OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

marian44

Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945

1. PRZEDMOWA

I. Monumentalna praca Władysława i Ewy Siemaszków (ojca i córki) o ludobójstwie ukraińskim na Wołyniu w okresie II wojny światowej jest jakby woluminem w nieistniejącym wielotomowym dziele o całokształcie ludobójstwa na Polakach w tamtych latach.

Polacy byli wówczas obiektem ludobójstwa – w różnych postaciach i rozmiarach – niemieckiego, sowieckiego oraz ukraińskiego. Dwa pierwsze są nieźle znane i udokumentowane. Natomiast ludobójstwo ukraińskie, jak dotąd – znacznie gorzej. To ostatnie, terytorialnie, nie ograniczało się zresztą, jak wiadomo, do obszaru Wołynia (i części południowego Polesia), lecz objęto również całą Małopolskę Wschodnią, a nawet część powiatów południowowschodniej Polski w jej obecnych pojałtańskich granicach.

Ale trzeba pamiętać, iż teren byłego województwa wołyńskiego był pierwszym obszarem ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, z ilością zamordowanych znacznie wyższą niż na terenach poszczególnych byłych województw Małopolski Wschodniej (województwa: tarnopolskie, stanisławowskie i wschodnia część lwowskiego) (1). Zatem słusznie Autorzy wzięli to właśnie województwo w pierwszym rzędzie na warsztat.

Pojęcie i sam termin „ludobójstwo” (angielskie genocide) stworzone zostały we wczesnych latach czterdziestych przez Rafała Lemkina. Lemkin (1901-1959) był w latach trzydziestych podprokuratorem Sądu Okręgowego w Brzeżanach (woj. tarnopolskie), później delegowanym na równorzędne stanowisko w Warszawie, wreszcie adwokatem i wykładowcą Wolnej Wszechnicy Polskiej tamże. Nad problematyką ludobójstwa (określaną przez niego wówczas jako „akty barbarzyństwa”) pracował już przed wojną. Do Stanów Zjednoczonych przedostał się w 1941 r. i tam w 1944 r. wydał swoje przełomowe dzieło (2). Był również głównym twórcą podstawowego w tej dziedzinie traktatu międzynarodowego: Konwencji o zapobieganiu i karaniu zbrodni ludobójstwa, przyjętej przez Zgromadzenie Ogólne ONZ 9 grudnia 1948 r. W związku z tym w latach pięćdziesiątych dwukrotnie proponowano go do Pokojowej Nagrody Nobla (3).

Zapisy cytowanej K o n w e n c j i , która jest ratyfikowana przez olbrzymią większość państw świata, muszą być dziś traktowane jako ius cogens, innymi słowy takie, od których „nie może być odwrotu” (przeciwieństwem jest ius dispositiuum) (4). Jednocześnie zbrodnia ludobójstwa wpisana jest do większości kodeksów karnych państw współczesnego świata (5).

W rozumieniu art. II tej K o n w e n c j i „ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich”, dokonanych w różnych postaciach: na pierwszym miejscu (art. II, pkt a/) figuruje, rzecz jasna, „zabójstwo członków grupy”, dalej jednak (punkty b/-e/) ujęte są również: „b/ spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy; c/ rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego; d/ stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy; e/ przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy”.

Trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że ludobójstwo ukraińskie na Polakach ma w stosunku do ludobójstwa niemieckiego i sowieckiego szereg fatalnych wyróżników (okoliczności obciążających): Czytaj dalej

Refleksje na marginesie książki Nowa Msza papieża Pawła

W 2014 roku nasze Wydawnictwo Te Deum dało czytelnikom do rąk książkę Michaela Daviesa pt. Nowa Msza papieża Pawła. Rzesze ludzi w Polsce uczęszczają na tę Mszę przynajmniej w każdą niedzielę i święta, traktując ją jako coś, co było zawsze i jako coś, co nie ma alternatywy. Tymczasem Msza Pawła VI jest w życiu Kościoła czymś nowym i wcale nie jest koniecznością.

Przez cały czas istnienia nowej Mszy niektórzy kapłani odprawiali Mszę tradycyjną, a część wiernych w niej uczestniczyła. Może tej ciągłości nie udało się utrzymać w Polsce, ale w niejednym kraju świata, a szczególnie Europy Zachodniej tak właśnie było. Dzieło Daviesa, opisując zjawisko powstawania nowej Mszy, ukazuje ją w jej rzeczywistym wymiarze. Rozpowszechniła się w Kościele, to prawda, ale wobec dwóch tysięcy lat rozwoju katolickiej liturgii obrządku łacińskiego jest krótkim epizodem, mającym swój ściśle określony początek.

Nowa Msza nie jest w stanie wyprzeć i zastąpić tej tradycyjnej, którą umownie można by w ostateczności nazwać „starą”. Mamy w Piśmie świętym Stary Testament i Nowy Testament. Tego dualizmu nie da się odnieść w analogii do liturgii. Stary Testament, choć szacowny i zacny, to jednak został już wypełniony i jako zrealizowane proroctwo rolę swą spełnił. Dlatego mówimy o nim „stary”. Ze „starą” Mszą jest inaczej. Skoro pojawiła się „nowa”, to tym samym tę wcześniejszą można określić jako „starą”, która jednak w rzeczywistości jest niezmiennie młoda, w jak najlepszym rozumieniu terminu „młodość”. Czytaj dalej

Dość już kreatywności podczas Mszy; w kościele mają obowiązywać cisza i modlitwa!

Andrea Tornielli

Prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego, kard. Cañizares, omawia zakres odnowy, której oczekuje Papież: „W liturgii należy przeznaczyć więcej miejsca na adorację oraz odpowiednią muzykę”. „Reformy soborowe zostały wprowadzone zbyt pośpiesznie”.

