OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Pułapka w pułapce

 Ewa Polak-Pałkiewicz

Po lekturze tekstu „Pożegnanie z narracją” niektórzy czytelnicy uznali, że lekceważę zagrożenie płynące ze strony tzw. ideologii gender. Nic bardziej błędnego.

Zauważam tylko, że proponowane metody zmagania się z propagandą dewiacji dziwnie niekiedy przypominają to, co Sowieci przedstawiali światu zachodniemu – z wielkim powodzeniem – jako „walkę o pokój”. Dziś ponownie wpycha się nas w nierzeczywistość.

Pomysły z serii: jak radzić sobie z faktem, że wciąż rodzą się nowe dzieci (a to, jak wiadomo zagraża ładowi światowemu), pojawiają się regularnie, od stu przynajmniej lat.

Żeby przerwać ten skandal  rozpoczęto najpierw światową kampanię na rzecz rozwiązłości, także nieletnich, i równocześnie z nią propagowanie aborcji jako najlepszego środka antykoncepcyjnego (wraz z nową odsłoną słusznej walki o prawa kobiet). Teraz jest kolej na promocję wszelkich dewiacji związanych z tą najbardziej niebezpieczną (dla światowego ładu) sferą, jaką jest sfera przekazywania życia.

Jean-Baptiste Simeon Chardin - Poranna toaleta

Jean-Baptiste Simeon Chardin – Poranna toaleta

 

Warto tu dostrzec elementy zaplanowanej strategii i psychotechniki. I zdać sobie sprawę, że metoda oświecających prosty lud wykładów uczonych mężów na temat różnic między płciami oraz listów protestacyjnych, marszów organizowanych przez specjalistów od zagadnienia gender, różne aktywne środowiska itd., czy deklaracji podsuwanych do podpisu politykom, to nic innego jak lansowanie zbiorowych lamentów. Nie wzruszą one tych, do których są adresowane. Uleganie zaś nastrojowi, jakie tworzą „masowe protesty”, z towarzyszącymi im emocjami i nadziejami na wyrost, prowadzi do oszukiwania samych siebie. Do rozmiękczenia, rozpowszechnienia wygodnictwa. Nie ma wiele wspólnego z postawą, jaką powinien wobec zła zajmować człowiek wierzący. 

Bo co to niby ma znaczyć: Zostawiłem swój podpis, a więc sprawa załatwiona. Bo ja jestem przeciw… Kogo moja deklaracja obchodzi? Kto się także przejmie faktem, że jakiś profesor wygłosił wykład? Są to wszystko działania pozorne, czyni się je  z a m i a s t  zajęcia naprawdę czynnej postawy.

Czym jest czynna postawa wobec zła? Wobec ideologii gender, ale także każdego publicznego kłamstwa, jawnej niesprawiedliwości, krzywdzenia kogoś, wykorzystywania, zastraszania…

Zajęła ją np. Marysia Sokołowska, licealistka  z Gorzowa Wielkopolskiego. Nie zasłaniała się żadną zbiorowością. Mówiła w swoim imieniu. Prosto i dobitnie.

Zajął ją Pułkownik Ryszard Kukliński. Tadeusz Rejtan…  I tysiące innych Polaków, o których wciąż pamiętamy. Byli sam na sam ze swoją słabością.  Ale to im nie przeszkadzało, przeciwnie.

Zajmują taką postawę wszyscy ci, którzy działają nieszablonowo i na własną odpowiedzialność, wykorzystując wszelkie możliwości umysłu oświeconego światłem wiary. Tchnieniem Ducha Świętego.

„Wiedz o tym, że jesteś obecnie na scenie, gdzie ci się przypatruje ziemia i niebo całe, walcz jako rycerz, abym cię mógł nagradzać; nie lękaj się zbytecznie, bo nie jesteś sama” -  to słowa Pana Jezusa do Siostry Faustyny (Dzienniczek, 1760).

