OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Konrad Rękas: O ratowaniu Żydów

Czy koniecznie trzeba było ratować Żydów?

Jeśli Szanowny Czytelnik sądzi, że tytułowe pytanie jest retoryczne – to jest łaskaw się mylić.

Dyskusja na ten temat zadzierzgnęła się przy okazji wspomnienia przez prof. Adama Wielomskiego osoby marszałka Filipa Petaina, podczas II wojny światowej szefa Państwa Francuskiego. Obok rytualnie stawianych mu (Petainowi, nie Wielomskiemu) jawnie absurdalnych zarzutów „zdrady” czy nawet „tchórzostwa” (sic!) pojawia się też cyklicznie krytyka za niedostateczne wysiłki na rzecz ratowania francuskich Żydów, czy wręcz współudział (choćby bierny) w ich zagładzie. W istocie niektórzy Polacy potrafią przyłączać się w takich momentach do propagandystów przemysłu holocaustu w ewidentnym rozżaleniu: „Francja to za okupacji miała życie jak w Madrycie, wymordować ich nie chcieli, strat takich nie ponosili, a jeszcze tak wielu Francuzów oficjalnie pomagało w likwidacji Żydów, a tak mało się o tym mówi, nikt Francji wciąż publicznie nie upokarza, nie piętnuje, nie domaga się zapłaty ogromnych rekompensat, TO NIE FAIR!”. Ha, oczywiście można by takie żale zbyć wzruszeniem ramion i banalną uwagą, że przecież życie (zwłaszcza polityczno-finansowe) z całą pewnością fair nie jest, nie będzie i być nie zamierza. A jednak – skoro już przykład francuski się pojawił, to może powinniśmy wyciągnąć z niego jakąś naukę, niechby i tylko historyczną?

Obcy w naszym kraju

Przejdźmy bowiem od rozżalenia do ustalenia faktów: my nie mieliśmy w Polsce Petaina, ponieśliśmy ogromne straty, bez żadnego sensu w naszej masie narodowej staraliśmy się chronić ludność żydowską – i jesteśmy publicznie upokarzani i piętnowani oraz zapłacimy ogromne odszkodowania środowiskom żydowskim. To nie lepiej było mieć Petaina?

Spójrzmy zresztą na konkrety. Sędziwy marszałek starał się wszak chronić Żydów-obywateli francuskich, w tamtejszej specyfice zresztą przeważnie zasymilowanych, natomiast nie widział podstaw i możliwości by szerzej interweniować w ochronie żydowskiej ludności napływowej. Pod tym względem podobną politykę prowadził również np. regent Węgier Miklos Horthy. Na ziemiach polskich nawet osiadła ludność żydowska – miała charakter napływowy, w perspektywie co najwyżej jednego-dwóch pokoleń. Byli to bowiem w ogromnej mierze tak zwani litwacy, wygrani na tereny na przełomie XIX/XX z rosyjskiej strefy osiedlenia, też w dużej mierze utworzonej na obszarach zagarniętych Rzeczypospolitej w trakcie rozbiorów. Odziedziczyliśmy te tysiące żydowskiej biedoty i średniaków wprost po zaborcy, otrzymując ludność całkowicie obcą polskości czy nawet jakiejkolwiek miejscowej kulturze mniejszościowej, nie poczuwającą się do żadnych obowiązków wobec Polski – czemu więc Polska i Polacy mieliby mieć jakiekolwiek obowiązki wobec tych ludzi?

Ochrona Żydów francuskich czy węgierskich przez tamtejsze rządy tradycjonalistyczne wynikała także z pobudek klasowo-towarzyskich, tj. przede wszystkim ze skutecznej asymilacji, a w każdym razie upodobnienia przeprowadzonego przez bogate oraz inteligenckie rodziny żydowskie Paryża i Budapesztu (gdzie było to z kolei dziedzictwo po monarchii habsburskiej, która przejęła po dawnej Rzeczypospolitej pozycję Paradisus Judaeorum). Wbrew popularnym przesądom zaś, zasymilowane żydostwo nie było wszak wyłącznie bazą dla komunistów. Żydowskie sfery majętne we Francji, na Węgrzech, we Włoszech, ale i w Polsce chętnie wspierały… konserwatystów. Konserwatywne dyktatury nie były bynajmniej zainteresowane pozbywaniem się swoich przyjaciół, sponsorów, a niekiedy wręcz krewnych. Znowu jednak – czy to był czynnik mogący zainteresować szerokie masy w którymkolwiek z tych krajów? Jeśli nawet, to raczej zniechęcająco, w łatwym do podsycenia, ale i zrozumienia odczuciu wrogości wobec plutokracji, niezależnie od jej narodowości.

