OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Kościół

Rewolucja francuska w Kościele katolickim – ks. prof. Michał Poradowski

Przez przeszło dwieście lat, rewolucja francuska daremnie usiłowała rozciągnąć się także i na Kościół katolicki, a osiągnęła to dopiero w czasie Drugiego Soboru Watykańskiego (DSW). Co więcej, osiągnęła nie tylko pewne wpływy na obrady tegoż Soboru, ale także i oczywiste triumfy. Już na początku Soboru, wśród jego uczestników, wyraźnie zamanifestowały się trzy pozycje: gorących entuzjastów ideologii rewolucji francuskiej, zdecydowanych wrogów tejże, oraz osób niezdecydowanych. Tak entuzjaści, jak i wrogowie ideologii rewolucyjnej usiłowali pozyskać owych niezdecydowanych.

Ale kim byli ci “niezdecydowani”? Byli to prawie wyłącznie biskupi z krajów pozaeuropejskich, a więc azjatyckich, afrykańskich, amerykańskich, australijskich, czyli osoby, które niewiele wiedziały o historycznej roli rewolucji francuskiej, a przede wszystkim o jej zdecydowanie antychrześcijańskim charakterze.

Dlaczego jednak znaczna część biskupów z krajów europejskich z takim entuzjazmem odnosiła się do ideologii rewolucji francuskiej? Odpowiedź jest bardzo prosta: bo albo byli masonami, albo też byli zwolennikami ideologii masońskiej, bo przecież rewolucję francuską przygotowała masoneria i to głównie jeśli chodzi o samą ideologię rewolucji i jej charakter antychrześcijański. Jak wielu było masonów wśród Ojców Soboru świadczą ich przemówienia jakby żywcem brane z encyklik papieskich, które potępiały masonerię i jej ideologię. Wystarczy zajrzeć do owych encyklik papieskich, poczynając od Klemensa XII z roku 1738 aż do Piusa XII, aby stwierdzić, że opinie te dziwnie pokrywały się lub co najmniej zbliżały do błędów potępionych przez papieży we wspomnianych wyżej encyklikach. Zresztą porównanie między rewolucją francuską i Soborem przyszło niemal w początkach obrad i to ze strony entuzjastów rewolucji francuskiej, gdyż porównanie to po prostu narzucało się, zwłaszcza jeśli chodzi o przebieg początkowych obrad soborowych. Przypomnijmy, że zwołanie Stanów Generalnych przez króla Francji Ludwika XVI i z jego inicjatywy (choć można podejrzewać, że inicjatywa ta została mu przez kogoś podsunięta), oraz drobiazgowe przygotowania tematów obrad, które miały na celu unowocześnienie ustroju państwa, to wszystko zostało już w pierwszej sesji odrzucone, lub co najmniej nie brano tego pod uwagę, gdyż zgromadzeni postanowili zrobić wszystko po swojemu i z własnej inicjatywy. To samo stało się z Drugim Soborem Watykańskim, jako iż Ojcowie Soboru odrzucili materiał przygotowany przez Stolicę Apostolską i postanowili wszystko zacząć na nowo, według własnej inicjatywy, okazując w ten sposób zupełny brak szacunku dla Kurii Rzymskiej i jej pracowników, a więc postąpili zupełnie tak samo jak stało się w czasie rewolucji francuskiej. Ale nie ograniczono się tylko do owych porównań formalnych, lecz świadomie żądano, aby “duch” rewolucji francuskiej zapanował na Soborze. Wszyscy pamiętamy, jak kardynał Suenens oświadczył, że “Vaticanum II to jest rok 1789 w Kościele”, a więc porównał Drugi Sobór Watykański z rewolucją francuską, nadto dominikanin Yves Congar poszedł jeszcze dalej i porównał Sobór do rewolucji październikowej (i słusznie, gdyż rewolucja październikowa była tym dla Rosji co rewolucja francuska dla Francji). A obaj powiedzieli to z zachwytem i z wielką radością. W ten sposób prawie wszyscy uczestnicy DSW uznali jednogłośnie, że triumfuje na nim ideologia rewolucji francuskiej; jedni stwierdzili to z radością, a drudzy z ubolewaniem, ale opinia na ten temat była niemal jednomyślna.

Wkrótce okazało się, że zwolennicy ideologii rewolucji francuskiej stanowili większość, stąd też bez większych trudności narzucali swoje opinie i żądali całkowitej zmiany, tak co do ustroju prawnego Kościoła, jak też co do tradycyjnej nauki Kościoła. Usiłowano więc wszystko zmienić, ale nie zawsze w sensie udoskonalania, lecz raczej z zamiarem zrobienia wszystkiego na odwrót.

I tak, na przykład, od czasów apostolskich aż do II Soboru Watykańskiego, Kościół był zawsze monarchią i to nie jakąkolwiek, gdyż nawet Mesjasz był zapowiadany przez proroków jako król. Królowie, przybywający do Palestyny kierowani przez gwiazdę, zapytywali Heroda: gdzie się narodził przyszły król Izraela, stąd też i rzeź niewiniątek, zarządzona przez Heroda. Jezus z Nazaretu został skazany jako Bóg-człowiek, ale także jako król i sam bardzo często nauczał o Królestwie Bożym. Dlatego też Kościół od początku przyjął ustrój monarchiczny i zachował go aż do DSW, czego nie należy mieszać ze sprawą Państwa Kościelnego i jego ustroju monarchistycznego. Cały ustrój Kościoła, aż do DSW, był zawsze monarchiczny i to w sensie takim, że władza jego szła z góry, od Boga, od papieża aż do proboszcza wiejskiego, a prawo kanoniczne drobiazgowo określało odnośną jurysdykcję. Kościół był więc monarchią “par excellence” i to zupełnie niezależnie od zmiennych sytuacji politycznych, będąc już monarchią przed posiadaniem własnego Państwa, jak i też po jego utraceniu, czy też kiedy odzyskał je symbolicznie jako Citta del Vaticano. Miało to swoje ogromne konsekwencje praktyczne, jak na przykład pełnia władzy papieża, niezależność władzy biskupa w swej diecezji, czy też proboszcza w swej parafii, oczywiście zawsze według przepisów prawa kanonicznego.

Cała ta monarchiczna struktura Kościoła została zniszczona przez Drugi Sobór Watykański, a to głównie dlatego, że DSW, będąc entuzjastą ideologii rewolucji francuskiej, wprowadził do wewnątrz Kościoła ustrój demokratyczny i to demokracji nie starożytnej, a wiec ateńskiej, lecz demokracji rewolucji francuskiej, a wiec demokracji totalitarnej, bo russonianej 1). To już nie wola Boga, Chrystusa Króla, rządzi Kościołem-monarchią, przez swego wikariusza-papieża, ale “Lud Boży” przez nowoczesne struktury demokratyczne. Po DSW bowiem papieże nie mają już władzy królewskiej i we wszystkim, zgodnie z prawem kanonicznym już zdemokratyzowanym, muszą odwoływać się do najrozmaitszych instytucji demokratycznych, jak Sobory, Synody itd. i działać według “woli ludu”, jak w każdym ustroju demokratycznym. Podobnie też zmieniła się sytuacja wszystkich biskupów, gdyż zostali pozbawieni pełni władzy, którą mieli w dawnym ustroju monarchistycznym Kościoła, a obecnie zależą nie tylko od Rzymu, czyli od Stolicy Apostolskiej, lecz także od Synodów i ich postanowień, a przede wszystkim od Episkopatu i jego “demokratycznych” uchwał. To samo odnośnie proboszczów, którzy dawniej, w ustroju monarchistycznym Kościoła, mieli pełnie władzy w swych parafiach, podczas gdy obecnie ich władza została bardzo ograniczona, a to głównie przez swych własnych parafian, których muszą się radzić niemal we wszystkich sprawach i prosić o pozwolenie “rady parafialnej”. Stąd też zupełna zmiana w nowym kodeksie prawa kanonicznego.