Czynna postawa to jest trzeźwe zdanie sobie sprawy z istoty i źródeł zła, zdecydowane oddzielenie prawdy od kłamstwa oraz radykalizm ewangeliczny w działaniu. Radykalni na sposób ewangeliczny – jak Apostołowie – mamy być nie ze względu na nasze interesy („prawa”), ale ze względu na Boga. Na zaufanie i miłość, jaką jesteśmy winni Bogu okazać. To jest nasz prawdziwy interes. Nasza inwestycja – w wieczność. Bóg tego od nas oczekuje, żąda. To jest pierwsze i najważniejsze Przykazanie. Dlatego właśnie nie taimy prawdy, nie przeinaczamy jej, nie cofamy się na widok zła, nie chowamy się za „naszych przedstawicieli”, „aktywnych obywateli” etc. Każdą rzecz zgłębiamy, analizujemy, zastanawiamy się,  c z y m  ona jest. Osobiście zajmujemy stanowisko. Nazywamy zło, nieprawdę, kłamstwo ich właściwym imieniem. Nie cieniujemy.

Dlatego, że kochamy ludzi - bo kochamy Boga. Wierzymy Bogu.

Jean- Baptiste Simeon Chardin - Scena z guwernantką

Jean- Baptiste Simeon Chardin – Scena z guwernantką

Nie mówimy o żadnym dialogu, wyważaniu racji. Nie zastrzegamy się: Tak, ale... (Jak czynią to np. złotouści publicyści prawicowi w sprawie katastrofy smoleńskiej).

Nie czynimy nic zbiorowo. Bo to tylko puste gesty, mnożenie makulatury. Nie działamy „w imieniu zbiorowości”, „jako zbiorowość”. Bóg nas traktuje indywidualnie. Zbawimy się pojedynczo. Na nikim też, do kogo skierowane są te apele i protesty nie robi wrażenia, że „jest nas już tylu…”, „ostatnio przyłączyli się do nas…”, „możemy się wreszcie policzyć…”. Presja, jaką rzekomo można w ten sposób wywierać na rządy, ustawodawców, jest fikcją. A wszystko to uczy tak naprawdę bierności i zamyka w infantylizmie. Tyle, że sumienia się szybko uspokajają. Zrobiliśmy to, co do nas należało. Czy rzeczywiście?

Gustave Le Bon nie był odkrywcą Ameryki, gdy w 1895 roku napisał: „…w tłumie świadomość jednostki w naturalny sposób staje się uległa i zdominowana przez zbiorowy umysł tłumu, odznaczający się jednomyślnością, emocjonalnością i słabością intelektualną” („Psychologia tłumu”). To wszystko już dawno temu wiedział Kościół. Jednak książka Le Bona - dziś zapomniana – zrobiła wrażenie we Francji, która się gwałtownie laicyzowała. Francuzi to indywidualiści, jak Polacy.

Kupą, mości panowie, kupą, mawiano na kartach Sienkiewicza. Na ten temat pojawiały się dziesiątki żartów w czasach PRL-u. Mniej i bardziej wybrednych. Wyrażały one intuicyjne przekonanie, że w systemie, jaki nam zaaplikowano, wszelkie zorganizowane działania zbiorowe (masowe) mają charakter fasadowy, co wcześniej czy później musi się ujawnić. Są pożywką dla grubszych manipulacji przy pomocy socjotechnik, przede wszystkim ukrytej perswazji. Nie dają możliwości, by rzeczywiście walczyć ze złem komunizmu, nie zaś z papierowym tygrysem. Wcześniej, czy później ludzie deklarujący się do udziału w tego typu akcjach obudzą się z ręką w wiadomym naczyniu. (Komuniści bali się jak ognia wszelkich niezależnych organizacji społecznych, byli mistrzami w sterowaniu nimi i rozbijaniu ich od wewnątrz).

Dzis obserwujemy wielką powtórkę z czasów, gdy zachęcano nas usilnie, byśmy działali wspólnym frontem np. w wielkim tłumie walczącym o pokój, znajdując w nim wzmocnienie własnych motywocji. W tym celu tworzy się niekiedy sztucznie atmosferę zagrożenia.

