OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Wiara

Dlaczego chcą nas mordować?

 Do Europy zanurzonej po uszy w problemach z pluszu i waty cukrowej, takich jak problem podziału kolejnych środków europejskich, finansowa przyszłość Grecji, czy dyskryminacja homozwiązków, przez mnożące się i poszerzające szczeliny zaczął ostatnio wpływać wartkim strumieniem potok autentycznych problemów, z którymi ludzkość usiłuje ze zmiennym szczęściem poradzić sobie od zawsze, a których Europa zachodnia od kilku dekad już zdaje się nie pamiętać. Te problemy to wojna, nędza, głód i zaraza.

Dotychczas, zamknięci w swoich domach na kredyt, kurczowo trzymający się z trudem wywalczonych posad, pozycji życiowych i majątkowego statusu obserwowaliśmy te zjawiska dziejące się gdzieś w dalekich krajach zza szklanego czy plazmowego ekranu naszego telewizora, przyglądając im się to ze zgrozą, to z zaciekawieniem, zupełnie tak, jak w programach przyrodniczych ogląda się atak drapieżnika na stado antylop gnu (filmy odpowiednio przycięte tak, żeby oddać dramaturgię chwili, ale jednocześnie nie epatować krwią i wypruwanym z ciała ofiary mięsem). Dziś w sposób brutalny przekonujemy się na powrót o tym, że ten świat nie tylko istnieje, ale że my, Europejczycy, stanowimy jego integralną część, a wszelkie jego bolączki były kiedyś i, prędzej, czy później, będą ponownie także naszymi. Co więcej, odkrywamy, że przedstawiciele tego zewnętrznego świata nie są zainteresowani przyjęciem naszych reguł życia, zaczyna do nas docierać, że to nas obwiniają za swój los, kiedy krzyczą coś o odwecie na chwilę przed śmiercią. Naszego wkładu w rozwój ludzkości zdają się nie dostrzegać, z pogardą ignorują nasze normy, więcej, zainteresowani są zniszczeniem ich i zastąpieniem ich własnymi. By wcielić ten zamiar w życie gotowi są na mord, gotowi są poświęcić swoje życie. Dowiedli tego nie raz. Nazywamy ich terrorystami, bo polują na nas i nasz spokój ducha. Z naszego oglądu sytuacji wynika, że nienawidzą nas i wszystkiego, co nasze. Dlaczego?

Spokojnie, to tylko zemsta

Bliski Wschód jest regionem zdominowanym w dużej mierze przez dwie kultury – kulturę religijną i kulturę tradycji regionalnej. Dominującą w regionie religią jest islam – w różnych wydaniach. On w dużej mierze determinuje zasady życia, codziennego postępowania ludzi i zbitki wyznawanych przez nich uniwersalnych wartości. Uzupełnieniem zasad islamskich jest regionalna tradycja. Istnieje szereg istotnych zasad regulujących życie bliskowschodnich muzułmanów, które pochodzą nie tyle ze źródeł prawa muzułmańskiego, co właśnie z tradycji. Przykładem takiego działania jest ubiór mieszkanek Zatoki Perskiej. Czarne abaje, którymi z reguły bywają okryte są właśnie przejawem zwyczaju, nie przepisów religijnych. Innym przykładem tradycyjnej praktyki regionalnej jest zwyczaj obrzezania kobiet, który będąc praktykowanym w wielu krajach muzułmańskich, błędnie kojarzony jest wyłącznie z islamem. Praktyka ta jest powszechna m.in. w Etiopii wśród ludności chrześcijańskiej od wieków. Jeszcze innym przejawem kultury tradycyjnej jest bardzo silna do dziś tradycja plemienna. Ważnym elementem tejże tradycji – obok wielu innych ją tworzących – jest kwestia odwetu, zemsty plemiennej, wendetty. Kluczową kwestią w tym przypadku jest pojęcie honoru – honoru klanu, rodziny, plemienia. Na honorze buduje się silną, szanowaną społeczność, a jego utrata  jest hańbą. Honor utracić można nie pomściwszy zadanej krzywdy. Krzywda jest pomszczona, o ile winowajcy, względnie jego rodzinie ofiara, bądź jej rodzina wyrządziła krzywdę podobną lub bardziej dotkliwą do tej, jaką zadano ofierze. Niekiedy możliwe jest wykupienie krzywdy. Jeśli nie jest to możliwe, honor bywa ratowany poprzez rozlew krwi. Jeśli członek jednej rodziny znieważył inną rodzinę zabijając (np. potrącając na ulicy samochodem) któregoś z jej członków, to honor może być uratowany poprzez odebranie życia winowajcy lub, jeśli to niemożliwe (winowajca się ukrywa), komuś z jego rodziny (w pierwszej kolejności – jego prawnemu opiekunowi). Lub kilku osobom. W szczególnych przypadkach takie działanie ponownie spotkać się może z działaniem wzajemnym rodziny winowajcy, która teraz stała się rodziną ofiary. Tego typu spirala wendetty może ciągnąc się przez dziesiątki lat, a najgorsze, że dotyka z reguły bliskich sobie ludzi, często sąsiadów. Bywa, że aby jej uniknąć, to rodzina winowajcy bierze sprawy w swoje ręce. Kończy się niemniej dramatycznie. Ojciec zabija syna, brat siostrę, etc. Tego typu prawo plemienne obecne jest do dziś w wielu krajach muzułmańskich i bywa silniejsze od prawa stanowionego oficjalnie w tych krajach. Przejawem tego są łagodne wyroki (w przypadkach, kiedy w ogóle wszczęte jest śledztwo, co zresztą dotyczy tych krajów muzułmańskich, gdzie prawo zemsty nie stanowi części stanowionego prawa państwowego) dla osób, które popełniły morderstwo kierując się właśnie zasadami zemsty plemiennej. Na Bliskim Wschodzie (nie dotyczy to tylko krajów arabskich) istnieje silne przyzwolenie społeczne dla tego typu działań.

Jak islam odnosi się do zemsty i zasad sprawiedliwości plemiennej? Przyjrzyjmy się źródłom. Co do zasady, istnieją w islamie dwa podstawowe źródła prawa stosowane przez wszystkie szkoły prawa muzułmańskiego. Są nimi Koran, jako źródło podstawowe i składająca się z tzw. hadisów sunna, czyli praktyka postępowania gminy muzułmańskiej w czasach Mahometa. Koran porusza z reguły sprawy dogmatyczne, sunna z reguły sprawy praktyczne. W Koranie czytamy, że należy płacić podatek na ubogich, z sunny dowiadujemy się w jakiej wysokości i jak często. Poniżej znajduje się kilka sur koranicznych, odnoszących się wprost do zemsty oraz jeden z hadisów (wypowiedzi przypisywanych Mahometowi, bądź komuś z jego otoczenia na tematy istotne dla funkcjonowania muzułmańskiej ummy), na podstawie których w wielu muzułmańskich krajach wprowadza się zasadę zemsty do systemów prawnych (ściśle mówiąc, wszędzie tam, gdzie przy tworzeniu państwowych ustrojów prawnych ludzie zachodu, względnie ludzie działający pod ich silnym wpływem nie mieli decydującego słowa przy wypracowywaniu ustrojowych rozwiązań prawnych).

Jedynym źródłem polskiego tekstu Koranu jest tłumaczenie ś.p. prof. Bielawskiego, które raz po raz znajduję narzędziem ułomnym, pełnym niestety błędów tłumaczeniowych, w najlepszym wypadku zabawnych, w najgorszym wprowadzających w błąd czytelnika w kluczowych, dogmatycznych kwestiach. Dobrze, że tłumaczenie to w ogóle pojawiło się na rynku, ale jego czas, jak się zdaje już przeminął i istnieje, w obliczu bieżących wydarzeń, pilna potrzeba jego aktualizacji. Nie dysponując, póki co, innym tłumaczeniem, zamieszczam tłumaczenie prof. Bielawskiego ze stosownym komentarzem, w razie potrzeby.

Sura (2:178):

O wy, którzy wierzycie! Zostało wam przepisane prawo talionu [Qisas – przyp. KJ] w przypadku zabójstwa: „Człowiek wolny za człowieka wolnego, niewolnik za niewolnika, kobieta za kobietę”. A wobec tego, komu będzie nieco wybaczone przez jego brata, należy zastosować postępowanie według uznanego zwyczaju i wyznaczyć mu odszkodowanie w najodpowiedniejszy sposób. To jest ulga i miłosierdzie od waszego Pana. A ten, kto potem popełni jeszcze przestępstwo, otrzyma karę bolesną.

 

Sura (2:179):

W talionie [qisas – przyp. KJ] jest dla was życie, o wy, obdarzeni rozumem! Być może, będziecie bogobojni!

 

Sura (2:194):

Miesiąc święty za miesiąc święty. Rzeczy święte podlegają talionowi [Niejasne tłumaczenie. Proponuję tłumaczenie w formie: Miesiąc święty za miesiąc święty, a za czyny zakazane [należy się] qisas [będzie o tej instytucji prawnej mowa poniżej] – przyp. KJ]. A jeśli kto odnosi się wrogo do was, to i wy odnoście się wrogo do niego, podobnie, jak on odnosi się wrogo do was. I bójcie się Boga! I wiedzcie, że Bóg jest z bogobojnymi!

 

Sura (5:45):

Przepisaliśmy im w niej [mowa o Torze – przyp. KJ]: „życie za życie, oko za oko, nos za nos, ucho za ucho, ząb za ząb, a za rany obowiązuje prawo talionu [a za rany na ciele, qisas – przyp. KJ]. Ale kto z ceny krwi uczyni jałmużnę, otrzyma przebaczenie”. A którzy nie sądzą według tego, co zesłał Bóg, są ludźmi niesprawiedliwymi [chodzi o to, że Bóg zesłał żydom Torę, której ci nie rozumieją, nie słuchają jej przykazań lub którą zafałszowali, a w której jest napisane „oko za oko (…)”, którego to przykazania należy przestrzegać, jako pochodzącego od samego Boga – przyp. KJ]

  

Sura (16:126):

Jeśli karzecie, to karzcie tak, jakbyście sami byli karani. [Błędne tłumaczenie na język polski. Powinno być: „Jeśli karzecie, to karzcie tak, jak was karano” – przyp. KJ]. Lecz jeśli jesteście cierpliwi, bądźcie nimi, bo to jest lepsze!

 

Sura (42:40):

Zapłatą za zło jest zło jemu podobne. Ale kto przebaczy i naprawi, to znajdzie zapłatę u Boga. Zaprawdę on nie miłuje niesprawiedliwych!

 

Sura (42:41):

A na tych, którzy szukają pomocy po doznaniu niesprawiedliwości – nie ma żadnego sposobu [Błędne tłumaczenie w wersji polskiej. Powinno być: Zaprawdę, ktokolwiek mści się za zło, którego doznał, dla niego nie ma powodu [żeby go winić] – przyp. KJ]

 

Sura (42:42):

Ale sposób jest na tych, którzy są niesprawiedliwi dla ludzi i którzy bezprawnie są buntownikami na ziemi. Takich czeka kara bolesna!

 

Sura (42:43):

Lecz ten, kto jest cierpliwy i kto przebacza – zaprawdę umie okazać zdecydowanie w działaniu!

 

Hadis (wypowiedź przypisywana Mahometowi, świadectwo Amra Bin Shu’aiba):

Wierny nie może zostać zabitym za niewiernego. Kto zabije wiernego umyślnie, winien zostać przekazanym krewnym tego, który został zabity. Jeśli taka będzie ich wola, zabiją go, ale jeśli zechcą, mogą przyjąć diyya [krwawe pieniądze – przyp. KJ] [tłum. KJ]. (Sunan Abu Dawood 4506 www.sunnah.com )
Tak więc Islam wniósł do znanego wcześniej prawa sprawiedliwości plemiennej pewną modyfikację. Wprowadził mianowicie zasadę, że szlachetne uczucie, jakim jest miłosierdzie i litość będzie mile widzianym przez Allaha postępowaniem wiernych. Każdy z nich oczekuje przecież od Allaha odpuszczenia własnych grzechów. Tym niemniej, zemsta nie jest w żaden sposób napiętnowana. Prawo do zemsty za szkodę (względnie, prawo do odszkodowania) jest niezbywalnym prawem każdego muzułmanina. W islamie przykazanie miłości bliźniego swego, jak siebie samego i nadstawiania drugiego policzka nie istnieje (nie inaczej jest choćby w judaizmie). W imię zemsty natomiast można w świetle prawa religijnego i tradycyjnego pozbawić życia, także wiele osób. Można życie darować (zwłaszcza wykupić); jest to szlachetne i podoba się Allahowi, ale wcale nie jest konieczne.

Powyższe zasady znajdują swoje odzwierciedlenie po dziś dzień w codziennej praktyce państw muzułmańskich. Dla przykładu ważnym elementem saudyjskiego porządku prawnego, zwłaszcza w części, którą my przyjęliśmy nazywać prawem karnym stanowi instytucja qisas, czyli postępowania zgodnego z zasadą „oko za oko, ząb za ząb” w jak najbardziej dosłownym znaczeniu tej frazy. To qisas jest jednym z trzech przypadków, kiedy muzułmanin może zgodnie z prawem zabić drugiego muzułmanina (obok cudzołóstwa i porzucenia wiary). Za śmierć, zgodnie z qisas karze się śmiercią, o ile strona poszkodowana nie postanowi inaczej (tj. nie przebaczy sprawcy, albo nie odstąpi od ukarania w zamian za diyya, czyli tzw. krwawe pieniądze). Podobnie, zgodnie z qisas, za szkodę na ciele przewiduje się wyrządzenie podobnej szkody na ciele winowajcy (np. ucięcie ręki za ucięcie ręki, oślepienie za oślepienie, etc.). Zainteresowany czytelnik z pewnością znajdzie w sieci przykłady skutecznego wykonania wyroków bazujących na qisas, uwzględniających obcięcie ręki, wyłupienie oczu czy wyłamanie zęba. Zgodnie z tą zasadą członkowie Państwa Muzułmańskiego pozbawili życia jordańskiego pilota (nota bene gorliwego muzułmanina) zestrzelonego w trakcie wykonywanej misji, poprzez spalenie go żywcem, argumentując, że w taki sam sposób pozbawiał on życia bombardowanych muzułmanów.

Istnieje pewne pole pomiędzy wezwaniem do zemsty a przebaczeniem, które wypełniają poszczególne nurty religii muzułmańskiej. Nieco inaczej zapatrują się na tę kwestię twórcy i kontynuatorzy myśli zebranych w kanony czterech szkół sunnickiego prawa muzułmańskiego, inaczej reprezentanci szkoły szyickiej. Mamy więc do czynienia z różnymi odcieniami, jednak tej samej barwy. Znaleźć możemy tysiąc różnic interpretacyjnych w źródłowych tekstach każdej ze szkół koranicznych, mają one jednak jeden wspólny mianownik – dają wiernemu w pełni zgodne z zasadami jego religii prawo do zemsty. Gdyby to muzułmanie pisali Kartę Praw Podstawowych, prawo do zemsty z pewnością by się w niej znalazło.

