Chwała Bogu

OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Jeszcze raz o klękaniu przed Bogiem – Maria Kominek OPs

Po opublikowaniu artykułu „Dlaczego nie klękamy” dostałam kilka listów, w których zwrócono mi uwagę (jak najbardziej słuszną), że pominęłam parę ważnych aspektów. Postaram się więc uzupełnić braki.

Poprzednie rozważania pisałam jako bezpośrednią odpowiedź na artykuł S. Krajskiego: „Klękajmy przed Bogiem”. Zasadniczo odnosiłam się do jego propozycji „skrzyknięcia się i pójścia razem do komunii św. na kolana”. Wyraziłam swoje wątpliwości co do skuteczności takiej metody. Zwróciłam uwagę na zewnętrzną stronę sposobu przyjmowania komunii św. Teraz spróbuję spojrzeć na sprawę pod trochę innym kątem. Co – obawiam się – zaprowadzi nas bardzo daleko…

Najpierw sprawa, która tylko pozornie odnosi się do strony zewnętrznej – usunięcie balasek z większości kościołów. Zostały gdzieniegdzie albo dlatego, że proboszcz nie chciał usunąć, albo dlatego, że konserwator zabytków nie pozwolił. Ale w ogóle brak balasek utrudnia niezmiernie mniej sprawnym ludziom klękanie. Nie mówiąc już o ludziach starszych. Pozwolę sobie zacytować fragment pewnego listu:

Otóż nikt pewnie nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego po V2 wraz ze zmianą liturgii, zmianą pozycji Ołtarza (a właściwie jego likwidacji i zamienieniu na stół) wszędzie ochoczo porąbali tzw. balaski…Ci, co klękają, narażeni są na gimnastyczne wygibasy i wypinanie się, kiedy mają wstać z niskiego stopnia… Przed reformą podchodziło się do stołu Pańskiego, nakrytego przez ministranta białą wykrochmaloną serwetą, przystępowanie do Komunii św. odbywało się uroczyście i pięknie.

Zostały tu poruszone bardzo istotne sprawy. I tak – po kolei:

Najpierw – czy na pewno nikt nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego usunięto balaski? Jest to niestety oczywiste – w ramach reformy liturgii balaski stają się niepotrzebne. Reforma bowiem zakłada, że msza święta przestaje być postrzegana jako Ofiara, lecz bardziej jako uczta liturgiczna. Uczta jako taka zakłada wspólny stół, naokoło którego znajdują się biesiadnicy. Ksiądz, jako przewodniczący liturgii jest jednym z nich – inni to wierni, ewentualnie też koncelebransi.  Zresztą ta teologia – Msza święta jako Uczta Eucharystyczna – pozwala na wprowadzenie niezliczonej ilości koncelebransów.

Warto w tym momencie zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej zmiany. Księża, a za nimi i wierni zaczęli używać określenia „Eucharystia” zamiast „Msza św.”. Powszechne stały się wyrażenia: Idziemy na eucharystię, witam na tej eucharystii, zapraszamy na eucharystię. [1]

Zmiana treści tego terminu została przyjęta i rozpowszechniona już na dobre. Doprowadziło to do wielu niejasności, wierni nie bardzo wiedzą jaka jest różnica między mszą św. a Eucharystią. Oczywiście te dwa terminy w pewnym stopniu się uzupełniają lub nawet pokrywają. Gdybyśmy mówili o liturgii eucharystycznej byłoby jasne, że mamy na myśli mszę św. Ale kult eucharystyczny nie ogranicza się do mszy św. Bez mszy św. nie byłoby kultu eucharystycznego, nie było by nabożeństw eucharystycznych, adoracji, czuwań. Dlaczego więc teraz uparcie unika się terminu „msza św.”, a używa się „eucharystia”? Wydaje się, że jedyna odpowiedź na to jest fakt, że termin „msza św.” kojarzy się wyłącznie z katolicyzmem. Więc chyba chodzi o to, by nie drażnić „braci odłączonych”, bowiem termin Eucharystia jest mniej drażliwy dla protestantów niż termin Ofiara Mszy Świętej.

Zwrócę uwagę na jeszcze jeden, bardzo powszechny ostatnio sposób unikania terminu „msza święta”. Często możemy usłyszeć takie słowa: Na tej eucharystii będziemy się modlić w sposób szczególny za… Co to oznacza sposób szczególny? Jak się modlić w sposób szczególny? Oczywiście celebrans ma myśli to, że msza jest zamówiona w pewnej intencji. Ale nie mówi już: Msza św. w intencji … lub Ofiara mszy św. złożona będzie w intencji… Nie! On się modli w sposób szczególny. Kiedyś próbowałam wymóc od księdza powtórne odprawienie mszy św. Zwróciłam uwagę na to, że nie dawałam ofiary po to, by on się modlił w sposób szczególny, ale by odprawił msze św. w danej intencji. Więc według sprawiedliwości należy się odprawić mszę w tej intencji. Wątpię czy się porozumieliśmy. Oczywiście mszy św. powtórnie nie odprawił.

Należy zwrócić uwagę również i na to, że ksiądz stał się „przewodniczącym liturgii”, przestał być ofiarnikiem. I chociaż element ofiary jest uwzględniony w Nowej Mszy (NOM) całość jednak bardziej przypomina Wieczerzę Pańską – na pamiątkę Wielkiego Czwartku z elementami Wielkiego Piątku. Nowa Msza różni się od protestanckiego nabożeństwa zasadniczo tylko faktem konsekracji. Nie tu miejsce na szczegółową analizę tego tematu – zresztą jest on bardzo dobrze opracowany i na różnych stronach internetowych można znaleźć wiele cennych informacji. Wspominam tylko dlatego, że padło zdanie nikt pewnie nie jest w stanie powiedzieć dlaczego usunięto balaski. Wydaje mi się, że wielu wiernych zadaje sobie to pytanie.  Więc powtarzam – usunięcie balasek jest logicznym następstwem reformy liturgicznej, tak samo zresztą jak wprowadzenie procesyjnego przyjmowania komunii św. I właśnie dodatkowe znaczenie ma zmuszanie do gimnastyki – jest to skalkulowane – nie wiele ludzi będzie chciało się narażać na wysiłek lub nawet na śmieszność (to wypinanie się, o której wspomina moja respondentka).

Przed reformą wszystko było uroczyste i piękne.Ja bym dodała do tego: i godne! Wszystko odbywało się z szacunkiem, nikt się nie śpieszył, każdy mógł podejść do komunii św. skupiony. Nas uczono iść do komunii z rękoma modlitewnie złożonymi, a po przyjęciu Pana Jezusa położyć skrzyżowane dłonie na piersi i skromnie patrząc w dół wrócić na swoje miejsce, uklęknąć i klęczeć aż do zamknięcia tabernakulum. Zamknięcie ogłaszano dzwonkami. Teraz rzadko można usłyszeć te dzwonki. Są takie kościoły gdzie w ogóle się nie używa dzwonków (na przykład u dominikanów na Służewie). Często jeden  ksiądz rozdaje komunię, drugi puryfikuje, trzeci siedzi i odpoczywa. I wielu wiernych przyjmuje komunię, potem siada i odpoczywa. Więc powtórzę myśl z poprzedniego artykułu – jak pasterze czynią – tak i owce. Gdyby pasterze inaczej postępowali – to i owce byłyby inne.

A dlaczego pasterze tak postępują? Odpowiedź na to nie jest łatwa. Jednak jeden z moich respondentów zwrócił mi uwagę na to, że nie wspomniałam o podstawowej przyczynie. Zacytuję kilka zdań z jego listu:

Dlaczego nie klękamy? – To nie jest kwestia zwyczaju, ja się z tym nie zgadzam. To jest kwestia Wiary. Wiary w Prawdziwa Obecność Chrystusa Pana w Eucharystii. Tej wiary nie ma wielu księży… Gdzie jest wiara w to, ze nawet w najmniejszej cząsteczce Hostii jest cały Prawdziwy Chrystus. Niektórzy maja czelność deptać po miejscu gdzie upadla Hostia…

Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Gdyby była głęboka wiara, ujawniała by się ona również w sposobie rozdawania komunii św. Faktem jest, że nagminne jest podawanie komunii św. bez ministranta z pateną, co może doprowadzić do tego, że wiele partykuł będzie leżało na podłodze i zostanie podeptanych.

Faktem jest, że gdy upadnie komunikant – nikt specjalnie się tym nie przejmuje.  Kapłan podniesie, najczęściej włoży głębiej do puszki (by ten kto to widział nie pomyślał, że dostanie „z podłogi”) i tyle. Albo wkłada się do vasculum. Jak bardzo teraz lekceważy się upadek komunikantu można się przekonać czytając różne wypowiedzi internautów. Oto cytat ze strony poradnictwa duchowego ks. jezuitów:

Pytanie: Co należy zrobić, kiedy upadnie komunikant? Dziś podczas przyjmowania Komunii św. nie zdążyłam uchwycić komunikant, spadł na posadzkę, kapłan przydepnął go, udało mi się go podnieść dopiero, kiedy przesunął stopę Włożyłam do ust…

Odpowiedź: Można komunikant po prostu podnieść i spożyć. Mogłoby być też tak, że kapłan bierze taki komunikant, który został znaleziony gdzieś w kącie, po czym zostawia go w specjalnym naczyniu z woda, by po jakimś czasie wodę wraz z rozpuszczonym komunikantem wylać do doniczki z kwiatkiem. Nie martw się tym wydarzeniem. Ciesz się z tajemnicy Wcielenia, którego częścią jest właśnie Komunia święta. (wytłuszczenia moje)

Oto mamy dokładnie to o czym mówiłam poprzednio – pasterz poprowadzi albo w dobrą stronę, albo na manowce. Pierwszy kapłan nawet nie zauważył, że przydeptał komunikant, wierząca osoba ciężko przeżyła upadek Hostii, lecz kolejny kapłan jej poradził, by się tym nie martwiła – ma się cieszyć z Tajemnicy Wcielenia. I mimochodem jakby wspomniał, że Hostie można znaleźć gdzieś w kącie. Czyżby to było tak częste? Ale przecież właśnie to przeciw Tajemnicy Wcielenia popełniono niewolne świętokradztwo. Jak tu się cieszyć. Nie należy przepraszać?

I jeszcze jedna porada innego jezuity (w imię miłości chrześcijańskiej nie podaję nazwisk):

Pytanie: Dziś, gdy przyjmowałam Komunię świętą mi również zdarzyła się taka sytuacja, że Komunikant upadł na posadzkę, ministrant nie zdążył go przyjąć na patenę. Ksiądz szybko schylił się podniósł Go, włożył do kielicha a mi udzielił innego. jest mi tak bardzo smutno i przykro z tego powodu, a może ja nie jestem godna na przyjmowanie Pana Jezusa, może to jakiś znak dla mnie??? tylko jaki??? cały wieczór myślę o tej sytuacji i aż płakać mi się chce. Proszę o modlitwę.

Odpowiedź: Nie przesadzaj. Każdemu mogło się zdarzyć. To żaden znak, co najwyżej niezręczność kapłana. Pan Jezus w takie znaki się nie bawi.[2] Tym, który chce Ci odebrać radość z Eucharystii na pewno nie jest Pan Bóg, ani Jego anioł. Nie daj sobie tej radości odebrać. Pomyśl raczej, że pokusa takich myśli pozwala Ci bardziej stanąć przy Panu, pokazać, że Mu ufasz, że wierzysz Jego miłości i żaden głupi przypadek tego Ci nie odbierze. (wytłuszczenia moje)

Otóż to – dla kapłana to jest „głupi przypadek”, a osoba, która ciężko przeżywa to, że komunikant upadł – przesadza.