Można dyskutować, czy ustrój poprzedni, a więc monarchistyczny, był lepszy od obecnego ustroju demokratycznego, ale nas interesuje tutaj zupełnie co innego, a mianowicie stwierdzenie, że rewolucja francuska, a według niektórych, jak widać, rewolucja październikowa czyli bolszewicka, odniosły triumf w Kościele, narzucając mu swoją ideologię polityczną, w miejsce zasad jakie dał mu sam Chrystus Pan. Łatwo jest zdać sobie sprawę z tej zasadniczej zmiany, porównując treść poprzedniego i obecnego Kodeksu Prawa Kanonicznego, i to nie tylko co do sprawy ustroju Kościoła, ale także i przede wszystkim odnośnie wszystkich zwyczajów życia chrześcijańskiego; wiele z tego co w dawnym Kodeksie Prawa Kanonicznego było zakazane, w obecnym Kodeksie jest nakazane lub co najmniej dozwolone 2). A nie są to sprawy banalne, bo za nimi znajdują się bardzo ważne zasady moralne i dogmatyczne. W dawnym ustroju monarchicznym spełniała się wola Boża, wola Chrystusa Pana, a w ustroju demokratycznym, obecnie zaprowadzonym, spełnia się wolę człowieka, wolę ludu i jego zachcianki, często całkowicie sprzeczne z wolą Boga i z nauką Chrystusa Pana. Nadto, ta “wola ludu” w praktyce sprowadza się do woli “większości głosów”, a więc decyduje liczba, a nie racja czy słuszność. Widzimy obecnie jak często, w parlamentach krajów tradycyjnie chrześcijańskich, przechodzą większością głosów ustawy całkowicie niezgodne z wolą Boga. Bóg mówi: “nie zabijaj”, a wola ludu uchwala ustawy pozwalające na zabijanie nienarodzonych. Bóg mówi przez słowa liturgii ślubnej do małżonków: “nie porzucę cię aż do śmierci”, a “wola ludu” uchwala ustawy o rozwodach. Trzeba pamiętać, że demokracja rewolucji francuskiej nie uznaje ani prawa naturalnego, ani też Dekalogu.

Wejście demokracji rewolucji francuskiej do wnętrza Kościoła spowodowało także zasadniczą zmianę roli Kościoła w społeczeństwie jako takim. Kościół monarchistyczny, rządzony przez Chrystusa Króla, służył Bogu, a obecny Kościół demokratyczny sam podkreśla w dokumentach II Soboru Watykańskiego, iż służy człowiekowi i ludzkości, a ta “ludzkość” często utożsamia się z tzw. “światem”, a przecież Chrystus Pan przestrzega nas przed “światem”, jako iż ten “świat” jest jeszcze często pod władzą szatana (wystarczy przypomnieć czasy Hitlera w Niemczech, czy też Stalina w Rosji). św. Jakub pisze: “…czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem?” (4,4). Niektóre idee rewolucji francuskiej wtargnęły do Kościoła już uprzednio, ale były przez autorytety kościelne zwalczane; dopiero w czasie Vaticanum II niektóre z nich zostały częściowo lub całkowicie przyjęte przez dokumenty soborowe, a wśród nich przede wszystkim sprawa poszanowania przekonań osobistych, czyli “głosu sumienia” i jego skutków, a więc uznania innych religii, nawet pogańskich, jako równych religii katolickiej. Przypomnijmy, że według biskupa Dillona był to główny postulat masonerii 3).

Cały szereg zasad i idei całkowicie obcych tradycyjnej nauce Kościoła, głoszonych przez entuzjastów rewolucji francuskiej, zaczęło przenikać do wnętrza życia religijnego Kościoła, mimo iż były one wielokrotnie przez poprzednich papieży odrzucane i napiętnowane jako heretyckie, lub co najmniej jako całkowicie niezgodne z nauką Kościoła, zwłaszcza przez ostatnich papieży przedsoborowych, a więc przez Piusa IX, Piusa X, Piusa XI i Piusa XII. Tak zwana “nowa teologia”, oparta na potępionym modernizmie, ukazuje się jeszcze przed drugą wojną światową, ale to dopiero po zwołaniu Vaticanum II i w czasie jego obrad zaczyna się proces asymilacji tych herezji wśród katolików i przesiąkanie ich do dokumentów II Soboru Watykańskiego, a zwłaszcza do ich interpretacji. Ta “nowa teologia” zrywa całkowicie z “teologią tradycyjną” Kościoła katolickiego, z nauką Kościoła niemal dwutysiącletnią, bo od czasów Chrystusa Pana i Apostołów aż do DSW. Teologia tradycyjna była i jest aż do dzisiaj oparta na tzw. “philosophia perennis”, czyli na filozofii chrześcijańskiej, wypracowanej przez Ojców Kościoła, jako podstawy teologii katolickiej, nie każda bowiem filozofia może być przydatną dla teologii katolickiej, a tylko takie filozofie, które szanują metafizykę, szukającą prawdy, jako iż właśnie z prawdą utożsamia się Chrystus Pan i Jego nauka. Nadto, aby prawda mogła być zrozumiale przedstawiona, konieczna jest odpowiednia terminologia, czyli dokładne określenie znaczenia słów i właśnie philosophia perennis jest jedyną filozofią, która dzięki nieustannej i żmudnej pracy filozofów, wypracowała konieczną terminologie. Było to dzieło wielu wieków, a skromne lecz bardzo ważne jej podstawy przygotowała już filozofia Sokratesa, Platona i Arystotelesa, dzięki czemu pierwsi Ojcowie Kościoła mogli wypracować podstawy terminologii teologicznej. Trudno tu nie wspomnieć głośnego filozofa chrześcijańskiego jakim był Boethius, który najbardziej przyczynił się do wypracowania terminologii filozoficzno-teologicznej, dzięki której powstała philosophia perennis, pozwalająca na uprzystępnienie wiernym największych tajemnic Wiary, jak np. Trójcy Przenajświętszej, czyli istnienia jednego Boga w trzech osobach, Ojca, Syna i Ducha świętego, czy też tajemnicy Chrystusa Pana jako Boga i człowieka, a więc jednej osoby, ale dwóch natur: boskiej i ludzkiej. Ta philosophia perennis pierwszych wieków została nadzwyczajnie wzbogacona i pogłębiona przez św. Tomasza z Akwinu, dając tak zwany “tomizm”, który stał się podstawą filozoficzną teologii.