Tak więc prawo do zemsty jest niezbywalnym prawem każdego muzułmanina. Mścić się można i istnieje na to boskie przyzwolenie; w niektórych okolicznościach mścić się należy. Ale czy muzułmanie mają powody do zemsty? Przyjrzyjmy się pokrótce historii ostatnich kilku dekad jednego z krajów muzułmańskich.

Irackie piekło

Irak w latach 60-tych i 70-tych był jednym z najbardziej rozwiniętych krajów na Bliskim Wschodzie. Ukazuje to wiele statystyk. Stopień analfabetyzmu wśród kobiet w tamtym okresie kształtował się na poziomie 20% (rewelacyjna statystyka, dziś w Egipcie nie umie pisać i czytać ok. 25% społeczeństwa, czyli ponad 20 milionów ludzi). Uniwersytet Bagdadzki był uznawany za jeden z najbardziej prestiżowych na Bliskim Wschodzie. Nieporównywalny z niczym w okolicy był poziom opieki medycznej w kraju. Gospodarka kwitła w związku z rosnącymi na światowych rynkach cenami ropy naftowej, której w Iraku było i jest pod dostatkiem.

Dzisiejszy Irak jest cieniem samego siebie sprzed lat. Doprowadziły do tego z górą trzy dekady tragicznych w skutkach błędnych decyzji politycznych i ekonomicznych podejmowanych przez rządzących tak Irakiem, jak i najważniejszymi państwami zachodnimi.

Lata 80-te to dla Iraku okres krwawej, okrutnej wojny z Iranem, która kosztowała życie ofiar liczonych co najmniej w setkach tysięcy i ruinę ekonomiczną kraju. Irak, jak wiadomo hojnie subsydiowany był w czasie wojny przez tzw. „zachód”, a zwłaszcza USA, które irackimi rękami chciały zniszczyć w zarodku irańską rewolucję szyicką. Być może Saddam dopiął by swego, gdyby nie fakt, że Amerykanie wprost i nie-wprost, subsydiowali w czasie wojny także Iran, dbając najwyraźniej o to, by konflikt nie wygasł przedwcześnie. Amerykańskie wsparcie  nie zakończyło się także wtedy, gdy iracka broń chemiczna wykorzystana została przeciwko buntującej się kurdyjskiej mniejszości na północy Iraku, co kosztowało życie kilku tysięcy cywili w miejscowości Halabdża.

Niecałe dwa lata po zakończeniu wojny z Iranem, Saddam podjął kolejną złą decyzję napadając na Kuwejt. W następstwie doprowadził do kontrakcji koalicji państw zachodnich znanej pod nazwą „Pustynna Burza”, która w krótkim okresie doprowadziła do zniszczenia konwencjonalnego i niekonwencjonalnego arsenału Saddama. Państwa zachodnie doskonale zdawały sobie sprawę z obecności i rozmieszczenia broni masowego rażenia w Iraku. Niezastąpionym źródłem wiedzy w tym zakresie były zapewne faktury i inne dokumenty sprzedażowe, jakie z całą pewnością przechowane zostały w ich archiwach. Szacuje się, że operacja Pustynna Burza kosztowała życie przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy ludzi (działania zbrojne i ich bezpośrednie następstwa), do czego należałoby dodać ofiary wykorzystanej w trakcie ataku broni (np. pociski wykonane z tzw. „zubożonego uranu”), czy zniszczonej na miejscu części chemicznego i biologicznego arsenału armii irackiej.

Amerykańskie zwycięstwo nie doprowadziło do obalenia Saddama. Został on utrzymany przy władzy, a wycofujące się z Iraku amerykańskie wojsko przyglądało się początkowej fazie krwawo tłumionego przez Saddama powstania irackich szyitów na południu kraju. W zamian decyzją ONZ wprowadzono w Iraku szereg drastycznych sankcji ekonomicznych, w tym zwłaszcza embargo na handel z Irakiem, dotyczący szerokiej gamy towarów. Embargo, trwające 13 lat było dla Irakijczyków ekonomicznym dramatem. Średnia płaca w 1989 r. w Iraku kształtowała się na poziomie 3500 USD, podczas gdy w 1994 r. spadła do ok. 450 USD (spadek o ponad 80%; to tak jakby dziś w Polsce osoba zarabiająca miesięcznie 2500 PLN netto miała pogodzić się w przeciągu kilku lat z uposażeniem rzędu trzystu paru złotych na rękę). Ponadto, embargo było katastrofą humanitarną. Według szacunku UNICEF w trakcie trwania embarga przynajmniej pół miliona dzieci w wieku do 5 lat straciło życie (braki obłożonych embargiem szczepionek, lekarstw, środków opieki, etc.). W związku z zaistniałą sytuacją przynajmniej troje wysokiej rangi dyplomatów ONZ odpowiedzialnych na różnym poziomie za sprawy irackie podało się do dymisji. Przed swoim odejściem Denis Halliday, dyplomata z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem pracy w ONZ (piastujący w chwili odejścia stanowisko zastępcy sekretarza generalnego ONZ) wydał oświadczenie, w którym uzasadniał swoją dymisję tym, że sankcje nałożone przez ONZ na Irak w jego opinii miały charakter „ludobójczy”. Jego następca, Hans von Sponeck swoje odejście uzasadniał tym, że postanowienia embarga stanowić miały „pogwałcenie Konwencji Genewskiej”. W ich kroki krótko później poszła Jutta Burghardt, szefowa World Food Program in Iraq. Kolejne dymisje być może byłyby kwestią czasu, gdyby nie kolejna inwazja zachodu na Irak w 2003 r.

Kolejna inwazja przyniosła Irakowi jeszcze jedną niewyobrażalną dawkę cierpienia, nieporównywalną chyba z niczym, czego doświadczył dotychczas Irak w swojej nowożytnej historii. Zgodnie z danymi raportu „Body Count” organizacji Physicians for Social Responsibility działania wojsk sojuszniczych i ich konsekwencje na terenie Iraku, Afganistanu i Pakistanu kosztowały od czasu inwazji życie ok 1,3 mln osób z zastrzeżeniem, że jest to szacunek bardzo ostrożny, a rzeczywista liczba ofiar prawdopodobnie oscyluje wokół 2 milionów osób.

Warto przy tym pamiętać, że inwazja z 2003 r. odbyła się z pogwałceniem międzynarodowego prawa w oparciu o całkowicie nieprawdziwe przesłanki, takie jak związki reżimu Saddama Husajna z Al-Kaidą i organizatorami zamachu na WTC, czy obecność broni masowego rażenia w Iraku. Colin Powell napisał w swoich wspomnieniach, że jego wystąpienie na forum ONZ, na którym przedstawiał on rzekome dowody na obecność broni masowego rażenia w Iraku „na zawsze będzie plamą w jego życiorysie” („forever will be a blot on my record”).

Wojna wycisnęła swoje piętno także na środowisku naturalnym Iraku. Płonące tygodniami szyby naftowe, wykorzystana w trakcie walki broń chemiczna (np. biały fosfor, zubożony uran), destrukcja in situ w czasie pierwszej wojny w Zatoce arsenałów chemicznych doprowadziły ziemie Mezopotamii uznawane za kolebkę ludzkości na skraj katastrofy ekologicznej. W jej wyniku zaistniał szereg problemów natury medycznej, które nie były dotychczas w tej okolicy rozpoznane. Dramatycznie podniósł się poziom zachorowań na raka. Zgodnie z raportem „Laid to waste. Depleted Uranium contaminated military scrap in Iraq” („Pozostawione na zatracenie. Wojskowy złom skażony zubożonym uranem w Iraku” – www.paxvoorvrede.nl; jest to tylko jeden z raportów ukazujących różne oblicza stanu środowiska naturalnego w Iraku po zakończeniu obydwu inwazji na ten kraj) holenderskiej organizacji Pax For Peace wydanym pod auspicjami norweskiego MSZ, występowanie raka piersi pomiędzy 1995 a 2008r. zwiększyło się w Iraku trzykrotnie, raka płuc ponad dwukrotnie, podobnie jak raka pęcherza moczowego, mózgu blisko trzykrotnie, białaczki – o ponad połowę. Niepokojący wzrost wykazuje liczba poronień i urodzeń straszliwie zdeformowanych dzieci. Dotyczy to zwłaszcza terenów szczególnie zaciętych walk – takich jak Basra na południu kraju, Falludża na zachód od Bagdadu, czy samego Bagdadu.

Upokorzenie rodzi bestialstwo

Irak po wojnie to kraj pogrążony w chaosie. Od ponad dekady echa samobójczych ataków, porwań, napadów i zabójstw w biały dzień nie milkną na ulicach Bagdadu, kosztując życie od kilku do kilkudziesięciu osób niemal każdego dnia. To właśnie te lata codziennego bestialstwa dziejącego się na ulicach jednej z najważniejszych do niedawna bliskowschodnich stolic, dumnego miasta założonego w VIII stuleciu przez Al-Mansura, niegdyś stolicy kalifatu sięgającego od Hiszpanii po Hindukusz, doprowadziły do ukształtowania całej generacji młodych kondotierów dżihadu trudniących się pozbawianiem życia na różne sposoby „białych ludzi” – „krzyżowców” – i ich sojuszników. To właśnie takie warunki stanowiły podglebie dla stworzenia Państwa Muzułmańskiego, dla wytworzenia jego grupy przywódczej z Abu Bakrem al-Baghdadim na czele oraz tysięcy młodych bandytów, którzy na jedno ich skinienie gotowi są do każdego bestialstwa. Którzy walkę z niewiernymi uczynili sensem swojego życia. Którzy nie znają lepszego pomysłu na śmierć, niż śmierć szahida. Religia daje im wroga. Ropa daje im broń do ręki. Ale kształtuje ich i popycha do działania chęć zemsty. Chęć zemsty, która bierze się z lat cierpień i upokorzeń, które myśmy (tu mam na myśli także nas, Polaków i nasz udział w inwazji na Irak) im zgotowali.

Konflikt w Iraku i w innych częściach Bliskiego Wschodu nie jest bynajmniej walką dobra ze złem. Niestety, my nie jesteśmy Christianitas. My nie jesteśmy „the good guys”. Przeciwnie, skala zła, jakiego się dopuściliśmy jest nie do opisania. Czy uzasadnia ono nienawiść? Czy uzasadnia ono bestialstwo? Co zrobiłbym, gdyby wróg spopielił moją rodzinę białym fosforem? Albo gdyby jakiś głupi żołnierz dał się sfilmować, jak zabija rannego jeńca leżącego na podłodze jednego z kościołów w oblężonym mieście (zupełnie jak ten amerykański żołnierz, który dał się złapać na zabójstwie rannego jeńca leżącego na podłodze meczetu w oblężonej Falludży, co akurat uchwycił i przeniósł do sieci amerykański reporter – Kevin Sites; filmik wciąż można znaleźć w sieci). Bezkarnie, śmiejąc się w twarz (ustalono tożsamość zabójcy jeńca z Falludży. Nie został on pociągnięty do odpowiedzialności)? Gdyby wtedy ktoś wcisnął mi do ręki karabin mówiąc „idź i strzelaj”, to czy poszedłbym i strzelał? Nie wiem. Niech Bóg mnie broni przed taką sytuacją.

Przyszłość, jaka rysuje się przed nami nie napawa optymizmem. Wzrost antyzachodnich nastrojów na Bliskim Wschodzie dopiero chyba nabiera tempa wraz z tym, jak w warunkach wojennych dorasta generacja młodych Irakijczyków, Syryjczyków, Afgańczyków, czy Libijczyków. Trzeba zrozumieć, że ich złość, a zwłaszcza chęć zemsty, wynika bezpośrednio z ich prawa, a jest skutkiem działań krajów zachodnich na ich ziemiach. Należy to przyjąć do wiadomości i, chłodno kalkulując, wyciągnąć stosowne wnioski na przyszłość. Zwłaszcza, że obserwujemy zjawisko o wiele bardziej niepokojące, czyli proces zmierzchania cywilizacji zachodniej, przykryty tylko cieniutkim prześcieradłem resztek dawnej spuścizny intelektualnej. Europa choć jeszcze żywa, sama kładzie się na katafalku. Paryż, jej perła, bejrutyzuje się. Czy owładniętej szałem zabijania bliskowschodniej młodzieży uda się staruszce wyszarpnąć spod głowy haftowaną poduszkę i pomścić swoje krzywdy? Zobaczymy. Ile ropy, tyle czasu.

Ksawery Jankowski

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-04-19 )

 



 


 

 

 

 

 

 

Judaizm przeciwko Mojżeszowi. Gnostycki mesjanizm Sabataja Cewi – Hugon Hajducki

Trwa duchowa wojna pomiędzy Bogiem a Lucyferem. W trakcie tych zmagań książę ciemności niejednokrotnie zło nazywa dobrem, a nienawiść ukrywa w słowach głoszących miłość, tolerancję i pokój.

Zapowiedziane przez św. Jana zbiorowe nawrócenie Żydów jest od dawna wypatrywanym znakiem, potwierdzającym nadejście czasów ostatecznych i rychłą paruzję Chrystusa. Jest to jedna z wielkich tajemnic dotyczących losów całego świata. W jakich jednak okolicznościach nastąpi nawrócenie Żydów? W którym momencie porzucą oni swoje zgubne poglądy o nadejściu narodowego mesjasza, który przyjdzie tylko po to, by stworzyć kolejne ziemskie imperium? Czy będzie to związane z pojawieniem się kolejnego fałszywego mesjasza żydowskiego? Pytania, na które trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi, można by mnożyć. Czytaj dalej

Oświadczenie Organizacji Monarchistów Polskich

1050 lat temu książę Polan – Mieszko I, syn Siemomysła – przyjął chrzest, wstępując (wraz ze swą świtą, a pośrednio i w dłuższej perspektywie czasowej – także z całym państwem i narodem) w szeregi wiernych Kościoła Rzymskiego.

W jaki sposób możemy zapatrywać się dziś na to wydarzenie, mając komfort spoglądania na bolesną, ale na ogół przecież chwalebną historię naszej Ojczyzny, jakże mocno związaną z religią chrześcijańską? Gest Mieszka I jest rozpatrywany na wielu płaszczyznach. Banalne stały się już te interpretacje, które przypisują mu wymiar li tylko polityczny, sugerujące, że był jedynie wyrazem wyrachowania, obliczonego na włączenie Polski do grona państw nowoczesnych (podług ówczesnych standardów). Pamiętajmy jednak, że na płaszczyźnie wewnętrznej porzucenie wiary przodków mogło być (i pewnie było) sporym problemem, jak też trudną decyzją. Trudną zarówno w sferze osobistej (bo nigdy nie jest łatwo zmieniać rzecz tak ważną jak religia), jak i politycznej (z uwagi na ryzyko buntu ludności i wszelkich kłopotów związanych z zaprowadzaniem nowego wyznania).

