OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Kościół

Powiedzmy, że to są uchodźcy

No dobrze, powiedzmy, że są to uchodźcy.

Ale niedobrzy polscy katolicy – zawsze ten ich tępy upór! – nie chcą w swoim kraju tego tłumu. Tłumu podejrzanych indywiduów zwanych dla niepoznaki – ich zdaniem – „uchodźcami”. Przyjmowanych w oparciu o pseudozasady „sprawiedliwego podziału”.

Skąd ten sprzeciw?

Andrzej Duda, prezydent RP głosi na forum ONZ prymat cywilizacji łacińskiej nad splotem sprzecznych, kleconych na prędce reguł. Reguł podyktowanych ideologią, strachem i interesami. Głosi prymat prawa nad poprawnością polityczną i nad łzawym „humanitaryzmem” podporządkowanym grze interesów silnych państw.

Głosi, innymi słowy, prymat państwa nad plemienną wspólnotą, jakiegokolwiek dumnego nie nosiłaby ona miana, opartą tylko na kulcie siły i doraźnej przewagi.

Bo ci najgorsi spośród polskich katolików to właśnie ludzie Prawa i Sprawiedliwości i ich zwolennicy. Sympatycy prezydenta RP Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego – tego, który w sejmie przygważdża argumentami biedaków, którzy spadli z księżyca – urzędników na posadach rządowych – szafujących obietnicami („jakoś to będzie”, „damy radę”), bagatelizujących problem uchodźców.

Egoizm, prywata i ksenofobia. Nienawiść. Deptanie praw człowieka. Zatrzaskiwanie biednym drzwi przed nosem. Brak empatii. Brak wdzięczności dla Unii Europejskiej. To wszystko składa się na portret Polaka prawicowca i katolika – a zwłaszcza polskiego polityka z Prawa i Sprawiedliwości – w lewackich mediach. Bez serca, jak rozgłasza cała lewacka opinia publiczna. Bez wykształcenia, grzmi chór aktorsko-profesorski, jaki obsiada studia telewizyjne (z wykształceniem utożsamia on polor zyskiwany w tych studiach).

Politycy z innych krajów słuchają w Nowym Jorku tego, co ma do powiedzenia polski prezydent. O absurdzie „równego podziału” uchodźców, ale i o niemieckich obozach zagłady, o napaści 17 września 1939 na nasz kraj, o wojnie prowadzonej z Ukrainą. O sile prawa. Te rzeczy są zakłamywane w sferze publicznego słowa. Ktoś odważył się nazwać je ich prawdziwym imieniem. Samo już wyartykułowanie tych prawd na międzynarodowym forum jest wyczynem. Nikt – z wyjątkiem wydawanej w Polsce w wielkich nakładach prasy – nie kwestionuje, że prezydent Andrzej Duda odniósł sukces.

Warto zapytać, skąd się bierze w Polakach ten upór, by nie podlizywać się lewakom. To stawianie spraw jasno. Cały ten bagaż „nietolerancji”…

Francesco Maffei -  Św. Michał Archanioł

Francesco Maffei – Św. Michał Archanioł

Jesteśmy wciąż za mało ekumeniczni, to moja teza. Stąd.

Nie przychodzimy masowo na międzyreligijne spotkania modlitewne. Szlag nas trafia, gdy o nich słyszymy. Nie wznosimy modłów razem z muzułmanami, wyznawcami Kriszny czy protestantami medytującymi samotnie nad Biblią, a potem spotykającymi się ze sobą w pustych gmachach, ogołoconych z wizerunków świętych. Nie dialogujemy z nimi.

Śmieszą nas i wściekają dni judaizmu w Kościele. Przeraża całowanie Koranu. Denerwuje meczet w środku Warszawy.

Przez wrodzoną grzeczność, uprzejmość i takt nie dyskutujemy o tym z hierarchią. (Takie są zasady. Tak jak np. nie wypomina się osobom starszym ich słabości intelektualnej). Omijamy ten śliski temat. (Może to błąd. Może miłość i szacunek wobec Kościoła nakazywałaby właśnie inną postawę?)

Brak „nastawienia„ekumenicznego” rodzi w rezultacie w Polakach ów gorszący lewaków spokój i trwanie przy swoim w obliczu kłamstwa. A także brak miłości wobec „uchodźców”, milości jako narzędzia poprawnościowej propagandy, która prawie w całej „starej” Europie okazała się skuteczna w rozwalaniu od środka silnych niegdyś państw, niszczeniu społeczeństw, którym narzuca się wzięte z księżyca standardy postępowania wobec imigrantów i ich obyczajów.

Tak nas opisują. Jako beton.

Czy chodzi tu istotnie o wrogość wobec ludzi, którzy wyruszają w drogę, ale tak naprawdę, nie potrafią wyjaśnić, po co? Są przez kogoś najwyraźniej  wykorzystywani.

Św. Michał Archanioł

Św. Michał Archanioł

Nie, nie chodzi o wrogość.

Obie postawy Polaków: rezerwa wobec „ekumenizmu”, dystans wobec „uchodźców”, mają wspólny mianownik – jest nim realizm, szacunek dla rzeczywistości. Nie sprzyjają naiwości.

Odporność wierzących Polaków na fałszywe argumenty krzewicieli „ekumenizmu” jest znana ludziom Kościoła na świecie. Nie dajemy się nabrać na bełkotliwą gędźbę, iż na przykład istnienie różnych odłamów chrześcijaństwa (katolicyzm, protestantyzm, prawosławie) to rzekomo nic innego jak skutek „wzajemnej zawiści, sporów, ambicji oraz grzechów, jakich na przestrzeni wieków dopuszczali się wszyscy chrześcijanie”. Kontestujemy pogląd, że to wcale nie błąd (herezja protestancka) – błąd, który jest zarazem grzechem przeciwko wierze – i nie odstępstwo, zanegowanie władzy papieża (schizma prawosławna) – które jest grzechem przeciwko miłości – zadecydowały o rozłamie, ale po prostu zła wola chrześcijan, ich swarliwość, małostkowość… Serio? Kogo przekona ta argumentacja?

Ta demagogiczna teoria, ta ewidentna bzdura, która stała się pożywką dla szału podrobionego ekumenizmu, bo była tak wygodna dla apologetów „postępu” w Kościele – „postępu”, który jest synonimem jego zniszczenia – nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości, nawet, gdy weźmiemy pod uwagę kryteria czysto historyczne.

Polscy katolicy – o ile nie są odurzeni paplaniną sączącą się z różnych mediów podających się za „katolickie”, coraz bardziej infantylną, zachęcającą do bratania się z heretykami i schizmatykami i bicia się we własne piersi (a odurzonych jest u nas naprawdę niewielu) – wiedzą dobrze, że twierdzenie, iż „Kościół katolicki splamiony został grzechami na równi ze wszystkimi innymi wyznaniami” jest zwykłym kłamstwem. I dlatego cały ten żałosny festiwal przeprosin, kajania się za krucjaty, za Święte Oficjum, cały rytuał haniebnego omijania dogmatów Maryjnych w imię „tolerancji”, umniejszania roli Matki Bożej, bo nie życzą sobie tego protestanci, jest dla nas jedną wielką kpiną. Kpiną z Kościoła. Jest popisem obłudy.

Czy polscy katolicy mylą się w tej materii?

Od czasu, gdy głoszenie ekumenizmu zastąpiło przypominanie o podstawowych prawdach wiary – o zbawieniu i grzechu, o sprawach ostatecznych, o zasadach moralnych, które nie podlegają korekcie ani stopniowaniu, bo pochodzą od Boga – wmawia się katolikom, że istnieje jakieś zupełnie nowe i nieznane dotąd rozumienie pojęcia „jedności” Kościoła. I że trzeba do tej jedności zmierzać niwelując dzielące nas różnice. Takie pojęcie jedności pozbawione jest elementarnej logiki. O to, że różni odszczepieńcy i wichrzyciele opuścili Kościół i założyli swoje „kościoły” („kościoły siostrzane”, „bratnie religie”) nie może być przecież oskarżany Kościół katolicki. To zarzut pozbawiony sensu.

Źródło podziałów nie tkwi w Kościele, lecz w buncie wobec głoszonej przez niego prawdzie. I przeciw jego władzy.

Wtedy Osoba Syna Bożego, teraz Kościół

Nie można pomijać historycznego faktu, że już od pierwszych wieków ery chrześcijańskiej diabeł starał się atakować dogmat stanowiący wyraz fundamentalnej prawdy, przez którą został zwyciężony, mianowicie Wcielenie – czyli zjednoczenie natury boskiej z naturą ludzką w Osobie Słowa Bożego. To historyczne zmaganie, które przybierało różnoraki formy, osiągnęło swe apogeum w mającej miejsce w V wieku debacie pomiędzy św. Cyrylem z Aleksandrii a Nestoriuszem. Nie powinno nas dziwić, że jedność, stanowiąca wyjątkowy i nieutracalny przymiot Kościoła katolickiego, Ciało Mistyczne Wcielonego Słowa, jest dziś dogmatem najbardziej atakowanym przez nowe koncepcje eklezjologiczne. W V wieku ta jedność atakowana była w Osobie Słowa, obecnie zaś – w Jego Kościele. (ks. Dawid Pagliarani FSSPX)

Ercole Procaccini il Giocane - Św. Michał Archanioł

Ercole Procaccini il Giocane – Św. Michał Archanioł

Absurdem jest twierdzenie jakoby odpowiedzialność za rozłam ponosił ten, kto stał się jego ofiarą. Jedność chrześcijan osiągnąć można tylko w jeden sposób: uznając grzech odłączenia się od Kościoła. Zrywając z tym grzechem. Nawracając się na prawdziwą wiarę. (Nie chodzi tu tylko o przyjęcie prawdy teologicznej, ale i o posłuszeństwo Kościołowi).

W czasach przedsoborowych mówiło się wiele o grzechu „braci odłączonych”. Modlono się gorąco o powrót heretyków i schizmatyków do Kościoła. Dziś źródło tego grzechu chce się przypisać Kościołowi katolickiemu. To absurd. To stare kłamstwo tych, którzy usiłują zatuszować swój zły czyn, popełniony z konkretną intencją, z rozmysłem – nie przez roztargnienie – zwalając winę na tego, kogo skrzywdzili. Krzywdy doznał Kościół katolicki. Mistyczne Ciało Chrystusa.

Kościół minionych wieków nie szczędził wysiłków, by napominać i przyzywać do opamiętania tych, którzy podeptali jedność i odwrócili się od Kościoła. Zarzut, że czynili to wkładając w te napominania zbyt mało „miłości” jest zwykłym wykrętem. Będąc w łonie Kościoła nie można popełnić grzechu schizmy.

Skąd wzięło się dzisiejsze ekumeniczne szaleństwo, które piętnuje obronę jedynej katolickiej prawdy i wręcz zakazuje wypełniania tego obowiązku porzez chrześcijan? Piętnuje w sposób elementarnie nieuczciwy, fałszując historię Kościoła, przypisując mu niedopełnione winy.

Nie sposób pominąć „drobiazgu” – dziś notorycznie przemilczanego – że to właśnie środowiska protestanckie zainicjowały i ukształtowały dzisiejsze oblicze ruchu ekumenicznego, jeszcze na długo przed soborem.

Wszyscy, którzy dali się nabrać na głoszoną przez protestantów demagogię, autoryzują fałszowanie historii Kościoła, demonstrując przy tym pogardę dla wysiłków licznych papieży i świętych, którzy niestrudzenie przyzywali „braci odłączonych” do jednej owczarni, przypomina wymieniony wyżej ksiądz (Włoch). Droga była tylko jedna: nawrócenie. Powrót do prawdy o Bogu i posłuszeństwa Kościołowi. Nie zaś jakieś „uśrednienie”, „ujednolicenie”, „uzgodnienie” prawd wiary czy postaw (postawą, jaką zajęli prawosławni jest przecież butne odcinanie się od Stolicy Apostolskiej).

Gdy te wszystkie faktyczne, obiektywne przeszkody do uzyskania „pełnej jedności” bierze się w nawias, prowadzi się umysły wierzących na manowce. Wyprowadza się katolików w pole.

Św. Michał Archanioł - fresk Bronzina (za Wikipedia)

Św. Michał Archanioł – fresk Bronzina (za Wikipedia)

Nigdy w historii Kościoła (aż do ostatniego soboru!) nikt nie wymagał od wiernych, by akceptowali błąd lub grzech w imię „jedności”. Przeciwnie, Kościół nazywał i piętnował surowo każdy fałsz, który odnosił się do wiary, kultu, czy sprawowania urzędu w Kościele..

Kościół nigdy nie utracił jedności i nie może jej utracić, bo jest Bosko -ludzki.

Nie są mu potrzebne żadne teatralne „jednania się” za cenę fałszu. Żadne komedie wspólnych „modłów”. One Kościół obrażają.

Wszyscy krzyczeli, nie pojąłem ani słowa.
Autorytetu władza nie ma tu za grosz…

(J. Kaczmarski, Rejtan, czyli raport ambasadora)

Dziś próbuje się zaszantażować Polaków – jak również inne narody Europy – w podobnym stylu (przy użyciu analogicznej argumentacji), zmuszając do udowadniania, że nie są wielbłądem. Wykazując im, że muszą przyjąć uchodźców – nie precyzując przy tym, o jakie konkretne grupy przybyszów do Europy – czym motywowane – chodzi. A więc, że muszą jako obywatele suwerennego państwa okazać pełne zaufanie ludziom, którym wierzyć nie ma żadnych podstaw. Płaszczyzną odniesienia jest tu braterstwo, „jednanie” się  ma dokonać się w imię wartości nie religijnych tym razem, a humanitarnych. Nie jesteś za uchodźcami we własnym kraju, jesteś zły. Masz defekt. Musisz coś zrobić ze sobą. Jakąś śrubkę w głowie przekręcić.

„Humanitaryzm”, „miłość”, „chrześcijaństwo” są w tym wypadku synonimem drwiny z chrześcijaństwa, stworzonej przez nie cywilizacji i burzenia porządku miłości, który ludzi wierzących obowiązuje, a oznacza, że najpierw trzeba troszczyć się o rodzinę, następnie o naszych polskich braci, którzy są w potrzebie, a jest ich niemało. Przypomniał o tym podstawowym porządku (ordo caritatis) Jarosław Kaczyński, w swoim bez przesady wielkim przemówieniu na temat problemu uchodźców w parlamencie. Gdy zapominamy o zasadach, których źródłem jest prawo moralne i filozofia realistyczna oparta o logikę arystotelesowską, nie o postmodernistyczne wymysły i poprawnopolityczne lewackie zaklęcia, jesteśmy w łapach tych, których taktykę zwięźle odmalował Jacek Kaczmarski w wierszu „Rejtan, czyli raport ambasadora”: …rozgrywka z nimi, to żadna polityka, to wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse

Rezygnujemy z używania rozumu.

Św. Michał Archanioł - statua przed kościołem św. Michała w Hamburgu

Św. Michał Archanioł – statua przed kościołem św. Michała w Hamburgu

Przywódca Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, prezydent RP Andrzej Duda nie rezygnują z używania rozumu.

Przeciwnie, zmuszają swoich oponentów politycznych, innych Polaków, do tego, by rozumem się posługiwali, przede wszystkim przy podejmowaniu decyzji dotyczących obywateli swojego państwa. Są głosem rozsądku, gdy brakuje go nawet na najwyższym piedestale.

Oto godne wypełnianie przez Polski jej misji. Misji państwa katolickiego, które oddał w lenno Piotrowi Mieszko I wraz z przyjęciem chrztu.

Tylko działając w ten sposób = broniąc się na wszystkich płaszczyznach przed kłamstwem – nie będziemy fundować obywatelom chaosu i potencjalnego terroryzmu na ulicach. W ten sposób, mając się na baczności wobec przedstawicieli religii, która jest agresywna wobec chrześcijaństwa, zapewnimy Polakom pokój i bezpieczeństwo. A to jest obowiązkiem państwa (które rozumie całą dwuznaczność, szkodliwość i fałsz pojęcia państwa neutralnego światopoglądowo).

Nie bijemy się w piersi, nie przepraszamy, że widzimy to wszystko w prawdziwych barwach i we właściwych kształtach, a nie przez różowe okulary, nie przez zniekształconą grubą szybę. Że nie ulegamy perfidnemu kuszeniu, z daleka już zalatującemu bliskowschodnim bazarem, by społeczny ład zbudowany na zasadach cywilizacji łacińskiej zamienić w farsę, kpić na oczach wszystkich z prawa, z państwa i z obywateli.

