Chwała Bogu

OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

1917–2017, doniosłość Orędzia fatimskiego

List do Przyjaciół i Dobroczyńców nr 86. 1917–2017, doniosłość Orędzia fatimskiego

Drodzy Przyjaciele i Dobroczyńcy!

W 1917 r. Najświętsza Maryja Panna zechciała nawiedzić ziemię. Przekazała wówczas trojgu wizjonerom z Fatimy orędzie składające się z kilku części, z których niektóre określane są mianem „tajemnicy”, wskutek czego sformułowania „Orędzie fatimskie” i „Tajemnica fatimska” stały się niemal synonimami. Niemniej jednak koniecznie należy poczynić właściwe rozróżnienie. Orędzie zostało upublicznione natychmiast, podczas gdy części należące do Tajemnicy miały zostać ujawnione później, w różnym czasie: ostatnia z nich w 1960 r. Treść tych Tajemnic dotyczy losów Kościoła oraz świata, uzależnionych od odpowiedzi na Boże napomnienie. Mówią one o wojnach, unicestwieniu całych narodów, poważnych błędach szerzących się na wszystkich kontynentach, poświęceniu Rosji przez papieża oraz biskupów, tryumfie Niepokalanego Serca Maryi oraz czasie pokoju.

Zaprowadzenie na całym świecie nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi

Pozwólcie więc, bym na rok przed obchodami setnej rocznicy Objawień fatimskich – które zostały uznane przez Kościół za autentyczne – raz jeszcze zwrócił Waszą uwagę na znaczenie tego wydarzenia i tego Orędzia, przypominającego nam o wielu fundamentalnych prawdach wiary i będącego przejawem realnej interwencji Boga w historię rodzaju ludzkiego.

Bp Bernard Fellay, przełożony generalny Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X

1º Istotę Orędzia można odnaleźć w słowach wypowiedzianych przez Najświętszą Maryję Pannę do s. Łucji 13 czerwca 1917 r.: „Jezus pragnie posłużyć się wami, aby Mnie lepiej poznano i bardziej kochano. Chce zaprowadzić w świecie nabożeństwo do Mojego Niepokalanego Serca. Obiecuję zbawienie tym, którzy je przyjmą, ich dusze będą kochane przez Boga jak kwiaty, którymi ozdabiam Jego tron”.

Kiedy zastanawiamy się nad Orędziem fatimskim jako całością, wraz z jego Tajemnicą, rozważając wpływ, jaki wywarło ono i nadal wywiera na historię Kościoła oraz świata, staje się jasne, iż wszystko ogniskuje się na Bożej interwencji: „Jezus chce zaprowadzić na świecie nabożeństwo do Mojego Niepokalanego Serca”. Później, kiedy s. Łucja pytała Najświętsze Serce Jezusowe, dlaczego pragnie poświęcenia Rosji, Zbawiciel odpowiedział: „Ponieważ pragnę, aby cały Mój Kościół uznał w tym akcie poświęcenia tryumf Niepokalanego Serca Maryi, a również aby rozpowszechnić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca obok nabożeństwa do Serca Mojego” (wiosna 1936 r.).

2º Drugą fundamentalną prawdą, która wyłania się z Orędzia fatimskiego, jest oczywiście realna interwencja Boga w ludzką historię, w historię zarówno indywidualnych osób, jak i całych narodów. Dla nas jest to prawda oczywista, jest ona jednak obecnie powszechnie atakowana w ateistycznym, liberalnym czy też socjalistyczno-komunistycznym i masońskim świecie, który pyszni się tym, iż postępuje i realizuje swe plany bez jakiegokolwiek względu na Stwórcę i Zbawiciela, naszego Pana Jezusa Chrystusa. Niestety, również wielu przywódców Kościoła wydaje się obecnie przekonanych, że świat, narody, państwa oraz rządy świeckie nie mają obowiązku uznawania w Chrystusie Króla, Króla Narodów. Wiele faktów związanych z Orędziem fatimskim wskazuje jednak na coś przeciwnego. Oto trzy spośród nich:

  1. Najświętsza Maryja Panna wyjaśnia dzieciom z Fatimy, że Bóg złożył pokój pomiędzy narodami w Jej rękach. To, czy będą się one cieszyć pokojem, czy też cierpieć wskutek wojen, z rozporządzenia Opatrzności zależy w pierwszym rzędzie od Matki Bożej.
  2. Biskupi Portugalii okazali posłuszeństwo wezwaniu do poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi, Hiszpania je jednak zlekceważyła. Jak wyjaśnia sama s. Łucja, nieszczęścia, jakie spotkały Hiszpanię (a których Portugalia uniknęła) były konsekwencjami odmowy przeprowadzenia tego poświęcenia przez biskupów hiszpańskich.
  3. Po zapowiedzi, że jeśli świat się nie nawróci doświadczy kolejnej, jeszcze straszliwszej wojny, wybuchła II wojna światowa. Jeśli przeanalizujemy dokładnie najważniejsze daty tego konfliktu, zauważymy, że pokrywają się one ze świętami ku czci Najświętszej Maryi Panny. Datą kapitulacji Niemiec był 8 maja, święto Matki Bożej Pośredniczki Wszelkich Łask – poprzednio święto św. Michała Archanioła, zaś 15 sierpnia, w uroczystość Jej Wniebowzięcia, cesarz Japonii uznał ostatecznie porażkę swego kraju.

Realna interwencja Boga w ludzką historię

3º „Bóg nie pozwoli naśmiewać się z siebie” (Gal 6, 7). Oto, co wedle świadectwa s. Łucji powiedział jej sam Zbawiciel dwa lata po zakomunikowaniu jej w 1929 r., że nadszedł czas na poświęcenie Rosji (które to żądanie nie zostało spełnione): „Powiedz Moim sługom, że jeśli będą postępować wedle przykładu króla Francji, opóźniając spełnienie Mego żądania [konsekracji Rosji], spotka ich podobne nieszczęście” (sierpień 1931 r.). Słowa te odnoszą się do obwieszczonego Ludwikowi XIV w 1689 r. (za pośrednictwem św. Małgorzaty Marii Alacoque – przyp. tłum.) polecenia Najświętszego Serca Jezusowego, zlekceważonego przez króla Francji. Sto lat później wybuchła rewolucja francuska, która doprowadziła do obalenia i ścięcia Ludwika XVI. Groźby skierowane przez Chrystusa do Jego sług powinny więc przejąć ich grozą… [ryzykują oni, że] podzielą oni nieszczęsny los króla Francji. Obecne prześladowanie wielkiej liczby chrześcijan oraz ataki na osoby konsekrowane każą nam przypuszczać, że niestety kapłani i biskupi, słudzy naszego Pana, nie wypili jeszcze do dna kielicha Bożego gniewu.

Wszystko to dowodzi znaczenia, jakie sam Zbawiciel przywiązuje do spełnienia żądań zawartych w Orędziu fatimskim, zwłaszcza tych odnoszących się do nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi.

Możemy więc słusznie wnioskować, że historia XX i XXI wieku pozostaje w ścisłym związku z owym Bożym poleceniem dotyczącym nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi oraz z jego powszechnym zlekceważeniem przez świat oraz wielu przywódców Kościoła, pomimo faktu, że wola ta została wyrażona z tak wielką jasnością i potwierdzona przez nadzwyczajne cuda.

Opierając się na słowach samej Matki Bożej musimy również dojść do nieuniknionego wniosku, że plany Boże doprowadzą do chwalebnego tryumfu Niepokalanego Serca Maryi, kiedy Rosja zostanie poświęcona przez Ojca Świętego w łączności z biskupami całego świata. A wraz z tym tryumfem nastanie czas obiecanego światu i Kościołowi pokoju.

Dokonane do tej pory akty poświęcenia nie przyniosły skutków obiecanych przez Matkę Bożą, a pomimo niezaprzeczalnego ożywienia życia religijnego w prawosławnej Rosji w ciągu ostatnich lat nie byliśmy świadkami ani jej poświęcenia, ani też wzrostu nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi w świecie. Wręcz przeciwnie.

Rok przygotowania na obchody setnej rocznicy Objawień fatimskich

Żeby przygotować się właściwie na obchody setnej rocznicy Objawień fatimskich, postanowiliśmy ogłosić nową krucjatę różańcową, podejmując modlitwę tak gorąco zalecaną przez Matkę Bożą. Aby zaś nasze intencje były w najwyższym możliwie stopniu zgodne z wolą Opatrzności, a także z uwagi na nacisk, jaki sama Najświętsza Maryja Panna kładła na potrzebę wynagrodzenia za grzechy, pragniemy połączyć nasze różańce z licznymi ofiarami i umartwieniami. Mamy nadzieję, że będziemy w stanie ofiarować Matce Bożej koronę splecioną z 12 milionów różańców oraz 50 milionów aktów wynagrodzenia. Gorąco pragniemy rozpowszechniać nabożeństwo do Niepokalanego Serca Maryi, zwłaszcza w tym czasie modlitwy i pokuty. Taka właśnie jest pierwsza intencja naszej krucjaty, do której dołączamy również synowską prośbę o poświęcenie Rosji zgodnie ze wskazówkami Matki Bożej. I na koniec, w tych burzliwych zarówno dla świata, jak i Kościoła czasach, pragniemy prosić naszą Niebieską Matkę o szczególną opiekę nad Bractwem Kapłańskim Świętego Piusa X i jego wszystkimi dziełami, jak również wszystkimi związanymi z nim wspólnotami zakonnymi.

Zachęcamy Was wszystkich, abyście z miłości do Bolesnego i Niepokalanego Serca Maryi podejmowali jak najliczniejsze akty pokuty, które również my sami pragniemy ofiarować, abyście praktykowali nabożeństwo do Jej Serca w sposób coraz doskonalszy, jak również rozpowszechniali je jak najszerzej. Zalecamy więc, abyście – po gorliwym przygotowaniu – poświęcili swe domy oraz pracę Niepokalanemu Sercu Maryi oraz praktykowali nabożeństwo pięciu pierwszych sobót, nosili szkaplerz karmelitański oraz rozpowszechniali Cudowny Medalik przekazany przez Matkę Bożą w trakcie objawień przy rue du Bac w Paryżu – a który ma na rewersie wizerunek Serc Jezusa oraz Maryi.

Obyśmy mogli w ten sposób wnieść nasz skromny wkład w spełnienie żądań Nieba, uprosić sobie Bożą opiekę, a przede wszystkim osiągnąć we właściwym czasie pełnię najpiękniejszej ze wszystkich obietnic: nasze zbawienie, zbawienie grzeszników.

Oby Najświętsza Maryja Panna zechciała pobłogosławić was Dzieciątkiem Jezus, jak mówi piękna i pobożna modlitwa brewiarza: „Nos cum prole pia benedicat Virgo Maria”.

16 lipca 2016 r., w uroczystość Matki Bożej z Góry Karmel

bp Bernard Fellay

Sto przypadków 10 Kwietnia czyli Leszek Misiak stawia pytania

Z Leszkiem Misiakiem rozmawia Leszek Pietrzak

Minęło pól roku od objęcia władzy przez PiS, a wciąż nie wiemy nic więcej o katastrofie smoleńskiej ponad to, co wiedzieliśmy za czasów, gdy u władzy była PO. Czy powinniśmy oczekiwać konkretnych efektów, czy może jest to zbyt mała cezura czasowa?

Wygląda na to, że wszyscy wkoło nagrywali rozmowy załogi polskiego tupolewa rządowego, albo prowadzili nasłuch elektroniczny prezydenckiego pokładowego telefonu satelitarnego, jak Dania, oprócz polskich służb kontrwywiadowczych. My mamy tylko to, co dali Rosjanie. Przecież to kabaret.

 

– Nie jest zbyt mała. PiS ma pełnię władzy, dostęp do wszelkiej dokumentacji. Zamiast ujawnienia wiedzy z własnych źródeł, zwłaszcza Służby Kontrwywiadu Wojskowego, co chciałbym rozwinąć dalej, mamy informacje o chęci niesienia pomocy Polsce w ujawnieniu prawdy a to przez Łotyszów, którzy zapowiedzieli, że mają nagrania rozmów załogi z rosyjską wieżą kontroli lotów, a to Szwedów, którzy też oferowali takie nagrania. Wygląda na to, że wszyscy wkoło nagrywali rozmowy załogi polskiego tupolewa rządowego, albo prowadzili nasłuch elektroniczny prezydenckiego pokładowego telefonu satelitarnego, jak Dania, o czym mówił w lipcu 2011 r. były szef NPW gen. Krzysztof Parulski, oprócz polskich służb kontrwywiadowczych. My mamy tylko to, co dali Rosjanie. Przecież to kabaret. SKW nie działa na zasadzie, że w razie katastrofy pyta 36 Specpułk, odpowiedzialny za loty najważniejszych osób w państwie, lub inne podmioty, co takiego się stało, tylko musi wiedzieć na bieżąco, co się dzieje z samolotem prezydenckim, do tego zresztą obligują SKW przepisy MON. Na tym polega istota działania tych służb. Minister Jerzy Miller, którego PiS w okresie, gdy partia ta była w opozycji, obwiniała za zaniedbania urzędnicze związane m.in. z kolejnymi kopiami nagrań z czarnej skrzynki, wciąż nie został pociągnięty do odpowiedzialności, nie słyszałem też zapowiedzi takich konkretnych działań. Jednocześnie tzw. podkomisja smoleńska, „dziecko” A. Macierewicza, zapowiada, że konstruktorzy zbudują nam miniaturowy model Tupolewa do badań nad katastrofą. Podczas kolejnych miesięcznic, rocznic smoleńskich, otwierania kolejnych pomników ofiar, słyszymy ogniste deklaracje o zdeterminowaniu obecnej władzy w dochodzeniu do prawdy, o wolności słowa, tymczasem mamy de facto cenzurę, tyle, że ukrytą za swego rodzaju smoleńską propagandą sukcesu. Proszę zauważyć, że media, zwłaszcza te „niepokorne”, rzekomo najbardziej niezłomne w walce o prawdę smoleńską, nie zadają pytań, wątpliwości dotyczących choćby spraw, o których mówię. Przeciwnie, są tubą, przez którą ta propaganda jest wylewana. Jest to wyrafinowany rodzaj cenzury. Niestety, także rodziny ofiar tych pytań nie zadają, może dlatego, że ci najbardziej zdeterminowani w dochodzeniu do prawdy zostali przez PiS politycznie zagospodarowani, tym samym zamknięto im usta. Myślę też, że część rodzin ofiar, część dziennikarzy i całe rzesze Polaków pogubiło się w tym, co w sprawie Smoleńska się dzieje. Bo jeśli PiS, który poniósł największe straty ludzkie w katastrofie 10 kwietnia 2010 r., miałby wprowadzać swoistą cenzurę posmoleńską, kto ma prawdy dociekać?