Świadomy katolik rzymski może dziś oczywiście powtórzyć za Janem Mosdorfem: Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że Polska jest katolicka, bo gdyby nawet była muzułmańska, prawda nie przestałaby być prawdą, tylko trudniejszy i boleśniejszy byłby dla nas, Polaków, dostęp do niej. Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że doktryna katolicka lepiej rozstrzyga trudności, a dyscyplina – konflikty, ani dlatego, że imponuje nam organizacja hierarchiczna Kościoła, zwycięska przez stulecia, ani dlatego wreszcie, że Kościół ocalił i przekazał nam w spuściźnie wszystko to, co w cywilizacji antycznej było jeszcze zdrowe i nie spodlone, ale dlatego, że wierzymy, iż jest Kościołem ustanowionym przez Boga.

To wszystko prawda – i prawda ta niewątpliwie brzmi dobitnie. Niewykluczone, że Mieszko i jego otoczenie przynajmniej przeczuwali tę prawdę, choć może pojmowali ją na swój, prosty i jeszcze barbarzyński sposób (na przykład taki, że Bóg chrześcijan zdaje się silniejszy od bogów czczonych dotychczas). Wypada jednak wspomnieć także o innej kwestii.

Otóż religia – również tak uniwersalistyczna jak chrystianizm – objawia swój autentyczny, głęboki sens dopiero wtedy, gdy jest ściśle związana nie tylko z życiem osobistym, ale i społecznym. To znaczy: gdy jest związana (o ile to możliwe) z przyjętymi obyczajami, tradycjami i prawami, gdy odwołuje się do rozumianych przez społeczność pojęć i symboli, gdy nie jest abstrakcją nanoszoną na teren oczyszczony z przeszłości, ale czymś, co wrasta w otoczenie i momentalnie zaczyna też z niego wyrastać.

Możemy tu przywołać słowa św. Justyna Męczennika: Każda prawda, gdziekolwiek znaleziona, należy do nas – chrześcijan. Zauważmy więc, że to chrześcijaństwo, które przybyło do Polski 1050 lat temu, było już zespolone z podbudową w postaci kultury oraz filozofii greckiej i rzymskiej. Podbudowa ta sięgała też kultury starożytnego Izraela (w oczywisty sposób: poprzez Biblię i całą historię Zbawienia), a w sposób pośredni także dorobku Egiptu czy nawet Sumerów (nawet jeśli ówcześni nie do końca już to sobie uświadamiali). Były w owym chrześcijaństwie zawarte także żywioły plemion germańskich, celtyckich i słowiańskich, żywioły rodzącego się średniowiecza – opartego na rycerstwie, kapłaństwie i porządku feudalnym. 

Mieszko nie przyjmował zatem religii oderwanej od rzeczywistości, abstrakcyjnej czy sztucznej – ale raczej wchodził w wielki krąg kulturowy, w którym zawierało się w jakiś sposób niemal wszystko to, co należało do znanej historii Europy – i nie tylko Europy. Naturalnie można w tym miejscu zapytać o to, czy podobny proces wchłaniania objął także pogaństwo słowiańskie wyznawane przez Polan.

Nie do końca znamy te procesy. Z jednej strony, możemy się domyślać, że lud przez dobrych kilka pokoleń mógł być nieufny – ba, nieufni mogli być nawet możni, szczególnie jeśli obstawanie przy „rodzimej wierze” było dla nich także elementem oręża politycznego. Z drugiej strony, nic nie wskazuje na jakiś brutalny, ciężki konflikt religijny (pomijając krótkotrwałą reakcję pogańską, która jednak po części była wywołana przyczynami politycznymi i ekonomicznymi).

Z pewnością duża część przedchrześcijańskich rytuałów, obyczajów, pojęć, symboli i sposobów myślenia wrosła w nasze, polskie chrześcijaństwo – analogicznie do tego, co wcześniej lub później działo się w Irlandii, Bawarii, Etiopii, Indiach, Peru czy Meksyku. Inną kwestią jest to, że najprawdopodobniej nasze pogaństwo nie wykształciło tak rozbudowanych form i struktur (np. literatury) jak choćby „rodzima wiara” Skandynawów. Co więcej, nie miało też w sobie zaczynu filozofii czy teologii, inaczej niż myśl grecka czy wedyjska. Trzeba się z tym pogodzić i niedorzeczne są pretensje współczesnych apologetów „rodzimowierstwa” o rzekome zniszczenie dorobku rdzennej kultury. Z czym w istocie moglibyśmy porównać późniejszy dorobek (także na terenie Polski) myśli chrześcijańskiej – myśli filozoficznej, teologicznej, logicznej, społecznej i wszelkiej innej?

I dlatego też po 1050 latach jako monarchiści, legitymiści, katolicy rzymscy – możemy tylko dziękować księciu, który zdecydował się na ów znaczący gest, w swej istocie błogosławiony dla naszego kraju na wszelkich płaszczyznach. I to właśnie czynimy, wyrażając – na przekór temu wszystkiemu, co widać we współczesnym świecie – nadzieję, że ta chrześcijańska tożsamość przetrwa i nabierze znów mocy.

prof. dr hab. Jacek Bartyzel

Rada Naczelna Organizacji Monarchistów Polskich

Adrian Nikiel
Przemysław Olszewski
Adam Tomasz Witczak
Łukasz Szymański

10 kwietnia AD 2016

 

 

Hańba Smoleńska

Już VI lat przyszło nam żyć z myślą, że może uda się wyjaśnić przebieg tej straszliwej zbrodni, którą dla celów, jakie tej tragedii  stawiano, umiejscowiono na lotnisku w Smoleńsku.

Próbował zmierzyć się z tym problemem Zespół Parlamentarny, pod przewodnictwem obecnego Ministra Obrony Narodowej, Pana Antoniego Macierewicza, który pewnie nie zdaje sobie sprawy, że zmałpowany po czasach PRL-u tytuł – narodowej- zobowiązuje do czegoś więcej, niż zapraszanie obcych wojsk na terytorium Polski. Już to wielokrotnie przerabialiśmy, z wiadomym skutkiem. Zespół ten, chyba nieprzypadkowo, nie otrzymał odpowiednich uprawnień śledczych, a więc marnował czas i bałamucił propagandowo Polaków, udając, że coś bada i wyjaśnia.Efekty tego są raczej mizerne, żeby nie powiedzieć  żadne. Zaświtała jednak  nadzieja na „zmianę” tej sytuacji, kiedy znękany Naród, oddał władzę większościową  w ręce PiS – u, który obiecywał, na comiesięcznych manifestacjach, że tę zbrodnię, zwaną wcześniej katastrofą, następnie po kilkuletnim namyśle, zamachem,ale nadal koniecznie „Smoleńskim”. J.Kaczyński, używał  określenia, że prawda może, czy jest, porażająca. Ale jaka to prawda, Panie Prezesie? Czy my nie powinniśmy jej znać, a choćby rodziny zamordowanych?

Minęły miesiące, kiedy wiarygodność i uczciwość PiS-u została  poddana próbie, bo przecież powołanie jakiejś „podkomisji” nie spełnia tego zadania, jakie choćby mogłaby spełnić komisja parlamentarna, ze wszystkimi uprawnieniami procesowymi. Co stoi temu na przeszkodzie- nie wiadomo, kogo teraz o to pytać, kiedy nikt nie myśli poważnie o wyjaśnieniu tej tragedii i ukaraniu winnych.

Znów przetoczą się przez Polskę rocznicowe obchody, msze,marsze, i inne uroczystości ponownie zniewolonego Narodu, któremu tą zbrodnią wypowiedziano wojnę.Pozostaje pytanie – kto? Widać, że jeszcze na odpowiedź  przyjdzie nam długo czekać, niestety.A kiedy się już pojawi,  będzie  dla nas za późno, i pewnie właśnie o to chodzi.

Wydawać by się mogło, ze sprawa jest dziecinnie prosta, wystarczy uważnie przyjrzeć się jednemu z wielu zdjęć. Widać wyraźnie, że jest to tylny statecznik, uprzednio rozczłonkowany i rzucony z góry w krzaki.Przy odrobinie wyobraźni można założyć, zdaniem inscenizatorów, że ten ciężki kawałek metalu pędził z prędkością ponad 200 km/godz, upadł w krzaki /nie uszkadzając żadnego/i jeszcze zdążył, tak jak wiele innych elementów samolotu,

pokropić się dość równomiernie błotem. To dopiero trzeba być naiwnym, żeby tak niechlujnie wykonaną inscenizację uznać za zdarzenie realne. To właśnie jest hańba, że dajemy sobie wmówić coś, czego tam nie było, i powtarzanie tego choćby tysiące razy, nic tu nie zmieni, obraz nie kłamie, w odróżnieniu od wszystkich komisji i ekspertów.

Pozostaje nam jedynie modlić się za dusze pomordowanych, i prosić Boga, aby był dla nas miłosierny i oszczędził nam takich tragedii, a naszym wrogom, dzieciom szatana, pokrzyżował  zbrodnicze plany.

 

aa

AKT ODDANIA MATCE BOŻEJ – USTANOWIENIE MARYI KRÓLOWĄ POLSKI

Lwowskie śluby Jana II Kazimierza króla Polski

1 kwietnia 1656r


Tablica pamiątkowa z tekstem ślubów w sali rycerskiej katedry na Jasnej Górze.

HISTORIA

Bogusław Bajor

Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski?

Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam – słowa Apelu Jasnogórskiego zawierają prawdę, coraz trudniejszą do przełknięcia także dla wielu współczesnych katolików, że Boża Rodzicielka jest naszą Monarchinią. To karygodne zawłaszczanie Matki Jezusa przez Polaków – dowodzą, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że tytuł Królowej Polski został objawiony w… nadtyrreńskim Neapolu pewnemu włoskiemu jezuicie.

W połowie XVI wieku polsko‑łaciński poeta Grzegorz z Sambora pisał, używając literackiej przenośni, o Matce Bożej jako Królowej Polski i Polaków. Tytuł ten rozpowszechnił się w następnym stuleciu (po cudownej obronie Jasnej Góry, ściśle wiązanej ze wstawiennictwem Najświętszej Dziewicy) przede wszystkim za sprawą króla Jana Kazimierza, który 1 kwietnia 1656 roku przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej na klęczkach oddał Rzeczpospolitą szczególnej opiece Maryi, nazywając ją Królową Polski. W istocie jednak odnoszący się do Matki Zbawiciela oficjalny tytuł Królowej Polski nie jest wymysłem Polaków, a tym mniej przejawem – tak obśmiewanej przez wielu „oświeconych polakosceptyków” – naszej rzekomej megalomanii. Nie zrodził się on bowiem w umyśle żadnego człowieka, lecz objawiony sędziwemu jezuicie z Neapolu padł z ust samej… Najświętszej Dziewicy. Sprawa to iście sensacyjna, bo ani wcześniej, ani nigdy potem, nie zdarzyło się, by jakiemukolwiek narodowi dana została taka łaska. Owszem, liczne królestwa, państwa i narody ogłaszały Maryję swą Królową, ale nigdy nie zostało to ogłoszone – expressis verbis – przez Nią samą. Sprawa była jeszcze o tyle bardziej intrygująca, że proklamacja Maryi jako Królowej Polski została ogłoszona światu nie przez naszego rodaka, ale przez Włocha. Stąd też ewentualny zarzut, że Polacy w swej pysze wymyślili całą historię, jest całkowicie chybiony.

Świadek życia i śmierci św. Stanisława Kostki

Juliusz (Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód od Rzymu. Choć był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów – tego samego, w którym przebywał i zmarł św. Stanisław Kostka – dosyć pewnym wydaje się, że to nasz osiemnastoletni zaledwie rodak odgrywał rolę jego przewodnika duchowego, a nie na odwrót. Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci. Zatrzymajmy się na moment przy tym zdarzeniu…

1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby był ostatnim w życiu. Słuchający tych nauk młody, ale już słynny z wielkiej gorliwości, Stanisław Kostka odezwał się:

– Dla wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu.

Zupełnie jeszcze zdrowy Stanisław przepowiedział tym samym swą rychłą śmierć – nie upłynęło bowiem trzydzieści dni, gdy oddał ducha o północy w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej. Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. Przed śmiercią mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty mu obrazek Maryi.

Zobaczyć polską ziemię!

Ojciec Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego, świątobliwego życia – miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną ilość nawróceń.

W latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i Jarosławiu. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał pewną duchową „przypadłość”, za którą my, Polacy, powinniśmy wznosić nieustanne modły o jego beatyfikację i kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów: Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława Kostki. Gorąco modlił się za Polskę.

Powróciwszy do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki.

Chciał też włoski jezuita podziękować w katedrze krakowskiej za liczne łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc. Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga, prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej podróży!

Jemu tę łaskę zawdzięczasz…

14 sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego kochał i starał się naśladować. Wśród wielu cnót świętego małego Polaka – jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po choro­bie, z której cudem go podźwignęła.

Zatopiony w modlitwie starzec ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go natychmiast – to przecież ukochany współbrat, narodzony dla Nieba czterdzieści lat wcześniej.

– Wniebowzięta! O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! – wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.

Tymczasem Matka Boża zapytała:

– Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.

Usłyszawszy te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:

– Królowo Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!

Matka Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:

– Juliuszu, jemu tę łaskę zawdzięczasz!

Po skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci następującymi słowy:

– Matka Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza, po czym dodał:

– Królowo Polski, módl się za nami.

Niebawem, po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową Polski.

Jestem Matką tego narodu

W roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku siedemdziesięciu trzech lat – wyczyn zaiste imponujący!

Pierwsze swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan). Konający niemal ze zmęczenia staruszek udał się do Konfesji św. Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość Stanisława Kostki.

Nagle podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:

– Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest teraz, miłościwą.

…ujrzysz mnie za rok w chwale Niebios

Siedem lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się, pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi.

I oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie, wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:

– Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.

Stary jezuita zdołał tylko wyszeptać:

– Królowo Polski, módl się za nami.

Widzenie zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała niebiańska radość.

Miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: Ja rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta.

Stało się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w roku 1618, w uroczystość Wniebowzięcia Maryja wzięła do Nieba swego wiernego sługę.

Niemal natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część głowy, oraz portret włoskiego jezuity.

Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem. Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku 1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego i niestety, podobnie jak w przypadku naszego wielkiego kaznodziei – ks. Piotra Skargi – na razie nie ma widoków na rychłe wznowienie procesu.

Czyżby współcześni jezuici nie byli już zainteresowani promocją obu wielkich synów duchowych św. Ignacego?