Polskie Państwo Podziemne w okresie okupacji było skuteczne w osłabianiu wroga, zwalczaniu niemieckiego terroru; pozwoliło też zachować ciągłość instytucjom państwowym, kulturalnym, oświatowym w skrajnie trudnych warunkach. Mieliśmy Państwo Polskie, choć nie mieliśmy zewnętrznej wolności. Ale nic nie robiło ono przy pomocy wielkich zgromadzeń i masowych akcji. Nie organizowało w żaden sposób zbiorowych emocji. Działało poprzez ludzi wybitnych, twórczych, zdecydowanych. Lojalnych wobec przywódców – którzy tak jak wszyscy codziennie ryzykowali życiem - i wobec Polski. Tylko tacy potrafią znaleźć wyjście z pułapki.

Jean-Baptiste Simeon Chardin - Kanarek

Jean-Baptiste Simeon Chardin – Kanarek

Potrzebny jest rycerz

Rozmowa dwóch starych AK-owców przed kościołem, z którego wychodzi wielki tłum rozwijający transparenty: „Patrz, my modliliśmy się przed bitwą. Oni się modlą zamiast walczyć…”

Nie udzielajmy więc – gdy poważnie traktujemy swoje chrześcijaństwo – łatwych pełnomocnictw tym, którzy chcieliby nas tak uprzejmie wyręczyć w zwalczaniu zła. Żebyśmy sobie rączek nie pobrudzili. (Gotowi są to zrobić nawet za symboliczna kwotę. Tylko żebyśmy zapłacili… )

Gdy mamy zrobić coś dobrego, komuś pomóc, nie zastawiajmy się kolejnym Jurkiem O. Pomóc, np. mówiąc prawdę. Albo nie robiąc czegoś, mimo, że wywiera się na nas presję. Róbmy to na własną odpowiedzialność. Inaczej będziemy czynili to samo, co  komuniści sowieccy organizując „akcje pokojowe”, które – jak przypominał Józef Mackiewicz – „poparte licznymi światowymi kongresami pokoju obediencji komunistycznej, stały się notorycznym sloganem interesów międzynarodowego komunizmu” (Józef Mackiewicz, „W cieniu Krzyża”, Kontra, Londyn 1975).

Dziś namawia się nas w kółko byśmy wobec naporu gender przypadkiem nie byli bezczynni - tylko wciąż coś podpisywali, klikali, wysyłali jakieś papiery. Presja jest coraz silniejsza.

„Rzecz obrócona została w ten sposób: Wszystko co zagraża tym interesom pojmowane jest jako agresja zagrażająca pokojowi światowemu”, pisze Mackiewicz. „Natomiast najbardziej nawet jawne agresje ze strony komunistów, mianowane są słuszną akcją wyzwoleńczą, wyrazem dążności ludzkich, nie naruszających lecz umacniających pokój”.

Wtedy straszono społeczność Zachodu perspektywą kolejnej wojny. Lęk było łatwo rozniecić, pamięć wojennej tragedii była świeża. Dziś podsuwa się nam pod oczy coraz okropniejsze obrazy wynaturzeń, nieraz z teatralnym wręcz przerysowaniem – a o to w epoce zaawansowanych technik medialnych jest łatwo - budząc poczucie zagrożenia, zwłaszcza w rodzinach. Czy nie robią tego ci sami, którzy dyskretnie sterują ruchem protestów, bacząc, by działał tu tylko umysł zbiorowy i nikt nie psuł scenariusza? Jeśli katolicy będą się tylko w swoim kółku srodze gorszyć i podpisywać listy protestacyjne, czy maszerować na wiece, będą w ten sposób właśnie (umownie) umacniać pokój, dostarczać argumentów wiadomemu lobby, z którym chcą się zmagać (w sposób z góry określony i bez większego wysiłku). Jedno z drugim wydaje się być powiązane. Presja, by koniecznie coś spektakularnego robić, nie być obojętnym, ujawnia czyjeś interesy. Podstawowym jest, byśmy byli sterowalni.