Dopóki teologia chrześcijańska, a przede wszystkim teologia katolicka posługiwała się ową filozofią, a zwłaszcza tomizmem, wszystko w Wierze było jasne, zrozumiałe i poprawne, tak było w Kościele katolickim mniej więcej aż do drugiej wojny światowej, a jeśli pojawił się jakiś niedouczony teolog to Stolica Apostolska zabierała głos. Stąd też tak liczne encykliki wspomnianych już uprzednio papieży Piusów, od IX aż do XII. Przez niedouczonych teologów należy rozumieć tych, którzy odrzucili philosophia perennis, a przede wszystkim tomizm i zaczęli posługiwać się współczesnymi filozofiami, które absolutnie nie nadają się do rozważań teologicznych. Wspomniana już “nowa teologia” właśnie posługuje się owymi pseudofilozofiami współczesnymi, jak np. egzystencjonalizmem lub fenomenologią, a tym bardziej tzw. “filozofią działania” (Blondel). Wyjątkowo można by w pewnych wypadkach posługiwać się w teologii tzw. “filozofią czynu” Augusta Cieszkowskiego, ponieważ filozofia ta daje pierwszeństwo “prawdzie”, gdyż ta prawda metafizyczna dla Cieszkowskiego utożsamia się z Chrystusem Panem (zob. Cieszkowskiego Ojcze nasz).

Wszystkie współczesne pseudoteologie opierają się albo na egzystencjonalizmie, albo też na fenomenologii, stąd też nie są teologiami, lecz mają charakter wyłącznie osobistych opinii, a opinie te, jeśli chodzi o pisarzy przed II Soborem Watykańskiem, a więc jeszcze za życia papieży Piusów, zostały potępione i uznane za heretyckie. Niestety, mimo tych potępień, naucza się ich obecnie w Seminariach i na katolickich Wydziałach Teologicznych, stąd też zamęt jaki panuje obecnie w naszym życiu religijnym. Stąd też tylko powrót do philosophia perennis może położyć kres tym bałamuctwom.

Wielkim triumfem rewolucji francuskiej w Kościele katolickim jest porzucenie “teocentryzmu” i zastąpienie go “antropocentryzmem”. Cały światopogląd chrześcijański jest zbudowany na teocentryzmie i nie może istnieć światopogląd chrześcijański bez teocentryzmu, stąd też porzucenie teocentryzmu jest unicestwieniem chrześcijaństwa. Sprawa ta jednak nie jest taka prosta, gdyż wchodzi tutaj w grę także i fakt Wcielenia, a więc przyjęcia przez Słowo Boże natury człowieka. Stąd też kiedy papież Paweł VI z dumą głosił światu, oświadczając: “My również mamy kult człowieka”, wierzący katolicy odnieśli to oświadczenie do Jezusa z Nazaretu, czyli do człowieczeństwa Chrystusa Pana, który przez przyjęcie natury ludzkiej w łonie Najświętszej Dziewicy, stał się Bogiem-człowiekiem, stąd to i wyłącznie to człowieczeństwo Chrystusowe może odbierać kult religijny wśród chrześcijan, ale nigdy, w żadnym wypadku, jakiejkolwiek innej osoby, a nawet nie osoby Najświętszej Marii Panny. Kościół, w ciągu całej swej historii, zawsze rozróżniał między kultem religijnym Boga i kultem świętych, wyniesionych na ołtarze (figury, obrazy itd.). Kult Boga w Kościele katolickim zawsze był i jest uważany jako adoracja, zwany “latria”, kult zaś świętych tylko jako czczenie, a więc jako “dulia”, natomiast kult religijny Matki Bożej jako “superdulia”, a więc Kościół zawsze bardzo wyraźnie rozróżniał między kultem Boga i stworzeń boskich.

Tak więc, w czasie DSW, mimo dążności do zastąpienia tradycyjnego teocentryzmu przez antropocentryzm, istniała nadal świadomość, że “kult człowieka”, tak wychwalany przez papieża Pawła VI, nie ma nic wspólnego z antropocentryzmem ideologii rewolucji francuskiej, ale obecnie, trzydzieści lat po DSW, już nie przypomina się tajemnicy Wcielenia, lecz wprost mówi się o człowieku jako takim. Stąd też poprzedni antropocentryzm, usprawiedliwiany przez dogmat Wcielenia, został zastąpiony zwykłym i wulgarnym antropocentryzmem. Co więcej, zwolennicy Teilhard’a de Chardin, nawiązują nawet do ewolucji, uważając, że to dzięki niej małpa stała się człowiekiem. Jest to więc antropocentryzm zoologiczny, a więc jak najbardziej zgodny z ideologią rewolucji francuskiej. Tak zwana “nowa teologia” właśnie jest budowana na tym ewolucyjnym antropocentryzmie, a więc jest też całkowicie sprzeczna z teologią tradycyjną.

Ten ewolucyjny antropocentryzm, głoszony w czasie DSW, jeszcze bardziej zapanował w życiu religijnym katolików, kiedy po Soborze zaczęto przeprowadzać najrozmaitsze reformy i zmiany w liturgii Kościoła katolickiego. Cała liturgia dwutysiącletnia była liturgią teocentryczną, poczynając od stylu budowy świątyń, kościołów i kaplic, które własną strukturą były skierowane ku Bogu, ku Niebiosom, ku wieczności. Przepiękne katedry średniowiecza do dziś mówią nam o Bogu, o Trójcy Przenajświętszej, o wieczności. Bardziej jeszcze mówią do nas witraże, obrazy, rzeźby, a to dlatego, że panował wśród wiernych teocentryzm. Obecnie, po reformach posoborowych, to co nowe, czy to budowle, czy malowidła, obrazy, figury, ołtarze niewiele mówią nam o Bogu i wieczności, gdyż są już przesiąknięte antropocentryzmem. Najbardziej widać to w zmianie liturgii. Ołtarz już nie jest ukierunkowany ku Bogu, ale ku ludziom. Celebrant też jest zwrócony ku wiernym, biorącym udział w ceremonii, a nie ku Bogu. Najświętszy Sakrament dawniej znajdował się w centrum kościoła, a dziś nieraz trudno go znaleźć. Cała liturgia Mszy świętej została tak zmieniona, że nic w niej nie zostało z teocentryzmu, gdyż wszystko zostało podporządkowane antropocentryzmowi. Nieliczni świeci, którzy ocaleli w okresie nowego obrazobórstwa posoborowego, chyba ze zdumieniem patrzą na to co się w świątyni obecnie dzieje; zapewne zapytują czy owe ceremonie mają coś wspólnego z dawną Mszą świętą, czy też są to jakieś protestanckie zebrania; i nic dziwnego skoro obecna liturgia mszalna została wzięta z protestanckiej ceremonii. Tak to antropocentryzm wyrugował teocentryzm.

Największe jednak spustoszenie dokonał w tak zwanej “nowej teologii”, której “nowość” polega właśnie na całkowitym zerwaniu z teologią tradycyjną i na powrocie do wszelkich poglądów heretyckich, jakie ukazywały się w ciągu dwutysiąclecia chrześcijaństwa.

Ta “nowa teologia” daje nam nowe pojęcie Kościoła, całkowicie niezgodne z pojęciem tradycyjnym. Aż do II Soboru Watykańskiego Kościół był pojmowany przede wszystkim jako Ciało Mistyczne Chrystusa Pana, według teologii św. Pawła. Do Kościoła należały tylko i wyłącznie osoby wierzące w Chrystusa Pana, jako Boga-człowieka i w naukę Kościoła, a przyjmowani byli do Kościoła przez Chrzest św. Natomiast “nowa teologia” pojmuje Kościół jako wspólnotę wszystkich ludzi, żyjących na planecie Ziemia, a więc także i nie wierzących i nie ochrzczonych, a nawet takich, którzy o Kościele nic nie słyszeli i go nie znają, ale przez “nową teologię” są uważani jako “chrześcijanie anonimowi”. Takie pojęcie Kościoła zrujnowało misjonarstwo, bo po co misjonarze mają nawracać pogan, jeśli ci, będąc poganami, i tak należą do Kościoła i będą zbawieni?