Rola i cel Kościoła oraz rola i cel państwa, a także rola i cel rodziny są do pewnego stopnia analogiczne (choć nigdy nie można utożsamiać państwa z Kościołem, co przydarzyło się prawosławnym). Dzisiejsza rewolucja – i ta lewicowa i ta prawicowa, której najbardziej znanym przedstawicielem w kulturze jest Jean Raspail, autor „Obozu świętych” i „Sire” – próbują te cele w świadomości ludzi zatrzeć, a role uczynić niezrozumiałymi. Próbują udowodnić, że trzeba się „wyzwolić” z poddaństwa prawdziwemu Bogu. A zarazem, co jest tego logicznym następstwem, unicestwiać państwo i rodzinę (jako instytucje opresyjne). Niszcząc to wszystko wysadzić w powietrze całą naszą cywilizację.

Św. Michał Archanioł - cudowna figura z Gargano

Św. Michał Archanioł – cudowna figura z Gargano

„Czy jest coś upokarzającego w posłuszeństwie dzieci wobec rodziców” – pytał jeszcze u schyłku XIX w. nawrócony na katolicyzm anglikański duchowny Arthur Fathersone Marshall  – „w posłuszeństwie wobec praw naszego kraju, czy nawet w posłuszeństwie wobec zasad życia społecznego, których celem jest ład publiczny? Bynajmniej. Ponieważ władza rodzicielska postrzegana jest jako prawomocna, zarówno na mocy praw ludzkich, jak i boskich; ponieważ prawa kraju mają zasadnicze znaczenie tak dla naszego własnego bezpieczeństwa, jak i dla samego istnienia państwa, zaś zasady życia społecznego chronią zarówno jego członków, jak też całą społeczność przed wpływami zewnętrznymi”.*)

Przypomniał o tych podstawach we wczorajszym przemówieniu w nowojorskiej siedzibie ONZ prezydent Andrzej Duda. Przestrzeganie prawa jest gwarantem pokoju – w państwach i na świecie. To jasne, ale zapominane w czasach, gdy ideologia wypiera myślenie.

Źródłem upokorzenia byłyby w rzeczywistości zarówno bunt i nieposłuszeństwo okazywane rodzicom, jak „gwałcenie praw kraju czy ostracyzm, będący skutkiem naruszenia zasad społecznych”. (A. F. Marshall)

Batalia o wywołania obrzydzenia i strachu przed ludźmi

Skutki deptania prawa zakorzenionego w prawie naturalnym ukazuje z drapieżnym realizmem Jean Raspail w swoich sugestywnych wizjach („Obóz świętych”). W wizjach inwazji barbarzyńców na starą Europę. „Uchodźcy” nadciągają w jego książce z obszaru Indii; nie natrafiając na swojej drodze żadnych przeszkód zamieniają stary kontynent w spowite w dymy rumowisko, z nienawiścią depczą i niszczą wszystko, co kojarzy im się z „wyższością” białej rasy. Czy wizje te mogą się stać realnością – gdy prawo przestanie cokolwiek znaczyć, gdy motywacje emocjonalne i ideologiczne zdominują trzeźwość ocen, strach obali zdrowy rozsądek? Współpraca międzynarodowa okaże się zwykłą przepychanką, w której triumfują szantażyści. Wspólnota –  jedynie przykrywką dla brudnych interesów. A „ekumenizm” zniszczy jedyną prawdziwą religię.

Jest w tych proroctwach kreślonych przez francuskiego pisarza przed ponad trzydziestu laty, w jakimś szczególnym zapamiętaniu, coś niepokojącego. Nawet nie ich prawdopodobieństwo, ale nuta ukrytej satysfakcji. Coś niechrześcijańskiego właśnie. Jest mianowicie założenie, że drugi człowiek to zagrożenie, bezwzględny wróg. I że nie ma ratunku przed antycywilizacją, która triumfalnie wkracza od strony morza, na kamieniste plaże śródziemnomorskich kurortów kontynentu, który popełnił wcześniej moralne i polityczne samobójstwo.

Nie ma tu Kościoła i prawdy – jedynie kruchy cień. Nie ma Piotra – Opoki. Nie istnieje Kościół, który jest wieczny i który zgodnie z obietnicą Chrystusa nie zostanie zniszczony.

Św. Michał Archanioł  - artysta anonimowy

Św. Michał Archanioł – artysta anonimowy

Niewola własnego eklektyzmu

Czy źródłem posłuszeństwa ma być tylko uznanie prawowitości danej władz? Z tym łączy się uznanie autorytetu władzy. W przypadku Kościoła jest to kwestia kluczowa.

Tylko Kościół katolicki mówi swoim wyznawcom, że jego teologia nie składa się z prywatnych opinii poszczególnych osób, „z których każda uważa się za kompetentną w dochodzeniu prawdy” (A. F. Marshall). To wszystkie pozostałe „Kościoły”, poza Kościołem katolickim – jak chcą je nazywać ludzie o nastawieniu ekumenicznym – „ szczycą się z tego, co nazywają wolnością prywatnego osądu, a co w istocie jest niewolą własnego eklektyzmu. Ich autorytetem jest prywatny osąd jednego lub więcej protestanckich teologów lub własny pogląd na wszystkie doktryny wyrażone w Piśmie św. Innymi słowy nie posiadają one żadnego autorytetu”.

Dlatego sugestywne obrazy Raspaila, na które dziś nakładają się obrazy z Internetu – rozwścieczonego tłumu przybyszy z Afryki i Bliskiego Wschodu demolującego przeszkody, które nie pozwalają im osiągnąć celu – nie powinny przerażać. (Straszenie jest jedną z głównych metod osiągania celów przez strażników nowego ładu). Trzeba bronić się przed narzucaniem, wraz z tymi obrazami, odrazy wobec innych ludzi. Rasiści mają się dobrze w atmosferze dzisiejszych czasów. Jak zauważył jeden z recenzentów głośnej w tych dniach książki Raspaila, u niego „tematykę religijną spowija lekka mgiełka ironii”. I to jest w jego dziełach najciekawsze.

Być może komuś zależy wyjątkowo, by zohydzić Europejczykom innych ludzi. By na zgliszczach religii człowieka obudzić strach przed ludźmi, nie dlatego, że wyznają fałszywe religie, tylko dlatego, że są brudni. Taki cel mógłby przyświecać tym, którzy nigdy nie brali na poważnie faktu, że do chrześcijan należy obowiązek niesienia prawdy całemu światu. Że w misjach pomaga sam Bóg. Że chroni je Św. Michał Archanioł. Że człowiek, który odzyskuje wiarę w sens swojego życia, w jego wieczny cel, przestaje doszukiwać się tego celu w materialnym zaspokojeniu swoich potrzeb. Przestaje być barbarzyńcą. Gdy wzbudza się w człowieku tęsknotę za prawdziwym celem i sensem życia  demaskuje się wszystkie fałszywe bożki i fałszywe pragnienia. One przestają szczerzyć kły.

Takie było zawsze zadanie misjonarzy.

Przez wszystkie wieki chrześcijaństwa – aż do ostatniego soboru – Kościół litował się nad takimi ludźmi  jak ci, którzy kołaczą dziś do bram Europy wśród ryków i bluzgów. Posyłał do nich misjonarzy. Nie pogardzał nimi, nie bał się ich. Nie pozwalał, by ich prześladowano. Odrzucał rasizm. Mógł zawsze liczyć na pomoc chrześcijańskich państw. Nigdy też nie głosił naiwnego poglądu, że trzeba otworzyć przed nimi cywilizacyjne przybytki Zachodu, by używali ich dowolnie na swój sposób, zanim nastąpi ich prawdziwe nawrócenie – a wtedy nie będą im potrzebne cudze dobra. Rozpoczną wznoszenie cywilizacji na swojej ziemi. Na tym polega prawdziwy pokój.

Nie istnieje on bez uznania prawdy i autorytetu Boga.

Francesco Botticini - Święci Archaniołowie Michał, Rafael prowadzący młodego Tobiasza i Gabriel

Francesco Botticini – Święci Archaniołowie Michał, Rafael prowadzący młodego Tobiasza i Gabriel

Warto zadać sobie pytanie o źródła tego wszystkiego, co dzieje się na naszych oczach.

Warto w sposób poważny rozprawić się z fałszywym ekumenizmem, który nie tylko nie prowadzi do „miłości” i „jedności”, ale ewidentnie kruszy ich podstawy: osłabia wiarę, pozbawia ludzi nadziei. Wywołuje chaos w umysłach. Kompromituje miłość. Jest pożywką dla lęku przed innymi.

Jedyną poważną odpowiedzią państw i narodów trzęsących się dziś ze strachu przed inwazją wyznawców Islamu jest postawienie sobie zadania powrotu społeczeństw Europy do Chrystusa i jego praw. Przestrzeganie tych praw. I wysłanie przez Kościół katolicki misjonarzy. Przypomnienie sobie oczywistych faktów z nieodległej historii, że przedsoborowym misjom katolickim w Afryce zawsze towarzyszył cywilizacyjny i kulturowy skok tych obszarów.

Także uświadomienie sobie konieczności powrotu do zasad Ewangelii w polityce, czego rzecznikami i wyrazicielami są dwaj główni mężowie stanu na naszej scenie publicznej, prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński. Zerwanie z fałszem i obłudą humanizmu. Przypomnienie sobie, że bogiem nie jest ani człowiek, ani społeceństwa. Nie jest bogiem państwo, rodzina, ani też życie ludzkie (z czego jakby nie zdawali sobie sprawy niektórzy  „obrońcy nienarodzonych”). Odpowiedzią jest nawrócenie się na katolicka wiarę i zerwanie z herezją, porzucenie schizmy. Zachęcenie ludzi Kościoła, by odważnie podjęli misję wobec wyznawców fałszywych religii, gdyż zadaniem Kościoła nie jest bynajmniej „zjednoczenie ludzkości”, lecz zbawienie każdego człowieka. (A nasi polscy misjonarze należą do tych najdzielniejszych, najbardziej oddanych Chrystusowi, najmniej otępiałych fałszywymi postulatami inkulturacji). Odstąpienie od mącenia ludziom w głowie mrzonkami o możliwości zbudowania ziemskiego ładu bez Boga, którym jest Trójca św.

Uniesienie nad Europą wysoko sztandaru krzyża.

To zadanie przypada dziś Polsce.

Ewa Polak-Pałkiewicz


 

- Ks. Prof. MICHAŁ PORADOWSKI – TALMUD czy BIBLIA ?

Motto:

„Nie można mówić, że chrześcijanie i żydzi wierzą w tego samego BOGA a kto tak twierdzi jest z punktu widzenia wiary katolickiej ignorantem albo heretykiem.”

JUDAIZM I MOZAIZM – PODSTAWOWE RÓŻNICE

Jedną z największych trosk Apostołów i pierwszych biskupów była obrona wspólnoty chrześcijańskiej od zgubnych wpływów judaizmu, już bowiem wówczas, w pierwszym wieku, judaizm uważał Chrześcijaństwo tylko za jedną z wielu sekt heretyckich. Ta troska o obronę Wiary przed wpływami judaizmu staje się z tylko za jedną z wielu sekt heretyckich. Ta troska o obronę Wiary przed wpływami judaizmu staje się z biegiem czasu prawie obsesją całej hierarchii młodego Kościoła, który broni czystości swej Wiary, opartej na nauce Chrystusa Pana. Skoro jednak Chrystus Pan często odwoływał się do Starego Testamentu, tenże zostaje uznany przez jego uczniów za jedno ze źródeł oficjalnej nauki Kościoła. Istnieje więc ścisły związek między nową nauką Chrystusa Pana i dawnym objawieniem przekazywanym przez Stary Testament, który przez Greków został nazwany Biblia (greckie słowo biblia znaczy księga „par excellence”).
Księga ta składa się z wielu części, a najstarszą i najbardziej szanowaną przez żydów jest ta, którą nazywają Pięcioksięgiem Mojżesza, czyli Prawo, po hebrajsku Tora.
Te nakazy i zakazy dane przez Boga „ludowi wybranemu” przez pośrednictwo Mojżesza (spisane w różnych czasach i okolicznościach), stały się podstawą religii Mojżeszowej czyli Mozaizmu.
Ale z biegiem czasu także i później w ciągu wielu stuleci Pan Bóg nadal poucza przez proroków i przez inne osoby natchnione, a całość Nauki Moralnej tych pism także zostaje nazwana Mozaizmem.
Skoro Pismo Święte starotestamentowe składa się z tak wielu ksiąg spisanych w różnych czasach i okolicznościach, głównie w języku aramejskim (który, jak wszystkie języki, uległ dużym zmianom na przestrzeni ponad 2 tysięcy lat, licząc tylko od czasów Chrystusa Pana), nie może nas dziwić, że ukazały się różne jego komentarze, wytłumaczenia i interpretacje, najpierw ustne, przekazywane tradycją, a później pisemne, aby uprzystępnić Naukę Pisma Świętego, także osobom mniej wykształconym. Zbiór tych komentarzy nazwano Talmudem.
Z czasem Talmud (najpierw tylko ustny, a dopiero po kilku wiekach spisany) był bardziej znany „ludowi wybranemu” niż sama Biblia, a nawet, już na parę stuleci przed Chrystusem Panem, prawie całkowicie wyrugował i zastąpił Biblię. Talmud, jako Miszna i Gemara, a w czasach już chrześcijańskich jego skrócone i uproszczone wydania popularne znane jako Baba Batra (szeroka brama) i Szulchan aruch (stół zastawiony), stały się głównym źródłem żydowskiej moralności, podobnie jak wśród chrześcijan nieraz Naśladowanie Chrystusa Tomasza A ‚Kempis lub jakieś popularne modlitewniki są bardziej znane i czytane w codziennym życiu, niż sama Ewangelia czy NOWY Testament.
Otóż, w dziejach „narodu wybranego” nastąpił wyraźny podział między mozaizmem i judaizmem. Mozaizm jest przede wszystkim religią skodyfikowaną przez Mojżesza, ale także i kulturą inspirowaną przez Torę. Natomiast judaizm jest głównie kulturą, zawierającą elementy religijne. W skrócie można powiedzieć, że mozaizm to religia objawiona i kultura żydowska oparta na Biblii, głównie na Pięcioksięgu Mojżesza (Tora), a judaizm to przede wszystkim kultura żydowska, bardzo stara, zaczynająca się na wiele wieków przed Mojżeszem, dla której jego autorytet jest tylko jednym z wielu, będąc opartą najpierw na bardzo starych tradycjach przedmojżeszowych, a później głównie na Talmudzie, a więc na Misznie i Gemarze, obejmująca najrozmaitsze prądy, w których przeważają tendencje materialistyczne i bałwochwalcze (jak kult złotego cielca).
Żydzi, będąc ludem koczowniczym, zawsze żyjącym w diasporze (w rozproszeniu), a więc wśród różnych ludów i kultur, które częściowo asymilują, wytworzyli w ciągu swej wiele tysięcy lat trwającej historii kulturę zwaną judaizmem, który to judaizm ma niewiele wspólnego z mozaizmem. Co więcej, to właśnie z okazji pojawienia się nauki Jezusa z Nazaretu (w którym nie rozpoznali zapowiedzianego Mesjasza) ten że judaizm stał się reakcją przeciwko Chrześcijaństwu i najpierw starał się Chrześcijaństwo opanować, uważając je tylko za sektę heretycką, a później usiłował je zniszczyć, inspirując prześladowania ze strony władz cesarstwa rzymskiego, a skoro to się nie udało, zaczęli infiltrować pierwotne Chrześcijaństwo, aby je zjudaizować. Nic więc dziwnego, że Apostołowie zwalczali owe wpływy (co jest oczywiste w Listach i w Dziejach Apostolskich), a także i Ojcowie Kościoła w pierwszych wiekach, co jest widoczne w tak licznych traktatach na temat Adversus judaeos o De cavendo judaismo. Mimo jednak tej czujności ze strony biskupów w pierwszych wiekach, judaizm zdołał opanować znaczną część Kościoła przez herezję zwaną arianizmem i to przez prawie sto pięćdziesiąt lat, prześladując biskupów wiernych tradycji, z których wielu stało się męczennikami. Arianizm bowiem był oczywistym judaizmem, gdyż odrzucał dogmat Trójcy Świętej, a także i dogmat, że Chrystus Pan jest Bogiem-Człowiekiem, sprowadzając Go do poziomu stworzenia, które jako takie, nie jest Bogiem, a także nie jest człowiekiem, będąc według arianizmu bytem ponadludzkim. Jest więc wielkim nieporozumieniem mówić, że Chrześcijaństwo ma swe korzenie w judaizmie, a tylko można i trzeba twierdzić, że Chrześcijaństwo ma swe korzenie w mozaizmie, bo w Biblii, poczynając od Pentateuchu aż do ostatnich ksiąg Starego Testamentu (według kanonu Kościoła) znajduje się wprost niezliczona ilość tekstów proroczych, które zapowiadają przyjście Mesjasza-Zbawiciela, opisując dokładnie i w szczegółach Jego Życie i Jego Mękę. Nadto sam Chrystus Pan często cytuje w swych przypowieściach i okolicznościowych naukach odnośne teksty biblijne.
Tak więc tylko w mozaizmie, czyli w Biblii znajdują się korzenie chrześcijańskiej wiary, a nie w judaizmie, czyli w Talmudzie.

