OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Czego chcą od nas biedni Niemcy? cz.II

Mamy powody, by protestować. Ostatnia produkcja telewizyjna naszych zachodnich sąsiadów „Matki i ojcowie” jest filmem antypolskim. Reakcją oficjalną powinny zająć się władze polityczne. Świat naukowy powinien robić wszystko, by prawda o udziale Polaków w ratowaniu nie tylko własnej Ojczyzny, ale obywateli pochodzenia żydowskiego, była ukazana jak najpełniej. Opinia publiczna na szczęście mobilizuje się do odpierania kłamstw.

 

Józef Chełmoński - Przed burzą

Józef Chełmoński – Przed burzą

 

Jako katolicy i Polacy powinniśmy jednak patrzeć szerzej, zauważyć cały kontekst, w jakim pojawia się serial zrealizowany przez niemiecką telewizję. Wtedy dostrzeżemy, że jest on czymś na kształt krzyku dziecka, które przeżywa ogromny ból, którego źródła nie zna. Ponieważ coś go boli, na oślep rzuca się na tych, którzy stoją blisko niego i bije ich pięściami. Jest bowiem tak bardzo przerażone tym, co dzieje się z jego ciałem. Dorośli znają takie reakcje dzieci porażonych ciężkim bólem. Ten ból, który przeżywają Niemcy, jest bólem z powodu niemożliwości dotarcia do prawdy o sobie. O tym, co zrobiono z Niemcami w czasach rządów Hitlera i wkrótce po nich. I o tym, co – jeszcze dużo wcześniej – uczynił z ich życiem duchowym Martin Luter. Ten stan jest trudny do zniesienia. Mówi o tym m.in. właśnie ten film,  jeszcze jeden krzyk rozpaczy tego społeczeństwa. Biednego, nie w sensie materialnym, ale duchowym.

 

To, co moglibyśmy zrobić najmniej sensownego, to odpłacić tą samą monetą. „Zrobili nam krzywdę, oszkalowali nas, którzyśmy byli w czasie wojny – a wcześniej jeszcze podczas zaborów – ich ofiarą. W gruncie rzeczy nigdy nie naprawili wyrządzonych nam krzywd. A teraz jeszcze bezczelnie kłamią na nasz temat, że byliśmy antysemitami. A zatem odpowiedzmy im równie grubo. Nazwijmy ich oszczercami…”.  W ten sposób jednak spełnilibyśmy ukryte oczekiwania tych, którzy za tą prowokacją stoją (nie koniecznie wykonawców). A  za taktyką jej inspiratorów kryje się rachuba, że damy się wciągnąć w tę pułapkę: nienawiść za nienawiść. „Oni nas pięścią w twarz, my oddajmy im kopniakiem.  Pogardźmy nimi…”. Taką reakcję przewiduje scenariusz wydarzeń. Na to zawsze liczą prowokatorzy.  Zarzuty o antysemityzm Polaków zawsze pojawiają się w znaczących momentach historycznych.Gdy odparliśmy w 1920 roku bolszewików,  gazety angielskie próbowały oskarżyć Polaków o antysemickie wybryki. Wtedy swoje prywatne śledztwo przeprowadzili G.K. Chesterton i H. Bellooc i udowodnili, że są to oszczerstwa. Zbrodnię katyńską także próbowano „przykryć”  inspirowanym przez komunistów tzw. pogromem kieleckim.

 

Cios wymierzony jest starannie i wielokrotnie przećwiczony. Ma przede wszystkim przeciwnika oślepić, odebrać mu, bodaj na chwilę, rozum, zniweczyć jego spokój, spowodować zamęt w duszy.

 

Nie sam cios jest groźny dla wierzących Polaków, choć może mocno boleć, tak jak serial „Matki i ojcowie”, tylko przewidywana przez ukrytego napastnika reakcja, jaką ma wywołać. I tego, tak naprawdę, trzeba się obawiać.

