Chwała Bogu

OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Kto tu rządzi? Od Kogo pochodzi „wszelka władza”? – Ewa Polak-Pałkiewicz

Istnieje obiektywna konieczność „oddania Bogu, co boskie” – wspólnie przez Kościół i państwo. Nasi biskupi i nasi rządzący docenili tę konieczność. Bo pochodzenie państwa nie jest  „ludzkie”. 19 listopada 2016 roku biskupi polscy wraz z przedstawicielami najwyższych władz RP dokonali w Krakowie, w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia  Jubileuszowego Aktu Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana.

Niedoskonałość bywa pociągająca. Dziś jednak żyjemy pod silną presją, wymusza się na nas byśmy byli chodzącymi doskonałościami. Czy jednak doskonałość ludzka – przynajmniej ta zewnętrzna, wizualna – nie jest nudna, sztywna i nieprawdziwa? Ile wysiłku wkładają dziś kobiety, by ich cera, włosy, paznokcie, garderoba były „bez skazy”. Tymczasem interesujące naprawdę są te postaci, w których można dostrzec jakiś brak. Wolę sto razy szczery uśmiech człowieka, który nie ma wszystkich zębów, albo niektóre krzywe, niż perfekcyjnie wykonany grymas zwany uśmiechem gębą pełną zębów, białych jak śniegi Kilimandżaro. Człowiek, który pokazuje jakieś swoje braki – fizyczne czy intelektualne – jest nam bliższy, łatwiej z nim się utożsamiamy. Wiemy, że jest podobnie ułomny jak my. Co do tego, że jesteśmy ułomni, nikt z nas się nie myli.

Łatwo jednak zapomnieć, że doskonałość może być prawdziwa, nie podrabiana. Że jest Ktoś doskonały – Bóg. A skoro zapominamy, to także wnioski płynące z tego faktu pozostają niewyciągnięte.

Jaka była Rozalia Celakówna (1901-1944), krakowska pielęgniarka, która otrzymała tuż przed drugą wojną liczne objawienia Chrystusa, a w nich naglące wezwanie – wszystko szczegółowo przebadane i uznane przez Kościół – że w Polsce trzeba przeprowadzić Intronizację Jezusa Chrystusa?

Niziutka, drobna, krępa, ciemnowłosa, o wypukłym czole, wielkich oczach i małych ustach. Żadna piękność, ale urok dziecka. Rozalia miała horyzonty intelektualne wiejskiej rezolutnej dziewczyny, ale duchowo była jak św. Jan od Krzyża, jak św. Teresa z Avilla. Intronizacja miała oznaczać, że władze państwa, na równi z władzami Kościoła, uznają Jezusa jako Pana i Władcę. Tego, który ma prawo w Polsce nie tylko odbierać najwyższy kult, ale po prostu rządzić.

S.B. Rozalia Celakówna

Władza – rzadko pojęcie to w dobie „partnerstwa”, „dialogu”, „braterstwa” i „równości” kojarzymy z niepodważalną pozycją ojca rodziny, kapitana statku, sternika, pierwszego pilota, czy dyrygenta orkiestry symfonicznej, dowódcy armii albo pociągu pancernego. Z kimś kto nie odpoczywa, zanim nie wypełni swojej misji i obowiązku do końca, kto dźwiga brzemię odpowiedzialności, kto ma przeświadczenie i pewność, że od niego wiele zależy. Komu inni muszą być podporządkowani – nie może być inaczej, bo inaczej wszystko się rozsypie. A już bardzo rzadko – z Kimś, w czyje ręce można złożyć całe swoje istnienie, wszystkie dobra, majątek i przyszłość, i czuć się pewnie i bezpiecznie. Rozalia rozumiała, że istnieje władza, której całkowite poddanie się jest największym szczęściem człowieka – rzecz dla dzisiejszego człowieka niemal niewyobrażalna. Władza duchowa i królewska zarazem. Ta prosta dziewczyna rozumiała, że Bóg ma prawo do władania nie tylko jej duszą, zarządzaniem wszystkimi jej dobrami materialnymi – miała ich dwie walizki raptem – i jej decyzjami, ale także prawo do sprawowania władzy nad całym państwem, nad wszystkimi wymiarami jego życia. Krakowska pielęgniarka nie myślała kategoriami „państwa wyznaniowego” tylko prawa, jakie Bóg ma do człowieka, którego stworzył i odkupił na krzyżu, a zatem i do całej społecznej rzeczywistości, w której człowiek żyje i się porusza. Prawa, które nie może być niczym ograniczone. Żadnymi liberalnymi dwuznacznościami.

Rozalia Celakówna (druga od lewej w górnym rzędzie) z matką i rodzeństwem

Rozalia nie miała w życiu żadnych innych ambicji, poza tą, by zasłużyć na niebo. Królowanie Chrystusa w Polsce było dla tej niezwykle sumiennej, choć najniższej w szpitalnej hierarchii, siostry, dziś kandydatki na ołtarze, czymś naturalnym, jak to, że dzieci się rodzą, zapada zmierzch, przychodzą pociągi. Królowanie Chrystusa, czyli panowanie osobowego Boga, źródła całego nadprzyrodzonego Ładu. Jego odzwierciedleniem powinien być ład społeczny, polityczny, rodzinny. Porządek moralny we wszystkich dziedzinach życia. Królowanie Chrystusa miało zacząć być respektowane w Polsce dzięki uroczystemu oficjalnemu aktowi Intronizacji, przeprowadzonemu wspólnie przez prezydenta, rząd i biskupów, jeszcze przed II wojną światową – a potem objąć całą ziemię.

Bezkrólewie

Wszystko zaczęło się jednak nie w Polsce, a we Francji, w czasach Ludwika XIV. W okresie monarchii absolutnej, gdy nikt nie myślał, że zaniechanie pewnej decyzji przez Króla-Słońce, zapatrzonego w gwiazdę swojego nadzwyczajnego ziemskiego powodzenia, wywoła potężny kryzys świata chrześcijańskiego.

Jedna z zasad antykryzysowych przedstawiona dwieście lat później przez biskupa Poitiers, kardynała Pie (1815-1880), który oglądał na własne oczy skutki tego kryzysu we Francji i Europie głosi, że Bóg nigdy nie pozostawia społeczności i instytucji pogrążonych w kryzysie samym sobie. Pomoc jednak przychodzi nie bezpośrednio, ale przez pośredników. Przez pojedynczego człowieka albo grupę ludzi. Narzędzie to najczęściej w ocenie postronnych jest całkowicie nieodpowiednie, słabe, niezdarne, wręcz śmieszne. A jednak Bóg sprawia, że okazuje się ono de facto silne i skuteczne. Skąd taka pedagogika? Opatrzność Boża pokazuje wszystkim, że to nie narzędzie, lecz sam Bóg kieruje biegiem wydarzeń. Oto cała tajemnica wybrania analfabetki i nędzarki w łachmanach, Bernadety Soubirous z Lourdes, pasterki Joanny D`Arc, która przywdziała zbroję i stanęła na czele francuskiej armii, dzieci z Fatimy, La Salette, czy Gietrzwałdu. Jest jednak istotny warunek. Narzędzie wybrane przez Boga musi być uległe. Nie może lekceważyć natchnień, które otrzymuje. Musi umieć słuchać i wypełniać je. Rozalia umiała słuchać. Delikatność szła u niej w parze z siłą, łagodność z bezkompromisowością.

Całym jej wykształceniem była wiejska szkoła i kursy pielęgniarskie. Nie miała o sobie wielkiego mniemania. Uznawała siebie za najbardziej ułomną moralnie i intelektualnie, najbardziej nierozumną i słabą istotę – wielokrotnie podkreśla to w swoich zapiskach, które sporządzała na prośbę spowiedników przez całe niemal dorosłe życie. Była całkowitym przeciwieństwem tych pewnych siebie istot, które nie znajdują w sobie najmniejszej skazy, a ich ideałem życia jest dbanie o to, by także ich ciało było bez skazy. Rozalia chciała być we wszystkim podobna do tej jedynej Osoby, którą uważała za wzór i sens oraz cel swojego życia. Do Osoby Boga wiszącego na Krzyżu, którego kochała. Całe życie cierpiała ponad zwykłą miarę. Kościół uznając prawdziwość jej objawień (ponad dziesięć lat temu ukończony został proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym) potwierdził, że Jezus rozmawiał z nią, a ona z Nim. Rozalia była wielką mistyczką. Zakochana w Bogu jak Jego małe, bardzo rozpieszczone dziecko, Jego wyłączna własność. Jego stworzenie – chciane, kochane bez granic, noszone na rękach i przytulane. Jak uległe narzędzie w Jego dłoniach. Dobrzy ojcowie potrafią zrozumieć taki stan.

Rodzice Rozalii Celakówny z córkami i sąsiadem (Jachówka, lata 30. XX w.)

Pielęgniarka rodem z beskidzkiej Jachówki, spod Makowa Podhalańskiego, pracowała w szpitalu św. Łazarza na oddziale skórno-wenerycznym, ale zatrudniano ją także przy byle okazji wykorzystując jej uległość – tak dla sportu – do szorowania podłóg i wynoszenia kubłów. Nigdy nie protestowała, brała też zawsze uciążliwe dyżury nocne, gdy inni ją o to prosili. Ta dziewczyna, a potem kobieta o wrażliwości i delikatności dziecka, modląca się za swoich chorych – byli to najczęściej chorzy wenerycznie, degeneraci moralni, nierzadko prostytutki – walcząca do końca przy ich łóżku, by nikt z nich na jej dyżurze nie umarł bez sakramentów, bez pojednania z Bogiem – i zawsze zostawała wysłuchiwana – otrzymała pewnego dnia wyraźne polecenie. Polecenie niepojęte nie tylko dla niej. „Kim ja jestem…”, pisała. Mimo starań nie była w stanie spełnić tego polecenia za życia. Ani sama, ani z pomocą wieloletniego spowiednika. Było to dodatkowe wielkie cierpienie jej życia, w którym cierpień nie brakowało.

Trudno to racjonalnie wyjaśnić, ale Rozalia była prześladowana w swoim środowisku zawodowym – przykrości doznawała nawet od posługujących w szpitalu sióstr zakonnych – i tam, gdzie za marne pieniądze wynajmowała pokój przy ulicy Mikołajskiej, dzieląc go z rodzoną siostrą, która brutalnie wytykała jej dziwactwa i dewocję. Zdarzało się to także w parafii, gdzie chodziła się spowiadać. Niezrozumienie, pukanie się w czoło, śmiechy za plecami, fantastyczne wymysły na jej temat, fałszywe oskarżenia ze strony „pobożnych pań”, to był jej chleb codzienny. A potem, w miarę, jak coraz lepiej znana była jej świętość – krzyki, protesty, intrygi, publiczne wyzywanie od pomylonych, histeryczek, wariatek, odpędzanie od konfesjonałów, zniesławianie. Znęcanie się moralne i fizyczne przez chorą umysłowo kobietę, która regularnie Rozalię biła i katowała, kiedy tylko zobaczyła ją na ulicy.

Wreszcie „dobił ją” wybuch wojny. Ofiarowała swoje życie za spowiednika, o. Kazimierza Zygmunta Dobrzyckiego, paulina z tytułem doktorskim, który był jej duchowym kierownikiem i który sprawę Intronizacji Chrystusa potraktował z największą powagą; wziął ją w swoje ręce przekazując Generałowi Paulinów o. Piusowi Przeździeckiemu,. Ofiarę tę złożyła w styczniu 1944 roku, gdy Niemcy aresztowali i wywieźli do obozu o. Dobrzyckiego. Rozalia Celakówna odeszła w osiem miesięcy później, tak cicho jak żyła, nikomu, oprócz grona pracowników szpitala, paru księży i najbliższej rodziny nie znana, i chcąc do końca taką pozostać.

Intronizacja Chrystusa Króla miała uchronić nasz kraj przed karą, która w przeciwnym wypadku musiała nadejść. Kardynał August Hlond znał żądanie, które zostało oznajmione Rozalii, był przychylny sprawie. Wybuch wojny, a potem nastanie komunizmu uniemożliwiły przeprowadzenie Intronizacji.

Właściwe miejsce dla Boga

Wielu ludzi ma trudności z pojmowaniem Boga tylko dlatego, że nie znajduje się On na właściwym miejscu w ich hierarchii wartości i w codziennym ich życiu. „Postrzegają Go jako dobrotliwego dziadka, który i tak wpuści wszystkich do nieba, niezależnie od tego, jakie życie prowadzą”, jak ujął to jeden z biskupów. Ma to ogromne konsekwencje. Dziś nadszedł czas triumfu Rozalii i wypełnienia jej misji. Ludzie Kościoła dobrze zdają sobie sprawę, że czas nagli, widząc kompletną ruinę utopijnego projektu geopolitycznego, w który Kościół zaangażował się po ostatnim soborze, określanego jako „cywilizacja miłości”. Człowiek wierzący w Chrystusa nie ma już oparcia w niczym, poza Nim. Nie istnieje chrześcijańskie społeczeństwo. Jedynym oparciem, jedynym miejscem, gdzie istnieje realna pomoc i ratunek dla członków rozbitych społeczeństw jest Serce Boga – Człowieka. Serce, które umie kochać i nie zniechęca się zdradą człowieka. Przebite włócznią, umierające za niego na Krzyżu. Ukazujące się jako prawdziwe żywe Ciało – tkanka mięśnia sercowego w agonii – w kościele w Sokółce, tuż przy białoruskiej granicy. Wcześniej sprofanowane. Obecne w tej samej postaci w Legnicy. Oba te wielkie cuda zapowiadały wydarzenie, które ma odbyć się 19 listopada 2016 roku w Polsce, choć niewielu ludzi w Polsce o nich słyszało.