Na Jarmarku cudów, jakim jest dzisiejsze życie publiczne dzieją się cuda, bo handlarze wiedzą jak i gdzie coś sprzedać, by się opłaciło. (Wiedzą to samo, co dziady proszalne z medalikami, wionące alkoholem, pod Jasną Górą; dziady, które chcą nam gwałtem przypinać te medaliki wraz z ohydnymi kokardkami). Podwiązać się do czegoś – to jest sztuka. Dziady podwiązują się do medalików. Wielu się na to nabiera. Powiązać mocnym węzłem coś z czymś tak, byśmy nie dostrzegli, że robi się nas w konia, sprzedać rzecz dobrą razem ze złą, to tradycyjna sztuczka nieuczciwych handlarzy, wytrawnych manipulatorów. Wychodzi z tego wiązanka z ograniczoną świeżością, częściowo zgniła. (Pisałam o tym w tekście „Jarmark cudów”)

Biorąc udział w zbiorowym proteście często czujemy się zwolnieni z przemyślanych dogłębnie, nie podejmowanych pochopnie działań we własnym zakresie – a one są naszym prawdziwym obowiązkiem (przy okazji zbiorowemu protestowi przypisuje się znaczenie, którego on nie posiada).

Jedna z najskuteczniejszych manipulacji polega na tym, że zaczynamy na wyrost wierzyć ludziom, którzy chwytają nas za guzik z okrzykiem: Jestem bojownikiem twojej sprawy. Zapłać mi! Poprzyj mnie w wyborach etc. Zobacz, jak mi do twarzy z twoim poparciem. Pójdę z tym do parlamentu. Będę prężyl muskuły na trybunie. Sam nie musisz nic robić. Jesteś kryty. Żyj sobie spokojnie.

Walka ze złem moralnym przez mojego przedstawiciela nie jest żadną walką. Demokratycznie nie da się pokonać smoka. Potrzebny jest rycerz. Stanowisko trzeba zająć osobiście. Nie dać się złamać. Nie przytakiwać, nie kłaniać się pochlebcom, nie słodzić. Mieć odrębne zdanie, bronić go, bez względu na koszty. Nie posłać dziecka do przedszkola jest trudniej niż złożyć podpis lub kliknąć we wskazane miejsce na ekranie. Powiedzieć w oczy, przy innych, nie jest komfortowo. Sprzeciwić się grupie, która naciska, żeby tylko było kulturalnie, dyskretnie i uprzejmie, bez wyciągania toporu wojennego, bo świat nie jest czarno-biały itd.– to nieraz bardzo trudne, to kosztuje.

A przy tym głosować na tego, kto jest prawdziwą, nie podkolorowaną opozycją, kto ma głowę na karku i potrafi myśleć politycznie. Nie nabierać się na umizgi partyjek, których jedynym zadaniem jest odebrać głosy PiS-owi - to postawa realistyczna. Wyrzucić telewizor, odłączyć się od audycji politycznych indoktrynujących w duchu dialogu. Uczyć dzieci w domu, zamiast narazić je na indoktrynację w instytucji państwowej zwanej szkołą, gdy państwo nie jest suwerenne – to są Himalaje. A jednak tego żąda od nas Ewangelia Jezusa. Iść w Himalaje. Nie liczyć przy tym na siebie, tylko na łaskę Boga.

Jean-Simeon Chardin - Młoda nauczycielka

Jean-Simeon Chardin – Młoda nauczycielka

 

Przemiany posoborowe, wykwit epoki dialogu z komunizmem, oduczyły nas bycia katolikami w życiu publicznym. Cieniujemy, omijamy niewygodne tematy, mówimy wciąż: Tak, ale... Podajemy rękę tym, którym ręki podawać nie wypada. Pytamy: Cóż to jest Prawda? Nie jesteśmy radykalni w jej obronie.

A poza tym warto pamiętać, że różne  tzw. wielkie zagrożenia społeczne, w tym gender, mogą być tworzone na zamówienie jako zasłona dymna.

Sposób, by zatrzymać naszą uwagę, zaangażować w coś emocjonalnie, podczas, gdy wokół dzieją się o wiele ważniejsze rzeczy. Gdzie nasze zaangażowanie byłoby naprawdę potrzebne.