Polskie echa objawień

Na podstawie objawień danych włoskiemu jezuicie, 1 kwietnia 1656 roku, król Jan Kazimierz ogłosił w katedrze lwowskiej Najświętszą Maryję Pannę Królową Narodu i Państwa Polskiego. Monarcha, za panowania którego Rzeczpospolita zmagała się z Moskwą i Szwecją, nie wspominając nawet o wewnętrznej rebelii Chmielnickiego, napisał list do Ojca Świętego Aleksandra VII z błaganiem o pomoc. Papież odpowiedział, odwołując się do objawień ojca Mancinellego:Dlaczego zwracasz się o pomoc do mnie, a nie zwracasz się do tej, która sama chciała być Waszą królową? Maryja Was wyratuje, toć to Polski Pani. Jej się poświęćcie, Jej oficjalnie ofiarujcie, Ją Królową ogłoście, przecież sama tego chciała.

List ten uzmysłowił polskiemu królowi, że jedyna nadzieja w Maryi – Królowej Polski. Powziął więc Jan Kazimierz postanowienie, że gdy jakikolwiek skrawek Rzeczypospolitej wolny będzie od wrogów, uda się tam, by dokonać ślubów z ogłoszeniem publicznym, że Matka Boża jest Królową Polski. Kiedy w marcu 1656 roku Szwedzi wycofali się ze Lwowa, król w tamtejszej katedrze przed obrazem Matki Bożej Łaskawej złożył obiecane śluby i koronował wizerunek Matki Bożej, ogłaszając Ją oficjalnie Królową Polski.

Objawienia ojca Juliusza Mancinellego wywołały w naszym narodzie potężny odzew. Pod ich wpływem w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny roku 1628 Kraków uczcił swą Królową poprzez umieszczenie na wieży Kościoła Mariackiego pozłacanej korony (obecna korona pochodzi z roku 1666, zamontowano ją tam w dziesiątą rocznicę Ślubów Lwowskich). Podwawelski gród dał tym samym zewnętrzny wyraz wierze w królowanie Matki Bożej nad polskim narodem. Krakowianie uczcili też chwalebną śmierć ojca Juliusza.

Niedługo po jego odejściu do wieczności Królową Polski zaczęli nazywać Maryję paulini z Jasnej Góry. Już w roku 1642 ojciec Dionizy Łobżyński stwierdził, że Maryja jest Królową Polski, Patronką bitnego narodu, Patronką naszą, Królową Jasnogórską, Królową niebieską, Panią naszą dziedziczną.

W polskich kościołach zawisły wizerunki Matki Bożej z z Orłem Białym na piersiach – jest ich co najmniej kilkanaście. Na podstawie objawień ojca Mancinellego powstał też obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, na którym Maryja ma dwie korony – jako Królowa Świata i Królowa Polski.

Źródło: http://www.duchprawdy.com/lwowskie_sluby_jana_kaziemierza_1656.htm

Wielkanoc 2016

My – Chrześcijanie !

Nic  nam  się nie stanie,

Choćby  do naszego domu

Jutro  zajrzał   wróg.

My się go nie boimy !

Kiedy staniemy w prawdzie -

Wierząc w Zmartwychwstałego,

Który otworzył nam drogę

Do zbawienia wiecznego…

Wielka jest nasza siła !

Bo On czuwa nad nami,

Kiedy szatan idzie z dobytymi mieczami

Oczekując naszej krwawej ofiary.

Staniemy do boju !

I opłuczemy krwią nasze szaty

Niosąc chrześcijańskie sztandary

A na nich miłość i dobroć,

Która nie zna miary.

Tak nas nauczał Jezus !

Dzisiaj Zmartwychwstały,

By zło dobrem zwyciężać

Dla Jego boskiej chwały.

Prawda to przedwieczna

Bez początku i końca,

Prawda nieskończona

Na życie wieczne zmieniona…

Alleluja,  Alleluja, Alleluja !

 

Marian  Retelski  – NY 2016

Kto uratował prezydenta Adrzeja Dudę

4 marca 2016: groźny – choć na szczęście nie w skutkach – incydent samochodu Prezydenta Polski. W kalendarzu liturgicznym przypada tego dnia wspomnienie św. Kazimierza Królewicza (1458 -1484), syna Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki, księżniczki habsburskiej. Kto dziś pamięta, że św. Kazimierz jest jednym z historycznych patronów Polski i szczególnym orędownikiem tych, którzy poświęcają się służbie publicznej?

W tym dniu, jak można sądzić, w roku Jubileuszu Chrztu Polski, jeden z najbardziej czczonych i kochanych niegdyś świętych – znany zresztą także bardzo dobrze na Zachodzie Europy – zechciał Polakom przypomnieć o sobie. A ze sprawą bezpieczeństwa na polskich drogach miał on w swoim krótkim życiu wiele wspólnego.

Gdyby nie przytomność umysłu kierowcy, mówimy dziś… Gdyby nie ułamek sekundy…  W tym mikrokosmosie zdarzeń, które miały miejsce w czasie tak krótkim, że ledwo można zarejestrować sekwencje niektórych z nich, utrwalonych – przypadkiem? – na taśmie filmowej, musiało przydarzyć się coś niezwykłego.

Ale przecież czymś nieskończenie bardziej istotnym i nawet – bardziej realnym, bo dotykającym Rzeczywistości nieprzemijającej, niematerialnej  – jest codzienna modlitwa Polaków, która od czasu wyborów prezydenckich otacza Andrzeja Dudę. I modlitwa przed Bogiem polskich świętych za naszych rządzących. Św. Andrzej Bobola, męczennik, jest jednym z trzech głównych patronów Polski i patronem Andrzeja Dudy. Jego opieka, wstawiennictwo, moc ukazują się dziś w Polsce, tak jak w dniach jego beatyfikacji i kanonizacji, z niebywałą siłą.

Daniel Schultz - Św. Kazimierz Królewicz (obraz z kościoła św. Kazimierza w Krakowie)

Daniel Schultz – Św. Kazimierz Królewicz (obraz z kościoła św. Kazimierza w Krakowie)

Św. Kazimierz Królewicz to młody władca wielkiego formatu. Czczono go w dawnej Polsce nie tylko z powodu osobistej świętości i pobożności. Wyróżniał się jako sprawujący rządy. Ten świetnie wykształcony, pełen rozwagi i zmysłu państwowego, sprawiedliwy i szlachetny królewski syn w sprawach publicznych zajmował zawsze postawę bezkompromisową. Jest jednym z grona świętych politycznych, ludzi umiejących docenić rangę obowiązków stanu, wypełniających je z największą starannością. Pragnął, jak pisze prof. Koneczny „przystępować do polityki religijnie, według wskazań moralności katolickiej”. Mawiano, że życie jego powinno być uwiecznione nie tylko w żywotach świętych, ale w księdze historii. To on poprawił w Królestwie bezpieczeństwo na drogach – w czasie swojego krótkiego panowania w Koronie – położył kres rozbojom szerzącym się przy głównych traktach. Miał wtedy dwadzieścia trzy lata.

Kult świętego Kazimierza przetrwał w Polsce i na Litwie ponad trzysta lat. Pociągał zarówno ludzi prostych, jak przedstawicieli wyższych sfer.
― Dzisiaj wizerunek świętego Kazimierza kojarzy się przede wszystkim z cnotą czystości dziewiczej, pobożnością, opieką nad chorymi i ubogimi. W tamtych czasach (…) święty Kazimierz był przede wszystkim obrońcą, czcili jego waleczność  ― mówi Sigita Maslauskaitė-Mažylienė, historyk sztuki z Wilna, na łamach „Kuriera Wileńskiego” ― W Wielkim Księstwie Litewskim w XVII wieku o wstawiennictwo świętego Kazimierza proszono podczas zagrożenia, konfliktów zbrojnych czy epidemii dżumy.

― W ciągu wielu lat władze carskie świadomie likwidowały kult „bezkrwawego męczennika” – podkreśla autorka książki o historii wizerunku św. Kazimierza. – Czcić świętego Kazimierza zabraniano, ponieważ słynął z tego, że pomagał w walce z Rosjanami. Na przykład, kościół św. Kazimierza w Wilnie, w ramach represji carskich, został skonfiskowany katolikom, a po Powstaniu Styczniowym przebudowany na cerkiew. W 1917 roku świątynia została zwrócona dla wiernych, jednak już po II Wojnie Światowej została ponownie skonfiskowana. Tym razem przez władze sowieckie. W 1966 roku w kościele urządzono muzeum ateizmu z posągiem Lenina na miejscu głównego ołtarza. Tak pozostawało do roku 1988 – przypomina litewska historyk sztuki.

Wiele wskazuje na to, że doświadczyliśmy właśnie jego wstawiennictwa i jeden z podłych czynów, godzących w Głowę Państwa, który miał zostać popełniony na polskiej autostradzie, na terenie Śląska (z którym św. Kazimierz także jest silnie związany) został trzy dni temu przez Patrona Polski i Litwy udaremniony. Jako trzynastoletni chłopak Kazimierz przewodził wyprawie wojennej (prowadził dwunastotysięczną armię) przeciw pewnemu Korwinowi, by odwojować dla Rzeczpospolitej Śląsk. (Chodziło o Macieja Korwina, króla węgierskiego, który zamieniał w pustynię te bogate ziemie). Bo Kazimierz był młodzieńcem ambitnym, rwącym się do czynu. Największym pragnieniem jego życia była poprowadzenie polskiego rycerstwa na wyprawę krzyżową. Udaremniła je przedwczesna śmierć.

Nienawiść do sprawujących władzę

Przeciwnicy Polski tak chętnie, żeby strywializować historię naszego państwa, wprowadzają do publicystyki kategorie, które mają dezawuować wybitnych Polaków, którzy na naszej historii wywarli niezatarte piętno: „Polaka romantyka”, „Polaka głupka”, „Polaka odrealnionego”, „Polaka wyzutego z pragmatyzmu”. Stopniowo ironia ustępuje miejsca jawnemu potępieniu. Dziś powstaje kategoria nowa. Nazywa się takiego Polaka po prostu „obłąkanym” (por. książka P. Zychowicza Obłęd 44), albo „pełnym nienawiści”. Takiemu, zwłaszcza, gdy sprawuje on najwyższy urząd w państwie „należy się śmierć”, i to najlepiej „w męczarniach” – jak głoszą internetowe wpisy na stronie antyrządowej organizacji KOD. Szczególnie, gdy jest on nie tylko ważnym politykiem, ale prawdziwym przywódcą Polaków. Kimś takim bez wątpienia jest prezydent Andrzej Duda. Ludziom o zniewolonych umysłach podsunąć można dziś wyjątkowo łatwo wyobrażenie najniższych motywacji, jakie kierują rzekomo tymi Polakami, w których rękach spoczywa los państwa. Doprowadzono do perfekcji całe technologie medialne, które mają Polakom „obrzydzać” rządzących. Świadomość, że tak jest, i że nie mamy na to antidotum, choć bywa przygnębiająca, nie może osłabiać nadziei na odbudowę państwa.

Nie zapominajmy bowiem na czym polega siła Polski. Fenomen polskiego państwa Jagiellonów, prawdziwego imperium w sercu Europy schyłku średniowiecza i okresu renesansu, polegał właśnie na tym, że zbudowano potęgę polityczną w zasadzie bez użycia przemocy; zbudowano ją na wierze w Trójcę Świętą.

To jest dla dzisiejszej mentalności racjonalistycznej i utylitarnej oraz tej, która tropi wszędzie zło i spisek, trudne do wyobrażenia. Niemożliwe do przyjęcia. Tymczasem, jak mawiał ks. Piotr Skarga, spowiednik i kaznodzieja królewski, wielki misjonarz polskich Kresów: „Nie dlatego kochamy Ojczyznę naszą, Polskę, że nas żywi, ale dlatego, że jest postanowienia Bożego”.

Leon Wyczółkowski - Wawel

Leon Wyczółkowski – Wawel

Ludzie brudni szukają brudu. I znajdują wszędzie brud. Z tego bierze się moda na fikcyjną historię, wymyśloną niczym okrutna bajka, historyczny komiks, i na prostacką intrygę, na nierzeczywisty obraz wydarzeń w naszym kraju, zwłaszcza po wygranych przez Andrzeja Dudę i przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach. Ta ponura moda trafiająca do ludzi słabo wykształconych traktuje motywacje sumienia u sprawujących władzę jako coś nie do pomyślenia. Tak zawsze reagował motłoch podburzany przez zaborców, albo przez siły rewolucyjne – przeciwko „panom”, przeciwko rządzącym. Wyobraźnia motłochu szalała, podsycana przez zręcznych mącicieli umysłów, chłonęła jak gąbka najbardziej niestworzone scenariusze. Im bardziej wariacka była interpretacja czynów tych, których zamierzano zdezawuować, tym bardziej podniecała, tym łatwiej się szerzyła. Dziś mamy do czynienia z tym samym zjawiskiem. W myśleniu rewolucyjnym przyjmuje się jako zasadę, że religijne czy etyczne, czyli „wyższe” motywacje ludzi na wysokich stanowiskach państwowych – czy kogokolwiek wyżej w hierarchii – muszą być zawsze fikcją, bo w tych sferach króluje obłuda. Dlatego będą oni w oczach motłochu zawsze gorszym gatunkiem ludzi, zasługujących na karę, na potępienie. Przypisuje im się motywacje oparte jedynie o grę namiętności, o prymitywne instynkty. Grzebie się w życiorysach, by wykryć patologie w rodzinie, węszy się choroby, dewiacje, ułomności. Tak postępują ludzie, których z Polską nie łączy nic, którzy nie znają i nie rozumieją polskiej historii, dla których „polskość to nienormalność’, albo poważne zagrożenie. Takie podejście znakomicie współgra z neomarksistowskim rozumieniem rzeczywistości, z myśleniem Gramsciego, z teorią krytyczną Horkheimera i Adorno, szeroko rozpowszechnianą w kręgach nowej lewicy, podchwyconą i celebrowaną przez większość mediów.

Tego rodzaju założenia odrzucają elementarną logikę, jaką przyjmuje w Polsce człowiek wierzący – zmysł katolicki, sensus catholicus. Tymczasem, bez kryteriów katolickich nie jesteśmy w stanie zinterpretować historii Polski, ani zrozumieć sensu wydarzeń współczesnych. Także tego ostatniego,  dziś jeszcze niewyjaśnionego wydarzenia na autostradzie A4 w pobliżu Lewina Brzeskiego.

Dlaczego zginął św. Andrzej Bobola?

Dlaczego został zamordowany w tak bestialski sposób? Skąd tak nieprawdopodobny szał nienawiści wobec człowieka, który szedł piechotą od wioski do wioski po poleskich błotnistych drogach, utrudzony ponad wszelkie wyobrażenie, nieuzbrojony, przyobleczony w czarną sutannę, szarą od kurzu, i niestrudzenie nawracał?

