OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Miesięczne archiwum: Marzec 2017

Romano Amerio – głos przeciw reformie liturgii

 Reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II to temat wzbudzający liczne kontrowersje. Jedni chwalą większą zrozumiałość liturgii i jej zbliżenie do ludu. Inni dopatrują się desakralizacji i protestantyzacji. Romano Amerio zaliczał się do tej drugiej grupy. Wskazywał na opłakane skutki odejścia od łaciny, nadmiernej kreatywności i zniszczenia tradycyjnej architektury sakralnej.

Jak przekonuje Romano Amerio, posoborowa reforma liturgiczna nie wynikała ze wskazań Soboru Watykańskiego II. Czyż bowiem obecnie realizuje się zalecenie soborowej Konstytucji o liturgii, zalecającej utrzymanie posługiwania się łaciną w obrządkach łacińskich?

Któż pamięta o słowach świętego Jana XXIII z konstytucji apostolskiej „Veterum sapientia”? „Niechaj żaden nowinkarz nie ośmieli się pisać przeciwko używaniu łaciny w świętych obrzędach (…)” – czytamy u papieża. Przeciw odejściu od łaciny wypowiedział się też Paweł VI w liście apostolskim „Sacrifitium laudis”.

Dzisiejsi „nowinkarze” często krytykują łacinę jako język nieprzystępny i niezrozumiały dla ludu. Zapomina się przy tym o jej precyzji i problemach związanych z przekładami. Cóż z tego, że wierny zrozumie słowa, skoro będą one niejasno wyrażały oryginał. Lub wręcz kłóciły się z nim?

Garść przykładów: w tłumaczeniu na włoski błędnie przetłumaczono nawet formuły konsekracji. Zamiast słów mówiących o Krwi „która za was i za wielu będzie wylana”, mówi się o „Krwi, która za was i za wszystkich będzie wylana”. To niejedyny przykład podany przez Romano Amerio. W przypadku tłumaczeń na języki afrykańskie „arbitralne ingerencje” wypaczające sens oryginału są, zdaniem filozofa, bardzo liczne.

Tymczasem, jak zauważali katoliccy uczeni, wartość starożytnego języka w liturgii nie ogranicza się do precyzji. Uwydatnia także stałość wiary i jedność wśród chrześcijan. Nie bez znaczenia okazuje się także poczucie wzniosłości i tajemniczości. Ze znaczenia liturgicznego użytku starodawnego języka doskonale zdają sobie sprawę żydzi i muzułmanie. Niestety w Kościele świadomość tego faktu zanika. Osoby pragnące uczestniczyć w łacińskiej liturgii uznawani są za „dewotów” lub „estetów”.

Obiektywizm czy kreatywność

„Nowa liturgia jest bardziej psychologistyczna niż ontologistyczna. Wyraża nie tyle transcendentną tajemnicę, co odczucia wiernych: to, jak postrzegają oni ową tajemnicę. Innymi słowy, liturgia stała się w większym stopniu antropologiczna niż teologiczna” – twierdzi Romano Amerio.

Efektem tej przemiany jest nacisk na kreatywność. W mniemaniu nowatorów chodzi o wyrażenie specyficznej kultury przez wspólnotę czy też celebransa. Do czego prowadzi ta rozbuchana kreatywność? Niekiedy ogranicza się do stworzenia specyficznej atmosfery skupionej na personie kapłana. Kiedy indziej jednak – do dowolności w strojach, opuszczaniu fragmentów czytań czy używania zwykłego chleba do konsekracji – co powoduje jej nieważność. Romano Amerio wspomina także o innych nadużyciach. Choćby… lekturze świeckiej prasy w miejsce czytań biblijnych.

To wszystko kłóci się z tradycyjną wizją liturgii. Ta nie polega na jej żywotności, zmienności czy indywidualnej kreatywności. Sacrum posiada bowiem „absolutnie obiektywny charakter”.

Architektura sakralna

Odejście od starego rytu oznacza nie tylko zmiany w rycie Mszy Świętej, lecz także w architekturze sakralnej. Trudno to uznać za błahą sprawę. Wszak, jak twierdzi Romano Amerio, „przestrzenie, w których przebywamy, są też przestrzeniami nasyconymi emocjami i wartościami, gdyż kosmos, będący siedliskiem wszystkich bytów cielesnych, daje się określać nie tylko poprzez swoje cechy fizyczne, lecz także poprzez znaczenia pozafizyczne, będące podłożem symbolizmu – on zaś jest, co warto podkreślić, uchwytnym dla umysłu wymiarem sacrum. Na przykład przód to nadzieja, a tył to nieufność; prawica oznacza łaskę, a lewica niełaskę; to co w górze jest Boskie, a to co w dole podłe i złe (…)”.