Ale zwróćmy uwagę na jeszcze jeden element tej korespondencji – ani wierna, ani kapłan nie zastanawiają się nad tym, że obrażono Pana Jezusa (co prawda w sposób niezamierzony). Ona martwi się o sobie (czy Pan Jezus jej nie odrzucił), a kapłan ją (skądinąd słusznie – to nie jest znak odrzucenia) uspakaja. I wszystko było by dobrze, gdy by kapłan nie określił tego zdarzenia jako głupi przypadek, gdyby wyjaśnił, że upadek komunikanta wiąże się z naruszeniem czci, należnej Bogu. Mamy piękny przykład na indywidualizację wiary. I ze strony kapłana i ze strony wiernego.

A jak było dawniej? Dawniej miejsce, gdzie upadł komunikant zabezpieczono, tak by nikt tam nie stanął. Mógł to zrobić ministrant lub inny świecki. Potem ksiądz podniósł Hostię i partykuły (jeśli były widoczne), w końcu miejsce zwilżono i wytarto dokładnie puryfikaterzem. Z puryfikaterzem postępowano różnie – można było umieścić w sacrarium, ewentualnie opłukać trzy razy, a wodę od płukania wylać do doniczki z kwiatami.

A propos zabezpieczenia miejsca, gdzie upadł komunikant, czytałam wyjątkowo zabawną odpowiedź pewnego księdza na pytanie wiernego. Wierny pytał czy to prawda, że przed Soborem Watykańskim II miejsce gdzie upadla Hostia zabezpieczano obrysowując go.. Otóż duszpasterz radzi mu by nie wierzył we wszystko, co się mówi o liturgii przedsoborowej. Bo gdyby tak było, to dziś posadki w starych kościołach byłyby upszczone zarysami w takiej ilości, że tworzyłyby istny labirynt. A tego nie ma, więc niech nie wierzy, że robiono jakieś specjalne zabezpieczenia – podniesiono Hostię, włożono do vasculum i tyle. Niestety – odpowiadający na pytania wiernych duszpasterz nie pofatygował się nawet przeczytać w Internecie jak to przed reformą liturgiczną (a nie przed Soborem Watykańskim II) było.

Na koniec jeszcze jeden przykład braku wiary lub co najmniej braku zwykłych wiadomości teologicznych osoby odpowiadającej na pytania na portalu wiara.pl

Pytanie dotyczyło, tak jak w poprzednich przykładach, upadku Hostii na ziemię, a szczególnie upadku partykuł. Oto odpowiedź (wytłuszczenia moje):

Kościół uczy, że Pan Jezus jest pod postacią chleba, nie pod postacią okruszków. Oczywiście nie znaczy to, że mamy z tymi drobinami obchodzić się bez szacunku. Ale z całą pewnością nie musimy odczuwać wyrzutów sumienia z powodu drobin, których nie byliśmy w stanie zauważyć czy zebrać trzymając patenę. Nawet jeśli teoretycznie wiemy, ze te okruszki spadły na ziemię, nie potrafimy nic sensownego wymyślić, żeby się przed tym zabezpieczyć.

No o proszę uważnie przeczytać wypowiedź – Pan Jezus jest pod postacią chleba, a nie pod postacią okruszków! I ponoć tak naucza Kościół!

Nie wiem jak nazwać taką wypowiedź – kręceniem, manipulacją czy po prostu zwykłą głupotą. Bo jak okruszki chleba to nie chleb, to być może bochen chleba też nie chleb, krople wody to nie woda, kawałki mięsa to nie mięso itd., itd.

Ale jak okruszki chleba to nie chleb, to i okruszki Hostii, to nie Hostia – więc nie musimy mieć wyrzutów sumienia, takie jest logiczne następstwo nauki udzielanej na portalu wiara.pl. No i stwierdzenie – nie potrafimy nic sensownego wymyślić,  by zabezpieczyć się przed upadkiem okruszków. Nie potrzeba nic wymyślać – od dawna wymyślono – balaski, obrus na balaskach, podtrzymywany od spodu przez wiernych, przyjmujących Komunię świętą.

Ale czytajmy dalej: Profanacją jest celowe porzucenie Świętych Postaci, celowe lekceważące obchodzenie się z nimi, a nie to, ze mimo dokładanych starań nie zdołaliśmy wszystkich okruchów uchronić przed spadnięciem na ziemię czy przylepieniem się do dłoni czy palców.

I w tym miejscu zadajmy pytanie – czy usunięcie balasek przyczyniło się do profanacji? Niestety tak, bo usunięcie balasek nie jest przypadkowe, jest przemyślane i wkomponowane w nowa liturgię (NOM).

I tak – wiara w prawdziwą, rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii zanika. Jak w Ludzie Bożym, tak i u kapłanów. Lub raczej odwrotnie – jak u kapłanów, tak i w Ludzie Bożym. Aż tu nagle cztery lata temu w Sokółce zdarzył się cud. Cud Eucharystyczny uwidaczniający prawdziwą obecność Chrystusa Pana w Hostii Przenajświętszej. Niewątpliwie ten Cud ma na celu wzmocnić, odnowić w nas wiarę. I pokazać nam, że czas się opamiętać, czas powrócić do szacunku dla Najświętszej Eucharystii.

Na początku tych rozważań napisałam, że zaprowadzą nas one daleko. Mam na myśli, że nie możemy się ograniczyć tylko do opisywania stanu faktycznego. Musimy w końcu powiedzieć parę słów na temat jego przyczyn.  Otóż nie ulega wątpliwości, że wszystko zaczęło się od wprowadzenia Reformy Liturgicznej Pawła VI. Nowa msza (NOM) odbiega daleko od tzw. starej, czyli Trydenckiej. Zatracono charakter ofiarny mszy św., stała się ona pewnego rodzaju ucztą, bardziej zgromadzeniem wiernych wraz z kapłanem niż Ofiarą Bogu złożoną. Jak zaświadcza Jean Guitton, francuski teolog i filozof, audytor świecki Va II i co istotne w tym przypadku – osobisty przyjaciel Pawła VI – papież chciał upodobnić Nową Mszę św. jak najbardziej do liturgii protestanckiej, co mu się udało i z czego był zadowolony. I tak dochodzimy do wniosku, że gdy liturgia została sprotestantyzowana, to nie ma powodu do zdziwienia, że zanika wiara w Obecność Chrystusa Pana w Eucharystii. Wszak protestanci nie wierzą w Rzeczywistą i Prawdziwą Obecność, mszy św. nie mają, sakramentu Eucharystii nie mają.

Protestantyzacja mszy doprowadziła do protestantyzacji wiary.

Maria Kominek OPs

 

PS. W tym artykule starałam się o krotką analizę istniejącego stanu rzeczy. W sposób zamierzony nie przeprowadziłam analizy teologicznej. Jak już wspomniałam, można znaleźć wiele dobrych pozycji z bardzo dokładnie opracowaną teologią.  Moim celem jest wskazanie wiernym, którzy nie są zorientowani w teologii, jak niebezpieczne jest bezkrytyczne spojrzenie na wszystko, co się dzieje „na mszy św.” I uczulić ich na te sprawy, zaniedbanie których może doprowadzić do utraty wiary. Temat jest bardzo rozległy i nie da się wyczerpać nawet dłuższym artykułem. Więc, jeśli Pan Bóg pozwoli, powrócę do spojrzenia z jeszcze innej perspektywy.

[1] Sprawia to kilka problemów – między innymi lingwistyczne. Jak bowiem mam pisać słowo Eucharystia – z dużej czy z malej litery? Jeśli zostalibyśmy przy dawnym rozumieniu terminu – Eucharystia to Najświętszy Sakrament – jasne, że należy pisać z dużej litery. Jeśli zaś rozumiemy pod słowem eucharystia mszę św. – to należy pisać z małej litery – termin bowiem staje się rzeczownikiem pospolitym.

[2] Ciekawie czy cuda eucharystyczne, jak na przykład w Sokółce, ten kapłan też by określił jako coś w co bawi się Pan Jezus?

Dlaczego nie klękamy? – Maria Kominek OPs

 

(Zamiast komentarza do artykułu S. Krajskiego „Klękajmy przed Bogiem” – http://kukonfederacjibarskiej.wordpress.com/2012/07/15/klekajmy-przed-bogiem/)

To, że Komunię świętą należy przyjmować zawsze na kolanach nie powinno być w ogóle kwestionowane. Przed Bogiem należy się ukorzyć, klęknąć, oddać Mu chwałę. Szczególnie w momencie, gdy On przychodzi do nas, gdy zniża się do tego, by z nami się połączyć. Dlaczego więc nie klękamy, gdy przyjmujemy Komunie św.? Przecież jeszcze nie tak dawno wszędzie klękano do przyjęcia Komunii św. Chwalebny ten zwyczaj utrzymał się obecnie w bardzo niewielkiej liczbie kościołów.

Wydaje się, że jest kilka powodów. Uczono nas przez wiele, wiele lat, że należy iść do Pana z godnością i procesyjnie, bowiem w ten sposób wyrażamy swoja gotowość do podjęcia drogi chrześcijańskiej, świadczymy o tym, że jesteśmy pielgrzymami do Nieba, idziemy wspólnie, razem do Boga. Teologia ta nie jest zasadniczo błędna, choć nie uwzględnia wszystkich aspektów przystępowania do Komunii świętej.  Teologia – teologią, a praktyka – praktyką. Praktyka zaś ukazuje wszystkie mankamenty procesyjnego podchodzenia do komunii. Jest to  zasadniczo podchodzenie w kolejce, które często wygląda bardzo różnie. Ludzie klękają przed plecami poprzednika, co czasami powoduje zmieszanie w kolejce. Nie bardzo wiadomo komu oddają cześć. Gorzej jest na mszach dla dzieci – dzieci często się przepychają i rozmawiają, upominają się nieraz wzajemnie, by wypluć gumę!, odchodzą rozmawiając. Najgorzej jest jednak na mszach uroczystych, w których uczestniczy wielka liczba ludzi. I to niezależnie od tego czy są to msze polowe czy w świątyni – zawsze jest bardzo źle. Księża przepychają się przez tłum, tłum napiera na księży. Księża podają komunię tym z przodu tłumu i tym z tylu. Nie ma żadnego skupienia, żadnego momentu adoracji w czasie przyjmowania komunii. Widziałam (nie wymyślam, widziałam!) księdza, który chodził po ławkach, trzymając w jednym ręku puszkę z komunikantami. Młody i sprawny – jakoś się nie potknął, ale to nie zmienia faktu, że Panu Jezusowi szacunku żadnego nie okazano. Widziałam wielokrotnie jak upadają partykuły – przecież na mszach z taką ilością ludzi raczej nie pamięta się o patenach. A gdyby ludzie mieli podejść spokojnie do księży rozdających komunię, uklęknąć i w spokoju odejść, to nie byłoby bałaganu, nie byłoby przepychanki i co najważniejsze – nie byłoby obrazy Chrystusa Pana. Jednak nauczono nas podchodzić w kolejce (procesji) i nie zastanawiamy się nad tym. Przecież księża tak uczą – więc musi tak być dobrze.