– Minęło już ponad 6 lat od katastrofy. Czy z wyjaśnieniem jej przyczyn będzie podobnie jak z katastrofą gibraltarską, których do dziś nie znamy?

PiS ma pełnię władzy, dostęp do wszelkiej dokumentacji, a tymczasem mamy de facto cenzurę

 

– Prawda o tragedii smoleńskiej jest znana wielu osobom i instytucjom na świecie, zarówno na Zachodzie jak Wschodzie, także w Polsce. Nie jest możliwe, by w XXI wieku, w środku Europy, na terenie śledzonego przez satelity wywiadowcze lotniska wojskowego, należącego do mocarstwa światowego, gdy nawet samochody mają nawigację, czyli satelita śledzi każdy ruch auta, gdy dzięki satelitom określa się u Kowalskiego w zabitej dechami wiosce straty w uprawach po gradobiciu czy powodzi, gdy mamy globalny nasłuch elektroniczny Echelon, by samolot rządowy z prezydentem państwa członka NATO z tej globalnej wioski był wyłączony. Dzisiaj ukrycie czy wymazanie przyczyn takiego wydarzenia jak katastrofa samolotu dodajmy wojskowego, rządowego, nie wnikając, kto był jej winny i w niuanse techniczne tego wydarzenia, jest niemożliwe. Dodajmy, że z lotniska Smoleńsk Siewiernyj korzystał rosyjski handlarz bronią Wiktor But, pisał o tym m.in. Witold Gadowski i mówił mec. Stefan Hambura. But został w wyniku działań USA zatrzymany w 2008 r. w Bangkoku, odbyła się jego ekstradycja do USA i w 2012 roku został skazany przez sąd w Nowym Jorku na 25 lat pozbawienia wolności oraz 15 milionów dolarów grzywny. But sprzedawał broń do Afryki, Azji, Bliskiego Wschodu i Ameryki Południowej, wspierał nawet Amerykanów w Iraku. W marcu 2016 r. agencja Interfax podała, że na Kremlu rozważano wymianę Ukrainki Nadii Sawczenko, skazanej w Rosji na 22 lata łagru, na dwóch obywateli rosyjskich, jednym z nich miał być właśnie Wiktor But. Takie miejsce jak Siewiernyj, skąd m.in. wysyłał on broń, musiało być pod stałą obserwacją satelitów wywiadowczych naszego sojusznika USA. 29 lipca 2011 r. nieżyjący już gen. Sławomir Petelicki powiedział: „Amerykanie mają klatkę po klatce to, co się stało. Mają wszystkie rozmowy i znają prawdę.”

– Co zatem trzeba konkretnie zrobić, byśmy dowiedzieli się, co stało się z delegacją prezydencką?

Pierwszym niezbędnym ruchem powinno być ujawnienie pełnej wiedzy o katastrofie jaką posiada Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Nawet, jeśli ma ona klauzulę tajności, to z uwagi na tzw. dobro publiczne, wagę sprawy i szacunek dla rodzin ofiar wiedza ta powinna być po objęciu władzy przez PiS niezwłocznie ujawniona. Tu 154 M 101 był maszyną wojskową, służby wojskowe korzystały z tajnej stacji nasłuchowej – co reguluje instrukcja HEAD, zatwierdzona przez ministra MON, określająca procedury bezpieczeństwa przewozu najważniejszych osób w państwie. Według tej instrukcji do obowiązków informatora służby informacji powietrznej FIS (Flight Information Service) należy monitorowanie lotu statku powietrznego o statusie HEAD. Polskie służby wojskowe wiedziały na bieżąco jak przebiegał lot, także ostatnie chwile Tu-154. Zgodnie z instrukcją HEAD podczas lotu statku o statusie HEAD za granicę wykorzystuje się radiostacje HF do prowadzenia korespondencji radiowej, co umożliwia prowadzenie łączności na bardzo dalekich zasięgach, przesyłanie danych, faxów, obrazów, szyfrowanie transmitowanych danych. Radiostacje wojskowe VHF/UHF wykorzystywane są do kontroli ruchu lotniczego, a nawet (co można przeczytać na stronie polskiej firmy MAW Telecom, której technologie wykorzystywane są w polskich Siłach Zbrojnych oraz służbach podległych MSWiA) „do monitorowania częstotliwości ratunkowych oraz innych aplikacji związanych z łącznością lotniczą. Są w pełni kompatybilne operacyjnie z wyposażeniem sojuszniczych statków powietrznych, zapewniają bezpieczną łączność w trybie ziemia-powietrze oraz ziemia-ziemia”. Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Centrum Operacji Powietrznych muszą więc posiadać niezbędną dokumentację o katastrofie, nagrania rozmów pilotów samolotu z rosyjską wieżą kontroli lotów, co pozwoliłoby zweryfikować kilkakrotnie „poprawiane” przez Rosjan nagrania z czarnej skrzynki. Te nagrania istnieją, takich informacji się nie kasuje. Zaraz po katastrofie w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł informujący, że SKW monitorowała lot. Potem była na ten temat cisza i tak jest do dzisiaj. Praktycznie już same te nagrania SKW powinny dać odpowiedź, co się stało 10 kwietnia 2010 r. Nie chodzi o to, by SKW podawała nam klucz szyfrujący, ale o podanie szczegółowego przebiegu lotu, punktów nawigacyjnych, nad którymi przelatywał Tu-154 M 101 od wylotu z Okęcia aż do momentu krytycznego i nagranych treści rozmów.

– A jeśli tych informacji w SKW nie ma?

– Myślę, że gdyby te wszystkie elementarne procedury zostały złamane, czy też te wszystkie informacje w SKW zostałyby zniszczone, PiS po objęciu władzy natychmiast poinformowałoby o tym fakcie, bez najmniejszej zwłoki. Bo są o wiele istotniejsze niż zniszczone notatki dyżurnych Służby Operacyjnej Sił Zbrojnych Sił Zbrojnych, o których tyle rzecznik MON mówił w mediach. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby odważyć się nie wykonać tak kluczowych dla życia prezydenta i jego delegacji procedur, lub zniszczyć tyle tak ważnych informacji, bo to jest jak postawienie się przed „plutonem egzekucyjnym”, dla wykonawców i ich zwierzchników, czy zleceniodawców. Od wyjaśnienia publicznego tej kwestii, ale także kilku innych, powinniśmy w ogóle zacząć. Dopiero potem mówić o nowych komisjach, debatować o wybuchu w centropłacie, wadach silnika, bo to może okazać się przysłowiowym gonieniem króliczka, czy zawracaniem kijem Wisły, nie kończącymi się targami polityczno-medialnymi nad grobami. Najpierw trzeba wyłożyć fakty na stół, które stanowiłyby podstawę – w którą stronę iść. Tego nikt, także PiS, nie chce zrobić.

– O jakich faktach mówimy?

– Danych technicznych. Wyjaśnianie katastrofy moim zdaniem powinno odbyć się dwutorowo. Najpierw szczegółowe udokumentowanie z wykorzystaniem wszelkich w tym kontrwywiadowczych źródeł informacji dotyczących przebiegu lotu od wejścia pasażerów na pokład aż do krytycznego momentu, gdy samolot zniknął z monitorów i nasłuchu. Drugie to wyjaśnienie co stało się z tą maszyną. Gdy wyjaśnimy pierwsze, drugie też może stać się jasne. Oczywiście zawsze uwaga skupia się na miejscu tragedii, finale dramatu. Proponuję odwrócić tok myślenia i działania, skupić się najpierw na wyjaśnieniu przebiegu lotu, czyli zostawić na chwilę na boku zerwane nity, brzozę i wstrząsy TAWS, a zrobić techniczny bilans otwarcia – co wiemy o całym locie do tragicznego momentu, zwłaszcza z własnych kontrwywiadowczych źródeł, czego nie, a jeśli nie wiemy, to dlaczego dotąd tak jest i kto za tym stoi. To może otworzyć nowe pole poszukiwań zarówno od strony technicznej jak personalnej.

Tu-154, jak wskazuje jego awionika, miał na pokładzie urządzenie, którego zapisy dokumentują precyzyjnie przebieg lotu. Urządzenie to posiadają nawet rejsowe samoloty, tym bardziej „Air Force One” jakim był Tu-154 M 101. Chodzi o urządzenie systemu ACARS lub jego wojskową odmianę (szyfrowaną) PACARS, współpracujące z komputerem pokładowym FMS i systemem ostrzegania przed zderzeniem z ziemią TAWS. Wyposażenie polskiego samolotu wskazuje, że ACARS musiał być. Raport Millera o nim nie wspomina, ale na stronie 39 raportu napisano, że samolot był wyposażony w wielofunkcyjny wyświetlacz MFD-640. Właśnie w tym urządzeniu znajduje się wejście (port) ogólnoświatowego operatora ACARS. Jest wprost niemożliwe, by ten samolot nie posiadał ACARS, bo to tak jakby w mercedesie klasy S nie zamontować ABS. ACARS posiada funkcje planowania lotu, nawigacji, zarządzania paliwem, oblicza prędkości wznoszenia, zniżania, magazynuje dane nawigacyjne, w tym systemy podejść, pasy różnych lotnisk, drogi lotnicze, pozwala na wymianę danych z kontrolą ruchu, pozyskiwanie zezwoleń, informacji pogodowych. Alarmuje załogę o wielu błędach, wysyła zdalnie na ziemię dane dotyczące stanu klap, podwozia, parametrów pracy silników. System ACARS bazuje na sieci naziemnych przekaźników, rozsianych po całym świecie. Można je porównać do wykorzystywanych przez operatorów telefonii komórkowej. ACARS podobnie, jak system telefonii komórkowej, „śledzi” swoje urządzenia. Trwa to w ciągu całego lotu maszyny i odbywa się całkowicie automatycznie. Z kolei urządzenie w samolocie przez cały czas lotu monitoruje stacje na linii jego drogi. Dzięki temu służby rządowe, lotniskowe lub centrale linii lotniczych wiedzą, kiedy samolot wylądował i czy nie miał po drodze awarii. Zapisy systemu ACARS pomagają w wyjaśnieniu okoliczności wielu katastrof. Informacje z systemu ACARS musiał odbierać dyżurny w 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Co istotne, z instrukcji obsługi zestawu satelitarnego AERO-HSD+, firmy Thrane & Thrane, który był na pokładzie TU154 M 101, wynika, iż zestaw ten w pełni współpracuje z systemem ACARS. Telefon satelitarny jest całkowicie zintegrowany z awioniką samolotu. Satelita i telefon muszą po prostu się „widzieć” by móc skutecznie zrealizować połączenie. A jak wiemy bracia Kaczyńscy rozmawiali przed tragedią przez telefon satelitarny. Z moich ustaleń wynika, że komputer ACARS był na pokładzie. Znamienne, że nikt z MON, SKW nie chce na temat ACARS wypowiedzieć się jednoznacznie. A do wyjaśnienia tej sprawy nie potrzebujemy Rosji, odpowiedź jest przecież w Polsce.

6 czerwca 2011 r., w wypadku dwóch polskich awionetek, do którego doszło w Asturii, na północy Hiszpanii, jak pisały media, zginął m.in. znany polski architekt Stefan Kuryłowicz. O tym nie pisano, że jedną z ofiar był były pracownik działu łączności LOT, który znał bardzo dokładnie działanie systemu ACARS w Polsce. Nie twierdzę, że był ofiarą tzw. seryjnego samobójcy, ale na pewno jego wiedza bardzo by nam dziś była pomocna.

– Jakie są inne dane techniczne, które mogłyby doprowadzić nas do punktu krytycznego?

– Sprawa boi ratunkowej czyli lokalizatora. Kiedy samolot uderzy w wodę lub ziemię, czy nastąpi w nim wybuch, boja ratunkowa automatycznie włącza sygnał nadawczy (pilot też to może zrobić). Niestety, samolot rządowy pozbawiono lokalizatora, co jest rzeczą bez precedensu w lotnictwie. Miesiąc przed katastrofą w Tu-154 wyłączono radiostacje ratunkowe. W swoim raporcie komisja Millera napisała, że radiostacje przenośna ARM – 406 AC 1 oraz ARM – 406P, zamontowana na stałe w samolocie, zostały wyłączone, bo zakłócały pracę odbiorników GPS1 i GPS2. To tak jakby np. w spadochronie pilota przed startem stwierdzono zepsutą sprzączkę i zamiast ją wymienić lub naprawić usunięto by spadochron. Sprawdzenie, czy radiostacja ratownicza zakłóca działanie pokładowego GPS trwa pół godziny. Samolot, jeśli istnieje podejrzenie takiej usterki, kieruje się na tzw. płytę kompensacyjną, specjalnie wydzielone miejsce na lotnisku do kalibrowania przyrządów nawigacyjnych. Na warszawskim lotnisku Okęcie są dwa takie miejsca. Tego nie uczyniono. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy w bajki, że w elitarnym 36 SPLT nie zdawano sobie sprawy, że usterka jest prosta do usunięcia i z katastrofalnych skutków usunięcia boi ratunkowej. Co było prawdziwym powodem tego – nie obawiam się użyć tu stwierdzenia – sabotażu, czy wręcz dywersji? To możemy ustalić bez pomocy Rosjan.