Tradycyjnie Kościół rozumiał ogromne znaczenie symboliki. Dlatego też często kazał budować świątynie na górach. W ich wnętrzu zaś ołtarz znajdował się w najwyższym i najlepiej widocznym miejscu. Symbolizował bowiem „abrahamową górę widzenia”. Był nieruchomy, często wykonany w kunsztowny sposób, co również uwydatniało jego znaczenie. Jeszcze istotniejszą rolę odgrywało jego trwałe powiązanie z Tabernakulum.

Obecnie po wyburzeniu lub usunięciu w cień starych ołtarzy, Tabernakula znajdują się niekiedy w bocznych kaplicach. Jeśli zaś pozostały na dawnym miejscu, to celebrans podczas odprawiania odwraca się do nich plecami. Ongiś było to nie do pomyślenia. Dawne ambony umieszczano z boku nawy, aby uniknąć zwrócenia kapłana tyłem do nich.

Co więcej, w nowych świątyniach, ołtarze, zamiast znajdować się na najwyższym miejscu, usytuowane są często najniżej. Sprawia to wrażenie, jakoby człowiek znajdował się na świeczniku, a Bóg „pełzał po ziemi”. Oto casus katedry Nerviego we włoskim Tarencie.

Nowocześni projektanci architektury sakralnej zagubili katolicką koncepcję sacrum, skoncentrowaną na Najświętszym Sakramencie. Zgodnie z nią „Eucharystia jest rzeczą świętą par excellance: z niej wynika i do niej się odnosi jakakolwiek przestrzeń sakralna, jakikolwiek święty czas, święta czynność i osoba. Tylko poprzez Eucharystię czynnik boski może być zlokalizowany”.

Tymczasem postępowi architekci, zamiast skupić się na świętości Eucharystii i wokół Niej budować świątynie, głoszą świętość całej przyrody, w czym zbliżają się do panteistów. Architektoniczne odbicie tego poglądu polega na tworzeniu prześwitów w sklepieniach katedr. Niektórzy, jak pewien architekt działający za czasów Pawła VI, posuwają się wręcz do proponowania kościołów bez ścian. Mają one wyrażać otwarcie na całą naturę.

Współczesna architektura sakralna cechuje się także przekonaniem o prymacie funkcjonalności. Jest pod tym względem radykalnie i całkowicie anty-średniowieczna. W wiekach wiary bowiem, jak przypomina autor „Iota Unum”, artysta ukrywał kunsztowne dzieła sztuki w wysokich wnękach i nieoświetlonych zakamarkach. Niedostępne dla wzroku ludzi służyły czystej chwale Boga. Wyrażało to przekonanie, że kościoły służą nie tylko modlitwie obecnych w nim ludzi, ale same „się modlą”.

Protestantyzacja?

Jednym z owoców reformy liturgicznej jest, zdaniem Romano Amerio, jej protestantyzacja. Autor „Iota Unum” twierdzi, że Msza Święta w „nowym rycie” stała się możliwym obiektem kultu dla protestantów. Świadczą o tym coraz częstsze przypadki koncelebrowania Mszy przez księży i pastorów. A także analizy autorów takich jak Michael Davies, autor „Nowej Mszy papieża Pawła”.

Źródło: Romano Amerio, Iota Unum.

Książkę można zamówić w Wydawnictwie ANTYK, 05-806 Komorów, Klonowa 10a, tel. 227580359, antyk@wolfnet.pl

Marcin Jendrzejczak

 

 

Również w naszych kościołach brzydotę uznano za piękno

Kościół musi pomóc współczesnym artystom powrócić na drogi piękna – uważa prał. Pasquale Iacobone, odpowiedzialny w Papieskiej Radzie Kultury za departament Sztuka i Wiara. Z ramienia Stolicy Apostolskiej uczestniczy on konferencji o dziedzictwie sztuki sakralnej, która rozpoczęła się dziś w Weronie. W swym wystąpieniu mówił on o zagubieniu współczesnych artystów. Dla Kościoła tymczasem piękno zwłaszcza w przestrzeni sakralnej jest kwestią zasadniczą. Papież mówił o tym wielokrotnie, że malarstwo, rzeźba, architektura i muzyka sakralna to część naszego DNA jako chrześcijan i jako Kościoła – przypomina ks. Iacobone.