My – wierni jesteśmy jak owce. Tak nauczał Pan Jezus i wbrew temu, co twierdzą niektórzy egzegeci, nauczał tak nie dlatego, że ówcześni ludzie znali tylko życie pasterskie i inne przykłady byłyby dla nich niezrozumiałe, ale dlatego, że owce są na tyle głupie, że bez pasterza nie dadzą rady. Jeśli pasterz jest dobry, to i stado pójdzie we właściwym kierunku. A jeśli jest zły – stado łatwo stanie się łupem wilków. Pasterz zresztą nie koniecznie musi być zły. Może być tylko bezmyślny, może jego też tak nauczono, a on jest bezrefleksyjny. I jest przekonany, że nie ma nic lepszego niż procesyjne podchodzenie do komunii.

Wszystko ostatecznie zależy od pasterzy. Znam pewnego księdza, który prosi wiernych, by przyjmowali komunię św. na kolanach, o ile nie mają przeszkód zdrowotnych. No i raczej wszyscy przyjmują na klęcząco. Ale w tym samym kościele następnego dnia mszę św. odprawia inny ksiądz i staje z puszką nic nie mówiąc – wszyscy podchodzą „na stojąco”. A to są zawsze ci sami ludzie, którzy chodzą codziennie do kościoła. I w zależności od tego kto odprawia mszę św. w inny sposób przyjmują komunię.

Pasterze… Ale od kilku lat Najwyższy Pasterz daje nam przykład – komunię św. należy przyjmować na kolana. To dlaczego tak mało wiernych klęka?  Są dwa powody. Jeden – to zwyczajnie się wstydzą. Nie chcą się wyróżniać, boją się ludzkiej opinii. Parę razy zadano mi takie pytanie: Nie boisz się, że pomyślą, że jesteś wariatką? No jakoś się nie boję, ale faktem jest, że w każdej parafii jest jakaś osoba nie w pełni sprawna umysłowo i najczęściej taka osoba regularnie przystępuje do komunii na klęcząco. Ponieważ się nie boi i nie wstydzi.

Drugi powód to zrażenie się po kilku próbach. Albo ksiądz pominął, albo kazał czekać aż wszystkim innym rozda komunię, albo po prostu odmówił. (Kiedyś, gdy odczekałam aż wszyscy przyjmą komunię na stojąco i dalej klęczałam obok księdza, on się zwrócił do mnie i zapytał: „A pani na co czeka tutaj, na komunię?” Był to młody kapłan i chyba pierwszy raz się spotkał z takim „dziwolągiem”.) Więc ludzie się zrażają i nie próbują więcej.

S. Krajski proponuje, by się skrzyknąć i razem uklęknąć przed księdzem, tak by wymusić udzielenia komunii św. na klęcząco. Może to być skuteczne, tylko skąd znaleźć tylu chętnych. Kiedyś tak zrobiliśmy, było nas chyba sześć osób. Kapłan jednak stanął obok nas i rozdawał innym (na stojąco), w końcu się jednak zlitował i nad nami. Gdyby cały pierwszy stopień był zajęty klęczącymi, może sprawa wyglądała by inaczej…

Ostatecznie nic się nie zmieni, póki kapłani nie zaczną (za przykładem Ojca Świętego) udzielać komunii św. klęczącym i wyjaśniać wiernym, że powinni Bogu oddać należną Mu chwałę. Ale po czterdziestu kilku latach ruiny nie jest łatwo odbudowywać.

Nam zostaje modlić się do Matki Bożej za kapłanów i niezależnie od opinii ludzkiej przyjmować Chrystusa Pana na kolanach.

Maria Kominek OPs

6 sierpnia 2012

Papieska reforma liturgiczna: na Mszach papieskich coraz więcej osób przyjmuje Komunię św. do ust

 

Papieska pasterka u św. Piotra w Rzymie była na powrót „premierą” godnego obchodzenia się z Sanctissimum. I nie tylko sam Papież udzielał Komunii św. wyłącznie do ust, lecz wszyscy towarzyszący mu kapłani, którym wydano uprzednio odpowiednie polecenia.

Benedykt XVI powrócił do udzielania Komunii św. w czasie liturgii papieskich wyłącznie do ust

Jest to już drugi istotny wymiar odnowy wprowadzony za obecnego pontyfikatu dotyczący przyjmowania Komunii świętej. Polega on na wzmocnieniu świadomości rzeczywistej obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, a co a tym idzie sposobu obchodzenia się z Sanctissimum, wymagającego skupienia i szczególnej czci ze strony wszystkich wiernych, której Ojciec Święty upatruje najprzód w formie przyjmowania Komunii świętej z głęboką czcią i szacunkiem. Toteż Benedykt XVI powrócił do udzielania Komunii św. w czasie liturgii papieskich wyłącznie do ust.

Od 2008 roku Komunia św. udzielana przez papieża ma coraz częściej miejsce w postawie klęczącej z użyciem pateny. Papież uczynił przyjmowanie Komunii św. do ust normatywną i wyłączną formą przyjmowania Pana Jezusa na sprawowanych przez siebie Mszach św. W tym celu wydano kapłanom z Bazyliki św. Piotra udzielającym Komunii św. odpowiednie polecenia.

Papieska gwardia uwrażliwiła wiernych stojących w kolejce do Komunii św. na sposób jej przyjmowania. Pasterze musieli więc uzmysłowić tylko nielicznym nieuważnym owieczkom, które z przyzwyczajenia wyciągały jeszcze dłonie, że Ciało Pańskie można przyjąć wyłącznie do ust.

Na ów wymiar odnowy zwrócił uwagę na swoim blogu (WDPRS) [znany] amerykański ks. John Zuhlsdorf. Ponieważ liturgie papieskie są bezspornym wzorcem, mają wielkie znaczenie dla świata.

Za: katholisches.info

Tłumaczenie: Anna Kaźmierczak

Powaga doktrynalna św. Tomasza z Akwinu w Kościele katolickim

 

Powaga doktrynalna św. Tomasza z Akwinu w Kościele katolickimTeologia używa filozofii jako narzędzia spekulacji nad tym, co objawione, a nieodpowiednie narzędzie filozoficzne, błądzące w stosunku do rzeczywistości, może jedynie zatruć i zniszczyć teologię, jak to uczynił agnostycyzm u modernistów. Wspomnienie wraz z rocznicą Pascendi tej szczególnej decyzji papieskiej, opartej zresztą na poprzednich zarządzeniach Stolicy Apostolskiej, a także wyrażonej w kodeksie prawa kanonicznego z 1917 roku, zachęca do zastanowienia się nad wartością autorytetu doktrynalnego św. Tomasza.

Setna rocznica encykliki Pascendi była (także na łamach Zawsze wierni – przyp. red.) okazją przypomnienia genezy modernizmu i wyjaśnienia, co właściwie kryje się pod tą nazwą. Ponieważ zaś jedną z głównych przyczyn modernizmu jest niewiedza, dlatego pośród różnych środków zaradczych – takich jak przysięga antymodernistyczna, kryteria wyboru profesorów w seminariach i na uniwersytetach katolickich czy cenzura duchowna (wprowadzenie obowiązkowego imprimatur) – papież św. Pius X zalecił przede wszystkim odpowiednią podstawę studiów filozoficznych i teologicznych. święty papież doskonale rozumiał, że choroba modernizmu atakuje głównie umysł. Zalecił więc lekarstwo na płaszczyźnie intelektualnej, postanawiając wzmocnić dyscyplinę naukową panującą na uczelniach katolickich. Odtąd miała tam obowiązywać wyłącznie filozofia scholastyczna, czyli ta, którą – wedle zamiaru asymilacji czystego arystotelizmu przez filozofię chrześcijańską, wyrażonego przez Grzegorza IX – usystematyzował św. Tomasz z Akwinu, komentując pisma Arystotelesa.

Zalecenie św. Piusa X jest całkowicie zrozumiałe, ponieważ refleksja św. Tomasza nad Arystotelesem stanowi tylko (i aż) filozoficzną systematyzację zdrowego rozsądku. Rzeczywistość była bowiem dla obu tych filozofów punktem wyjścia w ich badaniach nad porządkiem świata, a więc nad bytem i jego właściwościami. Ponieważ zaś istota bytu i zdrowy rozsądek pozostają wciąż takie same, filozofię tę nazywa się philosophia perennis (‘filozofia wieczysta’).

Teologia używa filozofii jako narzędzia spekulacji nad tym, co objawione, a nieodpowiednie narzędzie filozoficzne, błądzące w stosunku do rzeczywistości, może jedynie zatruć i zniszczyć teologię, jak to uczynił agnostycyzm u modernistów. Wspomnienie wraz z rocznicą Pascendi tej szczególnej decyzji papieskiej, opartej zresztą na poprzednich zarządzeniach Stolicy Apostolskiej, a także wyrażonej w kodeksie prawa kanonicznego z 1917 roku, zachęca do zastanowienia się nad wartością autorytetu doktrynalnego św. Tomasza.

Warto przypomnieć, że św. Tomasz z Akwinu żył w latach 1225-1274, nauczał m.in. na Sorbonie i w Neapolu. Ten wybitny dominikanin szukał prawdy wszędzie, gdzie to było możliwe. Jego ogromne dzieło odwołuje się do największych myślicieli zarówno chrześcijańskich, jak i pogańskich. Pełnił funkcję osobistego teologa Aleksandra IV, Urbana IV i Klemensa IV. Wśród jego licznych prac największym i najbardziej znanym dziełem jest trzyczęściowa Suma teologiczna; zasłynął też jako autor tekstów liturgicznych na święto Bożego Ciała, cechujących się wyjątkową głębią duchową, opartą na najczystszej teologii katolickiej, a wyrażoną w pięknej poezji. Liczba jego dzieł i poruszanych w nich zagadnień świadczy o wszechstronności i niezwykłej wydajności jego genialnego umysłu, przenikającego prawdy Boże z bystrością i jasnością czystego ducha. Z tego powodu nazywa się św. Tomasza Doktorem Anielskim.

Autorytet naukowy najbardziej uczonego ze wszystkich świętych i najświętszego z uczonych można rozważać zarówno na płaszczyźnie filozofii, jak i teologii. Jeśli chodzi o filozofię, Tomasz posiadał “bardzo bystrą inteligencję, bardzo wierną pamięć, niewyczerpaną możność pracy, erudycję bez granic, najprzebieglejszą pomysłowość, a przy tym będąc prawego życia; szukając podkreślenia tylko prawdy i mając miłość tylko do niej, pozostaje bez wątpliwości, że został wspaniale obdarowany przez naturę do zajmowania się filozofią” (Pius XI, Studiorum ducem, 29 VI 1923). Wkład Doktora Anielskiego w rozwój myśli katolickiej został podsumowany przez Kongregację Studiów 7 VII 1914 r. w postaci 24 tez tomizmu, zawierających główne zasady i konkluzje filozofii św. Tomasza. W jego systemie nie sposób doszukać się sprzeczności z wiarą, a tam, gdzie możliwości ludzkiego umysłu okazywały się ograniczone, ta sama wiara wskazywała mu prawdziwe i konieczne konkluzje filozoficzne. Nauka św. Tomasza, oparta na poznaniu rzeczywistości i odpowiedniej metodzie, stanowi doskonałą filozofię chrześcijańską: “Rozważcie, że sposób nauczania będzie tym doskonalszy, im bliższy będzie nauczaniu św. Tomasza” (Leon XIII, list z 25 XII 1880 r.). “Co się tyczy studiów, chcemy i zalecamy usilnie, aby filozofia scholastyczna była podstawą studiów teologicznych. (…) Zalecając filozofię scholastyczną, mamy na myśli nie kogo innego, tylko św. Tomasza z Akwinu i przez niego zostawioną nam filozofię. (…) Profesorów szczególniej upominamy, aby pamiętali, że wszelkie pomijanie św. Tomasza przy studiach, zwłaszcza metafizycznych, przynosi poważny uszczerbek” (św. Pius X, Pascendi, 8 IX 1907). Aby znieść wszelkie wątpliwości, Stolica Apostolska stwierdziła: “Główne punkty filozofii św. Tomasza nie mają być uznane jako opinie, o których można dyskutować w tą czy tamtą stronę, ale uważane jako podstawy na których nauka o rzeczach naturalnych i boskich jest zbudowana” (św. Pius X, Doctoris Angelici, 29 VI 1914).