Należy pamiętać, że Biblia żydowska jest zasadniczo różna od Biblii chrześcijańskiej, gdyż dla żydów jedyną księgą świętą jest Tora. Czyli Pięcioksiąg Mojżesza (Pentateuch), bo tylko ona zawiera objawienie dane przez Boga Mojżeszowi, a inne księgi należą do żydowskiej kultury i do historii; Są one bardzo cenione, ale nie Są uważane za pisma sakralne. Natomiast Biblia chrześcijańska obejmuje Stary Testament i Nowy Testament. Ten Stary Testament, według kanonu Kościoła, składa się z 46 ,.ksiąg” o różnym charakterze literackim (poezje, opowiadania, historia itd.) i są „natchnione”, czyli że zawierają części objawienia danego przed Przyjściem Chrystusa Pana, a Nowy Testament zawiera objawienie dane przez Chrystusa Pana, a przekazane nam przez Ewangelię, przez Dzieje Apostolskie, Listy Apostołów i Apokalipsę.

JUDAIZM CZY MOZAIZM ?

Według Biblii naród żydowski, już w początkach swej historii, otrzymał od Boga objawienie i, już przez to samo, został narodem wybranym, ale później to wyróżnienie go wobec innych ludów zostaje formalnie potwierdzone i dokładniej określone przez kolejne przymierza i przez zapowiedzi, że to z niego wyjdzie Zbawiciel świata, czyli wszystkich ludów, stąd też całe jego dawne dzieje sprowadzają się do oczekiwania na przyjście zapowiedzianego Mesjasza oraz do służby Bogu. Jednak dzieje te nie są tylko historią służby Bogu i oczekiwaniem na Mesjasza, gdyż, podobnie jak i inne ludy – naród żydowski jest wystawiany na próby wierności Bogu i swej misji (zachowania nieskalanego objawienia i wydania z siebie Zbawiciela świata) i oto część tego narodu zaczyna ulegać wpływom środowiska, w którym żyje, a więc religiom pogańskim, a nawet bezbożnictwu i satanizmowi, co jest już oczywiste i nagminne w czasach przedmojżeszowych, a także w okresie mojżeszowym (kult na pustyni złotego cielca), a najbardziej w czasach pomojżeszowych aż do dziś. Główną misją Mojżesza było wyprowadzenie żydów z Egiptu, gdzie ulegali wpływom tamtejszego bałwochwalstwa i niemoralności, a także kodyfikacja Prawa (religijnego),aby naród żydowski dokładnie wiedział jaka jest wobec niego wola Pana Boga. Część narodu wybranego okazuje wierność religii mojżeszowej, oczekując przyjścia Zbawiciela, ale druga jego część powraca do bałwochwalstwa i do różnych kultów pogańskich, a nawet skłania się do ateizmu i materializmu. Stąd też w historii narodu wybranego – podobnie jak i później w historii narodów chrześcijańskich –powstaje rozdwojenie, gdyż jedni starają się żyć bogobojnie, służąc Bogu i budując ustrój społeczno-gospodarczo-polityczny, który w Biblii otrzymuje nazwę Królestwa Bożego, bo to Bóg króluje w sercach owych ludzi, a cała kultura jest oparta na wartościach nauki biblijnej.
Natomiast druga część narodu wybranego, niestety, świadomie porzuca naukę moralną Biblii, szukając tylko dobrobytu i władzy. Ci pierwsi to mozaiści, bo są wierni nauce Mojżesza, a ci drudzy to judaiści, bo oddani wyłącznie sprawom swego narodu i jego kultury całkowicie laickiej, świeckiej, materialistycznej, a przede wszystkim doczesnej, ziemskiej. I tak, już w czasach starożytnych, a więc na jakieś przeszło tysiąc lat przed Chrystusem Panem, istnieją w narodzie żydowskim dwie orientacje kulturalne: mozaizm i judaizm. Mozaizm to kultura oparta na Biblii, czyli na objawieniu Bożym, a szukająca „Królestwa Bożego”.
Natomiast judaizm znacznie starszy od mozaizmu, to kultura oparta na laicyzmie, bezbożności, więc czysto świecka, doczesna, samowystarczająca, czyli z pretensją, że może obyć się bez Boga, a szukająca szczęścia wyłącznie ziemskiego.
Z czasem, na kilka wieków przed Chrystusem Panem, zostaje wyrażona głównie w Talmudzie. Pod tym względem (podziału między wierzącymi i niewierzącymi) naród żydowski nie różni się niczym od innych narodów, gdyż, niestety, także i inne narody okazują te same tendencje podziału na wierzących i niewierzących, na tych, którzy przez życie świątobliwe pragną zapewnić sobie szczęśliwość wieczną u Boga w Niebie, a inni, nie mając wiary w istnienie życia pozagrobowego, szukają tylko szczęścia doczesnego, a więc przede wszystkim dobrobytu. Ale sprawa losu narodu wybranego nie jest tylko jego sprawą, gdyż naród ten z różnych względów, a głównie dlatego, że został wybrany przez Boga, ma ogromne wpływy na inne narody i ich dzieje, a to nie tylko dlatego, że jest obecny we wszystkich krajach, będąc narodem – koczowniczym, odgrywając ważną rolę w każdym z nich albo dodatnią jeśli chodzi o mozaistów), albo ujemną (jeśli chodzi judaistów), a przede wszystkim dlatego, że jako naród wybrany ma do spełnienia poleconą mu przez Boga rolę, a mianowicie zachowanie objawienia (czystej wiary monoteistycznej) i zaprowadzenia „Królestwa Bożego” na ziemi oraz przygotowanie wszystkich ludów na przyjście Mesjasza. Otóż tylko część mozaistów spełniła tę rolę i uznała w Jezusie z Nazaretu obiecanego Mesjasza, ale inni mozaiści okazali zatwardziałość serca i łącznie z judaistami, przyczynili się do ukrzyżowania Chrystusa Pana, a także później biorą udział w prześladowaniu Chrześcijaństwa.
Mozaizm, jeszcze na wiele wieków przed Chrystusem Panem, wydał wiele świątobliwych postaci, wychwalanych przez Kościół, a wielu z nich, głównie w okresie życia Chrystusa Pana na ziemi, okazało się w pełni świętymi, jak np. święty Józef, święty Jan Chrzciciel, święty Joachim i święta Anna, rodzice Najświętszej Dziewicy Maryi, i wielu innych.
Natomiast judaizm, na przestrzeni kilku tysięcy lat swego istnienia, wydał niezliczoną ilość ludzi złych, a w czasach Chrystusa Pana opanował nawet Sanhedryn, którego niektórzy niegodziwi kapłani zwalczali naukę Jezusa z Nazaretu i doprowadzili do jego ukrzyżowania, a później prześladowali Kościół.
Ten podział w narodzie żydowskim trwa aż do dziś. Nadto, żydzi judaiści stali się „zaczynem” najskrajniejszego liberalizmu prawie we wszystkich kulturach współczesnych. Ale skoro już na całym świecie głosi się Ewangelię i prawie wszystkie już ludy weszły do Kościoła, można przypuszczać, że nadchodzi już czas nawrócenia się całego narodu żydowskiego, jak to przewiduje św. Paweł w Liście do Rzymian.
Źródło: Ks. prof. Michał Poradowski- Talmud czy Biblia ?

In vitro – szyderstwo z wolności człowieka – prof. Anna Raźny

Ustawa o in vitro w Polsce to kolejny milowy krok na drodze transformacji nie tylko świadomości Polaków, ale również cywilizacji, która określiła nas jako naród i jako społeczeństwo.

In vitro jest szczególnym, bo zbrodniczym elementem koncepcji nowego człowieka i jako taki wpisuje się w ideologię genderyzmu. Co więcej, służy „produkowaniu” dzieci związkom homoseksulanym. Szerokie zastosowanie koncepcji nowego człowieka, nie tylko w sferze kulturowej i społecznej, ale również politycznej, uzasadnia określenie genderyzmu jako ideologii, która wpływa na kształt polityki wewnętrznej i zewnętrznej państw Zachodu. Uzasadnia tym bardziej, iż USA oficjalnie włączyły genderyzm do programu swej globalnej polityki. Przełomowe pod tym względem było wystąpienie wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych – Joe Bidena – na zorganizowanym w czerwcu ubiegłego roku w Białym Domu spotkaniu z organizacjami działającymi na rzecz mniejszości seksualnych i małżeństw jednopłciowych – z LGBT Human Rights Forum na czele. Zapowiedział on wówczas, że prawa mniejszości seksualnych muszą być przyjęte w całym świecie – we wszystkich kulturach i tradycjach. Z kolei towarzysząca mu na tym spotkaniu Susan Rice – doradca prezydenta Obamy do spraw bezpieczeństwa – podkreśliła, że prawa gejów są w pełnym tego słowa znaczeniu prawami człowieka. Ugruntowaniem genderyzmu jako wyjątkowo ważnego elementu globalizmu amerykańskiego było powołanie rzecznika praw mniejszości seksualnych w administracji Białego Domu. Stanowisko to otrzymał w maju bieżącego roku doświadczony amerykański dyplomata, Randy Berry. Jego zadaniem jest nie tylko obrona i jednocześnie promocja praw LGBT, ale również walka z ograniczaniem działalności zagranicznych organizacji pozarządowych i określaniem ich mianem organizacji agenturalnych czy instytucji obcego wpływu, jak to ma miejsce w Rosji. Randy Berry – jako przedstawiciel Departamentu Stanu USA – zdążył już złożyć „szkoleniową” wizytę nie tylko na Łotwie, gdzie wziął udział w paradzie równości na ulicach Rygi oraz konferencji promującej gender jako prawa człowieka, ale również w Polsce. Amerykański rzecznik praw LGBT przyjechał do Polski w momencie prac legislacyjnych nad ustawą o in vitro. 17 czerwca br. spotkał się w Biurze RPO, Ireny Lipowicz, z którą omówił działania „na rzecz osób nieheteronormatywnych”[1]. Działania te trudno inaczej nazwać jak dyktaturą nie tylko polityczną i kulturowo-społeczną, ale również moralną. Z dyktatury tej korzystają zwolennicy in vitro.  Niemal wszędzie w cieniu walki o prawa LGBT promowana i legalizowana jest bowiem ta sztuczna metoda poczęcia, m.in. jako droga do posiadania dzieci przez osoby i związki „nieheteronormatywne”

O ile jednak promocja – dyktatura LGBT, jawnie i bezpardonowo uderzająca w istotę człowieka oraz rodzinę – spotyka się z jakąś, niestety słabą, krytyką w świecie zachodnim, to in vitro traktowane jest nie tylko ulgowo, ale wręcz przyjmowane jako „humanitarne” rozwiązanie problemu niepłodności. Tak się dzieje nie tylko w środowiskach lewicowych, ale również konserwatywnych, a nawet tych „postępowych” katolickich, które nie podzielają stanowiska Watykanu w tej sprawie. Znamienne, iż te ostatnie traktują wybiórczo samą Ewangelię, gwarantującą poczęciu człowieka tajemnicę mocy Boskiej. Argumentacja dla in vitro jest szatańsko pokrętna. Któż bowiem nie chciałby przyjść z pomocą tym, którzy cierpią z braku upragnionego dziecka. Tylko osobnicy odarci z ludzkich uczuć. Nawet aborcjoniści, którzy pracują w klinikach śmierci bądź je usprawiedliwiają, są za in vitro, krzycząc, że są za życiem. W tej opcji liczy się tylko cel, a on uświęca środki. Do wyznawców tej opcji nie trafia nic: ani badanie i leczenie przyczyn bezpłodności – m.in. cywilizacyjnych, związanych z rewolucją seksualną i promocją antykoncepcji oraz aborcji – ani mechanizmy towarzyszące in vitro. Nie liczy się przede wszystkim prawo do życia nienarodzonego dziecka i do poszanowania jego godności w laboratoriach, gdzie nie tylko dokonywana jest manipulacja nimi i eugeniczna selekcja, ale również bezkarne zamrażanie i przetrzymywanie w „bankach” zarodków, które awangarda polityczno-medyczna in vitro nazywa często zlepkiem ludzkich komórek. Cel, jakim jest posiadanie dziecka, nie tylko uświęca środki, ale czyni ludzi uczestniczących w in vitro osobnikami całkowicie pozbawionymi odpowiedzialności za zło antropologiczne i moralne wynikłe z idei sztucznego zapłodnienia. Pozbawionymi odpowiedzialności nade wszystko za samą istotę ludzką, która w wyniku in vitro przychodzi na świat i za zmianę genezy rodzaju ludzkiego. Zwolennicy in vitro odrzucają wizję człowieka jako osoby, która ma status istnienia niesamoistnego, a co za tym idzie niedoskonałego i skończonego. I rożni się od bytu samoistnego, będącego źródłem istnienia właśnie swym statusem – swą ograniczonością i skończonością. Jest człowiekiem, a nie Bogiem. I wmawianie mu, że jest inaczej, że może stać się człowiekiem-bogiem – jest zwykłym oszustwem, któremu towarzyszy eugenika i zabijanie „niepotrzebnych” zarodków ludzkich.

U podstaw in vitro leży koncepcja człowieka odrzucająca Boga jako źródło istnienia, odrzucająca boską tajemnicę poczęcia człowieka. To odrzucenie jest nie tylko wyrazem szatańskiej pychy, ale również fundamentem całkowicie nowej antropologii – takiej, w której niczym nieograniczona wolność człowieka nie tylko ingeruje w sferę metafizyki i tajemnicę istnienia, ale zawłaszcza ją i profanuje. Jest to świadectwo nie tylko niczym nieograniczonej wolność- odciętej od odpowiedzialności – ale również deifikacji człowieka, nadania mu statusu boskości. In vitro, podobnie jak ingerencja w sferę płci, jest manifestacją postawy, którą można ująć krótko: jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone. Wyrugowanie Boga z życia ludzkiego ujął w tej niezwykle trafnej formule dziewiętnastowieczny rosyjski wielbiciel filozofii Zachodu i socjalizmu – Iwan Karamazow w powieści Fiodora Dostojewskiego Bracia Karamazow. Bohater Dostojewskiego pragnący stworzyć nowy świat, alternatywny dla boskiego świat Wielkiego Inkwizytora, kończy „białą gorączką” – rozdwojeniem jaźni i szaleństwem. Nowa materialistyczna, socjal-darwinowska koncepcja człowieka, leżąca u podstaw genderyzmu i in vitro, jest antropologicznym szaleństwem, a co za tym idzie szaleństwem polityki, w którą wnika. To iluzyjna antropologia i ideologia, oparta na fałszu istnieniowym, poznawczym, moralnym. Wprowadza ludzi w straszliwy błąd. Wobec śmierci okazuje się bowiem nicością. Nie tylko nie jest w stanie uchronić od niej nikogo, ale również dać jakiejkolwiek nadziei autentycznie metafizycznej. In vitro jest jej wykwitem, tworzącym iluzyjną medycynę, która już w punkcie wyjścia jest cynicznym oszustwem, gdyż nie leczy bezpłodności. Przeczy jedynie naturze człowieka i jego godności. Umożliwiając „produkcję” „potomka” dla par homoseksualnych, promuje hybrydowe relacje między nimi a dzieckiem, skazując je na niemożność ustalenia swojej tożsamości osobowej i spełnienia pragnienia naturalnej matki i naturalnego ojca.

Natomiast samą bezpłodność leczą metody oparte na realistycznej wizji człowieka – takie jak naprotechnologia – wykluczającej wszelką manipulację, nie tylko medyczną, ale również filozoficzną psychologiczną, kulturową, czy wreszcie polityczną. W realistycznej wizji człowieka problem niepłodności wymaga wielkiej pokory tych, których dotyka i tych, którzy ją leczą. Wymaga autentycznej solidarności, empatii i pomocy opartej na prawdzie o człowieku i jego ograniczoności, determinującej pragnienie nie tylko posiadania, ale również samego bycia. W takiej postawie brak skutków leczenia otwiera na adopcję. Uczy, że przyjęcie sierocego czy wykluczonego dziecka nie jest degradacją, ale nobilitacją, świadectwem bogactwa duchowego, w którym widoczne jest wskazanie na źródło istnienia – byt ponadludzki. Realistyczna wizja człowieka pozwala uchronić przed unicestwieniem status ojca i matki oraz ich dziecka – również usynowionego – a także zachować naturalne więzi między nimi: rodzicielsko-synowskie.