– Pozbawienie prezydenta szansy na skuteczną i szybką akcję ratunkową w przypadku katastrofy to poważny zarzut. Przecież samolot mógł spaść np. w Puszczy Białowieskiej…

– Dlatego lokalizatory są niezbędnym wyposażeniem wszystkich samolotów, zarówno cywilnych, jak wojskowych. Gospodarzami światowego systemu ratunkowego lotniczego i morskiego są USA, Rosja i Francja. Jeśli w polskim Tu-154 byłaby aktywna radiostacja ratunkowa, państwa, które odebrałyby sygnał tej boi, znałaby czas wypadku co do sekundy, m.in. Rosja, Białoruś, Estonia, Litwa, Finlandia, Polska, ale i wiele innych państw. W Polsce centrum ratownictwa, które odebrałoby ten sygnał, znajduje się w Gdyni. Sygnał, emitowany przez boję ratunkową zawiera dane identyfikujące statek powietrzny i określa jego położenie według GPS. W styczniu 2012 roku w Lęborku na Pomorzu, jak pisał „Fakt”: „Polscy złomiarze ściągnęli pomoc z kosmosu rozbierając radionadajnik używany w samolotach. Kontrolerzy satelitów w Kanadzie i w Rosji odebrali sygnał z Polski, zaalarmowano Ośrodek Koordynacji Poszukiwań i Ratownictwa Lotniczego. Ten na równe nogi postawił policję i Marynarkę Wojenną. Z lotniska w Gdyni Babich Dołach wystartował śmigłowiec marynarki Wojennej „Anakonda” , którego załoga zlokalizowała źródło emisji sygnału pod Lęborkiem. Gdyby w Tu-154 nie wyłączono boi lokalizacyjnej, 10 kwietnia 2010 r. dyżurny w Gdyni Babich Dołach odebrałby wołanie o pomoc polskiego samolotu. Usunięcie lokalizatora spowodowało, że stało się niemożliwe do ustalenia przez stacje, które odebrałyby sygnał, miejsca i dokładnej godziny katastrofy. Także ACARS umożliwia odtworzenie trasy, miejsca i dokładnej godziny katastrofy. Kolejny przykład: jak twierdziła prokuratura wojskowa na pokładzie Tu-154 M101, 23 karty SIM telefonów ofiar były zalogowane w sieciach telefonii Federacji Rosyjskiej. A więc po stacjach przekaźnikowych ulokowanych na terytorium Rosji można odtworzyć trasę przelotu, a także godzinę katastrofy, czyli na jakiej stacji przekaźnikowej i kiedy precyzyjnie łącza się urwały. Nie potrzebujemy do tego Rosjan, bo wszystkie połączenia w roamingu są autoryzowane w sieci macierzystej, w tym przypadku polskiej. Te bilingi, także konkluzje do jakich ich analiza doprowadziła prokuraturę, są od 6 lat nieujawnione. Pojawia się naturalne pytanie, czy właśnie ukrycie ww. informacji na temat czasu i miejsca nie leżało u źródeł tych technicznych zagadek? Bo jakie inne może być wytłumaczenie? I drugie pytanie, jeszcze ważniejsze – jeśli na mokradłach pod Siewiernym miał miejsce losowy wypadek, jak utrzymuje MAK i komisja Millera, a nawet jeśli samolot został tam rozerwany w wyniku wybuchu, po co ukrywać czas tego zdarzenia? Teoretycznie nie można wykluczyć przypadkowości tych zdarzeń, ale zbyt wiele w sprawie tragedii smoleńskiej było przypadków, ja naliczyłem blisko sto, by przyjąć jako pewnik ich losowość. Następny przykład – na pokładzie Tu-154M 101 znajdowało się urządzenie – KLN89B, które zapisywało trasę lotu, czyli współrzędne, podobnie jak TAWS i FMS. KLN to w uproszczeniu FMS, tylko nie podłączony do awioniki Tu154. Polscy prokuratorzy je obejrzeli, ale, jak stwierdzili,… nie badali. Zaginął też TCAS II – pokładowy system zapobiegający zderzeniom statków powietrznych i przechowujący dane o operacjach samolotu, oraz moduły GPS z jakich korzystał komputer pokładowy FMS.

– Brak postępów w ustaleniu prawdy sprawia, że analizowane są teorie, np. że samolot nie doleciał do Smoleńska, że doszło do maskirowki, czyli zbrodniczej inscenizacji.

– Że Tu-154 zamiast na Siewiernym, wylądował np. w Briańsku. Chodzi o nowoczesną bazę wojskową Sieszcza (Sioszcza) położoną w lasach w obwodzie briańskim, w odległości około 150 km od Smoleńska (to z Briańska transportowano do Polski rzeczy ofiar tragedii). Tak uważają zwolennicy teorii „dwóch samolotów”, według której 101 został przechwycony elektronicznie, a na Siewiernym były podrzucone szczątki innej maszyny i niektóre ciała. Jeśli Antoni Macierewicz chce udowodnić, że jest to teza nieprawdziwa, powinien podać do publicznej wiadomości oficjalnej, potwierdzone, szczegółowe dane techniczne nt. trasy przelotu nad konkretnymi punktami nawigacyjnymi, aż do momentu krytycznego. Nie wystarczy stwierdzenie, że to absurdalna teoria. Nic nie jest absurdalne, także wybuch, jeśli się tego nie wykluczy, albo nie potwierdzi empirycznie. A jeśli w Smoleńsku nie było eksplozji, a mimo to widzieliśmy tak duże rozdrobnienie maszyny, która spadła z wysokości, na jakiej puszcza się latawce, to przecież tym bardziej zagadkowa sytuacja. Wbrew pozorom teza o eksplozji jest dla Rosji mniej przerażająca niż inscenizacja, która z oczywistych powodów świadczyłaby o bezwzględności ich działania i jednoznacznie dowodziłaby ich winy. Drobiazgowość takiego planu nie mogłaby się przecież powieść bez wiedzy rosyjskich służb. Natomiast zamachowi w wyniku eksplozji można przypisać różnych autorów i różne miejsca podłożenia ładunku, nie koniecznie Rosję. A jeżeli to był losowy wypadek, jak twierdziła komisja Millera, dlaczego tych kwestii i ukrywanych informacji, o których mówiliśmy, nie upubliczniono za rządów PO, skoro, jak rozumiem, potwierdziły by wersję Millera?

– Nie znamy żadnych nagrań, żadnych szczegółów jak wyglądała odprawa pożegnalna prezydenta i jego delegacji.

Nie wystarczy twierdzenie, że Rosja ukrywa prawdę. To nie daje odpowiedzi, dlaczego Polska też ją ukrywa. Zwłaszcza zaś brak stanowiska MON, którym kieruje były szef Zespołu Parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, wobec kwestii, o których powiedziałem, jest niezwykle zagadkowy…

 

-To dziwna sytuacja. Na płycie nie było, co zastanawia, dziennikarzy z kamerami telewizyjnymi, które zarejestrowałyby odlot pierwszej pary. Brak relacji TV z odlotu to też prawdziwa zagadka. Dokładne przesłuchania świadków wniosłyby do wyjaśnienia wszystkich ww. kwestii i całej zagadki Smoleńska dodatkową wiedzę. Dziwne też, że powołano podkomisję, nie zaś komisję sejmową, co uchroniłoby przed podważeniem tych ustaleń w przyszłości i oskarżeniami o stronniczość polityczną czyli narzucanie jednej narracji, jednej tezy. Gdyby, tak jak to miało miejsce np. podczas sejmowej komisji śledczej w tzw. sprawie Rywina, przesłuchano przed kamerami telewizji publicznej wszystkich świadków, uczestniczących bezpośrednio lub pośrednio w przygotowaniu, zabezpieczeniu wizyty, także jej obsłudze medialnej, z całą pewnością nasza wiedz na temat okoliczności katastrofy by się poszerzyła. Taka komisja sejmowa powinna przesłuchać m.in. tych, którzy byli wówczas w Smoleńsku, także dziennikarzy, szczególnie telewizyjnych i radiowych, którzy powinni przekazywać relację z przylotu prezydenta na żywo, nawet (a może zwłaszcza), jeżeli w czasie katastrofy byli w hotelu, czy w innym miejscu zamiast na lotnisku. Bo tam, w Rosji, odbył się tragiczny finał. Także publicznie odpytać przed komisją sejmową, szefostwo, obsługę techniczną i pilotów 36 specpułku m.in. na temat ACARS, lokalizatora, samolotu rezerwowego, którego nie podstawiono łamiąc instrukcję HEAD. W smoleńskiej grze przypadków uczestniczyło wiele osób, różnego szczebla, z różnych branż, także z mediów. Duża ilość osób związanych z tą dziwną przypadkowością zwiększa szansę na ujawnienie prawdy.

– Ustalenia komisji Millera jednoznacznie wskazują, że tragedia w Smoleńsku była losowy zdarzeniem.

– Dopóki nie zostaną wyjaśnione wszystkie najważniejsze kwestie, nie można uznać tego za ostateczne ustalenia, bo mamy do czynienia ze zbyt dużą ilością zagadek. Już sam fakt, że po 6 latach nie znamy nagrań radiostacji HF, nie mamy wiedzy o ACARS, nie mamy prezydenckiego telefonu satelitarnego, nie mamy informacji z boi ratunkowej, nie znamy bilingów telefonów ofiar, zaginął w zasadzie niezniszczalny tzw. rejestrator lotu KZ-63, którego zapisów nie da się sfałszować (komisja Millera stwierdziła, ze nie został odnaleziony), skoro nie znamy zapisów KLN89B, zaginął TCAS II, to pytanie o ukrywanie prawdy staje się retoryczne. W sprawie katastrofy smoleńskiej możliwe są, jak napisałem w swojej książce „Prawicowe dzieci czyli blef IV RP”, różne scenariusze, na przykład mogła to być tzw. operacja pod fałszywą flagą, metoda stosowana przez różne służby specjalne w świecie – podszywanie się jednych służb pod inne. Nie wystarczy twierdzenie, że Rosja ukrywa prawdę. To nie daje odpowiedzi, dlaczego Polska też ją ukrywa. Zwłaszcza zaś brak stanowiska MON, którym kieruje były szef Zespołu Parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, wobec kwestii, o których powiedziałem, jest niezwykle zagadkowy. Nie da się wyjaśnić katastrofy poprzez utajnianie faktów jej dotyczących.

(Chudsza wersja tej rozmowy ukazała się w “Warszawskiej Gazecie” w szóstą rocznicę zamachu. A jest tu: Czy Macierewicz odtajni Smoleńsk? (Wojskówka zna prawdę o Smoleńsku)   )

Franciszku, dlaczego nie uklękniesz przed Matką Bożą Jasnogórską, skoro klękasz przed muzułmanami, hinduistami i transseksualistami?

Chcielibyśmy szczerze zapytać Franciszka, dlaczego nie klęka przed Matką Bożą? Czy nie odczuwa potrzeby klękania także przed Najświętszym Sakramentem? Poniżej zamieszczam dwa wideo z jego wizyty na Jasnej Górze, oraz dodatkowo dla porównania wideo z obmycia nóg poganom i innowiercom, i zadaję szereg pytań. Czego nas uczy Franciszek swoją postawą?   

Pierwsze wideo, poniżej, pokazuje postawy Jana Pawła II i Benedykta XVI podczas pielgrzymki do Polski. W dalszej części filmiku widzimy, że Franciszek, wchodząc do prezbiterium, do kaplicy jasnogórskiej, nie uklęknie.

Drugie wideo przedstawia całe przywitanie Franciszka, które dokonuje się w kaplicy jasnogórskiej. Czy takie coś miało kiedyś miejsce za Jana Pawła II lub Benedykta XVI, by oni siedzieli w kaplicy, zaraz po wejściu do niej, i by w tym czasie wysłuchiwali na swój temat ciepłych słów?

Franciszek siedzi, słuchając, po czym na odsłonięcie obrazu wstaje. Wychodząc czyni jedynie skłon. Ani razu nie klęka przed Matką Bożą i przed tabernakulum, przed Przenajświętszym Sakramentem!

Dlaczego Franciszek nie miał przygotowanego klęcznika? Bo miał przygotowany fotel dla samego siebie i jedno z drugim nie współgra? Nie wiem, na ile szczegóły wizyty Franciszka na Jasnej Górze były wcześniej konsultowane z osobami odpowiedzialnymi z jego delegacji, ale rozsądek podpowiada, że takie rzeczy są jednak zwykle konsultowane dostatecznie we wszystkim, co jest istotne. Jak widać, klęcznik i postawa klęcząca nie są istotne dla Franciszka. Wątpliwe, by paulini sami decydowali o postawach Franciszka na przekór minionym postawom Jana Pawła II i Benedykta XVI i zwykłej postawie katolickiej – klęczenie przed obrazem Matki Bożej oraz uklęknięcie przed samym tabernakulum, przy wejściu do prezbiterium czy kaplicy, powinno być oczywistością.

Jaki przykład daje Franciszek całemu ludowi chrześcijańskiemu? Dlaczego odstępuje od postawy klęczącej? W przypadku mycia nóg muzułmanom czy transseksualistom, potrafi nawet trwać w postawie klęczącej, przesuwać się na klęczkach, dodatkowo głęboko się skłaniając i całując ich nogi. Dowodzenie, że ma problemy zdrowotne uniemożliwiające klękanie (nota bene na podstawie plotek), nie bardzo przekonują w obliczu tak wyrazistych jego postaw jak na umycie nóg, jak pokazuje to wideo – żadnych poważnych problemów z klęczeniem, pochylaniem się, prostowaniem.

Ktoś mógłby pokazać zdjęcia, na których Franciszek klęczy z różańcem i przed Matką Bożą. Tak, to prawda. Ale byłoby jakimś zafałszowaniem, jeśli nie chciałoby się dostrzec, że coraz częściej Franciszek przybiera postawę inną niż klęcząca, że nie raz odstępuje w tym od tradycji. Nie jest to jakiś jednorazowy gest. Jest to stała praktyka. Wobec Najświętszego Sakramentu pisaliśmy o tym tutaj: Franciszek notorycznie nie klęka przed Najświętszym Sakramentem, łamiąc przepisy liturgiczne.

Dlaczego, Franciszku, nie klękasz? Czy nie odczuwasz tej potrzeby uklęknięcia przed Najświętszym Sakramentem albo obrazem Matki Bożej, klękanie jednak przed człowiekiem nie jest dla Ciebie problemem?

[…]

Za (całość): FranciszekFalszywyProrok (06 Sierpień 2016)


KOMENTARZ BIBUŁY: Wobec powyższych haniebnych przykładów dawanych przez Franciszka, które próbuje się tłumaczyć starczymi trudnościami czy “niedołęstwem” rzekomo utrudniającym nawet chwilowe uklęknięcie, polecamy film z ceremoni pożegnalnej na krakowskim lotnisku po zakończeniu Światowych Dni Młodzieży 2016, a szczególnie kilkunastosekundowe ujęcie (od 17 minuty) gdzie widać jak tenże Franciszek niemal w podskokach pokonuje kilkadziesiąt schodków trapu do samolotu. Z jakże młodzieńczą werwą i łatwością je pokonuje! Doprawdy zastanawiające dlaczego tenże sprawny fizycznie człowiek ani na moment nie przyklęknie przed Najświętszym Sakramentem..?


Mackiewicz: Powstanie Warszawskie

Powstanie Warszawskie było najbardziej bohaterskim epizodem tej wojny. Zdarzało się w historii, że lud wielkiego miasta wyrywał broń z rąk okupanta i wzniecał rozruch, trwający trzy dni czy tydzień. Ale tutaj z podziemi wyszło wojsko, chwyciło niemieckich żołnierzy za ręce i potem przez 63 dni toczyło wspaniałą wojnę, zdobywając oręż na nieprzyjacielu. Niemcy musieli skierować przeciwko powstaniu, poza wojskami pomocniczymi, aż pięć swoich dywizji. Walka pięciu dywizji ze spiskiem konspiracyjnym przez przeszło dwa miesiące – była dotychczas nieznana historii wojen[1].