Idąc w tym samym kierunku, Benedykt XV zapisał w prawie kanonicznym obowiązek wykładania na uczelniach katolickich filozofii i teologii wedle nauki Doktora Anielskiego (Codex Iuris Canonici 1917, kan. 589 i 1366). Pius XI i Pius XII konsekwentnie kontynuowali to stanowisko. Ten ostatni, broniąc Oblubienicy Chrystusowej przed atakiem neomodernizmu w postaci la nouvelle théologie – nowej teologii, napisał o wiecznej filozofii w Humani generis: “Filozofia ta uznana i przyjęta przez Kościół broni, jako jedyna, autentycznej i prawdziwej wartości ludzkiego poznania, niewzruszonych zasad metafizyki i w końcu efektywnego poszukiwania każdej pewnej i niezmiennej prawdy. (…) Jest ona najskuteczniejsza ze wszystkich filozofii, aby zabezpieczyć podstawy wiary, jak też, aby przyjąć korzystnie i bez szkody owoce prawdziwego postępu”.

Szczególną wartość mają zalecenia Kościoła odnośnie do nauczania Akwinaty w dziedzinie teologii. Jan XXII kanonizował św. Tomasza 18 VII 1323 r., stwierdzając, że “niemożliwe jest aby jego nauczanie nie było cudowne, gdyż bardziej niż wszyscy inni doktorzy oświecił Kościół, a studiując jego naukę przez tylko jeden rok odnosi się większą korzyść niż studiując naukę innych przez całe swoje życie”. św. Pius V bullą Mirabilis Deus (11 IV 1567 r.) ogłosił Tomasza Doktorem Kościoła, podkreślając, że jego autorytet przyświecał ojcom Soboru Trydenckiego (na ołtarzu obok Pisma św. położono podczas obrad egzemplarz Sumy teologicznej). Leon XIII, wznawiając studia nad tomizmem encykliką Aeterni Patris (4 IV 1879 r.), zaznaczył, iż Akwinata zajmuje szczególne miejsce wśród Doktorów Kościoła. W poświęconym temu zagadnieniu brewe z 4 sierpnia 1880 r. świątobliwy papież dodał: “Nauka jego jest jak morze, obejmująca wszystko, co nam w dziedzinie myśli przekazała starożytność. Wszelka prawda w niej zawarta: wszystko o czym mądrze rozprawiali filozofowie pogańscy, Ojcowie i Doktorowie Kościoła, światli mężowie, którzy przed nim byli – wszystko, co Tomasz nie tylko znał, ale pogłębił, udoskonalił, zorganizował z taką jasnością i trafnością, z taką siłą logiki i artyzmem w formie, iż zdaje się, że torując drugim drogę i ułatwiając im rozwiązanie najzawilszych kwestii, odjął im jednocześnie możność nie tylko prześcignięcia go, ale i dorównania mu”. Dlatego też “oddalenie się od Tomasza w filozofii, a zwłaszcza w teologii, nie może się odbyć bez poważnej szkody” (św. Pius X, motu proprio z 29 VI 1914 r.). Kościół uznał zatem jego doktrynę za swoją, odnajdując w jego nauczaniu teologicznym całkowicie pewne objaśnienie prawd wiary. Przyznano mu z tego powodu nie tylko tytuł Doktora Anielskiego ale także Doktora Powszechnego Kościoła (Pius XI, Studiorum ducem).

Papieże nalegali aby tomizm wykładano bezpośrednio na podstawie pism św. Tomasza, zwłaszcza w oparciu o Sumę teologiczną. Oczekiwano od wykładowców, że będą raczej komentować Akwinatę, niż przedstawiać autorski program; zaraz po Magisterium Kościoła autorytetem objaśniającym objawienie miał być św. Tomasz. Chodziło również o to, aby zaoszczędzić młodym teologom lektury traktatów teologicznych często bardzo wybitnych, ale pełnych ciężko strawnej dla początkujących, czysto sylogistycznej oschłości – w przeciwieństwie do metody i stylu Tomasza, które sprawiają, że lektura jego pism jest stosunkowo łatwa. Jest absolutnie pewne, że wolą Kościoła było, aby św. Tomasz, ze względu na wybitną prawowierność jego nauczania, był podstawą wszelkich studiów teologicznych. Ponieważ jednak słychać było protesty z kręgów naukowych, papież Benedykt XV podkreślił, “że jest bezwzględnie konieczne, aby pozostały zachowane i niezmienione ustalenia zalecone z taką mądrością pod tym względem poprzez Naszych poprzedników, a zwłaszcza Leona XIII i Piusa X” (List do Ojca Hugona, 5 V 1916 r.). Wobec szerzącego się nieposłuszeństwa neomodernistów Pius XII przypomniał, że wszystkie te zalecenia nadal obowiązują. Właśnie wówczas potępiono także przedstawicieli nouvelle théologie, jak jezuici de Lubac czy Daniélou lub dominikanin Congar.

Jakie wnioski należy wyciągnąć z tej nadzwyczaj pochlebnej oceny wystawionej przez Kościół św. Tomaszowi zarówno na polu filozofii, jak i teologii?

Po pierwsze, opór wobec tych zaleceń ukazuje wyraźnie obraz nieposłuszeństwa względem Stolicy Apostolskiej wśród ludzi odpowiedzialnych za wychowanie intelektualnej elity Kościoła. Jak bowiem nazwać szmuglowanie do seminariów przez niektórych wykładowców czy seminarzystów zakazanej nouvelle théologie albo przekazywanie czegoś, co było absolutnie nie do pogodzenia z podstawami tomizmu? Dlatego właśnie św. Pius X podkreślał, że moralną przyczyną modernizmu jest pycha (chęć niepodlegania Magisterium) i nieposłuszeństwo. Modernizm nie jest chorobą czysto intelektualną, bowiem niewiedza modernisty to często niewiedza zawiniona. Zwolennicy bicia się w pierś i przepraszania za błędy swych poprzedników mają tutaj okazję dokonania jakże uzasadnionych przeprosin za grzechy zaniedbania i nieposłuszeństwa, a także za ich katastrofalne skutki dla owczarni Chrystusowej. Wszystkie uczelnie katolickie powinny dokonać rachunku sumienia i przeanalizować swoje programy nauczania. Katolickie uniwersytety katolickie i papieskie akademie teologiczne ujrzałyby wówczas, że ich nauczanie nijak się ma do zaleceń Kościoła; wręcz przeciwnie, wedle słów św. Piusa X, oddalając się od Tomasza w filozofii, a zwłaszcza w teologii, wyrządzają poważną krzywdę swym studentom i całemu Kościołowi.

Po drugie, równie szkodliwe okazuje się, w świetle niezmiennego i powszechnego głosu papieży, teologiczne aggiornamento Soboru Watykańskiego II. Pod jego wpływem miało nastąpić rzekome wyzwolenie Kościoła spod ideologizacji tomizmu – ideologizacji, która, wedle opinii m.in. ks. prof. Tischnera, prof. Swieżawskiego czy dominikanina o. Michała Palucha (dyrektora Instytutu Tomistycznego w Warszawie), miała wyrządzić krzywdę samemu św. Tomaszowi! Jest to nie tylko szalenie krzywdzący zarzut w stosunku do świętych papieży, jak Pius V czy Pius X, lecz także oznacza podważanie w praktyce autorytetu Magisterium Kościoła, pod którego osąd św. Tomasz pokornie poddał swe nauczanie. Jednak atak na tomizm prędzej czy później załamie się, gdyż wedle Leona XIII “tomizm daje się zastosować do wszystkich potrzeb nie tylko jednej epoki, ale wszystkich czasów, i podaje broń pierwszorzędną do zbijania wszystkich błędów, tyle razy zbijanych, a wciąż się odradzających pod coraz to innymi nazwami. Nauka św. Tomasza potwierdza i utwierdza się sama; zawsze traw niezwyciężona i przeraża głęboko swych przeciwników” (brewe z 4 VIII 1880 r.)

Po trzecie, uznanie niezaprzeczalnego autorytetu Tomasza jest najlepszą odtrutką dla umysłów pragnących wydostać się z sideł modernizmu. Oczywiście nie chodzi tu o wykluczenie innych dobrych teologów ani o uznanie, że w tomizmie wszystkie elementy mają taką samą ważność, nie chodzi wreszcie o zaniechanie rozwoju myśli teologicznej. Wszak św. Tomasz nie poruszył szczegółowo wszystkich kwestii, ale opierając się na Tradycji, wskazał i dał teologom grunt dla pewnego i prawdziwego postępu teologicznego. Chodzi zatem o podkreślenie konieczności utrzymania głównych zasad tomizmu oraz oparcia studiów teologicznych bezpośrednio na pismach Doktora Anielskiego, a zwłaszcza na Sumie…. św. Tomasz jest bowiem niezaprzeczalnie “regula certissima – najpewniejszą regułą” doktryny chrześcijańskiej (św. Pius V, Mirabilis Deus, 11 IV 1567 r.), co zostało potwierdzone w prawie kanonicznym Kościoła. Doktor Powszechny skupia bowiem mądrość przeszłości i przekazuje jej sedno tym, którzy pragną ją posiąść. Czytając Tomasza, czytamy Pismo św., poznajemy myśl Ojców Kościoła, naukę Doktorów średniowiecza, ale także opinie najwybitniejszych filozofów pogańskich. Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że to sam Pan Bóg chciał, aby w XIII wieku genialny dominikanin dokonał takiej właśnie naukowej syntezy, stając się dzięki temu na zawsze drogowskazem dla przyszłych pokoleń filozofów i teologów. Według świadectwa brata Reginalda z Piperno, osobistego sekretarza św. Tomasza, Chrystus Pan powiedział mu w objawieniu pod koniec życia: “Dobrze pisałeś o Mnie, Tomaszu; jakiej pragniesz nagrody?” – na co Doktor Anielski odpowiedział: “Żadnej, jeno Ciebie, Panie!”.

Pius XI pisał w encyklice Studiorum ducem w 650. rocznicę śmierci św. Tomasza, czy raczej w 650. rocznicę jego narodzin dla nieba, że jak kiedyś w czas głodu faraon odsyłał Egipcjan do Józefa: “Ite ad Joseph – Idźcie do Józefa”, tak dzisiaj tym, co wśród zamętu pojęć szukają prawdy, powiedzieć można: “Ite ad Thomam! – Idźcie do Tomasza!”. Idź i Ty, drogi Czytelniku.

Franciszek Malkiewicz

Za: konserwatyzm.pl (” Franciszek Malkiewicz: „Powaga doktrynalna św. Tomasza z Akwinu w Kościele katolickim”")

Potrzeba nowej katolickiej kontrreformacji

 

 

 

Roberto de Mattei 2013-03-23 pch24

Kościół ma nowego papieża: pierwszego papieża spoza Europy, pierwszego papieża z Ameryki Łacińskiej, pierwszego papieża o imieniu Franciszek. Środki masowego przekazu starają się odgadnąć, na podstawie jego przeszłości jako kardynała, arcybiskupa Buenos Aires i jako zwykłego księdza, jaka będzie przyszłość Kościoła za jego pontyfikatu. Jaką przyniesie „rewolucję”?