 

Jeżeli propaguje się dziś na świecie opinię, że Polacy puszczają płazem zniewagi, pomijają zemstę, to dlatego, że świat nienawidzi

 

Gen. Józef Haller

Gen. Józef Haller

 

sytuacji, gdy jego prowokacje trafiają w próżnię. Tak, istotnie, Polacy z reguły – naturalnie są i wyjątki – nie odpowiadają wetem za wet. Dlaczego? Bo są nadal w ogromnej części katolikami. Chcą naśladować swojego Pana. Potrafią być wielkoduszni. Zemsta ich nie interesuje. Podżeganie do niej wywołuje – u najbardziej myślących z nich – ziewanie. Interesuje ich coś innego. To co interesowało rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Pawła Włodkowica: zdemaskowanie fałszu, skompromitowanie myślenia elit europejskich dających przyzwolenie na gwałty wywoływane przez Krzyżaków, rzekomo w obronie chrześcijaństwa. Zdemaskowanie umysłowej schizofrenii przeciwników. Ukazanie błędu. Przygwożdżenie argumentami heretyków – co czynił ks. Piotr Skarga. Dotarcie do źródła kłamstwa, obnażenie  go publiczne, by nie mogło być już narzędziem uwodzenia. (Taką rolę pełnił m.in. Adam Mickiewicz – wobec Europy – ukazywał z ogromną przenikliwością, czym jest Rosja. Jaka jest natura carskiego despotyzmu. Odpłacono mu za to zesłaniem i najprawdopodobniej również nasłaniem na niego Towiańskiego).

 

Zniewagi, podszczypywania, a nawet kopniaki, są tylko dowodem bezsiły. Faktycznym przyznaniem się do słabości. Dlatego nie pozwólmy sobie na wykrzykiwanie, że Niemcy to prostacy. Staniemy się wtedy ofiarą udanej prowokacji. Nasi wrogowie będą zacierać ręce. Wyrzekniemy się – dla chwili wątpliwej satysfakcji – tego, co jest naszą jedyną siłą: Ewangelii. Stańmy przy prawdzie.

 

Polscy harcerze, którzy ginęli w czasie okupacji niemieckiej w walkach ulicznych w stolicy, dokonując najbardziej brawurowych ataków na dowódców SS, modlili się, by nie mieć serca obciążonego kamieniem nienawiści. Znawca historii ostatniej wojny, profesor Tomasz Strzembosz przypominał, że to przedwojenny etos rycerski, którym przepojone były instytucje wychowawcze i życie wielu polskich rodzin, pozwolił licznym przedstawicielom młodzieży harcerskiej przeżyć czas wojny – mimo konieczności toczenia walki z bronią w ręku – bez moralnych chorób. „Dwudziestoletniego poetę, żołnierza II kompanii batalionu «Zośka» phm. Jana Romockiego «Bonawenturę», stać było na to, aby po ponadrocznej akcji dywersyjno-bojowej, po przeżyciu śmierci wielu kolegów, napisać: «Uchroń od zła i nienawiści, / Niechaj się odwet nasz nie ziści, / Na przebaczenie im przeczyste / Wlej w nas moc, Chryste!»”[1].

 

Propaganda sowiecka w Polsce usiłowała przez wiele lat niezmordowanych wysiłków utrwalić w Polakach nienawiść do Niemców. Sytuacja sprzyjała. Pamięć wydarzeń okupacyjnych była rozpalona. Mówiło się wówczas wiele o odwiecznym germańskim duchu ekspansji i agresji. (I tak to zresztą widzieliśmy w historii i do dziś często widzimy – duch ten skierowany jest przeciw wszystkiemu, co łagodne, tkliwe, uważne, refleksyjne, swobodne, różnorodne i nieuporządkowane w sposób sztywny i z góry zaplanowany, słowem – przeciw odwiecznej polskości zakorzenionej w łagodnym słowiańskim charakterze i przyjętym w 966 roku z rąk czeskiego biskupa, św. Wojciecha, katolicyzmie).