„Jeśli nie potrafimy dostrzec piękna we wszystkich jego postaciach, nie będziemy też w stanie dostrzec tego, co Benedykt XVI nazywał pięknem Ewangelii, pięknem wiary i przyjaźni z Chrystusem. Jeśli komuś brak wrażliwych oczu i serca, to również jego wiara będzie obumierać, przestanie być czymś atrakcyjnym zarówno dla nas, jak i dla innych. Niezbędne jest zatem wychowanie do piękna, również w środowisku kościelnym. Żyjemy bowiem w czasach wielkiego zamętu. Brzydota jest uznawana za piękno i na odwrót. Przejawia się to niestety również w naszych kościołach. Papież tymczasem przypomina, że potrzebujemy kościołów, w których oddycha się pięknem, będących oazami piękna, pokoju i zjednoczenia, także na peryferiach, w regionach zaniedbanych. My natomiast odzwyczailiśmy się od piękna, bo tak wiele mediów tak często nas przekonuje, byśmy wybierali to, co szkaradne, upadłe, tylko dlatego, że taka jest moda” – powiedział Radiu Watykańskiemu ks. Iacobone.

Przedstawiciel Papieskiej Rady ds. Kultury podkreśla zasadniczą ciągłość ostatnich pontyfikatów w podejściu do piękna. Papież Franciszek zwraca uwagę na głęboką jedność prawdy, dobra i piękna. Wszystkie trzy muszą zostać zachowane, bo jeśli jednego zabraknie, traci się równowagę – podkreśla ks. Iacobone, zaznaczając, że również przez piękno przywraca się godność człowiekowi.

kb/ rv

Za: Radio Watykańskie (09/03/2017)

KOMENTARZ BIBUŁY: “Przedstawiciel Papieskiej Rady ds. Kultury podkreśla zasadniczą ciągłość ostatnich pontyfikatów w podejściu do piękna.” Doprawdy, nie wiemy jak rozumieć to zdanie, bowiem rzeczywiście istniała ciągłość ostatnich pontyfikatów w podejściu do piękna, ale raczej w odwrotnym, całkowicie odmiennym znaczeniu. Podejście posoborowych pontyfikatów do prawdziwego piękna polegało na tym, że… promowano brzydotę!

Spójrzmy na te dziesiątki tysięcy kościołów zbudowanych w ciągu ostatniego półwiecza, straszących koszmarnością architektoniczną, estetyczną szpetotą, a nade wszystko pozbawione elementarnych wartości katolickiej świątyni. Czy zbudowano je bez wiedzy, zgody biskupów, kardynałów, papieży? Wręcz przeciwnie! Ileż to razy słyszeliśmy od jakże świętego Jana Pawła II słowa pochwały, gdy przemawiał w tym czy innym nowoczesnym kościele? Jakże wychwałał on piękno architektury np. szkaradztwa architektonicznego “sanktuarium” w Łagiewnikach! Gdziekolwiek tenże jakże święty papież nie był, ani słowem w ciągu całego długiego pontyfikatu nie zająknął się nawet aby wskazać choć raz na ohydę współczesnej architektury sakralnej, ergo wspierał i lansował potworność architektoniczą.

Tak więc mówienie o tym, że ostatnie pontyfikaty wykazywały jakąś “ciągłość w podjeściu do piękna“, jest maskowaniem i zamazywaniem rzeczywistości. Poza krótkim pontyfikatem Benedykta XVI, który na tyle ile mógł wspierał tradycyjne podejście do sztuki sakralnej, wszystkie poprzednie były ciągiem niszczenia Kościoła i wyjaławiania Go z Tradycji. Największe spustoszenie uczynił jakże długi pontyfikat jakże świętego Jana Pawła II.

Mit brennender Sorge. Cios w serce narodowego socjalizmu

W czasach, gdy watykańska administracja przykłada wielką wagę do walki z tak zwanym globalnym ociepleniem i energetyką węglową, aż ciężko uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno – nie wieki, a dekady temu – Kościołem kierowali ludzie właściwie rozpoznający największe problemy swoich czasów i odważnie występujący w ich sprawie. Mija właśnie 80 lat od potępienia przez Ojca Świętego Piusa XI antychrześcijańskiej ideologii narodowego socjalizmu.

Tryumfy święci dzisiaj rozpowszechniany przez lewicową propagandę mit dwóch ostatnich papieży o imieniu Pius, będących rzekomo „przyjaciółmi nazistów”. Niezależnie jakie kłamstwa o papiestwie i Kościele dotarły do naszych uszu, człowiek roztropny swoje sądy oprzeć winien na faktach, a nie na dywagacjach, plotkach, kalumniach, czy (jak to ma miejsce ostatnio) memach. Historia zaś nie pozostawia złudzeń. Papież Pius XI swoim autorytetem i przy pomocy najwyższego rangą dokumentu – encykliki – potępił narodowy socjalizm i ostrzegł świat przez rozkręcającą się w Niemczech falą pogańskiej nienawiści. I to zanim którykolwiek polityczny lider, nawet z liberalno-demokratycznego Zachodu, zdążył pomyśleć o Hitlerze jako zagrożeniu. To tylko potwierdza, że Kościół obdarzony jest charyzmatem rozpoznawania zagrożeń dla ludzkości i ostrzega przed nimi świat.