W gwarze uczniowskiej

metoda ta nazywa się dryfem.

Można o niej przeczytać w „Sposobie na Alcybiadesa” Edmunda Niziurskiego. Klasyczny dryf polega na tym, że ten kto wyprodukował jakąś przykuwającą uwagę historię (zagrożenie społeczne związane z patologią – kulturową, obyczajową, czy np. fałszywą ideę itp.) sprawuje zarazem kontrolę nad tym, jak zainteresowanie nią się rozwija. I baczy, by czerpać z tego jak najwięcej korzyści (również materialnych).

Dziś zakłada się dość powszechnie, że genderyzm został wyprodukowany na Zachodzie. Przypomnijmy więc Europę w 1919 i 1920 roku – Polskę, Niemcy, Węgry, które próbowali podbić bolszewicy. Dla bolszewików bolesnym ciosem było, że nie udało się we wszystkich tych krajach – Sowieci mieli tu swoje wpływy – pozyskać robotników. Ani w Niemczech, ani w Polsce, ani na Węgrzech. Bo ludzie ci, choć prości, byli patriotami. Nie przyłączyli się do rewolucji „wznieconej w ich imieniu”.

Przypomnijmy zwłaszcza opanowane przez bolszewizm Węgry, reżim Beli Kuna.

„Trocki chciał sprawić, by Armia Czerwona była ostrzem włóczni rewolucji. Napadł na Polskę, lecz został cofnięty przez polskich patriotów dowodzonych przez marszałka Piłsudskiego”, pisze Patrick J. Buchanan w książce „Śmierć Zachodu” „Nie udało się nic z tego, co przewidywali marksiści… Robotnicy Zachodu, mityczny proletariat, odmówili grania roli, którą wyznaczyła im historia”.

Robotnicy nie zamierzali w żadnym z tych krajów „upominać się o swoje prawa”, bo żyło im się w kapitalizmie zupełnie dobrze, ale nade wszystko dlatego, że dusza tej grupy społecznej była przez dwa tysiące lat nasączona chrześcijaństwem, co uczyniło ją ślepą na jej prawdziwy interes klasowy”.

Rozczarowanie Sowietów było ogromne. „Postawiwszy wszystko na klasę robotniczą, marksiści postawili na niewłaściwego konia”.

Agent sowiecki, Węgier György Lukács wiedział już wtedy, że potrzebne jest inne zgoła podejście. „Jedyne rozwiązanie widziałem w rewolucyjnej destrukcji społeczeństwa”, pisał w swoich wspomnieniach. „Ogólnoświatowa zmiana wartości nie może mieć miejsca bez unicestwienia przez rewolucjonistów starych wartości i stworzenia nowych”.

„Jako ludowy komisarz do spraw kultury za czasu reżimu Beli Kuna, Lukács – pisze Buchanan – wprowadził w życie, jak sam je określił >demoniczne< idee, znane później jako >terroryzm kulturalny<. W ramach owego terroryzmu, wprowadził do węgierskich szkół radykalny program edukacji seksualnej. Dzieci uczono o wolnej miłości, stosunku seksualnym, archaicznym charakterze wzorców rodzinnych średniej klasy, nieaktualności monogamii i bezzasadności religii, która odbiera człowiekowi wszelkie przyjemności. Także kobiety były wzywane do walki przeciwko seksualnym obyczajom tamtych czasów”.

Jean-Baptiste Simeon Chardin - Modlitwa po posiłku

Jean-Baptiste Simeon Chardin – Modlitwa po posiłku

To wszystko działo się w kraju naszych węgierskich bratanków już przed stu laty. „Za promowaniem przez Lukácsa rozwiązłości wśród kobiet i dzieci, ukryty był prawdziwy cel: zniszczenie rodziny – podstawowej instytucji chrześcijaństwa i zachodniej kultury”.

O tym zaś, co działo się w tej dziedzinie u nas i w innych krajach za Żelazną Kurtyną w latach 50., 60. XX w., 70., można sobie przypomnieć przeglądając w czytelni numery „Przyjaciółki”, komunistycznego czasopisma dla kobiet.