Tymczasem polski parlament stanął po stronie szaleństwa i przyjął in vitro. Jak się to stało? To, że lewica będzie „za”, było wiadome. Jednakże nie stanowi ona większości. Dlaczego tzw. prawica nie potrafiła akurat w tej sprawie uzyskać jedności i większości? Tyle razy w III RP osiągała przecież większość dla celów amerykańskiej geostrategii – w sprawach Bliskiego Wschodu, Afganistanu, euromajdanu i wojny na Ukrainie, sankcji dla Rosji, 100 milionów euro z kieszeni polskiego podatnika dla junty kijowskiej, rozszerzenia NATO i rozmieszczenia jego baz w pobliżu Rosji, m.in. na terenie Polski. Można przytoczyć jeszcze sporo przykładów większości – a co za tym idzie, jedności z lewicą – w parlamencie III RP. Była to zawsze większość w sprawach dyktowanych przez USA czy zwasalizowaną wobec nich UE. Przykładem takiej idealnej jedności polskiego parlamentu i ośrodka prezydenckiego z samym prezydentem na czele była ratyfikacja przez te podmioty polityczne traktatu lizbońskiego. Za kilkadziesiąt lat (norma zachodnia?) Polacy dowiedzą się, jaką rolę w uzyskaniu tej jedności odegrała wówczas nie tylko Bruksela, ale również ambasada USA w Polsce.

W przypadku in vitro brak jedności polskiej prawicy i rezygnacja z utworzenia lobby przeciw jego legalizacji jest tylko konsekwencją ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który zawiera nową koncepcję człowieka, daje pierwszeństwo wszystkim mniejszościom przed większością, odcina się od chrześcijańskich korzeni Europy i sankcjonuje postawę: jeśli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone.

Anna Raźny

[1] http://autonom.pl/?p=12899, 2015-07-18; https://www.rpo.gov.pl/pl/content/wizyta-przedstawicela-departamentu-usa, 2015-07-18.

Za: Konserwatyzm.pl (19 lipca 2015)

 

Czy charyzmatyzm to odnowa Kościoła? Ks. karol Stehlin

zeslanie_ducha_swietego

W historii Kościoła pojawiało się wiele ruchów, wspólnot mających dokładnie takie same cechy jak charyzmatyzm: gorliwość, entuzjazm, intensywna modlitwa, sukces w apostolacie, szybki rozwój, charyzmaty, przywódcy uważający, że są bezpośrednio inspirowani przez Boga.

Takimi ruchami w Kościele były:

– Montaniści w II wieku,
– Waldensi w XII wieku,
– Bracia Ducha Wolnego,
– Alumbrados w XVI wieku,
– Kwietyści w XVII i XVIII wieku.

Rozwój tych zgromadzeń zawsze przebiegał w prawie ten sam sposób. Najpierw założyciel odczuwa potrzebę mocniejszego i żarliwszego życia duchowego. Czuje, że Pan Bóg powołuje go do życia bardziej ewangelicznego: służby, ubóstwa, umartwienia…
Następnie odczuwa potrzebę przekazania swojego doświadczenia Boga innym ludziom. Zaprasza więc do „doświadczania” tych samych uczuć. W ten sposób wtajemnicza małe zgromadzenie uczniów w swoje osobiste doświadczenie. Następuje wspólna modlitwa i intymna atmosfera, które przygotowują grupę na otrzymanie charyzmatów, do doświadczania Boga. Na skutek tego grupa żyje w ciągłym entuzjazmie, podnieceniu pełnym wzniosłych uczuć. Entuzjazm ten z nieprawdopodobną szybkością udziela się innym ludziom doprowadzając do szybkiego rozwoju wspólnoty. (Np. Valdo – przywódca Waldensów – po 5 latach działalności mógł doliczyć ponad 5 milionów uczniów).
Co ważniejsze członkowie tych wspólnot są przekonani, że ich doświadczenie jest gwarancją prawdziwości ich nauki. Depozyt wiary, dogmat, abstrakcyjna reguła wiary są niczym w porównaniu z ich własnymi doświadczeniami.
I tak na przykład Neokatechumenat mówiąc o rzeczywistej obecności Chrystusa w tabernakulum twierdzi, że:

„Kościół Katolicki został opętany ideą rzeczywistej obecności do tego stopnia, że dla niego rzeczywista obecność jest wszystkim. Obsesyjne dyskusje teologiczne nad kwestią czy Chrystus jest faktycznie obecny w chlebie i winie są śmieszne. W pewnym momencie, trzeba było akcentować rzeczywistą obecność, aby przeciwstawić się protestantom, ale obecnie nie jest to wieczne i nie należy już przy tym obstawać…” (Katecheza).

Jeśli w takich sytuacjach hierarchia Kościoła interweniuje i pokazuje błędy lub przynajmniej niebezpieczne tendencje ruchu, wtedy w imię Ducha Św. buntują się przeciw niej. Potępieni przez Magisterium kończą w fanatyzmie. Taka postawa nieuchronnie prowadzi do coraz większych błędów dogmatycznych i uchybień moralnych.

Charyzmatyzm jest ruchem iluminizmu

Koniecznie trzeba zwrócić uwagę na dwa bardzo ważne wydarzenia będące wręcz podręcznikowym przykładem iluminizmu.
Pierwsze jest związane z ruchem Jamaa (Burza) z Zairu. Franciszkanin, ojciec Placide Temples założył „Ruch nowego zesłania Ducha Świętego” („Burza Ducha Św.”), Ruch przeszedł przez typowe stopnie iluminizmu: nowe życie w kościele, entuzjazm, tajemniczość ruchu i różne inicjacje (typowe dla Afryki), fala „nawróceń”, charyzmaty, dużo ludzi w Kościele. W 1972 roku ruch został potępiony przez abp z Kinshasa za heretyckie nauczanie, straszne uchybienia moralne: wspólnota dóbr a nawet osób oraz całkowite zniszczenie instytucji rodziny i małżeństwa.
Drugie wydarzenie, znaczenie bardziej znane to przypadek o. Vlasika, charyzmatycznego proboszcza w Medjugorie i 6 dzieci, którzy twierdzą, że mają regularnie, codziennie objawienia Matki Bożej. O. Vlasik i jego charyzmatyczni przyjaciele propagują te objawienia mimo, że nie przeprowadzono żadnego kanonicznego badania objawień, nie wypowiedzieli się kościelni eksperci (egzorcyści, specjaliści procesów kanonizacyjnych). Twierdzą oni, że dla prawdziwości objawień wystarczającym dowodem są cuda i charyzmaty. Jednak miejscowy biskup z Mostaru zarządza wymagane prawem kanonicznym badanie tych zdarzeń. Wynik jest negatywny: za dużo błędów dogmatycznych, sprzeczności w świadectwach wizjonerów, niedorzeczne wypowiedzi Matki Bożej, niewystarczające znaki nadprzyrodzonego objawienia. Contra factum non est argumentum!

„Są jednakże tacy, którzy się pospieszyli, uprzedzając osąd Kościoła. Ogłosili «cuda i zjawiska nadprzyrodzone», a z ołtarza głosili prywatne objawienia, co jest zakazane aż do czasu, gdy Kościół uzna te objawienia za autentyczne. Z tego też względu wiele środowisk wstrzymało się z organizowaniem pielgrzymek, czekając na osąd Kościoła. Najpierw, Komisja ds. Medjugorie 24 marca 1984 r. wysłała ostrzeżenie. Bez rezultatu. Potem Konferencja Biskupów, w październiku tego samego roku, zakazała organizowania oficjalnych pielgrzymek do Medjugorie («oficjalnie» oznacza organizowanie wspólne i zbieranie osób). Bez skutku. Następnie, w Rzymie, Kongregacja Doktryny Wiary, 23 maja 1985 r. wysłała do Konferencji Biskupów Włoskich list z prośbą o podejmowanie wysiłków w celu ograniczenia pielgrzymek organizowanych z Włoch do Medjugorie… a także wszelkiego rodzaju propagandy. Również bezskutecznie. Wreszcie, J.E. kard. Franjo Kuharic i ja osobiście, w imieniu Konferencji Biskupów Jugosławii, 9 stycznia 1987 r. ogłosiliśmy publicznie deklarację: «Nie jest dozwolone organizowanie pielgrzymek i innych manifestacji motywowanych nadprzyrodzonym charakterem, który mógłby być przypisywany wydarzeniom w Medjugorie». Jest to deklaracja najwyższej wagi kościelnej i winna być respektowana”[1].

Na wyniki tego badania zareagowali wszyscy ważniejsi przywódcy ruchu charyzmatycznego (Tardiff, siostra Bridge McKenna, o. Daniel Ange, Laurentin), którzy ręczą wbrew opinii biskupa za prawdziwość objawień i świętość o. Vlasika. Biskupi zakaz pielgrzymek do Medjugorie i polecenie przeniesienia proboszcza zostały pogardliwie zlekceważone.
Kilka lat później o. Vlasik porzuca sutannę i rozpoczyna wspólne życie z byłą zakonnicą. Ale ile razy w objawieniach w Medjugorie „Matka Boska” go broniła i uroczyście deklarowała jego niewinność!!!
We wszystkich wspólnotach ruchu charyzmatycznego widać tendencję do bezpośredniego kontaktu z Duchem Św. Towarzyszy temu pewność, że słyszane głosy, objawienia i zmysłowe rozpoznawanie Boga są prawdziwe. Każda inspiracja i każde szczególne uczucie religijne jest w ich przekonaniu związane z Bogiem. Podświadomość staje się nieomylnym głosem Boga. Psychologia uczy jakie myśli, słowa, obrazy funkcjonują na poziomie podświadomości: uczucia zemsty, instynkt seksualny, intensywne obrazy (albo niezwykle atrakcyjne, albo niezwykle odrażające), sympatie wywołane miłym wrażeniem albo antypatie wywołane niemiłym wrażeniem. Jeśli brakuje zewnętrznego sędziego, który zadecyduje z autorytetem rozumu i przykazań boskich o tym, co jest dobre i złe w tym wewnętrznym życiu uczuć, doświadczeń i wrażeń, to wtedy sam człowiek staje się samemu sobie najwyższym autorytetem i twierdzi, że te uczucia są charyzmatem, są głosem Ducha Św.
Dlatego właśnie św. Jan od Krzyża i wszyscy znawcy życia mistycznego jednogłośnie mówią, jak niebezpieczne jest myśleć, iż te wewnętrzne głosy pochodzą od Boga. W 90% przypadków chodzi o autosugestię, w 9% to wpływ diabła. Nawet papież Paweł VI, który wiele razy chwalił Odnowę w Duchu Św., dostrzegał fałszywy dar proroctwa:

„Gdyby Duch Św. bez przerwy był do dyspozycji tych ludzi, gwarantując swoje błogosławieństwo i nieomylność zawsze i wszędzie (a ludzie ci twierdzą, że ich osobiste doświadczenie, ich subiektywne i chwilowe inspiracje są sprawdzianem oraz kryterium prawdziwości religii i kanonu, według których cała nauka religijna powinna być interpretowana) to byłoby to ponownym wprowadzeniem protestanckiego fundamentu wolnej inspiracji lub subiektywizmu, w którym każdy przyjmuje swoją wiarę i swoje nauczanie od Ducha Św.” (24 IX 1969 r.)

Subiektywizm oznacza, ze wszystko jest odnoszone do podmiotu, do ducha człowieka, który bezpośrednio decyduje o tym, w co chce wierzyć. Nie ma już innego autorytetu na ziemi, tylko jego własne sumienie i inteligencja. W ten sposób człowiek czyni z siebie samego Pana, który jest sam w sobie sędzią i prawem. On sam decyduje, jak należy interpretować Pismo Święte i w jaki sposób się modlić. Magisterium i autorytet Kościoła nie mają nawet najmniejszego wpływu na charyzmatyzm. Dla ruchu nowym „magisterium” jest charyzmat proroctwa, przy tym głos pasterza czy przywódcy wspólnoty jest traktowany jak bezpośrednie objawienie Boże. Dlatego prawdziwym autorytetem charyzmatyków już nie jest proboszcz parafii czy biskup diecezji, lecz przywódca ruchu, wspólnoty, ojciec chrztu w Duchu Św.

Fundament charyzmatyzmu

Cała duchowość charyzmatyzmu ma jako fundament: doświadczenie religijne oraz głębokie uczucie obecności Boga. Im więcej tych doświadczeń tym doskonalszy jest człowiek.
Św. Jan od Krzyża (Droga na Górę Karmel, II, 10) bardzo szeroko mówi o tej sprawie. Zasadą życia duchowego, życia wewnętrznego jest to, że Pan Bóg i jego jakość daleko przewyższają możliwości percepcji naszych pięciu zmysłów. Bóg jest duchem i zmysły nie mogą sięgnąć realności ducha. Dlatego zmysły nie są instrumentami przystosowanymi, zdolnymi do poznania rzeczywistości niebiańskiej. Bóg jest tak wielki, że zmysły pewno nie mogą doświadczyć czegoś od Niego. Rozum może pośrednio poznać istnienie Boga badając stworzenie (Rz 1, 20) i w ten sposób stwierdzić jedynie Jego istnienie, i kilka przymiotów doskonałych jak np. to, że jest stworzycielem, Najwyższym Dobrem, Celem wszystkich stworzeń, że jest Wieczny, wszechmogący. Jedynie wiara może sięgnąć do jego życia wewnętrznego, przekonać, że wszystko to co nam objawił jest prawdą, nawet jeśli nie możemy tego wiedzieć i doświadczyć.
Próba ogarnięcia Boga przez zmysły i przez doświadczenia zmysłowe grozi wielkim niebezpieczeństwem.
Po pierwsze często takie doświadczenia są tylko iluzją i błędem.
Po drugie uczucia „obecności Bożej” powodują, że dusza jest zadowolona z samej siebie i sądzi że już jest bardzo bliska Panu Bogu, może nawet już jest święta. To pycha przychodząca od szatana, który wie, że pycha jest najstraszniejszym z wszystkich grzechów. I dlatego z chęcią używa swoich możliwości wywierania wpływu na zmysły człowieka by zwodzić go fałszywymi uczuciami. Dlatego nigdy nie wolno twierdzić, że dusza pragnie tych uczuć, wręcz przeciwnie, jeśli takie uczucia są, musi ona uwolnić się od nich i zachować się w czystym i prostym akcie wiary…
Po trzecie dlatego, że te uczucia są niebezpieczeństwem dla wiary. Wiara jest wielką cnotą, polega na trwałej zgodzie i mocnym przekonaniu, że to co Pan Bóg objawił jest prawdą, jedyną prawdą i w tej prawdzie powinien człowiek żyć, powinna ona przenikać wszystkie myśli, słowa, czyny aż do śmierci.
Jeśli sprowadzi się wiarę jedynie do uczucia albo zmysłowych doświadczeń, to religia przestaje być sprawą rozumu, inteligencji, duszy, ducha lecz staje się sprawą instynktu, uczuć, podświadomości. W tym momencie religia straci swoją istotę, swoją więź z Bogiem, stanie się tylko częścią psychologii, sprawą ludzkiej wiedzy i nic więcej. Oto fundament całego modernizmu potępionego przez papieża św. Piusa X:
„W uczuciu religijnym – jeśli je głębiej zbadamy – wykryjemy łatwo pewną intuicję serca, przez którą człowiek bez żadnego pośrednictwa doświadcza rzeczywistości pierwiastka Bożego i w ten sposób powstaje pewność o istnieniu i obecności Boga. (…) I to jest owo prawdziwe doświadczenie, przewyższające wszelkie doświadczenie rozumowe. (…) Według modernistów, gdy ktokolwiek to doświadczenie osiągnie, staje się prawdziwie wierzącym„[2].
Takie doświadczenie nie pomaga, lecz raczej przeszkadza wierze. Zamiast pogłębiać wiarę, tzn. przekonanie i życie w świetle boskich objawień, pogłębia się życie według własnych zmysłów i przekonanie o własnej wartości, innymi słowy: pychę.