Czy wolno negocjować z nazistami?

Ktoś może zapytać: cóż to za wróg nazizmu z Piusa XI, skoro za jego pontyfikatu Stolica Apostolska i Berlin zawarły konkordat? W encyklice Mit brennender Sorge na wątek ten uwagę zwraca – i to na początku – sam Ojciec Święty, wyjaśniając nam okoliczności podpisania w roku 1933 umowy regulującej stosunki między Watykanem (państwem formalnie powstałym 4 lata wcześniej), a Niemcami.

„Gdy, Czcigodni Bracia, w lecie roku 1933, uwzględniając inicjatywę rządu Rzeszy, poleciliśmy wznowić pertraktacje konkordatowe nawiązujące do długoletniego poprzedniego projektu i ku zadowoleniu was wszystkich zakończyć je uroczystym traktatem, kierowała Nami, jak tego wymaga Nasz obowiązek, troska o wolność zbawczego posłannictwa Kościoła w Niemczech i o zbawienie dusz mu powierzonych – równocześnie jednak wpłynęło na naszą decyzję szczere pragnienie, by rzeczywiście przyczynić się do dalszego pokojowego rozwoju i do dobra narodu niemieckiego.

Pomimo wielu poważnych wątpliwości powzięliśmy jednak wtedy decyzję, by swej zgody nie odmówić. Chcieliśmy wówczas, w miarę możliwości, zaoszczędzić Naszym synom i córkom w Niemczech tarć i cierpień, których w ówczesnych stosunkach z całą pewnością można by się było spodziewać. Chcieliśmy wówczas pokazać czynem, ze szukając jedynie Chrystusa i tego, co do Chrystusa należy, wyciągamy do wszystkich rękę do zgody, tak długo, dopóki ktoś jej nie odtrąci” – pisał papież w encyklice datowanej na 14 marca roku 1937, czyli Niedzielę Męki Pańskiej.

Pius XI. Papież, który przechytrzył Hitlera

Widzimy więc, że przyczyną podpisania konkordatu była szczera nadzieja papieża na poprawę sytuacji katolików w Rzeszy. Warto zwrócić również uwagę, że w roku 1933 społeczność międzynarodowa nie wiedziała tego, co wiemy dzisiaj. Nasi przodkowie oraz sam Ojciec Święty byli ubożsi o znajomość dziejów II Wojny Światowej oraz dokonanych przez Niemców zbrodni. U progu sprawowania przez Hitlera władzy kanclerskiej, w oparciu o dostępną wtedy wiedzę, nie można było traktować jego ekipy jako przyszłych katów całych narodów. Co więcej, jeszcze w roku 1934 – a więc mając pół roku więcej na analizowanie poczynań Hitlera – na układ z Niemcami zdecydowała się Rzeczpospolita Polska.

Nie można mieć pretensji do Ojca Świętego i Kościoła za zawarcie z Niemcami konkordatu również dlatego, że to właśnie Pius XI jako pierwszy światowy przywódca, w początku 1937 roku, swoją encykliką Mit brennender Sorge (Z palącą troską) ostrzegał przez narodowym socjalizmem i piętnował władze Niemiec. Tymczasem przedstawianym dzisiaj jako wzór walki z III Rzeszą liderom zachodnich demokracji pojęcie grozy hitleryzmu zajęło jeszcze co najmniej półtora roku, gdyż jesienią roku 1938 zgodzili się na rozbiór Czechosłowacji licząc, że Sudety załatwią sprawę.

Reichskonkordat z roku 1933 był dla Kościoła próbą zabezpieczenia katolików w Niemczech. Zaś z perspektywy polityki Hitlera dokument trzeba odczytywać jako wyrafinowaną grę obliczoną na ustabilizowanie sytuacji wewnętrznej i nie otwieranie zawczasu frontów. Przyjmując taką perspektywę widzimy wyraźnie, że niemiecki wódz w swojej próbie instrumentalnego wykorzystania wrogiego mu katolicyzmu i bycia cwańszym od papieża poniósł sromotną klęskę. Pokazują to z resztą okoliczności odczytania w Niemczech Mit brennender Sorge. Dokument podpisany 14 marca roku 1937 wybrzmiał w kościołach nad Renem tydzień później, czyli w Niedzielę Palmową. Encyklika została wiernym przedstawiona niespodziewanie i Kościół w ten sposób wyprzedził działania policyjne zmierzające do jej przejęcia i zamknięcia ust katolickim hierarchom.