“Nowa teologia” narzuciła także katolikom nowe pojęcia ekumenizmu, który jest pojmowany jako zjednoczenie wszystkich religii, nawet pogańskich, które, aż do II Soboru Watykańskiego uważane były jako szatańskie, a to na podstawie psalmu 95, który mówi: “ąuoniam omnes dii gentium daemonia”, czyli: bożkowie pogan są demonami.

Tę “nową teologię” naszych czasów charakteryzuje także przesadny subiektywizm, czyli szukanie pewności tylko i wyłącznie we własnej świadomości, a więc w sobie samym, a nie w świecie zewnętrznym, czyli w Objawieniu zawartym w Piśmie św. i w Tradycji, ani też w oficjalnej nauce Kościoła, głoszonej w ciągu wszystkich wieków jego istnienia. Ta “nowa teologia” nie bierze więc pod uwagę Depositum Fidei, o którym tak gorliwie przypominał św. Paweł w liście do Tymoteusza (2 Tym. l, 12). Także tradycyjna nauka Kościoła nie interesuje tej “nowej teologii”, stąd też jej najrozmaitsze dziwactwa i bałamuctwa, jak np. że wszyscy ludzie będą zbawieni, niezależnie od tego w jaki sposób żyją, a więc że nie istnieje piekło, a przecież Chrystus Pan powiedział: “Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, zbawion będzie, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (św. Mk 16, 15-16).

Ukazał się też w tej “nowej teologii” nowy personalizm, zupełnie inny niż ten tradycyjny, oparty na filozofii Boethiusa i św. Tomasza z Akwinu. Ten “nowy personalizm” to pogański kult człowieka, nawiązujący do myśli Spinozy, Kanta i Hegla, a przesiąknięty panteizmem.

Głównymi przedstawicielami tej “nowej teologii”, potępionej wielokrotnie przez ostatnich papieży przedsoborowych, są Karl Rahner, Yves Congar, Alois Grillmeier, Hans Kung, De Lubac, Semmelroth, Urs von Balthazar i Schillebeeck.

Oto niektóre triumfy rewolucji francuskiej w Kościele katolickim.

Największym jednak triumfem rewolucji francuskiej jest to, że w miejsce tradycyjnej zasady: “wszystko dla większej chwały Boga”, II Sobór Watykańskie wprowadził zasadę: “wszystko na ziemi powinno być podporządkowane człowiekowi” (Gaudium et Spes, 12, 1), czyli triumf antropocentryzmu nad teocentryzmem.
ks. prof. Michał Poradowski

Przypisy:

1) Zob. I.L. Talmon, Los origenes de la dcmocracia totalitaria.

2) Na przykład: poprzednie prawo kanoniczne zabraniało koncelebracji (c. 803), a obecne prawo kanoniczne na nią pozwala. Sprawa ta jest bardzo ważna, bo kiedy stu księży koncelebruje jest tylko jedna Msza święta, a nie sto, co bardzo interesuje dusze w czyśćcu cierpiące.

3) G.F. Dillon, Antychryst w walce z Kościołem, Fulmen, 1994.

(Ks. Michał Poradowski, Dziedzictwo rewolucji francuskiej, Wrocław 2001, ss.192-199)
Za: Organizacja Monarchistów Polskich – Oddział Lublin

Potrzeba nowej katolickiej kontrreformacji

 

 

 

Roberto de Mattei 2013-03-23 pch24

Kościół ma nowego papieża: pierwszego papieża spoza Europy, pierwszego papieża z Ameryki Łacińskiej, pierwszego papieża o imieniu Franciszek. Środki masowego przekazu starają się odgadnąć, na podstawie jego przeszłości jako kardynała, arcybiskupa Buenos Aires i jako zwykłego księdza, jaka będzie przyszłość Kościoła za jego pontyfikatu. Jaką przyniesie „rewolucję”?

 

Hans Küng określa tę elekcję mianem „najlepszego możliwego wyboru” („La Repubblica”, 14 marca 2013). Jednak dopiero po nominacji  współpracowników  i po pierwszych ważnych decyzjach oraz wystąpieniach można będzie przewidzieć główne linie pontyfikatu Papieża Franciszka. W przypadku każdego papieża ma bowiem zastosowanie prawda, którą wypowiedział kardynał Eneasz Silwiusz Piccolomini w 1458 r., w chwili wyboru na Stolicę Piotrową, przybierając imię Piusa II: „zapomnijcie o Eneaszu, przyjmijcie Piusa.”

 Historia nigdy nie powtarza się dokładnie tak samo, ale przeszłość pomaga zrozumieć teraźniejszość. W XVI wieku Kościół Katolicki przechodził bezprecedensowe kryzysy. Humanizm zatruł swym niemoralnym hedonizmem Kurię Rzymską, a nawet samych papieży. Reakcją na to zepsucie była pseudo-reformacja Marcina Lutra, rozwiązana przez papieża Leona X, Medyceusza, jako „spór mnichów”. Herezja zaczęła się rozszerzać, gdy w 1522 roku nieoczekiwanie papieżem po raz pierwszy został wybrany Niemiec, Adrian Florent z Utrechtu, który przyjął imię Hadriana VI.

 Krótki pontyfikat nie pozwolił mu na realizację zamierzonych projektów, szczególnie - jak pisze historyk papiestwa, Ludwig von Pastor – „gigantycznej wojny z masą nadużyć niszczących Kurię Rzymską podobnie, jak i cały Kościół”. Jednakże nawet, gdyby rządził on dłużej, zło w Kościele było już zbyt zakorzenione, by -  jak zauważa Pastor – „pojedynczy pontyfikat mógł spowodować zmianę tak wielką, jaka była konieczna. Całe zło uczynione przez kilka pokoleń można było naprawić jedynie długą i nieprzerwaną pracą.”

 Hadrian VI rozumiał skalę tego zła i odpowiedzialność ludzi Kościoła, co jasno wynika z instrukcji, którą w jego imieniu odczytano na sejmie w Norymberdze 3 stycznia 1523 r. Chodzi o dokument, jak stwierdza Ludwig von Pastor, o  nadzwyczajnej wadze, nie tylko z powodu ujawnienia reformatorskich pomysłów papieża, ale również dlatego, że jest to tekst bez precedensu w historii Kościoła. Po odrzuceniu herezji luterańskiej, ostatnią i najważniejszą część instrukcji Hadrian poświęca bowiem obronie najwyższej władzy kościelnej przed zwolennikami nowości. Fragment instrukcji przekazanej przez niego nuncjuszowi Chieregati mówi:

 ”Powiecie też, że otwarcie wyznajemy, iż Bóg przyzwala na to, by nadeszło owo prześladowanie jego Kościoła z powodu grzechów ludzi, a szczególnie grzechów kapłanów i prałatów. Jest oczywiste, że ręka Boga nie cofnęła się tak, by nie mógł On nas zbawić, jeśli jednak nas nie wysłuchuje, to przez grzech, który nas od Niego oddala. Pismo Święte jasno naucza, że źródłem grzechów ludu są grzechy kapłanów i dlatego też, jak zauważa Chryzostom, Odkupiciel nasz chcąc oczyścić chore miasto Jeruzalem, przyszedł pierw do świątyni, aby przed wszystkimi innymi potępić grzechy kapłanów, tak jak dobry lekarz, który uzdrawia źródło choroby.