Poszukiwanie sensacji

Nie chodzi tutaj o podstawowe przekonanie, że uczucia obecności Bożej są znakami doskonałości i świętości, zasadą naszej religii. Tutaj chodzi o samą istotę aktu religijnego, modlitwy i nabożeństwa! Jak ma się kształtować nabożeństwo i modlitwa? Co to jest? Kto stoi w centrum nabożeństwa? Uwielbienie Pana Boga, kult Chrystusa czy coś innego?
Dla charyzmatyków to przede wszystkim „doświadczenie charyzmatyczne”, uczucie, żywe wrażenie aż do łez. Nadzwyczajne rzeczy dzieją się w głębokościach naszego serca. Żyjemy trochę naszym snem! Modlitwa to rodzaj samorealizacji, szukanie euforii i radości. To żywe świadectwo wiernych o Bogu. Jeśli osiągnie się to szczęście, wtedy czuje się kontakt z Bogiem: ekstaza, dar łez, języków. Uczucie lekkości, otwarcia się na wszystko. „Byłem naprawdę otwarty, zupełnie otwarty. Ale do czego?”[3].
Ta samorealizacja chce wyrażać się w dowolnych gestach i tańcach, w tworzeniu własnych spontanicznych modlitw… Dokładnie ten sam rodzaj wyrażania własnych religijnych uczuć znajdujemy w religiach wschodnich. Więź charyzmatyzmu z Jogą, Zen, Krishną jest bardzo bliska. Zawsze chodzi o własne „JA”. To bardzo niebezpieczne dla zbawienia, jeśli w centrum życia religijnego już nie stawia się Boga i życia wiecznego w niebie, lecz człowieka i szczęśliwe życie na ziemi.
Pragnienie nadzwyczajnych zdarzeń jest cechą charakterystyczną charyzmatyzmu. Jest to dla nich sprawdzenie błogosławieństwa o obecności Ducha Św. jak już to stwierdziliśmy, jest to jedna z przyczyn sukcesu ruchu.
Komentarze świętych np. św. Wincentego z Ferrier podkreślają, że pragnienie uczuć i nadzwyczajnych doświadczeń jak wizje, ekstazy, cuda, zmysłowe doświadczanie Boga jest strasznym niebezpieczeństwem dla duszy. Dlaczego? Dlatego, że takie pragnienia przychodzą z próżnej ciekawości wobec majestatu Bożego, z braku wiary, a może nawet z żądania pysznej, szczególnej bliskości z Bogiem. Dlatego też, diabeł korzysta z tego pragnienia i pokazuje duszy błędne wizje i objawienia, bo on ma naturę anielską i może wywierać wpływ na zmysły, fantazję, i wyobraźnię. Skutkiem takich pragnień jest pycha, duchowy egoizm i utrata wiary. Bowiem w końcu własne t uczucia stają się ważniejsze niż nauczanie Kościoła. (Zob. św. Wincenty z Ferrier, Życie duchowne, VIII, 1.)
W ten sam sposób św. Jan od Krzyża nazywa te pragnienia dziełem diabła:
Trzeba zaś wiedzieć, że… nigdy nie wolno im ufać ani ich dopuszczać, trzeba raczej od nich uciekać, nie badając nawet, czy są dobre czy złe. Im bardziej bowiem są zewnętrzne i cielesne, tym mniej niepewne jest ich pochodzenie od Boga. Dla Boga bowiem bardziej właściwe i zwyczajne jest udzielanie się w duchu, w czym jest więcej bezpieczeństwa i korzyści dla duszy niż przy udzielaniu się zmysłowym, w którym zazwyczaj jest wiele niebezpieczeństwa ułudy, ponieważ zmysł cielesny chce być sędzią i rozjemcą w sprawach duchowych, uważając je za takie, jakimi je odczuwa, podczas gdy one są tak różne, jak różne jest ciało od duszy, a zmysły od rozumu. Albowiem zmysły ciała jeszcze mniej pojmują rzeczy duchowe, aniżeli zwierzę pojmuje rzeczy rozumne… Ponadto w duszę przeżywającą te nadprzyrodzone rzeczy wkrada się często tajemne przekonanie o swej wartości przed Bogiem, co jest przeciwne pokorze. Także i szatan sprytnie ukazuje jej zmysłom często zjawy, przedstawiając wzrokowi postacie świętych i blaski najwspanialsze; słuchowi łudzące słowa; powonieniu zapachy miłe i słodkości ustom a dotykowi rozkosz, I znęciwszy w ten sposób zmysły, wtrąca je w wielkie nieszczęście… Pożądanie tych objawień otwiera drogę szatanowi, by mógł duszę oszukiwać innymi widziadłami, które umie on bardzo dobrze naśladować i przedstawiać je duszy jako dobre. Mówi bowiem Apostoł, że diabeł może się przemienić w anioła światłości (2 Kor 11, 14)”[4].

Charyzmatyzm a ekumenizm, protestantyzacja Kościoła

Duchowość i wewnętrzne życie ruchu polega na imitacji praktyk protestanckich zielonoświątkowców. Ta „katolicka kalka” tych sekt widoczna jest we wszystkich dziedzinach (modlitwy, nabożeństwo, działalność, charyzmaty…). Często nawet samo nauczanie i regulamin przewiduje kazania, wykłady, uczestnictwo w zjazdach protestanckich pastorów i sekt zielonoświątkowych. I tak na przykład Neokatechumenat wyznaje protestancką naukę spowiedzi:
Wszystko, co wam głosiliśmy o miłości Boga i o przebaczeniu grzechów, zrealizuje się teraz, ponieważ Bóg daje nam władzę nie tylko zapowiadania przebaczenia ale także głoszenia go za pomocą znaku… W Kościele pierwotnym przebaczenie nie było udzielane poprzez rozgrzeszenie, ale poprzez pojednanie z całą wspólnotą przy pomocy znaku ponownego przyjęcia do zgromadzenia w akcie liturgicznym…
Wartość obrzędu nie tkwi w absolucji, zważywszy, że w Jezusie Chrystusie wszyscy już otrzymaliśmy przebaczenie.. To obecna wspólnota Kościoła, znak Jezusa Chrystusa wśród ludzi, która konkretnie udziela przebaczenia”.

Odnośnie Mszy św. Katecheza Kiko i Carmen mówi:

Eucharystia, pamiątka paschy Jezusa, to jest jego przejścia ze śmierci do życia, ze świata do Ojca, jest podniosłym wydarzeniem w którym doświadczamy zmartwychwstania…, to jest obwieszczenia naszego przebaczenia i naszego zbawienia, ponieważ to wóz ognisty przybędzie by nas przenieść do chwały… Idee ofiarnicze weszły do Eucharystii poprzez pobłażliwość względem mentalności pogańskiej; masy pogan, przeżywały liturgię chrześcijańską według swojej wizji religijnej skierowanej na ideę ofiary, w budowli, którą tworzy Bóg, fundamentem były idee ofiarnicze, które miał Izrael, a które zostały pokonane przez samych Izraelitów w liturgii paschalnej, obecnie kiedy budowla jest wzniesiona, powraca się do tych fundamentów, to jest do idei ofiarniczych i kapłańskich pogaństwa. Średniowieczne dyskusje o ofierze dotyczyły rzeczy, które istniały w pierwotnej Eucharystii, zważywszy, że nie było tam żadnej ofiary krwawej, ani nikogo kto by się poświęcił, Chrystusa, ofiary krzyża, Kalwarii; ale tylko ofiara uwielbienia poprzez wspólnotę z Paschą Pana, inaczej mówiąc jego przejściem ze śmierci do zmartwychwstania”.

Coraz liczniejsze są również zjazdy ekumeniczne. Od 1985 r. prawie wyłącznie spotkania i pielgrzymki międzyreligijne. Oczywiście, również czasopisma, książki i inne publikacje charyzmatyków pełne są dzieł autorów protestanckich. Łatwo stwierdzić, że oficjalne spotkania ekumeniczne w Kościele są często organizowane i kierowane przez charyzmatyków. Powszechnie uznano, że protestantyzm jest autentycznym środkiem zbawienia.
Jestem protestantką, wiem, że Bóg chce, abym pozostała protestantką, aby być świadkiem doświadczeń i bogactw u mojego Kościoła”. (Wypowiedź członka wspólnoty Bethania).
Charyzmatyzm żywi wielki szacunek dla Lutra i innych wybitnych protestantów. W artykułach i książkach charyzmatyków fundamentem argumentacji jest hegeliańska synteza. Porównują tezy autorów różnych wyznań i formułują syntezę.

Wpływ żydowski

Ekumenizm z Żydami jest ważnym punktem w programie licznych wspólnot charyzmatycznych, a zwłaszcza zgromadzenia «Lew z Judy»” (Monique Hébrard[5])
Naród żydowski jest narodem Bożym; zawsze jest narodem Bożym! Zawsze posiada swoje obietnice, zawsze jest w nim obecność Ducha Św. Jestem świadkiem, że dzisiaj naród żydowski żyje naprawdę w Duchu Św.” („Revue Tychique”, ks. Georges Mauriac[6])
Dzisiaj istnieją dwa narody Boże i każdy ma swój grzech. Grzechem narodu Izraela jest zaprzeczenie Chrystusa; grzechem narodu chrześcijańskiego jest zaprzeczenie własnych korzeni tzn. antysemityzm w prawie całej historii Kościoła”. (Reuen Berger[7])
Dlatego mówimy do Żydów: nauczcie nas! Uczcie nas Pisma Świętego Bo wy jesteście pierwszym, starszym narodem...” (Brat Efraim[8])
Charyzmatycy uznają, że obecna religia Żydów jest drogą do zbawienia. Nie ma potrzeby nawrócenia:
Pragniemy tylko, aby byli wiernymi swojej własnej tożsamości. Musimy być bezinteresowni. Nie możemy chcieć, aby Żydzi stali się chrześcijanami – to byłoby strasznym egoizmem – lecz po prostu niech będą coraz bardziej wierni temu, czego Pan Bóg oczekuje od nich.
Nie ma prawdziwego dialogu judeochrześcijańskiego, jeśli chrześcijanie nie są prawdziwymi chrześcijanami a Żydzi prawdziwymi Żydami” (ks. Georges Mauriac[9]).

Charyzmatyzm – nowym Kościołem?

Szacunek do wszystkich wyznań i zniszczenie misji nawrócenia do Kościoła Katolickiego. Taki stan uważają charyzmatycy za wolę Bożą. Według nich każdy powinien, zgodnie z Bożym zamysłem pozostać w swojej religii. Oto „prawdziwa Odnowa w Duchu Św. – charyzmatyzm we wszystkich kościołach przez nawrócenie do żyjącego Chrystusa” (A. Bremond[10]).
Kościół Katolicki został w ten sposób umieszczony w szeregu wielu innych kościołów. Bez najmniejszego rozróżnienia mówią o kościołach (prawosławnym, protestanckim i katolickim). Podczas zjazdu „Jerusalem 84” zaprezentowali zarys nowej religii („Convention charismatique de la Porte ouverte”):
To synteza czterech wielkich tradycji chrześcijańskich. Zjednoczyć bogactwo tych tradycji, przy tym każda z nich zachowa swą tożsamość, ale odtąd o wiele bogatszą niż przedtem„[11].

Jaką rolę w Kościele odgrywa odnowa charyzmatyczna? Mówi się, że to nowa ewangelizacja. Ale jaka?

To nowa nadzieja. Bóg chce odnowić swój Kościół. Dlatego stworzył ruch nowego zesłania Ducha Św. Pierwszym strumieniem ruchu był ruch zielonoświątkowy, drugim strumieniem jest charyzmatyzm w Kościele. A jaki będzie trzeci? Bo odnowa charyzmatyczna jest ledwie początkiem„[12].

Obecnym zadaniem Ruchu jest przygotowanie wielkiej Odnowy, pracując w zależności od hierarchii kościelnej lecz mając swoją własną duchowość, swoje własne praktyki i regulaminy. Ale już przygotowuje się wielką Odnowę, gdzie wszyscy będą braćmi (protestanci, prawosławni i żydzi). Ruch charyzmatyczny nie jest środkiem, nie jest dziełem Kościoła lecz jest samym Kościołem, jest Kościołem w Ruchu, jest odnowionym Kościołem[13].
Odnowa Charyzmatyczna postrzega się jako super-Kościół!

„Według ks. Matthieu (sekretarz generalny episkopatu kanadyjskiego), Kościół winien obecnie wcielić w siebie, poprzez ustawiczne odradzanie się mistyczne i wspólnotowe, wszystkie ruchy odnowy, jakie zaistniały od półwiecza. Aby utrzymać tym sposobem Kościół w stanie odnowy, nie trzeba, jak mówi, zbytnio instytucjonalizować; proroków trzeba przygarniać, zamiast ich odtrącać z obawy, by nie okazali się fałszywymi, a wszyscy wierni winni się nauczyć używania swoich «duchowych odbiorników»”[14].
Peter Hocken, pisarz charyzmatyczny, mówi o różnych religiach zaangażowanych w ruch charyzmatyczny:
Skoro zgromadził nas Duch Święty i natchnął nas Bóg w sposób identyczny, to prowadzi do miłości, do szacunku i do zaufania wobec dzieła Bożego w naszym bliźnim”[15].

Można się zapytać, o jakim Bogu on mówi. Dokładnie to samo powiedział mason Yves Marsaudon, tyle, że nie użył imienia Bożego:

My, masoni, deklarujemy: katolik, prawosławny, protestant, muzułmanin, hindus, agnostyk… to wszystko dla nas jest tylko imieniem. Nazwisko wszystkich imion to: Masoneria!„[16].
Aby osiągnąć ten cel jakim jest uniwersalna religia masońska, potrzebna charyzmatykom własnego autorytetu; taką rolę pełnią przywódcy:
Jeśli chcemy być Odnową charyzmatyczną, potrzebujemy przywódców charyzmatycznych… Klucze do całej odnowy życia chrześcijańskiego są w rękach naszych pasterzy, liderów, katechetów” (Steve Clark).

Hierarchia przez Chrystusa założona już nie ma wielkiej wartości w takim systemie. Zresztą wielu księży, którzy mają w ruchu autorytet zawdzięcza go funkcji pasterza a nie godności kapłańskiej. To przywódcy, liderzy ruchu organizują nauczanie, propagują ekumenizm i przygotowują wielką Odnowę…

Pochodzenie charyzmatów – boskie czy szatańskie?

Charyzmatycy uważają, że nadzwyczajne zdarzenia są znakiem i sprawdzianem obecności Ducha Św. To nowe doświadczenie wszechmocy Bożej w duszy, prawdziwa Odnowa życia duchowego. Ale jeśli to prawda, to jak Kościół mógł istnieć przez ponad siedemnaście wieków bez tego zasadniczego środka uświęcenia i zbawienia. Tak zresztą otwarcie twierdzi Neokatechumenat:
Historia Kościoła kończy się edyktem cesarza Konstantyna (313 r.) i zaczyna się na nowo dopiero dzięki Drugiemu Soborowi Watykańskiemu” (Katecheza).

Ruch otrzymał ryt „chrztu” od zielonoświątkowców. Tym samym po raz pierwszy w historii protestancki rytuał znalazł się we wnętrzu Kościoła Katolickiego i jest nawet traktowany jako najważniejszy znak obecności Bożej. Czy więc protestantyzm jest i był prawdziwą religią a katolicyzm przez cały czas tkwił w błędzie? Charyzmaty są identyczne u protestantów, żydów i katolików. Czyżby więc Bóg dawał swoją łaskę wszystkim religiom i potwierdzał prawowitość wszystkich wyznań poprzez swoje cuda? Byłby więc Bóg nielogiczny i w sprzeczności z samym sobą potwierdzając wykluczające się wzajemnie nauczania dotyczące jego jakości, działalności i Jego życia wewnętrznego?

Chrzest w Duchu Świętym jest udzielany poprzez nałożenie rąk. Jest to rytuał i gest inicjacji, przekazania władzy i mocy. Pierwszym ogniwem tego łańcucha jest nie–katolik. Skąd przychodzi nakaz przekazywania? Jeśli ani nie z Pisma Świętego, ani z Tradycji Kościoła, ani nawet z historii protestantyzmu, to zaczął się on 1 I 1900 r. Co to oznacza? Takie rytuały istnieją w różnych tajemnych i zgromadzeniach praktykujących inicjacje: masoneria, różokrzyżowcy, kabała, religie animistyczne…
W Kodeksie prawa kanonicznego (kanon 1258) jest sformułowany zakaz uczestniczenia w ceremoniach niekatolickich pod karą ekskomuniki. A jeśli ktoś nie tylko uczestniczy w rytuale, ale nawet przyjmuje sam istotny ryt tych sekt?

Aż do roku 1960 żaden teolog katolicki nie uznawał mówienia obcymi językami, prorokowania, uzdrawiania za owoce Ducha Świętego. Wręcz przeciwnie. W Rituale Romanum jest napisane, że mówienie w nieznanym języku jest pierwszym z zewnętrznych znaków diabelskiego opętania[17].

Co do cudów uzdrawiania, to też istnieją one w sektach heretyków a nawet w religiach wschodnich. (Zob. Mt 24, 24: „Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych”). „Po owocach ich poznacie!”. Jeśli nie ma istotnych różnic między cudami u charyzmatyków a cudami sekt heretyckich, spirytyzmu i magii, to znaki te na pewno są diabelskie.