Celne uderzenie w hitleryzm

W oparciu o całą dostępną Ojcu Świętemu wiedzę, jaka spływała do niego od Kościoła w Niemczech oraz jego przedstawicieli na miejscu, papież wydał na początku roku 1937 roku encyklikę. Datowane na 14 marca Mit brennender Sorge, z perspektywy katolickiego Magisterium, w tym nauki Kościoła o państwie, wierze oraz o miłości bliźniego, krytykował coraz śmielsze poczynania narodowych socjalistów.

Najbardziej oczywistym jest krytykowanie przez papieża Piusa XI odchodzenia licznych grup niemieckich elit politycznych od katolicyzmu, czy szerzej chrześcijaństwa, na rzecz kultów pogańskich, co było jawnym łamaniem przez nazistów I Przykazania Bożego: Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.

„Kto idąc za wierzeniami starogermańsko-przedchrześcijańskimi, na miejsce Boga osobowego stawia różne nieosobowe fatum, ten przeczy mądrości Bożej i Opatrzności, która sięga potężnie od krańca do krańca i włada wszystkim z dobrocią, i wszystko prowadzi ku dobremu. Taki człowiek nie może sobie rościć prawa, by go zaliczać do wierzących w Boga” – czytamy w encyklice. Uwaga ma oczywiście charakter ogólny i dotyczyć może nie tylko niemieckiego, ale i każdego pogaństwa. Na tym jednak, rzecz jasna, papież nie poprzestał i o wiele bardziej precyzyjny cios wymierzony w hitleryzm Ojciec Święty zadał krytykując fundamenty hitlerowskiej ideologii, ubóstwiającej niemieckie państwo i naród oraz rasę i jej wodza.

„Kto ponad skalę wartości ziemskie, rasę albo naród, albo państwo, albo ustrój państwa, przedstawicieli władzy państwowej albo inne podstawowe wartości ludzkiej społeczności, które w porządku doczesnym zajmują istotne i czcigodne miejsce, i czyni z nich najwyższą normę wszelkich wartości, także religijnych, i oddaje się im bałwochwalczo, ten przewraca i fałszuje porządek rzeczy stworzony i ustanowiony przez Boga – Człowieka i daleki jest od prawdziwej wiary w Boga i od światopoglądu odpowiadającego takiej wierze” – ostrzega papież, przypominając, że „Bóg dał swe przykazania jako najwyższy władca. Mają one znaczenie niezależnie od czasu i przestrzeni, kraju i rasy. Jak Boże słońce wszystko oświeca, tak też prawo Jego nie uznaje żadnych przywilejów i wyjątków. Rządzący i podwładni, ukoronowani i nie noszący korony, bogaci i ubodzy w ten sam sposób podlegają Jego słowu”.

„Objawienie w znaczeniu chrześcijańskim oznacza słowo Boże wypowiedziane do ludzi. Używanie tego słowa na określenie podszeptów krwi i rasy, dla wyrażenia promieniowania historii jakiegoś narodu, wprowadza w każdym razie zamieszanie” – pisze Ojciec Święty dodając, że głoszona przez narodowych socjalistów teoria o nieśmiertelności rozumianej jako trwanie narodu, a nie jako nieśmiertelność czyli wieczne istnienie ludzkiej duszy, to herezja.

Papież jednoznacznie skrytykował również idee „kościoła narodowego” czy nawet pogańskiego kultu etnicznego, przypominając, że prawdziwy Kościół jest tylko jeden: „Kościół ustanowiony przez Zbawiciela jest jeden – ten sam dla wszystkich narodów. Pod jego kopułą, otaczającą jak firmament całą ziemię, jest miejsce i ziemia rodzinna dla wszystkich narodów i języków (…). Kto burzy tę jedność i niepodzielność, ten zabiera Oblubienicy Chrystusa jeden z diademów, nałożony przez samego Boga na jej skronie”.

„Jeżeli ludzie, którzy są nawet zgodni w wierze w Chrystusa, nęcą nas mirażem narodowego kościoła niemieckiego, to wiedzcie, że będzie on tylko zaprzeczeniem jednego Kościoła Chrystusowego, wyraźna zdradą tej powszechnej misji ewangelizacyjnej, którą może spełnić i do której może się dostosować jedynie Kościół powszechny. Historia innych kościołów narodowych, ich martwota duchowa, skrępowanie i ucisk władz świeckich wskazują na beznadziejną bezpłodność, jakiej ulega z konieczności każda latorośl oddzielająca się od żywego szczepu winnego Kościoła” – czytamy w innym miejscu papieskiej encykliki.