Kamila Chojnacka - Św. Andrzej Bobola, Patron Polski (obraz wspólczesny z kaplicy FSSPX w Zaczerniu)

Kamila Chojnacka – Św. Andrzej Bobola, Patron Polski (obraz współczesny z kaplicy FSSPX w Zaczerniu)

Nawracał na wiarę w Chrystusa wolną od błędu schizmy, wolną od zależności od świeckiego władcy. Nawracał całe wioski i miasteczka – nieraz w ciągu jednego dnia. Słowa o Chrystusie wypowiadane „z niewysłowioną słodyczą”, jak pisze prof. Koneczny, trafiały do umysłu prostych, pozbawionych pychy ludzi. To nie były ucieszne przedstawienia, scenki, rozrywka dla pospólstwa, prowokacje artystyczne, którą posługuje się dziś tak często świat modernistyczny – każąc na przykład zjadać Pismo Święte, by wypełnić nim żołądek, jak to się dzieje podczas religijnych happeningów dla młodzieży. Nauki św. Andrzeja Boboli przysparzały mu wszędzie prawdziwych przyjaciół. Owocowały wiarą w Trójcę Świętą.

Prawosławni byli przerażeni. Religią państwową nie udawało się nikogo uwieść, ale prostych ludzi można było łatwo zastraszyć i przekupić, by przeciągnąć ich do Cerkwii. Święty Andrzej Bobola, misjonarz czasów kontrreformacji, gdy społeczność katolicka Rzeczypospolitej zagrożona była zarówno przez schizmę, jak i protestantyzm (arianizm i kalwinizm rozpowszechniony wśród społecznych elit), był jednym z tych wielkich polskich jezuitów, którzy odwojowali dla Kościoła Kresy. Niewątpliwie najwybitniejszym.

To ten nieustraszony żołnierz Chrystusa, był autorem ślubów króla Jana Kazimierza w katedrze lwowskiej. Przekonanie, że władza królewska nad Rzecząpospolitą powinna należeć w pierwszym rzędzie do Matki Boga, Maryi Niepokalanej, że trzeba podzielić się z Nią swoim monarszym tytułem, na chwałę Boga i dla dobra ludu, ściągnęło na św. Andrzeja Bobolę furię szatana.

Dziś św. Andrzej Bobola przez swoich niektórych wpływowych współbraci z Polski określany jest mianem „świętego ekumenicznego”. Nie widzą absurdu w tym określeniu. Nie jest im w stanie przejść przez usta prawda o przyczynie jego męczeństwa. Że został zabity i torturowany za prawdę.

„Wiarę świętą chrześcijańską, powszechną, mocno i statecznie trzymaj”

Tak pisał hetman Stefan Żółkiewski do syna w swym testamencie. „Dla niej krwi rozlać i żywota położyć nie żałuj. Odpłata u Pana Boga za to, kto dobrą chęcią, dobrym sercem służy Rzeczypospolitej.… I poganie rozumieli, że śmierć dla ojczyzny słodka, nuż jeszcze dla wiary świętej trafi się okazja położyć żywot – i u ludzi sławna i u Boga odpłatna”. Został po hetmanie Żółkiewskim pierścień z napisem: mancypium Mariae… Miał szczególne nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny i do świętych patronów polskich. W jednej z bitew z Tatarami (pod Udyczem) dał wojsku hasło: Boga Rodzica, a w bitwie pod Smoleńskiem: Św. Kazimierz.

Kiedy mu gratulowano wielkiego zwycięstwa pod Kłuszynem, odparł: moje zasługi w tym bardzo małe. Mdłymi ramiony tak wielkiego ciężaru nie podobna podźwignąć. Cudownej, miłościwej łasce Bożej wszystko ma być poczytane. Miewał zawsze żołnierzy mniej – i znacznie mniej – niż nieprzyjaciel. Mawiał też wtedy do żołnierzy: o mocy nieprzyjacielskiej też wiem, ale mocniejszy na niebie Bóg” (Feliks Koneczny, Święci w dziejach narodu polskiego).

Raz jeszcze powróćmy do św. Kazimierza i do faktu, że prezydentowi Polski nic się nie stało podczas niebezpiecznego wypadku w dniu, w którym

św. Kazimierz Królewicz - Statua  na frontonie kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej w Józefowie  (fot. Paweł Kula)

św. Kazimierz Królewicz – Statua na frontonie kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej w Józefowie (fot. Paweł Kula)

Kościół obchodzi jego wspomnienie. Syn Kazimierza Jagiellończyka wychowany na Wawelu przez ks. Jana Długosza – a kształcony w dyscyplinach świeckich także przez włoskiego humanistę Fillipo Buonaccorsiego – Kallimacha (który nota bene zachwycony był jego zdolnościami, głównie talentem wymowy), był wzorem chrześcijańskich cnót: roztropności, czystości i miłosierdzia, jak czytamy w Mszale rzymskim. Gorliwie czcił Matkę Bożą. Zmarł w wieku 26 lat 4 marca 1484 roku; jego kult zaczął się szerzyć niezwykle szybko w Polsce i na Litwie; już przy jego trumnie wydarzyło się weiele cudów. Gdy z okazji jego kanonizacji (w 1602 r.) otwarto grób w katedrze wileńskiej, znaleziono całkowicie nienaruszone ciało Kazimierza, mimo, że wilgotność w podziemiach była tak wielka, że cegły pokrywały krople wody. Było to po 118 latach od jego śmierci. W trumnie, u wezgłowia znaleziono spisany na pergaminie ulubiony jego hymn Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Rycerze Polski i Litwy zaświadczali, że podczas wojny litewsko-moskiewskiej, gdy ruszyli z odsieczą ku Połockowi, św. Kazimierz ukazał się na chmurze i wskazał bród umożliwiający szybkie i bezpieczne przejście przez Dźwinę. Umiał nawet po śmierci dbać o wskazywanie tej właściwej, bezpiecznej drogi. Dlatego przez setki lat uznawany był za jednego z głównych patronów Polski i Litwy.

I jeszcze taki wymowny w dzisiejszym kontekście szczegół. Przez prawie dwa lata (1481-83) Kazimierz był namiestnikiem ojca w królestwie. Przysługiwał mu tytuł secundogentis Regis Poloniae;  jego rezydencja znajdowała się w Radomiu (jest patronem tego miasta). Jego roztropna postawa w czasie tych niedługich rządów przyniosła poddanym wzrost poczucia bezpieczeństwa, także dlatego, że zaangażował się w uporządkowanie zawikłanych spraw prawnych. Brał osobisty udział w sprawowaniu władzy sądowniczej, co było niebagatelną zaletą wobec licznych zaległości w rozstrzyganiu spraw przez sąd królewski. Czy nie powinien być więc uważany także za szczególnego patrona tych osób publicznych w państwie, które dążą do uporządkowania statusu prawnego instytucji tak skompromitowanej jak Trybunał Konstytucyjny?

Czego wymaga od nas Bóg? Bóg wymaga, by wierzyć w Niego i kochać Go. Miłość jest nie oddzielna od wiary. Miłość jest trudna.

„Będziesz miłował Boga! – mówi bowiem Bóg do człowieka – nie przez jakiś czas, ale zawsze, w każdej chwili; od dojścia do rozumu, aż do ostatniego tchu życia. Ta miłość będzie stałym, ciągłym usposobieniem twojego serca” (o. N. Grou).

„Będziesz miłował Boga tak, jak Go miłował człowiek w stanie niewinności, jak Go miłować powinien przez łaskę chrztu świętego, to jest miłością wlaną, a zatem nadprzyrodzoną, i starać się będziesz o zachowanie łaski uświęcającej, do której ta miłość jest przywiązana… Bóg wszystkim daje swą łaskę, a z łaską i miłość; jeżeli człowiek, doszedłszy do rozumu, nie ma jednej i drugiej, to zawsze jest w tym jego własna wina.”

Michał Wiewiórski - Dęby w Rogalinie

Michał Wiewiórski – Dęby w Rogalinie

Bohaterowie polskiej historii, dobrzy i mądrzy władcy, święci i męczennicy mówią nam jednak, że miłość Boga jest możliwa i że przynosi szczęście. Szczęście osobiste człowiekowi, jakiego nie zna i znać nie może świat. I szczęście narodom, które rządzone są przez ludzi kochających Boga. „Spoglądając na siebie, powinniśmy mówić: Nic nie mogę. Spoglądając na Boga, który będzie naszym Kierownikiem i Podporą, mówimy: Wszystko mogę przy Jego łasce i wszystkiego dokażę”.

Pan Bóg działa w każdym

Z ks. Bogusławem Jaworowskim, misjonarzem Świętej Rodziny, rozmawia Karolina Goździewska

W jakiej kondycji duchowej są Polacy?

– Doświadczenie duszpasterskie pokazuje, że wiele osób deklarujących się jako wierzący katolicy pogubiło się w rozumieniu, co to jest chrześcijaństwo. Uznają, że Bóg jest, ale nie idzie za tym jakaś głębsza refleksja. Wiarę sprowadzają do rytuałów i obrzędów. Wielu odeszło od życia sakramentalnego, co wynika z braku jego zrozumienia i lekceważenia. Zatracili to, co stanowi fenomen chrześcijaństwa. Zatracili to, co zachwycało pierwszych chrześcijan – „Bóg jest i ma dla mnie cudowny plan życia wiecznego”, a moje życie ziemskie jest tylko po to, bym mógł osiągnąć udział w Jego wiecznym życiu na zawsze. Świadomość, że Bóg stworzył rodzaj ludzki, a więc i mnie, tylko po to, by mi dać udział w swoim Boskim życiu, sprawiała, że pierwsi chrześcijanie temu pragnieniu podporządkowywali całe swoje życie. Chrześcijaństwo było stylem ich życia i je wypełniało.

Co zatraciliśmy?

– To, co stanowi fenomen chrześcijaństwa – wizję świata objawioną przez Boga. Chrześcijanie zrozumieli, że do Boga Stwórcy można dojść przez rozum, natomiast samym rozumem nie dojdzie się do celowości, a więc w jakim celu Bóg stworzył świat i rodzaj ludzki. Ponadto samym rozumem nie dojdzie się do ojcowskiego serca. Te prawdy otrzymaliśmy z objawienia. To Bóg objawia się jako kochający Ojciec i nadaje sens całej egzystencji zarówno świata, jak i człowieka. Świat, w którym żyjemy, niestety to zatracił. Cywilizacja zdominowana przez „materialistów” lansuje styl życia konsumpcyjno-hedonistyczny, żyje tak, jakby Bóg nie istniał. Powszechne jest przekonanie, że to jest dla mnie dobre, co jest przyjemne. Bóg jednak istnieje i co pewien czas ludziom o tym przypomina, lecz nie wszyscy chcą Go usłyszeć.

Jak wrócić do istoty wiary?

– Budując fundament życia na Bogu, mieć czas na wspólną rodzinną modlitwę. W USA i Kanadzie są domy, w których powstały kaplice, gdzie rodzina wspólnie się modli. Poznałem takie rodziny, w których 17-letnia córka patrzy z zachwytem na tatę i mówi, że chce mieć takiego męża jak on, a 24-letni syn przygarnia ramionami ojca i mówi: „Tato, dziękuję ci za takie wychowanie”. Trzeba chrześcijaństwem żyć, rozumieć i kochać po chrześcijańsku. Żyć tak, by druga osoba była ze mną szczęśliwa, a nie z ciągłymi roszczeniami, rób wszystko, by mi było z tobą miło i fajnie. „Fajnie” to może być w kinie i na dyskotece, w życiu trzeba kochać. Wydaje się, że większość ludzi odczuwa w sercu ideał miłości, ale zamiast wrócić do Źródła, chce zmienić drugą osobę, swojego współmałżonka. Tymczasem to siebie trzeba zmienić, swój sposób myślenia. W Nowym Testamencie nazywamy to metanoją, zwróceniem się do Boga i przewartościowaniem świata. Życie tym, co zostało mi dane przez Boga, cieszenie się z realizacji życiowego powołania jako mąż, żona, siostra, brat czy marynarz.

Ale tego człowiek uczy się od najmłodszych lat.

– Dlatego będzie to bardzo trudne. Ludzie są bardzo poranieni. Brakuje wzorców. Jest ogromna liczba dzieci, które nie widzą w domu ojca wyznającego miłość matce. A dla dziecka nie ma nic piękniejszego niż widok rodziców wyznających sobie miłość, a właśnie to jest najcenniejsze, co mogą dać swoim dzieciom. Okazuje się, że w takich rodzinach dzieci rozwijają się dobrze, nie ma dziwnych „neurotycznych zespołów”. Jakieś problemy zawsze będą, ale nie takie jak dziś katastroficznie poranione dziecięce serce wołające do świata: „Pomóżcie, błagam, pomóżcie!!!”.

Braki to skutek deficytu miłości?

– Może nie zawsze, ale najczęściej. Dzisiaj ludzie boją się słowa „miłość”. Dzisiaj w świeckich mediach stwierdzenia „miłość rodzicielska”, „macierzyńska” czy „ojcowska” prawie nie istnieją. Jest natomiast nowomowa: więzi, relacje, uczucia itp. Tym zastępuje się miłość rodzicielską.

Czym jest miłość?

– Nieustannym pragnieniem dobra i szczęścia dla tego, kogo kocham, bezinteresownym dawaniem siebie drugiemu. Poświęceniem siebie i czasu dla dobra drugiego człowieka. Forma wyrazu miłości zawsze zależy jednak od relacji. Tę samą miłość w inny sposób okazuje się matce, ojcu, dziecku, mężowi, a w inny koledze męża. Ponieważ nie można w taki sam sposób okazywać miłości żonie i jej koleżance.

W miłości nie ma lęku. A dziś wśród Polaków widać wiele obaw. Niebezpodstawnie Jan Paweł II tuż po wyborze prosił, byśmy się nie lękali.

– W przestrzeni publicznej doświadczamy dużo agresji. Do absurdu rozbudzona została strona konsumpcyjna człowieka. Chciwość jako jedna z najbardziej wrednych namiętności zdominowała życie społeczne. Już nie tylko korporacje wyniszczają ludzi, dorabiając się fortun na krzywdzie ludzkiej, na cierpieniu czy niewolniczej pracy. To przekłada się na życie rodzinne. Do granic absurdu rozbudzona jest też pycha – chora miłość własna. To rodzi chorą rywalizację i nieustanną zazdrość. Doświadczamy tego w miejscach pracy, gdzie ludzie potrafią robić sobie bardzo brzydkie rzeczy. Ujawnia się to zwłaszcza w walce o stanowiska. Ludzie skarżą się na dwulicowość.

Jest na to antidotum?

– Promowanie dobrego, uczciwego, chrześcijańskiego wzorca życia od najmłodszych lat. Człowiek wzrasta i uczy się kochać, obserwując wzorzec miłości. Jeżeli dziecko od małego nie ma obowiązków, nie ma świadomości, że musi się dzielić i pomagać drugiemu człowiekowi, jeżeli tylko konsumuje, to na pewnym etapie ta konsumpcja go zdominuje, aż w końcu nie będzie miał nad nią żadnej kontroli.