Teologia określa moc diabła na podstawie słów św. Pawła, że diabeł ukazuje się jako anioł światłości. Może objawić się pod zewnętrzną postacią Jezusa Chrystusa, N.M.P, anioła czy świętego. Zwykłe zjawia się pod piękną i postacią i wabi duszę iluzją, że tak piękny może być jedynie Bóg. Może symulować dary nadprzyrodzone: ekstazy, lewitacje. Stygmaty, uzdrowienia, przemieszczanie w przestrzeni rzeczy lub osób, fenomen światła, muzyka, niezwykłe dźwięki, zaskakujące wypowiedzi, objawianie najskrytszych tajemnic serca innemu człowiekowi, mówienie rzeczy które przekraczają rozum człowieka. Cała historia misji Kościoła Katolickiego i nauka demonologii są pełne takich zdarzeń. Kościół zawsze brał pod uwagę rozróżnienie między nadzwyczajnym zjawiskiem a prawdziwym nadprzyrodzonym cudem. Ten kto tego nie odróżnia popada w błąd. Uważa bowiem, że wszelkie nadzwyczajne zjawiska przychodzą od Boga.
Pod postacią anioła światłości może ukazywać się diabeł. W ten sposób łatwiej wprowadzić wiernych w błąd. Dlatego tak długo jak to tylko możliwe próbuje ukryć swoją twarz. Ludzie mają wierzyć, że chodzi o natchnienie Boga. Nie jest problemem dla niego pójść na ustępstwa zakładając, że w końcu osiągnie swój cel: wprowadzi dusze w błąd i zaszkodzi Kościołowi Świętemu.
Nie waha się więc prawić pobożnych kazań, zapraszać do modlitwy, do pokuty, do postu a nawet do przyjmowania sakramentów. Nie waha się trochę przegrać aby potem wygrać wszystko. (By doprowadzić Lutra do pychy zachęcił go do straszliwej pokuty. W wielu ruchach heretyckich jest tak samo: dużo pokuty, modlitwy i z początku lepsze życie).
Moc diabła jest ogromna ale nie bezgraniczna. Można więc poznać drzewo po owocach. Wcześniej czy później można stwierdzić, że to nie sprawa Pana Boga. Pan Bóg jest czystym światłem, nie ma w Nim ciemności. Zaledwie drobny znak ciemności (byłby on sprzeczny z Bożą godnością) wystarczy by dostrzec, że ten ruch, objawienia… nie są dziełem Boga. A jeśli nie są dziełem Boga mogą być jedynie dziełem szatana.
Dlatego Kościół zawsze nakazuje kanonicznie sprawdzać każdy przypadek gdy mają miejsce takie nadzwyczajne zjawiska. W ruchu charyzmatycznym nigdy takiego badania nie przeprowadzono. Podstawową zasadą, fundamentem takiego badania jest zasada: „Bonum ex integra causa, malum ex quocumque defectu” (dobro wynika z całkowitej przyczyny, zło wynika z jakiegokolwiek braku). Ponieważ Pan Bóg jest najwyższym dobrem („całkowitą przyczyną”), nie może być w nim braku, wady czy błędu. Jeśli więc istnieje choćby mały błąd czy wada czy tylko brak integralności dobra, to nie pozostaje nic innego jak uznać, że przyczyną takiego niepełnego dobra czy zjawiska jest diabeł. W charyzmatyzmie jest całe mnóstwo rzeczy na pewno niezgodnych z wolą Boga i prawdziwą religią.

Moralne uchybienia

We wspólnotach charyzmatycznych dochodzi nie rzadko do wielu uchybień moralnych. Kwestionowane są naturalne i nadprzyrodzone instytucje: rodzina, reguły zakonne, kapłaństwo. W niektórych wspólnotach decyzję o ilości dzieci podejmuje ogół członków. Oni również decydują o wychowaniu dzieci. Wspólnota dostosowuje reguły zakonne do swoich potrzeb i demokratycznych opinii członków. Tym samym zakonnik czy zakonnica będący członkiem wspólnoty służy dwóm panom: wspólnocie i zakonowi. Jest to sprzeczne z prawem kanonicznym, które stanowi, że zakonnik podlega tylko regułom zakonnym i prawu kościelnemu.
Również ponad kapłanem znajduje się wspólnota. Władza kapłana we wspólnocie nie wynika ze święceń lecz z i nadania wspólnoty. Najczęściej przełożonymi są ludzie świeccy. Jest to wbrew hierarchicznej strukturze Kościoła. Charyzmatyzm tworzy system w którym to on a nie hierarchia jest najwyższym sędzią i prawem dla tych, którzy i angażują się w życie ruchu.
Przywódcy wspólnot charyzmatycznych posługują się kłamstwem by zjednać sobie przychylność Kościoła. Neokatechumenat nigdy nie poinformował ani Pawła VI ani Jana Pawła II o istnieniu Katechezy, której treść jest jawnym odrzuceniem katolickiej nauki. Pozycja ta jest przeznaczona tylko dla zaufanych członków wspólnoty. Ezoteryzm obecny we wspólnotach charyzmatycznych prowadzi do pychy i pogardy dla nauki i prawa Kościoła.
Podsumowując te krótkie rozważania o ruchu charyzmatycznym który prowadzi do pogardy dla wiary katolickiej, protestantyzuje Kościół, owocuje obojętnością religijną budowaną na modernizmie, stanowi element budowania przy pomocy masonerii religii ogólnoświatowej, otwiera poprzez chrzest w Duchu Św. serca członków na bezpośredni wpływ diabła, nie można zapominać, że wszystko to odnosi się do samego ruchu, jego zasad i metod działania. Nie przekreśla on oczywistych faktów, że w ruchach odnowy charyzmatycznej, tak jak i w wielu innych religiach, działają ludzie wspaniali, bezinteresowni i głęboko pobożni.

zeslanie_duchaNie ma wątpliwości. Odnowa musi nastąpić. Odnowa musi przyjść od Ducha Świętego. Ale jak będzie działał Duch święty? Sam Jezus Chrystus daje nam odpowiedź:
„A Pocieszyciel Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co ja wam powiedziałem” (J 14, 26).
Dzieło zbawienia dokonuje się przez wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa Chrystusa. To On przyniósł nam całą Prawdę, to On pokazał nam ostateczną drogę do wiekuistego szczęścia. Dzieło Ducha świętego będzie docierało na cały świat i do wszystkich ludzi dobrej woli właśnie z tą Prawdą, z tą łaską zbawienia. Tak więc nie może być innej ewangelii Ducha Świętego, innej nowiny, której nie ma w ewangelii Jezusa Chrystusa. Nie może być nowego chrztu w Duchu Świętym, nowego rytu nie ustanowionego przez Jezusa Chrystusa. Duch Święty działa w Prawdzie Jezusa Chrystusa przypominając tylko to, czego nauczał Jezus Chrystus i nic innego.
Odnowa przychodząca od Ducha Świętego jest przywróceniem wiecznej i niezmiennej Wiary, świętych instytucji ustanowionych przez Jezusa Chrystusa: Mszy Wszechczasów, ważności sakramentów, głębokiego duchowego nauczania Kościoła. Jednym słowem jest odnową Świętej Tradycji Kościoła, Tradycji od której w ciągu ostatnich 30 lat Kościół odchodzi coraz bardziej. Powoduje to, że katolicy są jak dzieci, które utraciły kontakt z rodzicami i korzeniami własnej rodziny. Są jak gałęzie odcięte od pnia i korzeni drzewa. Nic dziwnego, że są zdezorientowani, że każdy mówi coś innego o religii i odnowie życia chrześcijańskiego. Dzisiaj nazywamy to pluralizmem, wielkim słowem, które zdaje się odpowiadać wolności człowieka a w rzeczywistości jest całkowitym fiaskiem zdrowego rozsądku, odrzucając możliwość istnienia Prawdy obiektywnej.
Odnowa musi przynieść przede wszystkim odnowę naszej wiary. Wiary rozumianej nie jako rodzaj nierzeczywistego religijnego uczucia, ale jako przekonanie, że Pan Bóg przemawiał i działał i, że zesłał swojego własnego Syna i, że wszystko co Jezus Chrystus, Syn Boży, mówił i czynił jest prawdziwe, jest jedyną i wieczną Prawdą.
„A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3).
Powinniśmy więc również odnowić naszą wiedzę o wierze. Musimy usiąść i znów nauczyć się, czego nauczał nas Bóg poprzez nieomylne magisterium Kościoła, Pismo Święte i Tradycję Apostolską. Jasność powróci do naszego umysłu i będziemy mogli umocnić się dzięki Prawdzie i solidnym fundamentom wiedzy. Powinniśmy zawsze pamiętać, że nikt nie może kochać tego, czego nie zna. Im bardziej kogoś poznamy tym bardziej możemy go kochać.
Ta wiedza oświetli sytuację w której sami się znajdujemy: nasze życie doczesne jest zawieszone „między dwoma wiecznościami”, a na nas spoczywa odpowiedzialność za własną duszę, albo ją zbawimy albo potępimy. Obietnica wiecznego szczęścia i niebezpieczeństwo wiecznego potępienia jest jedną z podstawowych prawd całego chrześcijaństwa. Jeśli ktoś w to nie wierzy to może spalić swoją Biblię, ponieważ niemal na każdej jej stronie można znaleźć potwierdzenie tej prawdy.
Trzeba odrodzić również Miłość. Prawdziwą. Tę, która to Pana Boga a nie MNIE (z moimi uczuciami, instynktami, wrażeniami, z przywiązywaniem wagi do rozwoju własnej osobowości) stawia w centrum całego życia. Skupiona na Bogu duchowość jest obecna w całym nauczaniu i doświadczeniu świętych.
Trzeba odnowić sposoby wyrażania miłości ku Bogu i zjednoczenia z Nim: Mszę Świętą znów pojmować jako Ofiarę Krzyżową Jezusa Chrystusa powtarzaną w czasie i przestrzeni, składaną Bogu w akcie najwyższego uwielbienia, dziękczynienia, zadośćuczynienia i błagania. To w Mszy św. można odnaleźć samego Boga i Jego bijące jedynie miłością do Ojca i do nas serce. To tu odkrywamy źródło przebaczenia i siły do walki z codziennymi trudnościami, nadzieję w rozpaczy i pocieszenie w cierpieniu.
Prawdziwa odnowa nie nadejdzie bez pośrednictwa i nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Nie chodzi o sentymentalną pobożność lukrowanych obrazków czy powierzchownych piosenek. Chodzi o prawdziwie głęboką miłość dziecka do duchowej matki, która odkryje przed nim niezwykłe piękno tego wszystkiego co czyste, szlachetne i święte.
Spróbujmy dokonać takiej odnowy. Ocaliła ona już Kościół od arianizmu, wyrwała z głębokiego upadku X i XI wieku, uratowała od protestantyzmu, racjonalizmu i filozoficznego liberalizmu XIX wieku… Dlaczego obecnie nie mogłaby dokonać tego samego?

Przypisy:
[1] Zob. Deklaracja Biskupa Mostaru (Pavao Zanic) o Medjugorie z 25 lipca 1987 r., załączona do listu z 17 sierpnia 1987 r. do ojca Hugh.
[2] Ojciec Święty Pius X, Encyklika Pascendi dominici gregis, I, 2, s. 19.
[3] „Toteż dziwię się wielce, że spotyka się jeszcze dzisiaj dusze, nie posiadające za cztery grosze rozwagi, które posłyszawszy w chwilach skupienia jakieś słowa, uważają je wszystkie za słowa Boga. Twierdzą, że tak jest i mówią: «Bóg mi powiedział!» «Bóg mi dał taką odpowiedź». Najczęściej, oczywiście, nie są to słowa Boże, lecz ich własne odpowiedzi. Pragnienie takich rzeczy i przywiązanie do nich ducha sprawia, że same sobie dają odpowiedzi, sądząc przy tym, że Bóg do nich przemawia (…). Wpadają w wielkie błędy i niedorzeczności” (Św. Jan od Krzyża, Droga na górę Karmel, Kraków 1995, II, 29).
[4] Tamże, II, 11.
[5] A. de Lassus, op. cit., s. 111.
[6] Hilaire Campion w czasopiśmie „Le christ au monde”.
[7] „Tychique”, nr 50, s. 63.
[8] „Tychique”, nr 47, s. 5.
[9] Kaseta Carrefour judaisme, Wspólnota „Lew z Judy”.
[10] Brat Efraim w czasopiśmie „Cahiers du Renouveau”, nr 34, s. 31.
[11] Andre Bremont, Sur le chemin du renouveau, 1980, s. 253.
[12] A. de Lassus, op., cit., s. 122.
[13] Tamże, s. 126.
[14] M. Hébrard, op. cit., s. 124.
[15] Tamże, s. 114.
[16] A. de Lassus, op., cit., s. 126.
[17] „Signa autem obsidentis daemonis sunt: ignota lingua loqui pluribus verbis, vel loquentem intelligere” (Rituale Romanum, Editio typica, Titulus XI, Caput 1, par. 3, s. 607.)

Refleksje na marginesie książki Nowa Msza papieża Pawła

W 2014 roku nasze Wydawnictwo Te Deum dało czytelnikom do rąk książkę Michaela Daviesa pt. Nowa Msza papieża Pawła. Rzesze ludzi w Polsce uczęszczają na tę Mszę przynajmniej w każdą niedzielę i święta, traktując ją jako coś, co było zawsze i jako coś, co nie ma alternatywy. Tymczasem Msza Pawła VI jest w życiu Kościoła czymś nowym i wcale nie jest koniecznością.

Przez cały czas istnienia nowej Mszy niektórzy kapłani odprawiali Mszę tradycyjną, a część wiernych w niej uczestniczyła. Może tej ciągłości nie udało się utrzymać w Polsce, ale w niejednym kraju świata, a szczególnie Europy Zachodniej tak właśnie było. Dzieło Daviesa, opisując zjawisko powstawania nowej Mszy, ukazuje ją w jej rzeczywistym wymiarze. Rozpowszechniła się w Kościele, to prawda, ale wobec dwóch tysięcy lat rozwoju katolickiej liturgii obrządku łacińskiego jest krótkim epizodem, mającym swój ściśle określony początek.

Nowa Msza nie jest w stanie wyprzeć i zastąpić tej tradycyjnej, którą umownie można by w ostateczności nazwać „starą”. Mamy w Piśmie świętym Stary Testament i Nowy Testament. Tego dualizmu nie da się odnieść w analogii do liturgii. Stary Testament, choć szacowny i zacny, to jednak został już wypełniony i jako zrealizowane proroctwo rolę swą spełnił. Dlatego mówimy o nim „stary”. Ze „starą” Mszą jest inaczej. Skoro pojawiła się „nowa”, to tym samym tę wcześniejszą można określić jako „starą”, która jednak w rzeczywistości jest niezmiennie młoda, w jak najlepszym rozumieniu terminu „młodość”. Czytaj dalej

Mistrzowski plan Zniszczenia Kościoła Katolickiego – realizowany na naszych oczach!

Mistrzowski plan Zniszczenia Kościoła Katolickiego Dr Jerome Daninques,
lekarz miejski w Nowym Jorku

Część I. Mistrzowski plan
Ktoś pozostawił wielką zapieczętowaną kopertę, „zapomnianą” w moim medycznym gabinecie. Przez 2 miesiące nikt się po nią nie zgłosił. Otworzyłem ją wreszcie, chcąc znaleźć wewnątrz, być może, adres jej właściciela. Znalazłem w środku z wielkim zdziwieniem coś, co nazwano „Mistrzowski plan zniszczenia Kościoła”. Nikt tego „dzieła” nie podpisał i nie było również żadnego adresu. Był tylko bardzo precyzyjny plan zniszczenia Kościoła Chrystusowego. Było tam powiedziane, że jest ponad 1300 masonów, którzy stali się katolickimi księżmi dla zniszczenia Kościoła Chrystusowego od środka. Nie wiem, czy jest to prawdą, ale co wiem -jest prawdą, że „Mistrzowski plan” jest niesłychanie bezczelny i gdyby się powiódł, mógłby wyrwać Kościół z jego fundamentów. Stosownie do „Mistrzowskiego planu” Kościół ma zostać „zdemolowany” w dwutysięcznym roku. Zdecydowałem się ten plan opublikować, ponieważ uważam, że to pomoże otworzyć oczy wielu księżom oraz dobrym chrześcijanom zanim będzie za późno.

Bądźcie czujni, przyjaciele. Ktoś pracuje bardzo przeciwko Kościołowi. Otwórzcie wasze oczy! Nie śpijcie, kiedy diabeł nie śpi!
„Mistrzowski plan” wydaje się całkiem bezbłędny. Składa się on z trzech części: pierwszej – zawierającej konkretny plan zniszczenia, drugiej – jak tego dokonać, krok po kroku, trzeciej – kto ma tego dokonać.