 

Hans Küng określa tę elekcję mianem „najlepszego możliwego wyboru” („La Repubblica”, 14 marca 2013). Jednak dopiero po nominacji  współpracowników  i po pierwszych ważnych decyzjach oraz wystąpieniach można będzie przewidzieć główne linie pontyfikatu Papieża Franciszka. W przypadku każdego papieża ma bowiem zastosowanie prawda, którą wypowiedział kardynał Eneasz Silwiusz Piccolomini w 1458 r., w chwili wyboru na Stolicę Piotrową, przybierając imię Piusa II: „zapomnijcie o Eneaszu, przyjmijcie Piusa.”

 Historia nigdy nie powtarza się dokładnie tak samo, ale przeszłość pomaga zrozumieć teraźniejszość. W XVI wieku Kościół Katolicki przechodził bezprecedensowe kryzysy. Humanizm zatruł swym niemoralnym hedonizmem Kurię Rzymską, a nawet samych papieży. Reakcją na to zepsucie była pseudo-reformacja Marcina Lutra, rozwiązana przez papieża Leona X, Medyceusza, jako „spór mnichów”. Herezja zaczęła się rozszerzać, gdy w 1522 roku nieoczekiwanie papieżem po raz pierwszy został wybrany Niemiec, Adrian Florent z Utrechtu, który przyjął imię Hadriana VI.

 Krótki pontyfikat nie pozwolił mu na realizację zamierzonych projektów, szczególnie - jak pisze historyk papiestwa, Ludwig von Pastor – „gigantycznej wojny z masą nadużyć niszczących Kurię Rzymską podobnie, jak i cały Kościół”. Jednakże nawet, gdyby rządził on dłużej, zło w Kościele było już zbyt zakorzenione, by -  jak zauważa Pastor – „pojedynczy pontyfikat mógł spowodować zmianę tak wielką, jaka była konieczna. Całe zło uczynione przez kilka pokoleń można było naprawić jedynie długą i nieprzerwaną pracą.”

 Hadrian VI rozumiał skalę tego zła i odpowiedzialność ludzi Kościoła, co jasno wynika z instrukcji, którą w jego imieniu odczytano na sejmie w Norymberdze 3 stycznia 1523 r. Chodzi o dokument, jak stwierdza Ludwig von Pastor, o  nadzwyczajnej wadze, nie tylko z powodu ujawnienia reformatorskich pomysłów papieża, ale również dlatego, że jest to tekst bez precedensu w historii Kościoła. Po odrzuceniu herezji luterańskiej, ostatnią i najważniejszą część instrukcji Hadrian poświęca bowiem obronie najwyższej władzy kościelnej przed zwolennikami nowości. Fragment instrukcji przekazanej przez niego nuncjuszowi Chieregati mówi:

 ”Powiecie też, że otwarcie wyznajemy, iż Bóg przyzwala na to, by nadeszło owo prześladowanie jego Kościoła z powodu grzechów ludzi, a szczególnie grzechów kapłanów i prałatów. Jest oczywiste, że ręka Boga nie cofnęła się tak, by nie mógł On nas zbawić, jeśli jednak nas nie wysłuchuje, to przez grzech, który nas od Niego oddala. Pismo Święte jasno naucza, że źródłem grzechów ludu są grzechy kapłanów i dlatego też, jak zauważa Chryzostom, Odkupiciel nasz chcąc oczyścić chore miasto Jeruzalem, przyszedł pierw do świątyni, aby przed wszystkimi innymi potępić grzechy kapłanów, tak jak dobry lekarz, który uzdrawia źródło choroby.

 Wiemy dobrze, że również w tej Świętej Stolicy już od lat objawiało się wiele podłości: nadużycia w sprawach kościelnych, łamanie praw, aż wszystko [to] obróciło się w zło. Nie jest więc zdumiewające, że choroba przeniosła się od głowy na członki, od Papieża na dostojników. Wszyscy my, prałaci i dostojnicy kościelni, zboczyliśmy z drogi sprawiedliwości i od dawna nie było nikogo, kto by dobrze czynił. Winniśmy zatem my wszyscy oddać Bogu cześć i upokorzyć się przed Nim, każdy winien rozważyć, dlaczego upadł, i raczej poprawić swoje postępowanie niż narazić się na sąd Boży w dniu Jego gniewu. Ty zatem przyobiecaj w naszym imieniu, że zamierzamy dołożyć wszelkich naszych starań, by przede wszystkim przywieść do poprawy Dwór Rzymski, z którego być może wzięły początek wszystkie te złe czyny; zatem jak stąd wyszła choroba, stąd też rozpocznie się uzdrowienie, osiągnięcia którego uznajemy za swój obowiązek tym bardziej, że wszyscy oczekują takiej poprawy.

 Nigdyśmy nie pragnęli godności papieskiej i bardziej pragnęlibyśmy zamknąć nasze oczy w samotności życia prywatnego: chętnie byśmy odmówili tiary, a jedynie bojaźń Boża, prawomocność wyboru i groźba schizmy przekonały nas do przyjęcia urzędu najwyższego pasterza, którego nie chcemy wykonywać dla własnej ambicji ani by wzbogacić naszych bliskich, ale by przywrócić Kościołowi Świętemu, Oblubienicy Boga, jego pierwotną piękność pomagając uciśnionym, wynosić ku godnościom ludzi uczonych i prawych, i w ogóle czynić wszystko to, co przystoi dobremu pasterzowi i prawdziwemu następcy św. Piotra. Jednak niech nikt się nie dziwi, jeśli nie usuniemy natychmiast wszystkich nadużyć, gdyż choroba ukorzeniła się głęboko i rozrosła szeroko. Będziemy zatem stawiać krok za krokiem, a najpierw, odpowiednim lekarstwem, uzdrowimy to, co dotknięte najgorszymi i najgroźniejszymi chorobami, by zbyt pospiesznymi zmianami jeszcze bardziej wszystkiego nie skomplikować. Słusznie powiada Arystoteles, że każda nagła zmiana jest niebezpieczna dla państwa (…).”

 Słowa Hadriana VI pomagają nam zrozumieć, że również kryzys, który dziś dotyka Kościół, może mieć swoje przyczyny w błędach doktrynalnych i moralnych popełnianych przez ludzi Kościoła przez pół wieku, jakie nastąpiło po Soborze Watykańskim II. Kościół jest nieomylny, ale jego członkowie, również najwyższe władze kościelne mogą się mylić i powinni być gotowi uznać, także publicznie, swoje winy. Wiemy, że Hadrian VI miał odwagę dokonać takiej rewizji przeszłości. W jaki sposób nowy Papież stawi czoła autodestrukcji doktrynalnej i moralnej Kościoła i jaką postawę przyjmie wobec nowoczesnego świata przepojonego duchem do głębi antychrześcijańskim? Na te pytania odpowie jedynie przyszłość, jednakże pewne jest, że przyczyny współczesnych ciemności tkwią w niedawnej przeszłości.

 Historia mówi nam również, że następcą Hadriana VI został Juliusz Medyceusz, który przyjął imię Klemensa VII (1523-1534). Za jego czasów, 6 maja 1527 r. miało miejsce straszliwe  sacco di Roma, dokonane przez luterańskich landsknechtów cesarza Karola V – tak krwawe, że przewyższyło pod tym względem spustoszenie Rzymu dokonane w 410 r. Trudno opisać ilość i potworność popełnionych wówczas zniszczeń i profanacji. Szczególnie okrutnej wściekłości doświadczyły osoby duchowne: zakonnice gwałcono, księży i zakonników mordowano, bądź też sprzedawano w niewolę, świątynie burzono. Po masakrze zapanował głód i epidemia dżumy. Miasto zostało zdziesiątkowane. Katolicki lud uznał to wydarzenie za zasłużoną karę za własne grzechy, stąd też po sacco di Roma życie miasta zmieniło się diametralnie. Zanikł klimat relatywizmu moralnego i religijnego, a powszechna bieda nadała miastu znamię surowości i pokuty. Dopiero ta nowa atmosfera umożliwiła wielkie odrodzenie religijne, jakim była katolicka Kontrreformacja XVI wieku.

Roberto de Mattei

Papież i papiestwo

Image

Niedawno cały Kościół z zapartym tchem oczekiwał na wybór nowego papieża. Oczekiwania były tym większe, im bardziej niespodziewane wydarzenia je poprzedziły. Na niezwykłe okoliczności wyboru papieża Franciszka złożyła się przede wszystkim rezygnacja Benedykta XVI. Nowy papież w chwili wyboru był dla milionów katolików postacią raczej nieznaną. Jego wybór był dla wielu zaskoczeniem. Obserwatorzy od razu zwrócili uwagę na różnice pomiędzy osobowościami Benedykta XVI i Franciszka. W kilku sytuacjach nowy papież wyraźnie otoczenie zadziwił. Jest niewątpliwie postacią wywołującą emocje, postacią medialną.

Jeszcze na dobre nie zagospodarował się na Stolicy Piotrowej, a już przez niektórych został osądzony. Wielu ludzi nie potrafiło opanować skłonności do pośpiesznego oceniania, do zabierania głosu bez głębszego namysłu i należytej wiedzy. Na każdą wiadomość docierającą z Rzymu o papieżu Franciszku, pojawiały się od razu komentarze i krytyczne analizy. Nadeszła wiadomość o przemówieniu papieża: etatowi komentatorzy sklasyfikowali je jako przemówienie w duchu soborowym, ekumenicznym, wręcz synkretycznym. Zaczęła budziła się u niektórych niechęć i rozżalenie. Szybko padły przykre, nieprzyjazne słowa.

Na tym jednak nie koniec. Ludzie przesiąknięci duchem personalizmu często nie potrafią już rozróżnić osoby od urzędu, jaki ona piastuje. Stąd bierze się cały szereg niewłaściwych zachowań. Niechęć do osoby piastującej urząd prowadzi do osłabienia szacunku dla samego urzędu. Katolikom nie wolno negować urzędu papieskiego, ale przecież wiemy, że niektórzy praktykują swoją wiarę tak, jakby Stolica Apostolska po prostu nie istniała, albo jakby im nie była do niczego potrzebna. Najbardziej radykalnym przykładem takiego myślenia jest sedewakantyzm.

Wielu zapomina, że katolicyzm jest z natury swojej rzymski, papieski. I nie mam tu na myśli tylko katolicyzmu tzw. łacinników, czyli wiernych obrządku łacińskiego. Także katolicyzm wiernych obrządków wschodnich, w tym unitów (grekokatolików), jest rzymski. Rzymskość bowiem wyraża się przede wszystkim w stanie świadomości, w sposobie myślenia, reagowania. Nie trzeba koniecznie używać w liturgii języka łacińskiego, by myśleć po rzymsku, choć na pewno myślenie po rzymsku stałoby się niemożliwe, gdyby Kościół zachodni przestał odprawiać Mszę św., sprawować sakramenty i odmawiać brewiarz po łacinie. Jeśli rzeka wyschnie u źródła, to nie będzie jej też przy ujściu do morza.

