OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

- Nie lękaj się -

Słucham audycji Radia Maryja poświęconej  imperatywowi boskiemu – NIE LĘKAJ SIĘ , lansowanemu szeroko przez Św.Jana Pawła II i teraz upowszechnianemu w naszym Kościele.W tej kwestii często przywołuje się historię nawrócenia Szawła /późniejszego św.Pawła/, która go spotkała  na drodze do Damaszku, kiedy został napomniany przez Pana Boga, który przestrzegł go przed jego wrogim działaniem i  zażądał, aby nie lękał się, aby sprzeciwił się szatanowi, który go opętał. Scena ta wielokrotnie opisywana i analizowana, ma nas utwierdzać w tym – tak jak ja ją rozumiem – że pomimo, iż jesteśmy grzeszni, mamy nie ulegać pokusom, mamy stawić im czoła, bo z nami jest Jezus, który za nas cierpiał na krzyżu. Jego potęga, Zmartwychwstałego Pana jest silniejsza, a ja, będąc jego wyznawcą, do niego należę, korzystam z tej miłości, która objawiła się na krzyżu.

I dalej, prowadzący audycję, próbuje mnie przekonać, że trzeba odrzucić bojaźń i strach, który jest starobiblijny /cokolwiek to oznacza/ i zaufać Bogu, bogatemu w miłosierdzie. Bo grzech nie jest przeszkodą w miłości Boga, natomiast lęk jest siłą, która może być zabójcza dla człowieka. Zwrot ten obecnie jest rzucany w przestrzeń /tutaj też radiową/ bezosobowo, bez podstawowej odpowiedzi na pytanie – kogo, czego się mam nie lekać.Dotychczas wiedziałem, że lęk mnie mobilizuje, uzbraja, jest nawet moim sprzeciwem i chroni przed złem… a teraz? Mam się nie lękać, mam sie rozbroić i czekać zmiłowania, bo Bóg mnie kocha? A kim ja jestem dla Niego, żeby stawiać takie wymagania, nie dając przy tym nic w zamian, bo lubie życie wesołe i radosne /to ostatnie jest w naszym Kościele teraz nawet swego rodzaju priorytetem/.
Przyznam szczerze, niewiele z tego zrozumiałem, może dlatego, że nieostre jest dla mnie rozróżnienie miedzy „bać się” a „lękać”…
a w tym konkretnym przypadku – naszej wiary, jeśli bierzemy pod uwagę źródło bądź motyw grzechu, to wszystko, co oddala mnie  od Boga, musi wywoływać lęk lub strach, którego należy się bać, wystrzegać ect. I  dlaczego  w takim razie mam się nie lękać? Co tu jest moją busolą, która mnie poprowadzi do Boga a nie do szatana? Czy zawsze mam liczyć tylko na miłosierdzie, które zakładam, że przyjdzie ex post, choć wcale nie na pewno, bo tylko zależy od woli Boga. A może lepiej być „mądrym przed szkodą”?
I lękać się Jego gniewu, Jego kary???
W  tych rozważaniach, jak w soczewce, skupiają się doświadczenia mojego długiego  życia oraz drogi, jaką przemierza Kościół. Rozpoczynałem naukę wiary mojego Kościoła od potocznego zwrotu np. „Bój się Boga, co ty robisz?”,”Bój się Boga, nie rób tego, bo pójdziesz do piekła” itp. To było dla mnie proste i zrozumiałe, był to pewien kodeks postępowania, regulowany przykazaniami z odniesieniem do Boga, jako ostatecznej instancji,we  wszystkim, co się z nami tutaj dzieje, od poczęcia aż do śmierci. A teraz, na końcu tej drogi, w sukurs tym opresjom  przywołuje się z wielkim rozmachem pewną beztroskę, która za podstawę bierze Boże Miłosierdzie, które już dzisiaj przywołuje się na każdą okazję, która każdemu jest wygodna, żeby było wesoło i radośnie. Tak, zgodnie z życzeniem naszych hierarchów, nie musimy bardzo się stresować, życie powinniśmy  sobie ułatwiać, nawet jeśli zasady naszej wiary stoją temu na przeszkodzie.Wymownym tego przykładem /i nie jedynym, niestety/, jest ostatni synod biskupów, którzy zupełnie serio z Papieżem Franciszkiem na czele,zastanawiają się, jak nam to życie doczesne umilić i ułatwić, modyfikując przestarzałe, nie pasujące do tzw.współczesności, wymagania dekalogu.

Wysłuchałem tej audycji, zamyśliłem się i postanowiłem, że nadal będę się lękał, bo  wymogi naszej wiary, to nie jest chęć dokuczenia nam, tylko pewien porządek, ustanowiony przez Boga dla nas, właśnie z  miłości do nas, dla naszego dobra.
Marian 44
Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055247