 

Jednak na uproszczeniach zaprawionych ideologią podawanych przez komunistów nie dało się zbudować żadnej trwałej postawy. Polscy biskupi w 1965 roku powiedzieli wyraźnie, co myślą o takich próbach… Dziś Polacy wyjeżdżają do Niemiec i nierzadko wracają  podbudowani postawą „odwiecznych wrogów”; widzą ludzi takich samych jak oni, a nieraz bardziej uczciwych, sumiennych, sprawiedliwych.

 

Teresa z Bawarii

 

W latach 1939 – 1948 w Niemczech nieprzerwanie trwało racjonowanie żywności. Żywność przydzielana była na kartki – tak jak jeszcze niedawno, w czasie stanu wojennego w Polsce (kartki na cukier, na mięso). „W ciągu tych dziewięciu lat jeden tylko obywatel – a raczej obywatelka – nie miał prawa do tych kartek. Odebrano jej natychmiast, z urzędowym uzasadnieniem, że ich nie potrzebuje, zważywszy, że nic nie je ani nie pije. Dawano jej natomiast podwójny przydział mydła, w uznaniu konieczności cotygodniowego prania bielizny poplamionej krwią”.  Tak o Teresie Neumann (1898 – 1962) pisze Vittorio Messori.  (V. Messori, „Przemyśleć historię”, wyd. m Kraków 1999)

 

„Tak więc pedantyczna, bezosobowa biurokracja germańska – nawet biurokracja Trzeciej Rzeszy! – poświadczyła jeden z najbardziej tajemniczych >przypadków w dziejach< – Teresy Neumann z Konnersreuth w Górnej Bawarii, wieśniaczki, która przez 36 lat żywiła się tylko konsekrowaną hostią. I która co tydzień, od czwartku wieczór do niedzieli rano, przeżywała w swoim ciele misterium męki – śmierci – zmartwychwstania Jezusa”.

 

Teresa Neumann - lata 3o -te

Teresa Neumann – lata 3o -te

 

Hitler bał się tej kobiety panicznie. A nade wszystko, jak zaznacza Messori, „bał się jej wizji, zapowiadających dla niego dies irae”. Ta pogodna i zażywna niewiasta, gospodyni wiejska, była bowiem wielką mistyczką. Po dwukrotnym uzdrowieniu jej, najpierw z paraliżu, potem ze ślepoty, przez swoją imienniczkę, św. Teresę z Lisieux (ojciec , żołnierz walczący na froncie zachodnim, przywiózł jej  z Francji obrazek świętej),  została obdarzona łaską stygmatów. Krew płynęła szerokimi strugami nie tylko z ran na rękach, nogach i głowie, ale także z jej oczu. W niedzielę rano budziła się w najlepszym zdrowiu i wracała do swoich codziennych zajęć.

 

W czasie mistycznego snu głośno powtarzała słowa towarzyszące wydarzeniom, które ukazywało w tak dramatyczny sposób jej ciało – były to słowa w języku aramejskim, greckim i łacińskim, których, jako mieszkanka wioski, posługująca się jedynie lokalnym dialektem, nie mogła znać. Kościół niemiecki (diecezja ratyzbońska) otoczył Teresę Neumann dyskretną opieką i nadzorem. Zezwolił też na przeprowadzenie badań medycznych, które miały wykluczyć przypadek oszustwa. Przeprowadzał je kilkakrotnie dr. Fritz Gerlich, który pod wpływem stygmatyczki nawrócił się na katolicyzm i wziął ślub kościelny ze swoją żoną w kościele w Eichstatt. Napisał też dwutomowe dzieło, gdzie bronił jej wiarygodności przed próbami ośmieszania Teresy Neumann w jej własnej Ojczyźnie.