Ale jak strumień wody może być obrócony na koło młyńskie i przynosić pożytek, albo obrócony na dom i zalać go i zniszczyć, tak i to wspaniałe bohaterstwo polskiego żołnierza i młodzieży, polskiej kobiety i dziecka, zamiast pomocy przyniosło nam tylko powiększenie narodowej klęski.

Zniszczono w Warszawie resztki siły narodu i to odbije się na wydarzeniach politycznych, które już rychło nastąpią.
Warszawa została zniszczona, spłonęła przeszłość i dusza Polski. Od człowieka, który przybył z Polski słyszałem: naród polski bez Warszawy już jest innym narodem, niż był, gdy Warszawa żyła. Jesteśmy po jej stracie narodowo, kulturalnie, duchowo ubożsi. Do Warszawy podczas okupacji spłynęły z całej Polski zabytki, pamiątki, amulety przeszłości, amulety narodu. Zginęły bezpowrotnie i tak jak nie można przywrócić życia człowiekowi, tak nie można wskrzesić tego, co z nimi zginęło.

Warszawa została zniszczona bardziej niż Berlin, niż inne miasta niemieckie, tak jak klęska Polski w tej wojnie, w której Polacy walczyli w obozie zwycięzców, jest większa od klęski Niemiec.

II

Kto wywołał, spowodował, sprowokował Powstanie Warszawskie?

Mój Boże! To takie proste. Każdy sędzia śledczy, gdy ma do czynienia z trupem, bada przede wszystkim, czy ktoś nie był zainteresowany w tej śmierci.
Warszawa była fortecą świadomości narodowej, miastem wielkim, jednomyślnym w obronie polskości. Nie było w nim różnicy zdań co do niepodległości Polski – inteligent i robotnik myśleli tak samo i to samo. Politycy sowieccy, chociażby z własnego rewolucyjnego doświadczenia wiedzieli, co to znaczy miasto wielkie, dumne, jednomyślne. Rosyjska policja polityczna nie mogłaby tak łatwo rządzić Polską, gdyby Warszawa żyła, gdyby nie była umarła. Warszawa była węzłem nerwów naszego narodu, rządzących jego siłą, odpornością, organizacją. Zniszczono ten węzeł nerwów, aby cały organizm sparaliżować.

Sowietom zależało na zniszczeniu Warszawy, a tak się pomyślnie dla nich składało, że dla tego zniszczenia nie trzeba było używać sowieckich armat ani pocisków. Od czegóż patriotyzm polski! Jest on wielki i wspaniały. Polacy to najbardziej patriotyczny naród w Europie. Ale patriotyzm polski ma właściwość bezrozumnego dynamitu. Wystarczy do niego przyłożyć zapałkę prowokacji, aby wybuchł.

Na kilka dni przed wybuchem powstania PAL, tzn. Polska Armia Ludowa, nieliczne zresztą zbiorowisko prosowieckich elementów, nadziana wywiadem sowieckim, rozlepiała na murach Warszawy afisze donoszące, że dowództwo Armii Krajowej stchórzyło, i wzywające do wybuchu powstania.

Prasa PPR i Armii Ludowej, organizacji komunistycznych w Warszawie, od kilku miesięcy wzywała Warszawę do powstania.
Wreszcie najbardziej oficjalne źródło, bo radiostacja imienia Kościuszki, narzędzie polityki sowieckiej w stosunku do Polski, wzywało do powstania jeszcze w wigilię jego wybuchu.
(…)

Zresztą najbardziej skuteczne popychanie Warszawy do samobójstwa nie odbywało się za pomocą słowa głoszonego publicznie, lecz innymi kanałami…

Co ciekawsze. W czasie sądu w Moskwie nad generałem Okulickim i towarzyszami, na rozprawie głównej oświadczył niefortunny delegat naszego rządu na kraj, wicepremier Jan Stanisław Jankowski:

[…] w połowie września 1944 roku, kiedy Armia Krajowa walczyła z Niemcami, posiedzenie Rady Jedności Narodowej było zwołane. Postanowiono wszcząć pertraktacje z Niemcami o poddanie się, bośmy nie mogli już walczyć, straty nasze były straszliwe. Nie mieliśmy wcale amunicji i żadnych widoków na jej uzyskanie.
Ale wtedy Armia Czerwona podjęła na nowo ofensywę. Miał miejsce rajd liberatorów, które zrzucały broń i amunicję dla nas.
Sowieckie samoloty zaczęły zrzucać nam amunicję i udało się nam dotrzymać do końca września…
Warszawa nie była jeszcze całkowicie spalona, trzeba było jeszcze trochę węgla podrzucić… Nic dziwnego, że wiadomość o treści narad w Jedności Narodowej dotarła natychmiast do sowieckiego dowództwa. Pewne stronnictwa polskie, biorące udział w Jedności Narodowej, były zaszpiclowane po same uszy.
Czy przynajmniej, gdy Warszawa zginęła w rozpaczliwym, a z wojskowego punktu widzenia wspaniałym boju – Sowiety uszanowały powstanie, czy oddały jej honory wojskowe?
Później tak. W pierwszych miesiącach jednak po powstaniu, w czasie ostatecznej rozgrywki władz sowieckich z Armią Krajową, powstanie było poniżane i wyszydzane.
Oto fragment tegoż sądu nad generałem Okulickim i towarzyszami:
„Prokurator Afanasjew (do Jankowskiego): Wspomina pan kapitulację po powstaniu warszawskim. Jakie były warunki tej kapitulacji?
Jankowski: Mówiłem już, że głównym warunkiem było, aby Armia Krajowa uznana była za armię regularną, żeby jej członkowie nie uznani byli za bandytów…
Przewodniczący Sądu Ulrych: Ale oddaliście broń Niemcom.
Jankowski: Oddaliśmy broń.
Przewodniczący Sądu: Aleście schowali broń przed Armią Czerwoną. Wyście oddali całą waszą broń Niemcom, ale gdy Armia Czerwona oswobodziła Polskę, wyście schowali swą broń przed Armią Czerwoną”.

Każda kapitulacja powoduje oddanie broni. Ileż broni zdobyli Niemcy w miastach sowieckich, gdy przeszli przez całą Rosję aż do Wołgi. Powyższa rozmowa dotyczyła kapitulacji dokonanej w warunkach, w której chyba nigdy żadne miasto nie kapitulowało, bo dokonanej po całkowitym zniszczeniu bronionego obiektu.

III

Władze angielskie były powiadomione o zamiarze wywołania powstania w Warszawie na tydzień przed jego wybuchem. Nie zgłosiły żadnego protestu. Czy mogło im bezpośrednio zależeć na zniszczeniu naszej stolicy? Oczywiście nie. Czy chciały oddać usługę Sowietom, aby się pozbyły kłopotu wynikającego z istnienia Warszawy oraz istnienia Armii Krajowej? Kto to może wiedzieć.
Później, gdyśmy natarczywie domagali się pomocy dla Warszawy, władze brytyjskie odpowiedziały nam, że nie były konsultowane co do wybuchu powstania. Była to niestety prawda i było to jedno z najcięższych przewinień rządu p. Mikołajczyka, ale były uprzedzone i mogły protestować. Rzecz inna, że skuteczna pomoc lotnicza anglo-amerykańska dla walczącej Warszawy była niemożliwa. Wyjaśnił mi to poważny polski generał lotnik, który sam latał w czasie powstania nad Warszawą.

Historycy powstania Warszawy wyjaśnią może w przyszłości rolę p. Retingera, który do Warszawy jeździł z Londynu latem 1944 roku i z niej wyjechał na kilka dni przed wybuchem powstania. Konferował tam ze wszystkimi naszymi politykami i wojskowymi decydującymi. Czyżby w tych rozmowach opuszczano temat wybuchu powstania Warszawy? Czy je odradzał?
Pan Retinger nie reprezentował oficjalnie nikogo. W Warszawie znalazł się, jako… osoba prywatna, jako… turysta. To, co radził, obciążało tylko jego własną odpowiedzialność, człowieka prywatnego i… Polaka. To bardzo wygodne.

IV 

Zachęty zachętami, ale ostatecznie nie byłoby powstania Warszawy, gdyby nasz rząd i nasze władze wojskowe w Londynie i w Warszawie nie chciały tego powstania.

W tej sprawie nie ma winnego, są tylko winni i współwinni. Pan Mikołajczyk wziął odpowiedzialność za powstanie na siebie, ale zrobił to za pomocą gestu, który kazał się domniemywać, że czyni to przez nadmiar szlachetności. A przecież odlatując do Moskwy 25 lipca 1944 roku[2] wiedział, że powstanie wybuchnie, że była wysłana odpowiednia depesza do kraju. Władze warszawskie mogły jednak powstanie zatrzymać, była mobilizacja, potem jej odwołanie, potem ponowna mobilizacja. Widać były jakieś wahania i czyjeś sprężyny zwyciężyły.

Jasne jest, że jeśli chciano tak gwałtownie przyśpieszyć okupację Warszawy przez Rosjan, co naprawdę wcale w ówczesnej koniunkturze potrzebne nie było, i chciano powstanie wywołać, to trzeba było się znieść przedtem najoficjalniej z Anglią, Ameryką i Rosją i operacje uzgodnić. Państwa anglosaskie zapytane oficjalnie zapewne odradzałyby wybuch powstania. Tym byłoby dla nas lepiej. Warszawa istniałaby dotychczas.

V

Istotna odpowiedzialność za powstanie siedzi gdzieś głęboko w kanałach infiltrujących do naszych władz i społeczeństwa fałszywe założenia. Nasi współodpowiedzialni kłócą się, kto jest więcej winien. Powinni wydać białą, a raczej czarną księgę korespondencji z Warszawą w tej sprawie i innych dokumentów, łącznie z minutami rozmów z p. Retingerem. Ale nie ma obawy, aby taka księga pojawiła się kiedyś. Zbyt dużo jest czynników zainteresowanych w tym, aby jej nie było.

Pomiędzy generałem Borem, dowódcą powstania, a marszałkiem Rydzem, wodzem w kampanii wrześniowej, różnica jest zasadnicza. Rydz miał w Polsce faktycznie władzę i wojskową, i polityczną, stąd za klęskę wrześniową ponosi odpowiedzialność całkowitą: i formalną, i materialną. Bór był tylko dowódcą wojskowym, słuchał politycznych rozkazów rządu, wojskowych – naczelnego wodza i prezydenta. Bór jest gorąco atakowany przez przyjezdnych z Warszawy, zarówno narodowców, których jego otoczenie prześladowało, jak lewicowców, których popierało. Ale jako wojskowy, wobec historii Bór będzie miał inną reputację niż Rydz, który miał 33 dywizje piechoty i całe państwo do dyspozycji, walczył tylko 17 dni i uciekł. Bór nie miał nic, miał konspirację tworzoną w fantastycznych warunkach, walczył 63 dni i poszedł razem z żołnierzami do niewoli, zrywając łańcuch naszych wodzów, którzy żołnierzy zostawiali, sami uciekali, jak Rydz z Polski, Sikorski z Francji. Pod dowództwem Rydza wojsko polskie dało mniej, niż świat od niego oczekiwał, pod dowództwem Bora Powstanie Warszawskie bije wszystkie rekordy wytrzymałości. Przez wiele setek lat, dopóki istnieć będzie naród polski, każdy Polak będzie przyznawał, że Powstanie Warszawskie było samobójczym szałem, i będzie miał do niego synowską tkliwość i miłość. Będzie z niego dumny.

W czasie gdy Bór był w niewoli, Niemcy proponowali mu współpracę. Niemcy wymordowali w Polsce kilka milionów ludzi, sponiewierali naszą godność narodową, a teraz, gdy sami znaleźli się na skraju przepaści, przypomnieli sobie o możliwości współpracy z nami. Bór odmówił z pogardą.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Fragment pochodzi z książki “”Lata nadziei: 17 września 1939 – 5 lipca 1945”. opublikowanej nakładem wydawnictwa Universitas

[1] W rzeczywistości siły niemieckie skierowane do tłumienia powstania były znacznie słabsze, ich łączna liczebność w całym okresie walk w Warszawie mogła sięgać do 50 tys. żołnierzy.

[2] Mikołajczyk przybył do Moskwy 30 lipca 1944.

Wiara czy wspólny taniec? Co zostanie po ŚDM?

Do karnawałowego charakteru Światowych Dni Młodzieży można mieć różny stosunek – wszak wszechobecny dziś zachwyt nad nimi nie jest dogmatem wiary. Jednak po ŚDM w Krakowie nie sposób nie zauważyć – szczególnie zestawiając je z poprzednimi wydaniami tej imprezy – że polski Kościół jednak różni się od tego w innych miejscach świata.

Żenujące tańce biskupów, tysiące kapłanów udających, że koncelebrują, w rzeczywistości robiąc sobie selfie tabletami, dyskotekowe pląsy na mszach świętych, ubiór młodzieży bardziej przypominający strój plażowicza niż uczestnika nabożeństwa i wołający o pomstę do nieba brak szacunku do Najświętszego Sakramentu – tak właśnie wielu z nas widziało relacje z poprzednich Światowych Dni Młodzieży oraz z Mszy Świętych z udziałem ogromnej liczby osób, jak choćby ta na Filipinach, gdy Najświętsze Ciało Chrystusa podawano wiernym z plastikowych kubków, a potem wierni… sobie z rąk do rąk (sic!). Nic więc dziwnego, że niejeden wzdrygał się przed możliwością powtórzenia tych bezeceństw w Krakowie.

Nic takiego się jednak (może prócz kilku kapłanów w albach ze smartfonami w dłoni) nie stało. Co więcej, należy powiedzieć, że – mimo iż oczywiście wszystkie uroczystości centralne odbywały się w nowym rycie – wszystko odbyło się godnie, o wiele godniej niż choćby w Rio de Janerio czy w Madrycie. Kościół polski organizując Mszę otwierającą ŚDM, Mszę na Jasnej Górze, czy Mszę w Brzegach przypomniał światu (a przede wszystkim rzeszom młodych ludzi) o łacinie – uniwersalnym języku Kościoła! Pamiętając o różnych liturgicznych wynalazkach z poprzednich ŚDM – typu Msza Święta w kilku językach – jest to znaczny krok do przodu.