Zanim wybuchła rewolucja we Francji, zwana „wielką” – która obróciła w ruinę tysiące kościołow i klasztorów, zgładziła ogromną część duchowieństwa, starła monarchię, zamordowała króla i jego rodzinę oraz niezliczone rzesze winne po prostu temu, że podlegały „dawnemu porządkowi” – w 1689 roku, w burgundzkim klasztorze w Paray – le – Monial, nikomu nie znana zakonnica, wizytka, córka prowincjonalnego notariusza, Maria Małgorzata Alacoque otrzymała objawienie. Sam Chrystus poprosił ją, by przekazała królowi Francji Ludwikowi XIV, aby poświęcił się Najświętszemu Sercu Jezusa. Bowiem to Serce „chce zatriumfować nad jego sercem, a poprzez nie nad sercami możnych tego świata” (z listu św. Marii Małgorzaty Alacoque).

Św. Maria Małgorzata Alacoque

Żądanie było jasne. Możni tego świata w samym centrum chrześcijaństwa sięgneli po wladzę absolutną, myląc swoją misję polityczną z religijną, a państwo – własność Boga, ze swoją własnością. Bóg zażądał w tym miejscu publicznego hołdu i zawierzenia Francji opiece Najświętszego Serca. Jego symbol miałl być przedstawiony na wszystkich sztandarach i na każdej sztuce broni królestwa. Król Francji miał ufundować kościół ku czci Najświętszego Serca i szerzyć prawa Chrystusa w całej Europie.

Stało się jednak inaczej. Żądanie Boga nie zostało wypełnione. Król zignorował je. Być może dlatego, że jezuici, ktrym została powierzona misja przekonania go o konieczności potraktowania objawień z największą powagą nie podjęli jej.

W rezultacie nastąpiła epoka „królowania” niebywałej pychy człowieka, który poczuł się bogiem i zaczął wykrzykiwać pod niebiosa swoje „prawa”. Epokę upadku rozumu i moralności jak na ironię nazwano oświeceniem. Zakon Jezuitów został rozwiązany, ogromny majatek przejęty – wyjątkiem było terytorium Rosji, gdzie jezuici mogli względnie spokojnie prowadzić swoją działalność; Katarzyna II potrafiła z wielką zręcznością wykorzystać ich do swoich celów. Kryzys ogarnął całą Europę.

Gdy w Polsce rozpoczęły się rozbiory Francja spłynęła krwią. Nastała era rewolucji trwająca, z niewielkimi przerwami, do dziś. W roku 1789, gdy wybuchała rewolucja we Francji, upłynęło dokładnie sto lat od czasu, jak Chrystus Pan skierował swoje orędzie, za pośrednictwem francuskiej zakonnicy do Króla Słońce.

Uznanie Boga za Króla. Podporządkowanie się państwa Jego prawu. Dziewięć piątków, Pięć sobót. Modlitwa, pokuta, jałmużna i post. Pan Bóg nie wymaga od nas niczego ponad nasze siły. Tylko swoich wybranych prowadzi drogą cierpienia, czasem niewyobrażalnego, by zbliżyć ich jak najbardziej do Siebie. Z miłości, którą pojmują tylko nieliczni, czystego serca.

Promulgując 11 grudnia 1925 roku encyklikę o społecznym panowaniu Chrystusa Króla Quas primas Pius XI zdefiniował „główny powód problemów, z jakimi zmaga się ludzkość”. Jest nim, zdaniem papieża fakt, że większość ludzi wyrzuciła Jezusa Chrystusa i „Jego święte prawo” ze swojego życia, nie ma dla nich miejsca ani w ich prywatności ani w życiu publicznym. Dokąd jednostki i państwa będą prawo to lekceważyć, mogą rozstać się z nadziejami na trwały pokój. Papież powtarza: „musimy szukać pokoju Chrystusa w Królestwie Chrystusa – PAX Christi in regno Christi”. Jest to fundamentalna prawda naszej wiary, dziś zapomniana jeszcze bardziej niż w początkach XX wieku.

Pius XI ustanowił także święto Chrystusa Króla widząc, że narody katolickie w swoich konstytucjach i systemach prawnych zdecydowały się na apostazję. Zmiana dokonana po ostatnim soborze – przesunięcie w Kalendarzu liturgicznym święta Chrystusa Króla na koniec roku liturgicznego oznaczała, że i w Kościele stwierdzono, iż uznanie panowania Chrystusa nad całym porządkiem społecznym nie jest wymogiem chwili, nie jest obowiązkiem katolików, ale ma się dokonać dopiero „na końcu czasów”. Zmiana konkordatów państw katolickich – dokonywana po soborze na wniosek Stolicy Apostolskiej – i usunięcie z nich gwarancji państwa dla chronienia wiary katolickiej, dopełniło dzieła.

Dla współczesnego człowieka wychowanego – nawet jeśli jest katolikiem – na „prawach człowieka”, „godności człowieka”, „wolności religijnej”, czyli przekonaniu, że „wszystkie religie są równe” – nawet, jeżeli nazywa się to obecnością w każdej z nich „ziaren prawdy” – jako kwintesencji najwyższego dobra moralnego i cywilizacyjnego, wszystko to jest dość abstrakcyjne. Dla jakiej przyczyny człowiek i społeczeństwo poddani są władzy Chrystusa Króla? Dlaczego mówi się o „społecznym panowaniu Chrystusa”? Łatwo dziś zapomnieć, że Bóg jest Stwórcą – teoria ewolucji wciąż jest uprzywilejowana i całkowicie dominuje w edukacji, jej zwolennicy brylują w nauce i mediach nie napotykając na żaden opór, na zdecydowane kontrargumenty – a między Stwórcą a stworzeniem muszą panować właściwe relacje. Nie jakiekolwiek relacje. Tu nie ma miejsca na „partnerstwo”, ani na mgliste nadzieje, że Panu Bogu prawdopodobnie „jest wszystko jedno”.

„Bez Niego nie istnielibyśmy. Zawdzięczamy Mu wszystko, a On nie zawdzięcza nam niczego. Stworzenie ma absolutny obowiązek kochać swojego Stwórcę i okazywać Mu posłuszeństwo”, przypomina amerykański publicysta Michel Davies. „Ten obowiązek jest bezwzględny; nie można mówić o żadnym prawie jakiegokolwiek człowieka do wstrzymywania się kiedykolwiek od jego wypełniania”. Jak ten fakt wyjaśnić współczesnym? Potrzebna jest głębsza refleksja o naturze państwa i naturze władzy. „Kościół zawsze zwracał uwagę na fakt, że państwo, posiadając pewna autonomię i dążąc do doczesnego dobra wspólnego, musi jednak zawsze prowadzić do osiągnięcia najwyższego dobra, którym dla każdego jest zbawienie i oglądanie Boga”. Stąd konieczność troszczenia się przez państwo „o świętość i całość religii, która człowieka z Bogiem jednoczy”, jak ujął to Leon XIII.

Nie skądinąd, tylko od Boga

Papież ten w encyklice Immortale Dei wyjaśnia sens twierdzenia, że wszelka władza pochodzi od Boga: „Wrodzoną jest człowiekowi rzeczą żyć w społeczeństwie, w odosobnieniu bowiem nie może on zaspokoić niezbędnych potrzeb życiowych, ani umysłu i serca odpowiednio wykształcić; z Bożego więc rozporządzenia rodzi się do uspołecznienia rodzinnego i także państwowego, w którym dopiero wszystkie wymagania ludzkiego życia zupełne znajdują zaspokojenie. A że nie może istnieć społeczność bez jakiegoś zwierzchnika, który by wszystkich skutecznie i jednakowo do wspólnego zadania kierował, wynika stąd, że polityczna społeczność ludzi wymaga zwierzchniej władzy i ta przeto, równie jak sama społeczność, z natury, a więc i od Boga pochodzi. Stąd wynika, że władza polityczna jako taka jest jedynie od Boga. Bóg jeden albowiem jest prawdziwym i najwyższym wszechrzeczy Panem, któremu wszystko, co istnieje podlegać musi, a przeto ci, którzy jakąkolwiek posiadają władzę, nie skądinąd, tylko od Boga, najwyższego Władcy ją mają. Nie masz zwierzchności, jeno od Boga”.

Takie są faktyczne źródła autorytetu władzy. Chrystus jest źródłem wszelkiego autorytetu na ziemi. Jesteśmy jednak bardzo podatni, by ten obowiązek służenia Bogu, tak przez państwo, jak i przez jednostki lekceważyć, odrzucać, a wręcz wyśmiewać. Zamiast myślenia kategoriami państwa i jego racji stanu przyjmuje się wygodniejszą, nie wymagającą od człowieka wiele, perspektywę postrzegania „rodziny ludzkiej”, „ludzkości”, „społeczności międzynarodowej” jako czegoś wyższego i godniejszego większego wysiłku niż chrześcijańskie społeczeństwa i narody. Kiedy ludzie sprawujący władzę porzucają obowiązek „oddawania Bogu co boskie” pojawia się chaos i nieporządek, „chaos i nieporządek zaprowadzony po raz pierwszy przez Lucyfera, jedno z najwspanialszych Bożych stworzeń, który, zwyciężony przez pychę, chlubił się: Nie będę służył”. Obrona państwa to także obrona wiary jego społeczności, na przykład przed atakami islamu, co zdają się dobrze rozumieć nasze obecne władze polityczne.

Tak naprawdę najistotniejsza jest tu kwestia rozeznania celu. Co jest celem ludzkiego życia? Dlaczego istniejemy? Co jest celem istnienia państwa? Społeczne panowanie Chrystusa nie może stać się faktem bez współpracy państwa i Kościoła, bo oba te podmioty istnieją z woli Boga i mają konkretne zadania, które wykraczają poza horyzont doczesności. Dziś, w roku Rocznicy Chrztu Polski prawda ta staje się powoli oczywista zarówno dla najwyższych politycznych władz naszego państwa jak i dla biskupów. Wydaje się, że wielu ludzi wierzących intuicyjnie czuje tę konieczność. Źródłem władzy nie jest bowiem lud. Głosi to dobitnie nauka Kościoła. ”Omnis potentat a Deo – wszelka władza pochodzi od Boga”. To rewolucjoniści ogłosili, że wszelka władza ma źródło w woli ludu. Bardzo długo, popadając w wiele tragicznych błędów, wynajdując wiele zręcznych wykrętów i wybiegów, zapuszczając się w ślepe uliczki ideologii materialistycznej, liberalizmu i naturalizmu społeczność katolicka oczekiwała na chwilę, gdy fałsz ten zostanie publicznie odwołany.

Pewność co do miłości

Każdy rozsądny człowiek wie, że by normalnie funkcjonować, wypełniać swoje zadania, nie potrzeba wcale posiadać dużo rzeczy (dziś chcemy mieć bardzo dużo rzeczy). Potrzebny jest natomiast lad, porządek w rzeczach. Ułożenie ich tak, by nie wpychały się do naszej codziennej życiowej przestrzeni jedna przez drugą, by można było łatwo z nich korzystać. Podobnie jest z władzą. Ona też musi być „dobrze ułożona”. Człowiek wierzący nie może zapominać o hierarchii. Nie można udawać, że nie istnieje szczyt tej hierarchii i tam, na górze „nie ma nikogo”, lub „nie wiadomo, kto tam jest”. To naiwne, krótkowzroczne, infantylne. To drwina z umysłu człowieka.

Jesteśmy jako Polacy szczęśliwym krajem. Mamy przed sobą szalone perspektywy. Bo mamy Ojca i Matkę, o których wiemy, że kochają. Dzieci, które mają rodziców, którzy nie potrafią ich kochać, nie są szczęśliwe. Wciąż chcą udawać kogoś innego. Źle czują się we własnej skórze, usiłują zasłużyć sobie różnymi sztuczkami na miłość. Udowodnić, że na nią zasługują. Czasem robią tysiące głupstw, żeby tylko ktoś, kogo mają za ojca i matkę ich pokochał, lub choćby zwrócił na nie uwagę. Zauważył, że istnieją. Jaki to okropny ból, gdy rodzice nie kochają dzieci, lub kiedy nie potrafią im tego okazać i gdy one sądzą, że nie są kochane.