 

Przed wojną Teresa i jej rodzina, choć zdecydowanie odrzucająca ideologię nazistowską, tak jak prawie wszyscy katolicy bawarscy, nigdy nie ucierpiała z powodu represji policyjnych.  Zabobonny lęk Fuhrera przed prostą kobietą z głębokiej prowincji jest jednym z najbardziej przekonywujących świadectw, z jakimi mianowicie siłami musiało zmagać się społeczeństwo niemieckie w czasie jego dyktatury – i przed czym siły tego rodzaju się cofają.

 

Ta córka skromnego krawca i robotnicy rolnej, przy całej swojej religijności i intensywności duchowych przeżyć i cierpień, ujmowała i zadziwiała jednocześnie otoczenie pogodą, skłonnością do żartów  i dziecinnych, w swej prostocie, zabaw. Na zdjęciach widać ją często roześmianą, jej żywa ruchliwa twarz z trudem zachowywała powagę. Vittorio Messori przytacza jej skargę – dzieliła się ną z bliskimi – że nie potrafiła zdobywać się nigdy na solenną powagę. „Dobry to znak wiarygodności”, dodaje włoski pisarz, „w zestawieniu z głęboką powagą, jaka zawsze towarzyszy mistyfikatorom i maniakom religijnym”.

 

Teresa Neumann oprócz swojego zwykłego prostego życia skupionego na domu i ogrodzie „przyjmowała, pocieszała i uzdrawiała tysiące pielgrzymów, odpowiadała osobiście na niezliczone listy”. (V. Messori) Przepowiednie tej bawarskiej mistyczki dotyczą m.in. ważnej dla świata już powojennego roli Polski, z jej historycznym centrum, Warszawą… Niewielu o niej pamięta, niewielu katolików w ogóle o niej słyszało; kilka lat temu rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny, po wieloletnich staraniach tysięcy osób świeckich. Mimo to wydaje się, że Teresa Neumann została zapominana przez Kościół niemiecki. Dlaczego? „Czy właśnie takie jak jej przypadki nie są obce lub co najmniej kłopotliwe dla niektórych naszych współczesnych sposobów pojmowania wiary?”, pyta Messori.

 

Niezrozumiane orędzie

 

W zestawieniu z osamotnieniem i niezrozumieniem, czy wręcz z zabobonnym lękiem, z jakim spotykała się Teresa Neumann w swojej Ojczyźnie, czy – dziś zwłaszcza – w Kościele

 

Teresa Neumann

Teresa Neumann

 

niemieckim, warto wspomnieć, że również List  biskupów polskich do współbraci w biskupstwie w Niemczech (wówczas podzielonych na dwa państwa, zgodnie z dwiema – amerykańską i sowiecką – strefą okupacyjną) spotkał się z zastanawiającym chłodem i niezrozumieniem. Zarówno w społeczeństwie polskim, jeszcze zbyt na świeżo rozpatrującym doświadczenia wojenne, jak i wśród pewnej części duchowieństwa, a zwłaszcza pośród samych adresatów. To zadziwiające, ale wyciągnięcie ręki do braci zza zachodniej granicy, odebrano  mylnie jako gest czysto polityczny i – przykro to powiedzieć – właściwie ręka ta zawisła w powietrzu. Intencje Listu nie zostały zrozumiane.

 

W odpowiedzi biskupi niemieccy przyjęli wprawdzie zaproszenie na uroczystości związane z Millenium Chrztu Polski, ale jednocześnie  uczynili unik w sprawie granicy na Odrze i Nysie (przypomnijmy, były to czasy, gdy RFN zmierzała usilnie do zrewidowania decyzji w sprawie tej granicy).  W ten sposób dali do zrozumienia polskiemu Kościołowi, że ich zdaniem historia ostatniej wojny i jej następstw wciąż nas dzieli. Autor i inicjator Listu, arcybiskup wrocławski Bolesław Kominek doskonale znał realia, w jakich znalazła się ludność niemiecka zmuszona do opuszczenia swoich siedzib i ziemi po wojnie. List nie pomijał tej drażliwej kwestii, przeciwnie, z dużą delikatnością i dbając o rzetelną argumentację starano się w nim przedstawić historyczne uwarunkowania tej decyzji. W liście, napisanym po niemiecku, znalazło się streszczenie polskich dziejów.