Podobnie było z muzyką. Możemy być przekonani, że fakt, iż nie skazano nas znów na oglądanie biskupów pląsających w rytm samby, zawdzięczamy temu, iż to właśnie Polacy organizowali tegoroczne uroczystości. Także koncert w Brzegach można różnie oceniać – różne są przecież gusta – ale trzeba zauważyć, że zaproszenie tam chociażby Adama Struga, świadczy o wyciągnięciu ręki do tej mniejszości, która pamięta, że Kościół to wspólnota nie tylko tych, którzy żyją dziś, ale i tych, którzy żyli przed wiekami. A „Bogurodzica” wykonana przed papieską Mszą z okazji 1050-lecia chrztu naszego kraju musiała zachwycić każdego Polaka na błoniach jasnogórskich i przed telewizorami.

Papież i media

Częścią ŚDM była też oczywiście papieska pielgrzymka do Polski. Zgodnie z oczekiwaniami została ona wykorzystana przez media do własnych rozgrywek. Słyszeliśmy więc niewyobrażalne historie o tym, że oto Kościół ma być dziś hiper-ekumeniczny i turbo-tolerancyjny, a każde słowa papieża były interpretowane na wszystkie możliwe sposoby. Rzadko jednak interpretacje te szły w parze z chrześcijańską teologią – liczni dziennikarze komentujący słowa papieża jak ognia unikali słowa Chrystus, skupiając się wyłącznie na wskazówkach papieża zachęcającego do podejmowania dzieł charytatywnych. Do złudzenia przypominało to relacje z wizyt Jana Pawła II, gdy nigdy nie słyszeliśmy powtórek z papieskich homilii o Zbawicielu, a do znudzenia pokazywano nam jego sympatyczną opowieść o kremówkach.

A papież? Franciszek zaskoczył lewackie media, które od pół roku błagały go w każdym wydaniu swych organów prasowych o zruganie polskich władz za ich stosunek do muzułmańskich imigrantów. Co prawda mówił o nich do polityków, ale podkreślił, że każdy kraj ma własne zasady i tradycje i może pomagać uchodźcom tak, jak uzna to za słuszne. Rzecznik papieża, ksiądz Federico Lombardi – odpowiadając na zaczepne pytania zachodnich dziennikarzy – przestrzegł przed surowym ocenianiem polskiej polityki wobec imigrantów. Zasugerował, że Watykan doskonale rozumie polską specyfikę i to, że nie ma u nas problemu z islamem, więc bez sensu byłoby go tworzyć. Mimo tego media postanowiły powtarzać to, co Franciszek mówił potem do młodych ludzi z całego świata – jakby to właśnie te słowa były skierowane do polskiej premier.

Jednak Ojciec Święty powiedział do polskich polityków coś zgoła innego i znacznie bardziej konkretnego – nakazał im zakazać aborcji. Skierował to do polskiego prezydenta, premier, marszałków Sejmu i Senatu, członków rządu i parlamentarzystów słowa, znacznie rzadziej cytowane przez główne media, dlatego przypomnimy je w tym miejscu: Polityka społeczna na rzecz rodziny, pierwszej i podstawowej komórki społeczeństwa, aby wspierać te najsłabsze i najuboższe, pomagając im w odpowiedzialnym przyjęciu życia, stanie się w ten sposób jeszcze bardziej skuteczna. Życie musi być zawsze przyjęte i chronione – zarówno przyjęte jak i chronione – od poczęcia aż do naturalnej śmierci, i wszyscy jesteśmy powołani, aby je szanować i troszczyć się o nie. Z drugiej strony do zadań państwa, Kościoła i społeczeństwa należy towarzyszenie i konkretna pomoc wszystkim, którzy znajdują się w sytuacji poważnej trudności, aby dziecko nigdy nie było postrzegane jako ciężar, lecz jako dar, a osoby najsłabsze i najuboższe nigdy nie były pozostawiane samym sobie.

Po tej wypowiedzi papieża już żaden „katolik-otwarty” zaczadzony ideologią „rozdziału Kościoła od państwa” nie będzie mógł powiedzieć, że zakaz aborcji dotyczy li tylko katolickich sumień, i nie można go penalizować, bo w kraju żyją też niewierzący. Papież o konieczności ochrony życia od poczęcia mówił bowiem właśnie do polityków, i to w kontekście „polityki społecznej”!

A co Franciszek mówił do biskupów? Z relacji przewodniczącego episkopatu wynika, że papież między innymi potępił ideologiczną kolonizację.

Czy słyszeli o tym Państwo w telewizji? No właśnie.

Droga Krzyżowa prześladowanych

Mimo, iż najwięcej mówiło się w tych dniach o „tańcu i radości”, nie zabrakło też wspomnienia prześladowanych Chrześcijan. Wstrząsająca relacja młodej Syryjki podczas czuwania modlitewnego w Brzegach pozostanie na długo w pamięci obecnych tam osób. Tak jak odpowiedź innej dziewczyny z tego kraju na pytanie dziennikarza TVN, próbującego wymusić na niej, by powiedziała, że Polacy powinni przyjąć wszystkich uchodźców – odparła mu, że Polacy powinni się za Syryjczyków przede wszystkim modlić.


Świadectw nie brakowało również w kościołach Krakowa – Kościół wreszcie odważył się mówić głośno o prześladowanych i o powodzie ich cierpienia. Do tej pory bowiem, w imię jakichś niezrozumiałych politycznych układów, rzadko mówiono o tym, że zabija się ich za wiarę w Chrystusa. Tym razem młodzi usłyszeli, że gdy oni tańczą na ulicach Krakowa, ich braciom w wierze ucina się głowy.

Kardynał Dziwisz otwierając ŚDM poświęcił uwagę kapłanowi zamordowanemu we Francji przez islamistów. Był to dobry, piękny i potrzebny gest. Szkoda, że postać Jacquesa Hamela nie pojawiała się w kolejnych przemówieniach ostatnich dni.

Kłamstwa o Polsce

Gdy papież wyjeżdżał z naszego kraju, ksiądz Lombardi powiedział, że Franciszek „doświadczył piękna polskiego Kościoła”. To kolejne słowa, które nie przebiją się do mediów głównego nurtu – wszak one skupiły się na tym, by Ojca Świętego przeciwstawiać polskim biskupom. Proces szkalowania polskiego Kościoła i Polski w ogóle w tych dniach przyspieszył – dziennikarze zza granicy posuwali się nawet do licznych kłamstw, by papieża przedstawić jako niezadowolonego ze spotkania z naszymi władzami.

A co tymczasem odkryli młodzi rodacy tych dziennikarzy? Ze zdumieniem zrozumieli, że ich świat – zdegenerowany Zachód – mógłby dziś wyglądać trochę inaczej. Wielu z nich ze zdumieniem pytało, jak to możliwe, że w Polsce bez problemów można modlić się na ulicy, nosić krzyżyk na piersi i przyznawać się do Chrystusa?!

Dziękujmy za to Bogu! Jak również i za to, że nikt w naszym kraju się nie wysadził – wszak i tego bardzo się obawialiśmy.

Bóg na pierwszym miejscu

Ostatnie dni z pewnością doprowadziły do furii niejednego ateistę. Słowa „Chrystus” i „wiara” padały jednak w telewizji tysiąckroć częściej, niż w innych okresach. Mimo tego, częściej padały słowa: „taniec”, „entuzjazm” i „kolorowo” – ale to akurat nie tylko wina mediów. Trzeba też zauważyć, że przez cały tydzień w polskich mediach nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o modlących się ludziach. Miejmy nadzieję, że wyniknie z tego dobro. I że jednak to nie „wspólny taniec”, ale obiecana nam przez Jezusa Chrystusa perspektywa życia wiecznego będzie tym, czym Kościół będzie zachęcał ludzi do nawracania się i trwania w świętej wierze.

Ktokolwiek śledził Światowe Dni Młodzieży mógł być pod wrażeniem widoku 1,5 miliona ludzi adorujących Chrystusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. Daj Boże, by cześć dla Niego wśród katolików rosła – tak, by podczas następnych Światowych Dni Młodzieży, podczas adoracji klęczeli już jednak wszyscy pielgrzymi.

Krystian Kratiuk

 

 

Ostatnia reduta Powstania?

W polskiej historii powstania odgrywają szczególną rolę. Nie tyle może jako nauka, z której należy wyciągać wnioski na przyszłość, co raczej jako silne przeżycie emocjonalne. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to jesienią 1918 roku przez Warszawę przeciągały jedna za drugą patriotyczne manifestacje. Przy jednaj takiej okazji spotkał znajomą, konspiratorkę, Sybiraczkę. Padli sobie w objęcia i Grzymała-Siedlecki powiada: widzi pani, wreszcie doczekaliśmy się niepodległości! – No tak, odpowiedziała jego rozmówczyni. – To wielkie szczęście, żeśmy doczekali, ale… – Jakie „ale” – zdumiał się Siedlecki. – Co za „ale”? – Ale już powstań nie będzie – z nutką melancholii w głosie wyjaśniła znajoma.

Tymczasem wszystkie polskie powstania zawierają jakąś mroczną zagadkę. Do wybuchu insurekcji kościuszkowskiej doszło do na skutek decyzji rosyjskiego posła i ministra nadzwyczajnego i pełnomocnego w Rzeczypospolitej Igelstroma, który zredukował o połowę etat wojsk polskich. Bardzo możliwe, że była to prowokacja obliczona na wywołanie powstania, w następstwie którego państwo polskie zostałoby zlikwidowane. Jeśli tak, to prowokacja udała się całkowicie; powstanie upadło, a państwo polskie przestało istnieć. Podobnie zagadkowe przesłanki towarzyszyły wybuchowi Powstania Listopadowego. Na podstawie postanowień Kongresu Wiedeńskiego, Królestwo Polskie było złączone z Imperium Rosyjskim jedynie unia personalną – ale miało własne wojsko, Sejm, walutę i szkolnictwo, a językiem urzędowym był język polski. Mikołaj I metodą faktów dokonanych stopniowo ograniczał te odrębności, co oczywiście wywoływało oburzenie w Królestwie, podsycane przez rozbudowane loże masońskie, powiązane z Wielkim Wschodem Francji, który ekscytował Polaków do wywołania powstania, by jego tłumienia związało wojska rosyjskie, które wskutek tego nie mogły interweniować w Belgii i Francji. O tym „eskcytowaniu” wspomina „Warszawianka”: „Słońcem lipca (tzn. rewolucji lipcowej we Francji, w następstwie której na tronie osadzony został Ludwik Filip – SM) podniecany woła do nas z górnych stron: powstań Polsko, skrusz kajdany, dziś twój triumf, albo zgon”. Nastąpił oczywiście „zgon”, to znaczy – likwidacja resztek autonomii Królestwa, które stało się integralną częścią Imperium Rosyjskiego – ale Belgia utrzymała niepodległość. Wreszcie Powstanie Styczniowe; żydowski finansista Leopold Kronenberg wyłożył milion rubli na zakup broni dla Powstania. Zakupiona w Anglii broń wpadła w ręce Rosjan za sprawą rosyjskiego agenta Tugenholda, który był sekretarzem płk Teofila Łapińskiego, organizującego ten przerzut. Nie to jednak jest najbardziej zagadkowe, tylko fakt, że po upadku Powstania, cesarz rosyjski odznaczył Leopolda Kronenberga Orderem św. Włodzimierza i nadal mu tytuł szlachecki, zaś Żydzi, których zrównał w prawach jeszcze margrabia Wielopolski, wykupywali za bezcen majątki skonfiskowane przez rząd za udział w Powstaniu. Konfiskaty objęły 4254 majątki ziemskie nie licząc zaścianków i mienia ludności miejskiej. Można powiedzieć, że na Powstaniu Styczniowym najbardziej skorzystali Żydzi, zwielokrotniając swój stan posiadania kosztem Polaków, no i oczywiście Rosja, która ostatecznie zlikwidowała wszelkie ślady autonomii Królestwa, ustanawiając w jego miejsce Kraj Prywiślański.

Jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, najbardziej zagadkowa wydaje się postać gen. Leopolda Okulickiego, który prawdopodobnie został zamordowany w Moskwie w roku 1946, a w 1944 roku był najbardziej aktywnym zwolennikiem wywołania w Warszawie powstania. A oto co na ten temat pisze w swoich „Dziennikach” pod datą 16 sierpnia 1944 roku Józef Goebbels: „Tymczasem rząd (brytyjski – przyp. SM) trzyma się niezmiennie i sztywno promoskiewskiego kursu. Zresztą w tym momencie nie pozostaje mu nic innego. Widać to teraz znowu przy okazji dyskusji na temat partyzanckiego powstania w Warszawie. Prasa angielska nazwała je już teraz «brudnym interesem». Najwyraźniej polscy emigranci w Londynie wezwali warszawskich partyzantów do oporu, ponieważ sądzili, że Stalin niezwłocznie wkroczy do Warszawy. Stalin jednak nie zrobił im tej uprzejmości. Wskutek tego warszawski ruch oporu został wystawiony na masowe działanie naszej broni; skutki można sobie wyobrazić. Ruch podziemny poniósł ogromne straty i można go uważać za całkowicie wyeliminowany. Nawet jeśli tu i ówdzie stawia się na ulicach Warszawy silny opór, to nie ma to już większego znaczenia. Tym samym polscy emigranci w Londynie utracili swoje jedyne oparcie w polskiej stolicy, a Stalin w najtańszy sposób skatynizował polską arystokrację i obóz narodowo-polski. I taki był chyba cel tego przedsięwzięcia.” Wprawdzie Goebbels jest dzisiaj uważany za „ojca kłamstwa”, ale co nam szkodzi zapoznać się również z jego opinią, zwłaszcza, że dzieło „katynizacji” polskiego elementu patriotycznego kontynuowali później agenci Stalina: Jakub Berman i inni Żydzi, których zatrudnił, by tresowali tubylców do komunizmu.

No i jaki mamy dzisiaj tego epilog? Oto grupa kombatantów – powstańców warszawskich – zbojkotowała uroczystości 30 lipca w Muzeum Powstania Warszawskiego, między innymi z uwagi na obecność na nich prezydenta Andrzeja Dudy, który zapowiedział wszczęcie procesu lustracyjnego pana generała Aleksandra Ścibora-Rylskiego, przez IPN podejrzewanego o agenturalną współprace z Urzędem Bezpieczeństwa. Sygnatariusze apelu do prezydenta Dudy twierdzą, że „to nie generał współpracował, tylko nieświadomie bezpieka współpracowała” i apelują, by położył kres „chamskiej działalności IPN”. Czyżby to była ostatnia reduta Powstania Warszawskiego?

Stanisław Michalkiewicz

 

Prawdziwi bohaterowie tych dni

 

Światowe Dni Młodzieży w Polsce to prawdziwy, trudny wręcz do oszacowania sukces ekipy politycznej sprawującej w naszym kraju władzę. To, co najbardziej budujące i budzące nadzieję podczas tych dni zawdzięczamy właśnie im.