Rzymskość to przede wszystkim umiłowanie Kościoła personifikowanego na ziemi przez papieża. Rzymskość to ultramontanizm, czyli — pisząc w skrócie — patrzenie na świat przez „rzymskie okulary” — z Rzymu, a dokładnie z bazyliki św. Piotra. Pięknym przykładem ultramontanina był Louis Veuillot, który swym oddaniem dla papieża zawstydzał niejednego liberalnego biskupa we Francji. Idąc za jego przykładem, odnajdujemy swe miejsce nie tylko po stronie christianitas (cywilizacja chrześcijańska), ale także po stronie romanitas (cywilizacja łacińska, rzymska), która tej pierwszej jest najpiękniejszym wcieleniem.

Im częściej oskarża się nas o nieuznawanie papieża, o niechęć i nieposłuszeństwo wobec niego, tym bardziej musimy dawać wyraz naszej rzymskości — romanitas, czyli naszego przywiązania do papiestwa. Uznajemy w Kościele papieża, tak jak dzieci w rodzinie uznają ojca, który oprócz wzlotów może mieć także upadki, obok zalet — wady, obok sukcesów — porażki. Niezmiennie jednak pozostaje ojcem.

Funkcja papieska w Kościele i ojcowska w rodzinie mają wiele wspólnego. Obie są wzniosłe i obie mają swe umocowanie w samym Bogu. Papież jest naszym ojcem, a wszelkie ojcostwo na ziemi jest echem ojcostwa Ojca niebieskiego i uczestnictwem w jego przymiotach: opatrzności, sprawiedliwości, władzy królewskiej. Ojcostwo jest więc jednym z najbardziej wyrazistych obrazów i podobieństw do samego Boga. Wyraża początek, budowę, kierownictwo i obronę.

Choć przez grzech pierworodny te piękne obrazy Pana Boga są w ludzkich duszach narażone na skażenie, deformację, to jednak zawsze istnieją. Nawet jeśli są ojcowie, którzy sprzeniewierzają się wzniosłej funkcji ojcostwa, to jednak jeszcze więcej mamy budujących wzorów pięknie ucieleśniających ideał ojcostwa. Dzięki temu ludzie na ziemi mogą lepiej zrozumieć, co to znaczy, że Bóg jest Ojcem; a także to, co znaczy, że papież jest ojcem. Godność ojcowska pozostanie zawsze ta sama i każdy, kto na ziemi tą godnością został obdarzony, może wrócić do ideału ojcostwa, jaki znajdujemy w Bogu.

Ojcostwo podobne jest do pięknej muzyki. Muzyka sama w sobie jest wspaniała, ale jeśli odtwórca gra ją niedbale, dźwięki będą sfałszowane. Jednak przez ten fakt dzieło muzyczne nie staje się godne krytyki, a tym bardziej jego kompozytor. Zamiast krytykować muzykę i kompozytora, trzeba wskazać odtwórcy błędy i przedstawić środki pozwalające mu na wierną i wykonaną z należytą starannością grę.

Ileż pięknych słów wypowiedział abp Marcel Lefebvre o katolickim Rzymie! W deklaracji z 21 listopada 1974 roku czytamy: „Całym sercem i duszą należymy do Rzymu katolickiego, stróża wiary katolickiej oraz Tradycji niezbędnej do jej zachowania; do wiecznego Rzymu, nauczyciela mądrości i prawdy”. Książka pt. Aby Kościół trwał ma wymowny podtytuł: Arcybiskup Marcel Lefebvre w obronie Kościoła i papiestwa. To, co abp Lefebvre robił na soborze i po jego zakończeniu, było m.in. obroną Stolicy Apostolskiej i papiestwa. Szczególnie sprzeciw Arcybiskupa wobec kolegializmu był wyrazem miłości do papiestwa. To nas, katolików wiernych Tradycji, zobowiązuje.

Tak jak w rodzinie ojciec może czasem się zachwiać, tak też i w Rzymie może pojawić się tendencja neomodernistyczna i neoprotestancka. Stało się tak, niestety, w dobie ostatniego soboru. Co robić, jeśli ojciec sprzeniewierzy się swej wzniosłej funkcji, jeśli okaże się jej niewierny i wypaczy ją? Co mają zrobić dzieci, jeśli widzą, że ich ojciec wpadł w sidła złego towarzystwa i popełnił jakieś błędy? Walczą o niego, modlą się za niego, ofiarują się za niego. Robią wszystko, aby go uratować. Muszą jego błędom powiedzieć „nie”, ale cały czas jego osobie mówią „tak”. Jeśli nie dociera do niego bezpośrednio to, co mu mówią, to otaczają go tym bardziej troskliwie modlitwami i ofiarami, ufając Bogu, że pomoże ich ojcu wrócić na dobrą drogę.

W przypadku papieża i papiestwa mamy do czynienia nie z funkcją naturalną, przyrodzoną, ale nadprzyrodzoną. A skoro jest ona nadprzyrodzona, to nieskończenie wyższa, bardziej godna czci od tego, co przyrodzone. W Kościele katolickim wymagane jest, aby szanować ład, opierający się nie na doskonałości moralnej poszczególnych osób, jak to jest w porządku aniołów, ale na obiektywnym podziale władzy, której ognisko skupia się w urzędzie głowy Kościoła. „Ty zaś musisz wiedzieć, że jesteś nazwany najwyższym nie ze względu na pełnię doskonałości, lecz ze względu na porównanie z innymi mocarzami świata. A nie myśl, że porównuję zasługi, porównuję funkcje. Niech każdy człowiek widzi w Tobie sługę Chrystusa, i to najwyższego pośród sług, co jednak — jak powiedziałem — nie przesądza o czyjejkolwiek świętości” — nauczał św. Bernard z Clairvaux papieża Eugeniusza III.

Godność papieską musimy na nowo odkryć. Trzeba nam sobie na nowo uświadomić, że papież ma najwyższą władzę na ziemi — nie kolidują z tym przywary czy nawet wady poszczególnych papieży. Święci doskonale łączyli miłość do papieży ze świadomością, że nie są oni aniołami i czasami wiedli nawet gorszący tryb życia. Nigdy jednak nie głosili wśród ludu błędów w wierze. W porównaniu z monarchami świeckimi, a tym bardziej z urzędnikami republikańskimi czy innymi „reprezentantami ludu”, poczet papieży jawi się jako orszak niemal anielski.

Oto św. Katarzyna ze Sieny przejęta kłopotami, z jakimi borykał się papież Urban VI, pisała do niego: „Ach, Ojcze Święty, nie trać cierpliwości, słuchając mnie, gdyż mówię ci o tym wszystkim ze względu na chwałę Bożą i na Twoje zbawienie. Tak właśnie powinno zawsze czynić kochające i czułe dziecko, które nie może spokojnie patrzeć na coś, co przynosi szkodę i wstyd własnemu ojcu. Troskliwe dziecko stoi zawsze przy boku ojca i uważnie rozgląda się dokoła, wiedząc, że ojciec, który rządzi liczną rodziną, nie może widzieć wszystkiego. Gdyby zatem prawowici synowie nie dbali o jego honor i majątek, byłby on często oszukiwany. Tak, Ojcze Święty, taka jest prawda. Jesteś ojcem i władcą powszechnej religii chrześcijańskiej, a my wszyscy chronimy się pod skrzydłami Waszej Świątobliwości. Masz władzę nad wszystkim, ale nie możesz wszystkiego widzieć, toteż Twoi synowie, ze szczerym uczuciem i bez służalczego lęku, powinni zadbać i zatroszczyć się o to, co przynosi Bogu chwałę, a Tobie oraz owcom zgromadzonym pod Twoim berłem — honor i zbawienie”.

O wzniosłości papieskiej funkcji świadczą określenia: Vicarius Christi in terra, Suprema jurisdictio, Suprema potestas. W jednej osobie potrójna władza: kapłana, nauczyciela i króla, czyli władza uświęcania, nauczania i rządzenia. Jej symbolem jest tiara, której trzy korony wyrażają również władzę, jakiej nad niebem, ziemią i czyśćcem udzielił papieżowi sam Bóg. Dziś już papieże nie noszą tiary, usunęli ją nawet ze swych herbów. Pozostała jeszcze — na szczęście — w herbach Stolicy Apostolskiej i Państwa Watykańskiego. Herby te różnią się od siebie ułożeniem kluczy św. Piotra. To właśnie tymi kluczami — czyli władzą otrzymaną od Boga — każdy papież, tak jak niegdyś św. Piotr, może otwierać lub zamykać wiele bram w niebie, na ziemi i w czyśćcu.

Czcić papiestwo to czcić samego św. Piotra Apostoła, ponieważ Stolica Apostolska jest Stolicą Piotrową. Papież zaś jest ojcem wszystkich ojców na ziemi. Kolejni papieże są następcami właśnie św. Piotra. Dobrze znamy tego apostoła z kart Ewangelii. Znamy również jego słabości, pomimo których to właśnie jego Pan Jezus uczynił Swoim zastępcą na ziemi. Jeśli więc św. Piotr przeżywał chwile wahań i porażek, to nie dziwmy się, że podobne sytuacje mogły się zdarzyć w życiu jego następców na stolicy biskupiej w Rzymie.

Kryzys w Kościele jest zawsze kryzysem papiestwa. Takich kryzysów podczas dwóch tysięcy lat historii Kościoła było kilka, choć ten najgroźniejszy dotknął Kościół w dobie  ostatniego soboru i w okresie posoborowym. Czy z tego powodu może osłabnąć nasza miłość do samego Kościoła i Stolicy Apostolskiej? Pomimo strasznej agonii Kościoła, jego cierpień  i wielu krwawych ran, nie przestaniemy go kochać. Co więcej, powinniśmy go kochać jeszcze bardziej niż dotychczas.

Znam rodziny, których członkowie płaczą, ponieważ ojciec stracił wiarę, załamał się, został alkoholikiem, popełnił fatalny błąd i wciągał całą rodzinę w bardzo trudną sytuację. Jakie może być pouczenie każdego kapłana dla takiej rodziny? Będzie to wezwanie do modlitwy za takiego ojca, o jego nawrócenie i opamiętanie. Kapłan wskaże z historii Kościoła przykłady cudownych nawróceń w wyniku modlitw i ofiar dzieci, żony, krewnych. Przede wszystkim będzie napominał, by rodzina za nic w świecie nie pogardzała swoim ojcem, lecz jeszcze bardziej modliła się za niego.

Jeśli ojciec jest chory, ciężko chory, to czy kiedykolwiek słyszano, aby dobra rodzina opuściła go z tego powodu, że ciężko zachorował? A nawet jeśli on sam stał się przyczyną swej choroby, to przecież chorego nie wolno opuszczać, należy się nim zaopiekować. Z drugiej strony dobro rodziny wymaga realizmu. Nie wolno widzieć, a nie wyciągać wniosków. Szacunek i miłość do chorego ojca nie polega na tym, by negować istnienie jego choroby i twierdzić, że wszystko jest w porządku.

Nietrudno sytuację wielu rodzin przez analogię odnieść do obecnego kryzysu w Kościele i papiestwie. Ciężka trucizna od niemal 50 lat zatruwa doktrynę, liturgię, kapłaństwo i wiernych Kościoła. Wszyscy tą neomodernistyczną, neoprotestancką, progresywną i liberalną trucizną jesteśmy dotknięci, od najmniejszego w Kościele do najwyższego — do Ojca Świętego w Rzymie. Jednak to nasz Kościół, to nasz ojciec. Nie mamy innego Kościoła i innego ojca na świecie! Im bardziej więc widzimy, że Ojciec Święty milczy wobec kryzysu w Kościele, albo nawet ten kryzys poprzez swoje postępowanie pogłębia, tym bardziej trzeba nam wszystko czynić, co w naszej możności, aby ratować rodzinę, jaką jest Kościół. Rodziny uratować się bez ojca nie da. Jakie są nasze możliwości? Czy jesteśmy soborem powszechnym? Czy jesteśmy może samą Opatrznością Bożą? Nie, ale Bóg naszym pragnieniom dopomożenia Ojcu Świętemu może dodać skuteczności.