Z Polakami jest inaczej. Oni – nie wszyscy zapewne, ale wciąż duża grupa – co do miłości mają pewność. Ich Ojciec to Bóg. Ich Matka to Matka Boga. Czy dlatego, że Polacy są lepszymi katolikami niż inni? Nie, nie są lepszymi. Ale nie dali w sobie zabić wiary w Boga, który jest Trójcą, trzema Osobami Boskimi, które łączy miłość. Wiara w Boga osobowego uskrzydla człowieka. Wiara w boga bezosobowego, boga tożsamego z Kosmosem, materią, wiara w zimny absolut, który nie ma twarzy, nie ma serca, który nie potrafi kochać, który ewoluuje i stanie się kiedyś „doskonały”, to nieszczęście. Przytrafia się to nieszczęście różnym pobożnym mędrkom.

Chrystus Król

Skoro zadaniem Kościoła jest wspierać państwo – także broniąc prawdy w polityce, bo nie jest ona przecież zamknięta w sferze ezoterycznej – tak jak zadaniem państwa jest wspierać Kościół, czynnie broniąc praw ludzi wierzących, trzeba włożyć nieco pracy w uporządkowanie podstawowych pojęć dotyczących państwa. W tej dziedzinie panuje bowiem po dziesięcioleciach komunizmu wyjątkowy zamęt. Zarówno prezydent, jak szef rządu, minister Obrony Narodowej, Antoni Macierewicz próbują to nieodzowne porządkowanie pojęć na różnych polach w naszym kraju przeprowadzać. Czasem nawet wobec „jedynych czysto polskich i katolickich” instytucji.

Pełne kościoły podczas rekolekcji przed Świętami Wielkanocnymi, kilometrowe kolejki przed konfesjonałami, ludzie na kolanach przed Bogiem… Czy to wszystko jest bez znaczenia dla życia publicznego w naszym państwie? Wiara sobie, polityka sobie? Nie, politycy, którzy są katolikami także wiedzą, że wiara to nie sentymenty, nie uczucia, przeżycia i nastroje. Mamy Ojca, mamy Matkę. Jesteśmy kochani. Nasz Ojciec jest Bogiem. Nasz Bóg jest Zbawicielem świata. Nasz Zbawiciel jest prawdziwym Królem. Tym, którego nie chcieli Izraelici, którego wyszydzili, zdradzili i ukrzyżowali.

Mamy Matkę, która jest Królową. Zapominamy o tym w chwilach wielkiej udręki. Mało kto być może dziś przypomina sobie, że dziesięć lat temu hołd tej Królowej, w Katedrze Lwowskiej, przed ołtarzem, gdzie modlił się Jan Kazimierz i przyjmował Ją uroczyście jako Królową Polski – dzielił się z Nią swym królestwem – złożył prezydent Lech Kaczyński. Odnowił śluby Jana Kazimierza wobec kardynała Mariana Jaworskiego. Było to 1 kwietnia 2006 roku, w 350. rocznicę Ślubów Lwowskich króla Jana Kazimierza w tej samej katedrze.

Kiedy się ma Ojca i Matkę, gdy Oni są Królem i Królową, i gdy się o tym wie, jest się szczęśliwym narodem. Wielu cudzoziemców tak nas właśnie postrzega, jako ludzi szczęśliwych. Dlatego właśnie, że w Polsce wciąż istnieje, oparte o tę świadomość, poczucie celu życia oraz sensu wysiłku – podejmowanego także na rzecz państwa – hierarchowie porzucają 19 listopada ideologie, które przyplątały się w ostatnich czasach do Kościoła. Radykalnie odpierają pokusę filozoficznego idealizmu. Rozliczają się z ideologicznym potworkiem praw człowieka ignorujących prawa Boga i zarazem z potworkiem nacjonalizmu, skrywającym upodobanie do tradycji bez Boga, do pierwotnego sacrum bez Boga. Można mieć też nadzieję, że niektóre rozgłośnie katolickie w końcu przestaną straszyć i zanudzać słuchaczy tym, że wokół panuje zgnilizna, i jest tak źle, tak beznadziejnie, że nigdy już dobrze być nie może. (Inteligencja zdradziła, politycy zdradzili…) Te zaklęcia w Polsce brzmią fałszywą nutą.

Kościół, który odrzuca posoborowe miazmaty uczy wiernych lojalności wobec państwa. Wiara katolicka daje gwarancję, że miłość do ojczyzny nie będzie czystym sentymentem, a poświęcenie dla państwa nie będzie tylko poświęceniem dla poprawy bytu materialnego, czy godnych warunków życia. Dobre ułożenie hierarchii spraw i celów jest podstawą dla nadziei, która sięga dalej niż codzienne poczucie bezpieczeństwa i pełna miska. Jeśli państwo wspiera misję Kościoła, oddaje Bogu to, co należy do Boga.

Intronizacja Chrystusa w Polsce – czyli przyjęcie Jezusa Chrystusa za Króla i Pana – jest właśnie wypełnieniem tej misji. Nasi rodacy już w 1791 roku, pisząc Konstytucję 3 Maja, nie mieli żadnych problemów ze zrozumieniem tego zaszczytnego obowiązku.

Ewa Polak-Pałkiewicz

Tekst opublikowany w tygodniku Plus Minus (19. XI. 2016 ).


Nauka wspiera dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny

Czy nauka może dać wsparcie dla tak ważnych dla katolika dogmatów, jak Niepokalane Poczęcie i Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny? Okazuje się, że… tak. Takiego przynajmniej zdania jest Elizabeth Scalia – oblatka benedyktyńska, blogerka, autorka artykułów i książek, w tym wydanych po polsku: Obcy bogowie. Ukryte bożki życia codziennego.

Nauka wspiera dogmaty o Niepokalanym Poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny

Wniebowzięcie, Francesco Botticini, XV wiek

Autorka uczęszczając na wykłady z anatomii i fizjologii, choć zachwycała się budową i funkcjonowaniem ciała ludzkiego, stwierdziła w „Our Sunday Visitor”, że „nic, co przedstawiano na wykładzie, nie wywołało u niej głośnej reakcji aż do chwili, gdy przedmiotem studiów stał się proces mikrochimeryzmu.

Gdy tylko profesor zaczął mówić o tym procesie, odezwał się mój katolicki dzwonek:

Ależ to całkowicie tłumaczy Wniebowzięcie! – wypaliłam na głos pośród moich zaskoczonych kolegów i koleżanek ze studiów. Profesor popatrzył na mnie przez chwilę zaintrygowany i powiedział: – Ok-eeej, w każdym razie, w mikrochimeryzmie chodzi o to…

‚Maryja była prawdziwym tabernakulum, w którym Bóg faktycznie nieustannie mieszkał’

 

Dalej autorka zauważa, że mikrochimieryzm „tak głęboko wyjaśnia i usprawiedliwia nasz dogmat, że powinien być włączony do naszej katechezy mariologicznej”, gdyż pozwala to nam docenić fakt, „jak nauka i religia potrafią się uzupełniać i dopełniać nawzajem, i zachwycać w oniemiałym z wrażenia podziwie, że nasz Kościół wyjaśnił tę rzeczywistość bez pomocy mikroskopu dawno temu”.

Czym jest proces mikrochimeryzmu? To „proces, który powoduje, że odrobina komórek żyje w ciele żywiciela, ale są one zupełnie odrębne od niego”. Nie tak dawno media, także w Polsce, obiegła wiadomość, że według naukowców dziecko zostawia w ciele matki „mikroskopijną cząstkę samego siebie”. Co zresztą niesie ze sobą intrygujące implikacje, gdyż „wszystkie te komórki pozostają w niej na zawsze”, a więc także komórki nienarodzonego dziecka, które zostało zabite w wyniku aborcji.

Jakie ma to znaczenie w przypadku Maryi? E. Scalia pisze o tym, że wcześniej po prostu przyjmowała dogmat o Wniebowzięciu i nie próbowała się nawet nad nim zastanawiać, bo przekraczało to jej możliwości. Kiedy dowiedziała się o mikrochimeryzmie „nagle to wszystko nabrało sensu: niewielka ilość komórek Jezusa Chrystusa pozostała w Maryi na całe Jej życie”. Katolicy mają w ograniczonym stopniu takie doświadczenie, kiedy przyjmują Eucharystię, natomiast „Maryja była prawdziwym tabernakulum, w którym Bóg faktycznie nieustannie mieszkał”.

Przytaczając Psalm 16,10 Scalia podkreśla, że ciało Chrystusa nie doznało zepsucia w grobie, a „z tego wynika, że ciało Jego Matki, zawierając ślady komórkowe Boga (a cząstka Boga jest Bogiem całkowicie)” również nie mogło ulec rozkładowi. I tutaj nauka idzie ręka w rękę z teologią, gdyż wynika z tego logicznie, że „ciało Najświętszej Panny, zawierając wewnątrz Chrystusa, nie mogło pozostać na ziemi; oczywiście musiało przyłączyć się do Chrystusa w wymiarze niebiańskim”.

Co więcej, zdaniem autorki, tłumaczy to także inny „bardzo piękny dogmat” katolicki odnoszący się do Maryi, a mianowicie dogmat o Niepokalanym Poczęciu. Przecież skoro wcielenie miało się dokonać przez Maryję, to „naczynie”, które miało do tego celu posłużyć „musiało być z konieczności czyste”. Jak wyjaśnia autorka: „Kiedy argumentujemy, że Maryi jako Arce Nowego Przymierza, miano oszczędzić zmazy grzechu pierworodnego, wiedza o tym, że Chrystus nie tylko skorzystał z Jej ciała, ale miał nieustannie w nim mieszkać, jedynie jeszcze bardziej wspiera tę dobrze uzasadnioną wiarę”. Tak oto wiara i rozum splatają się w „piękną całość”.

Jan J. Franczak

Patriotyczne samozaoranie – Grzegorz Braun

Do jakiego stanu kompletnej dezorientacji musieli doprowadzić się polscy patrioci, żeby sprowadzanie na terytorium Polski obcych wojsk przyjmować jako radosną nowinę i najlepszą gwarancję bezpieczeństwa?

A więc jednak i obecna siła przewodnia narodu – żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji, w praktyce politycznej skłonna jest kierować się mądrością, jaką zostawili nam w spadku towarzysze hegliści: „Wolność to uświadomiona konieczność”. Stosowanie tej zasady we wszystkich dziedzinach życia, którymi władza usiłuje zarządzać, z tygodnia na tydzień staje się coraz bardziej widoczne. Prawne gwarancje bezpieczeństwa życia, majętności i bytu państwowego, wszystkie one podporządkowane są nadal zasadniczym ograniczeniom wypływającym z przekonania rządzących, że nie można i nie należy rozumieć ich tak całkiem dosłownie i nie należy, broń Boże, stawiać ich na ostrzu noża. Mimo więc nieustannych zapewnień o oddaniu tym wartościom, w praktyce granice determinacji władzy w ich zabezpieczaniu wyznaczają aktualne okoliczności, czyli zwyczajna „mądrość etapu”.

I tak w przypadku wyrzuconego do kosza na śmieci prawa anty-aborcyjnego i anty-eugenicznego okazało się, że decyduje dyktat wewnętrznej irredenty na zamówienie zagranicznych filantropów, którzy w ramach „organizatorskiej funkcji prasy” są w stanie wygenerować głos ulicy, ale to bardzo konkretnej ulicy, mianowicie Czerskiej, albo Wiertniczej. To niby tak oczywiste, ale przecież ani rząd warszawski, ani prezydent belwederski nie targną się na takie eksterytorialne świętości jak choćby Fundacja Batorego czy Fundacja Adenauera, bez których cieńszy byłby przypuszczalnie głos „obrońców demokracji”, skupionych obecnie na obronie „kompromisu aborcyjnego”, czy głos sędziów skupionych na obronie „zdobyczy ustrojowych” czasów jaruzelszczyzny.

Okazało się również, że aktualny układ władzy w pełni akceptuje wyznaczanie granic naszej suwerenności przez zewnętrzny dyktat CETA w sferze gospodarczej, czy NATO w sferze militarnej. Tak w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej stale daje się odczuć działanie jakichś tajemniczych, nigdy nie zapisanych w żadnym dzienniku ustaw praw kardynalnych, których sens najlepiej chyba w swoim czasie wyłożył Jego Ekscelencja abp Michalik: „Jestem absolutnie przekonany, że na obecnym etapie nie możemy tego kroku nie uczynić”. Wówczas chodziło akurat o „pojednywanie się” z Moskalami na gwizdek z „GWiazdy śmierci”, a teraz mamy sezon na uprawianie podobnego deklamatorstwa na kierunku ukraińskim. Oczywiście sezon na „dialog z judaizmem”, uprawiany z oddaniem tak przez władzę świecką, jak i duchowną, nigdy się nie kończy, czego rozliczne dowody składali w minionym sezonie niemal wszyscy stojący na narodu czele.