Nawet we Francji więc – realny udział Francuzów w usuwaniu Żydów z kraju, zwłaszcza w strefie okupowanej miał charakter naturalny, spontaniczny i oddolny, zaś relacje Petaina z organizacjami prowadzącymi czynną akcję anty-żydowską (jak Milice Française) były nader chłodne. Fakt, że z czasem nacisk niemiecki skłonił organy Państwa Francuskiego do coraz większego zaangażowania, ale nawet najsłynniejsze tego przejawy, jak eksploatowana dziś przeciw Francji Operacja Vel d’Hiv, czyli udział policji francuskiej podległej rządowi w Vichy w obławie na żydowskich imigrantów unikających obowiązku rejestracyjnego – nadal miała być tylko ceną za uratowanie Żydów-obywateli francuskich (ceną, jak się okazało zwłaszcza po wejściu Niemców do zony nieokupowanej – niewystarczającą). Czy argumentujący na rzecz bezwzględnego obowiązku ochrony Żydów właśnie jako obywateli RP – nie powinni więc zrozumieć tego argumentu petainistów (bo nawet nie samego marszałka)? Skoro liczyć się miała przynależność państwowa – to takie były właśnie logiczne konsekwencje tego podejścia. A skoro okazało się, że nawet wobec Francji w oczach niemieckich argument państwowy musiał ustąpić wobec nadrzędności faktora ogólnie antyżydowskiego – to czy należało w takim razie równo próbować ratować wszystkich czy… nikogo?

Wariant rumuński

Dla porządku warto przy tym zauważyć, że odmienną drogę wybrała np. inna konserwatywna dyktatura w orbicie niemieckiej – Rumunia, czyli kraj o podobnej strukturze i skali problemu żydowskiego, co Polska. Niezasymilowani Żydzi stanowili wprawdzie jedynie ok 5 proc. całej populacji Rumunii, co jednak dawało średnio blisko 15 proc. mieszkańców miast, zaś w miastach Mołdawii – ok. 35 proc. (w Jassach nawet ok. 45 proc.). Występował więc podobny jak w Polsce mechanizm monopolu drobnego handlu i usług przez żydowską biedotę, przy jednocześnie silnej pozycji zasymilowanej/upodobnionej żydowskiej inteligencji i sfer finansowych, mających znaczne wpływy w państwie, zwłaszcza w okresie dyktatury króla Karola II i rządów jego kochanki, współczesnej Estery – Eleny (Magdy) Lupescu z domu Wolff. W takich realiach, przejąwszy władzę marszałek Ion Antonescu zdecydował się wykorzystać trudną sytuację międzynarodową swego państwa, by przynajmniej jednego kłopotu się pozbyć. Nic z tego, co podczas wojny wydarzyło się na okupowanych terenach polskich, żadna mityczna stodoła – nawet nie zbliżyły się skalą do pogromów w Jassach, w Bukareszcie, w Kiszyniowie czy w oddanej Rumunom Odessie. Czy dzięki temu obecnie położenie Rumunii jest gorsze niż Polski? Nie, naciski są bowiem mniej więcej zbliżone, fizycznie potencjalnych roszczeniobiorców występuje nieco mniej, a i tak realnie beneficjentami chcą zostać te same światowe organizacji wspierane przez USA i „Izrael”. Czy więc należało robić podczas wojny to samo co Rumuni? Niekoniecznie, ale jak się okazuje polska ofiarność i rumuński odwet ostatecznie doprowadziły nasze narody niemal do tej samej sytuacji międzynarodowej. W istocie bowiem nie ma większego znaczenia kto ilu Żydów uratował, a kto ilu zabił – skoro zostało ich dość, wystawiać rachunki i mają jeszcze za sobą osiłka, który dopilnuje spłaty.

Wracając więc do sporu rozpoczętego osobą Petaina, gdyby nawet podczas wojny uformowała się jakakolwiek polska reprezentacja polityczna wobec Niemców, to czy „dobry polski przywódca powinien pozwolić na wymordowanie części społeczeństwa?!” – bo i takie mocno oderwane od realiów pytanie padło. Oderwane, bo choćby do kolaboracji polskiej doszło – to przecież polskim „pozwalaniem” nikt, a już najmniej Niemcy – głowy by sobie nie zawracał. Kolaborując, jak widać – być może można by było wybierać w tej kwestii między drogą Petaina, drogą Antonescu, księdza Józefa Tiso albo (dajmy na to) nawet szlakiem kolejnego przywódcy Węgrów, Ferenca Szálasiego (zmieniającego także w kwestii żydowskiej politykę Horthy’ego) – a może żadnego wyboru by nie było, a wówczas kluczowe byłoby ratowanie substancji polskiej. Znacznie ważniejsze jest jednak nie gdybanie, tylko zastanowienie się nad historycznym przebiegiem zdarzeń, w którym i struktury polskiego państwa podziemnego, i Kościół katolicki, i organizacje obywatelskie, i wreszcie zwykli Polacy, spontanicznie nieśli pomoc ludności żydowskiej na skalę nieznaną reszcie Europy – i to pomimo represji przekraczających wyobrażenie kogokolwiek na świecie. Wobec tych powszechnie (ale, niestety tylko w Polsce i wśród Polaków) znanych faktów, najwyższy czas zadać pytanie:

CZY BYŁO WARTO?