 Wiemy dobrze, że również w tej Świętej Stolicy już od lat objawiało się wiele podłości: nadużycia w sprawach kościelnych, łamanie praw, aż wszystko [to] obróciło się w zło. Nie jest więc zdumiewające, że choroba przeniosła się od głowy na członki, od Papieża na dostojników. Wszyscy my, prałaci i dostojnicy kościelni, zboczyliśmy z drogi sprawiedliwości i od dawna nie było nikogo, kto by dobrze czynił. Winniśmy zatem my wszyscy oddać Bogu cześć i upokorzyć się przed Nim, każdy winien rozważyć, dlaczego upadł, i raczej poprawić swoje postępowanie niż narazić się na sąd Boży w dniu Jego gniewu. Ty zatem przyobiecaj w naszym imieniu, że zamierzamy dołożyć wszelkich naszych starań, by przede wszystkim przywieść do poprawy Dwór Rzymski, z którego być może wzięły początek wszystkie te złe czyny; zatem jak stąd wyszła choroba, stąd też rozpocznie się uzdrowienie, osiągnięcia którego uznajemy za swój obowiązek tym bardziej, że wszyscy oczekują takiej poprawy.

 Nigdyśmy nie pragnęli godności papieskiej i bardziej pragnęlibyśmy zamknąć nasze oczy w samotności życia prywatnego: chętnie byśmy odmówili tiary, a jedynie bojaźń Boża, prawomocność wyboru i groźba schizmy przekonały nas do przyjęcia urzędu najwyższego pasterza, którego nie chcemy wykonywać dla własnej ambicji ani by wzbogacić naszych bliskich, ale by przywrócić Kościołowi Świętemu, Oblubienicy Boga, jego pierwotną piękność pomagając uciśnionym, wynosić ku godnościom ludzi uczonych i prawych, i w ogóle czynić wszystko to, co przystoi dobremu pasterzowi i prawdziwemu następcy św. Piotra. Jednak niech nikt się nie dziwi, jeśli nie usuniemy natychmiast wszystkich nadużyć, gdyż choroba ukorzeniła się głęboko i rozrosła szeroko. Będziemy zatem stawiać krok za krokiem, a najpierw, odpowiednim lekarstwem, uzdrowimy to, co dotknięte najgorszymi i najgroźniejszymi chorobami, by zbyt pospiesznymi zmianami jeszcze bardziej wszystkiego nie skomplikować. Słusznie powiada Arystoteles, że każda nagła zmiana jest niebezpieczna dla państwa (…).”

 Słowa Hadriana VI pomagają nam zrozumieć, że również kryzys, który dziś dotyka Kościół, może mieć swoje przyczyny w błędach doktrynalnych i moralnych popełnianych przez ludzi Kościoła przez pół wieku, jakie nastąpiło po Soborze Watykańskim II. Kościół jest nieomylny, ale jego członkowie, również najwyższe władze kościelne mogą się mylić i powinni być gotowi uznać, także publicznie, swoje winy. Wiemy, że Hadrian VI miał odwagę dokonać takiej rewizji przeszłości. W jaki sposób nowy Papież stawi czoła autodestrukcji doktrynalnej i moralnej Kościoła i jaką postawę przyjmie wobec nowoczesnego świata przepojonego duchem do głębi antychrześcijańskim? Na te pytania odpowie jedynie przyszłość, jednakże pewne jest, że przyczyny współczesnych ciemności tkwią w niedawnej przeszłości.

 Historia mówi nam również, że następcą Hadriana VI został Juliusz Medyceusz, który przyjął imię Klemensa VII (1523-1534). Za jego czasów, 6 maja 1527 r. miało miejsce straszliwe  sacco di Roma, dokonane przez luterańskich landsknechtów cesarza Karola V – tak krwawe, że przewyższyło pod tym względem spustoszenie Rzymu dokonane w 410 r. Trudno opisać ilość i potworność popełnionych wówczas zniszczeń i profanacji. Szczególnie okrutnej wściekłości doświadczyły osoby duchowne: zakonnice gwałcono, księży i zakonników mordowano, bądź też sprzedawano w niewolę, świątynie burzono. Po masakrze zapanował głód i epidemia dżumy. Miasto zostało zdziesiątkowane. Katolicki lud uznał to wydarzenie za zasłużoną karę za własne grzechy, stąd też po sacco di Roma życie miasta zmieniło się diametralnie. Zanikł klimat relatywizmu moralnego i religijnego, a powszechna bieda nadała miastu znamię surowości i pokuty. Dopiero ta nowa atmosfera umożliwiła wielkie odrodzenie religijne, jakim była katolicka Kontrreformacja XVI wieku.

Roberto de Mattei

Papież i papiestwo

Image

Niedawno cały Kościół z zapartym tchem oczekiwał na wybór nowego papieża. Oczekiwania były tym większe, im bardziej niespodziewane wydarzenia je poprzedziły. Na niezwykłe okoliczności wyboru papieża Franciszka złożyła się przede wszystkim rezygnacja Benedykta XVI. Nowy papież w chwili wyboru był dla milionów katolików postacią raczej nieznaną. Jego wybór był dla wielu zaskoczeniem. Obserwatorzy od razu zwrócili uwagę na różnice pomiędzy osobowościami Benedykta XVI i Franciszka. W kilku sytuacjach nowy papież wyraźnie otoczenie zadziwił. Jest niewątpliwie postacią wywołującą emocje, postacią medialną.

Jeszcze na dobre nie zagospodarował się na Stolicy Piotrowej, a już przez niektórych został osądzony. Wielu ludzi nie potrafiło opanować skłonności do pośpiesznego oceniania, do zabierania głosu bez głębszego namysłu i należytej wiedzy. Na każdą wiadomość docierającą z Rzymu o papieżu Franciszku, pojawiały się od razu komentarze i krytyczne analizy. Nadeszła wiadomość o przemówieniu papieża: etatowi komentatorzy sklasyfikowali je jako przemówienie w duchu soborowym, ekumenicznym, wręcz synkretycznym. Zaczęła budziła się u niektórych niechęć i rozżalenie. Szybko padły przykre, nieprzyjazne słowa.

Na tym jednak nie koniec. Ludzie przesiąknięci duchem personalizmu często nie potrafią już rozróżnić osoby od urzędu, jaki ona piastuje. Stąd bierze się cały szereg niewłaściwych zachowań. Niechęć do osoby piastującej urząd prowadzi do osłabienia szacunku dla samego urzędu. Katolikom nie wolno negować urzędu papieskiego, ale przecież wiemy, że niektórzy praktykują swoją wiarę tak, jakby Stolica Apostolska po prostu nie istniała, albo jakby im nie była do niczego potrzebna. Najbardziej radykalnym przykładem takiego myślenia jest sedewakantyzm.