Papież w obronie Żydów

W roku 1937 nikt nie wiedział jeszcze, co Niemcy za kilka lat zrobią europejskim Żydom. Znana była natomiast ich antysemicka retoryka, która w starozakonnych widziała źródło wszystkich kłopotów Rzeszy. Z czasem jej radykalizm narastał. W obliczu coraz wyraźniej rysującej się perspektywy skierowania ostrza niemieckiej machiny państwowej przeciwko mozaistom, Ojciec Święty w swojej encyklice wziął ich w opiekę przypominając o wadze Starego Testamentu dla chrześcijan i roli Żydów w historii zbawienia.

Wierność Bogu vs Deutschland über alles

W encyklice papież podważa również hitlerowskie tezy o nadrzędnej roli państwa i obowiązku wierności administracji nawet za cenę wierności Kościołowi. Jednak nic, nawet groźby prześladowań, nie usprawiedliwia zdrady wiary – przypomina Ojciec Święty. Na wszelkie pokusy i podszepty narodowych socjalistów, by odejść z Kościoła, katolik miał obowiązek odpowiedzieć ich autorom: „idź precz szatanie!”. Bowiem „kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych” – przypomina słowa Pana Jezusa w swojej encyklice Pius XI. Głowa Kościoła wyjaśnia ponadto genezę prawa. Nie jest prawem wszystko, co jest korzystne dla narodu, a to, co jest moralne i etyczne, gdyż tylko rzeczy dobre prowadzą do faktycznego rozwoju nacji.

Papież w encyklice broni ponadto prawa rodziców do wychowania dzieci w wierze oraz wymaga, by obowiązkowe państwowe stowarzyszenia młodzieży nie łamały kręgosłupów moralnych katolików. Te zasady są z resztą nadal bardzo aktualne, szczególnie w kontekście publicznej edukacji.

Mit Papieża-nazisty – spłodzony na Kremlu?

Pius XI zmarł 10 lutego roku 1939. Z jednej strony nie doczekał końca wojny domowej w Hiszpanii, z drugiej zaś Miłosierny Bóg pozwolił mu nie oglądać z ziemskiej perspektywy tragizmu II Wojny Światowej. Nie sposób odnaleźć w jego życiu cienia sympatii dla niemieckiego, totalitarnego i brunatnego socjalizmu. Mimo tego współcześni atakują go za Reichskonkordat. Warto więc przy tym odnieść się do jego następcy, papieża Piusa XII, który jako kard. Eugenio Pacelli odpowiedzialny był za negocjacje z Niemcami.

To właśnie na Piusa XII spada najczęściej krzywdzący tytuł papieża-nazisty, jednak będąc jeszcze kardynałem Pacelli nie tylko negocjował podpisanie z III Rzeszą konkordatu, ale także brał udział w pracach nad krytykującą narodowy socjalizm encykliką Mit brennender Sorge. Ponadto Sługa Boży swoją postawą w trakcie II Wojny Światowej dał dowód bezkompromisowej walki z krwawymi i bezbożnymi systemami, a po ataku Niemiec na Polskę papież wydał encyklikę Summi pontificatus. Potępił w niej hitlerowski i bolszewicki totalitaryzm oraz napaść na Rzeczpospolitą. Niestety, tym razem tekstu nie udało się odczytać nad Renem, jednak niemiecki ambasador przy Stolicy Apostolskiej nazwał dokument „bezpośrednim atakiem na Trzecią Rzeszę”. W kolejnych latach wielokrotnie swoją postawą udowadniał, że nie akceptuje działań reżimów oraz czynem i słowem zachęcał do miłości bliźniego, także poprzez aktywne dążenia do ratowania Żydów. Głowę Kościoła docenił Instytut Yad Vashem, w którym wiele drzew – symboli życia – poświęconych jest właśnie Piusowi XII.

Za życia Piusa XII nikt nawet nie pomyślał, że można by go nazywać sympatykiem niemieckiego narodowego socjalizmu. Głosy takie zaczęły być powtarzane dopiero po roku 1963, gdy Rolf Hochhuth wystawił swoją sztukę pt. Namiestnik. Tragedia chrześcijańska. Autor w pośredni sposób zarzucił Ojcu Świętemu obojętność, jeśli nie sprzyjanie hitleryzmowi, jednak obecnie to pod adresem niemieckiego dramaturga wysuwane są oskarżenia o… współpracę z sowieckim wywiadem.

Czyżby więc klucz do wyjaśnienia genezy fałszywych tez o papieżach sprzyjających Hitlerowi znajdował się na Kremlu?