Liturgia katolicka przeżywa „pewnego rodzaju kryzys” i dlatego Benedykt XVI pragnie tchnąć życie w nowy ruch liturgiczny, który ma przywrócić Mszy św. więcej sacrum i więcej ciszy, mocniej podkreślić wagę piękna śpiewu, muzyki oraz sztuki sakralnej. 65-letni kardynał Antonio Cañizares Llovera, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, który jeszcze jako biskup diecezjalny w Hiszpanii był nazywany „małym Ratzingerem”, jest osobą, której papież powierzył powyższe zadanie. W wywiadzie udzielnym gazecie Il Giornale w dniu 24.12.2010 r. „minister ds. liturgii” Benedykta XVI przedstawia i wyjaśnia intencje i zamiary jego kongregacji.
Jeszcze nie będąc papieżem, Joseph Ratzinger wyrażał dezaprobatę wobec zbytniego pośpiechu przy wprowadzaniu posoborowej reformy liturgicznej. Jaka jest opinia Eminencji w tej sprawie?
– Reforma liturgiczna została przeprowadzona z wielkim pośpiechem. Wynikało to z najlepszych intencji oraz chęci wprowadzenia w życie postanowień Vaticanum II, jednak te działania były prowadzone zbyt pochopnie. Nie zostawiono wystarczająco dużo czasu ani miejsca na ugruntowanie oraz duchowe zrozumienie przesłania soboru, natomiast raptownie zmieniono sposób celebracji. Dobrze pamiętam rozpowszechnione wtedy nastroje: pragnienie zmiany, pragnienie stworzenia czegoś nowego. Pozostawioną nam w spadku tradycję postrzegano jako przeszkodę. Reforma liturgiczna była pojmowana jako twór ludzki, wielu myślało, że Kościół powstał dzięki ludziom, a nie Bogu. Odnowę liturgii postrzegano jako proces badawczy w laboratorium, jako owoc wyobraźni i kreatywności, słowa-wytrychu tamtych czasów.
Będąc jeszcze kardynałem, Ratzinger wyrażał nadzieję na „reformę reformy” liturgicznej – określenia tego dziś nie używa się nawet w Watykanie. Jednak wydaje się oczywiste, że Benedykt XVI pragnie tej reformy. Czy może to Eminencja krótko skomentować?
– Nie wiem czy można, czy należy, mówić o „reformie reformy”. Sprawą, która wydaje się absolutnie niezbędna i pilna, jest – zgodnie z wolą papieża – zainicjowanie nowego, wyraźnego i żywotnego ruchu liturgicznego w całym Kościele. Ponieważ, jak to wyjaśnia Benedykt XVI w pierwszym tomie swoich „Dzieł zebranych” („Opera omnia”),  poprzez liturgię decyduje się o losie wiary oraz Kościoła. Chrystus jest obecny w Kościele poprzez sakramenty. Liturgia jest skierowana na Boga, a nie na nas. W liturgii działa nie człowiek, ale Bóg.
Benedykt XVI woli raczej sam dawać przykład niż narzucać swoje decyzje. W jaki sposób trzeba odczytywać wprowadzane przez niego zmiany w celebracjach papieskich?
– Przede wszystkim nie należy żywić żadnych wątpliwości co do pozytywów posoborowej reformy liturgicznej, która wniosła wiele dobrego w życie Kościoła, jak chociażby bardziej świadome i aktywne uczestnictwo wiernych czy mocniej zaznaczona obecność Pisma świętego. Ale oprócz tych i innych dobrodziejstw nie brakło również cieni, które pojawiły się w latach następujących po Vaticanum II. Liturgia, i jest to faktem, została „zraniona” przez arbitrażowe decyzje o zmianach, spowodowane sekularyzacją, która niestety dotknęła również Kościół. W konsekwencji, w wielu celebracjach na głównym miejscu nie stawia się już Boga, ale człowieka wraz z jego dążeniem do bycia w centrum uwagi, z jego kreatywnością, a punkt ciężkości przesunął się na zgromadzenie wiernych. Reforma soborowa była zamierzona jako zerwanie, a nie jako harmonijny rozwój tradycji [liturgicznej]. Naszym obowiązkiem jest odnalezienie ducha liturgii i dlatego znaczące są tu gesty wprowadzane do liturgii przez papieża: kierunek odprawiania Mszy, krzyż w centrum ołtarza, komunia przyjmowana na klęcząco, śpiew gregoriański, miejsce na milczenie, piękno sztuki sakralnej. Równie konieczne i pilne jest wprowadzenie adoracji eucharystycznej – wobec prawdziwej obecności Pana nie można nie pozostawać w stanie adoracji.
Gdy mówi się o odzyskiwaniu znaczenia sacrum, niektórzy rozumieją przez to prosty powrót do przeszłości, wynikający z nostalgii. Jak Eminencja na to odpowie?
– Utrata sensu świętości, misterium, Boga, jest najpoważniejszą stratą dla prawdziwego humanizmu. Ten, kto sądzi, że przywrócenie, odzyskanie i wzmocnienie ducha liturgii oraz autentyczności celebracji polega na zwykłym powrocie do przeszłości, ignoruje prawdziwą rzeczywistość. Umieszczenie liturgii w centrum życia Kościoła nie jest spowodowane nostalgią, ale wręcz przeciwnie, jest gwarancją kontynuowania marszu w przyszłość.
Jak Eminencja ocenia stan liturgii katolickiej w świecie?
– Wobec ryzyka popadnięcia w rutynę, wobec istniejącego zamieszania, ubóstwa i banalności śpiewu oraz muzyki sakralnej można powiedzieć, że mamy do czynienia z pewnym kryzysem.
Z tego powodu pilnie potrzebny jest nowy ruch liturgiczny. Benedykt XVI, podając przykład św. Franciszka z Asyżu, wyjątkowo oddanego Najświętszemu Sakramentowi, wyjaśnia, że prawdziwym reformatorem jest ten, kto jest wierny wierze: nie podejmuje arbitralnych decyzji i nie rości sobie prawa do jakiegokolwiek rozporządzania rytem. Nie jest właścicielem, ale strażnikiem skarbu ustanowionego przez Pana i nam przekazanego. Papież zwraca się więc do naszej kongregacji z prośbą o dokonanie odnowy w duchu Vaticanum II, w harmonii z tradycją liturgiczną Kościoła, bez zapominania o prawie soborowym, które zaleca, aby zmiany wprowadzać wyłącznie w sytuacji, kiedy jest to podyktowane prawdziwą potrzebą Kościoła, oraz aby nowe formy harmonijnie wynikały z już istniejących.
Co Eminencja zamierza zrobić w tej sprawie jako prefekt Kongregacji?
– Powinniśmy postrzegać odnowę liturgiczną w świetle zasady hermeneutyki ciągłości we wskazanej przez Benedykta XVI reformie odczytania Soboru. W tym celu należy porzucić tendencję do „zamrażania” aktualnego stanu reformy posoborowej, tendencję, która nie przyznaje prawa do harmonijnego rozwoju liturgii Kościoła. Podejmujemy działania mające na celu dogłębne kształcenie kapłanów, kleryków, osób konsekrowanych oraz świeckich, co pozwoli na pojmowanie prawdziwego znaczenia liturgii w Kościele.
Wymaga to odpowiedniego i szeroko zakrojonego nauczania, czujności oraz wiernego trzymania się przepisów liturgicznych oraz autentycznej edukacji, aby liturgię było można w pełni przeżywać. Zadaniu temu będzie towarzyszyć sprawdzenie oraz uaktualnienie tekstów wprowadzających (praenotanda) do różnego rodzaju ksiąg liturgicznych. Jesteśmy również świadomi faktu, że nadanie impetu wspomnianemu ruchowi nie będzie możliwe bez odnowy duszpasterstwa inicjacji chrześcijańskiej.
Perspektywa, w której należy widzieć również sztukę i muzykę…
– Nowy ruch liturgiczny będzie musiał przyczynić się do odkrycia piękna liturgii. Dlatego też stworzymy nowy departament w naszej Kongregacji, poświęcony sztuce i muzyce sakralnej w służbie liturgii. Umożliwi nam to sprawne określenie kryteriów oraz kierunków w sztuce, śpiewie i muzyce sakralnej. Myślimy również o w miarę szybkim określeniu kryteriów i kierunków w kaznodziejstwie.
Z kościołów znikają klęczniki, Msza pozostaje otwarta dla „kreatywności”, usuwane są najświętsze partie modlitwy eucharystycznej. W jaki sposób można odwrócić te tendencje?
– Nadzór ze strony Kościoła jest czymś zasadniczym i nie powinien być postrzegany jako czynność inkwizytorska lub represyjna, ale jako posługa. W każdym razie musimy wszystkich uświadomić o istnieniu wymogów, nie tylko praw przysługujących wiernym, ale również „praw Pana Boga”.
Istnieje również inne niebezpieczeństwo, a mianowicie przekonanie, że świętość liturgii zależy od bogactwa paramentów: postawa będąca owocem estetyzmu, która wydaje się ignorować istotę liturgii…
– Piękno jest niezbędne, ale należy go odróżnić od płytkiego, sztywnego i sterylnego estetyzmu, w który – z drugiej strony – czasami się popada. Istnieje ryzyko pojawienia się przekonania, że piękno i świętość liturgii zależą od bogactwa lub antyczności jej oprawy. Powoduje to konieczność prowadzenia odpowiedniego nauczania oraz katechezy opartej na Katechizmie Kościoła katolickiego. Pozwoli to uniknąć również zagrożenia płynącego z przeciwnego kierunku, czyli banalizacji [liturgii], poprzez prowadzenie zdecydowanych i energicznych działań w przypadku odwoływania się do zwyczajów, które miały sens w przeszłości, a które teraz taki sens utraciły i w żaden sposób nie są pomocne w pojmowaniu autentyczności celebracji.
Czy Eminencja może nam podać parę konkretnych przykładów, co może zostać zmienione w liturgii?
– Zamiast myśleć o zmianach, powinniśmy zaangażować się w ożywienie i promowanie nowego ruchu liturgicznego, zgodnie z nauczaniem Benedykta XVI, oraz w odnowienie sensu sacrum i misterium, stawiając Boga w centrum wszystkiego. Musimy dać impuls do adoracji eucharystycznej, do odnowienia i ulepszenia śpiewu liturgicznego, kultywowania milczenia, stworzenia miejsca na medytację. Dopiero później rozpoczną się zmiany…
źródło: Instytut im. A.J.Nowowiejskiego „Antonianum
Za: Sanctus.pl
tłumaczenie z j. włoskiego: Agnieszka Matyszewska

