powodu zostało usunięte ze strony internetowej gazety „Haaretz”, która początkowo je przytaczała. Jednak rozpoczęła się debata odnośnie do rzeczywistych intencji Benedykta XVI. Zostaliśmy przeniesieni od pewności do niepewności. Staje się to jeszcze bardziej niepokojące, kiedy przypomnimy sobie pewne stwierdzenia zawarte w książce kard. Ratzingera Wiele religii, jedno Przymierze, w dokumencie Papieskiej Komisji Biblijnej Naród żydowski i jego Pisma w chrześcijańskiej Biblii oraz wywiadzie-rzece z roku 2003 Bóg w świecie, w których nie wspomina się o konieczności nawrócenia żydów do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego.

3. Podziały wśród tradycyjnych katolików

W mowie poświęconej Benedyktowi XVI, jaką wygłosiłem zaledwie dwa tygodnie po jego wyborze, przepowiadałem, że jego pontyfikat doprowadzi do rozdźwięku w ruchu tradycyjnym. Wydaje się, że z tym właśnie mamy obecnie do czynienia. Chociaż rysujący się podział nie doprowadzi do zerwania długotrwałych więzi przyjaźni, jest jednak bardzo wyraźny. Niektórzy zastanawiają się nawet, czy nie doprowadzi to do wewnętrznego podziału w Bractwie Św. Piusa X. Jest to niewątpliwie powód do niepokoju, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że kard. Ratzinger był przez ponad 20 lat na różne sposoby powiązany z ruchem tradycyjnym. Spotykał się z przywódcami, zna nasze obawy, naszą psychikę, nasze lęki, nasze podejrzenia i temperamenty. Dobrze zna tajniki i niuanse ruchu tradycyjnego oraz różne osoby z nim związane. Jak mógłby nie przewidzieć konsternacji i podziału, który w nieunikniony sposób musiało wywołać w naszym obozie ogłoszenie nowej modlitwy wielkopiątkowej?

4. Tradycyjna liturgia Mszy św. została otwarta na zmiany

W niedawnym felietonie poświęconym nowej modlitwie wielkopiątkowej Jan Allen z „National Catholic Reporter” pisał o tradycyjnych katolikach, którzy zaniepokojeni są nie tyle samą nową modlitwą, co „precedensem, dzięki któremu stara Msza może być cenzurowana w wyniku zewnętrznych nacisków”. Allen zauważa dalej: „Nawiasem mówiąc, niektórzy eksperci liturgiczni uważają, że decyzja papieża może mieć trwałe skutki. Jak powiedział mi w tym tygodniu jeden z nich: «Pokazuje to, że mszał z 1962 roku może być rewidowany, że nie jest czymś nienaruszalnym czy niezmiennym»”14. Wielu katolików, którzy pamiętają taktykę stopniowych zmian zastosowaną do liturgii w latach 60., obawia się, że nowa modlitwa może okazać się klinem otwierającym drogę dla dalszych zmian. Wystarczająco wielu nadal pamięta lata 60., kiedy akceptowano stopniowo wprowadzane zmiany, ponieważ początkowo nie były one same w sobie heretyckie. Jak zastanawiał się w rozmowie ze mną pewien znany świecki tradycjonalista: „Czy obecnie popełnimy ten sam błąd?”.

5. Wpływ na katolicką ikonografię

W starożytnej sztuce sakralnej napotykamy wizerunek ślepej kobiety, wyobrażającej zaślepioną synagogę. Jednak od czasu II Soboru Watykańskiego „katoliccy” rzecznicy dialogu katolicko-żydowskiego starają się usunąć wszystkie tego rodzaju metaforyczne wyobrażenia, aby przyszłe pokolenia nie miały już pojęcia, co one oznaczają15. Nowa modlitwa Benedykta XVI, której brak tradycyjnego odniesienia do duchowej ślepoty żydów, jest pomocą dla tych, którzy pragną zniszczyć tę katechetyczną ikonografię.

6. Ciągłość przez zmianę?

Wiem, że wyrażam tu obawy wielu katolików, „kapłanów i świeckich”, zaniepokojonych tym, co się stało z modlitwami Wielkiego Piątku. Nawet jeśli nowa modlitwa nie jest heretycka, katolicy ci chcieliby wiedzieć, dlaczego kompromis ten był konieczny. Jaki jest powód tej „ciągłości przez zmianę”?

Niestety, stara zasada „Roma locuta est, causa finita est” straciła dla zmęczonych walką katolików wiele ze swego znaczenia, zwłaszcza w odniesieniu do wprowadzania rzeczy nowych. Nie jest to z ich strony przejaw buntu czy braku synowskiego oddania. Jest to raczej skutek tego, że przez minione 40 lat posoborowi papieże nadużywali swego autorytetu, działając bardziej jako apostołowie nowinkarstwa niż apostołowie Chrystusa.

Nawet Benedykt XVI ustanowił w tym roku kolejny ekumeniczny precedens, uczestnicząc w Rzymie w nabożeństwie z okazji Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan z sekretarzem generalnym Światowej Rady Kościołów u boku16. (…)

40 lat promowania działalności i idei potępionych uprzednio przez wieczne magisterium Kościoła doprowadziło do utraty zaufania ze strony wiernych. Nic nie trwa równie długo, co odbudowa utraconego zaufania. Nie można więc winić katolików, którzy pozostają nieufni wobec ostatniej zmiany w modlitwie wielkopiątkowej za ich ostrożność i obawy. Ich obawy są w pełni uzasadnione, jeśli tylko pamiętać będziemy o decyzji Świętego Oficjum za pontyfikatu Piusa XI, zgodnie z którą liturgia Wielkiego Tygodnia sięga „godnej szacunku starożytności”, co wyklucza możliwość jakichkolwiek zmian. „Niczego nie należy zmieniać”.

Tak więc ja – mówię tu za siebie – nie zamierzam wydrukować i wkleić do mojego mszalika małej kartki z poprawką modlitw Wielkiego Piątku – będę odmawiał modlitwy sprzed pontyfikatu Jana XXIII, jak to czynili św. Maksymilian Kolbe, św. Karol Boromeusz, św. Teresa z Avila, św. Franciszek Salezy, św. Izaak Jogue, św. Gerard Majella, św. Małgorzata Maria Alacoque, św. Dominik Sawio i wszyscy wierni katolicy przez ponad 700 lat. Î©

Jan Vennari

Za „Catholic Family News” tłumaczył Tomasz Maszczyk.

 

Za: Zawsze wierni nr 8/2008 (111) | https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1213

 

 

 

  1. Módlmy się za żydów wiarołomnych aby Bóg i Pan nasz zdarł zasłonę z ich serc, iżby i oni poznali Jezusa Chrystusa Pana naszego. Módlmy się: Wszechmocny wiekuisty Boże, który od miłosierdzia Twego nawet Żydów wiarołomnych nie odrzucił: wysłuchaj modły nasze za ten lud zaślepiony, aby wreszcie, poznawszy światło prawdy, którym jest Chrystus, z ciemności swoich został wybawiony. Przez Tegoż Chrystusa Pana naszego. Amen.

Najnowsze komentarze

    Archiwa

    055196