Mimo więc rekordowej w dziejach IIIRP frekwencji patriotycznych fraz i póz w życiu publicznym, co nadal chwyta z serce sporą część stęsknionego za Wielką Polską elektoratu, po raz kolejny okazuje się, że jak to w swoim czasie ujmowali klasycy poprzedniego reżimu: „są takie granice, których przekraczać nie wolno” i generalnie „nie ma odwrotu od socjalizmu”. W tym duchu wypowiadają się niestety autorzy wiodących projektów, mających składać się na całokształt „dobrej zmiany”, pan minister od rolnictwa zatroskany perspektywą „powrotu obszarników”, pani minister edukacji zaniepokojona „wyciekaniem dzieci z systemu” (poprzez szkolnictwo domowe), czy pan wicepremier-minister-od-już-prawie-wszystkiego, Morawiecki-junior, który opowiada o elektrycznych samochodach niczym Baryka-senior o szklanych domach.

Wiara, rodzina i własność Polaków pod rządami PiS pozostają więc bezpieczne, ale przecież tylko w „rozsądnych” granicach. Granice rozsądku przekraczałoby bowiem traktowanie tych wartości jako pryncypialnych i nienaruszalnych, bo wszak pryncypialne znaczenia mają nadal zasady „centralizmu demokratycznego”, „demokratyzmu socjalistycznego” (w nowym opakowaniu retorycznym) i jeszcze na dokładkę „zrównoważonego”, pardon, „odpowiedzialnego rozwoju”. To są niestety frazesy wywodzące się bynajmniej nie z XX-wiecznych tradycji sowieckiego i post-sowieckiego zniewolenia, ale znacznie głębiej zakorzenione w tym, co na Żoliborzu do dziś traktuje się z szacunkiem i z powaga wymawia, a mianowicie w „postępowych tradycjach inteligencji polskiej”. A do tradycji tych należało wszak periodyczne składanie sprawy polskiej na ołtarzu światowej rewolucji, co się do dziś przykrywa lelewelowskim frazesem: „Za wolność waszą i naszą”, nieodłącznie sprzężone z liczeniem na interwencję „aliantów zachodnich”.

Realny sens i skutek takich rachub najlepiej chyba podsumował Bolesław Prus, który wprowadzając na karty „Lalki” starego subiekta Rzeckiego kazał mu niezłomnie wierzyć, że „przecież Napoleon nas nie opuści”. Ironia Prusa nie została najwyraźniej doceniona przez kolejne pokolenia, skoro dziś cała formacja geostrategów o horyzontach starego Rzeckiego wytycza po raz kolejny kierunki naszej polityki zagranicznej. Zadedykujmy im konkluzję tego wątku w „Lalce”: „I cóż się stało?… Świat nie poprawił się, Napoleonidzi wyginęli, a właścicielem sklepu został Szlangbaum”. To ostatnie spostrzeżenie jakże oryginalnie aktualizuje się dziś, gdy w mediach zachodnich wzmiankuje się warszawską aferę reprywatyzacyjną jako ściśle związaną ze sprawą żydowskich roszczeń majątkowych względem Polski. W tym kontekście z lekka upiornie pobrzmiewa hasło: „Miasto jest nasze!”, którym posługują się lansowani przez media szermierze sprawiedliwości i przejrzystości życia publicznego. To jednak najwyraźniej projekt w fazie rozwojowej – polityczny „start-up”, który przyda się jak znalazł w nie tak już dalekich wyborach samorządowych.

A tymczasem od 2017 bezpieczeństwa „wschodniej flanki” mają strzec stacjonujący u nas żołnierze Wielkiej Brytanii, no i Rumunii, z którą, przypomnijmy – wiązał nas sojusz zanim i nas i ich oddano na wieczną sowietyzację. To jednak było dawno. Dziś sytuację geostrategiczną Rumunii dobrze ilustrują z jednej strony przypadki faktycznej eksterytorializacji tamtejszych poligonów przez armię państwa położonego w Palestynie, a z drugiej – ręczne zarządzanie tamtejszą sceną polityczną przez imperialnych rewizorów w rodzaju Victorii Nuland z USA. Więc rumuńscy żołnierze, jeśli rzeczywiście do nas przybędą, to – z całym szacunkiem – w charakterze lokalnej „przyzwoitki”. Notabene: z Wielką Brytanią też mieliśmy sojusz, prawda? Jakie ma podstawy minister Macierewicz, by sądzić, że jemu akurat uda się rozegrać sprawy lepiej od nieboszczyka Becka, trudno dociec. Faktem jest, że ani pozostali ministrowie warszawskiego rządu, ani belwederski prezydent, ani żoliborski prezes nie sprzeciwiają się tej właśnie hucznie odtrąbionej inwazji obcych wojsk, inwazji na własne życzenie. Ba!, nie tylko nie sprzeciwiają się, ale jeszcze reklamują jako odpowiedź na wszelkie pytania o nasze bezpieczeństwo. Nikt, literalnie nikt z całego układu tworzącego dziś fasadę władz III RP niczego w tym planie nie kwestionuje, nikt nie podaje się do dymisji, a wypadało by. Bowiem sam koncept zabezpieczania wolności narodu przez sprowadzanie na nasze terytorium obcych wojsk, to jest albo objaw zbiorowego obłędu, albo akt zdrady stanu. Kto wierzy, że Wielka Brytania wysyła dokądkolwiek jednego żołnierza z autentycznej troski o cudzą suwerenność, ten niczego naprawdę nie zrozumiał i niczego dobrze nie zapamiętał z narodowej historii. A w historii tej wszak nie brakuje przykładów „bratniej pomocy”, która naszym przodkom bokiem wychodziła, przecież i Szwedów w 1655, i Prusaków 1794 niejeden patriota witał z nadzieją, że pomogą dać odpór Moskalom…

Ale przecież entuzjastów „stałej obecności” anglosaskich aliantów w Polsce żadne, zwłaszcza tak odległe w czasie analogie nie przekonają. Możemy więc tylko po raz kolejny podyktować do protokołu votum separatum: kto chce, by Polacy rządzili się sami, u siebie, na swoim, ten nie śmie domagać się wprowadzenia w granice Rzeczypospolitej obcych wojsk. A gdyby naszym tylekroć przeniewierczym „aliantom” istotnie zależało na bezpieczeństwie całej Europy Środkowej, to mają na to prostą receptę: bezwarunkowo wzmacniać Wojsko Polskie. Ale tego jakoś czynić nie chcą, ergo: w rzeczywistości nie chcą wcale suwerennej, ani tym bardziej Wielkiej Polski. Chcą wzmocnienia nad nami zewnętrznej kurateli, a w niedalekiej perspektywie – kolejnego kryzysu kontrolowanego, może nawet pełnowymiarowej wojny (np. z tylekroć już w dziejach ćwiczonym napuszczaniem na nas ukraińskich szowinistów), która prowadzić będzie do zewnętrznej pacyfikacji, następnego „resetu” i nowej „transformacji”. A wszystko to, ma się rozumieć, pod „ochroną” międzynarodowych sił rozjemczych, w które z dnia na dzień przekształcić się mogą wysunięte oddziały „wschodniej flanki NATO”. Wówczas łacno okazać się może, że kadłubowe Księstwo Warszawskie, Królestwo kongresowe, czy nawet PRL, należą do sfery niedościgłych marzeń polskich państwowców.

To oczywiście czarny scenariusz political-fiction, w który nasi żoliborscy stratedzy, dziedzice subiekta Rzeckiego nie uwierzą, póki wszyscy razem nie znajdziemy się za drutami któregoś z „obozów deradykalizacyjnych”, w których służbę wartowniczą pełnić będą znów połączeni szorstką przyjaźnią żołnierze Stanów Zjednoczonych i Rosji, ubrani w jednakowe, błękitne kamizelki ONZ.

Grzegorz Braun

Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa, gdzie znajdziecie różne opinie i spojrzenie na polskie sprawy. Nowy numer już w środę w kioskach!

Kataklizmy i znaki – Grzegorz Kucharczyk

Mądrzy ludzie mówią, że nie ma przypadków, są tylko znaki. Od czasu uderzenia gromu w Bazylikę św. Piotra w feralny dzień ogłoszenia abdykacji Benedykta XVI znaków ciągle przybywa: pękanie pastorału – symbolu władzy pasterskiej – w ręku papieża Franciszka (po raz ostatni podczas pielgrzymki do Sarajewa, wcześniej w Ziemi Świętej), runięcie papieża na ziemię przed obliczem Pani Jasnogórskiej, choć kilkanaście minut wcześniej adoracja Świętej Ikony odbywała się na siedząco. Coraz wyraźniej odczuwane w Rzymie trzęsienia ziemi, które od lata pustoszą Italię, a całkiem ostatnio (30 października) zrujnowały rodzinne miasto Patrona Europy św. Benedykta. Legła w gruzach bazylika jego imienia, w której Służbę Bożą sprawują benedyktyni także w klasycznym rycie Kościoła. Z Nursji benedyktyni zostali wygnani przez Napoleona w 1810 roku. Powrócili w 2000 roku. Teraz przygniótł ich ten dramatyczny znak. Parę dni wcześniej w Rzymie papież Franciszek uroczyście przyjmował Marcina Lutra in effigie.

Coś niedobrego nadciąga – mówią te znaki. A może już nadeszło.

Wielu dojdzie do wniosku, że autor ulega „apokaliptycznemu myśleniu” (choć  przecież Apokalipsa jest w kanonie Pisma). Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że za sprawą Stwórcy niebo (gromy) i ziemia (wstrząsy) o czymś chcą powiedzieć, a właściwie na coś odpowiedzieć. Między znakami mamy bowiem niespotykany w dziejach Kościoła zamach na sakramenty święte (Sakrament Ołtarza i małżeństwa w pierwszej kolejności) w postaci decyzji podejmowanych na synodzie ds. rodziny, a później opisanych w adhortacji Amoris laetita. Dzisiaj z ust wpływowych, najbliższych współpracowników papieża Franciszka słyszymy, że oznacza to dopuszczenie osób rozwiedzionych i żyjących w „związkach cywilnych” do Komunii Świętej (kardynał Kasper).

Jednostronny obraz historii

Mamy zatem do czynienia nie tylko z próbą rehabilitacji rozbicia jedności Kościoła przez protestancką reformację z tłumaczeniem, że Luter „chciał dobrze” i „działał w stanie wyżej konieczności” (tako rzecze w swojej najnowszej książce o twórcy reformacji jego rodak i duchowy brat, kardynał Kasper). Okazuje się, że to mało. Otóż 31 października (w przeddzień nastąpiło zniszczenie rodzinnego miasta św. Benedykta) w Lund dowiedzieliśmy się, dzięki wspólnej katolicko-luterańskiej deklaracji podpisanej przez papieża Franciszka, że „katolicy i luteranie wspólnie ranili jedność Kościoła”.

Jezuicka przebiegłość! Jakże nasi „bracia odłączeni” dali sobie wmówić tak jednostronny obraz historii! Przecież od niemal pięciu wieków wiadomo, że winni są tylko katolicy. Kim był Marcin Luter, gdy rozbijał jedność Kościoła? Księdzem katolickim. Kim był Ulrich Zwingli, twórca reformacji w Szwajcarii? Księdzem katolickim. Kim był Albrecht Hohenzollern, twórca pierwszego państwa luterańskiego? Wielkim mistrzem katolickiego zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Kim był król Anglii Henryk VIII? Katolikiem i już po zerwaniu z Rzymem uważał się, aż do swojej śmierci, za katolika. Kim byli biskupi, którzy (z wyjątkiem jednego) potulnie zatwierdzili tytuł Henryka VIII jako „Głowy Kościoła w Anglii”? Biskupami katolickimi. Z jakiej rodziny wywodził się Jan Kalwin? Z tzw. porządnej, katolickiej rodziny z Noyon (ojciec Kalwina był kościelnym notariuszem). Należy więc uznać, że deklaracja z Lund cofa nas na drodze ekumenicznego dialogu, utrwala niedobre schematy, zamiast otwierać na nowe wyzwania i wytyczać perspektywy prawdziwie owocnego dialogu. Czegóż jednak można było się spodziewać po deklaracji podpisywanej przez duchowego syna św. Ignacego z Loyoli – głównego szermierza kontrreformacji?

Ale żarty i ironia na bok. Odbrązawiacze „duchowego dorobku” reformacji podkreślają, że były co prawda „pewne nieprzyjemne incydenty”, wszakże ciąg wydarzeń rozpoczętych w 1517 roku przez Lutra, doprowadził do duchowego „ubogacenia” i był – jak ostatnio słyszymy – „działaniem w stanie wyższej konieczności”.

Dramatyczne „incydenty”

Reformacja była ciosem w Ciało Chrystusowe. W te mistyczne – czyli w Kościół – i w te jak najbardziej realne – w Najświętszy Sakrament. Jego systematyczne profanowanie przez zwolenników reformacji to właśnie te „dramatyczne incydenty”, o których przelotnie wspominają tak aktywni dzisiaj po stronie kościelnej rozmaici advocati diaboli.

Wspomnijmy więc dwa, bardzo konkretne „incydenty”. Cytuję dwa fragmenty książek nie należących bynajmniej do kategorii katolickiej apologetyki.