Modlitwa do Boga


O Boże mój, miłuję Cię nade wszystko dla Twej nieskończonej dobroci i żałuję z całego serca, że Ciebie, moje Dobro Najwyższe, tak wiele razy obraziłem. Udziel mi swej łaski, abym wytrwał w dobrym i nie powracał już do dawnych moich grzechów. Zmiłuj się nade mną, a także nad duszami cierpiącymi w czyśćcu, które miłują Cię z całego serca i ze wszystkich swoich sił. Wysłuchaj błagania, jakie zanoszę za nimi i udziel mi łaski, o którą proszę przez ich wstawiennictwo. Miej litość nade mną i nad biednymi duszami w czyśćcu. O Maryjo, Matko dusz w czyśćcu cierpiących, uproś im jak najszybsze uwolnienie z czyśćca i wieczny odpoczynek w niebie. Amen

MODLITWA DO ŚW. MICHAŁA ARCHANIOŁA

  • Święty Michale Archaniele! Broń nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne złe duchy, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.

Mistrzowski plan Zniszczenia Kościoła Katolickiego – realizowany na naszych oczach!

Mistrzowski plan Zniszczenia Kościoła Katolickiego Dr Jerome Daninques,
lekarz miejski w Nowym Jorku

Część I. Mistrzowski plan
Ktoś pozostawił wielką zapieczętowaną kopertę, „zapomnianą” w moim medycznym gabinecie. Przez 2 miesiące nikt się po nią nie zgłosił. Otworzyłem ją wreszcie, chcąc znaleźć wewnątrz, być może, adres jej właściciela. Znalazłem w środku z wielkim zdziwieniem coś, co nazwano „Mistrzowski plan zniszczenia Kościoła”. Nikt tego „dzieła” nie podpisał i nie było również żadnego adresu. Był tylko bardzo precyzyjny plan zniszczenia Kościoła Chrystusowego. Było tam powiedziane, że jest ponad 1300 masonów, którzy stali się katolickimi księżmi dla zniszczenia Kościoła Chrystusowego od środka. Nie wiem, czy jest to prawdą, ale co wiem -jest prawdą, że „Mistrzowski plan” jest niesłychanie bezczelny i gdyby się powiódł, mógłby wyrwać Kościół z jego fundamentów. Stosownie do „Mistrzowskiego planu” Kościół ma zostać „zdemolowany” w dwutysięcznym roku. Zdecydowałem się ten plan opublikować, ponieważ uważam, że to pomoże otworzyć oczy wielu księżom oraz dobrym chrześcijanom zanim będzie za późno.

Bądźcie czujni, przyjaciele. Ktoś pracuje bardzo przeciwko Kościołowi. Otwórzcie wasze oczy! Nie śpijcie, kiedy diabeł nie śpi!
„Mistrzowski plan” wydaje się całkiem bezbłędny. Składa się on z trzech części: pierwszej – zawierającej konkretny plan zniszczenia, drugiej – jak tego dokonać, krok po kroku, trzeciej – kto ma tego dokonać.

Sens „Mistrzowskiego planu” jest niesłychanie prosty. Polega on na zaszczepieniu miłości i adoracji (kultu) dla człowieka, a wyeliminowaniu miłości i kultu dla Boga. Kiedy miłość Boga przestanie istnieć, ludzie nie będą zdolni do miłości, za to będą oni nienawidzić. Tak, więc pierwsze przykazanie Boskie ma być zastąpione słowami: „Miłuj tylko bliźniego swego jak siebie samego”, odrzucając pierwszą część „Miłuj Boga ponad wszystko, całym swym sercem, całą swoją duszą oraz całym swym rozumem”. Ten plan jest bardzo atrakcyjny, ponieważ wszystko w nim jest oparte na miłości bliźniego. I tak w imię tej miłości dobrzy katolicy, księża i biskupi będą łatwo przekonywani do zakończenia swej miłości do Boga. W imię miłości nastąpi próba zaszczepienia nienawiści do sensu tej miłości, jaką jest Bóg. Czy jesteście świadomi teraz, drodzy przyjaciele, jak nieobliczalne skutki może przynieść ten plan? Czytaj dalej

Ameryka na równi pochyłej – prof.Grzegorz Kucharczyk

Laicyzacja nie musiała się dokonać w nieubłagany sposób. Nie jest to anonimowy proces, tylko dzieło konkretnych rządów i konkretnych większości parlamentarnych, konkretnych ludzi dokonujących zasadniczych wyborów. Podobnie rzecz wygląda w przypadku obecnej, krytycznej chyba, fazy rewolucjonizowania Ameryki.