Michał Wałach

O języku łacińskim w liturgii katolickiej – elementarne wskazania

Kościół, w dokumentach Soboru Watykańskiego II i w Kodeksie Prawa Kanonicznego, jasno wyraził się na temat stosowania języka łacińskiego, który powinien zostać zachowany jako zwyczajny język obrzędów liturgii łacińskiej. Kilka fragmentów niechaj posłuży nam za elementarz w przybliżeniu się do tej ważnej problematyki. Podkreślenia moje – dla zwrócenia uwagi na pewne partie tekstu.
Codex Iuris Canonici – Kodeks Prawa Kanonicznego (1983):

Kan. 928 – Eucharystię należy sprawować w języku łacińskim lub w innym języku, byleby teksty liturgiczne zostały zgodnie z prawem zatwierdzone.
Sacrosanctum Concilium – Konstytucja o liturgii świętej:

KL 36.

§1. W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego, poza wyjątkami określonymi przez prawo szczegółowe.

§2. Ponieważ jednak i we Mszy świętej, i przy sprawowaniu sakramentów, i w innych częściach liturgii użycie języka ojczystego nierzadko może być bardzo pożyteczne dla wiernych, można mu przyznać więcej miejsca, zwłaszcza w czytaniach i pouczeniach, w niektórych modlitwach i śpiewach, stosownie do zasad, które w tej dziedzinie ustala się szczegółowo w następnych rozdziałach.

KL 54. Zgodnie z art. 36 niniejszej Konstytucji można pozwolić we Mszach odprawianych z udziałem wiernych na stosowanie języka ojczystego w odpowiednim zakresie, zwłaszcza w czytaniach i „modlitwie powszechnej”, oraz jeżeli warunki miejscowe tego wymagają, w tych także częściach, które należą do wiernych.

Należy jednak dbać o to, aby wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim.
 

KL 116. Śpiew gregoriański Kościół uznaje za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w czynnościach liturgicznych powinien on zajmować pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu.

Nie wyklucza się ze służby Bożej innych rodzajów muzyki kościelnej, zwłaszcza polifonii, byleby odpowiadały duchowi czynności liturgicznej, zgodnie z art. 30.

* * *

„Różaniec będzie potężną bronią przeciwko piekłu;
zniszczy występek i rozgromi herezje”
(Obietnice różańcowe, które otrzymał od Niepokalanej Matki bł. Alan de Rupe).

Ks. Jacek Bałemba SDB

 

35 lat od Deklaracji monachijskiej

25 lutego 1982 r. wietnamski arcybiskup Piotr Marcin Ngô Đình Thục podczas celebracji Mszy pontyfikalnej w Monachium ogłosił wakat Stolicy Piotrowej, wskazując na błędy doktrynalne religii posoborowej wynikające z: modernizmu, fałszywego ekumenizmu, kultu człowieka, wolności religijnej i braku potępiania przez posoborową hierarchię osób prezentujących nauczanie niezgodne z tradycyjną doktryną Kościoła katolickiego. Zdaniem Arcybiskupa zachodziła sprzeczność między pozornie dobrym stanem Kościoła kierowanego przez Jana Pawła II, cieszącym się wielką liczbą wiernych, uczestniczących w Nowej Mszy oraz korzystających z Nowych Sakramentów, a faktycznym stanem wiary na świecie. Arcybiskup Thuc uważał, że posoborowa protestantyzacja Kościoła, widoczna zwłaszcza w Novus Ordo, nie może podobać się Bogu.

Trudno zakwestionować obserwacje, które stoją u podstaw stanowiska, jakie przyjął wietnamski hierarcha. Mogę raczej powiedzieć, że są one dziś znacznie bardziej aktualne i prawdziwe. Stan Kościoła posoborowego jest obecnie bez porównania gorszy niż AD 1982. Nikt już dziś nie bredzi o “nowej wiośnie Kościoła”, wszyscy dostrzegają wszechogarniający kryzys, w jakim ów się pogrąża. Ciężko byłoby dostrzec dobrą kondycję posoborowia w jakimkolwiek jego aspekcie. Zwłaszcza, że lider wspólnoty znany pod imieniem Franciszka spędza większość czasu na demolowaniu i szkalowaniu katolicyzmu oraz podkopywaniu resztek fundamentów cywilizacji chrześcijańskiej.

Paweł VI zmasakrował liturgię i rozpoczął destrukcję dogmatyki. Jan Paweł II dzielnie mu sekundował w obu tych obszarach, lecz przynajmniej stworzył tradycjonalistyczny skansen relatywnie wolny od większości chorób współczesnego Kościoła. Franciszek może poszerzyć ów oficjalny rezerwat o Bractwo św. Piusa X, ale równocześnie dokonuje destrukcji moralności katolickiej, w praktyce unieważniając nauczanie o małżeństwie oraz wykreślając szóste i dziewiąte przykazania Boże. W ten sposób wszystkie zarzuty arcybiskupa Thuca wypowiedziane w 1982 r., zostały ostatecznie zmaterializowane.