Pierwszy dotyczy napadu protestanckiego tłumu na katolicką katedrę w Antwerpii na początku antyhiszpańskiej rewolty w drugiej połowie szesnastego wieku: „Wysoko nad głównym ołtarzem znajdował się wizerunek Zbawiciela wyrzeźbiony w drewnie i umieszczony między figurami dwóch łotrów, z którymi go ukrzyżowano. Motłochowi udało się zarzucić sznur na szyję Chrystusa i ściągnąć go w dół. A potem ludzie rzucili się na Niego z toporami i młotami rozbijając na tysiące kawałków. Oszczędzono obu łotrów, jakby mieli być świadkami dokonującego się u ich stóp gwałtu”. I dalej: „Gwałtom dokonywanym przez świętokradców towarzyszyły niegodne postępki, które mogły świadczyć o ich pogardzie do dawnej wiary. Pewien naoczny świadek powiada, że wzięli z ołtarza opłatek [Najświętszy Sakrament – G.K.] i włożyli papudze do dzioba. Inni zbierali na stos obrazy świętych i podpalali je lub też kładli na nich kawałki zbroi i deptali. Inni zakładali szaty skradzione z kościołów i biegali w nich po ulicach. Inni jeszcze smarowali księgi [liturgiczne] masłem, by łatwiej się paliły” (A. Wheatcorft, Habsburgowie, tł. B. Sławomirska, Kraków 2000, s. 114).

Drugi fragment opisuje instalację nowego protestanckiego porządku w Genewie: „Odbywa się to wszystko w  dość niespokojnej atmosferze: w roku 1532 jeden z obrazów Maryi Panny krwawi z ran, jakie mu zadano. Przeniesiony do kościoła Świętej Magdaleny w Genewie staje się przedmiotem kultu, zaskakującego w tym czasie Reformacji. 1 maja 1534 roku zostaje natomiast okaleczony posąg świętego Antoniego, któremu celowo wydłubuje się oczy. 8 sierpnia 1535 roku rozgrywa się scena prawdziwego zbiorowego szaleństwa, podczas której młodzi ludzie niszczą obrazy i przedmioty kultu, krzycząc: „Mamy bogów księżowskich, czy chcecie ich trochę?”. Tłum porywa następnie pięćdziesiąt konsekrowanych hostii i daje je do zjedzenia psu” (B. Cottret, Kalwin, tł. M. Milewska, Warszawa 2000, s. 131).

I teraz pytanie: do jakiego „duchowego ubogacenia”, do jakiej „odnowy Kościoła” mogło wieść zjawisko historyczne, które rozpoczynało się w ten sposób? Jakie „nadużycia” chciano w ten sposób zlikwidować? I dlaczego temu wszystkiemu towarzyszyły łzy Matki?

Grzegorz Kucharczyk

Za „dary reformacji” już dziękujemy – Grzegorz Braun

Przypominamy felieton Grzegorza Brauna z 51. numeru magazynu „Polonia Christiana”. Gdy oddawano tamten numer do druku, informacje o planowanej wizycie papieża w rocznicę reformacji odbierano jeszcze jako co najmniej „niewiarygodne”. Dziś wiemy już, że Franciszek rzeczywiście poleciał do Szwecji. Mimo tego przypominamy argumenty Brauna, opublikowane latem tego roku:

Anonsowany oficjalnie udział papieża Franciszka w „ekumenicznym spotkaniu” w Lund, gdzie dziesięć tysięcy katolików i luteran zaangażowanych w działalność na rzecz pokoju, zwalczania skutków ocieplenia klimatu i pomagających uchodźcom ma uczestniczyć między innymi we wspólnym dziękczynieniu za „dary reformacji”, to wiadomość tchnąca tak głębokim absurdem, że zrazu trudno ją było traktować inaczej niż jako ponury żart, mimochodem trafiający w istotę problemu, jakim dla współczesnego Kościoła są ekumaniacy. Niestety to nie Radio Erewań, a Radio Watykańskie nadaje w poważnym tonie takie właśnie kawałki, które przyprawiają normalnego, przywiązanego do Tradycji i usiłującego zachować ostatki szacunku do hierarchii katolika nie tylko o głęboki smutek, ale i o – nie ma co owijać w bawełnę – wzbierający gniew.

Oczywiście zawsze warto brać pod uwagę możliwość manipulacji – w medialnym przekazie nie od wczoraj normą jest wszak fałszowanie sensów i nadinterpretacje intencji Stolicy Apostolskiej. Wszelkie złudzenia rozwiewa jednak lektura dokumentów przygotowanych już zawczasu na tę okoliczność – skromnej objętości tekst ekumenicznej quasi‑liturgii zatytułowany Wspólna modlitwa oraz obszerne opracowanie quasi‑teologiczno‑historyczne pod tytułem Od konfliktu do komunii. Luterańsko‑katolickie wspólne upamiętnienie Reformacji 2017 – sygnowanych pospołu przez liderów Światowej Federacji Luterańskiej i Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Choć słowo „prawda” pada tam na co drugiej stronie, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z potężną manifestacją czegoś wręcz przeciwnego.

Byłoby pół biedy, gdyby autorzy poprzestali na pseudoteologicznym mętniactwie – rozpoznawalnym znaku markowym JE kardynała Kocha, który pokazał już wszak nie raz, jak dalece obojętne lub nieznane są mu fakty historyczne i normy logicznego wywodu (a to między innymi w ubiegłorocznej „refleksji” na temat „dialogu z judaizmem” opublikowanej na pięćdziesięciolecie deklaracji Nostra aetate). Gdybyż więc autorzy w ogóle odpuścili sobie omawianie tak zwanej reformacji w jej realnym, dziejowym wymiarze, wówczas moglibyśmy krytykować ich za oderwane od rzeczywistości teoretyzowanie przy jednoczesnym abstrahowaniu od faktografii. Oni jednak poświęcili zdarzeniom z przeszłości cały osobny rozdział zatytułowany szumnie – a jak się okazuje, całkowicie bez pokrycia – Szkic historyczny luterańskiej reformacji i katolickiego responsu, w którym dają pokaz już nie tylko hipokryzji, ale i zakłamania.

Jakże bowiem można poświęcić sprawie całych kilkadziesiąt stron, a słowem nie napomknąć o tym, co było naczelną zasadą organizacyjną i podstawową praktyką działania rewolucji protestanckiej, a mianowicie o rabunkach i wojnach. Zmilitaryzowana i upolityczniona przemoc była wszak podstawowym narzędziem, bez którego ten wielki projekt nigdy nie ruszyłby z miejsca. Bez zbrojnego ramienia władzy świeckiej księgi Lutra nigdy nie zbłądziłyby pod żadne strzechy. A skąd finanse na walkę z „papizmem”? Oczywiście z grabieży: „przekształcenia własnościowe” na masową skalę, w pierwszej kolejności konfiskata dóbr klasztornych, a w ślad za tym odebranie majątku wszystkim, którzy ośmielili się stanąć w obronie Kościoła – to przecież pierwsze, założycielskie akty wszystkich bez wyjątku protestanckich reżimów.

Pisać zatem o niuansach interpretacyjnych i kontrowersjach doktrynalnych dotyczących na przykład „odpustów” czy „usprawiedliwienia”, a nie wspomnieć przy tym o politycznym wymiarze i tragicznych konsekwencjach buntu Lutra – to jak pisać o idei marksizmu‑leninizmu, a nie wspomnieć o horrorze rewolucji bolszewickiej. Pisać o gwałtownym rozwoju teologii protestanckiej, a nie mówić o masowych mordach, ekspropriacjach, prześladowaniach i trwałej dewastacji całego łacińskiego świata – to jakby pisać o różnicach między młodym Marksem a starym, nie wspominając przy tym o realiach i praktyce sowietyzmu w XX wieku. Autorzy Od konfliktu do komunii tak właśnie postępują – powielają stare klisze propagandowe z fałszywą wizją „protestantyzmu” jako rewolucji, jakoby przede wszystkim moralnej a jednocześnie oddolnej, jakiegoś ruchu ludowego, rzekomo spontanicznego buntu skrzywdzonych i oszukanych mas – gdy w rzeczywistości był to przede wszystkim bunt zdemoralizowanych elit, którym nauka Lutra przydała się, owszem, jako ideologia legitymizująca gigantyczny „skok na kasę”.

Ciekawa rzecz, że takie właśnie oblicze rewolucji protestanckiej – jako projektu „nowego wspaniałego świata” opartego na sile militarnej i politycznej, istotowo antychrześcijańskiego – manifestuje się w sposób całkiem otwarty (z obfitości serca usta mówią) w tak ważnej dla samych heretyków formie „upamiętnienia”, jaką jest słynna genewska Ściana Reformacji – gdzie obok centralnej dla lokalnej tradycji postaci Kalwina, na poczesnych miejscach znalazło się między innymi dwóch wojaków, bynajmniej nie subtelnych teologów: lord‑protektor Cromwell i admirał de Coligny (który byłby może został francuskim Cromwellem, gdyby kontrrewolucja nie wykazała się refleksem). Otóż w całym tym rozległym, quasi‑socrealistycznym monumencie, wśród dziesiątków pomników i pomniczków heretyckich liderów (z Polaków, chwała Bogu, ma tu swoje popiersie jeden tylko Jan Łaski), trudno dopatrzeć się bodaj jednego znaku Krzyża Chrystusowego (sic).

Tymczasem bowiem protestantyzm zrobił już swoje i na naszych oczach schodzi ze sceny. Rewolucja światowa w ramach mądrości kolejnych etapów sięga po coraz to nowe ideologie – wszystkie one jednak czerpią z tamtego zatrutego źródła. Jak bez niedomówień wykłada ksiądz profesor Tadeusz Guz: Wspólnym mianownikiem wszystkich ideologii nowoczesności jest ich wrogie antykościelne i antykatolickie oblicze oraz ich żywotna relacja z protestantyzmem. Nikt tak nie próbował satanizować Boga jak Marcin Luter. Zatem jesienią w szwedzkim Lundzie przystoi, owszem, jedna intencja nie dosyć chyba omodlona: o spokój duszy dzielnego Nilsa Dacke i wszystkich innych skandynawskich męczenników. A kto się tam wybiera dziękować za „dary reformacji”, ten przejawia poważny deficyt ducha lub intelektu – tertium non datur – brak wiedzy albo uczciwości.

Grzegorz Braun 

Tekst opublikowano pierwotnie w 51. numerze magazynu “Polonia Christiana”

 

 

Przedruk materiałów zastrzeżonych przez Autora tekstu źródłowego bądź strony źródłowej, dozwolony jedynie po uzyskaniu stosownej zgody Autora.

 

Opinie wyrażane w tekstach publikowanych na łamach BIBUŁY są własnością autorów i niekoniecznie muszą odpowiadać opiniom wyrażanym przez Redakcję pisma BIBUŁY oraz Serwis Informacyjny BIBUŁY.

 

UWAGI, KOMENTARZE:

Wszelkie uwagi odnośnie tekstów, które publikowane były pierwotnie w innych mediach, prosimy kierować pod adresem redakcji źródłowej.
Uwagi do Redakcji BIBUŁY prosimy kierować korzystając z formularza [tutaj]

Bp. Schneider: Neokatechumenat to protestancko-żydowska wspólnota wewnątrz Kościoła, jedynie z katolicką dekoracją

Jest to fragment wywiadu jaki przeprowadził z Jego Ekscelencją x. bp Atanazym Schneiderem Pan Daniel Fülep z John Henry Newman Center of Higher Education. Dotyczył on różnych spraw, w tym też odnośnie Neokatechumenatu.

(…)

Pan Fülep: (…) istnieją pewne nowe współczesne ruchy , które są silnie wspierane. Jednym z nich jest wspólnota Kiko. Jaka jest Twoja opinia na temat Neokatechumenatu? [11]

Jego Ekscelencja bp Schneider: To bardzo złożone i smutne zjawisko. Mówiąc otwarcie: jest to koń trojański w Kościele. Znam ich bardzo dobrze, ponieważ byłem u nich delegatem biskupim przez kilka lat w Kazachstanie, w Karagandzie. Również uczestniczyłem w ich Mszach i spotkaniach i czytałem pisma Kiko, ich założyciela, więc znam ich dobrze. Jeśli mówić otwarcie bez dyplomacji, muszę stwierdzić: Neokatechumenat to protestancko-żydowska wspólnota wewnątrz Kościoła, jedynie z katolicką dekoracją. Najbardziej niebezpieczny aspekt dotyczy Eucharystii, ponieważ jest ona sercem Kościoła. Kiedy serce jest w złym stanie, całe ciało jest w złym stanie. Dla Neokatechumenatu, Eucharystia jest jedynie braterską ucztą. To protestanckie, typowo luterańskie podejście. Odrzucają pojęcie i nauczanie Eucharystii jako prawdziwej ofiary. Uważają nawet, że tradycyjne nauczanie i wiara Eucharystię jako ofiarę nie jest chrześcijańska, lecz pogańska. To zupełny absurd, to typowo luterańskie, protestanckie. Podczas ich liturgij eucharystycznych traktują Najświętszy Sakrament w tak banalny sposób, że czasem jest to aż straszne. Podczas przyjmowania Komunii siedzą, gubią fragmenty gdyż nie przykładają do nich uwagi, a po Komunii tańczą zamiast się modlić i adorować Jezusa w ciszy. To zupełnie światowe i pogańskie, naturalistyczne.