Trzeba oddać sprawiedliwość Panu Prezydentowi, Pani Premier, z zwłaszcza Panu Ministrowi Antoniemu Macierewiczowi, który w bezpośredniej rozmowie prowadzonej z Głową Kościoła w języku hiszpańskim – nie sprawiającym szefowi MON najmniejszych trudności – wykonałł niezwykle doniosłe zadanie, poinformowanie Papieża o tym, co polskim władzom wiadomo na temat katastrofy smoleńskiej. Było to znakomite wykorzystanie sytuacji, która przecież nie była autorstwa obecnych władz, to nie one aranżowały ŚDM; one ją „odziedziczyły”. Był to słowem popis politycznej klasy, kultury, znakomitego politycznego refleksu i odpowiedzialności za państwo.

Wszyscy ci, którzy projektowali ŚDM w Polsce jako eskapadę polityczną w szatach religijnych, z własnym programem, mogli poczuć się wystrychnięci na dudka.

Polscy politycy nie koncentrowali się na „przeżyciach”, „doświadczeniu wiary”, „radości bycia z drugim człowiekiem” i innych czułościach, od których powtarzania i cytowania zęby bolą, i od wysławiania których nie mogli się uwolnić prawie wszyscy komentatorzy (trzeba przyznać, że język sprawozdawców był wyjątkowo ubogi w rzeczowniki, za to bogaty w przymiotniki, a rozliczne  „refleksje na gorąco” niczym się od siebie nie różniły), ale na konkretach, od których zależy coś tak dalekiego od wzruszeń i „dzielenia się wiarą i miłością”, jak los Polski, życie Polaków.

0000000 AAAAAAAA aaaaa Raków

Polityka, tak jak walka zbrojna, to męskie zajęcie. W sytuacji, gdy prezentowany jest nam – szczególnie niestety ostatnio przy religijnych okazjach – festiwal zniewieściałości, gdy nad wydarzeniami ostatniego tygodnia unosił się wyraźnie duch hippisowskiego „róbmy miłość, a nie wojnę”, gdy Głowę Kościoła witano dziarskim krakowiakiem i sentymantalnym tangiem, a pożegnano  (gdy wsiadał już do samolotu) przebojem zadeklarowanego homoseksualisty i deprawatora młodych ludzi, ofiary AIDS, trzeba umieć docenić jej klasyczną prostotę i surowość. Polityczne i dyplomatyczne akty i gesty przedstawicieli naszych władz dalekie były od efekciarstwa. Działały jak zimny prysznic wobec niektórych nazbyt rozpoetyzowanych „animatorów wydarzeń religijnych” na pograniczu popkultury, teatru i misterium religijnego.

Tak robi się politykę w tej części świata, której na imię Polska. Tak się pokazuje, że jest się człowiekiem wiary. Bo wiara niesie także kulturę, odwagę cywilną, siłę przekonań, moralną jednoznaczność, roztropność. Opiekę nad tymi, którzy są nam powierzeni, których trzeba chronić. Zapewnienie bezpieczeństwa każdemu gościowi spoza kraju. Bycie na miejscu, gdy przyjeżdża Głowa Kościoła. Takt i kurtuazję wobec niego. Odpowiedzialne wypełnianie obowiązków stanuu.

Powstańcy warszawscy także nie bawili się w „przeżycia” i „doświadczenia”. Zamiast „celebrować wspólnotę”, co dziś jest narzuconą kulturową figurą, wybrali konkret: chwycili za broń. Postanowili przegnać Niemców, wyprzedzić działania Sowietów, którzy zamierzali zatknąć czerwoną flagę na gruzach – bo i tak Warszawa byłaby zniszczona po ich przejściu – Warszawy. Powstańcy bronili swojego miasta przed sowieckim zniewoleniem, po heroicznej walce podczas całej, kilkuletniej okupacji niemieckiej.

Czy są jakieś analogie z sytuacją dzisiejszą?

Tak, są. Tak samo jak wtedy dowództwo wojskowe AK, tak dziś politycy niepodległej Rzeczypospolitej nie przyjmują fałszywych reguł gry. Nie pląsają w korowodach tanecznych przed Mszą św., która jest czymś najświętszym, w czym uczestniczyć może człowiek na ziemi, ofiarą przebłagalną, jaką Syn Boży składa Bogu Ojcu. Nie roztkliwiają się nad propozycją wybuchowych mieszanek „multi-kuli”, nie zmieniają twardych zasad wobec zorganizowanych grup terrorystycznych zwanych uchodźcami. Prezentują wysoką kulturę katolicką. W każdym słowie wypowiedzianym oficjalnie przez Pana prezydenta Andrzeja Dudę i Panią premier Beatą Szydło podczas wizyty Papieża Franciszka bronili oni reguł niezmiennych, które są obiektywne, bo dane od Boga: pamiętać o hierarchii miłości w ojczyźnie, nie nadużywać miłosierdzia, bo miłosierdzie bez sprawiedliwości jest fikcją, sprawować swoją władzę, daną od Boga, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Wypełniać obowiązki stanu bez żadnej taryfy ulgowej.

Nikt z rządzących nie zasłaniał się tego gorącego lata trudnościami związanymi z zagrożeniem terroryzmem, ani z urlopem, czy ze skrajnym zmęczeniem – które przecież jest faktem, po kilku miesiącach nieprzerwanej, morderczej pracy nad porządkowaniem i odbudową państwa – ale też nigdy nie jest dostrzegalne przez postronnych. Nikt nie uchybił w najmniejszym nawet szczególe godności urzędu sprawowanego przez Jorge Mario Bergoglio. Polskie władze zabłysnęły przed światem kompetencją, inteligencją, wyobraźnią, sprawnością, talentami dyplomatycznymi. Służby bezpieczeństwa i wojsko zatrzymały dwustu podejrzanych osobników na granicy, przechwyciły samolot obcego państwa nad Krakowem, który wylądował w „areszcie”; nie „dialogowano” też z mężczyzną, który usiłował przemycić na Błonia ładunek wybuchowy; jest on za kratkami.

Przestrzelona flaga polska nad powstańczą Warszawą

Przestrzelona flaga polska nad powstańczą Warszawą

O wielu akcjach polskich służb minionego tygodnia dowiemy się zapewne w stosownym czasie, o innych być może nie dowiemy się nigdy. Faktem jest, że wszyscy, także nieżyczliwi, mogli się w tych dniach przekonać, że państwo polskie jest w dobrych rękach. Działa nie tylko z rozmachem i sprawnością, ale nawet z pewną fantazja, podejmując najtrudniejsze wyzwania, oszczędzając wszystkim uczestnikom międzynarodowych mityngów (mówi się o ich ponad milionowej rzeszy, co pokazuje skalę problemu bezpieczeństwa) niepotrzebnej nerwowości.

Wielu ludzi  sprawujących obecnie władzę w Polsce ma harcerską przeszłości i dlatego w najwyższych urzędach jest trochę tak, jak w zapiskach Kazimiery Iłłakowiczowny z międzywojnia: „My wszyscy, urzędnicy pierwszych dni Polski, braliśmy ogromnie żywy udział w kształtowaniu form, jakie nadawano poszczególnym częściom wewnętrznym urzędów. Byliśmy pełni pomysłów i zapału, jak np. skauci bywają w obozach, które trzeba od A do Z postawić i zagospodarować. To bardzo przywiązuje”. A do zadań, które czekały i aż przytłaczały swoim ogromem „nikt z nas, którzyśmy tam [do MSZ-u – EPP]weszli w 1918 roku, nie był i nie mógł być przygotowany”.

Warszawa 1944, chłopcy noszący wodę do szpitala na Solcu

Warszawa 1944, chłopcy noszący wodę do szpitala na Solcu

I rzeczywiście Polska może być dziś wzorem dla innych krajów. ŚDM były swego rodzaju testem państwowej dojrzałości i siły intelektualnej elit władzy, bo na tym głównie opiera się dobra organizacja przedsięwzięcia tak szczególnego jak ŚDM. Państwa europejskie mogą katolikom sprawującym w Polsce władzę pozazdrościć swobody i politycznej wyobraźni. To właśnie ci Polacy uczą międzynarodowe rzesze, co znaczy być człowiekiem wierzącym w Trójcę Świętą. W erze, gdy europejskie kraje wpadają w przedziwne konwulsje niemożności i naiwności, albo prezentują hamletyczne rozdarcie, gdy ich przedstawiciele plączą się w słowach, którymi usiłują usprawiedliwić przemoc wobec własnych obywateli, gdy nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa nikomu, kto tam przebywa, gdy nie wyciągają żadnych wniosków z politycznych zbrodni popełnianych na ich terytorium, z tragedii setek ludzi, na jakie bezradnie patrzą kierowane przez nich służby, jest to niezwykły wyłom. To jest zwycięstwo. Pokazuje ono, że nie „uczucia”, ale przede wszystkim rozum charakteryzuje człowieka wierzącego, katolika. I na nic nie przyda się „entuzjazm”, „zarażanie entuzjazmem” itp, gdy rozumu zabraknie. A także męstwo i maksimum wymagania od siebie, pracowitość i poświęcenia dla większej sprawy. Tą większą sprawą jest zachowanie niepodległości w wyjątkowo trudnej sytuacji geopolitycznej, przekazanie światu prawdy o katastrofie smoleńskiej i zapewnienie bezpieczeństwa społeczeństwu. To nie mało.

Warszawa, kwiecień 2010, Krzyż Smoleński postawiony przez warszawskich harcerzy.

Warszawa, kwiecień 2010, Krzyż Smoleński postawiony przez warszawskich harcerzy.

W rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego trzeba naszym rządzącym umieć za to podziękować, bo kontynuują tę samą tradycję myślenia o dobru wspólnym, jaka przyświecała powstańcom warszawskim. Ponieśli wielkie trudy. Zasłużyli na wdzięczność. Nasza modlitwa należy się przede wszystkim im. Dopiero w dalszej kolejności Czcigodnemu Gościowi z Watykanu oraz roztańczonej i rozśpiewanej, sympatycznej młodzieży z całego świata, która nas odwiedziła.

Człowiek nie potrzebuje hołdów, nie należą mu się, tak streścić można pełne umiaru zachowanie najwyższych polskich władz państwowych z dni 26 – 31 lipca. To Bóg jest Królem. To Jezusowi Chrystusowi należy się cala władza i hołd. Wezwania do aktywizmu w Kościele nie zagłuszą tej prawdy. To Matka Najświętsza, Niepokalana jest Królową. Jej Niepokalane Serce zatriumfuje, tak jak zapowiedziała prawie sto lat temu w Fatimie. Dojdzie do nawrócenia pogan, protestantów i schizmatyków. Poważnie traktujący – także w niesprzyjających warunkach – swoją wiarę, bezkompromisowi Polacy ten triumf być może przyspieszają.

Mylenie głębokich treści wiary katolickiej z łatwo wzniecanym uczuciem z powodu obecności obok tak wielu rówieśników, z karnawałem, turystyką, awangardowym teatrem, kulturą, cywilizacją, „wiarą w lepszą przyszłość” nie ma w Polsce wielkiej przyszłości.

YARPP

Zwalczanie przemocy czy praw rodzicielskich?

Pod pozorem walki z przemocą wobec dzieci administracja prezydenta Baracka Obamy połączyła siły z socjalistycznymi rządami krajów z całego świata i różnymi agendami ONZ, tworząc „globalne partnerstwo” w walce z prawami rodzicielskimi.

Globalna inicjatywa ma przynieść całkowity zakaz stosowania klapsów, seksualizację dzieci, zmianę obyczajów, by nowe pokolenia – zgodnie z programem „zrównoważonego rozwoju” – odeszły od tradycji. Jedną z metod ma być zbieranie „haków” na rodziców poprzez wprowadzenie nowych metod gromadzenie i przetwarzanie danych.

12 lipca br. pod auspicjami ONZ powstał fundusz, którego głównym celem ma być finasowanie działań prowadzących do osiągniecia do 2030 r. jednego z celów agendy „zrównoważonego rozwoju”, którym jest wyeliminowanie handlu i wszelkich form przemocy oraz tortur wobec dzieci. Na stronie ONZ można przeczytać, że jest to „cel priorytetowy.”

End Violence Against Children – The Global Partnership (Koniec Przemocy Wobec Dzieci – Globalne Partnerstwo) zrzesza ONZ, rządy, fundacje, organizacje pozarządowe itp. – Globalne Partnerstwo w celu likwidacji przemocy wobec dzieci mobilizuje świat – mówił Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon. Dodał, że „nie mogło być bardziej znaczącego sposobu na zrealizowanie wizji agendy zrównoważonego rozwoju 2030.”

I się nie mylił – komentuje amerykański publicysta Alex Newman, który podkreśla, że właśnie poprzez daleko idącą ingerencję instytucji rządowych w prawa rodzicielskie, ONZ chce sobie wychować pokolenie potulnych obywateli.

Opierając się na raporcie amerykańskiego Centrum Zwalczania Chorób (CDC) –  który zasugerował, że w ubiegłym roku, aż miliard dzieci na całym świecie doświadczyło przemocy fizycznej, seksualnej lub psychicznej, a jedna czwarta nieletnich cierpiała z powodu bicia – oenzetowska agencja UNICEF przekonywała, że  „przemoc wobec dzieci jest problemem wspólnym każdego społeczeństwa i w związku z tym świat potrzebuje wspólnego rozwiązania.”

Szef UNICEF-u, Anthony Lake – niedoszły dyrektor CIA w czasach prezydentury Clintona, którego kandydaturę odrzucono po dziennikarskim śledztwie, ujawniającym jego skrajnie radykalne poglądy – tłumaczył, że poprzez zapobieganie przemocy wobec dzieci i wspieranie ich edukacji tworzy się stabilne społeczeństwa. Do funduszu znaczny wkład wniosą m.in. Brytyjczycy – 40 mln funtów.

Dyrektor nowego funduszu Susan Bissell mówiła: – Każdego dnia, w każdym kraju i każdej społeczności dzieci są ofiarami przemocy. Zbyt często ta przemoc jest akceptowana jako coś normalnego, dopuszczalnego. Traktuje się ją jako prywatną sprawę. Bissell wezwała rządy wszystkich państw do współpracy, by urzeczywistnić wizję świata wolnego od przemocy.

Na inauguracji nowej agendy byli m.in. ministrowie ze Szwecji, Meksyku, Indonezji i Tanzanii, którzy zobowiązali się do wdrożenia ambitnych planów edukacyjnych, zmieniających tradycyjne zachowania dzieci. By szkoły były wolne od przemocy wiele rządów zobowiązało się do wdrożenia nowych, skutecznych technik gromadzenia i przetwarzania danych dot. stosowania np. klapsów w domu, czy też innych form dyscyplinowania np. zamykania dzieci w osobnym pokoju itp.