Zna Ojciec przypadki, kiedy jednak udało się ludziom wyjść z tego błędnego koła?

– Oczywiście, ale to się dokonuje pod wpływem bodźców zewnętrznych. Często są to krzyż, cierpienie. Nieraz jest to spotkanie ciekawych ludzi. Zapala wówczas jakaś fascynacja, pojawia się myśl: „Przecież ja też tak bym mógł”. Mam takich przyjaciół, którzy zostali wyciągnięci z różnego rodzaju dziadostwa, oddając życie na służbę Panu Bogu.

Pan Bóg działa w każdym. On kocha nas bardziej niż nasze matki. Chce naszego zbawienia i dlatego sobie nie odpuszcza człowieka. Każdego, nawet największego grzesznika Bóg kocha i jeżeli będzie mógł, to posłuży się różnymi sytuacjami, by do niego dotrzeć.

Bóg daje nam jednak wolną wolę…

– Tak, ale szanując wolną wolę, podsuwa takie sytuacje, że człowiek zaczyna widzieć więcej. Niekiedy czuje bezsens wszystkiego, co robił, jakąś studnię, przepaść i wówczas rozpoczyna się intensywna walka duchowa. W pewnym momencie chce coś zmienić na lepsze. Niekiedy pojawia się także inny głos, który może prowadzić do całkowitej autodestrukcji, aż do śmierci włącznie. Niektórzy zatracają wtedy elementarne poczucie pragnienia życia, unicestwiają siebie, prowadząc do samobójstwa w różny sposób, a inni walcząc, próbują coś z tym zrobić, pokonują to i zwyciężają.

Walka duchowa to realna walka tu i teraz?

– Jesteśmy na froncie. Ta walka dokonuje się każdego dnia w naszym sercu. Żyjemy na przecięciu czterech światów – świata ducha i materii i świata dobra i zła. One się krzyżują w naszym sercu jak krzyż. Na mocy stworzenia żyje w nas zwierzę – ożywiona materia, i żyje w nas „anioł”, duch, którego otrzymaliśmy przez tchnienie Boga. Drugi podział do serca człowieka wprowadził grzech, są to świat dobra i świat zła, i to przecięło się jak krzyż. Żyjemy na przecięciu tego krzyża, w środku tej cienkiej granicy. To my naszą wolną wolą decydujemy, czy bardziej żyjemy w ciele, czy idziemy w stronę ducha, czy bardziej spełniamy uczynki ciemności, czy uczynki światła.

Walka często wiąże się z krzyżem, ale Jezus mówi: „Brzemię moje jest lekkie”. Z Bogiem można cierpieć z radością?

– Spotkałem ludzi cierpiących, ale szczęśliwych. Wszystko zależy, co nadaje sens naszemu życiu. Jeżeli Słowo Boże staje się treścią życia, to wtedy wszystko wygląda inaczej, nawet krzyż dźwigany razem z Chrystusem. Ponad 20 lat temu matka opowiedziała mi o śmierci swojego 9-letniego synka. Umarł na białaczkę. Informacja o chorobie początkowo wywołała w niej bunt przeciwko Panu Bogu. „Proszę ojca, był taki moment, że przytulona do krzyża zrozumiałam, że Matka Boża też patrzyła na śmierć swego Syna. Przecież Ona mnie przyjęła do swojego Serca, kiedy umierał Jej Syn. On prosił Ją, by była moją Matką. Wówczas powiedziałam: ’Matuchno, przecież Ty najlepiej rozumiesz moje serce. Pomóż mi, bym mogła przez to przejść i przygotować moje dziecko na spotkanie z Twoim Synem’” – opowiadała. Dzieliła się, że od tego momentu jakiś dziwny pokój wstąpił w jej serce. Zaczęła przygotowywać syna na śmierć, czytając Pismo Święte, żywoty świętych. Od tego czasu mały zaczął bardzo szybko dojrzewać. Zadawał bardzo głębokie pytania, jak np. „A dlaczego ja, mamusiu?”. Bardzo bolały.

Wśród czytanych treści znalazła się informacja, że jeżeli człowiek kochający Pana Boga odda Panu Jezusowi moment swojej śmierci w intencji zbawienia innych ludzi, to po taką duszę wychodzi cały orszak niebieski – Pan Jezus, Matka Najświętsza i Aniołowie. Chłopczyk oddał Panu Jezusowi swoją śmierć. Gdy umierał, obudził czuwającą przy łóżku matkę. Jego twarz i oczy jaśniały nieziemskim blaskiem. „Mamuniu, Oni idą. Tak jak czytałaś: Pan Jezus, Matka Najświętsza, Aniołowie. Mamuniu, ty Ich nie widzisz, Oni tu są. Mamusiu, jaką Ona ma cudowną suknię, idę do Nich. Wyciągnął rączki i zmarł”.

Kobieta kilka tygodni po śmierci syna pomimo cierpienia była szczęśliwa, bo wiedziała, w czyich rękach jest jej dziecko. Podkreślała, że dla niej była to wielka łaska, że mogła widzieć taką śmierć dziecka. Jako matka widziała śmierć dziecka w świetle wiary. Poznała sens krzyża, a jak poznamy sens czegoś, to wszystko inaczej smakuje.

Gdy cierpimy, trudno nam jednak dostrzec sens bólu.

– Pan Bóg czasem przemawia przez krzyż i cierpienie, ratując człowieka. Cierpienie niekoniecznie dotyka wielkich grzeszników. My się dopiero kiedyś dowiemy, jakie miało ono znaczenie. Czasem inni potrzebują naszego cierpienia, by zmienić swoje życie, by szukać odpowiedzi na najgłębsze, egzystencjalne pytania. Świat może się odmienić tylko przez działanie Ducha Świętego. Wiara chrześcijańska jest rozumna, kiedy człowiek rozumie, zaczyna funkcjonować inaczej. Nie idziemy za uczuciami, bo te prowadzą do błędów, które mogą być katastrofalne.

Dzisiaj media lansują model życia oparty na uczuciach i emocjach, ale w życiu nie chodzi o miło i fajnie, ale o głębsze zrozumienie siebie i swojego ostatecznego celu.

Ojciec jako młody człowiek też miał światowe priorytety. Co pomogło Ojcu wrócić na Boże drogi?

– Pan Bóg i modlitwa bliskich, zrozumienie czegoś więcej przyszło nagle. Jako ludzie jesteśmy niewolnikami niektórych swoich pragnień, które są w sercu jak pasożyty. W pewnym momencie spotkałem siostrę zakonną, która prosiła: „Módl się, by Pan Bóg zabrał z twojego serca wszystkie pragnienia, które nie pochodzą od Niego. Realizując te, które zostaną, będziesz wypełniał wolę Bożą – Boże pragnienia”. Staram się to robić do dzisiaj.

Młodym dziś nie zawsze jest po drodze z Panem Bogiem. Jak to zmienić?

– Problem jest zawsze w wychowaniu. Człowiek musi sam wybrać Boga, przewartościować swoje życie. Jeśli w domu była wiara, to jest bardzo duża szansa, że po młodzieńczych emocjach wybierze jako dobro wiarę, którą rodzice mu przekazali. Zdarza się jednak, że młodzi ludzie zawierają małżeństwo, postanawiają ze sobą spędzić życie, ale nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem. Są ochrzczeni, ale wartości chrześcijańskie pozostają dla nich martwe. W pewnym momencie jednak jedno z nich doznaje nawrócenia i zaczyna wprowadzać nowe normy do umowy małżeńskiej. Drugi człowiek, który nie ma nic wspólnego z Kościołem, nagle ma zburzony cały porządek życia. A osoba nawrócona chce go wziąć pod sztancę wiary, a on jest na całkowicie innym poziomie. Tego nie da się przeskoczyć, jeśli on nie przejdzie procesu dojrzewania jak ta osoba, która się nawróciła. Dlatego nieraz trzeba wyhamować. Ten człowiek potrzebuje czasu, trzeba go omodlić. I tak samo jest z dziećmi, gdy od początku nie są prowadzone, tak jak powinny być.

I co tym nawróconym matkom czy ojcom radzić?

– Jeżeli staną w prawdzie, wtedy Pan Bóg może bardzo wiele zrobić. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć dorosłym już dzieciom: „Ja ci, dziecko, nie przekazałam wiary, to moja wina, ale ja tego nie rozumiałam. Teraz to rozumiem”. Czasem taka uczciwość pomaga. Trzeba błogosławić dzieci, modlić się za nie. Oczywiście od młodszych rodzice mają prawo wymagać modlitwy i uczestnictwa w Eucharystii.

Dziękuję za rozmowę.

Karolina Goździewska

Za: Nasz Dziennik, 16 lutego 2016

 

Na czym polega post? Przypominamy obecne i dawne przepisy kościelne

W okresie liturgicznym, w który właśnie wkroczyliśmy, Kościół zachęca wiernych do wzmożonej modlitwy, postu oraz jałmużny. Niekiedy jednak można mieć wątpliwości w jaki sposób pościć, zważywszy szczególnie na to, że współczesne przepisy kościelne nie są w tej dziedzinie wymagające.

Obecny Kodeks Prawa Kanonicznego wyróżnia:

Post ścisły – obowiązuje w Środę Popielcową i Wielki Piątek. Polega na powstrzymaniu się od spożywania pokarmów mięsnych oraz określonej liczbie posiłków, które możemy zjeść w ciągu dnia – jeden posiłek do syta i dwa lekkie. Obowiązuje katolików od osiemnastego do sześćdziesiątego roku życia.

Wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych – na terenie Polski obowiązuje w każdy piątek podczas roku. Polega na powstrzymaniu się od spożywania mięsa i pokarmów mięsnych. Obowiązuje katolików od czternastego roku życia. W specyficznych okolicznościach (osoby żywiące się na stołówkach czy w podróży) wierni mogą skorzystać z dyspensy, jednak wstrzemięźliwość powinni zastąpić wówczas modlitwą za Ojca świętego lub jałmużną.

Jeśli jednak ktoś chciałby pościć więcej niż wymagają tego aktualne przepisy kościelne może skorzystać z przedsoborowych norm. Ma to – rzecz jasna – charakter dobrowolny. Rozróżniano wówczas:

Post ilościowy – dotyczący ilości spożywanych posiłków w ciągu dnia.

Post jakościowy – dotyczący jakości pokarmu, a więc bezmięsny.

Post ścisły – połączenie postu ilościowego i jakościowego.

W Środę Popielcową, piątki i soboty oraz w Suche Dni w Wielkim Poście obowiązywał post ścisły. W poniedziałki, wtorki, środy i czwartki z kolei praktykowano post ilościowy.

W niedziele nie obowiązywał ani post ilościowy ani jakościowy. Gdy w trakcie Wielkiego Postu wypadała jakaś uroczystość nie znosiła ona postu. Dyscyplina postna rozpoczynała się w Środę Popielcową, a kończyła po Wigilii Paschalnej.

Przede wszystkim jednak pamiętajmy o słowach Zbawiciela z Ewangelii wg Św. Mateusza: „Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam, już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i obmyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

KRaj

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-02-10)


Zasady postu obowiązujące katolików w Wielkim Poście

[…]

Posty obowiązujące – Ks. Franciszek Bączkowicz CM

I. Pojęcie i podział.

Rozróżniamy post naturalny (ieiunium naturale), polegający na zupełnym wstrzymaniu się od jedzenia i picia, oraz kościelny (ieiunium ecclesiasticum), polegający na wstrzymaniu się od pokarmów w granicach przepisanych przez Kościół.

Kodeks [Prawa Kanonicznego] rozróżnia: a) post jakościowy czyli wstrzymanie się od potraw mięsnych (abstinentia); b) post ilościowy czyli pożywanie do sytości raz dziennie (ieiunium); c) post ścisły czyli post ilościowy połączony z jakościowym (ieiunium et abstinentia).

1. Post jakościowy polega na wstrzymaniu się od mięsa i rosołu (ius ex carne); nie zabrania pożywania jaj, nabiału i rozmaitych przypraw (condimenta) nawet z tłuszczu zwierzęcego (kan. 1250).

Nie wolno pożywać mięsa, tj. tego wszystkiego, co z natury swej, ze zwyczaju lub z powszechnego mniemania ludzi zalicza się do mięsa; wolno natomiast jeść ryby oraz żyjątka o zimnej krwi, które zwykły przebywać w wodzie, np. żaby, ślimaki, żółwie itp. Co się tyczy pożywania mięsa ptaków wodnych, opinie autorów są podzielone; wobec tego należy stosować się do zwyczaju danej okolicy.

Pod pojęcie mięsa podpada także krew, mózg, szpik kości, słonina nietopiona oraz bulion i ekstrakty z mięsa.

Niedozwolone jest pożywanie rosołu. Przez rosół należy rozumieć wodę, w której gotowane było mięso lub kości.

Wolno używać jakichkolwiek przypraw do potraw, nawet z tłuszczów zwierzęcych, czyli tego wszystkiego, co się w małej ilości dodaje do głównej potrawy, by ją uczynić smaczniejszą. Dozwolone jest zatem używanie masła, łoju, sadła, smalcu, słoniny stopionej itp.; drobne kawałeczki mięsa (skwarki), pozostałe po przetopieniu, wolno spożyć razem z tłuszczem. Przepis o poście jakościowym obowiązuje sub gravi [tj. pod grzechem ciężkim]. Moraliści są zdania, że spożycie potraw mięsnych do 20 gramów jest tylko grzechem lekkim, ponad 60 gramów na pewno grzechem ciężkim (1).

2. Post ilościowy polega na jednorazowym posiłku do sytości w ciągu dnia; nie zabrania wszelako rannego i wieczornego posiłku, przy którym jednak co do ilości pokarmów przestrzegać należy przyjętych zwyczajów miejscowych. Nie jest również wzbronione pożywanie potraw mięsnych i ryb przy tym samym posiłku; wolno także brać posiłek do sytości wieczorem zamiast w południe (kan. 1251) (2).

Post ilościowy nie zabrania spożywania pokarmów mięsnych podczas posiłku do sytości. Natomiast przy posiłku rannym i wieczornym wolno pożywać pokarmy mięsne tylko wtedy, jeżeli w jakiejś okolicy panuje taki zwyczaj (3). W Polsce takiego zwyczaju nie było.

Zwyczaj, o którym mowa, nie jest to zwyczaj prawny w ścisłym znaczeniu, formalny, lecz praktyka, powstała czy to na podstawie zwyczaju prawnego czy też dyspensy lub przywileju (4).

Należy zachować zwyczaj powszechnie panujący w tym miejscu na którym się aktualnie przebywa, a nie zwyczaj w miejscu zamieszkania.