Drugim niebezpieczeństwem jest ich ideologia. Główną ideą Neokatechumenatu, według założyciela Kiko Argüello jest: Kościół prowadził życie idealne tylko do Konstantyna w IV wieku, tylko wtedy był właściwie prawdziwy Kościół. Wraz z Konstantynem Kościół zaczął degenerować: degeneracja doktrynalna, liturgiczna i moralna. Swoje dno degeneracji doktryny i liturgii Kościół osiągnął wraz z dekretami Soboru Trydenckiego. Tymczasem prawda jest odwrotna: były to czasy świetności w historii Kościoła dzięki klarownej doktrynie i dyscyplinie. Według Kiko, od IV wieku do II Soboru Watykańskiego trwały ciemne wieki w Kościele. To herezja, ponieważ to tak jakby mówić że Duch Święty opuścił Kościół. I jest to typowo sekciarskie i zgodne z linią Marcina Lutra, który uważał że aż do niego Kościół był w ciemności i tylko dzięki niemu pojawiło się światło w Kościele. Pozycja Kiko jest fundamentalnie taka sama, z tym tylko że Kiko postuluje wieki ciemne Kościoła od Konstantyna do II SW. Oni źle interpretują II Sobór Watykański. Uważają że są apostołami V II. Wszystkie swoje heretyckie praktyki uzasadniają Soborem. To wielkie nadużycie.

 

Jak taka wspólnota mogła być oficjalnie uznana przez Kościół?

To kolejna tragedia. Ustanowili silne lobby w Watykanie co najmniej trzydzieści lat temu. Jest i inne oszustwo: przy wielu okazjach przedstawiają biskupom wielkie owoce nawróceń i powołań. Wielu biskupów jest zaślepionych owocami, i nie widzą błędów, nie badają ich. Mają oni duże rodziny, mają wiele dzieci, i wysokie standardy moralne w życiu rodzinnym. To są, oczywiście, dobre rezultaty. Istnieją też jednak przesadne naciski na rodziny by mieć maksymalną liczbę dzieci. To nie jest zdrowe. Mówią, akceptujemy Humane Vitae, i to jest, oczywiście, dobre. Ale w rzeczywistości jest to iluzja, bo istnieje dziś na świecie również wiele grup protestanckich o wysokich standardach moralnych, mających wiele dzieci i protestujących przeciwko ideologi gender, homoseksualizmowi, i które również akceptują Humane Vitae. Ale dla mnie to nie jest decydującym kryterium prawdy! Istnieje też wiele wspólnot protestanckich, które nawracają wielu grzeszników, ludzi którzy żyli w nałogach takich jak alkoholizm czy narkotyki. Więc owoce nawróceń nie są dla mnie kryterium decydującym i nie będę zapraszał tych dobrych grup protestanckich nawracających grzeszników i mających wiele dzieci do diecezji by prowadzili apostolat. To iluzja wielu biskupów, zaślepionych tak zwanymi owocami.

Za: Rzymski Katolik (25 kwietnia 2016)

Wyszukane i przypomniane przez: Strona prof. Mirosława Dakowskiego (21.10.2016)

Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana

Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana

19 listopada w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach będzie miała miejsce wyjątkowa uroczystość.  Jej kulminacyjnym punktem będzie liturgia Mszy św. o godz. 12.00. Przed Panem Jezusem wystawionym w Najświętszym Sakramencie zostanie proklamowany Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana. Oto jego tekst:

Nieśmiertelny Królu Wieków, Panie Jezu Chryste, nasz Boże i Zbawicielu! W Roku Jubileuszowym 1050-lecia Chrztu Polski, w roku Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia, oto my, Polacy, stajemy przed Tobą [wraz ze swymi władzami duchownymi i świeckimi], by uznać Twoje Panowanie, poddać się Twemu Prawu, zawierzyć i poświęcić Tobie naszą Ojczyznę i cały Naród.

 

Wyznajemy wobec nieba i ziemi, że Twego królowania nam potrzeba. Wyznajemy, że Ty jeden masz do nas święte i nigdy nie wygasłe prawa. Dlatego z pokorą chyląc swe czoła przed Tobą, Królem Wszechświata, uznajemy Twe Panowanie nad Polską i całym naszym Narodem, żyjącym w Ojczyźnie i w świecie.

 

Pragnąc uwielbić majestat Twej potęgi i chwały, z wielką wiarą i miłością wołamy: Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych sercach  – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych rodzinach – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych parafiach – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych szkołach i uczelniach – Króluj nam Chryste!

 

–       W środkach społecznej komunikacji – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych urzędach, miejscach pracy, służby i odpoczynku – Króluj nam Chryste!

 

–       W naszych miastach i wioskach – Króluj nam Chryste!

 

–       W całym Narodzie i Państwie Polskim – Króluj nam Chryste!

 

Błogosławimy Cię i dziękujemy Ci Panie Jezu Chryste:

 

–       Za niezgłębioną Miłość Twojego Najświętszego Serca ­– Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za łaskę chrztu świętego i przymierze z naszym Narodem zawarte przed wiekami – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za macierzyńską i królewską obecność Maryi w naszych dziejach – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za Twoje wielkie Miłosierdzie okazywane nam stale – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

–       Za Twą wierność mimo naszych zdrad i słabości – Chryste nasz Królu, dziękujemy!

 

Świadomi naszych win i zniewag zadanych Twemu Sercu przepraszamy za wszelkie nasze grzechy, a zwłaszcza za odwracanie się od wiary świętej, za brak miłości względem Ciebie i bliźnich. Przepraszamy Cię za narodowe grzechy społeczne, za wszelkie wady, nałogi i zniewolenia. Wyrzekamy się złego ducha i wszystkich jego spraw.

 

Pokornie poddajemy się Twemu Panowaniu i Twemu Prawu. Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie osobiste, rodzinne i narodowe według Twego prawa:

 

–       Przyrzekamy bronić Twej świętej czci, głosić Twą królewską chwałę –  Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy pełnić Twoją wolę i strzec prawości naszych sumień –  Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy troszczyć się o świętość naszych rodzin i chrześcijańskie wychowanie dzieci – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy budować Twoje królestwo i bronić go w naszym narodzie – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

–       Przyrzekamy czynnie angażować się w życie Kościoła i strzec jego praw – Chryste nasz Królu, przyrzekamy!

 

Jedyny Władco państw, narodów i całego stworzenia, Królu królów i Panie panujących! Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rządzących Polską. Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowały rządy sprawiedliwie i stanowiły prawa zgodne z Prawami Twoimi.

 

Chryste Królu, z ufnością zawierzamy Twemu Miłosierdziu wszystko, co Polskę stanowi, a zwłaszcza tych członków Narodu, którzy nie podążają Twymi drogami. Obdarz ich swą łaską, oświeć mocą Ducha Świętego i wszystkich nas doprowadź do wiecznej jedności z Ojcem.

 

W imię miłości bratniej zawierzamy Tobie wszystkie narody świata, a zwłaszcza te, które stały się sprawcami naszego polskiego krzyża. Spraw, by rozpoznały w Tobie swego prawowitego Pana i Króla i wykorzystały czas dany im przez Ojca na dobrowolne poddanie się Twojemu panowaniu.

 

Panie Jezu Chryste, Królu naszych serc, racz uczynić serca nasze na wzór Najświętszego Serca Twego.

 

Niech Twój Święty Duch zstąpi i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi. Niech wspiera nas w realizacji zobowiązań płynących z tego narodowego aktu, chroni od zła i dokonuje naszego uświęcenia.

 

W Niepokalanym Sercu Maryi składamy nasze postanowienia i zobowiązania. Matczynej opiece Królowej Polski i wstawiennictwu świętych Patronów naszej Ojczyzny wszyscy się powierzamy.

 

Króluj nam Chryste! Króluj w naszej Ojczyźnie, króluj w każdym narodzie – na większą chwałę Przenajświętszej Trójcy i dla zbawienia ludzi. Spraw, aby naszą Ojczyznę i świat cały objęło Twe Królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju.

 

*  *  *

Oto Polska w 1050. rocznicę swego Chrztu
uroczyście uznała królowanie Jezusa Chrystusa.

Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen. 

 

 Źródło: episkopat.pl

 

 

Grzegorz Górny po spotkaniu w Asyżu: duchownym przewodnikiem jakiej religii jest Zygmunt Bauman?

W 30. rocznicę ekumenicznego spotkania modlitewnego duchowi przywódcy różnych wyznań na czele z papieżem ponownie zgromadzili się w rodzinnej miejscowości świętego Franciszka. Wśród nich był major-profesor Zygmunt Bauman. Co tam robił?

Uznawany na świecie filozof ma w swojej biografii nieznaną zbyt dobrze poza Polską kartę. Chodzi oczywiście o jego służbę w komunistycznych formacjach, które zwalczały antykomunistyczne podziemie niepodległościowe. Ponadto swoje studia rozpoczynał w Związku Sowieckim.

Po opuszczeniu szeregów KBW Bauman zajął się nauką, będąc jednym z twórców postmodernistycznych koncepcji. Przyniosło mu to niezwykłą popularność w zdominowanym przez lewicę współczesnym świecie nauki. Co robił i kogo reprezentował na międzyreligijnym spotkaniu w Asyżu?

Postać oświeconego profesora lansującego postmodernistyczne tezy niezbyt pasuje do spotkania przedstawicieli katolicyzmu, prawosławia, protestantyzmu, judaizmu, islamu czy buddystów.

Jak informuje redaktor Grzegorz Górny, Zygmunt Bauman nie był na tegorocznym spotkaniu w Asyżu anonimowym gościem drugiego planu. „Podczas ceremonii otwarcia wygłosił – obok m.in. patriarchy Konstantynopola Bartłomieja I – jedno z kilku głównych przemówień” – informuje dziennikarz. Były funkcjonariusz komunistycznego aparatu terroru siedział blisko Ojca Świętego, a przez chwilę Franciszka i Baumana oddzielała zaledwie jedna osoba.

Profesor Bauman w swoim wykładzie mówił o rewolucji kulturalnej i przejściu od społeczeństw pierwotnych, przez narodowe po globalne. Chwalił również papieża za jego wkład w integrację narodów.

„Jedno w tym wszystkim pozostaje tylko nie do końca jasne: jakiej religii przewodnikiem duchowym jest Zygmunt Bauman?” – pyta Grzegorz Górny.

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-10-10)


Obrony życia nie będzie! Sejm zdominowany przez PiS odrzucił projekt „Stop Aborcji”

Podczas czwartkowego głosowania posłowie odrzucili w II czytaniu obywatelską inicjatywę ustawodawczą „Stop Aborcji”. Nie ma mowy o zaskoczeniu, bowiem już w środę komisja sprawiedliwości – zdaniem wielu zwołana i pracująca niezgodnie z regulaminem parlamentu – zaopiniowała odrzucenie projektu w całości.

Sejm głosował za odrzuceniem projektu „Stop Aborcji”. Za odrzuceniem, a więc przeciw życiu głosowało 352 posłów (186 z PiS, 115 z PO, 14 z Kukiz’15, 29 z .Nowoczesnej, 2 z PSL, 4 z ED, 2 z WiS).

Przeciw odrzuceniu, a więc za powrotem projektu do komisji sprawiedliwości, głosowało 58 posłów (32 z PiS, 15 z Kukiz’15, 8 z PSL, 1 z WiS, 2 niezrzeszonych). 18 wstrzymało się.

Podczas pytań poprzedzających głosowanie, poseł Robert Winnicki złożył wniosek o odroczenie obrad Sejmu z powodu rażących nieprawidłowości w środowych pracach komisji sprawiedliwości oraz w prowadzeniu nocnego czytania przez wicemarszałka Tyszkę (Kukiz’15). Zdaniem posła-narodowca czytanie było nieprawne. Winnicki zaapelował o głosowanie w obronie życia. Sejm odrzucił wniosek lidera Ruchu Narodowego o odrodzenie obrad. Marszałek nie zarządził również przerwy, jakiej domagała się opozycja.

Poseł Anna Maria Siarkowska (Kukiz’15) w momencie przeznaczonym na zadawanie pytań stwierdziła, że projekt „Stop Aborcji” jest dobry i potrzebny, gdyż likwiduje dyskryminację obywateli w okresie prenatalnym, bądź ze względu na niepełnosprawność, bądź przestępcze działania jednego z rodziców. Zakaz aborcji porównała do przełomu, jakim w XIX wieku było zniesienie niewolnictwa w USA. Apelowała o poparcie życia.