Opracowano specjalny pakiet, obejmujący siedem strategii zapobiegania przemocy wobec dzieci. Pakiet został stworzony we współpracy ze Światową Organizację Zdrowia (WHO), CDC, Pan American Health Organization (PAHO), End Violence Against Children, The US President’s Emergency Plan for AIDS Relief, Together for Girls, UNICEF, Biurem ONZ w sprawie narkotyków i przestępczości (UNODC), Amerykańską Agencję Rozwoju Międzynarodowego (USAID) oraz Bankiem Światowym.

Nowe strategie obejmują: wdrożenie szeregu programów edukacyjnych w celu promowania ekorozwoju, teorii gender, seks-edukacji od najmłodszych lat, praw dzieci i nastolatków do „zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego” (aborcja, sterylizacja) itp.

Strategie przewidują edukację w zakresie podstawowej opieki macierzyńskiej, szkolenia dotyczący „podstawowych umiejętności życiowych”, wdrożenie rygorystycznych przepisów dotyczących świadczenia usług wobec ofiar gwałtów (np. dostęp do aborcji i pigułek poronnych).

W tych państwach, w których nie ma stosownych przepisów, mają być powszechnie wprowadzone surowe kary za danie dziecku klapsa. Program przewiduje szereg rozwiązań, które mają doprowadzić do trwałej zmiany poglądów na temat ról płciowych, różnych skandalicznych zachowań seksualnych. Wszystko ma zapobiegać rozwojowi „ekstremistycznych postaw i zachowań w domu, szkole, na ulicach i w internecie”.

„Do 2030 roku wszyscy uczniowie mają nabywać wiedzę i umiejętności potrzebne do promowania zrównoważonego rozwoju, w tym między innymi, poprzez edukację na rzecz zrównoważonego rozwoju i zrównoważonego stylu życia, praw człowieka, równości płci, promowanie kultury pokoju i niestosowania przemocy, globalnego obywatelstwa i uznania różnorodności kulturowej oraz wkładu kultury w zrównoważony rozwój” – zakłada program Agendy Zrównoważonego Rozwoju ONZ.

W filmie propagandowym umieszczonym na stronie ONZ, Asa Regner, szwedzka minister ds. dzieci, osób starszych i równouprawnienia gani rodziców za stosowanie klapsów porównując je z najgorszymi formami przemocy. Jest ona zwolenniczką daleko idącej interwencji instytucji rządowych w życie prywatne rodzin.

Metody stosowane przez szwedzki rząd doprowadziły do swoistej patologii – alarmuje Rubby Harrold-Claesson, prawnik, szef Nordic Committee for Humaan Rights, Tłumaczy on, że radyklana polityka antyrodzinna w Szwecji spowodowała poważne zakłócenia relacji rodzinnych i w życiu prywatnym. Uszkodziła więzi między rodzicami i dziećmi, de facto niszcząc rodzinę. Wyjaśnia on, że rząd wprowadził surowe prawo, które zamiast ścigać faktycznie patologicznych rodziców, nękało setki normalnych rodzin.

W ramach Partnerstwa ważną rolę pełni szef UNICEF- u, Amerykanin, który zażądał wdrożenia globalnych „rozwiązań” wobec rodziców rzekomo stwarzających zagrożenie dla ich dzieci, a także szefowa WHO,  Chinka Margaret Chan, mająca nadzieję, że „poprzez zmianę przekonań i zachowań”, „edukowanie rodziców” i „poprawę jakości życia dzieci oraz umiejętności społecznych” uda się całkowicie wyeliminować przemoc.

Źródło: theamerican.com., un.org

 

Marcin Darmas: Rozmowa z Francuzem

Rozmowa z Francuzem na temat laickości zawsze kończy się zawodem. Będzie on kluczył, będzie drążył, piętrzył sylogizmy, demonstrował historię i budował gmaszyska oświecenia z dużej i małej litery… Niestety, niewiele z tego będzie wynikać. Polak nie zrozumie, uważa potomek Karola Wielkiego, bo jeszcze nie doszedł do pewnego etapu rozwoju społecznego i politycznego. Poza tym, istnieje coś takiego jak jedyna droga rozwoju Francji, głoszona i podawana we wszystkich możliwych sosach wyjątkowość; choć „l’exception française” niewątpliwie przeżywa obecnie kryzys, pęka jak fastryga i właściwie bez trzasku…

Nieocenione okazują się tutaj rowerowe spostrzeżenia Bobkowskiego, otwieram „Szkice…” na chybił trafił: „Mówią: vous êtes malheureux (jesteście nieszczęśliwi), z tą samą łatwością, z jaką się spluwa” albo „Potrafią mówić godzinami o sprawach codziennego życia, które jest dla nich jedynym istotnym zagadnieniem. Dziś lubi się ich, jutro nienawidzi, pojutrze znowu skokietują jakąś błyskotką lub łatwością podejścia do tego, co uważa się za PROBLEM.” Czasami myślę, że ową błyskotką jest laickość, wymyślona, ot, aby sproblematyzować, bądź strukturyzować społeczne więzi, albo po prostu – dekonstruować. Durkheim uważał religię za fakt społeczny, uczą tego na socjologii na pierwszym roku studiów…

Po takiej rozmowie utwierdzamy się w przekonaniu, że w języku francuskim przechodzą najbardziej piramidalne bajdurzenia w sposób gładki i elegancki. Schyłek wpływu francuszczyzny w dyplomacji zapowiadał ukonkretnienie poprzez angielski. Przypominają mi się słowa uczonego: „marzę we własnym języku, do obliczeń matematycznych zawsze używam angielskiego, po francusku zaś najlepiej dywagować.”

Definicje i rzeczywistość

W 1807 roku John Adams powiedział, że w języku angielskim nie ma bardziej niezrozumiałego słowa niż republikanizm. Takim słowem w język francuskim jest laïcité – laickość. W tekście prawnym fundującym ową laickość z 9 grudnia 1905 roku trudno odgadnąć intencję legislatora już w artykule drugim: „Republika nie uznaje, nie zatrudnia ani nie finansuje żadnego kultu”. Dalej czytamy kilkustopniową tautologię: „Władza publiczna (la puissance publique) zezwala na publiczny obrządek prosząc (leur demande) o niezakłócanie porządku publicznego. Jednocześnie władza zobowiązuje się do ochrony obrządku”. Z jednej strony Republika Francuska nie uznaje, z drugiej strony minister spraw wewnętrznych jest odpowiedzialny za kult religijny i ma w swoich prerogatywach ochraniać go w całym heksagonie i departamentach zamorskich. Dalej, Republika prosi o niezakłócanie a jednocześnie zezwala na minarety na przedmieściach i wykrzyczane z głośników modły pięć razy dziennie.

Według Gilles’a Keppela, specjalisty religii muzułmańskiej na terenie Francji, Republika odpuszczając istotne połacie swojego terytorium otworzyła drogę do odrodzenia salafizmu. „Powrót do korzeni” odbywa się wśród dzieci drugiego i trzeciego pokolenia emigrantów, którzy budowali prosperity Francji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Laicka szkoła, której nie wolno nauczać religii w godzinach lekcyjnych, paradoksalnie, stała się podglebiem wzrostu wyznawców islamu. Rozruchy na przedmieściach, te z 2005 roku choćby, polegające głównie na niszczeniu mienia (samochodów i witryn sklepowych), ku zaskoczeniu całego świata, Francuzów nie dziwi w ogóle. Szacuje się, że rocznie płonie we Francji około 20 tyś. samochodów rocznie. W jakim stopniu ta młodzież podpisuje się pod etosem Etat-nation? Zerowym. Szerzy się antysemityzm, a kobiety traktują bardziej „po islamsku” niż „po republikańsku”.

Niemniej w oficjalnym dyskursie publicznym słowem kluczowym, aby pojąć laickość jest separacja. Separacja państwa od religii. Historii od teraźniejszości. Emile Poulat pisze w Wolności i laickości. O wojnie dwóch Francji wobec reguł modernizmu: „Jesteśmy wszyscy, we Francji, dziećmi separacji (…) Religia stała się sprawą sumienia, opinii oraz poglądów. Reguła laickości zastąpiła regułę katolickości.”

Trzeba jednak powiedzieć, że laickość Francji przemieszana jest często z ateizmem, zaś urzędy, strzegąc laickości państwa, są wielokrotnie nieświadomie instrumentem propagandy bezwyznaniowej. Jest we Francji nastrój rewolucyjny, nastrój zakwestionowania ładu dany teraźniejszości przez przeszłość. „W 2011 roku ─ ironizuje Finkielkraut w „Smutnej tożsamości” ─ rozdano we wszystkich szkołach Unii Europejskiej kalendarze: wyszczególniono święta wszystkich religii, oprócz wiary katolickiej. Szybko podniosło się larum i błąd naprawiono. Ale, jestem przekonany, że niebawem, aby nikogo nie urazić, święta Bożego Narodzenia zostaną przemianowane na Święta Końca Roku, albo bardziej poetycznie ─ Święta Wejścia w Okres Zimowy”.

Efekty w liczbach

Według sondażu opublikowanego w magazynie „Le Monde des religions” stosunek wierzących do niewierzących zmniejsza się z roku na rok.

W 1966 r. we Francji było ok. 600 święceń kapłańskich, w 1972 r. 200, a w 1978 r. – już tylko 130. Obecnie, według service national des vocations (Krajowy Urząd ds. powołań), wyświęcono na terenie Republiki tylko 89 księży. Księgi kościelne również odnotowują znaczące zmiany praktyk religijnych. W 1999 r. odnotowano 394 910 chrztów, dziesięć lat później – 216 286. Ślubów kościelnych było 121 513 w 1999 r., w 2009 r. – już tylko 77 664. Obecnie 34% Francuzów uważa się za ateistów, 30% kluczy i szuka deklarując agnostycyzm. Niemniej wierzących jest nadal najwięcej: 36%.

Ostrożnie analizuje liczby Danièle Hervieu-Léger, badaczka EHESS, Wyższej Szkoły Nauk Społecznych: sondaże pokazują wzrost nie ateizmu, twierdzi, lecz indyferentyzmu we wszystkich społeczeństwach świata. Według Hervieu-Léger „twardy” ateista winien się organizować, głosić swoje poglądy w sposób instytucjonalny i uporządkowany. Ruchy takie należy dziś do absolutnego marginesu.

W stronę transhumanizmu

Współczesny człowiek świadomie odłącza się̨ od normalnego biegu życiowych zdarzeń. Reguły świata społecznego zna, ale ich nie uznaje. Cechuje go pogłębiające się désinteressement dla spraw wspólnoty i sensu świata widzialnego i niewidzialnego. Separuje się, ucieka. A, jak pisze Henri Laborit, „uciec można na wiele sposobów. Niektórzy używają narkotyków. Inni uciekają w psychozę. Są tacy, którzy wybierają samobójstwo. Dla innych ucieczką jest samotne żeglowanie. Ale jest jeszcze być może jeden sposób: uciec w inny świat”. Tą ucieczką jest dla bohaterów powieści ateistycznych par excellence jest świat wewnętrzny. „Po powrocie do domu Michel rozebrał się do naga i położył – czytamy w „Cząstkach elementarnych” Houellebecqa – Przez następne trzy tygodnie jego ruchy ograniczały się do minimum. Można sobie wyobrazić, że ryba, wystawiając od czasu do czasu łeb z wody, dostrzega przez kilka sekund ów powietrzny świat, zupełnie inny – rajski. Oczywiście musi zaraz powrócić do świata wodorostów, gdzie ryby się pożerają. Ale przez kilka sekund wyczuwa istnienie innego świata, doskonałego – naszego świata” A dalej: „od świata odgradzało go kilka centymetrów pustki, tworzącej wokół coś w rodzaju pancerza czy zbroi.” W takich chwilach, w osobliwym zawieszeniu rzeczywistości „zastanawiał się, w jaki sposób społeczeństwo przetrwa bez religii? Już w przypadku jednostki wydawało się to trudne”. Snuł także rozważania dotyczące przyszłości biologicznej rasy ludzkiej.

Laickie zwątpienie prowadzi Houellebecqa na ścieżki transhumanizmu. Na ogół zajmuje się nim literatura science-fiction. Pamiętajmy jednak, że Houellebecq jest adoratorem literatury Lovecrafta. Nie ma tutaj przypadku. Motyw transhumanistyczny pojawia się u Houellebecqa niezwykle często, najpełniej jednak w „Możliwości wyspy”. Mamy tutaj do czynienia z czymś w rodzaju luźnej interakcji, dialogu rozciągniętego w setkach lat, między Danielem 1, cynicznym i bezdusznym komikiem reprezentującym schyłek naszej cywilizacji, a jego klonami z przyszłości. Houellebecq-naturalista przedstawia w „Możliwości wysypy” prawdziwą sektę: realitów, założonych przez kierowcę wyścigowego Clauda Vorilhona. Realici wierzą, że ludzkość została stworzona przez przybyszy z kosmosu, anglicznych elohim. Kosmici do własnego „dzieła” kiedyś wrócą, wyznawcy oczekują powtórnego przyjścia. U francuskiego pisarza ruch elohimicki jest splątany w poważny program naukowy przez Slotana Miskiewicza.

W swoimi artykule „Transumanizm w Możliwości wyspy Michela Houellebecqa” Kamil Popowicz porównuje Miskiewicza do Raya Kurzweila, naukowca i wynalazcy, ale również guru singularsytów, odłamu transhumanistów: „kiedy przeszło dwadzieścia lat temu zdiagnozowanego u niego cukrzycę, a tradycyjne kuracje zawiodły, Kurzweil postanowił sam opracować dla siebie program leczenia. Do zadania podszedł, według własnych słów, jak wynalazca i, dosłownie, przeprogramował swoją biochemię” – pisze Popowicz. Kurzweil rozpoczął przeprogramowanie od farmakologii: przyjmuje dziennie ok. 250 pigułek i dodatkowo szprycuje się dożylnie licznymi odżywkami. Cukrzyca ponoć ustąpiła. Co więcej, Kurzweil twierdzi, że jego kuracja pozwoli mu dożyć 150 lat. To wystarczający czas, aby postęp medyczny i technologiczny wypracował sposoby na kolejne 150 lat. A kto wie – może zafiksuje nieśmiertelność. W jaki sposób? Ta myśl została zawarta w „Możliwości wyspy”. Nanotechnologia, neurologia, kognitywistyka i genetyka powinny szybko umożliwić digitalizację umysłu i świadomości. Te dane zaś zostaną przechowane i wgrywane w młody i prężny organizm. Mamy tutaj do czynienia z informatyczną logiką software’u i hardware’u. Powieściowy Miskiewicz wierzy w scanning umysłu po biologicznej śmierci, następnie uploading na odpowiedni nośnik, a na końcu – downloading do nowego ciała, fizycznego klona. Według Kurzweila sztuczna inteligencja wykrystalizuje się w pełni w roku 2029. Pojęciem centralnym w jego transhumanistycznym myśleniu jest singularity, czyli osobliwość, którą do woli będzie można zgrywać i wgrywać. Ciało się już nie liczy, ważne są dane zdeponowane w jaźni, sami jesteśmy przecież tylko agregatem cząstek elementarnych: „nie sądzę – mówi Miśkiewicz – żeby moralność tak naprawdę miała znaczenie, kiedy podmiot jest śmiertelny”. Można zatem mordować, tak, jak w „Możliwości wyspy”, skoro technologia pozwala nam zatrzymać ową singularity nietkniętą.