Tak czy siak, mowa wszak o ludności, co do której nikt (może poza komunistami i socjalistami) przed wojną nie miał złudzeń – musiała z Polski zniknąć albo nigdy nie mielibyśmy szansy na rozwój. Historyczne zapóźnienie gospodarcze i cywilizacyjne Polski wynikało przecież także ze struktury społecznej charakteryzującej się m.in. nadmiarem i określonymi funkcjami ekonomicznymi ludności żydowskiej. Dalej – przedwojenny Wielki Kryzys był szczególnie dotkliwy dla Polski nie tylko ze względu na błędy decydentów polityki finansowej i gospodarczej kraju, ale również znowu przez strukturę społeczną, dodatkowo utrudniającą (przy braku reformy rolnej i uprzemysłowienia) rozładowanie kryzysu demograficznego polskiej wsi. I tak dalej. Niewidzenie roli czynnika żydowskiego w historii Polski jest tak samo głupie, jak jego przecenianie. A może głupsze – bo wynika nie z niewiedzy, tylko z czynnego oporu przed wiedzą. Żydzi, bez żadnej demonizacji, stanowili dla II RP ogromne cywilizacyjne, gospodarcze, społeczne i polityczne obciążenie i chociaż nikt nie zamierzał ich mordować, ani nawet szczególnie turbować – to po prostu w Polsce zostać nie mogli. Najliberalniej mówiąc – przynajmniej nie w takiej masie.

Czy więc ochroniło ich tylko (?) polskie chrześcijaństwo, miłosierdzie i solidaryzowanie się z ofiarami? Zapewne działało także poczucie wspólnoty wobec wspólnego wroga, wspólnotowe przekonanie, że nikt za nas zwłaszcza tak trudnych spraw załatwiać nie powinien (choć sami ich załatwić nie umieliśmy i pewnie po wojnie też byśmy tej zdolności nie nabyli…). Przede wszystkim jednak chyba skuteczny okazał się po prostu… czynnik ludzki. Często chroniło się nie anonimowych, niemal abstrakcyjnych Żydów – ale Ryfkę, koleżankę z klasy, czy tego miłego doktora Izraela z pierwszego piętra. To zawsze rozbrajało mityczny czy prawdziwy „polski antysemityzm” – nawet mając świadomość fundamentalnej, strategicznej sprzeczności interesów nie umieliśmy i nie chcieliśmy jej przenosić na relacje indywidualne, osobiste. To jak w tym jakże prawdziwym szmoncesie, w którym dla przeciętnego Polaka Żydzi to dranie, które zabiły Pana Jezusa i w dodatku rządzą, ale każdy z osobna znany osobiście Icek czy Mosiek do dusza człowiek, mistrz krawiecki i uczciwy kupiec – podczas gdy dla standardowego Żyda jego rodacy jako całość, to oczywiście naród wybrany, ale każdy z osobna jego członek, wspomnianych Icków i Mośków nie wyłączając – to oszust, złodziej i zakała, żeby go klątwa faraona wytłukła.

Ratowaliśmy więc po prostu… sąsiadów. Stąd właśnie tytuł osławionego antypolskiego paszkwilu obrócić się powinien przeciw jego autorowi i innym zwolennikom tezy rzekomej „winy polskiej”. Powinien, gdyby… faktyczna wina miała jakiekolwiek znaczenie. Mówmy bowiem poważnie: czegokolwiek by nie uczynili nasi przodkowie podczas wojny, ilu jeszcze żydowskich sąsiadów nie udałoby się uratować, ilu Polaków by przy tym nie zginęło – rachunek byłby DOKŁADNIE TAKI SAM. Na tym bowiem polega genialność tego interesu – że cena nie zmienia się w zależności od ilości towaru… wydanego. Ba, nie zależy nawet od tego czy nie została już wcześniej uiszczona. Jest nadawana odgórnie i może już tylko rosnąć. Będzie już tylko rosnąć.

Stąd też, nie oceniając niczyich indywidualnych wyborów, wynikających przeważnie z głębokiego przekonania, że po prostu wypada zachować się przyzwoicie – nie sposób nie nabrać do całego tego mechanizmu choć odrobiny zdrowego dystansu. Choćby zadając kolejne pytania – a co, gdy osobista decyzja o ukrywaniu żydowskiego kolegi, sąsiadów itd. – wywoływała szersze niż osobiste skutki? Jeśli w odwecie życie tracił nie tylko ukrywający, ale wszyscy mieszkańcy danej kamienicy? Albo cała wieś? Przecież to też było naruszenie absolutnie priorytetowej zasady ekonomii krwi i to naruszenie wręcz rabunkowe!

Tego zaś zawsze i za wszelką cenę należało unikać. A jeśli nie udało się wtedy – to przynajmniej na przyszłość. Aha, skoro zaś już jesteśmy przy ekonomii – to cudzych rachunków oczywiście nie płaćmy. Ni teraz, ni w przyszłości. No chyba, że tych, co przyjdą wyłudzać – też chcemy… ratować.

Konrad Rękas

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055853