Przedstawiciel komitetu „Stop Aborcji”, dr Joanna Banasiuk, przypomniała, że przedstawiając projekt dwa tygodnie temu apelowała o merytoryczną dyskusję nad rozwiązaniami popartymi przez blisko 500 tys. Polaków. Wtedy też deklarowała pełną gotowość do dyskusji nad poszczególnymi zapisami projektu. Dr Banasiuk zapytała, co się stało, że w pośpiechu i bez wcześniejszego informowania wnioskodawców, sejmowa komisja sprawiedliwości zdecydowała o odrzuceniu projektu.

Ten projekt od 23 września się nie zmienił – stwierdziła Joanna Banasiuk z Instytutu Ordo Iuris. – Z pozycji silniejszego, zdeptali państwo nadzieje tych, którzy są dyskryminowani. (…) To co państwo zrobili to przemoc silniejszych wobec najsłabszych – dodała. Jak zauważyła, odrzucenie projektu nie ma nic wspólnego z poszanowaniem praw człowieka.

Działanie PiS określiła jako lekceważenie społeczeństwa obywatelskiego, mechanizmów demokracji bezpośredniej oraz kobiet chcących pełnej obrony życia. Przypomniała, że inicjatywa zakładała pełen pakiet pomocowy dla kobiet w trudnej sytuacji i wbrew medialnym kłamstwom nie zakazuje badań prenatalnych i nie zmienia ich zasad (w tym nie zakłada karania lekarzy w razie śmierci dziecka). Zasady odpowiedzialności lekarza prowadzącego ciążę, zgodnie z zapisami „Stop Aborcji”, nie różnią się od wszelkich innych (a więc nie ciążowych) sytuacji medycznych.

Ponadto dr Banasiuk przypomniała, że ustawa nie ma na celu karania kobiet, a chodzi jedynie o nadanie odpowiedniego statusu ciąży i pełną ochronę życia poczętego. Przedstawiciel inicjatywy ustawodawczej przypomniała tzw. wypadek wrocławski, w którym surogatka po odstąpieniu przez klienta „zamawiającego dziecko” od umowy, doprowadziła do śmierci dziecka w 9 miesiącu ciąży! Zgodnie z obecnym prawem nie poniosła żadnej odpowiedzialności.

Aborcja to rzeź niewinnych dzieci, piekło kobiet i moralna kompromitacja mężczyzn – zauważyła przedstawiciel Instytutu Ordo Iuris, apelując o dalsze prace nad projektem i tworzenie prawa zgodnego z moralnością. Posłowie PiS pozostali obojętni na jej słowa.

Powołując się na regulamin Sejmu, dr Joanna Banasiuk złożyła autopoprawkę zakładającą zniesienie odpowiedzialności kobiet dokonujących aborcji. To właśnie ten punkt budził największe zastrzeżenia rządzących i episkopatu.

Marszałek Kuchciński odrzucił autopoprawkę stwierdzając, iż jest na to za późno. Przypomnijmy – wnioskodawcy nie mieli możliwości zabrania głosu podczas środowego posiedzenia komisji sprawiedliwości. Z marszałkiem Sejmu zgodził się z nim prezes PiS.

Jarosław Kaczyński złożył wniosek formalny o przerwę (odrzucony). Stwierdził, że chociaż odnosi się z szacunkiem do osób popierających inicjatywę „Stop Aborcji”, to nie zgadza się z przedstawianą argumentacją i skutek wprowadzenia proponowanego prawa będzie odwrotny od zamierzonego.

Następnie głos zabrała premier Beata Szydło. Sprostowała zarzut, jakoby nie głosowała podczas I czytania. Wtedy poparła projekt „Stop Aborcji”. Wyraziła poparcie dla ochrony życia, ale też również szacunek dla „różnych poglądów i różnych głosów”. Zaapelowała o studzenie emocji, deklarując, że jej rząd zrobi wszystko by chronić życie.

Premier zaprezentowała trzy zobowiązania rządu w sprawie obrony życia:

– program wsparcia dla rodzin i matek, które zdecydują się na urodzenie dzieci z tzw. trudnych ciąż, program wsparcia dla rodzin wychowujących dzieci niepełnosprawnych, program wsparcia dla kobiet, które donoszą trudne ciążę

– zabezpieczanie środków w budżecie na realizację programów

– kompleksowa akcja informacyjna wspierająca i promująca ochronę życia

Projekty ustaw mają  być przedstawione do końca miesiącu. Premier zaprosiła do prac wszystkich, nawet zwolenników aborcji.

MWł

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-10-06)


Wojciech Cejrowski do posłów: od dziś krew tych dzieci bryzgać będzie na wasze sumienia

Wojciech Cejrowski w facebookowym wpisie odniósł się do poselskiej decyzji o odrzuceniu podczas obrad sejmowej komisji w całości obywatelskiego projektu „Stop aborcji”. Znany podróżnik przypomniał także parlamentarzystom słowa zaczerpnięte z 25 rozdziału Ewangelii świętego Mateusza.

We środę sejmowa komisja na wniosek posła Prawa i Sprawiedliwości odrzuciła obywatelski projekt ustawy wprowadzający pełną ochronę życia każdego dziecka.

Do tej skandalicznej decyzji krytycznie odniósł się na Facebooku Wojciech Cejrowski. Znany podróżnik napisał:

DO POSŁÓW:
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40)

Posłowie PiS zbierali głosy po kościołach, a dziś chcą odrzucić projekt zakazujący aborcji.
Stwierdzili, że jednak wolno mordować wybrane dzieci – bo to, bo tamto…
Panie i Panowie posłowie, od dziś krew tych dzieci bryzgać będzie na wasze sumienia: Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych…

luk

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-10-06)


Media: Kaczyński do posłów PiS o „dyscyplinie moralnej” i kroku w tył w obronie życia

Przed sejmowym głosowaniem w sprawie obywatelskiego projektu „Stop Aborcji”, Jarosław Kaczyński, miał zaapelować do posłów swojej partii o „dyscyplinę moralną”. Prezes PiS miał też mówić, że  w kwestii ochrony życia „teraz trzeba zrobić krok do tyłu, aby później zrobić dwa kroki naprzód”.

Przebieg czwartkowego posiedzenia klubu PiS relacjonuje portal 300polityka.pl. Jarosław Kaczyński, przed sejmowymi głosowaniami w sprawie projektu ustawy zakazującego aborcji, miał apelować do posłów o „dyscyplinę moralną”. Lider PiS przypominał też posłom, którzy dwa tygodnie temu podzielili się w sprawie aborcji, że klub ma być jedną grupą i nie może dać się wewnętrznie podzielić.

Jak informuje portal, Kaczyński miał też w kontekście wprowadzenia pełnej ochrony życia zapowiedzieć, że „teraz trzeba zrobić krok do tyłu, aby później zrobić dwa kroki naprzód”.

Prezes PiS podkreślił również, że premier Beata Szydło wprowadzi do budżetu rozwiązania, które sprawią, że zwiększą się środki np. dla matek rodzących dzieci w trudnych warunkach materialnych.

Źródło: 300polityka.pl

MA

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-10-06)


Mariusz Dzierżawski: Jarosław Kaczyński szczerze uważa, że chore dzieci trzeba abortować

Szef fundacji PRO-Prawo do życia, Mariusz Dzierżawski nie wierzy w zapewnienia premier Beaty Szydło. Przewiduje, że wyborcy PiS odwrócą się od tej partii, bowiem kroczy ona ścieżką Platformy Obywatelskiej.

 To nie jest pierwsze głosowanie, które jako zwolennicy pro-life przegraliśmy w Sejmie. Będziemy walczyć dalej, chcemy pełnej ochrony życia – powiedział po sejmowym głosowaniu Mariusz Dzierżawski, jeden z przedstawicieli wnioskodawców.

Zapytany o obietnice premier Beaty Szydło, która zapewniła, że rząd w trybie ekspresowym zajmie się teraz przygotowaniem własnej ustawy o aborcji, stwierdził, że Platforma Obywatelska również kiedyś była partią konserwatywną, a dziś część jej posłów domaga się skrajnej liberalizacji prawa do zabijania dzieci.

Dzierżawskiego zapytano również o to, czego w ostatniej chwili przestraszył się Jarosław Kaczyński. –Nie sądzę, by Jarosław Kaczyński się czegoś przestraszył. To przecież doświadczony, odważny polityk, który potrafi zarządzać kryzysami. Sądzę, że on po prostu szczerze uważa, że chore dzieci trzeba abortować – podsumował Dzierżawski.

kra

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-10-06)


Kolejne poruszające przemówienie Joanny Banasiuk – poznaj prawdę o projekcie Ordo Iuris

Czy odważą się państwo wziąć w obronę tych wszystkich najsłabszych i najbardziej bezbronnych, a nie dokonywać selekcji. Czy też wolicie, podążając za silnymi mediami i międzynarodowymi środowiskami, akceptować te tysięczne ciche morderstwa, które dokonują się w zaciszu gabinetów ginekologicznych – mówiła podczas drugiego czytania obywatelskiego projektu „Stop Aborcji” dr Joanna Banasiuk z Ordo Iuris. Niestety większośc sejmowa opowiedziała się za jego odrzuceniem.

Prezentujemy pełną treść poruszającego wystąpienia dr Joanny Banasiuk:

 

Szanowny Panie Marszałku,

Szanowna Pani Premier,

Panie i Panowie Posłowie,

Przedstawiając dwa tygodnie temu projekt obywatelski o pełnej ochronie życia ludzkiego na prenatalnym etapie rozwoju i o działaniach około pomocowych dla matek i rodzin apelowałam o merytoryczną, pozbawioną zbędnych emocji dyskusję nad projektem ustawy, który został poparty przez blisko pół miliona waszych wyborców; w większości zapewne przez twardy elektorat obecnej większości parlamentarnej. Zapewniałam państwa, że jesteśmy gotowi na dyskusję nad każdym punktem projektu w sytuacji, gdy dyskusja ta poważnie traktowałaby gwarancje konstytucyjne i zasady wynikające z porządku prawnego. Na taką dyskusję liczyliśmy w trakcie procesu legislacyjnego.

I dwa tygodnie temu przeważającą większością głosów skierowali państwo projekt do dalszych prac w komisji. Chciałabym zapytać, co się stało przez te 14 dni, że w pośpiechu, bez odpowiedniego zawiadomienia wnioskodawców, Komisja Sprawiedliwości postanowiła odrzucić propozycję ustawy, bez jakiejkolwiek debaty i bez prawa głosu dla wnioskodawców.

Bo chcę państwa zapewnić, że projekt od 23 września nie zmienił się. To cały czas jest ten sam druk nr 784, który przyjęli państwo entuzjastycznie, a który dawał szansę ochrony życia dla tych, którzy są najsłabsi, bezbronni i którzy nie mogą sami zabiegać o swoje prawa. Z pozycji silniejszego zdeptali państwo nadzieje na życie tych, którzy są dyskryminowani ze względu na niepełnosprawność, wiek, okoliczności poczęcia czy porodu. To, co państwo zrobili, to zwykła przemoc silniejszych wobec słabszych, zwłaszcza że ci słabsi są najsłabsi. I to nie ma nic wspólnego z poszanowaniem praw człowieka w XXI w.

Dwa tygodnie temu zgłaszali również państwo wątpliwości co do niektórych przepisów ustawy. Co się stało, że zaniechali państwo wnoszenia poprawek do projektu? To państwu przysługuje prawo do modyfikowania przedłożonych Sejmowi tekstów i to tylko państwo mają wpływ na ostateczny kształt ustawy. W momencie skierowania projektu do komisji dysponowali państwo wszelkimi narzędziami, które można byłoby wykorzystać do wprowadzenia zmian, modyfikacji tych przepisów, które państwa zdaniem nie powinny znaleźć się w przepisach gwarantujących równą ochronę prawną życia. Tymczasem z trudnych do zrozumienia względów zdecydowali się państwo zmienić swoje stanowisko sprzed 2 tygodni o 180 stopni i to w sprawie najwyższej wagi, w sprawie ludzkiego życia. To wyraz lekceważenia zarówno mechanizmów demokracji bezpośredniej, jak i społeczeństwa obywatelskiego oraz nas, kobiet pragnących pełnej ochrony życia.