Wielu zapomina, że katolicyzm jest z natury swojej rzymski, papieski. I nie mam tu na myśli tylko katolicyzmu tzw. łacinników, czyli wiernych obrządku łacińskiego. Także katolicyzm wiernych obrządków wschodnich, w tym unitów (grekokatolików), jest rzymski. Rzymskość bowiem wyraża się przede wszystkim w stanie świadomości, w sposobie myślenia, reagowania. Nie trzeba koniecznie używać w liturgii języka łacińskiego, by myśleć po rzymsku, choć na pewno myślenie po rzymsku stałoby się niemożliwe, gdyby Kościół zachodni przestał odprawiać Mszę św., sprawować sakramenty i odmawiać brewiarz po łacinie. Jeśli rzeka wyschnie u źródła, to nie będzie jej też przy ujściu do morza.

Rzymskość to przede wszystkim umiłowanie Kościoła personifikowanego na ziemi przez papieża. Rzymskość to ultramontanizm, czyli — pisząc w skrócie — patrzenie na świat przez „rzymskie okulary” — z Rzymu, a dokładnie z bazyliki św. Piotra. Pięknym przykładem ultramontanina był Louis Veuillot, który swym oddaniem dla papieża zawstydzał niejednego liberalnego biskupa we Francji. Idąc za jego przykładem, odnajdujemy swe miejsce nie tylko po stronie christianitas (cywilizacja chrześcijańska), ale także po stronie romanitas (cywilizacja łacińska, rzymska), która tej pierwszej jest najpiękniejszym wcieleniem.

Im częściej oskarża się nas o nieuznawanie papieża, o niechęć i nieposłuszeństwo wobec niego, tym bardziej musimy dawać wyraz naszej rzymskości — romanitas, czyli naszego przywiązania do papiestwa. Uznajemy w Kościele papieża, tak jak dzieci w rodzinie uznają ojca, który oprócz wzlotów może mieć także upadki, obok zalet — wady, obok sukcesów — porażki. Niezmiennie jednak pozostaje ojcem.

Funkcja papieska w Kościele i ojcowska w rodzinie mają wiele wspólnego. Obie są wzniosłe i obie mają swe umocowanie w samym Bogu. Papież jest naszym ojcem, a wszelkie ojcostwo na ziemi jest echem ojcostwa Ojca niebieskiego i uczestnictwem w jego przymiotach: opatrzności, sprawiedliwości, władzy królewskiej. Ojcostwo jest więc jednym z najbardziej wyrazistych obrazów i podobieństw do samego Boga. Wyraża początek, budowę, kierownictwo i obronę.

Choć przez grzech pierworodny te piękne obrazy Pana Boga są w ludzkich duszach narażone na skażenie, deformację, to jednak zawsze istnieją. Nawet jeśli są ojcowie, którzy sprzeniewierzają się wzniosłej funkcji ojcostwa, to jednak jeszcze więcej mamy budujących wzorów pięknie ucieleśniających ideał ojcostwa. Dzięki temu ludzie na ziemi mogą lepiej zrozumieć, co to znaczy, że Bóg jest Ojcem; a także to, co znaczy, że papież jest ojcem. Godność ojcowska pozostanie zawsze ta sama i każdy, kto na ziemi tą godnością został obdarzony, może wrócić do ideału ojcostwa, jaki znajdujemy w Bogu.

Ojcostwo podobne jest do pięknej muzyki. Muzyka sama w sobie jest wspaniała, ale jeśli odtwórca gra ją niedbale, dźwięki będą sfałszowane. Jednak przez ten fakt dzieło muzyczne nie staje się godne krytyki, a tym bardziej jego kompozytor. Zamiast krytykować muzykę i kompozytora, trzeba wskazać odtwórcy błędy i przedstawić środki pozwalające mu na wierną i wykonaną z należytą starannością grę.

Ileż pięknych słów wypowiedział abp Marcel Lefebvre o katolickim Rzymie! W deklaracji z 21 listopada 1974 roku czytamy: „Całym sercem i duszą należymy do Rzymu katolickiego, stróża wiary katolickiej oraz Tradycji niezbędnej do jej zachowania; do wiecznego Rzymu, nauczyciela mądrości i prawdy”. Książka pt. Aby Kościół trwał ma wymowny podtytuł: Arcybiskup Marcel Lefebvre w obronie Kościoła i papiestwa. To, co abp Lefebvre robił na soborze i po jego zakończeniu, było m.in. obroną Stolicy Apostolskiej i papiestwa. Szczególnie sprzeciw Arcybiskupa wobec kolegializmu był wyrazem miłości do papiestwa. To nas, katolików wiernych Tradycji, zobowiązuje.

Tak jak w rodzinie ojciec może czasem się zachwiać, tak też i w Rzymie może pojawić się tendencja neomodernistyczna i neoprotestancka. Stało się tak, niestety, w dobie ostatniego soboru. Co robić, jeśli ojciec sprzeniewierzy się swej wzniosłej funkcji, jeśli okaże się jej niewierny i wypaczy ją? Co mają zrobić dzieci, jeśli widzą, że ich ojciec wpadł w sidła złego towarzystwa i popełnił jakieś błędy? Walczą o niego, modlą się za niego, ofiarują się za niego. Robią wszystko, aby go uratować. Muszą jego błędom powiedzieć „nie”, ale cały czas jego osobie mówią „tak”. Jeśli nie dociera do niego bezpośrednio to, co mu mówią, to otaczają go tym bardziej troskliwie modlitwami i ofiarami, ufając Bogu, że pomoże ich ojcu wrócić na dobrą drogę.

W przypadku papieża i papiestwa mamy do czynienia nie z funkcją naturalną, przyrodzoną, ale nadprzyrodzoną. A skoro jest ona nadprzyrodzona, to nieskończenie wyższa, bardziej godna czci od tego, co przyrodzone. W Kościele katolickim wymagane jest, aby szanować ład, opierający się nie na doskonałości moralnej poszczególnych osób, jak to jest w porządku aniołów, ale na obiektywnym podziale władzy, której ognisko skupia się w urzędzie głowy Kościoła. „Ty zaś musisz wiedzieć, że jesteś nazwany najwyższym nie ze względu na pełnię doskonałości, lecz ze względu na porównanie z innymi mocarzami świata. A nie myśl, że porównuję zasługi, porównuję funkcje. Niech każdy człowiek widzi w Tobie sługę Chrystusa, i to najwyższego pośród sług, co jednak — jak powiedziałem — nie przesądza o czyjejkolwiek świętości” — nauczał św. Bernard z Clairvaux papieża Eugeniusza III.

Godność papieską musimy na nowo odkryć. Trzeba nam sobie na nowo uświadomić, że papież ma najwyższą władzę na ziemi — nie kolidują z tym przywary czy nawet wady poszczególnych papieży. Święci doskonale łączyli miłość do papieży ze świadomością, że nie są oni aniołami i czasami wiedli nawet gorszący tryb życia. Nigdy jednak nie głosili wśród ludu błędów w wierze. W porównaniu z monarchami świeckimi, a tym bardziej z urzędnikami republikańskimi czy innymi „reprezentantami ludu”, poczet papieży jawi się jako orszak niemal anielski.