Błyskawica, która uderzyła w kopułę bazyliki świętego Piotra tuż po obwieszczeniu przez Benedykta XVI woli opuszczenia Tronu Piotrowego, okazała się potężnym znakiem. Bo też symbolem naszej, chrześcijańskiej cywilizacji jest właśnie ta Bazylika, a nie na przykład budynki WTC w Nowym Jorku. Jak wieść o abdykacji Ojca Świętego spadła niczym grom z jasnego nieba, tak i ten piorun uderzający w kopułę nad Konfesją świętego Piotra podkreślał wagę (moim zdaniem rewolucyjną) papieskiej decyzji. Dzisiaj, po dwóch latach od tego wydarzenia możemy powiedzieć, że była to również zapowiedź kolejnych uderzeń w podstawy chrześcijańskiej cywilizacji.

 Sąd Najwyższy – wehikuł rewolucji

Historia ostatnich miesięcy, a nawet tygodni, to zapis tych klęsk: wynik referendum w Irlandii na temat homoseksualnych pseudomałżeństw, ustawa o in vitro w Polsce, wreszcie ogłoszona 26 czerwca, podjęta większością jednego głosu decyzja Sądu Najwyższego USA zrównującego w sensie świeckiego prawa związki jednopłciowe z małżeństwami. Trudno nie zgodzić się z komentatorami, którzy przypisują temu ostatniemu wydarzeniu „kosmiczne znaczenie”.

Bo tak w istocie jest. Po 26 czerwca nic już nie będzie takie samo. Werdykt wydany przez amerykański Sąd Najwyższy wyznacza kolejny etap w rewolucyjnej działalności tego gremium. W „największej demokracji świata” to nie rzesze wyborców ostatecznie decydują o obliczu kulturowym – czyli najważniejszym – swojego kraju, ale pięć osób. Bo taką zwykłą większością (5:4) w minionych dziesięcioleciach ten sam sąd rewolucjonizował Amerykę – czy to w przypadku zgody na legalizację zabijania nienarodzonych czy odmawiając prawa do modlitwy (nawet w ciszy) na terenie szkół.

Patrick Buchanan, komentując na swoim blogu decyzję pięciu amerykańskich sędziów ws. legalizacji homoseksualnych nibymałżeństw, napisał: Mówi się nam, że Ameryka zmieniła się w takich sprawach jak aborcja i homoseksualizm. Ale chociaż myślenie może podlegać zmianie, prawa mogą się zmieniać i wyniki wyborów z pewnością zmieniły się, czy jednak prawda moralna zmienia się? Czyż Dziesięć Przykazań, chrześcijańska tradycja i Prawo Naturalne zdefiniowane przez Akwinatę były tylko dobre dla swoich czasów, ale nie dla naszych?

 Nadchodzi ucisk

Dla nas – czytelników i autorów piszących na tym portalu – są to pytania retoryczne. Choć nie miejmy złudzeń, decyzja z 26 czerwca przyspieszy proces, który już trwa – dopisywanie do podstaw naszej upadającej chrześcijańskiej cywilizacji jeszcze jednego dogmatu, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety. W tych dniach bowiem widzimy, jak trafnie Gilbert K. Chesterton zdefiniował dogmat jako „prawdę oczywistą, która została zakwestionowana”.

Za głoszenie tego dogmatu wierzący chrześcijanie (katolicy, protestanci) już płacą. Przypominanie bowiem tej, zakwestionowanej teraz przez pięciu amerykańskich sędziów oczywistości już dzisiaj jest w wielu europejskich krajach określane jako „mowa nienawiści” i w związku z tym penalizowane. Podobnie jak na przykład sprzeciw katolickich agencji adopcyjnych wobec oddawania dzieci do adopcji parom homoseksualnym. Ogłoszona w imię „wolności i godności” decyzja większości sędziów Sądu Najwyższego USA zwiastuje nadejście kolejnej fali despotyzmu i pogardy.

Sędzia Samuel Alito, autor jednego z czterech głosów mniejszości do fatalnego orzeczenia, przewiduje taki właśnie przebieg wydarzeń, pisząc w swoim votum separatum: Dzisiejsza decyzja jest uzurpowaniem sobie konstytucyjnego prawa należnego obywatelom – czy utrzymać, czy zmienić tradycyjne pojmowanie małżeństwa. […] Będzie ona służyć do oczerniania Amerykanów, którzy nie chcą przystać do nowej ortodoksji. […] Jeśli zwykła większość sędziów może wymyślić nowe prawo, a następnie narzucić je reszcie kraju, jedynym realnym ograniczeniem stojącym na drodze przyszłym większościom [sędziowskim] w robieniu tego, co im się podoba, będzie ich własne poczucie tego, co ci, którzy mają polityczną władzę i wywierają kulturowy wpływ, zechcą tolerować.

Jeszcze lapidarniej określił to kolejny autor głosu mniejszości w składzie Sądu Najwyższego, Chief Justice (odpowiednik naszego Prezesa Sądu Najwyższego) John Roberts, który w swoim votum separatum podkreślił, że „zamknięcie debaty zmierza do zamknięcia umysłów”. Ten sam sędzia słusznie zauważył, że uderzającą rzeczą jest to, jak dużo w sposobie rozumowania większości orzekającej w równym stopniu można zastosować do podstawowego prawa do zawierania małżeństwa przez więcej niż dwie osoby. Jeśli ‘bowiem istnieje godność w związku między dwoma mężczyznami lub dwiema kobietami, którzy (które) chcą się pobrać i należy to do ich autonomii, by dokonać takiego wyboru’, dlaczegóż miałoby być mniej godności w związku trzech ludzi, którzy wykonując swoją autonomię, dokonują zasadniczego wyboru zawarcia związku małżeńskiego?.

 Na co stać „pragmatyczną” prawicę?

Od lat zajmując się problemami laicyzacji w Europie (dziewiętnastowieczne Kulturkampfy), podkreślam, że laicyzacja nie musiała się dokonać w nieubłagany sposób, nie jest to anonimowy proces, tylko dzieło konkretnych rządów i konkretnych większości parlamentarnych, konkretnych ludzi dokonujących zasadniczych wyborów. Podobnie rzecz wygląda w przypadku obecnej, krytycznej chyba, fazy rewolucjonizowania Ameryki.