Tak więc na drogowskazie naszego katolickiego życia widnieją hasła: kochać papiestwo, bronić papiestwa, oddać — jeśli będzie trzeba — życie za Kościół, a więc przede wszystkim za papiestwo. Odrodzenie może nastąpić tylko na zasadzie reformy głowy. Jeśli jednak już nie wiemy, czym ta głowa w ogóle jest, to jak mamy ją wesprzeć? Jeśli mamy niechęć to samej instytucji papiestwa, to jakże możemy być jego obrońcami? Jak wtedy przyczynić się do jego uzdrowienia? Jak przyczynić ma się syn do uzdrowienia swego ojca, jeśli ma niechęć do niego i wyrzuca go ze swego serca? Nawet jeżeli jako wierni katolickiej Tradycji jesteśmy czasami piętnowani przez hierarchów, to tym bardziej powinniśmy do Kościoła i do Ojca Świętego przylgnąć duchowo, składać w jego intencji ofiary. Środkiem, dzięki któremu możemy najpełniej realizować tę powinność, pozostaje modlitwa i pokuta.

Święta Katarzyna ze Sieny na wieści o narastającym kryzysie Kościoła i papiestwa wołała: „Oj, biada mi, biada, nieszczęsna moja dusza, przyczyna wszelkiego zła!”. W grzechach widziała przyczynę nieszczęść trapiących Kościół. Taka postawa uświadamia nam, gdzie mamy szukać pobudki do apostolatu. Oczyszczanie naszych dusz, naszych intencji, trwanie w stanie łaski uświęcającej, mogą realnie przyczynić się do wzmocnienia całego Kościoła i pomóc papieżowi w pełnieniu jego obowiązków.

Ojcu Świętemu będzie tym łatwiej walczyć ze złem, im bliżej świętości będziemy my sami. Walka z pewnością nie będzie mu oszczędzona, dlatego ważne jest, aby w tej bitwie nie był samotny. Dlatego wzywam Was do modlitwy za Ojca Świętego!

Arcybiskup Lefebvre mówił kiedyś: „Jesteśmy jak najdalsi od wahań, czy powinniśmy się modlić w intencji papieża. Przeciwnie, podwoimy raczej nasze modlitwy i błagania, by Duch Święty zechciał dać mu światło i moc potrzebne w dziele umacniania i obrony wiary”. Im trudniej dzieje się w Rzymie, tym więcej musimy modlić się osobiście oraz wspólnotowo w naszych kaplicach i kościołach.

Powtórzę, że władza papieska jest władzą nadprzyrodzoną, a w świecie nadprzyrodzonym wszystko od modlitwy zaczyna się i jest od niej zależne. Dlatego pilnujmy swoich myśli, nie zatrzymujmy się jedynie na zewnętrznych obrazach czy słowach. Jeśli z powodu obiektywnych przyczyn — a są nimi czyny najwyższej władzy przeciw niezmiennej katolickiej nauce, jak np. ekumenizm czy kolegializm — jesteśmy zmuszeni przeciwstawić się papieżowi, to taka postawa niech nas zawsze napawa bólem. A ponadto zachowujmy wobec władz duchownych szacunek należny ich wysokiemu urzędowi.

Sam Pan Jezus nauczał, że jeśli musimy odmówić posłuszeństwa zwierzchnikom, to jednak musimy ich szanować z powodu nadanej im przez Pana Boga godności (por. Mt 23, 2—3). Dlatego za przykładem św. Augustyna i św. Maksymiliana, stosujmy zasadę: miejmy nienawiść do błędu, ale kochajmy tego, który błądzi.

W odniesieniu do bliźnich powinniśmy się starać zawsze zachowywać ducha prawdziwie chrześcijańskiego, a on charakteryzuje się realizmem i obiektywizmem. Te dwie cechy znajdują swój wyraz w respektowaniu polecenia Pana Jezusa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Łk 6, 37). Nie osądzajmy więc ludzkich intencji, bowiem zna je tylko sam Bóg. My natomiast możemy jedynie odnieść się do zewnętrznych czynów, zgodnie z Jezusowymi słowami: „Po owocach ich poznacie” (Mt 7, 16).

Czyny ludzkie muszą być więc rozważane i oceniane, także czyny ojca. Zgubnym poleceniom trzeba odmówić posłuszeństwa, ale zawsze należy to zrobić tak, by każdy jasno widział, że naszą intencją nie jest lekceważenie ojca, a jedynie obowiązek wyższego posłuszeństwa wobec samego Boga oraz naprawienie nadużyć władzy, jakie Jego ziemski Wikariusz popełnił. Jest to postawa głębokiej życzliwości, choć wyrażonej w postawie sprzeciwu.

Nie każdy, kto władcy mówi „nie”, jest rewolucjonistą. Gdy papież Paweł VI pozbywał się swej zewnętrznej oznaki nadprzyrodzonej godności — tiary — wielu katolików, boleśnie wstrząśniętych tym czynem, w duszy sprzeciwiło się temu. Czasami zdarza się, że sam król przyłącza się do rewolucji, a jego poddani bronią porzuconej korony, by mu ją oddać z powrotem, gdy on się opamięta. Życzliwość wobec błądzącego ojca zawsze jest wartością, zawsze przynosi słodkie owoce, choć czasami trzeba na nie poczekać. Surowe potępianie wszystkiego rzadko zmienia sytuację na lepsze.

Jeśli będziemy musieli odmówić posłuszeństwa — a przecież może się zdarzyć, że broniąc wiary, będziemy musieli to uczynić — dokonajmy tego aktu z wielkim bólem w sercu, z rozdartą duszą, z ogromnym smutkiem. Serca będą się karmiły w takiej sytuacji nadprzyrodzoną miłością do ojca, który oddala się od istoty swego ojcowskiego powołania. Jeśli będziemy musieli nawet publicznie postawiać mu opór, to serce nam będzie łkało z tego powodu, bo przecież to jest nasz ojciec.

W takiej sytuacji był św. Paweł, gdy musiał św. Piotrowi powiedzieć „nie”. W Liście do Galatów czytamy: „Gdy zaś Kefas przyszedł do Antiochii, wręcz mu się sprzeciwiłem, gdyż był wart nagany” (Ga 2, 11). Tak, w tamtej chwili Kefas „był wart nagany”, ale jednocześnie zawsze był wart miłości. Święty Paweł okazał mu i jedno, i drugie, upominając go z miłością należną wobec ojca.

Taka postawa jest zadaniem niezmiernie trudnym, bardzo przeciwnym naszej ułomnej naturze, ale przecież mamy ku pomocy Niepokalaną. Zatem do Niej zwracajmy się z błaganiem o siły. Ona w Fatimie dała nam wzór miłości do papieża i papiestwa. Hiacynta, której Maryja ukazała wizję papieża, z przejęciem opowiadała Franciszkowi i Łucji to, co ujrzała: „Zobaczyłam Ojca Świętego w bardzo dużym domu. Klęczał przy stoliku, miał twarz ukrytą w dłoniach i płakał. Na zewnątrz było dużo ludzi, którzy rzucali nań kamieniami, inni wykrzykiwali i wymawiali brzydkie słowa. Biedny Ojciec Święty, musimy się bardzo za niego modlić”.

Kiedyś abp Lefebvre, mając na uwadze katolicką Tradycję, prosił papieża Jana Pawła II, a my dziś prosimy papieża Franciszka: „Ojcze Święty, przez chwałę Jezusa Chrystusa, przez dobro Kościoła i zbawienie dusz, prosimy Cię żarliwie, byś jako następca św. Piotra, jako pasterz Kościoła powszechnego rzekł biskupom całego świata tylko jedno słowo, tylko jedno zdanie: «Nie przeszkadzajcie im», «Aprobujemy swobodę wykonywania tego, co wielusetletnia Tradycja czyniła dla zbawienia dusz»”.

Nie możemy zapominać, że bez względu na błędy swego widzialnego i tymczasowego zastępcy, to Chrystus Pan rządzi Kościołem. I to On ma moc i siłę, aby zwyciężyć wroga dusz. Dlatego zwracajmy się do Niego i Jego Niepokalanej Matki, trwając w modlitwie i pokucie w intencji Ojca Świętego. I parafrazując słowa św. Ambrożego, skierowane do św. Moniki, gdy ta płakała nad losem niewierzącego jeszcze wówczas Augustyna, wciąż sobie powtarzajmy: „Ojciec tylu łez nie może nie wrócić do apostolskiej Tradycji katolickiej”.

Niech szczególnie w obecnych czasach tak głębokiego kryzysu papiestwa towarzyszy nam modlitwa wyjęta z Litanii do wszystkich świętych: „Wszechmogący, wieczny Boże, zmiłuj się nad sługą Swoim, najwyższy Pasterzem naszym Franciszkiem i prowadź go wedle Swej łaskawości po drodze zbawienia wiecznego, aby za łaską Twoją pragnął tego, co się Tobie podoba, i z całą mocą wypełniał”.

ks. Karol Stehlin FSSPX

Miesiąc Serca Jezusowego

Przed nami czerwiec, w Kościele katolickim miesiąc szczególnej czci Najświętszego Serca Jezusa. Codzienne Nabożeństwa czerwcowe oraz uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa to jedne z najważniejszych form kultu Serca Jezusowego. Za tydzień w Krakowie odbędzie się sympozjum wpisujące się w przygotowania do 250. rocznicy ustanowienia tej uroczystości na ziemiach polskich. Czytaj dalej

Akt osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu wg Św. Małgorzaty Marii Alacoque

Image

 Ja N. oddaję i poświęcam siebie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa Chrystusa; moją osobę i moje życie, moje uczynki, trudy i cierpienia, aby odtąd jedynie czcić, miłować i wielbić to Serce.

Mocno postanawiam należeć całkowicie do Niego i czynić wszystko z miłości ku Niemu, wyrzekając się z całego serca wszystkiego, co by Mu się mogło nie podobać.
Ciebie, o Najświętsze Serce, obieram jako jedyny przedmiot mojej miłości, jako obrońcę mego życia, jako rękojmię mego zbawienia, jako lekarstwo na moją słabość, jako naprawienie wszystkich błędów mojego życia i jako pewne schronienie w godzinę mej śmierci.

O Serce Jezusa pełne dobroci, bądź moim usprawiedliwieniem wobec Boga Ojca i odwróć ode mnie Jego sprawiedliwe zagniewanie.

O Serce pełne miłości, w Tobie pokładam całą moją ufność, ponieważ obawiam się wszystkiego ze strony mojej skłonności do czynienia zła, natomiast spodziewam się wszystkiego od Twojej dobroci.

Wyniszcz we mnie wszystko to, co może się Tobie nie podobać, albo sprzeciwiać. Niech Twoja czysta miłość tak głęboko przeniknie moje serce, abym nigdy nie zapomniał(a) o Tobie, ani był odrzucony(a) od Ciebie, o to błagam Cię przez Twoją dobroć.