 

Komuniści peerelowscy uznali, że polscy biskupi dopuścili się zdrady, sfałszowali historię i że wysługują się Niemcom. Odpowiedź propagandy pojawiła się natychmiast. Były nią szkalujące Kościół publikacje w prasie i masowa akcja odczytów i „wieców protestacyjnych”, na które spędzano robotników w wielkich zakładów. Z księżmi przeprowadzano indywidualne „pedagogiczne” rozmowy, w których biskupi przedstawiani byli jako czarne owce. List stał się idealną okazją dla komunistów, by oczernić Kościół. Nie da się ukryć, że w pewnej części ten plan się powiódł.

 

W Liście sprzed pięćdziesięciu blisko lat, najbardziej znamienne - z dzisiejszej perspektywy – jest uprzytomnienie charakteru specyficznej „dziedzicznej wrogości sąsiedzkiej”, a zarazem przypomnienie, że przezwyciężenie jej może odbyć się tylko na gruncie wiary katolickiej:

 

„Pomosty między narodami budują najlepiej właśnie ludzie święci, tylko tacy, którzy mają szczere intencje i czyste ręce. Nie dążą oni do zabrania czegokolwiek bratniemu narodowi: ani języka, ani obyczajów, ani ziemi, ani dóbr materialnych”, zauważają polscy biskupi.

 

Mówiąc o ofiarach strony polskiej poniesionej podczas ostatniej wojny, biskupi wymienili „ponad 6 milionów obywateli polskich, w większości pochodzenia żydowskiego”.

 

Nie kryli tragicznego dla Polski bilansu wojny, o którym społeczeństwo dzisiejszych zjednoczonych Niemiec zdaje się zapominać:

 

Ferdynand Ruszczyc - Pierwsza komunia

Ferdynand Ruszczyc – Pierwsza komunia

 

„Kierownicza warstwa inteligencji została po prostu zniszczona; 2 tysiące kapłanów i 5 biskupów (jedna czwarta ówczesnego Episkopatu) zostało mordowanych w obozach. Setki kapłanów i dziesiątki tysięcy osób cywilnych zostały rozstrzelane na miejscu w chwili rozpoczęcia wojny (tylko w diecezji chełmińskiej 278 kapłanów). Diecezja włocławska straciła w czasie wojny 48% swych księży, diecezja chełmińska – 47%. Wielu innych wysiedlono. Zamknięto wszystkie szkoły średnie i wyższe, zlikwidowano seminaria duchowne. Każdy niemiecki mundur SS nie tylko napawał Polaków upiornym strachem, ale stał się przedmiotem nienawiści do Niemców. Wszystkie rodziny polskie musiały opłakiwać tych, którzy padli ich ofiarą. Nie chcemy wyliczać wszystkiego, aby na nowo nie rozrywać nie zabliźnionych jeszcze ran. Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia… Staramy się zapomnieć. Mamy nadzieję, że czas – ten wielki boski kairos – pozwoli zagoić duchowe rany”.

 