Pięciu sędziów – rewolucjonistów znamy z nazwiska: Ruth Bader Ginsburg, Stephen Breyer, Sonia Sotomayor, Elena Kagan oraz Anthony Kennedy. Czterech pierwszych mianowali lewicowi prezydenci, Bill Clinton i Barack Obama. Jednak głos decydujący oddał mianowany przez Ronalda Reagana ostatni z wymienionych sędziów.

Od czasu obalenia w 2013 roku przez Sąd Najwyższy tzw. Prawa o Obronie Małżeństwa (Demence of Marriage Act), Anthony Kennedy był wskazywany jako tzw. głos wahający się (swaying vote), który może przeważyć szalę w amerykańskim Sądzie Najwyższym nominalnie zdominowanym przez sędziów pochodzących z nominacji republikańskich prezydentów (takich jest w obecnym składzie Supreme Court pięciu) na korzyść radykalnej, rewolucyjnej w istocie rzeczy lewicy.

Cytowany wcześniej Patrick Buchanan czterdzieści lat temu opublikował książkę pod znamiennym tytułem Konserwatywne głosy, liberalne zwycięstwa, opisującą mechanizm rozchodzenia się w USA dwóch rzeczywistości: tradycyjnych (czyli normalnych) przekonań większości obywateli oraz ciągłego, udanego forsowania liberalnej agendy kulturowej czyli agendy najważniejszej. Wskazywał przy tym na fenomen kolejnych większości w składzie Sądu Najwyższego, odpowiedzialnych za rewolucjonizowanie Ameryki; większości tworzonych przez nominatów demokratycznych prezydentów, do których zazwyczaj dochodził przedstawiciel prawicy „umiarkowanej”, „pragmatycznej”, w Polsce powiedzieć by można „wzorowanej na najlepszych standardach zachodnioeuropejskiej chadecji”.

Kimś takim jest właśnie sędzia Anthony Kennedy, nominowany przez Reagana w 1987 roku, po tym jak opanowany przez demokratów Senat nie zgodził się na wysuniętego wcześniej przez prezydenta jako kandydat do Sądu Najwyższego Roberta Borka. Dla senackiej większości był on zbyt „konserwatywny”. Kennedy był „konserwatywny w wystarczający sposób”. Teraz wiemy dlaczego.

 Katolicyzm bezobjawowy w akcji

Sędzia Anthony Kennedy był również autorem pisemnego uzasadnienia orzeczenia z dnia 26 czerwca. Ten sam sędzia Kennedy jest nominalnym katolikiem, podobnie jak katoliczką jest sędzina Sonia Sotomayor (z nominacji Obamy) również glosująca za legalizacją homoseksualnych pseudomałżeństw. Podobnie jak katolikami są w Polsce odchodzący prezydent, premier i znakomita większość parlamentarzystów głosujących niedawno za ustawą o tzw. leczeniu niepłodności, jak katoliczką jest dawna minister zdrowia (dziś premier), która organizowała zabójstwo dziecka nastoletniej „Agaty”, jak katoliczką jest prezydent Warszawy wyrzucając z pracy lekarza, bo kierując się sumieniem nie chciał zabić nienarodzonego dziecka… To ten sam katolicyzm bezobjawowy, który „nie narzuca nikomu swojego światopoglądu”, „zostawia swoje przekonania w szatni”, czytaj: sól pozbawiona smaku.

Cechą wspólną wszystkich odmian bezobjawowego katolicyzmu jest oderwanie się od filozoficznych podstaw (w znaczeniu filozofii bytu) i bazowanie tylko na emocjach i mglistych odczuciach. A przecież jak uczy św. Jan Paweł II (encyklika „Fides et Ratio”), nie ma nauczania wiary bez zdrowej teologii, a zdrowej teologii nie ma bez fundamentów teologicznych zdrowej filozofii, czyli filozofii bytu, tak jak określił ją św. Tomasz z Akwinu.

W napisanym przez sędziego Kennedy’ego uzasadnieniu do orzeczenia większości w kwestii tzw. małżeństw homoseksualnych czytamy, że „ich [homoseksualnych par] nadzieja nie może być skazana na życie w samotności, nie może być wyłączona z najstarszej instytucji naszej cywilizacji. Proszą oni o równą godność w oczach prawa. Konstytucja przyznaje im to prawo”. Klasyczny przykład takiego właśnie oderwania się od podstaw filozoficznych w znaczeniu braku odniesienia się do definicji bytu, jakim jest małżeństwo, a tylko odnoszenia się do mglistych odczuć („poczucie godności” etc.).

 Co powie Papież?

Zmarły parę lat temu amerykański myśliciel konserwatywny Thomas Molnar napisał, że „nasza cywilizacja bez wątpienia zakończy się, gdy Kościół katolicki oraz Stany Zjednoczone przystąpią do rewolucji”. 26 czerwca 2015 roku pięciu amerykańskich obywateli zadecydowało, że w przypadku USA akces ten stał się faktem. Obserwując rok temu obrady rzymskiego synodu biskupów, czytając opublikowany niedawno dokument roboczy („Instrumentum laboris”) mający być podstawą prac II sesji synodu w październiku 2015 roku, patrząc na aktywność niemieckich hierarchów zamierzających „skorygować” szóste przykazanie Dekalogu oraz słysząc znaczące milczenie papieża Franciszka w tej sprawie, powraca myśl o gromie spadającym na Bazylikę.

Ojciec Święty we wrześniu ma przybyć z wizytą do Stanów Zjednoczonych. Do kraju, w którym zaszła rewolucyjna zmiana, a o której – póki co – Rzym milczy, zajmując się pilniejszymi kwestiami w rodzaju zmian klimatycznych. Czy Amerykanie, ale i cały Kościół, usłyszą wtedy słowa umocnienia w wierze?

Grzegorz Kucharczyk

 

Tajemnica Izraela na tle historii

Nie da się zaprzeczyć, że zagadnienie narodu żydowskiego jest tyleż trudne, co fascynujące. Trudne, gdyż naród ten jest obecny w całej historii, zarówno boskiej, jak i ludzkiej. Nie ma takiego okresu historycznego, o którym możnaby napisać z pominięciem Żydów. Autor Jezusa widzianego oczami wędrującego żyda (Editions Fleg, s. 177) pisze, że „historia zna dwie tajemnice. Tajemnicą jest Jezus, tak jak tajemnicą jest Izrael! Czy muszę mówić, co powstanie, gdy złożymy razem te dwie tajemnice? Tajemnica trzecia, jeszcze bardziej niezgłębiona niż dwie poprzednie!”.

Zagadnienie fascynujące, któż bowiem potrafi myśleć o narodzie żydowskim nie odczuwając jednocześnie podziwu i żalu? Naród żydowski dał światu Chrystusa, aby wyrzec się Go i postawić Go przed obliczem Piłata; naród bez własnego państwa, niezdolny do życia pośród innych.