 

Panie Marszałku,

Wysoka Izbo,

Wokół czytanego projektu narosło wiele mitów, które z ogromną dezynwolturą były powielane w debacie publicznej. Dlatego przypomnę, że:

Po pierwsze, nie jest prawdą, że wnioskodawcy nie dostrzegają kobiet i rodzin znajdujących się w trudnych sytuacjach. Przeciwnie. Nikt lepiej sobie nie zdaje sprawy z trudnej sytuacji kobiet. Chcemy otoczyć je należną, godną opieką i pomocą ze strony państwa. Projekty około pomocowe zostały przedstawione ministerstwu zdrowia oraz ministerstwu rodziny, pracy i polityki społecznej już w czerwcu tego roku. Dziś mamy 6 października. Z nieznanych nam względów pozostają zamrożone. Aby przywrócić pełną ochronę życia dzieci poczętych, projekt zakłada, że sytuacje, które dotychczas pozwalały w majestacie ustawy dokonać aborcyjnego zabójstwa dziecka, staną się podstawą do uzyskania przez rodziny pomocy materialnej i opieki ze strony państwa. Pakiet pomocowy zapewnia włączenie hospicjów perinatalnych do systemu publicznie finansowanego systemu opieki zdrowotnej i rozwinięcie domowej pediatrycznej opieki długoterminowej. Pakiet obejmuje także wsparcie psychologiczne dla kobiet, określa uproszczone procedury adopcyjne, promuje rozwój specjalnych, interwencyjnych ośrodków adopcyjnych. Znosi rejonizację domów samotnej matki i proponuje wprowadzenie zdrowotnego świadczenia ciążowego, przyznawanego kobietom pozbawionym ubezpieczenia społecznego, jeżeli w związku z ciążą nie mogą podjąć pracy w czasie jej trwania.

Po drugie, projekt potwierdza, że dziecku, które jeszcze przed urodzeniem jest adresatem opieki medycznej, przysługują prawa pacjenta, w tym realizowane w jego imieniu przez rodziców prawo do informacji, obejmujące np. dostęp do badań prenatalnych. Badania prenatalne wzbudzają obecnie kontrowersje z jednego powodu – stanowią podstawę do przeprowadzenia bezkarnej aborcji. Jeżeli uchylimy przesłanki zezwalające na aborcję, badaniom przywróci się charakter diagnostyczny i doniosłość terapeutyczną. A projekt dodatkowo wzmacnia prawo dziecka realizowane przez rodziców do dostępu do badań prenatalnych przez fakt, że potwierdzony zostaje status dziecka w prenatalnym etapie rozwoju jako pacjenta.

Projekt zabezpiecza lekarzy wykonujących badania prenatalne. Wiele badań diagnostycznych (szczególnie inwazyjnych) obarczonych jest naturalnym ryzykiem dla pacjenta. Prawo określa to, jako dopuszczalne ryzyko medyczne. Personel medyczny wykonujący takie badania diagnostyczne nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne powikłania (włącznie ze śmiercią pacjenta) pod zwykłymi warunkami. A zatem diagnostyka prenatalna w projekcie prowadzona jest na tych samych zasadach, co dzisiaj wszystkie inne badania diagnostyczne.

Po trzecie, projekt nie tworzy przeszkód dla ratowania życia matki. Przeciwnie, nakazuje ratowanie życia matki kosztem jej nienarodzonego dziecka. Matka jest gwarantem życia dziecka. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której lekarz będzie powstrzymywał się od ratowania życia matki. Dlatego ten projekt przewiduje nie tylko możliwość, ale nawet konieczność ratowania życia matki, gdy jest ono potencjalnie zagrożone (tak jak w przypadku ciąży pozamacicznej). W takiej sytuacji lekarz musi się liczyć z tym, że jego działania podjęte w celu ratowania kobiety mogą skutkować, w sposób niezamierzony, śmiercią dziecka. Taka okoliczność jest przewidziana w projekcie, i za takie działania lekarz nie ponosi odpowiedzialności karnej.

Po czwarte, nie powodują odpowiedzialności karnej działania, które zostały podjęte dla ratowania zdrowia kobiety. Nawet jeżeli mogą one według aktualnej wiedzy medycznej i przy zachowaniu lekarza zgodnym ze sztuką lekarską doprowadzić do rozstroju zdrowia dziecka poczętego lub uszkodzenia jego ciała, to zgodnie z projektem są w zupełności dopuszczalne. Zasady na jakich lekarz mógłby ponosić odpowiedzialność nie różnią się od zasad rządzących odpowiedzialnością przy innych zabiegach medycznych.

Po piąte, obawy o wszczynanie postępowań karnych w przypadku poronienia są niezasadne. Poronienie nie jest zdarzeniem, które samo w sobie mogłoby rodzić „uzasadnione podejrzenie popełnienia czynu zabronionego” (art. 303 kodeksu postępowania karnego). Jakiekolwiek obawy o nieuzasadnione kierowanie postępowań karnych wobec kobiet są bezpodstawne. Jakiekolwiek czynności policji lub prokuratury mogą być wywołane jedynie dodatkowymi i wiarygodnymi okolicznościami świadczącymi o nienaturalnej śmierci dziecka, podobnie jak w przypadku śmierci noworodka lub osoby starszej, zniedołężniałej i zdanej na opiekę swych dorosłych dzieci.

Po szóste, nie jest prawdą, że projekt jest o karaniu kobiet. Projekt przywraca prawnokarną ochronę życia dziecka na prenatalnym etapie rozwoju, w miejsce dotychczasowej ochrony bezosobowego „stanu ciąży”. Tym samym, każdy zamach na życie dziecka poczętego, podobnie jak każdy zamach na życie człowieka w późniejszym okresie rozwoju, winien pociągać za sobą karną reakcję państwa. Dowodem na konieczność wprowadzenia tych rozwiązań prawnych jest tzw. „sprawa włocławska” – matka-surogatka w dziewiątym miesiącu ciąży, dowiaduje się, że jej kontrahent wycofał się z umowy i nie chce zapłacić za dziecko, które wcześniej „zakontraktował”. Dziecko jest zdrowe, w pełni zdolne do życia poza organizmem matki, wkrótce się urodzi, ale kobieta po odebraniu informacji doprowadza do śmierci dziecka. Polskie prawo uniemożliwia obecnie, ze względem zimnej dzieciobójczyni jakichkolwiek kroków karnych. Dziecko jest całkowicie zdane na wybór matki – to kwintesencja postawy pro-choice.

Jeżeli jednak te argumenty nie przemawiają do państwa, mieli państwo możliwość wykreślenia stosownych przepisów z projektu. Dlaczego nie chcieli państwo pracować na tekście druku 784?

Po siódme, matka dziecka została w projekcie zabezpieczona przed wszelką nieuzasadnioną odpowiedzialnością karną. Zwolniona jest z wszelkiej odpowiedzialności za nieumyślne zabicie swego dziecka. Co więcej, nawet gdy matka umyślnie pozbawi swe poczęte dziecko życia, z uwagi na wieloaspektowość tych sytuacji, projekt dopuszcza zawsze możliwość odstąpienia przez sąd od wymierzenia kary. Karze powinien podlegać bowiem przede wszystkim ten, kto zmusza kobietę do aborcji lub dostarcza jej środki lub usługi aborcyjne. W ten sposób zapewnienie pełnej prawnej ochrony życia dziecka pogodzone zostaje z możliwością niekarania kobiety.

 

Panie Marszałku,

Wysoka Izbo,

Prawdopodobnie wielu tu zasiadających tu posłów spotka się pierwszy raz w życiu z uznaniem ze strony reakcji z ulicy Czerskiej. To istotne memento dla parlamentarnej większości.

Jednak jeszcze raz, w imieniu pół miliona obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, waszych wyborców, apeluję o wzięcie w obronę tych najsłabszych dzieci, których często nie chce wziąć w obronę nawet własna matka.

I pytanie – czy odważą się państwo wziąć w obronę tych wszystkich najsłabszych i najbardziej bezbronnych, a nie dokonywać selekcji. Czy też wolicie, podążając za silnymi mediami i międzynarodowymi środowiskami, akceptować te tysięczne ciche morderstwa, które dokonują się w zaciszu gabinetów ginekologicznych.

 

Panie Marszałku,

Wysoka Izbo,

Dwa tygodnie temu, stojąc tu, mówiłam, że aborcja to rzeź niewinnych dzieci, piekło kobiet i moralna kompromitacja mężczyzn.

Gdy niecałe dwa tygodnie temu udzieliliście Państwo jednoznacznego, mocnego poparcia dla ochrony życia dzieci na prenatalnym etapie rozwoju, spełniały się nadzieje Polaków na to, że prawo zostanie oparte na wartościach. Na wartości ludzkiego życia, szacunku dla dzieci, kobiet i rodzin. Cieszyliśmy się, że postawiliście Państwo przerwać lata kompromitacji polskiego Sejmu, w poprzedniej kadencji niezdolnego do podjęcia prac nad ochroną przyrodzonych i niezbywalnych praw.

Wciąż mamy nadzieję, że jest to możliwe. Wciąż chcemy wierzyć, że rok temu nastąpiła zmiana, która odmieni oblicze polskiej polityki. Bo „naród, który zabija własne dzieci, staje się narodem bez przyszłości”.

luk

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-10-06)

Na 1 września – Stanisław Cat Mackiewicz

Czy historia Polski mogła wyglądać inaczej? Czy można było uniknąć tragedii w razie poparcia planowanej przez Marszałka Piłsudskiego wojny prewencyjnej z początku lat trzydziestych XX wieku przez Paryż, Londyn i Waszyngton? Możliwe, że nie – ponieważ losy Europy były już przesądzone. Może opcją był dla nas sojusz z Niemcami przeciw Sowietom lub vice-versa? Czy rząd polski w ogóle mógł coś zmienić? Pytań nie brakuje, ale jedno jest pewne: 1 września 1939 roku o godzinie 4.45 skoncentrowane nad granicą z Polską wojska niemieckie przystąpiły do realizacji noszącego kryptonim „Fall Weiss” planu ataku na Polskę. Rozpoczął się drugi akt Wielkiej Demokratycznej Wojny Totalnej (1914 – 1945). W rezultacie, okradziona z większości swych rdzennych ziem, pozbawiona wymordowanych elit i sprzedana przez swoich sojuszników, u boku Starej Europy pogrzebana została Rzeczpospolita Polska. Jej odrodzenia czekamy po dziś dzień.

A. Jakubczyk

Cat-Mackiewicz: Na 1 września

Książka ta nie jest propagandą ani dla swoich, ani dla obcych. Wykazywałem w niej wszystkie nasze błędy, wady, nie pudrowałem ropiejących ran – wskazywałem winnych.

Ale historia jest sztuką wielkich porównań. Pisałem o błędach Becka. Były one duże. Ale o ileż mniej przyczyniły się do katastrofy wywołania nowej wojny od polityki Lloyda George’a, po ukończeniu tamtej zwycięskiej wojny, od polityki Brianda zbliżenia z Niemcami, od niemocy Francji i Anglii w powstrzymywaniu Niemiec od uzbrajania się wtedy, gdy one uzbrojone jeszcze nie były, od braku siły i decyzji do zatamowania fali wtedy, gdy nie miała ona jeszcze charakteru lawiny i kataklizmu.

My, Polacy, co innego wnieśliśmy do wojny niż Czesi, niż Francuzi. Nie mieliśmy Hachy, nie oddaliśmy broni i fabryk amunicji, za to prześladowani jesteśmy przez Niemców więcej niż Czesi.

My, Polacy, walczyliśmy inaczej niż Francuzi. Gdybyśmy mieli więcej broni, lepszych kierowników państwa, może byśmy walczyli o tydzień, nawet o miesiąc dłużej. Ale ulec w walce z Niemcami i Rosją musieliśmy. W pierwszym dniu wojny byliśmy w położeniu gorszym, aniżeli Francja dnia 17 czerwca 1940 roku, wtedy, gdy prosiła Niemców o zawieszenie broni. Bo Francja jeszcze wtedy miała ogromne imperium kolonialne, miała siły na długoletnią wojnę z Niemcami. A my nie prosiliśmy Niemców o pokój ani dnia 30 sierpnia 1939 roku, kiedy jeszcze drogą dużych ustępstw można go było uzyskać na warunkach o wiele lepszych, niż je uzyskał Pétain i Laval, ani dnia 5 czy 8 września, gdy nasza armia była rozgromiona, Polska skrwawiona, honor ocalony. Nie prosiliśmy o zawieszenie broni nigdy – biliśmy się, bijemy i bić się będziemy.

Czytałem tu w Londynie zdanie księcia Bedford, że my Polacy wciągnęliśmy Europę w wojnę o Gdańsk i autostradę, które słusznie się Niemcom należały. Nieprawda! Gdybyśmy związali się wobec Niemiec obietnicą neutralności w czasie tej wojny, to los nasz byłby taki, jaki teraz jest Słowacji i tylu innych krajów, los nikczemnie kupionego zdrowia w półniewolnictwie. My, Polacy, jesteśmy wielkim altruistą obecnej wojny; poświęciliśmy się za innych, odebrano nam kraj, zrobiono z nas niewolników – ale tej historycznej prawdy nikt nam nie odbierze.

Żołnierz nasz bił się wspaniale. Sczerniałe szkielety domów Warszawy, armaty, które huczały na Helu, beznadziejne walki partyzanckie, stanowią przykład o wiele ponad cnotę żołnierską wybiegający. Tu już nie powinność żołnierska, tu już grało bohaterstwo rozpaczliwe.

Za żołnierzem stało całe społeczeństwo, kobiety, dzieci – dzieci przede wszystkim. Polska jest krajem bohaterskich dzieci.

Stanisław Cat Mackiewicz

*Tekst stanowi zakończenie “Historii Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939”

 

Najnowsze komentarze

    Archiwa

    055811