Oto św. Katarzyna ze Sieny przejęta kłopotami, z jakimi borykał się papież Urban VI, pisała do niego: „Ach, Ojcze Święty, nie trać cierpliwości, słuchając mnie, gdyż mówię ci o tym wszystkim ze względu na chwałę Bożą i na Twoje zbawienie. Tak właśnie powinno zawsze czynić kochające i czułe dziecko, które nie może spokojnie patrzeć na coś, co przynosi szkodę i wstyd własnemu ojcu. Troskliwe dziecko stoi zawsze przy boku ojca i uważnie rozgląda się dokoła, wiedząc, że ojciec, który rządzi liczną rodziną, nie może widzieć wszystkiego. Gdyby zatem prawowici synowie nie dbali o jego honor i majątek, byłby on często oszukiwany. Tak, Ojcze Święty, taka jest prawda. Jesteś ojcem i władcą powszechnej religii chrześcijańskiej, a my wszyscy chronimy się pod skrzydłami Waszej Świątobliwości. Masz władzę nad wszystkim, ale nie możesz wszystkiego widzieć, toteż Twoi synowie, ze szczerym uczuciem i bez służalczego lęku, powinni zadbać i zatroszczyć się o to, co przynosi Bogu chwałę, a Tobie oraz owcom zgromadzonym pod Twoim berłem — honor i zbawienie”.

O wzniosłości papieskiej funkcji świadczą określenia: Vicarius Christi in terra, Suprema jurisdictio, Suprema potestas. W jednej osobie potrójna władza: kapłana, nauczyciela i króla, czyli władza uświęcania, nauczania i rządzenia. Jej symbolem jest tiara, której trzy korony wyrażają również władzę, jakiej nad niebem, ziemią i czyśćcem udzielił papieżowi sam Bóg. Dziś już papieże nie noszą tiary, usunęli ją nawet ze swych herbów. Pozostała jeszcze — na szczęście — w herbach Stolicy Apostolskiej i Państwa Watykańskiego. Herby te różnią się od siebie ułożeniem kluczy św. Piotra. To właśnie tymi kluczami — czyli władzą otrzymaną od Boga — każdy papież, tak jak niegdyś św. Piotr, może otwierać lub zamykać wiele bram w niebie, na ziemi i w czyśćcu.

Czcić papiestwo to czcić samego św. Piotra Apostoła, ponieważ Stolica Apostolska jest Stolicą Piotrową. Papież zaś jest ojcem wszystkich ojców na ziemi. Kolejni papieże są następcami właśnie św. Piotra. Dobrze znamy tego apostoła z kart Ewangelii. Znamy również jego słabości, pomimo których to właśnie jego Pan Jezus uczynił Swoim zastępcą na ziemi. Jeśli więc św. Piotr przeżywał chwile wahań i porażek, to nie dziwmy się, że podobne sytuacje mogły się zdarzyć w życiu jego następców na stolicy biskupiej w Rzymie.

Kryzys w Kościele jest zawsze kryzysem papiestwa. Takich kryzysów podczas dwóch tysięcy lat historii Kościoła było kilka, choć ten najgroźniejszy dotknął Kościół w dobie  ostatniego soboru i w okresie posoborowym. Czy z tego powodu może osłabnąć nasza miłość do samego Kościoła i Stolicy Apostolskiej? Pomimo strasznej agonii Kościoła, jego cierpień  i wielu krwawych ran, nie przestaniemy go kochać. Co więcej, powinniśmy go kochać jeszcze bardziej niż dotychczas.

Znam rodziny, których członkowie płaczą, ponieważ ojciec stracił wiarę, załamał się, został alkoholikiem, popełnił fatalny błąd i wciągał całą rodzinę w bardzo trudną sytuację. Jakie może być pouczenie każdego kapłana dla takiej rodziny? Będzie to wezwanie do modlitwy za takiego ojca, o jego nawrócenie i opamiętanie. Kapłan wskaże z historii Kościoła przykłady cudownych nawróceń w wyniku modlitw i ofiar dzieci, żony, krewnych. Przede wszystkim będzie napominał, by rodzina za nic w świecie nie pogardzała swoim ojcem, lecz jeszcze bardziej modliła się za niego.

Jeśli ojciec jest chory, ciężko chory, to czy kiedykolwiek słyszano, aby dobra rodzina opuściła go z tego powodu, że ciężko zachorował? A nawet jeśli on sam stał się przyczyną swej choroby, to przecież chorego nie wolno opuszczać, należy się nim zaopiekować. Z drugiej strony dobro rodziny wymaga realizmu. Nie wolno widzieć, a nie wyciągać wniosków. Szacunek i miłość do chorego ojca nie polega na tym, by negować istnienie jego choroby i twierdzić, że wszystko jest w porządku.

Nietrudno sytuację wielu rodzin przez analogię odnieść do obecnego kryzysu w Kościele i papiestwie. Ciężka trucizna od niemal 50 lat zatruwa doktrynę, liturgię, kapłaństwo i wiernych Kościoła. Wszyscy tą neomodernistyczną, neoprotestancką, progresywną i liberalną trucizną jesteśmy dotknięci, od najmniejszego w Kościele do najwyższego — do Ojca Świętego w Rzymie. Jednak to nasz Kościół, to nasz ojciec. Nie mamy innego Kościoła i innego ojca na świecie! Im bardziej więc widzimy, że Ojciec Święty milczy wobec kryzysu w Kościele, albo nawet ten kryzys poprzez swoje postępowanie pogłębia, tym bardziej trzeba nam wszystko czynić, co w naszej możności, aby ratować rodzinę, jaką jest Kościół. Rodziny uratować się bez ojca nie da. Jakie są nasze możliwości? Czy jesteśmy soborem powszechnym? Czy jesteśmy może samą Opatrznością Bożą? Nie, ale Bóg naszym pragnieniom dopomożenia Ojcu Świętemu może dodać skuteczności.

Tak więc na drogowskazie naszego katolickiego życia widnieją hasła: kochać papiestwo, bronić papiestwa, oddać — jeśli będzie trzeba — życie za Kościół, a więc przede wszystkim za papiestwo. Odrodzenie może nastąpić tylko na zasadzie reformy głowy. Jeśli jednak już nie wiemy, czym ta głowa w ogóle jest, to jak mamy ją wesprzeć? Jeśli mamy niechęć to samej instytucji papiestwa, to jakże możemy być jego obrońcami? Jak wtedy przyczynić się do jego uzdrowienia? Jak przyczynić ma się syn do uzdrowienia swego ojca, jeśli ma niechęć do niego i wyrzuca go ze swego serca? Nawet jeżeli jako wierni katolickiej Tradycji jesteśmy czasami piętnowani przez hierarchów, to tym bardziej powinniśmy do Kościoła i do Ojca Świętego przylgnąć duchowo, składać w jego intencji ofiary. Środkiem, dzięki któremu możemy najpełniej realizować tę powinność, pozostaje modlitwa i pokuta.

Święta Katarzyna ze Sieny na wieści o narastającym kryzysie Kościoła i papiestwa wołała: „Oj, biada mi, biada, nieszczęsna moja dusza, przyczyna wszelkiego zła!”. W grzechach widziała przyczynę nieszczęść trapiących Kościół. Taka postawa uświadamia nam, gdzie mamy szukać pobudki do apostolatu. Oczyszczanie naszych dusz, naszych intencji, trwanie w stanie łaski uświęcającej, mogą realnie przyczynić się do wzmocnienia całego Kościoła i pomóc papieżowi w pełnieniu jego obowiązków.