Sens „Mistrzowskiego planu” jest niesłychanie prosty. Polega on na zaszczepieniu miłości i adoracji (kultu) dla człowieka, a wyeliminowaniu miłości i kultu dla Boga. Kiedy miłość Boga przestanie istnieć, ludzie nie będą zdolni do miłości, za to będą oni nienawidzić. Tak, więc pierwsze przykazanie Boskie ma być zastąpione słowami: „Miłuj tylko bliźniego swego jak siebie samego”, odrzucając pierwszą część „Miłuj Boga ponad wszystko, całym swym sercem, całą swoją duszą oraz całym swym rozumem”. Ten plan jest bardzo atrakcyjny, ponieważ wszystko w nim jest oparte na miłości bliźniego. I tak w imię tej miłości dobrzy katolicy, księża i biskupi będą łatwo przekonywani do zakończenia swej miłości do Boga. W imię miłości nastąpi próba zaszczepienia nienawiści do sensu tej miłości, jaką jest Bóg. Czy jesteście świadomi teraz, drodzy przyjaciele, jak nieobliczalne skutki może przynieść ten plan? Czytaj dalej

Ameryka na równi pochyłej – prof.Grzegorz Kucharczyk

Laicyzacja nie musiała się dokonać w nieubłagany sposób. Nie jest to anonimowy proces, tylko dzieło konkretnych rządów i konkretnych większości parlamentarnych, konkretnych ludzi dokonujących zasadniczych wyborów. Podobnie rzecz wygląda w przypadku obecnej, krytycznej chyba, fazy rewolucjonizowania Ameryki.

Błyskawica, która uderzyła w kopułę bazyliki świętego Piotra tuż po obwieszczeniu przez Benedykta XVI woli opuszczenia Tronu Piotrowego, okazała się potężnym znakiem. Bo też symbolem naszej, chrześcijańskiej cywilizacji jest właśnie ta Bazylika, a nie na przykład budynki WTC w Nowym Jorku. Jak wieść o abdykacji Ojca Świętego spadła niczym grom z jasnego nieba, tak i ten piorun uderzający w kopułę nad Konfesją świętego Piotra podkreślał wagę (moim zdaniem rewolucyjną) papieskiej decyzji. Dzisiaj, po dwóch latach od tego wydarzenia możemy powiedzieć, że była to również zapowiedź kolejnych uderzeń w podstawy chrześcijańskiej cywilizacji.

 Sąd Najwyższy – wehikuł rewolucji

Historia ostatnich miesięcy, a nawet tygodni, to zapis tych klęsk: wynik referendum w Irlandii na temat homoseksualnych pseudomałżeństw, ustawa o in vitro w Polsce, wreszcie ogłoszona 26 czerwca, podjęta większością jednego głosu decyzja Sądu Najwyższego USA zrównującego w sensie świeckiego prawa związki jednopłciowe z małżeństwami. Trudno nie zgodzić się z komentatorami, którzy przypisują temu ostatniemu wydarzeniu „kosmiczne znaczenie”.

Bo tak w istocie jest. Po 26 czerwca nic już nie będzie takie samo. Werdykt wydany przez amerykański Sąd Najwyższy wyznacza kolejny etap w rewolucyjnej działalności tego gremium. W „największej demokracji świata” to nie rzesze wyborców ostatecznie decydują o obliczu kulturowym – czyli najważniejszym – swojego kraju, ale pięć osób. Bo taką zwykłą większością (5:4) w minionych dziesięcioleciach ten sam sąd rewolucjonizował Amerykę – czy to w przypadku zgody na legalizację zabijania nienarodzonych czy odmawiając prawa do modlitwy (nawet w ciszy) na terenie szkół.

Patrick Buchanan, komentując na swoim blogu decyzję pięciu amerykańskich sędziów ws. legalizacji homoseksualnych nibymałżeństw, napisał: Mówi się nam, że Ameryka zmieniła się w takich sprawach jak aborcja i homoseksualizm. Ale chociaż myślenie może podlegać zmianie, prawa mogą się zmieniać i wyniki wyborów z pewnością zmieniły się, czy jednak prawda moralna zmienia się? Czyż Dziesięć Przykazań, chrześcijańska tradycja i Prawo Naturalne zdefiniowane przez Akwinatę były tylko dobre dla swoich czasów, ale nie dla naszych?

 Nadchodzi ucisk

Dla nas – czytelników i autorów piszących na tym portalu – są to pytania retoryczne. Choć nie miejmy złudzeń, decyzja z 26 czerwca przyspieszy proces, który już trwa – dopisywanie do podstaw naszej upadającej chrześcijańskiej cywilizacji jeszcze jednego dogmatu, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety. W tych dniach bowiem widzimy, jak trafnie Gilbert K. Chesterton zdefiniował dogmat jako „prawdę oczywistą, która została zakwestionowana”.

Za głoszenie tego dogmatu wierzący chrześcijanie (katolicy, protestanci) już płacą. Przypominanie bowiem tej, zakwestionowanej teraz przez pięciu amerykańskich sędziów oczywistości już dzisiaj jest w wielu europejskich krajach określane jako „mowa nienawiści” i w związku z tym penalizowane. Podobnie jak na przykład sprzeciw katolickich agencji adopcyjnych wobec oddawania dzieci do adopcji parom homoseksualnym. Ogłoszona w imię „wolności i godności” decyzja większości sędziów Sądu Najwyższego USA zwiastuje nadejście kolejnej fali despotyzmu i pogardy.

Sędzia Samuel Alito, autor jednego z czterech głosów mniejszości do fatalnego orzeczenia, przewiduje taki właśnie przebieg wydarzeń, pisząc w swoim votum separatum: Dzisiejsza decyzja jest uzurpowaniem sobie konstytucyjnego prawa należnego obywatelom – czy utrzymać, czy zmienić tradycyjne pojmowanie małżeństwa. […] Będzie ona służyć do oczerniania Amerykanów, którzy nie chcą przystać do nowej ortodoksji. […] Jeśli zwykła większość sędziów może wymyślić nowe prawo, a następnie narzucić je reszcie kraju, jedynym realnym ograniczeniem stojącym na drodze przyszłym większościom [sędziowskim] w robieniu tego, co im się podoba, będzie ich własne poczucie tego, co ci, którzy mają polityczną władzę i wywierają kulturowy wpływ, zechcą tolerować.

Jeszcze lapidarniej określił to kolejny autor głosu mniejszości w składzie Sądu Najwyższego, Chief Justice (odpowiednik naszego Prezesa Sądu Najwyższego) John Roberts, który w swoim votum separatum podkreślił, że „zamknięcie debaty zmierza do zamknięcia umysłów”. Ten sam sędzia słusznie zauważył, że uderzającą rzeczą jest to, jak dużo w sposobie rozumowania większości orzekającej w równym stopniu można zastosować do podstawowego prawa do zawierania małżeństwa przez więcej niż dwie osoby. Jeśli ‘bowiem istnieje godność w związku między dwoma mężczyznami lub dwiema kobietami, którzy (które) chcą się pobrać i należy to do ich autonomii, by dokonać takiego wyboru’, dlaczegóż miałoby być mniej godności w związku trzech ludzi, którzy wykonując swoją autonomię, dokonują zasadniczego wyboru zawarcia związku małżeńskiego?.

 Na co stać „pragmatyczną” prawicę?

Od lat zajmując się problemami laicyzacji w Europie (dziewiętnastowieczne Kulturkampfy), podkreślam, że laicyzacja nie musiała się dokonać w nieubłagany sposób, nie jest to anonimowy proces, tylko dzieło konkretnych rządów i konkretnych większości parlamentarnych, konkretnych ludzi dokonujących zasadniczych wyborów. Podobnie rzecz wygląda w przypadku obecnej, krytycznej chyba, fazy rewolucjonizowania Ameryki.

Pięciu sędziów – rewolucjonistów znamy z nazwiska: Ruth Bader Ginsburg, Stephen Breyer, Sonia Sotomayor, Elena Kagan oraz Anthony Kennedy. Czterech pierwszych mianowali lewicowi prezydenci, Bill Clinton i Barack Obama. Jednak głos decydujący oddał mianowany przez Ronalda Reagana ostatni z wymienionych sędziów.

Od czasu obalenia w 2013 roku przez Sąd Najwyższy tzw. Prawa o Obronie Małżeństwa (Demence of Marriage Act), Anthony Kennedy był wskazywany jako tzw. głos wahający się (swaying vote), który może przeważyć szalę w amerykańskim Sądzie Najwyższym nominalnie zdominowanym przez sędziów pochodzących z nominacji republikańskich prezydentów (takich jest w obecnym składzie Supreme Court pięciu) na korzyść radykalnej, rewolucyjnej w istocie rzeczy lewicy.

Cytowany wcześniej Patrick Buchanan czterdzieści lat temu opublikował książkę pod znamiennym tytułem Konserwatywne głosy, liberalne zwycięstwa, opisującą mechanizm rozchodzenia się w USA dwóch rzeczywistości: tradycyjnych (czyli normalnych) przekonań większości obywateli oraz ciągłego, udanego forsowania liberalnej agendy kulturowej czyli agendy najważniejszej. Wskazywał przy tym na fenomen kolejnych większości w składzie Sądu Najwyższego, odpowiedzialnych za rewolucjonizowanie Ameryki; większości tworzonych przez nominatów demokratycznych prezydentów, do których zazwyczaj dochodził przedstawiciel prawicy „umiarkowanej”, „pragmatycznej”, w Polsce powiedzieć by można „wzorowanej na najlepszych standardach zachodnioeuropejskiej chadecji”.

Kimś takim jest właśnie sędzia Anthony Kennedy, nominowany przez Reagana w 1987 roku, po tym jak opanowany przez demokratów Senat nie zgodził się na wysuniętego wcześniej przez prezydenta jako kandydat do Sądu Najwyższego Roberta Borka. Dla senackiej większości był on zbyt „konserwatywny”. Kennedy był „konserwatywny w wystarczający sposób”. Teraz wiemy dlaczego.

 Katolicyzm bezobjawowy w akcji

Sędzia Anthony Kennedy był również autorem pisemnego uzasadnienia orzeczenia z dnia 26 czerwca. Ten sam sędzia Kennedy jest nominalnym katolikiem, podobnie jak katoliczką jest sędzina Sonia Sotomayor (z nominacji Obamy) również glosująca za legalizacją homoseksualnych pseudomałżeństw. Podobnie jak katolikami są w Polsce odchodzący prezydent, premier i znakomita większość parlamentarzystów głosujących niedawno za ustawą o tzw. leczeniu niepłodności, jak katoliczką jest dawna minister zdrowia (dziś premier), która organizowała zabójstwo dziecka nastoletniej „Agaty”, jak katoliczką jest prezydent Warszawy wyrzucając z pracy lekarza, bo kierując się sumieniem nie chciał zabić nienarodzonego dziecka… To ten sam katolicyzm bezobjawowy, który „nie narzuca nikomu swojego światopoglądu”, „zostawia swoje przekonania w szatni”, czytaj: sól pozbawiona smaku.

Cechą wspólną wszystkich odmian bezobjawowego katolicyzmu jest oderwanie się od filozoficznych podstaw (w znaczeniu filozofii bytu) i bazowanie tylko na emocjach i mglistych odczuciach. A przecież jak uczy św. Jan Paweł II (encyklika „Fides et Ratio”), nie ma nauczania wiary bez zdrowej teologii, a zdrowej teologii nie ma bez fundamentów teologicznych zdrowej filozofii, czyli filozofii bytu, tak jak określił ją św. Tomasz z Akwinu.

W napisanym przez sędziego Kennedy’ego uzasadnieniu do orzeczenia większości w kwestii tzw. małżeństw homoseksualnych czytamy, że „ich [homoseksualnych par] nadzieja nie może być skazana na życie w samotności, nie może być wyłączona z najstarszej instytucji naszej cywilizacji. Proszą oni o równą godność w oczach prawa. Konstytucja przyznaje im to prawo”. Klasyczny przykład takiego właśnie oderwania się od podstaw filozoficznych w znaczeniu braku odniesienia się do definicji bytu, jakim jest małżeństwo, a tylko odnoszenia się do mglistych odczuć („poczucie godności” etc.).

 Co powie Papież?

Zmarły parę lat temu amerykański myśliciel konserwatywny Thomas Molnar napisał, że „nasza cywilizacja bez wątpienia zakończy się, gdy Kościół katolicki oraz Stany Zjednoczone przystąpią do rewolucji”. 26 czerwca 2015 roku pięciu amerykańskich obywateli zadecydowało, że w przypadku USA akces ten stał się faktem. Obserwując rok temu obrady rzymskiego synodu biskupów, czytając opublikowany niedawno dokument roboczy („Instrumentum laboris”) mający być podstawą prac II sesji synodu w październiku 2015 roku, patrząc na aktywność niemieckich hierarchów zamierzających „skorygować” szóste przykazanie Dekalogu oraz słysząc znaczące milczenie papieża Franciszka w tej sprawie, powraca myśl o gromie spadającym na Bazylikę.

Ojciec Święty we wrześniu ma przybyć z wizytą do Stanów Zjednoczonych. Do kraju, w którym zaszła rewolucyjna zmiana, a o której – póki co – Rzym milczy, zajmując się pilniejszymi kwestiami w rodzaju zmian klimatycznych. Czy Amerykanie, ale i cały Kościół, usłyszą wtedy słowa umocnienia w wierze?

Grzegorz Kucharczyk

 

Tajemnica Izraela na tle historii

Nie da się zaprzeczyć, że zagadnienie narodu żydowskiego jest tyleż trudne, co fascynujące. Trudne, gdyż naród ten jest obecny w całej historii, zarówno boskiej, jak i ludzkiej. Nie ma takiego okresu historycznego, o którym możnaby napisać z pominięciem Żydów. Autor Jezusa widzianego oczami wędrującego żyda (Editions Fleg, s. 177) pisze, że „historia zna dwie tajemnice. Tajemnicą jest Jezus, tak jak tajemnicą jest Izrael! Czy muszę mówić, co powstanie, gdy złożymy razem te dwie tajemnice? Tajemnica trzecia, jeszcze bardziej niezgłębiona niż dwie poprzednie!”.

Zagadnienie fascynujące, któż bowiem potrafi myśleć o narodzie żydowskim nie odczuwając jednocześnie podziwu i żalu? Naród żydowski dał światu Chrystusa, aby wyrzec się Go i postawić Go przed obliczem Piłata; naród bez własnego państwa, niezdolny do życia pośród innych.

Naród żydowski jest jeszcze bardziej fascynujący z uwagi na mnogość swoich talentów. To dzięki swoim osiągnięciom Żydzi zajmują pozycje w rządach, w międzynarodowej i krajowej polityce i ekonomii; są obecni w skomplikowanych mechanizmach finansowych, w świecie mediów i rozrywki; wywierają wpływ na całościowo pojęty sposób życia i opinię publiczną. Przez dwa tysiące lat poświęcają się temu wszystkiemu z wyjątkową determinacją. I kiedy myśli się o tym narodzie, żyjącym w samym środku innych narodów, wśród najbardziej zróżnicowanych kolei losu, lecz zawsze i wszędzie niezmiennym i nienaruszonym, to można dojść do wniosku, że jest to największy ród na ziemi!

Żydzi słusznie roszczą sobie prawo do posiadania największego z rodów, gdyż mają sześć tysięcy lat nieprzerwanej historii. Największego z rodów, gdyż w nim Chrystus, Syn Boga żywego przyjął swoje Ciało. Jest to naród, który, chociaż w mniejszości, jest tu i wszędzie – i tak było przez dwadzieścia wieków historii chrześcijaństwa. Gdzie jest jego początek? Jak i dlaczego trwa? Jakie jest jego przeznaczenie w historii? Jaką postawę należy wobec niego przyjąć? Niniejszy artykuł jest próbą odpowiedzi na powyższe pytania.

Artykuł ten będzie próbą wyjaśnienia zagadnienia żydowskiego – wyjaśnienia teologicznego, które jest w tym przypadku jedynym możliwym. Teologia jest nauką traktującą o tajemnicach Bożych. Tajemnice te są niezbadanymi zrządzeniami Najwyższego, które są nam znane dzięki temu, że On raczył je nam objawić. Bez tego objawienia nie mielibyśmy o nich pojęcia.

Katolicka teologia naucza, że Żydzi są przedmiotem specjalnego Bożego powołania. Tylko w świetle teologii można wyjaśnić zagadnienie żydowskie. Ani psychologia, ani nauki biologiczne, ani nawet studia czysto historyczne nie są w stanie dostarczyć wyjaśnienia tajemnicy narodu żydowskiego. Problem tego narodu mieści się w wymiarze uniwersalnym i wiecznym, ze swojej natury wymagającym wyjaśnienia uniwersalnego i wiecznego, które jest aktualne dziś, wczoraj i na zawsze. Naród żydowski wymaga wyjaśnienia wiecznego, tak jak Bóg, to jest wyjaśnienia teologicznego.