Kto nie jest obowiązany do zachowania postu ilościowego (np. z powodu choroby, braku lub przekroczenia wieku) albo otrzymał od niego dyspensę, może w dni wolne od postu jakościowego, np. w poniedziałki, wtorki, środy i czwartki Wielkiego Postu, spożywać mięso przy każdym posiłku (5).

Przepis o poście ilościowym obowiązuje sub gravi. Moraliści przyjmują, że na śniadanie wolno spożyć około 70 gramów a na wieczerzę około 300 gramów stałych pokarmów; spożycie ilości pokarmów przekraczających 120 gramów w ciągu dnia poza przewidzianymi posiłkami uważają za grzech ciężki, bez względu na to czy ilość ta została w ciągu dnia spożyta naraz czy też częściami (6). Co do zachowania postu ilościowego można podać następującą praktyczną wskazówkę: w dniu postu ilościowego lub ścisłego każdy powinien na śniadanie i wieczerzę o tyle mniej spożyć pokarmów, żeby między dniem postu a dniem zwykłym zachodziła naprawdę różnica, czyli żeby każdy odczuł pewne umartwienie; do zachowania postu wystarcza ująć sobie jedną trzecią z tego, co się zwykle na śniadanie lub wieczerzę spożywa.

3. Post ścisły polega na jednorazowym dziennie posiłku do sytości oraz na wstrzymaniu się od potraw mięsnych; dlatego też, jeżeli obowiązuje post ścisły, należy zachować przepisy odnoszące się zarówno do postu ilościowego, jak i do postu jakościowego.

Kto otrzymał dyspensę tylko od postu jakościowego, jest obowiązany do zachowania postu ilościowego; wolno mu zatem pożywać mięso tylko przy jednorazowym posiłku do sytości. Kto jest zwolniony tylko od postu ilościowego, zachować musi post jakościowy.

II. Dni postne.

l. Post jakościowy czyli wstrzymanie się od potraw mięsnych (lex solius abstinentiae) obowiązuje we wszystkie piątki całego roku (kan. 1252 § l).

2. Post ścisły czyli tak co do ilości jak co do jakości zachować należy: w środę popielcową, piątki i soboty Wielkiego Postu, w Suche Dni, w Wigilię Zielonych Świąt i Bożego Narodzenia, oraz 7 grudnia (7) (kan. 1252 § 2).

3. Post ilościowy (ieiunium) obowiązuje we wszystkie inne dni Wielkiego Postu, tj. w poniedziałki, wtorki, środy (z wyjątkiem popielcowej i suchodniowej, kiedy obowiązuje post ścisły) i czwartki (kan. 1252 § 3).

4. W niedziele i święta nakazane (festa de praecepto), z wyjątkiem świąt przypadających w Wielkim Poście, post nie obowiązuje; jeżeli wigilia przypadnie na niedzielę, to postu nie przenosi się na sobotę (kan. 1252 § 4) (8). Wielki Post kończy się o północy z Wielkiej Soboty na Wielką Niedzielę, a nie jak dotychczas, w Wielką Sobotę w południe (9). Jeżeli w jakiejś miejscowości któreś ze świąt nakazanych jest zniesione lub przeniesione na najbliższą niedzielę, post nie przestaje w tym dniu obowiązywać (10). W niedziele wielkopostne nie ma postu; w święta natomiast nakazane, przypadające w Wielkim Poście, post obowiązuje (11).

5. Powyższe przepisy nie zmieniają indultów partykularnych, ślubów osób fizycznych czy moralnych, reguł i konstytucji jakiegokolwiek zakonu lub zatwierdzonego stowarzyszenia tak mężczyzn jak niewiast, prowadzących życie wspólne, nawet bez ślubów (kan. 1253).

III. Podmiot.

1. Post jakościowy czyli wstrzymanie się od potraw mięsnych obowiązuje tych wszystkich, którzy ukończyli siódmy rok życia (kan. 1254 § 1).

Ci jednak, którzy po ukończeniu siódmego roku życia nie mają używania rozumu, nie są obowiązani do zachowania postu jakościowego (zob. kan. 12).

2. Post ilościowy obowiązuje wszystkich, którzy ukończyli 21 rok życia, a nie rozpoczęli jeszcze 60 roku (kan. 1254 § 2).

––––––––––

Ks. Franciszek Bączkowicz CM, Prawo Kanoniczne. Podręcznik dla duchowieństwa, T. II (wydanie trzecie uzupełnili i przygotowali do druku Ks. Józef Baron CM i ks. Władysław Stawinoga CM), Wydawnictwo Diecezjalne Św. Krzyża w Opolu 1958, ss. 420-424. (a)

Przypisy:
(1) Zob. Noldin, Summa theologiae moralis, II, n. 676; Jone, II, ad can. 1250.

(2) Vermeersch, De frustulo et coenula quadragesimali, w: „Periodica” 1933, 60.

(3) Inaczej: Cocchi, V, n. 84; Grabowski, 496. Opierają się na odpowiedzi Kom. Int. z 23 października 1919 (AAS, XI (1919), 480), która na zapytanie, czy po wydaniu Kodeksu można bezpiecznie uczyć, że w dniach samego postu jest dozwolone spożywać więcej razy dziennie potrawy mięsne, odpowiedziała przecząco. Odpowiedź tę należy jednak rozumieć w ten sposób, że na podstawie samego Kodeksu, bez uwzględnienia przyjętego zwyczaju, nie wolno w dniach samego postu ilościowego spożywać więcej razy mięsa; Kodeks bowiem ani nie zabrania ani nie przepisuje potraw mięsnych przy tym lekkim posiłku, lecz odsyła do miejscowego zwyczaju. Zob. Vermeersch-Creusen, II, n. 566; Coronata, De locis etc., n. 302.

(4) Vermeersch-Creusen, II, n. 556; Cocchi, V, n. 84.

(5) Vermeersch-Creusen, II, n. 556; Cocchi, V, n. 85. Zob. także artykuł w „Gazecie Kościelnej”, 1927, 149 nn.

(6) Zob. Noldin, II, n.679; Jone, II, ad can. 1250; Coronata, Institiones iuris canonici, II, n. 826.

(7) Post ścisły przypadający na wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny został dekretem Kongregacji Soboru z 25 VII 1957, AAS, 49 (1957), 638, przeniesiony na 7 grudnia. – Kan. 1252 & 2 wśród dni, w które przypada post ścisły, wylicza również wigilię Wszystkich Świętych. Ponieważ wigilia ta została zniesiona dekretem Kongregacji Obrzędów z 23 marca 1955 (AAS, 47 (1955), 48), wygasł tym samym obowiązek zachowania przywiązanego do niej postu ścisłego.

(8) Kom. Int., 24 XI 1920, AAS, 12 (1920), 576.

(9) C. Rit., 16 XI 1955, AAS, 47 (1955), 838, n. 10.

(10) Kom Int., 17 II 1918, AAS, 10 (1918), 170.

(11) Kom. Int., 24 XI 1920 AAS, 12 (1920), 576.

(a) Por. 1) Ks. Dr Ignacy Grabowski, Prawo kanoniczne według nowego kodeksu. 2) Ks. Antoni Chmielowski, a) Nauka o poście. b) Nauka o spowiedzi. c) Rozmyślania o pokucie i jej warunkach. (Przyp red. Ultra montes).

Za: ultramontes.pl, Kraków 2004.

Całość: Pelagius Asturiensis (9 luty 2016)


Islamizacja – kara za apostazję – rozmowa z ks. Guyem Pagesem

Poddając się strachowi, już ulegamy islamizacji, bo islam znaczy właśnie „poddanie”. Francuzi, nawet kiedy dostrzegają ten problem, nie mają możliwości rozwiązania go, ponieważ krępuje ich republika, która – w imię rzekomej wolności religijnej – zabrania im działać. Nie uznaje przy tym faktu, że islam wcale nie jest religią, tylko totalitarnym systemem politycznym – mówi ksiądz Guy Pagès, autor książki Przesłuchać islam; 1501 pytań, które należy postawić muzułmanom, w rozmowie z Piotrem Doerre.

Islamizacja - kara za apostazjęZamachy, do jakich doszło niedawno w Paryżu, wstrząsnęły całą Europą. Chyba nikt we Francji nie ma już wątpliwości, że islam to poważny problem?

Nie byłbym tego taki pewien. Przede wszystkim o islamie nie mówi się dziś prawdy – to wielkie nieszczęście. Z tego powodu muzułmanie nie mogą się nawrócić, a niemuzułmanie, którzy nic o islamie nie wiedzą, myślą, że jest on w gruncie rzeczy religią dobrą, a źli są tylko fanatycy.

Co więcej, w panującej obecnie mentalności postępu, w której za lepsze uważa się zawsze to co nowsze, islam – późniejszy w historii od chrześcijaństwa – jawi się wielu ludziom jako coś z definicji od chrześcijaństwa doskonalszego. Kraje Europy Zachodniej, wyrzekając się chrześcijaństwa, zaczęły sprzyjać islamizacji, a sam Kościół wydaje się nie mieć nic przeciwko opinii, że islam jest religią dobrą. Droga do islamizacji Europy jest więc otwarta, a na całym globie żyje miliard czterysta tysięcy muzułmanów – przekonanych, że ich misją jest narzucenie światu szariatu.

Najgorsze zaś jest to, że prawodawstwo europejskie zaczyna się do szariatu dostosowywać. Na przykład, we Włoszech odbył się proces muzułmanina, który pobił i uwięził swoją córkę dlatego, że spotykała się z niemuzułmaninem. Sędzia włoski uniewinnił oskarżonego uzasadniając, że zrobił to dla dobra córki i działał według własnych wartości. Tak oto prawo islamskie okazało się ważniejsze od prawa włoskiego.

Jest wiele przykładów na to, że muzułmanie zamieszkujący Europę żyją w zupełnej niezgodzie z panującymi tu prawami, szczególnie rażąca wydaje się jednak poligamia. Czy to częste zjawisko we Francji?

Zgodnie z obecnymi przepisami na temat rodziny jeden mężczyzna – nawet jeśli oficjalnie nie jest zdeklarowanym poligamistą – może mieć kilka kobiet, z którymi ma dzieci. I albo te kobiety mieszkają razem z nim, albo deklarują się jako matki samotnie wychowujące dzieci, nabywając tym samym prawo do subwencji socjalnych, przydziału mieszkania i wszelkiej innej pomocy. Mężczyzna z taką sytuacją rodzinną może bardzo dobrze żyć dzięki świadczeniom socjalnym przekazywanym jego kobietom. W niektórych przypadkach taka comiesięczna pomoc pozwala na uzbieranie całkiem pokaźnej fortuny. Poligamia jest zatem metodą zarabiania pieniędzy.

Dlaczego francuskie władze nie przeciwdziałają tego rodzaju praktykom i w ogóle ekspansji islamu?

Bo zaślepia je zasada laickości, która postuluje równość wszystkich religii. Francuska klasa polityczna nie rozumie, czym jest islam i nie może tego zrozumieć, nie odwołując się do Chrystusa. Bo islam istnieje tylko po to, aby zniszczyć chrześcijaństwo. Kiedy nie wierzy się w Chrystusa, nie jest się w stanie poznać prawdy na temat islamu.

Wynika z tego, że to laicyzacja otworzyła Francję na przyjęcie islamu…

We Francji laickość jest dogmatem, którym Francja się szczyci na całym świecie. Właśnie ta laickość, to zepchnięcie całego życia religijnego do sfery prywatnej pozwala, dać muzułmanom miejsce we francuskim społeczeństwie. Ale – uwaga! – miejsce to chce definiować republika pragnąca kierować islamem w taki sposób, aby stał się on „islamem francuskim”.

Rząd francuski zamiast walczyć przeciwko islamowi szuka raczej środka, aby go oswoić. Politycy wierzą, że islam jest zdolny zaakceptować oddzielenie domeny religijnej od państwowej. Tymczasem religia ta nie dopuszcza podobnego rozróżnienia, bo islam to reżim totalitarny. Oczywiście, muzułmanie się do tego nie przyznają, ponieważ nie są jeszcze w większości i tymczasowo tolerują politykę rządu, na co pozwala im takija – islamska strategia okłamywania i udawania. Ale od dnia, w którym zdobędą liczebną przewagę, będą chcieli żyć według szariatu, który nie odróżnia ani sfery państwowej od religijnej, ani publicznej od prywatnej. Islam pozbędzie się wtedy swego „francuskiego” oblicza i ukaże się takim, jakim jest, czyli systemem reguł kompletnie barbarzyńskich i totalitarnych. Projekt stworzenia przez rząd lokalnej odmiany islamu jest więc krokiem fałszywym.

Ale przecież rząd to nie wszystko. Co z samym społeczeństwem francuskim?

Współcześni Francuzi są kompletnie znieczuleni strachem wobec postępów islamu. Myślą, że ustępując coraz więcej pola muzułmanom, inwestują kapitał na przyszłość na zasadzie: Kiedy wy będziecie u władzy, to będziecie dla nas tak mili, jak my byliśmy mili dla was. Nie ma innej reakcji – serca wszystkich ludzi odpowiedzialnych za życie polityczne i społeczne we Francji poddały się strachowi.

A poddając się strachowi, już ulegamy islamizacji, bo islam znaczy właśnie „poddanie”. Francuzi, nawet kiedy dostrzegają ten problem, nie mają możliwości rozwiązania go, ponieważ krępuje ich republika, która – w imię rzekomej wolności religijnej – zabrania im działać. Nie uznaje przy tym faktu, że islam wcale nie jest religią, tylko totalitarnym systemem politycznym – i niczym innym. Jest systemem najgorszym, jaki tylko może być, ponieważ ingeruje nawet w życie prywatne ludzi.

Czy w kontekście dążenia islamu do narzucenia światu prawa szariatu jest w ogóle możliwe pokojowe współżycie chrześcijan i muzułmanów w jednym kraju?

Nie, ponieważ islam w założeniu ma podzielić ludzkość na muzułmanów i niemuzułmanów i zbudować miedzy nimi mur nienawiści. Koran zawiera setki wersetów wzywających do nienawiści i zabijania niemuzułmanów. W jego narracji wszystko, co nie jest muzułmańskie, jest z definicji złe i musi zostać zniszczone, a niewierni albo się nawrócą, albo spotka ich śmierć, bądź też będą żyć pod islamskim panowaniem, akceptując swój upośledzony, niższy status społeczny i polityczny.

Europejczycy, jako niemuzułmanie, powinni się obawiać islamu, ponieważ islam chce ich uczynić poddanymi. Zresztą, jak już wspomniałem, samo słowo „islam” znaczy „poddanie”. Poddanie czemu? Antychrystowi. Któż inny bowiem może przybyć po Chrystusie, jeśli nie Antychryst? Islam nadchodzi, aby zniszczyć dzieło Chrystusa. W tej religii Jezus nie jest Bogiem, nie umarł i nie zmartwychwstał, grzechy nie są zmazywane, a człowiek wierzy, że może się zbawić tylko wypełniając nakazy prawa. Jest to system, w którym zamiast miłości praktykuje się ślepe posłuszeństwo względem rozkazów boga, którego się nie zna i którego się nigdy nie zobaczy.