Ojcu Świętemu będzie tym łatwiej walczyć ze złem, im bliżej świętości będziemy my sami. Walka z pewnością nie będzie mu oszczędzona, dlatego ważne jest, aby w tej bitwie nie był samotny. Dlatego wzywam Was do modlitwy za Ojca Świętego!

Arcybiskup Lefebvre mówił kiedyś: „Jesteśmy jak najdalsi od wahań, czy powinniśmy się modlić w intencji papieża. Przeciwnie, podwoimy raczej nasze modlitwy i błagania, by Duch Święty zechciał dać mu światło i moc potrzebne w dziele umacniania i obrony wiary”. Im trudniej dzieje się w Rzymie, tym więcej musimy modlić się osobiście oraz wspólnotowo w naszych kaplicach i kościołach.

Powtórzę, że władza papieska jest władzą nadprzyrodzoną, a w świecie nadprzyrodzonym wszystko od modlitwy zaczyna się i jest od niej zależne. Dlatego pilnujmy swoich myśli, nie zatrzymujmy się jedynie na zewnętrznych obrazach czy słowach. Jeśli z powodu obiektywnych przyczyn — a są nimi czyny najwyższej władzy przeciw niezmiennej katolickiej nauce, jak np. ekumenizm czy kolegializm — jesteśmy zmuszeni przeciwstawić się papieżowi, to taka postawa niech nas zawsze napawa bólem. A ponadto zachowujmy wobec władz duchownych szacunek należny ich wysokiemu urzędowi.

Sam Pan Jezus nauczał, że jeśli musimy odmówić posłuszeństwa zwierzchnikom, to jednak musimy ich szanować z powodu nadanej im przez Pana Boga godności (por. Mt 23, 2—3). Dlatego za przykładem św. Augustyna i św. Maksymiliana, stosujmy zasadę: miejmy nienawiść do błędu, ale kochajmy tego, który błądzi.

W odniesieniu do bliźnich powinniśmy się starać zawsze zachowywać ducha prawdziwie chrześcijańskiego, a on charakteryzuje się realizmem i obiektywizmem. Te dwie cechy znajdują swój wyraz w respektowaniu polecenia Pana Jezusa: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Łk 6, 37). Nie osądzajmy więc ludzkich intencji, bowiem zna je tylko sam Bóg. My natomiast możemy jedynie odnieść się do zewnętrznych czynów, zgodnie z Jezusowymi słowami: „Po owocach ich poznacie” (Mt 7, 16).

Czyny ludzkie muszą być więc rozważane i oceniane, także czyny ojca. Zgubnym poleceniom trzeba odmówić posłuszeństwa, ale zawsze należy to zrobić tak, by każdy jasno widział, że naszą intencją nie jest lekceważenie ojca, a jedynie obowiązek wyższego posłuszeństwa wobec samego Boga oraz naprawienie nadużyć władzy, jakie Jego ziemski Wikariusz popełnił. Jest to postawa głębokiej życzliwości, choć wyrażonej w postawie sprzeciwu.

Nie każdy, kto władcy mówi „nie”, jest rewolucjonistą. Gdy papież Paweł VI pozbywał się swej zewnętrznej oznaki nadprzyrodzonej godności — tiary — wielu katolików, boleśnie wstrząśniętych tym czynem, w duszy sprzeciwiło się temu. Czasami zdarza się, że sam król przyłącza się do rewolucji, a jego poddani bronią porzuconej korony, by mu ją oddać z powrotem, gdy on się opamięta. Życzliwość wobec błądzącego ojca zawsze jest wartością, zawsze przynosi słodkie owoce, choć czasami trzeba na nie poczekać. Surowe potępianie wszystkiego rzadko zmienia sytuację na lepsze.

Jeśli będziemy musieli odmówić posłuszeństwa — a przecież może się zdarzyć, że broniąc wiary, będziemy musieli to uczynić — dokonajmy tego aktu z wielkim bólem w sercu, z rozdartą duszą, z ogromnym smutkiem. Serca będą się karmiły w takiej sytuacji nadprzyrodzoną miłością do ojca, który oddala się od istoty swego ojcowskiego powołania. Jeśli będziemy musieli nawet publicznie postawiać mu opór, to serce nam będzie łkało z tego powodu, bo przecież to jest nasz ojciec.

W takiej sytuacji był św. Paweł, gdy musiał św. Piotrowi powiedzieć „nie”. W Liście do Galatów czytamy: „Gdy zaś Kefas przyszedł do Antiochii, wręcz mu się sprzeciwiłem, gdyż był wart nagany” (Ga 2, 11). Tak, w tamtej chwili Kefas „był wart nagany”, ale jednocześnie zawsze był wart miłości. Święty Paweł okazał mu i jedno, i drugie, upominając go z miłością należną wobec ojca.

Taka postawa jest zadaniem niezmiernie trudnym, bardzo przeciwnym naszej ułomnej naturze, ale przecież mamy ku pomocy Niepokalaną. Zatem do Niej zwracajmy się z błaganiem o siły. Ona w Fatimie dała nam wzór miłości do papieża i papiestwa. Hiacynta, której Maryja ukazała wizję papieża, z przejęciem opowiadała Franciszkowi i Łucji to, co ujrzała: „Zobaczyłam Ojca Świętego w bardzo dużym domu. Klęczał przy stoliku, miał twarz ukrytą w dłoniach i płakał. Na zewnątrz było dużo ludzi, którzy rzucali nań kamieniami, inni wykrzykiwali i wymawiali brzydkie słowa. Biedny Ojciec Święty, musimy się bardzo za niego modlić”.

Kiedyś abp Lefebvre, mając na uwadze katolicką Tradycję, prosił papieża Jana Pawła II, a my dziś prosimy papieża Franciszka: „Ojcze Święty, przez chwałę Jezusa Chrystusa, przez dobro Kościoła i zbawienie dusz, prosimy Cię żarliwie, byś jako następca św. Piotra, jako pasterz Kościoła powszechnego rzekł biskupom całego świata tylko jedno słowo, tylko jedno zdanie: «Nie przeszkadzajcie im», «Aprobujemy swobodę wykonywania tego, co wielusetletnia Tradycja czyniła dla zbawienia dusz»”.

Nie możemy zapominać, że bez względu na błędy swego widzialnego i tymczasowego zastępcy, to Chrystus Pan rządzi Kościołem. I to On ma moc i siłę, aby zwyciężyć wroga dusz. Dlatego zwracajmy się do Niego i Jego Niepokalanej Matki, trwając w modlitwie i pokucie w intencji Ojca Świętego. I parafrazując słowa św. Ambrożego, skierowane do św. Moniki, gdy ta płakała nad losem niewierzącego jeszcze wówczas Augustyna, wciąż sobie powtarzajmy: „Ojciec tylu łez nie może nie wrócić do apostolskiej Tradycji katolickiej”.

Niech szczególnie w obecnych czasach tak głębokiego kryzysu papiestwa towarzyszy nam modlitwa wyjęta z Litanii do wszystkich świętych: „Wszechmogący, wieczny Boże, zmiłuj się nad sługą Swoim, najwyższy Pasterzem naszym Franciszkiem i prowadź go wedle Swej łaskawości po drodze zbawienia wiecznego, aby za łaską Twoją pragnął tego, co się Tobie podoba, i z całą mocą wypełniał”.

ks. Karol Stehlin FSSPX

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    056210