Naród żydowski jest jeszcze bardziej fascynujący z uwagi na mnogość swoich talentów. To dzięki swoim osiągnięciom Żydzi zajmują pozycje w rządach, w międzynarodowej i krajowej polityce i ekonomii; są obecni w skomplikowanych mechanizmach finansowych, w świecie mediów i rozrywki; wywierają wpływ na całościowo pojęty sposób życia i opinię publiczną. Przez dwa tysiące lat poświęcają się temu wszystkiemu z wyjątkową determinacją. I kiedy myśli się o tym narodzie, żyjącym w samym środku innych narodów, wśród najbardziej zróżnicowanych kolei losu, lecz zawsze i wszędzie niezmiennym i nienaruszonym, to można dojść do wniosku, że jest to największy ród na ziemi!

Żydzi słusznie roszczą sobie prawo do posiadania największego z rodów, gdyż mają sześć tysięcy lat nieprzerwanej historii. Największego z rodów, gdyż w nim Chrystus, Syn Boga żywego przyjął swoje Ciało. Jest to naród, który, chociaż w mniejszości, jest tu i wszędzie – i tak było przez dwadzieścia wieków historii chrześcijaństwa. Gdzie jest jego początek? Jak i dlaczego trwa? Jakie jest jego przeznaczenie w historii? Jaką postawę należy wobec niego przyjąć? Niniejszy artykuł jest próbą odpowiedzi na powyższe pytania.

Artykuł ten będzie próbą wyjaśnienia zagadnienia żydowskiego – wyjaśnienia teologicznego, które jest w tym przypadku jedynym możliwym. Teologia jest nauką traktującą o tajemnicach Bożych. Tajemnice te są niezbadanymi zrządzeniami Najwyższego, które są nam znane dzięki temu, że On raczył je nam objawić. Bez tego objawienia nie mielibyśmy o nich pojęcia.

Katolicka teologia naucza, że Żydzi są przedmiotem specjalnego Bożego powołania. Tylko w świetle teologii można wyjaśnić zagadnienie żydowskie. Ani psychologia, ani nauki biologiczne, ani nawet studia czysto historyczne nie są w stanie dostarczyć wyjaśnienia tajemnicy narodu żydowskiego. Problem tego narodu mieści się w wymiarze uniwersalnym i wiecznym, ze swojej natury wymagającym wyjaśnienia uniwersalnego i wiecznego, które jest aktualne dziś, wczoraj i na zawsze. Naród żydowski wymaga wyjaśnienia wiecznego, tak jak Bóg, to jest wyjaśnienia teologicznego.

To, co wyłania się z tego wyjaśnienia, w żaden sposób nie może posłużyć do usprawiedliwienia ani działań filosemickich, ani antysemickich. Obie te postawy wykazują tendencję do upraszczania sytuacji, która w rzeczywistości jest głębsza i bardziej uniwersalna. Teologia katolicka, rzucając światło na tajemnicę narodu żydowskiego, ukaże relacje między żydami i chrześcijanami, którzy muszą żyć oddzielnie, dopóki Bóg w swym miłosierdziu nie doprowadzi do usprawiedliwienia żydów. Czytaj dalej

Instrumentum laboris – postępowcy kontratakują

Sprzeciw wobec ideologii gender, a równocześnie uproszczenie procedury stwierdzania nieważności małżeństwa, zachęta do „wzrastania w wierze” innej niż katolicka oraz „zaakceptowanie wrażliwości” homoseksualnej. To wszystko zawiera wstępny dokument przedsynodalny opublikowany we wtorek w Watykanie. Sprawa najpewniej rozbije się o retoryczne niuanse. To przecież ostatnio stały wariant gry.

Zwolennicy zmian w nauczaniu Kościoła nie dają za wygraną. Po odrzuceniu przez ojców synodalnych w październiku 2014 r. akapitów o „uznaniu wkładu homoseksualistów we wspólnotę kościelną” oraz nawoływań do zmiany praktyki duszpasterskiej w kwestii nierozerwalności małżeństwa, nadal chcą rozmontowywać Chrystusowe nauczanie. Kilka dni temu poznaliśmy dokument roboczy (Instrumentum laboris), przedstawiony jako „podpowiedź” dla biskupów, nad czym będą pracować podczas drugiej sesji synodu – w październiku tego roku.

Warto przypomnieć, że dokument powstał w kilka tygodni po ukrywanych przed dziennikarzami spotkaniach głównych architektów zmiany „podejścia pastoralnego” do rozwodników i homoseksualistów – chodzi oczywiście o prominentnych hierarchów niemieckich i włoskich.

Odważnie przeciw gender i seksualizacji

Co znajduje się w dokumencie? Podkreśla on między innymi sprzeciw wobec wszelkich tendencji zmierzających do zacierania różnicy płci – Kościół więc potwierdza oczywiste fakty, które coraz intensywniej kwestionują promujący ideologię gender kontestatorzy praw natury. W przedsynodalnym dokumencie przypomniano też kwestię „nienaruszalności i świętości” ludzkiego życia w kontekście szalejącej plagi aborcji – upomniano również lekarzy i innych pracowników służby zdrowia, że nie powinni brać udziału w tych zbrodniczych procederach.

Rzadko w ostatnich latach zdarzały się w dokumentach Kościoła wezwania do katolickich rodziców, by czuwali nad programami szkolnymi swych dzieci, a do tego literalnie nawołuje się w „Instrumentum laboris”. To śmiałe wezwanie do konfrontacji ze światem zewnętrznym, którego dawno tak wprost w Watykanie nie artykułowano! Biskupi mają bowiem rozmawiać na synodzie o narzucanych przez świat wzorcach sprzecznych z chrześcijańską wizją rodziny, zwłaszcza w dziedzinie seksualności. Ojcowie synodalni będą najpewniej chcieli poinstruować rodziców, by ci zachęcali swe dzieci do sprzeciwu sumienia w kwestiach niemoralnej edukacji seksualnej. To ważne wydarzenie z punktu widzenia etapu rewolucji w którym dziś się znajdujemy – walka o duszę młodych ludzi rozgrywa się przecież właśnie na tej płaszczyźnie.

Kazuistyka duszpasterska – smutna spuścizna po SVII

Trudno jednak z optymizmem patrzeć na pozostałe punkty omawianego dokumentu. Wydaje się, że zastosowana już wielokrotnie w ostatnim półwieczu metoda tworzenia kościelnych dokumentów po raz kolejny znajduje swoje przykre zastosowanie. Okrągłe słowa o eleganckim brzmieniu mogą być bowiem furtką dla zmian w „praktyce pastoralnej” poszczególnych, co bardziej postępowych krajowych episkopatów. I tak w dokumencie poświęconym rodzinie czytamy o potrzebie „docenienia roli kobiet w Kościele, w procesach decyzyjnych i udziale w zarządzie niektórych instytucji”. Ciężko odgadnąć, co konkretnie ma to oznaczać, ale jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego kwestia ta podjęta zostaje w kontekście rozmów o rodzinie.