Biskupi próbowali możliwie głęboko wniknąć w sytuację społeczną naszych niedawnych wrogów. „Polska granica na Odrze i Nysie jest, jak to dobrze rozumiemy, dla Niemców nad wyraz gorzkim owocem ostatniej wojny”, pisali, „masowego zniszczenia, podobnie jak jest nim cierpienie milionów uchodźców i przesiedleńców niemieckich” Ale zarazem wyjaśniali, że Polska nie miała decydującego głosu w sprawie swych powojennych granic: „Stało się to na międzyaliancki rozkaz zwycięskich mocarstw, wydany w Poczdamie 1945 r. Większa część ludności opuściła te tereny ze strachu przed rosyjskim frontem i uciekła na Zachód. Dla naszej Ojczyzny, która wyszła z tego masowego mordowania nie jako zwycięskie, lecz krańcowo wyczerpane państwo, jest to sprawa egzystencji (nie zaś kwestia większego >obszaru życiowego<). Gorzej – chciano by 30-milionowy naród wcisnąć do korytarza jakiegoś „Generalnego Gubernatorstwa” z lat 1939 – 1945, bez terenów zachodnich, ale i bez terenów wschodnich, z których od roku 1945 miliony polskich ludzi musiały odpłynąć na >poczdamskie tereny zachodnie<. Dokąd zresztą mieli wtedy pójść, skoro tak zwane Generalne Gubernatorstwo razem ze stolicą Warszawą leżało w gruzach, w ruinach. Fale zniszczenia ostatniej wojny przeszły przez kraj nie tylko jeden raz, jak w Niemczech, lecz od 1914 r. wiele razy, to w jedną, to w drugą stronę, jak apokaliptyczni rycerze, pozostawiając za każdym razem ruiny, gruzy, nędzę, choroby, zarazy, łzy, śmierć oraz rosnące kompleksy odwetu i nienawiści”.

 

Pasterze polskiego Kościoła zauważyli postawę ludzi dużego formatu moralnego zza zachodniej granicy w czasie terroru hitlerowskiego: „Wiemy doskonale, jak wielka część ludności niemieckiej znajdowała się pod nieludzką, narodowosocjalistyczną presją. Znane nam są okropne udręki wewnętrzne, na jakie swego czasu byli wystawieni prawi i pełni odpowiedzialności niemieccy biskupi, wystarczy bowiem wspomnieć kardynała Faulhabera, von Galena i Preysinga. Wiemy o męczennikach „Białej Róży”, o bojownikach ruchu oporu z 20 lipca, wiemy, że wielu świeckich i kapłanów złożyło swoje życie w ofierze (Lichtenberg, Metzger, Klausener i wielu innych). Tysiące Niemców (…) dzieliło w obozach koncentracyjnych los naszych polskich braci…”

 

I dodawali na koniec z całą otwartością:  „I mimo tego wszystkiego, mimo sytuacji obciążonej niemal beznadziejnie przeszłością, właśnie w tej sytuacji, czcigodni Bracia, wołamy do Was: próbujmy zapomnieć. Żadnej polemiki, żadnej dalszej zimnej wojny…(…). Jeśli po obu stronach znajdzie się dobra wola – a w to nie trzeba chyba wątpić – to poważny dialog musi się udać i z czasem wydać dobre owoce, mimo wszystko…(…)Niech tym kieruje miłosierny Zbawiciel i Maryja Panna, Królowa Polski, Regina Mundi i Mater Ecclesiae”.

 

„Nielegalny krzyż”

 

Leon Wyczółkowski - Giewont o zachodzie słońca

Leon Wyczółkowski – Giewont o zachodzie słońca

 

Czy wezwanie do wzajemnego przebaczenia może komuś w świecie chrześcijańskim być nie na rękę? Nie pasować?  A sama modlitwa, zapewnienie o niej - tam zwłaszcza, gdzie niegdyś

 

dymiły piece krematoriów w niemieckich obozach zagłady? Trudno byłoby sobie to wyobrazić w tamtym czasie, gdy pisany był List do biskupów niemieckich. A było to na któtko przed zakończeniem obrad Soboru. A jednak właśnie coś takiego zdarzyło się w trzydzieści prawie lat po zaadresowaniu pokojowego orędzia do pasterzy niemieckiego Kościoła. Karmelitanki z Poznania osiedliły się przy murze dawnego hitlerowskiego obozu w Oświęcimiu, w zdewastowanym budynku starego teatru, który własnym kosztem przywróciły do stanu funkcjonalności i zamieniły na klasztor. Zaledwie po dwóch latach życia w klasztorze, w którym oddawały się modlitwie za ofiary i oprawców, zostały w sposób wyjątkowo brutalny zaatakowane i zmuszone do opuszczenia swojego domu. Taki był wynik kilkuletniej międzynarodowej kampanii, której ideologiczny motyw przybrał polityczno-religijne oblicze, a w której wzięli udział przedstawiciele Żydów, ale i hierarchii Kościoła.  Ten niebywały skandal  był na różne sposoby tuszowany i zakłamywany. Niestety, w ciągu tych trzydziestu lat opinia katolicka, w tym i niektórzy hierarchowie, jakby utracili zdolność przemawiania w sposób szczery, jasny i zrozumiały dla wszystkich – tak jak wypowiadali się w 1965 roku polscy biskupi.