Zgniły Zachód?

A im bardziej staje się on zgniły, tym bardziej jaśnieje pewna postać na Wschodzie. Tam, gdzie rodzą się wszyscy Wielcy Obrońcy Pokoju. W kraju, gdzie kwitnie, tak łatwe do zauważenia, szczęście milionów rodzin rodzą się także Prawdziwi Obrońcy Rodzin… I „wartości konserwatywnych”. Chiny Ludowe znane są z kolei z bezkompromisowej Obrony Życia Nienarodzonych… Zgnilizna to Zachód.

Węgrzy przegnali Belę Kuna, Lukácsa i bolszewików, bo byli patriotami i mieli patriotycznych oraz wielkiej wiary katolickich księży. Jednym z nich był późniejszy męczennik komunizmu kard. Józef Mindszenty.

Również Austriacy dobrze wiedzieli, w latach 40. XX wielu, przy próbie okupacji bolszewickiej, jak należy z tym walczyć. Nie podpisywali listów protestacyjnych, nie szli na wiece, gdzie wykrzykuje się hasła w rodzaju: „Domagamy się…”, „Żądamy…”, „Nie pozwolimy….”, „Są nas tysiące…”. Chwycili za broń prawdziwą, za różańce. Tak samo jak Polacy w przededniu Bitwy Warszawskiej.

Czerwonoarmiści po prostu się wynieśli.

Dlaczego jeszcze organizowanie zbiorowej „obrony przed gender” przypomina „walkę o pokój”, jaką toczył Związek Sowiecki począwszy od lat 50. XX wieku, a nawet dużo wcześniej?

„W roku 1931 sekretarz Komitetu Wykonawczego Kominternu Dymitr Z. Manuilski oświadczył: „….Do zwycięstwa potrzebny jest moment zaskoczenia. Burżuazja musi być uśpiona. W tym celu zaczniemy od rozniecania najbardziej teatralnego >ruchu pokojowego<, jaki kiedykolwiek egzystował. Nastąpią najbardziej elektryzujące propozycje i ustępstwa z naszej strony… Kapitalistyczne kraje, w ich głupocie i dekadencji, zgodzą się z przyjemnością przyłożyć rękę do własnej zguby. Podpełzną na lep okazji ku nowej przyjaźni. I z chwilą, gdy rozluźni się ich pas bezpieczeństwa, zdruzgoczemy ich uderzeniem naszej pięści”. (J. Mackiewicz „W cieniu Krzyża”)

A może też burżuazja – czyli dziś: wszyscy ludzie normalni – ma być zdezorientowana? Wietrząca niebezpieczeństwo akurat nie z tej strony, z której powinna?

Jean-Simeon Chardin

Jean-Simeon Chardin

Nie mówmy więc o dialogu z tymi, którzy ideologii gender patronują, gdy trzeba zło nazwać złem, kłamstwo kłamstwem. Nie mówmy też, że grozi nam ideologia gender, gdy Pan Bóg dał nam wszelkie wyposażenie, by złu nie ulegać. Jest nim nasz rozum i łaska stanu. Nie walczymy o własnych siłach.

„Nic więcej nie czyń, tylko to, czego żadam od ciebie, i przyjmij wszystko, co ci podaje moja ręka; staraj się żyć w skupieniu, abyś usłyszała głos mój, który jest cichy, tak że tylko dusze skupione go słyszeć mogą…” (Dzienniczek, 1779)

Stopniowo zmieniają się ludzie

Pewien wybitny działacz związkowy powiedział kiedyś – wspomina prof. Adrien Loubier - że według niego tym, co się najbardziej liczy, nie są cele ruchu związkowego, lecz środki, jakimi się on posługuje. >To właśnie środki – ujawnił – determinują sposób myślenia, dzięki któremu stopniowo zmieniają się sami ludzie<”.  