Podobnie jest w kwestiach określanych po ubiegłorocznej dyskusji biskupów mianem „najbardziej kontrowersyjnych”. Czytamy bowiem o potrzebie „odważnych wyborów duszpasterskich” w stosunku do rozbitych rodzin, które ukażą im „nieskończone miłosierdzie Boże”, jednocześnie „doceniając i wspierając” tych, którzy po rozpadzie małżeństwa pozostają wierni swemu małżonkowi. Co to może znaczyć? Cóż, arcybiskup Gądecki może zasadnie uznać, iż „odważne” może być częstsze nawoływanie rozwodników do nawrócenia się. Kardynał Marks może już jednak stwierdzić, że ową „odwagą” jest nieuleganie „presji konserwatystów” i – bagatela – dwutysiącletniej tradycji… wynikającej z nauczania Chrystusa. Biskupi przewodzący Kościołowi w Niemczech nie poczuwają się wszak do bycia „filią Rzymu”.

W kwestii małżeństwa i jego „niezmiennej nierozerwalnośći”, jak piszą twórcy dokumentu, trudno nie dostrzec pewnej schizofrenii. Z jednej bowiem strony podkreśla się wartość małżeństwa, z drugiej zaś oczekuje się ułatwienia stwierdzenia jego nieważności – między innymi poprzez zniesienie dwuinstancyjności procesu. Władze kościelne mają więc zarówno namawiać do wytrwałości w małżeństwie jak i nie utrudniać coraz powszechniejszego procesu nazywanego potocznie przyznawaniem „kościelnych rozwodów”.

Komunia nie dla rozwodników, chyba że…

„Instrumentum laboris” wskazuje również na „konieczność szczególnej refleksji nad formami wykluczenia osób rozwiedzionych, które żyją w ponownych związkach, praktykowanymi w kontekście liturgiczno-duszpasterskim, wychowawczym i charytatywnym”. „Chodzi o to, by pozostający w takiej sytuacji wierni nie czuli się wykluczeni z Kościoła” – precyzują biskupi przygotowujący obrady synodu. Tutaj także rozbieżność interpretacji może być ogromna. Kardynał Wilfrid Napier z RPA może słusznie zinterpretować passus jako konieczność wyjścia z Ewangelią do zatwardziałych grzeszników i ponownego (nigdy wszak nieustającego) zaproszenia ich do udziału we Mszy Świętej, ale kardynał Walter Kasper uzna zapewne, że „niewykluczanie z Kościoła w kontekście liturgiczno-duszpasterskim” to po prostu zaakceptowanie grzechu z całym dobrodziejstwem inwentarza. O co zresztą od lat postuluje. Tym bardziej, że w dalszej części watykańskiego dokumentu czytamy, iż ich duszpasterstwo musi być poprzedzone „odpowiednim rozeznaniem” sytuacji, powinno ono się dokonywać w tempie wyznaczanym przez „dojrzewanie sumienia”.

Biskupi odpowiedzialni za dokument przedsynodalny podpowiadają jednak, iż dopuszczenie rozwodnika do Komunii Świętej może nastąpić jedynie na drodze pokuty, pod kierunkiem biskupa, po zweryfikowaniu możliwości stwierdzenia nieważności małżeństwa i pod warunkiem życia we wstrzemięźliwości seksualnej. Efekt prac nad ostatecznym brzmieniem tego punktu może zdecydować o ostatecznym znaczeniu synodu dla nierozerwalności małżeństwa. Z całą pewnością w jego aktualny kształt uderzą niemieccy biskupi – chyba, że znajdą inną, kazuistyczną ścieżkę do potwierdzenia promowanej przez siebie „praktyki duszpasterskiej”.

Zaakceptować wrażliwych homoseksualistów i nie nawracać małżonków

Biskupi pracujący nad organizacją tegorocznej sesji synodu, to dokładnie ci sami hierarchowie których papież powołał do administrowania poprzednią sesją – kardynał Peter Erdo z Węgier i włoski arcybiskup Brunona Forte. Ten ostatni, metropolita Chieti-Vasto, osobiście wprowadził  do ubiegłorocznego dokumentu zapisy o potrzebie dowartościowania homoseksualistów. Nic więc dziwnego, że i w tegorocznym dokumencie czytamy o konieczności „uszanowania w swej godności i zaakceptowania z wrażliwością i delikatnością w Kościele i w społeczeństwie” osób homoseksualnych. Dokument wyraża też „życzenie wypracowania oferty duszpasterskiej skierowanej do osób homoseksualnych”. Niczym innym jak homoseksualną dywersją można wytłumaczyć fakt uporczywie podejmowanych prób nakłaniania biskupów , by poruszali kwestię homoseksualizmu, kiedy gromadzą się w Watykanie, aby mówić o problemach rodziny. A już niejasny passus mówiący o „zaakceptowaniu” grzesznych postaw, woła o pomstę do nieba. To kolejny punkt, który z pewnością stanie się kością niezgody w październiku.

Czytając „Instrumentum laboris” można dojść do przerażającego wniosku – są biskupi, którzy chcą, by Kościół odszedł od swej podstawowej misji – ewangelizacji wszystkich ludzi na całym świecie. Dokument proponuje bowiem wypracowanie „kodeksu dobrego postępowania” w przypadku małżeństw mieszanych tak, by małżonkowie „nie stanowili dla siebie nawzajem przeszkody we wzrastaniu w wierze”. A więc mąż katolik powinien „nie stanowić przeszkody” dla żony żydówki i jej wyznania, a żona katoliczka nie powinna próbować nawracać męża-protestanta…

To znak czasów, za który przyjdzie nam wszystkim kiedyś zapłacić. Szczególnie słono zaś zapłacić mogą ludzie powołani do tego, by paść owce Pana, a usiłujący zwieść je obecnie w zupełnie innym kierunku, niż chciał tego Chrystus.

Krystian Kratiuk

Dwaj papieże, dwa nauczania — któremu powinniśmy wierzyć? – Michael Matt

„Udałem się do Turcji jako pielgrzym, a nie jako turysta. Kiedy wszedłem do meczetu, nie mogłem powiedzieć: «Teraz jestem turystą». Nie, miało to charakter całkowicie religijny. I wówczas wydarzyło się coś wspaniałego!” – powiedział papież Franciszek podczas konferencji prasowej w trakcie lotu powrotnego z Turcji do Rzymu, 30 listopada 2014 roku.