 

„Znak to niepokojący, gdy modlitwa wywołuje zgorszenie”, pisze Vittorio Messori, „gdy chce się ją stłumić niemal domagając się wyłączności, żydowskiego copyright w stosunku do miejsca, które ONZ ogłosiła >dziedzictwem ludzkości< właśnie dlatego, że obok Żydów zostali tu wymordowani również inni…”  Ci inni, polscy duchowni katoliccy, rzesze Polaków, a oprócz nich także przedstawiciele innych narodów słowiańskich, także Cyganie. Wszyscy, którzy byli dla sług Hitlera jedynie śmieciami Europy.

 

Wkrótce po tych wstrząsających wydarzeniach, gdy przy murze dawnego obozu nie było już modlitwy polskich zakonnic, a ostatnie dwie z nich opuściły swój klasztor, przeszkodą dla Żydów stał się również sam krzyż stojący na Żwirowisku obok klasztoru.

 

Polacy, modlitwa i krzyż – ta całość okazuje się zawsze nie do przyjęcia. A przecież jest ona nierozerwalna. Bo jest prawdziwa od tysiąca lat.

 

To nie jest przebrzmiała historia. Zaledwie 10 kwietnia  wieczorem wypowiedziane zostały na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie przez Jarosława Kaczyńskiego słowa o tym, że Polska znajduje zawsze swoją siłę w Chrystusie, bo jej tożsamość wyrasta z chrześcijaństwa. Słuchało ich kilkudziesięciotysięczne patriotyczne zgromadzenie, które przybyło modlić się za poległych trzy lata temu pod Smoleńskiem i oddać im hołd. Takich słów nie powiedziałby publicznie dziś nikt z polityków (może poza Victorem Orbanem?). Codzienne gazety prawicowe - o innych nie wspominam - starannie przemilczały te właśnie słowa.  Jarosława Kaczyńskiego ocenzurowano.2.)  Trudno o lepszą ilustrację do piosenki Jana Pietrzaka, rozbrzmiewającej podczas rocznicowego spotkania w Warszawie: Nielegalne kwiaty, nielegalny krzyż… Krzyż z kwiatów, układany codziennie przez Warszawiaków w czasie stanu wojennego przed kościołem Świętej Anny, był tak samo „nielegalny” -  znikał natychmiast, rozbierany w ciemnościach przez milicję i tajniaków - jak ten, który przeszkadzał na Żwirowisku przy KL Auschwitz. I ten, który wyprowadzono pod osłoną sierpniowej nocy z placu przed Pałacem Prezydenckim, przy którym modlono się za ofiary Smoleńska. „Nielegalny” tak samo, jak słowa przywódcy opozycji o Polsce do tłumu patriotów – przybyszy z całego kraju i zza granicy. O Polsce, którą chce się „zdelegalizować” od wielu lat, na różne sposoby, bo należy do Chrystusa. Istotnie: nielegalny naród, nielegalna Polska

 

„Legalna” dziś jest tylko nienawiść.  Choćby taka jaką niesie  antypolonizm. Taka, jaką chciano by nam przypisać, nazywając nas antysemitami.

 

Józef Chełmoński - Orka

Józef Chełmoński – Orka

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055216