Protesty, wiece, marsze, demonstracje, strajki powszechne są dziś  uznawane za działania polityczne mające niezawodną siłę sprawczą. Jeśli tylko organizacja protestu będzie na poziomie, pożądany skutek polityczny jest zapewniony. Decyduje wola powszechna. To ona ma być źródłem prawa… Jednocząc się ustanawiamy wzajemne braterstwo. Tworzymy siłę, bo jesteśmy razem. (To fragment mojego tekstu „Tłum czyli nieład. Wszyscy, czyli nikt” ; cytuję go poniżej, ze skrótami i uzupełnieniami).

Prymas Stefan Wyszyński bardzo szanował ludzi upominających się o pracownicze prawa w komunizmie. Bronił ich wielokrotnie wobec władz. Ale dziś wiadomo, iż  doskonale sobie uświadamiał, że broń skrajnie zdesperowantych ludzi, z których system zamierzał zrobić niewolników, broń strajkowa – a decyzja o strajku zapada metodą głosowania – jest lontem, który może wywołać reakcję łańcuchową. Ludzie, którzy wystąpili w obronie swoich praw mogą się stać narzędziem w rękach o wiele sprytniejszych. Prymas był w tej świadomości osamotniony. Wiedział, że może w Polsce nastąpić ciąg wypadków, które nie dadzą się zatrzymać. Na końcu tego łańcucha wydarzeń może mieć miejsce sytuacja, której nikt z bojowników „słusznej sprawy” nie uzna za zwycięstwo.

Prymas Polski był realistą, bo był Synem Kościoła. Oskarżano go, że sprzyja władzom, że nie dowierza prostym uczciwym ludziom. Że czarno widzi. Że jest konserwatystą. Prymas Tysiąclecia miał też wyrobione zdanie o pochodzeniu hasła, które każdy protest pracowniczy ma „w tyle głowy”: wolność, równość, braterstwo. Wiedział, że „prawa człowieka” są przeciwstawiane prawom Boga.

Kościół zawsze mówił o powinnościach człowieka. Powinnościach wobec Boga. Tam, gdzie odrzuca się obiektywne prawo moralne pojawia się wola, by wszystko oprzeć na żądzach człowieka. „Oto radykalny przewrót: – przypomina prof. A. Loubier  – wyniesienie stworzenia ponad Stwórcę… Tu jest dusza Rewolucji, według prawdziwego znaczenia słowa revolvere: odmienić, odwrócić porządek rzeczy”.

Ale i w tej kwestii Prymas Wyszyński był osamotniony w samym Kościele. Było 15 lat po Soborze.

 

Jean - Simeon Chardin - Praczka

Jean – Simeon Chardin – Praczka

 

Zauważmy jak szybko przy stoczniowcach w sierpniu 1980 roku pojawili się „doradcy”, którzy wiedzieli lepiej. Dziś rolę doradców pełnią ludzie, którzy przedstawiają się jako „profesjonaliści”. Ci, którzy zorganizują perfekcyjny – jak zapewniają protest : „w obronie praw rodziny”, „prawnie zawartego małżeństwa”, „dzieci” itd. Wtedy doradcy przestrzegali przed postulatami, które miały inspirację katolicką – a w 1980 roku było ich wiele. Kpili z „prawdziwych Polaków”, jak szyderczo określali katolików w szeregach związku. Za swój cel uznali radykalizowanie sytuacji politycznej. Głos Kościoła, głos Prymasa Polski – który znał komunistów lepiej niż ktokolwiek – i jego wezwanie do ostrożności, umiaru i rozwagi, także w korzystaniu z usług doradczych – pozostał nie wysłuchany.

Dziś profesjonaliści od obrony przed gender mówią bardzo wzniośle o godności i prawach człowieka. Nigdy o wielkości duszy ludzkiej i o prawach Boga.

Ci uczestnicy ruchu „Solidarności”, którzy obserwowali postępujące rozwodnienie postulatów moralnych i nie byli w stanie przeciwstawić się presji lewicowych „autorytetów moralnych”, ludzi zasłużonych dla PZPR i dobrze widzianych na europejskich salonach, i ich trąbieniu o „prawach człowieka”, musieli wcześniej czy później, uznać swoją klęskę. Wciągnięci w zębate tryby mechanizmu związkowego, który działał już na pełnych obrotach, nieuchronnie musieli zostać zmieleni w drobną kaszkę, jak ujmuje A. Loubier.