To, co wyłania się z tego wyjaśnienia, w żaden sposób nie może posłużyć do usprawiedliwienia ani działań filosemickich, ani antysemickich. Obie te postawy wykazują tendencję do upraszczania sytuacji, która w rzeczywistości jest głębsza i bardziej uniwersalna. Teologia katolicka, rzucając światło na tajemnicę narodu żydowskiego, ukaże relacje między żydami i chrześcijanami, którzy muszą żyć oddzielnie, dopóki Bóg w swym miłosierdziu nie doprowadzi do usprawiedliwienia żydów. Czytaj dalej

Instrumentum laboris – postępowcy kontratakują

Sprzeciw wobec ideologii gender, a równocześnie uproszczenie procedury stwierdzania nieważności małżeństwa, zachęta do „wzrastania w wierze” innej niż katolicka oraz „zaakceptowanie wrażliwości” homoseksualnej. To wszystko zawiera wstępny dokument przedsynodalny opublikowany we wtorek w Watykanie. Sprawa najpewniej rozbije się o retoryczne niuanse. To przecież ostatnio stały wariant gry.

Zwolennicy zmian w nauczaniu Kościoła nie dają za wygraną. Po odrzuceniu przez ojców synodalnych w październiku 2014 r. akapitów o „uznaniu wkładu homoseksualistów we wspólnotę kościelną” oraz nawoływań do zmiany praktyki duszpasterskiej w kwestii nierozerwalności małżeństwa, nadal chcą rozmontowywać Chrystusowe nauczanie. Kilka dni temu poznaliśmy dokument roboczy (Instrumentum laboris), przedstawiony jako „podpowiedź” dla biskupów, nad czym będą pracować podczas drugiej sesji synodu – w październiku tego roku.

Warto przypomnieć, że dokument powstał w kilka tygodni po ukrywanych przed dziennikarzami spotkaniach głównych architektów zmiany „podejścia pastoralnego” do rozwodników i homoseksualistów – chodzi oczywiście o prominentnych hierarchów niemieckich i włoskich.

Odważnie przeciw gender i seksualizacji

Co znajduje się w dokumencie? Podkreśla on między innymi sprzeciw wobec wszelkich tendencji zmierzających do zacierania różnicy płci – Kościół więc potwierdza oczywiste fakty, które coraz intensywniej kwestionują promujący ideologię gender kontestatorzy praw natury. W przedsynodalnym dokumencie przypomniano też kwestię „nienaruszalności i świętości” ludzkiego życia w kontekście szalejącej plagi aborcji – upomniano również lekarzy i innych pracowników służby zdrowia, że nie powinni brać udziału w tych zbrodniczych procederach.

Rzadko w ostatnich latach zdarzały się w dokumentach Kościoła wezwania do katolickich rodziców, by czuwali nad programami szkolnymi swych dzieci, a do tego literalnie nawołuje się w „Instrumentum laboris”. To śmiałe wezwanie do konfrontacji ze światem zewnętrznym, którego dawno tak wprost w Watykanie nie artykułowano! Biskupi mają bowiem rozmawiać na synodzie o narzucanych przez świat wzorcach sprzecznych z chrześcijańską wizją rodziny, zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Ojcowie synodalni będą najpewniej chcieli poinstruować rodziców, by ci zachęcali swe dzieci do sprzeciwu sumienia w kwestiach niemoralnej edukacji seksualnej. To ważne wydarzenie z punktu widzenia etapu rewolucji w którym dziś się znajdujemy – walka o duszę młodych ludzi rozgrywa się przecież właśnie na tej płaszczyźnie.

Kazuistyka duszpasterska – smutna spuścizna po SVII

Trudno jednak z optymizmem patrzeć na pozostałe punkty omawianego dokumentu. Wydaje się, że zastosowana już wielokrotnie w ostatnim półwieczu metoda tworzenia kościelnych dokumentów po raz kolejny znajduje swoje przykre zastosowanie. Okrągłe słowa o eleganckim brzmieniu mogą być bowiem furtką dla zmian w „praktyce pastoralnej” poszczególnych, co bardziej postępowych krajowych episkopatów. I tak w dokumencie poświęconym rodzinie czytamy o potrzebie „docenienia roli kobiet w Kościele, w procesach decyzyjnych i udziale w zarządzie niektórych instytucji”. Ciężko odgadnąć, co konkretnie ma to oznaczać, ale jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego kwestia ta podjęta zostaje w kontekście rozmów o rodzinie.

Podobnie jest w kwestiach określanych po ubiegłorocznej dyskusji biskupów mianem „najbardziej kontrowersyjnych”. Czytamy bowiem o potrzebie „odważnych wyborów duszpasterskich” w stosunku do rozbitych rodzin, które ukażą im „nieskończone miłosierdzie Boże”, jednocześnie „doceniając i wspierając” tych, którzy po rozpadzie małżeństwa pozostają wierni swemu małżonkowi. Co to może znaczyć? Cóż, arcybiskup Gądecki może zasadnie uznać, iż „odważne” może być częstsze nawoływanie rozwodników do nawrócenia się. Kardynał Marks może już jednak stwierdzić, że ową „odwagą” jest nieuleganie „presji konserwatystów” i – bagatela – dwutysiącletniej tradycji… wynikającej z nauczania Chrystusa. Biskupi przewodzący Kościołowi w Niemczech nie poczuwają się wszak do bycia „filią Rzymu”.

W kwestii małżeństwa i jego „niezmiennej nierozerwalnośći”, jak piszą twórcy dokumentu, trudno nie dostrzec pewnej schizofrenii. Z jednej bowiem strony podkreśla się wartość małżeństwa, z drugiej zaś oczekuje się ułatwienia stwierdzenia jego nieważności – między innymi poprzez zniesienie dwuinstancyjności procesu. Władze kościelne mają więc zarówno namawiać do wytrwałości w małżeństwie jak i nie utrudniać coraz powszechniejszego procesu nazywanego potocznie przyznawaniem „kościelnych rozwodów”.

Komunia nie dla rozwodników, chyba że…

„Instrumentum laboris” wskazuje również na „konieczność szczególnej refleksji nad formami wykluczenia osób rozwiedzionych, które żyją w ponownych związkach, praktykowanymi w kontekście liturgiczno-duszpasterskim, wychowawczym i charytatywnym”. „Chodzi o to, by pozostający w takiej sytuacji wierni nie czuli się wykluczeni z Kościoła” – precyzują biskupi przygotowujący obrady synodu. Tutaj także rozbieżność interpretacji może być ogromna. Kardynał Wilfrid Napier z RPA może słusznie zinterpretować passus jako konieczność wyjścia z Ewangelią do zatwardziałych grzeszników i ponownego (nigdy wszak nieustającego) zaproszenia ich do udziału we Mszy Świętej, ale kardynał Walter Kasper uzna zapewne, że „niewykluczanie z Kościoła w kontekście liturgiczno-duszpasterskim” to po prostu zaakceptowanie grzechu z całym dobrodziejstwem inwentarza. O co zresztą od lat postuluje. Tym bardziej, że w dalszej części watykańskiego dokumentu czytamy, iż ich duszpasterstwo musi być poprzedzone „odpowiednim rozeznaniem” sytuacji, powinno ono się dokonywać w tempie wyznaczanym przez „dojrzewanie sumienia”.

Biskupi odpowiedzialni za dokument przedsynodalny podpowiadają jednak, iż dopuszczenie rozwodnika do Komunii Świętej może nastąpić jedynie na drodze pokuty, pod kierunkiem biskupa, po zweryfikowaniu możliwości stwierdzenia nieważności małżeństwa i pod warunkiem życia we wstrzemięźliwości seksualnej. Efekt prac nad ostatecznym brzmieniem tego punktu może zdecydować o ostatecznym znaczeniu synodu dla nierozerwalności małżeństwa. Z całą pewnością w jego aktualny kształt uderzą niemieccy biskupi – chyba, że znajdą inną, kazuistyczną ścieżkę do potwierdzenia promowanej przez siebie „praktyki duszpasterskiej”.

Zaakceptować wrażliwych homoseksualistów i nie nawracać małżonków

Biskupi pracujący nad organizacją tegorocznej sesji synodu, to dokładnie ci sami hierarchowie których papież powołał do administrowania poprzednią sesją – kardynał Peter Erdo z Węgier i włoski arcybiskup Brunona Forte. Ten ostatni, metropolita Chieti-Vasto, osobiście wprowadził  do ubiegłorocznego dokumentu zapisy o potrzebie dowartościowania homoseksualistów. Nic więc dziwnego, że i w tegorocznym dokumencie czytamy o konieczności „uszanowania w swej godności i zaakceptowania z wrażliwością i delikatnością w Kościele i w społeczeństwie” osób homoseksualnych. Dokument wyraża też „życzenie wypracowania oferty duszpasterskiej skierowanej do osób homoseksualnych”. Niczym innym jak homoseksualną dywersją można wytłumaczyć fakt uporczywie podejmowanych prób nakłaniania biskupów , by poruszali kwestię homoseksualizmu, kiedy gromadzą się w Watykanie, aby mówić o problemach rodziny. A już niejasny passus mówiący o „zaakceptowaniu” grzesznych postaw, woła o pomstę do nieba. To kolejny punkt, który z pewnością stanie się kością niezgody w październiku.

Czytając „Instrumentum laboris” można dojść do przerażającego wniosku – są biskupi, którzy chcą, by Kościół odszedł od swej podstawowej misji – ewangelizacji wszystkich ludzi na całym świecie. Dokument proponuje bowiem wypracowanie „kodeksu dobrego postępowania” w przypadku małżeństw mieszanych tak, by małżonkowie „nie stanowili dla siebie nawzajem przeszkody we wzrastaniu w wierze”. A więc mąż katolik powinien „nie stanowić przeszkody” dla żony żydówki i jej wyznania, a żona katoliczka nie powinna próbować nawracać męża-protestanta…

To znak czasów, za który przyjdzie nam wszystkim kiedyś zapłacić. Szczególnie słono zaś zapłacić mogą ludzie powołani do tego, by paść owce Pana, a usiłujący zwieść je obecnie w zupełnie innym kierunku, niż chciał tego Chrystus.

Krystian Kratiuk

Dwaj papieże, dwa nauczania — któremu powinniśmy wierzyć? – Michael Matt

„Udałem się do Turcji jako pielgrzym, a nie jako turysta. Kiedy wszedłem do meczetu, nie mogłem powiedzieć: «Teraz jestem turystą». Nie, miało to charakter całkowicie religijny. I wówczas wydarzyło się coś wspaniałego!” – powiedział papież Franciszek podczas konferencji prasowej w trakcie lotu powrotnego z Turcji do Rzymu, 30 listopada 2014 roku.

„Mufti udzielił mi obszernych wyjaśnień, z wielką pokorą i posiłkując się Koranem, który mówi o Maryi i Janie Chrzcicielu. Wyjaśnił mi to wszystko (…) W pewnym momencie poczułem potrzebę modlitwy. Zapytałem go: «Pomodlimy się przez chwilę?». A on odpowiedział: «Tak, tak». Modliłem się o pokój dla Turcji, za muftiego, za wszystkich ludzi i za siebie samego, tak jak dyktowało mi serce (…) Modliłem się serdecznie (…) Modliłem się przede wszystkim o pokój i mówiłem: «Panie, połóż kres wszystkim tym wojnom!». Tak więc była to chwila szczerej modlitwy (…)” – dodał papież Franciszek.

„Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one polegają na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania. Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i wpadając krok po kroku w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii przez Boga nam objawionej odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek popiera podobne idee i usiłowania” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

„Wszystkie religie są dobre…”

„W celu uleczenia serc z choroby, która zatruwa nasze życie, ważne jest, by dzielić się doświadczeniem w noszeniu tego krzyża podczas waszych wspólnych spotkań. Ci, którzy są chrześcijanami – z Biblią, ci zaś, którzy są muzułmanami – z Koranem. Wiara, którą zaszczepili w was wasi rodzice, będzie wam zawsze pomocna” – papież Franciszek do muzułmańskich imigrantów w parafii rzymskiej podczas Światowego Dnia Migranta i Uchodźcy, 19 stycznia 2014 roku.

„Wychodzą z założenia, dla nich nie ulega wątpliwości, że bardzo rzadko tylko znajdzie się człowiek, który by nie miał w sobie uczucia religijnego, żywią wyraźną nadzieję, że pomimo wszystkich różnic w zapatrywaniach religijnych, nietrudno będzie, by ludzie przez wyznawanie niektórych zasad wiary, jako pewnego rodzaju wspólnej podstawy życia religijnego, zjednali się w braterstwie. W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty z licznym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich bez różnicy, pogan wszelkich odcieni oraz chrześcijan, ba, nawet tych, którzy – niestety – odpadli od Chrystusa lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu. Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one polegają na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne (…)” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

Panchrześcijaństwo pod egidą innowierców

„Wierzę, że czynimy postępy w naszych relacjach z wyznawcami prawosławia, posiadają oni sakramenty oraz sukcesję apostolską (…) Posuwamy się naprzód. Na co czekamy? Aby teologowie osiągnęli porozumienie? Dzień ten nigdy nie nadejdzie, zapewniam was, jestem co do tego sceptyczny. Teologowie robią, co mogą. Pamiętajcie jednak, co powiedział Athenagoras Pawłowi VI: «Wyślijmy teologów na jakąś wyspę, by prowadzili między sobą dysputy, a my róbmy swoje!». (…) Nie wolno nam czekać! Musimy kontynuować podróż ku jedności, musimy jednak czynić to wspólnie. Na tym właśnie polega duchowy ekumenizm: na wspólnej modlitwie, na wspólnym działaniu” – papież Franciszek podczas konferencji prasowej w trakcie lotu powrotnego z Turcji do Rzymu, 30 listopada 2014 roku.

„«Oby – tak mówią – wszyscy chrześcijanie byli jedno! Mieliby przecież większą możność przeciwstawiania się zarazie bezbożności, która z dnia na dzień coraz bardziej się rozprzestrzenia, zatacza coraz szersze kręgi i gotowa jest obezwładnić Ewangelię». W ten i podobny sposób rozwodzą się ci, których nazywają panchrześcijanami (panchristiani). I nie chodzi tu tylko o nieliczne i odosobnione grupy. Przeciwnie, powstały całe związki i rozgałęzione stowarzyszenia, którymi zazwyczaj kierują niekatolicy, wyznający różne wiary. Poczynania te ożywione są takim zapałem, że zyskują niejednokrotnie licznych zwolenników i pod swym sztandarem grupują nawet potężny zastęp katolików, których zwabiła nadzieja unii, pojednania chrześcijaństwa, co przecież zgodne jest z życzeniem świętej Matki – Kościoła, który wszak niczego bardziej nie pragnie, jak tego, by zwołać swe zbłąkane dzieci i sprowadzić je z powrotem do siebie. W tych nęcących i zwodniczych słowach tkwi jednak złowrogi błąd, który głęboko rozsadza fundamenty wiary katolickiej” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

Od dialogu do indyferentyzmu

„Dialog oznacza przeświadczenie, że «inny» ma coś wartościowego do powiedzenia oraz gotowość do przyjęcia jego lub jej punktu widzenia i perspektywy. Angażowanie się w dialog nie oznacza wyrzekania się własnych idei i tradycji, ale przeświadczenia, że jedynie one są ważne i wyrażają pełnię [prawdy]” – papież Franciszek, Przesłanie na 48 Dzień Środków Przekazu, 1 czerwca 2014 roku.

„Nie wiemy, jaka droga wiedzie z takiej różnorodności zdań do jedności Kościoła, ponieważ Kościół może przecież wywodzić się tylko z jednej nauki chrześcijańskiej wiary. Wiemy jednak, jak łatwo może dochodzić wtedy do zaniedbania religii, do indyferentyzmu, do modernizmu, którego ubolewania godne ofiary nie uważają prawdy dogmatycznej za absolutną, lecz za względną, to znaczy za zmienną, zależną od rozmaitych miejscowych i czasowych potrzeb, jakoby ona nie stanowiła treści niezmiennego Objawienia, lecz przystosowywała się do życia ludzkiego” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

Uznawać nauczanie niezmienne

To oczywiste, że obaj cytowani wyżej papieże – Franciszek i Pius XI – nie mogą mieć jednocześnie racji, ponieważ ich wypowiedzi ostro ze sobą kontrastują. Jakie jest więc nieomylne nauczanie Kościoła, w które mamy obowiązek wierzyć? Odpowiedź jest prosta: przylgnąć musimy do tego nauczania, które powtarza to, czego Kościół katolicki nauczał zawsze przez dwa tysiące lat. A który z tych dwóch papieży pozostaje mu wierny?

Michael Matt

Tłum. Tomasz Maszczyk.

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    056553