Stosunek Allacha do człowieka ma charakter przemocy i będzie się każdorazowo powtarzał w relacjach muzułmanów do niemuzułmanów, mężczyzn do kobiet, panów do niewolników. W Koranie Allach zabrania zniesienia niewolnictwa. Kobieta w islamie nie ma tej samej godności co mężczyzna, nie ma prawa dziedziczenia jak jej brat, w sądzie jej słowo ma wartość połowy słowa mężczyzny, nie może także sama decydować o swoim małżeństwie, i tak dalej…

Niemuzułmanie powinni więc zrozumieć, że skoro odrzucili Chrystusa, będą mieli Antychrysta. Rozwój islamu na Zachodzie to ciężka kara za apostazję. Trzeba zatem, aby ludzie Zachodu zadali sobie pytanie: Czy chcę być muzułmaninem? Statystycznie bowiem wszystko zmierza właśnie w tym kierunku. Muzułmanie są przekonani, że mają rację i dla tej racji gotowi są wysadzać się w powietrze, zabijać i narzucać islam wszędzie.

Zatem ludzie Zachodu albo staną się muzułmanami, aby mieć święty spokój, albo stawią opór. Muszą jednak wiedzieć, dlaczego nie mogą się poddać. A do tego konieczny jest powrót do początków ich tożsamości. Niezbędne jest ponowne odkrycie tego, co sprawia, że chcą żyć jako ludzie wolni. Postępy islamu stawiają Europejczyków przed nieuchronnym wyborem: albo powrócą do Chrystusa, który ich wyzwolił z niewoli demona, albo popadną w system siedem razy gorszy niż ten, którego ich praojcowie zaznali przed chrześcijaństwem.

Islam nie jest więc – jak się twierdzi – religią pokoju?

Kiedy nasz Pan Jezus Chrystus opuszczał ziemię, przekazał władzę św. Piotrowi, czyli pierwszemu papieżowi. My, katolicy wiemy zatem, do kogo się mamy zwrócić z problemami dotyczącymi wiary i moralności: „Cokolwiek zwiążesz na ziemi będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi będzie rozwiązane w niebie”. Mahomet nikomu nie powierzył swojego autorytetu. Islam nie jest zdolny przynieść światu pokoju, ponieważ w sobie samym nie ma zasady jedności. Zawsze znajdą się tacy muzułmanie, którzy będą twierdzili że mają interpretację Koranu bardziej autentyczną od ich sąsiadów. Z tego powodu wszyscy pierwsi kalifowie zostali zgładzeni. Jedyny możliwy system polityczny w krajach muzułmańskich to tyrania. Nie ma innego, ponieważ w islamie nie ma zasady jedności. Islam to strach, poddanie się. Poddanie czemu? Tego nie wiadomo, bo Allacha się nie widzi i tak naprawdę nikt nie wie, kim lub czym on jest.

W islamie istnieje instytucja muftich, ludzi posiadających głęboką wiedzę na temat religii, którzy pełnią również rolę sędziów. Jeśli oni stwierdzą, że jakiś człowiek prowadzi życie niezgodne z zasadami Islamu, mogą zażądać ukarania go śmiercią. Nosi to nazwę fatwy – jest to wyrażona na piśmie interpretacja islamskiego prawa, której praktykowanie zaleca się muzułmanom. Fatwa może być decyzją zarówno arbitralną, jak i śmieszną i absurdalną. Na przykład w czasie dojścia do władzy Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie na uniwersytecie Al-Azhar w Kairze wydano fatwę, która dopuszczała stosunek płciowy muzułmanina z jego zmarłą żoną do 6 godzin po jej śmierci. Istnieje też fatwa, w której muzułmańskiej kobiecie pracującej z mężczyzną nienależącym do jej rodziny doradza się, aby dała mu do picia mleka z własnej piersi. W ten sposób będzie mogło między nimi powstać coś na podobieństwo relacji matka-syn, co wykluczy możliwość wszelkich relacji seksualnych, jako, że kazirodztwo jest w islamie nie do pomyślenia.

Ale przecież islam przedstawia się często jako wielką religię i wspaniałą cywilizację. Tyle się mówi chociażby o wyższości cywilizacyjnej krajów muzułmańskich nad Europą w wiekach średnich…

Historia pokazuje, że islam nigdy nie doprowadził ludzkości do jakiegokolwiek stopnia doskonałości. Owszem, czasami słyszymy: popatrzcie tylko na Andaluzję, obejrzyjcie miniatury perskie z XIV wieku… Ale to przecież nie islam to wszystko stworzył, lecz zislamizowane podbite ludy, którym udało się zachować z ich macierzystych kultur nasiona ich własnych zdolności, które zaowocowały nie dzięki islamowi, ale wbrew niemu.

W Andaluzji muzułmanie zastali to, co stworzyła cywilizacja rzymska i chrześcijańska. Arabscy budowniczowie meczetów i medycy byli chrześcijanami – to nie byli muzułmanie! Dzisiaj we Francji nawet prezydent ośmiela się powiedzieć, że to islam przyniósł do Europy skarb filozofii greckiej i starożytności. To fałsz, to bezwstydne kłamstwo! Naprawdę bowiem to zislamizowani chrześcijanie arabscy, a nie Arabowie‑muzułmanie, przetłumaczyli na język arabski dokumenty nauki i filozofii greckiej. I to oni, aby uniknąć prześladowań, przynieśli ze sobą te dokumenty do Europy.

Zresztą wiele z tych tekstów znano na Zachodzie jeszcze przed przybyciem tu arabskich przekładów z greki. Udowadnia to Sylvain Gouguenheim w książce Aristote au Mont Saint‑Michel. Les racines grecques de l’Europe chrétienne (Arystoteles na Mont Saint‑Michel. Greckie korzenie Europy chrześcijańskiej).

Kraje muzułmańskie nie przechodziły nigdy ewolucji ekonomicznej, technicznej i naukowej. Wynika to ze stosunku muzułmanów do Boga i świata – stosunku całkowicie fałszywego. W islamie nie można się rozwijać. Ideałem jest powrót do Złotego Wieku, którym było VII stulecie, czas Mahometa. Wszystko zatem, co jest postępem czy ewolucją, jest grzechem, ponieważ stanowi odcięcie się od doskonałego początku. Islam to niszczenie wszystkiego: trzeba oczyścić wszystko, aby dotrzeć do punktu zerowego – bo tylko wówczas będzie się pewnym, że wokół nie będzie zła… bo nie będzie w ogóle niczego.

Czy nie boi się Ksiądz głosić tak skrajnie antyislamskich poglądów w kraju tak zdominowanym przez strach?

Jestem dobrze znany w niektórych radykalnych środowiskach muzułmańskich, otrzymuję pogróżki, straszą mnie torturami i śmiercią; jasne więc, że po pewnych dzielnicach nie spaceruję. A co do reszty, uważam, że nie należy się bać. Trzeba być roztropnym, ale nie można żyć w strachu. Jezus powiedział: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle (Mt 10, 28–29).

Islam zawsze narzuca się za pomocą strachu – wywoływanego przez odrażające metody, którymi się posługuje: masakrami, torturami… Niektórzy ludzie są gotowi wyrzec się własnej wiary i zostać muzułmanami tylko dlatego, aby uniknąć tych strasznych rzeczy. Nie wolno tego akceptować. Trzeba sobie uświadomić, że większą wartością jest umrzeć niż stać się muzułmaninem. Jedyną zaporą zdolną powstrzymać ekspansję islamu jest wiara ludzi gotowych oddać własne życie, aby dać świadectwo prawdzie – jak to zrobił Chrystus.

Rozmawiał Piotr Doerre

Powyższy tekst jest tylko FRAGMENTEM artykułu opublikowanego w magazynie “Polonia Christiana”.


Gwałt jako forma dżihadu

Dla przeciętnego mieszkańca świata islamu – nie myślę tu ani o intelektualistach, ani o tzw. umiarkowanych muzułmanach – wszystkie kraje, które doń nie należą są potencjalnym obszarem ekspansji. Ta logika jest prosta. W jej źródłach i podstawach nie kryje się żaden margines na tak zwaną adaptację czy integrację kulturową. Przeciętny muzułmanin traktuje ludzi spoza sfery islamu jako niewiernych, ale szczególnie charakterystyczna jest tu postawa wobec kobiet niemuzułmanek. Ciało „niewiernej” kobiety jest bowiem polem bitwy, na którym prowadzi się dżihad.

W ramach prowadzenia owej religijnej wojny żadne normy i zakazy nie obowiązują. Przeciwnie, prowadzący koranizację pobożny muzułmanin ma traktować płeć piękną jako zdobycz do seksualnej niewoli, ale i do nawrócenia, o ile tylko uzna za słuszne posiąść ją jako żonę. Dlatego tak bardzo chybione – bo oparte na fałszywym założeniu – są starania feministek, liberałów i socjalistów argumentujących, że imigranci nie rozumieją naszych zasad cywilizacyjnych, że potrzebują nieco więcej czasu do pełnej adaptacji, że szkolenia i kursy integracyjne (w tym pogadanki na temat etosu równości płci) pomogą im w przyswajaniu tutejszych wzorców i zasad postępowania. Nic bardziej złudnego! Ślepi ślepych prowadzą w Europie Zachodniej ku przepaści, dopuszczając do tworzenia się hipergett na obrzeżach własnych metropolii. Gett, z których, co chwilę wyziera realne niebezpieczeństwo dla sytych i samozadowolonych autochtonów.

Polityka integracyjna zawiodła, ponieważ w punkcie wyjścia brak jakiekolwiek porozumienia pomiędzy ideologią muzułmańską a tą reprezentowaną przez liberalnych demokratów. Sprawcy napaści na kobiety, głównie tzw. uchodźcy muzułmańscy, oddają się swoim żądzom, prymitywnym namiętnościom bez krzty strachu, że proceder jawnej i zorganizowanej przestępczości zostanie ukarany. Brak reakcji kolońskiej policji i brak reakcji w niemieckich mediach są tego najlepszym dowodem. Mało tego, wiemy już, że przestępczość na tle seksualnym miała miejsce w innych państwach, nie tylko w tym samym czasie, ale już wcześniej, ale była zamiatana pod dywan – co staje się już niechlubną tradycją. W Szwecji, Wielkiej Brytanii bandyci są kryci przez… policję, której motywacją jest niedopuszczenie do władzy prawicy przeciwnej polityce imigracyjnej.

Przemoc seksualna to także przejaw siły – prowokacja, wypowiedzenie wojny, zaśmianie się w twarz Europejczykom i pokazanie im, „kto tu rządzi”. Brutalna metoda postępowania z niewiernymi jest wszak stara jak sam mahometanizm. Muzułmanie kultywują ją od niepamiętnych czasów w Egipcie, Pakistanie, Indiach (gdzie żyje 130-milionowa wspólnota islamska), w Nigerii czy w Arabii Saudyjskiej. W krajach, gdzie chrześcijanie są mniejszością, codziennie dochodzi do gwałtów, uprowadzeń, molestowania i napadów na chrześcijańskie kobiety oraz dziewczynki. Ofiary nazywane są niewiernymi, nagimi, prowokatorkami – bo nie noszą okrycia włosów i twarzy. W myśl islamu można z nimi zrobić wszystko! Ta muzułmańska mentalność konfrontuje się z etosem katolickim, gdzie geniusz kobiecy jest kultywowany do granic możliwości, czego najlepszym dowodem jest nabożna cześć katolików do Najświętszej Maryi Panny, Matki Jezusa Chrystusa.

Hipokryzja lewicy

Oczywiście przemoc wobec chrześcijanek i owa religijna wojna prowadzona na ciele kobiety toczy się także w Demokratycznej Republice Konga, Iraku, i – trzeba uczciwie dodać – nie jest wyłączną domeną islamu. W czasie pogromów w Orisie, gdy dziesiątki tysięcy osób musiały uciekać do lasów, gdzie narażone były na ataki dzikich zwierząt, choroby, głód, wycieńczenie; gdy chrześcijan cięto maczetami, palono żywcem a kobiety okaleczano, gwałcono, bito i upokarzano w imię ideologii hinduczwy, świat Zachodu także wymownie milczał. Feministki w Polsce nie podnosiły głosu, podobnie jak i dziś siedzą cicho, co jest najlepszym wyrazem ich pełnej kompromitacji, tchórzostwa i kapitulacji. Cóż, mogłyby postąpić jeszcze gorzej i iść w zaparte jak ich towarzyszki z Zachodu, np. burmistrzyni Kolonii.

Hinduistyczni oprawcy nie zważali na wiek i płeć. Zabijali, gwałcili, okaleczali dzieci i kobiety. Do dziś nie skazano za te czyny żadnego bandyty, jednak Zachód (w tym feministki) nadal milczy. Pogromów nie zauważono. Rozpaczliwe wołanie upokarzanych i mordowanych także do nikogo nie dociera. Trudno się dziwić, skoro podczas ostatniego Sylwestra nawet opinia publiczna w „demokratycznych” Niemczech nie mogła słyszeć krzyków gwałconych i molestowanych w wielu europejskich miastach. Nie słyszała ich głosu tylko dlatego, że zniewalali je muzułmańscy imigranci, czyli tak zwani uchodźcy szturmujący od wiosny kraj nad Sprewą.

Państwo niemieckie, mieniące się ostoją demokracji, doszło na skraj moralnego bankructwa. Swoboda prasy, zgromadzeń i wolność słowa zostały podeptane, dziennikarze niemieccy okazują się niewolnikami ideologicznej autocenzury. Policja bezradnie patrzyła na akty przemocy seksualnej na kobietach, dokonywanej przez, jak to określono „mężczyzn o północnoafrykańskim wyglądzie” i „pochodzeniu bliskowschodnim”. Miejscowi politycy oskarżają zaś Niemki, że zanadto prowokowały obcokrajowców, że powinny zachować więcej ostrożności, że powinny chodzić w grupach, że uchodźcy są jeszcze niedostosowani do naszych norm cywilizacyjnych i trzeba dać im czas na adaptację kulturową. Do dziś zgłoszono pół tysiąca przestępstw w Kolonii, Stuttgarcie, Hamburgu, Dortmundzie, ale również w innych krajach – Finlandii, Szwecji, Szwajcarii i Austrii – notowano podobne wydarzenia!

Oprócz tego obrzydliwego skandalu, jest druga strona medalu w postaci ataków na obcokrajowców, jakich dokonują neonaziści w odwecie za gwałty. Kto wie, czy nie jesteśmy świadkami początku wybuchu wojny domowej w Niemczech? To jednak wyłącznie problem naszych zachodnich sąsiadów, przynajmniej na razie. A my, Polacy? Bądźmy tym razem mądrzy przed szkodą!

Tomasz M. Korczyński

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    056330