Dzięki umiejętnemu sterowaniu naszymi emocjami bywamy tak przeświadczeni o swojej sile, my, lud, że nawet liczymy na sprawiedliwość niesprawiedliwych…  Stąd też pochodzi obecne naiwne wyobrażenie, że skoro rodziny, prawnie zawarte małżeństwa – ewidentnie „mają rację” w kwestiach tzw. gender, to rząd ugnie się przed ich perswazją. Nierealistyczne jest założenie, że „lud ma prawo”, jak i to, że można coś osiągnąć metodą dialogu. Prawa naturalnego nie zabezpieczy się ani na ulicy, ani przez listy protestacyjne.

Wydarzenia tego typu, gdy spojrzymy na nie z perspektywy historycznej, uczą nas, że sam ideał demokratyczny jest wewnętrznie pusty. Każda demonstracja, każdy słuszny protest, zamieni się – wcześniej czy później – w przeciwieństwo tego, co stało u jej początków. W posłuszny instrument władzy politycznej, zręcznie obracany w jej rękach w celu zaprowadzenia nowego porządku. Zaiste, zmieniać trzeba wiele – i bardzo umiejętnie - by wszystko mogło zostać po staremu.

I wszystko zostanie po staremu,  a dodatkowo zyska nową dynamikę, wyraźne przyspieszenie, o ile uczestnicy demonstracji  i protestów, apeli i petycji  rozpoczętych w słusznej sprawie, „w obronie praw człowieka” , „w obronie praw rodziny” – nie uznają, że ponad władzą, jaką rozporządza owa mityczna „większość”, „reprezentacja”, „przedstawiciele rodzin”, „kolegiów”, „rad” etc. jest Rzeczywistość Niezmienna – Bóg w Trójcy Jedyny.

Jean- Simeon Chardin - Modlitwa przed posiłkiem (fragment)

Jean- Simeon Chardin – Modlitwa przed posiłkiem (fragment)

I że nigdy – bez uznania zwierzchnictwa osobowego Boga, Jezusa Chrystusa, Króla królów, w dziedzinach, których uzdrowienia tak bardzo by pragnęli – nie będzie istniał w żadnym państwie żaden ład.

Mówi się tak wiele o tym, że władza państwowa pochodzi od Boga. Nadużycie tego stwierdzenia jest dziś doprowadzone do ostateczności.

Bo dzisiejsze państwo pokazuje wszystkim, że to ono chce być bogiem.

Tylko państwo uznające ład prawdziwy, ład nadprzyrodzony - i dlatego właśnie szanujące obywateli – zapewni ład moralny w tym społeczeństwie. Bo ład w państwie, sprawiedliwość i porządek – tak samo jak ład moralny w rodzinach – nie opierają się na roszczeniach. Opierają się na powinnościach. Na obowiązkach wszystkich, zgodnie z nich stanem, wobec Boga. Politycy, przywódcy państwa ponoszą wielką odpowiedzialność przed Bogiem. Na tym, że wypełniamy jak najlepiej obowiążki stanu polega miłość Boga, który jest Ojcem wszystkich.

Państwa giną, gdy przestają uznawać Kościół katolicki dochowujący Bogu wierności, strzegący nienaruszalności doktryny, za jedynego, ustanowionego przez Boga Strażnika. Strażnika całego prawa moralnego, naturalnego i objawionego. Dokąd byliśmy wolni Polska uznawała to zwierzchnictwo, zwierzchnictwo także nad władzą świecką. Na tym polegała nasza wierność, tak rażąca protestancką Europę i prawosławny Wschód. Polonia semper fidelis, to nie były tylko słowa.

Nasze państwo budowane bez uznania tego zwierzchnictwa po prostu nie ma szans na istnienie.

_____________

Prof. Adrien Loubier, „Grupy redukcyjne. Techniki sterowania i manipulacji wewnątrz stowarzyszeń”. Komorów 2006

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055628