Niech imię moje będzie zapisane w Tobie, ponieważ pragnę, aby największym moim szczęściem i radością było żyć i umierać jako Twój wierny sługa. Amen.

impr., Nr 492/85 Kraków ks. Jan Vic. Gen

Na dzień dobry

Nie mogę oprzeć się  wzruszeniu ,witając serdecznie Państwa  na mojej stronie, której tytuł:

CHWAŁA BOGU wiele wyjaśnia i pozwala domyślać się  treści..

Jest to nie tylko tytuł, to także popularny w naszym języku zwrot /westchnienie/, i pewnie także najkrótsza ze znanych mi modlitw do Boga.

W kraju, gdzie aktualnie mieszkam, znany jest i bardzo popularny zwrot :” Oh my God  !!!”, nie mający znaczeniowo nic wspólnego z naszym, jest raczej okrzykiem, mającym ilustrować pewien stan emocjonalny, nadużywany w mowie potocznej w sytuacjach, które z Bogiem nie mają nic wspólnego, są jedynie nadużyciem Jego dobrego imienia. Nam to tutaj nie grozi, wręcz przeciwnie, przewodnią intencją tej strony będzie dbałość i troska o szacunek, o świętość Boga w naszym Kościele, w świecie w którym żyjemy, a w niejednym przypadku, podejmowanie konkretnych działań zmierzajacych do  przywrócenia należnego MU sacrum.

W największym skrócie, pragnę, aby ta strona mogła być narzędziem, wywoływała potrzebną, moim zdaniem, reakcję ludzi, którzy nie tylko będą razem ze mną śledzili  dotychczasowe i postępujące aktualnie przemiany w naszym Kościele, ale także będą mieli dość sił i możliwości, żeby pozytywnie wpływać na występujące uchybienia, zmieniać je i im zapobiegać, tak,aby stały się „miłe Panu Bogu”. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale cóż jest łatwe w czasie naszego bardzo krótkiego życia na ziemi –  naprzeciw wieczności , że posłużę się taką filozoficzną konstatacją?

Wspomniane przemiany do dziś nie wiadomo,skąd wynikała ich potrzeba/, miałem okazję  obserwować w czasie mojego długiego już życia, najpierw, kiedy będąc ministrantem, w pierwszej  połowie ubiegłego wieku, pierwszy raz uklęknąłem u stóp ołtarza, służąc do Mszy Św. Było to duże przeżycie, tak duże, że jeszcze dzisiaj po sześdziesięciu latach, dokonale pamiętam jego  blask, tą niezwykłą podniosłość i uniesienie, tą misterną tajemnicę, nabożną cześć oddawaną Bogu przez kapłana, i moje wzruszenia, których wtedy nie rozumiałem do końca, ale były mi one po ludzku bliskie.Póżniej ich szukałem, ale na fali modernizmu, coraz bardziej się oddalały i dzisiaj niewiele już z nich zostało, choć Pan Bóg pozostał ten sam co dawniej.

I z  tym wspomnieniem, jak z talizmanem, szedłem przez życie, starając się niczego nie stracić, niczego nie uronić, a wręcz odwrotnie, doskonaląc siebie i swoją wiarę, stale pogłębiałem swoją wiedzę, także teologiczną, nie wiedząc o tym, że przyjdzie moment, kiedy Pan Bóg mnie zapyta:  

Co ty dla mnie zrobiłeś? Czy już dzisiaj wiesz, po co cię stworzyłem na tym świecie?

Jak każdy człowiek w moim wieku, który musi myśleć eschatologicznie, uświadomiłem sobie, że odpowiedż na tak postawione pytania nie może być łatwa.Z obawą obejrzałem się za siebie i z pewną ulgą, a może i satysfakcją  stwierdziłem, że moje życie, niezwykle bogate w najprzeróżniejsze zdarzenia, miało jednak pewien logiczny ciąg, w  którym było widać rękę  Opatrzności, która w sposób bardziej lub mniej ukryty czuwała i nadal czuwa nad moim życiem. Zastanawiam sie czasem, czy to nie zakrawa na fantazję, kiedy analizuję pewne zdarzenia, że wszystko co mnie spotkało /złe lub dobre/ miało jednak swój sens, swoje uzasadnienie i odniesienie, odniesienie do wiary i do Boga.

Mam wiele obaw, czy cel, który sobie stawiam i pewnie ostatecznie stanie się już ostatnim   celem mojego życia /wiek/, nie przerasta moich zdolności, moich możliwości, czy w dzisiejszym zsekularyzowanym, liberalnym  świecie, jest realny i możliwy do spełnienia? Głęboko się nad tym zastanawiałem, i doszedłem do wniosku, nic nie będzie, nic się nie stanie, jeśli tego nie spróbuję. A ponieważ w moim życiu Opatrzność Boża odgrywa pierwszoplanowa rolę i nigdy się na niej nie zawiodłem, nawet w ekstremalnych sytuacjach, stąd też mam nadzieję, że tak będzie i tym razem.Wierzę, że choć jestem osobą świecką, to dla tak szczytnego celu znajdą się osoby, które dołączą i mi pomogą, że nie bedę sam…

Bo chodzi o CHWAŁĘ   BOGA !!!  O POWRÓT SACRUM  DO NASZEGO  KOŚCIOŁA  ŚWIĘTEGO.

Dzięki  Bogu, nie jestem sam, mamy obecnie internet – wspaniały instrument komunikowania się, przekazywania informacji,oplatający świat pajęczą siecią, z którego możemy do woli korzystać, i głosić właśnie Jego chwałę. Bo po to Bóg go nam dał, i po to tu jesteśmy, choć przecież nie jest nam lekko, kiedy szatan nie zasypia gruszek w popiele i czuje się coraz pewniej…

Zadaniem tej strony będzie obnażanie jego działań, często mało widocznych, obliczonych na naszą dziecinną naiwność i pobłażliwość, na nasze lenistwo i wygodnictwo, często dla dorażnych korzyści, a przede wszystkim wykorzystującym  naszą niewiedzę, otwierającą drzwi dla fałszu i obłudy, w której  on jest mistrzem.

Mając takiego wroga za przeciwnika, chciałbym na tej stronie dawać również dowody naszego uwielbienia  Boga, naszej miłości, oddania i wdzięczności, że stworzył dla nas taki cudowny, piękny i precyzyjnie przemyślany  świat, że nam towarzyszy i otacza nas swą opieką, czego w czasie mojego długiego życia niejednokrotnie doświadczyłem.

Życie jest walką, a w tej walce nie ma nic przypadkowego, reguły zostały bardzo dokładnie sprecyzowane, i nic tu nie pomoże nasze ludzkie kombinowanie, udawanie, tłumaczenie.Dobrym przykładem niech będzie rozkwit pojęcia Bożego miłosierdzia, który przypomina próbę obarczenia Pana Boga naszymi grzechami, to nie my mamy się starać zachowywać zgodnie z Jego przykazaniami, to Bóg ma się wykazywać swoim boskim miłosierdziem, litować się nad nami w imię swojej miłości do nas. Ma się stać naszym zakładnikiem ? A my co? Coraz szerzej zakreślamy krąg Bożej miłości, żeby pomieściło się w niej nasze grzeszne życie, bo przecież Pan Bóg nas kocha i w imię tej miłości nie bedzie nas karał. I tak sobie kombinujemy, żeby w stosunkach z Bogiem, było fajnie i przyjemnie, zdejmując z siebie, w ramach przyznanej nam wolnej woli, szereg obowiązków.O co tu chodzi?

Dlaczego nie stać nas na męskie postawienie sprawy, na stwierdzenie: tak, zgrzeszyłem i wiem, że mogę być ukarany, że mogę być potępiony na wieki.Jest w naszym życiu czas na grzech, niech bedzie też czas na żal za grzechy, na pokutę i pojednanie, niech to będzie jakiś pozytywny rachunek, swoista ekonomia naszego zbawienia, a nie zwodzenie i szukanie ratunku w Bogu. Podałem ten przykład, jako pierwszy z brzegu, a przecież jest ich wiecej. Myślę, że dobrze oddaje moje wieloletnie przemyślenia i obserwacje,a przede wszystkim, moją ocenę spraw bieżących naszego Kościoła, których wiele się nagromadziło, i których byłem świadkiem przez dziesięciolecia mojego życia.

Osobnym problemem jest  już 50 – cio letnia spuścizna Soboru Watykańskiego II- go, który gruntownie przeorał dotychczasową tradycję, zmienił liturgię Mszy Św. oraz sprawowanie wielu sakramentów itd.Pamiętam tamten entuzjazm i widzę też,niestety, to co jest dzisiaj.

Niech symbolem, syntezą  tych  problemów, których nie chcę i nie mogę tutaj  ukrywać, będzie ostatnia abdykacja Papieża Benedykta XVI – tego i w następstwie wybór Franciszka.

I to będzie ta ostatnia kropla, która trochę przypadkowo, ale dość jednoznacznie przebrała miarę i świadczy o potrzebie działania, wszelkimi możliwymi środkami, w myśl żeglarskiej zasady – wszystkie ręce na pokład !

Nie chcę być niegrzeczny, ale zapraszając Państwa na tę stronę, jak do świętej kapliczki, nie mogę obiecać, że będzie miło i przyjemnie,wręcz przeciwnie, będzie to twarda, męska rozmowa o naszych trudnych sprawach, od których nie sposób uciec, którym będzie przyświecał zagubiony imperatyw naszego Kościoła - CHWAŁA  BOGU - z jego niezbywalnym  SACRUM

Mam nadzieję, że wraz z rozwijaniem sie tej strony, pojawią się inicjatywy, może też środki i ludzie, którzy spowodują, że  walka z szatanem, na Chwałę Boga, zakończy się naszym zwycięstwem, jesli nie dzisiaj to jutro.Ale działać trzeba już, teraz, bo czas zaczyna nas nieubłaganie poganiać,zbliżają się nowe pokolenia, które nie wiedzą i nie znają, co to znaczy wielbić Boga !.

Zapewne niespodzianką w tematyce tej strony jest występowanie dwóch panów „AM”, których twórczość jest mi szczególnie bliska.Wspólnym mianownikiem, który łączy tych panów, jest KABAŁA.Nie ma w tym, wbrew pozorom, niczego przypadkowego.

Adam Mickiewicz, pisząc Dziady cz.III-cia, w których posłużyl się liczbą „44″,dał sposobność do uznania jej za tajemniczą, którą od lat, z wielkim „zapałem” objaśnia się młodzieży w drodze gematrii i kabały. Myślę, że nadszedł już czas, aby patrząc z naszej strony, mówić głośno o tej szkodliwej indokrynacji /bo z nauką niewiele to ma wspólnego/, tak jak pora wreszcie wyjaśnić sobie, po 500-set latach, ile prawdy jest w blużnierczych freskach Michała Anioła, namalowanych na suficie Kaplicy Sykstyńskiej.Czy nie są to małe kroczki szatana, który w sposób widoczny wkroczył dawno temu do naszej najważniejszej Świątyni i ją zbezcześcił, dając kabalistyczną wersję księgi Genezis? A orgia gołych ciał, spiętrzonych w wyzywających pozach, które nie mają żadnego uzasadnienia w naszej religii, przypominająca bardziej pogański przybytek, jest sposobem na przemycenie heretyckich treści, do kabalistycznego objaśniania prawd naszej wiary…

W tym miejscu wspominam jedynie o tym, jaki będzie tematyczny profil, jakie mam plany, które mam  nadzieję zrealizować, licząc na Państwa pomoc i wsparcie, a co doprowadzi  nas do większej  C H W A Ł  Y   B O G A.

NY 01/06/2013 Marian 44

Najnowsze komentarze

    Archiwa

    059246