Warto zaznaczyć, że idea wiecznie wędrującej przez wieki osobliwości ma swój uniwersytet, Singularity University, którego założycielem i rektorem jest, rzecz jasna, sam Ray Kurzweil, a jednym z fundatorów szef wyszukiwarki internetowej Google – Larry Page…

Pascal

Wyświechtany jest „zakład Pascala”. Więcej, jest, moim zdaniem, źle interpretowany. Pascal nie chciał mówić, że opłaca się wiara ze względu na korzyści mogące spotkać człowieka po śmierci. Francuski myśliciel swój zakład stawia w doczesności. Lepsze życie, bardziej ułożone i pogodzone z przeciwnościami i nieuchronnym, to życie w wierze. Bez wiary pozostają beznadzieja, antydepresanty i paliatywy. Świadczy o tym laicka Francja…

Marcin Darmas

Artykuł pochodzi z 16. numeru „Teologii Politycznej Co Tydzień”

Rozmowa z Francuzem na temat laickości zawsze kończy się zawodem. Będzie on kluczył, będzie drążył, piętrzył sylogizmy, demonstrował historię i budował gmaszyska oświecenia z dużej i małej litery… Niestety, niewiele z tego będzie wynikać. Polak nie zrozumie, uważa potomek Karola Wielkiego, bo jeszcze nie doszedł do pewnego etapu rozwoju społecznego i politycznego. Poza tym, istnieje coś takiego jak jedyna droga rozwoju Francji, głoszona i podawana we wszystkich możliwych sosach wyjątkowość; choć „l’exception française” niewątpliwie przeżywa obecnie kryzys, pęka jak fastryga i właściwie bez trzasku…

Nieocenione okazują się tutaj rowerowe spostrzeżenia Bobkowskiego, otwieram „Szkice…” na chybił trafił: „Mówią: vous êtes malheureux (jesteście nieszczęśliwi), z tą samą łatwością, z jaką się spluwa” albo „Potrafią mówić godzinami o sprawach codziennego życia, które jest dla nich jedynym istotnym zagadnieniem. Dziś lubi się ich, jutro nienawidzi, pojutrze znowu skokietują jakąś błyskotką lub łatwością podejścia do tego, co uważa się za PROBLEM.” Czasami myślę, że ową błyskotką jest laickość, wymyślona, ot, aby sproblematyzować, bądź strukturyzować społeczne więzi, albo po prostu – dekonstruować. Durkheim uważał religię za fakt społeczny, uczą tego na socjologii na pierwszym roku studiów…

Po takiej rozmowie utwierdzamy się w przekonaniu, że w języku francuskim przechodzą najbardziej piramidalne bajdurzenia w sposób gładki i elegancki. Schyłek wpływu francuszczyzny w dyplomacji zapowiadał ukonkretnienie poprzez angielski. Przypominają mi się słowa uczonego: „marzę we własnym języku, do obliczeń matematycznych zawsze używam angielskiego, po francusku zaś najlepiej dywagować.”

Definicje i rzeczywistość

W 1807 roku John Adams powiedział, że w języku angielskim nie ma bardziej niezrozumiałego słowa niż republikanizm. Takim słowem w język francuskim jest laïcité – laickość. W tekście prawnym fundującym ową laickość z 9 grudnia 1905 roku trudno odgadnąć intencję legislatora już w artykule drugim: „Republika nie uznaje, nie zatrudnia ani nie finansuje żadnego kultu”. Dalej czytamy kilkustopniową tautologię: „Władza publiczna (la puissance publique) zezwala na publiczny obrządek prosząc (leur demande) o niezakłócanie porządku publicznego. Jednocześnie władza zobowiązuje się do ochrony obrządku”. Z jednej strony Republika Francuska nie uznaje, z drugiej strony minister spraw wewnętrznych jest odpowiedzialny za kult religijny i ma w swoich prerogatywach ochraniać go w całym heksagonie i departamentach zamorskich. Dalej, Republika prosi o niezakłócanie a jednocześnie zezwala na minarety na przedmieściach i wykrzyczane z głośników modły pięć razy dziennie.

Według Gilles’a Keppela, specjalisty religii muzułmańskiej na terenie Francji, Republika odpuszczając istotne połacie swojego terytorium otworzyła drogę do odrodzenia salafizmu. „Powrót do korzeni” odbywa się wśród dzieci drugiego i trzeciego pokolenia emigrantów, którzy budowali prosperity Francji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Laicka szkoła, której nie wolno nauczać religii w godzinach lekcyjnych, paradoksalnie, stała się podglebiem wzrostu wyznawców islamu. Rozruchy na przedmieściach, te z 2005 roku choćby, polegające głównie na niszczeniu mienia (samochodów i witryn sklepowych), ku zaskoczeniu całego świata, Francuzów nie dziwi w ogóle. Szacuje się, że rocznie płonie we Francji około 20 tyś. samochodów rocznie. W jakim stopniu ta młodzież podpisuje się pod etosem Etat-nation? Zerowym. Szerzy się antysemityzm, a kobiety traktują bardziej „po islamsku” niż „po republikańsku”.

Niemniej w oficjalnym dyskursie publicznym słowem kluczowym, aby pojąć laickość jest separacja. Separacja państwa od religii. Historii od teraźniejszości. Emile Poulat pisze w Wolności i laickości. O wojnie dwóch Francji wobec reguł modernizmu: „Jesteśmy wszyscy, we Francji, dziećmi separacji (…) Religia stała się sprawą sumienia, opinii oraz poglądów. Reguła laickości zastąpiła regułę katolickości.”

Trzeba jednak powiedzieć, że laickość Francji przemieszana jest często z ateizmem, zaś urzędy, strzegąc laickości państwa, są wielokrotnie nieświadomie instrumentem propagandy bezwyznaniowej. Jest we Francji nastrój rewolucyjny, nastrój zakwestionowania ładu dany teraźniejszości przez przeszłość. „W 2011 roku ─ ironizuje Finkielkraut w „Smutnej tożsamości” ─ rozdano we wszystkich szkołach Unii Europejskiej kalendarze: wyszczególniono święta wszystkich religii, oprócz wiary katolickiej. Szybko podniosło się larum i błąd naprawiono. Ale, jestem przekonany, że niebawem, aby nikogo nie urazić, święta Bożego Narodzenia zostaną przemianowane na Święta Końca Roku, albo bardziej poetycznie ─ Święta Wejścia w Okres Zimowy”.

Efekty w liczbach

Według sondażu opublikowanego w magazynie „Le Monde des religions” stosunek wierzących do niewierzących zmniejsza się z roku na rok.

W 1966 r. we Francji było ok. 600 święceń kapłańskich, w 1972 r. 200, a w 1978 r. – już tylko 130. Obecnie, według service national des vocations (Krajowy Urząd ds. powołań), wyświęcono na terenie Republiki tylko 89 księży. Księgi kościelne również odnotowują znaczące zmiany praktyk religijnych. W 1999 r. odnotowano 394 910 chrztów, dziesięć lat później – 216 286. Ślubów kościelnych było 121 513 w 1999 r., w 2009 r. – już tylko 77 664. Obecnie 34% Francuzów uważa się za ateistów, 30% kluczy i szuka deklarując agnostycyzm. Niemniej wierzących jest nadal najwięcej: 36%.

Ostrożnie analizuje liczby Danièle Hervieu-Léger, badaczka EHESS, Wyższej Szkoły Nauk Społecznych: sondaże pokazują wzrost nie ateizmu, twierdzi, lecz indyferentyzmu we wszystkich społeczeństwach świata. Według Hervieu-Léger „twardy” ateista winien się organizować, głosić swoje poglądy w sposób instytucjonalny i uporządkowany. Ruchy takie należy dziś do absolutnego marginesu.

W stronę transhumanizmu

Współczesny człowiek świadomie odłącza się̨ od normalnego biegu życiowych zdarzeń. Reguły świata społecznego zna, ale ich nie uznaje. Cechuje go pogłębiające się désinteressement dla spraw wspólnoty i sensu świata widzialnego i niewidzialnego. Separuje się, ucieka. A, jak pisze Henri Laborit, „uciec można na wiele sposobów. Niektórzy używają narkotyków. Inni uciekają w psychozę. Są tacy, którzy wybierają samobójstwo. Dla innych ucieczką jest samotne żeglowanie. Ale jest jeszcze być może jeden sposób: uciec w inny świat”. Tą ucieczką jest dla bohaterów powieści ateistycznych par excellence jest świat wewnętrzny. „Po powrocie do domu Michel rozebrał się do naga i położył – czytamy w „Cząstkach elementarnych” Houellebecqa – Przez następne trzy tygodnie jego ruchy ograniczały się do minimum. Można sobie wyobrazić, że ryba, wystawiając od czasu do czasu łeb z wody, dostrzega przez kilka sekund ów powietrzny świat, zupełnie inny – rajski. Oczywiście musi zaraz powrócić do świata wodorostów, gdzie ryby się pożerają. Ale przez kilka sekund wyczuwa istnienie innego świata, doskonałego – naszego świata” A dalej: „od świata odgradzało go kilka centymetrów pustki, tworzącej wokół coś w rodzaju pancerza czy zbroi.” W takich chwilach, w osobliwym zawieszeniu rzeczywistości „zastanawiał się, w jaki sposób społeczeństwo przetrwa bez religii? Już w przypadku jednostki wydawało się to trudne”. Snuł także rozważania dotyczące przyszłości biologicznej rasy ludzkiej.

Laickie zwątpienie prowadzi Houellebecqa na ścieżki transhumanizmu. Na ogół zajmuje się nim literatura science-fiction. Pamiętajmy jednak, że Houellebecq jest adoratorem literatury Lovecrafta. Nie ma tutaj przypadku. Motyw transhumanistyczny pojawia się u Houellebecqa niezwykle często, najpełniej jednak w „Możliwości wyspy”. Mamy tutaj do czynienia z czymś w rodzaju luźnej interakcji, dialogu rozciągniętego w setkach lat, między Danielem 1, cynicznym i bezdusznym komikiem reprezentującym schyłek naszej cywilizacji, a jego klonami z przyszłości. Houellebecq-naturalista przedstawia w „Możliwości wysypy” prawdziwą sektę: realitów, założonych przez kierowcę wyścigowego Clauda Vorilhona. Realici wierzą, że ludzkość została stworzona przez przybyszy z kosmosu, anglicznych elohim. Kosmici do własnego „dzieła” kiedyś wrócą, wyznawcy oczekują powtórnego przyjścia. U francuskiego pisarza ruch elohimicki jest splątany w poważny program naukowy przez Slotana Miskiewicza.

W swoimi artykule „Transumanizm w Możliwości wyspy Michela Houellebecqa” Kamil Popowicz porównuje Miskiewicza do Raya Kurzweila, naukowca i wynalazcy, ale również guru singularsytów, odłamu transhumanistów: „kiedy przeszło dwadzieścia lat temu zdiagnozowanego u niego cukrzycę, a tradycyjne kuracje zawiodły, Kurzweil postanowił sam opracować dla siebie program leczenia. Do zadania podszedł, według własnych słów, jak wynalazca i, dosłownie, przeprogramował swoją biochemię” – pisze Popowicz. Kurzweil rozpoczął przeprogramowanie od farmakologii: przyjmuje dziennie ok. 250 pigułek i dodatkowo szprycuje się dożylnie licznymi odżywkami. Cukrzyca ponoć ustąpiła. Co więcej, Kurzweil twierdzi, że jego kuracja pozwoli mu dożyć 150 lat. To wystarczający czas, aby postęp medyczny i technologiczny wypracował sposoby na kolejne 150 lat. A kto wie – może zafiksuje nieśmiertelność. W jaki sposób? Ta myśl została zawarta w „Możliwości wyspy”. Nanotechnologia, neurologia, kognitywistyka i genetyka powinny szybko umożliwić digitalizację umysłu i świadomości. Te dane zaś zostaną przechowane i wgrywane w młody i prężny organizm. Mamy tutaj do czynienia z informatyczną logiką software’u i hardware’u. Powieściowy Miskiewicz wierzy w scanning umysłu po biologicznej śmierci, następnie uploading na odpowiedni nośnik, a na końcu – downloading do nowego ciała, fizycznego klona. Według Kurzweila sztuczna inteligencja wykrystalizuje się w pełni w roku 2029. Pojęciem centralnym w jego transhumanistycznym myśleniu jest singularity, czyli osobliwość, którą do woli będzie można zgrywać i wgrywać. Ciało się już nie liczy, ważne są dane zdeponowane w jaźni, sami jesteśmy przecież tylko agregatem cząstek elementarnych: „nie sądzę – mówi Miśkiewicz – żeby moralność tak naprawdę miała znaczenie, kiedy podmiot jest śmiertelny”. Można zatem mordować, tak, jak w „Możliwości wyspy”, skoro technologia pozwala nam zatrzymać ową singularity nietkniętą.

Warto zaznaczyć, że idea wiecznie wędrującej przez wieki osobliwości ma swój uniwersytet, Singularity University, którego założycielem i rektorem jest, rzecz jasna, sam Ray Kurzweil, a jednym z fundatorów szef wyszukiwarki internetowej Google – Larry Page…

Pascal

Wyświechtany jest „zakład Pascala”. Więcej, jest, moim zdaniem, źle interpretowany. Pascal nie chciał mówić, że opłaca się wiara ze względu na korzyści mogące spotkać człowieka po śmierci. Francuski myśliciel swój zakład stawia w doczesności. Lepsze życie, bardziej ułożone i pogodzone z przeciwnościami i nieuchronnym, to życie w wierze. Bez wiary pozostają beznadzieja, antydepresanty i paliatywy. Świadczy o tym laicka Francja…

Marcin Darmas

Artykuł pochodzi z 16. numeru „Teologii Politycznej Co Tydzień”

Najnowsze komentarze

    Archiwa

    055776