„Mufti udzielił mi obszernych wyjaśnień, z wielką pokorą i posiłkując się Koranem, który mówi o Maryi i Janie Chrzcicielu. Wyjaśnił mi to wszystko (…) W pewnym momencie poczułem potrzebę modlitwy. Zapytałem go: «Pomodlimy się przez chwilę?». A on odpowiedział: «Tak, tak». Modliłem się o pokój dla Turcji, za muftiego, za wszystkich ludzi i za siebie samego, tak jak dyktowało mi serce (…) Modliłem się serdecznie (…) Modliłem się przede wszystkim o pokój i mówiłem: «Panie, połóż kres wszystkim tym wojnom!». Tak więc była to chwila szczerej modlitwy (…)” – dodał papież Franciszek.

„Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one polegają na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne, że one w równy sposób, chociaż w różnej formie, ujawniają i wyrażają nasz przyrodzony zmysł, który nas pociąga do Boga i do wiernego uznania Jego panowania. Wyznawcy tej idei nie tylko są w błędzie i łudzą się, lecz odstępują również od prawdziwej wiary, wypaczając jej pojęcie i wpadając krok po kroku w naturalizm i ateizm. Z tego jasno wynika, że od religii przez Boga nam objawionej odstępuje zupełnie ten, ktokolwiek popiera podobne idee i usiłowania” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

„Wszystkie religie są dobre…”

„W celu uleczenia serc z choroby, która zatruwa nasze życie, ważne jest, by dzielić się doświadczeniem w noszeniu tego krzyża podczas waszych wspólnych spotkań. Ci, którzy są chrześcijanami – z Biblią, ci zaś, którzy są muzułmanami – z Koranem. Wiara, którą zaszczepili w was wasi rodzice, będzie wam zawsze pomocna” – papież Franciszek do muzułmańskich imigrantów w parafii rzymskiej podczas Światowego Dnia Migranta i Uchodźcy, 19 stycznia 2014 roku.

„Wychodzą z założenia, dla nich nie ulega wątpliwości, że bardzo rzadko tylko znajdzie się człowiek, który by nie miał w sobie uczucia religijnego, żywią wyraźną nadzieję, że pomimo wszystkich różnic w zapatrywaniach religijnych, nietrudno będzie, by ludzie przez wyznawanie niektórych zasad wiary, jako pewnego rodzaju wspólnej podstawy życia religijnego, zjednali się w braterstwie. W tym celu urządzają zjazdy, zebrania i odczyty z licznym udziałem słuchaczy i zapraszają na nie dla omówienia tej sprawy wszystkich bez różnicy, pogan wszelkich odcieni oraz chrześcijan, ba, nawet tych, którzy – niestety – odpadli od Chrystusa lub też uporczywie przeciwstawiają się Jego Boskiej naturze i posłannictwu. Katolicy nie mogą żadnym paktowaniem pochwalić takich usiłowań, ponieważ one polegają na błędnym zapatrywaniu, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne (…)” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

Panchrześcijaństwo pod egidą innowierców

„Wierzę, że czynimy postępy w naszych relacjach z wyznawcami prawosławia, posiadają oni sakramenty oraz sukcesję apostolską (…) Posuwamy się naprzód. Na co czekamy? Aby teologowie osiągnęli porozumienie? Dzień ten nigdy nie nadejdzie, zapewniam was, jestem co do tego sceptyczny. Teologowie robią, co mogą. Pamiętajcie jednak, co powiedział Athenagoras Pawłowi VI: «Wyślijmy teologów na jakąś wyspę, by prowadzili między sobą dysputy, a my róbmy swoje!». (…) Nie wolno nam czekać! Musimy kontynuować podróż ku jedności, musimy jednak czynić to wspólnie. Na tym właśnie polega duchowy ekumenizm: na wspólnej modlitwie, na wspólnym działaniu” – papież Franciszek podczas konferencji prasowej w trakcie lotu powrotnego z Turcji do Rzymu, 30 listopada 2014 roku.

„«Oby – tak mówią – wszyscy chrześcijanie byli jedno! Mieliby przecież większą możność przeciwstawiania się zarazie bezbożności, która z dnia na dzień coraz bardziej się rozprzestrzenia, zatacza coraz szersze kręgi i gotowa jest obezwładnić Ewangelię». W ten i podobny sposób rozwodzą się ci, których nazywają panchrześcijanami (panchristiani). I nie chodzi tu tylko o nieliczne i odosobnione grupy. Przeciwnie, powstały całe związki i rozgałęzione stowarzyszenia, którymi zazwyczaj kierują niekatolicy, wyznający różne wiary. Poczynania te ożywione są takim zapałem, że zyskują niejednokrotnie licznych zwolenników i pod swym sztandarem grupują nawet potężny zastęp katolików, których zwabiła nadzieja unii, pojednania chrześcijaństwa, co przecież zgodne jest z życzeniem świętej Matki – Kościoła, który wszak niczego bardziej nie pragnie, jak tego, by zwołać swe zbłąkane dzieci i sprowadzić je z powrotem do siebie. W tych nęcących i zwodniczych słowach tkwi jednak złowrogi błąd, który głęboko rozsadza fundamenty wiary katolickiej” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

Od dialogu do indyferentyzmu

„Dialog oznacza przeświadczenie, że «inny» ma coś wartościowego do powiedzenia oraz gotowość do przyjęcia jego lub jej punktu widzenia i perspektywy. Angażowanie się w dialog nie oznacza wyrzekania się własnych idei i tradycji, ale przeświadczenia, że jedynie one są ważne i wyrażają pełnię [prawdy]” – papież Franciszek, Przesłanie na 48 Dzień Środków Przekazu, 1 czerwca 2014 roku.

„Nie wiemy, jaka droga wiedzie z takiej różnorodności zdań do jedności Kościoła, ponieważ Kościół może przecież wywodzić się tylko z jednej nauki chrześcijańskiej wiary. Wiemy jednak, jak łatwo może dochodzić wtedy do zaniedbania religii, do indyferentyzmu, do modernizmu, którego ubolewania godne ofiary nie uważają prawdy dogmatycznej za absolutną, lecz za względną, to znaczy za zmienną, zależną od rozmaitych miejscowych i czasowych potrzeb, jakoby ona nie stanowiła treści niezmiennego Objawienia, lecz przystosowywała się do życia ludzkiego” – papież Pius XI, encyklika Mortalium animos.

Uznawać nauczanie niezmienne

To oczywiste, że obaj cytowani wyżej papieże – Franciszek i Pius XI – nie mogą mieć jednocześnie racji, ponieważ ich wypowiedzi ostro ze sobą kontrastują. Jakie jest więc nieomylne nauczanie Kościoła, w które mamy obowiązek wierzyć? Odpowiedź jest prosta: przylgnąć musimy do tego nauczania, które powtarza to, czego Kościół katolicki nauczał zawsze przez dwa tysiące lat. A który z tych dwóch papieży pozostaje mu wierny?

Michael Matt

Tłum. Tomasz Maszczyk.

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    056298