Jak doskonale pamiętamy, Ojciec Święty Benedykt XVI chciał naprawić posoborowie. Liczył, że nominalne równouprawnienie tradycyjnej Mszy z NOMem, zmiany wizerunkowe oraz rozmaite, powoli, lecz systematycznie wprowadzane korekty doktrynalne dadzą dobre efekty. Niestety, jego dobroć i dobrotliwość były bez skrupułów wykorzystywane przez karierowiczów i wrogów.

Jak to się skończyło? Karierowicze obciążali szefa odpowiedzialnością za swoją niekompetencje (np. sprawa “negacjonisty” holocaustu, biskupa Williamsona), a wrogowie nie ustawali w knowaniach. Niejasna i niewyjaśniona sprawa rezygnacji Papieża pokazuje poprzez owoce ich działań, kto był skuteczniejszy.

“Reforma reformy liturgicznej” była martwa niestety jeszcze za czasów panowania Benedykta XVI. Powiedzmy zresztą szczerze: papieżowi zabrakło w tej sprawie konsekwencji. Wydał prawo, ale sam nie odprawił publicznie Mszy w rycie klasycznym. Nie awansował w hierarchii wyłącznie duchownych celebrujących w obu formach rytu rzymskiego. Nie zsyłał wrogów swoich reform do Ketchikan na Alasce i w inne równie malownicze miejsca.

Wniosek stąd jest brutalny: miejscem posoborowia jest śmietnik i może je tam wysłać jedynie papież – zdeterminowany, mądry i … bezwzględny. Sobór watykański II to dziś przeżytek i dobrze, że wymarło lub wymiera dziś pokolenie hierarchów emocjonalnie przywiązanych do owej hucpy. To być może nasza jedyna szansa.

W dzisiejszych czasach widać, że tradycyjni katolicy mają alternatywę pomiędzy przeczekaniem Franciszka, a hipotezami sedewakantystycznymi (sedewakantyzmem oraz sedeprywacjonizmem). Na dłuższą metę nie da się już stosować podejścia indultowego lub lefebrystycznego, polegającego na tolerowaniu modernistycznej hierarchii. Religie posoborowa i katolicka mają coraz mniej punktów wspólnych. Arcybiskup Lefebvre zdefiniował postawę, której zasadniczo trzyma się do dziś FSSPX, ufając, że czas kryzysu Kościoła będzie relatywnie krótki.

Podstawowym problemem praktycznym związanym z hipotezą sedewakantystyczną arcybiskupa Thuca jest niemożność powrotu prawowitej hierarchii katolickiej na Watykan. Sedewakantyści twierdzą: nie ma papieża od dziesięcioleci, nie żyją już kardynałowie mianowani przez prawowitych papieży, zatem nie da się wyjść z tej sytuacji, no chyba, że w jakiś cudowny sposób. Sedewakantyzm mógłby być traktowany jako akceptowalna hipoteza teologiczna tylko w czasach ostatecznych, w przededniu końca świata.

Nie dziwmy się zatem, że w rozmaitych kręgach konserwatywnych są aż tak popularne rozmaite prywatne objawienia, sugerujące jakoby ów koniec świata był już bardzo nieodległy. Myślę, że nie powinniśmy dawać im wiary i czynić z nich części światopoglądu. Każdy katolik powinien żyć tak, jakby jego koniec świata – koniec życia ziemskiego – miał nastąpić za chwilę.

Z uwagi na wszystkie przedłożone powyżej argumenty powstrzymuję się – póki co – przed uznaniem wakatu Stolicy Piotrowej. Ale doskonale rozumiem i nie ośmielam się potępiać tych, którzy wysnuwają już dziś bardziej radykalne wnioski. Nie zdziwię się, jeśli za kilka lat liderami nowej fali sedewakantyzmu będą prominentni hierarchowie dzisiejszej frakcji konserwatywnej Kościoła Posoborowego, związani z Nadzwyczajną Formą Rytu Rzymskiego (przychylni Mszy trydenckiej).

Zaczęliśmy od Arcybiskupa Piotra Marcina Ngô Đình Thụca i na nim skończmy. Uważam, że niezależnie od rozmaitych poważnych błędów, jakie wietnamski hierarcha popełniał (np. deklarując sedewakantyzm i wycofując się z tego, czy też udzielając święceń biskupich zdecydowanie zbyt wielkiej liczbie kandydatów, także … starokatolików), należy mu się wielka wdzięczność i szacunek za podejmowane starania na rzecz uratowania katolicyzmu, za walkę z modernistami na miarę swej wiedzy i posiadanych – jakże skromnych – zasobów. Katolicyzm jest religią, w której przede wszystkim oceniamy intencje.

Bóg zapłać!

Krusajder

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    056080