OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Różne

Wybory Prezydenta
Rzeczypospolitej Polskiej

2015

Wyniki

Zbiorcze statystyki głosowania

Liczba uprawnionych do głosowania
30709281
Liczba kart ważnych
16993169
Liczba wysłanych pakietów wyborczych
56845
Liczba głosów ważnych
16742938
Liczba głosów nieważnych
250231

Frekwencja w Polsce

Duda Andrzej Sebastian
Komorowski Bronisław Maria

Wyniki wyborów

Zobacz szczegóły klikając na nazwisko wybranego kandydata

Lp Imię i nazwisko Liczba oddanych głosów Wynik wyborczy (%)
1 Duda Andrzej Sebastian 8630627
51.55%
2 Komorowski Bronisław Maria 8112311
48.45%
Copyright © 2015
Państwowa Komisja Wyborcza, ul. Wiejska 10, 00-902 Warszawa, Tel. 22 695 25 44, Fax. 22 622 35 71

Biuro Prasowe, tel. +48 510 187 937, www.pkw.gov.pl

wykonanie: bprog.pl

Wychodzimy z okopów! – Grzegorz Braun

Szczęść Boże!
Szanowni Państwo, Drodzy Przyjaciele,

Dziękuję Wam za wsparcie. Dziękuję za wszystkie zebrane podpisy i oddane głosy. Dziękuję za trud organizacji wielu dziesiątek spotkań i kolportażu setek tysięcy ulotek. Nota bene: na konto mojego komitetu wyborczego wpłynęły 243 tysiące złotych – wszystkim donatorom: Bóg zapłać! Dziękuję realizatorom internetowych transmisji telewizyjnych i radiowych i autorom filmów rekomendujących moją kandydaturę. Przede wszystkim jednak, serdecznie dziękuję za modlitwę, której w naszej kampanii, chwalić Boga, nie brakowało.

Odpowiadając na wielokroć ponawiane w ostatnich dniach pytanie o mój udział w drugiej turze wyborów [...], wyjaśniam, co następuje. 1/ Pozostaję niezmiennie krytycznym recenzentem dotychczasowego dorobku mojego Sz. Kontrkandydata, pana Andrzeja Dudy, jak zresztą całej jego formacji politycznej. 2/ 24 maja oddam nań głos [...]

 

Komunikat Państwowej Komisji Wyborczej przyznaje mi ostatecznie 0,83% głosów – na takim więc poziomie urealnia się na razie perspektywa odzyskiwania katolickiego państwa narodu polskiego na ścieżce demokratycznej :-) Możemy oczywiście poprawiać sobie samopoczucie przez porównanie z wynikami innych moich Szanownych Kontrkandydatów, którzy mając do dyspozycji zaprawione w bojach aparaty partyjne osiągnęli znacznie mniej, lub niewiele więcej. Ale lepiej będzie rachować własne siły na własne zamiary.

My bowiem istotnie nie walczymy o procenty – walczymy o duszę narodu. Jakiż jej stan ujawnił się właśnie? Z jednej strony okazało się, że zjednoczony front przemilczenia i manipulacji jest szerszy, niż można bylo przypuszczać. Od lewa do prawa, od mediów jawnie antypolskich i antycywilizacyjnych, po p.o. prawicowych i katolickich – dominowała po prostu cisza w eterze, z rzadka przerywana jawnym kłamstwem i szyderstwem z programu integralnie niepodległościowego, wolnościowego i katolickiego.

Osobiście zaliczam to zresztą do pozytywów bilansu tego „rozpoznania bojem”, które wspólnie przeprowadziliśmy: lepiej orientujemy się teraz, kto jest kim na polskiej scenie i komu na czym zależy. To powinno nas ostatecznie uwolnić od złudnej nadziei, że Polskę „załatwi nam” ktoś z góry, z Warszawy, albo może jakiejś innej stolicy. Z drugiej strony jednak – nasze własne niedostatki pokazały, jak daleka droga dzieli nas od defensywnego „patriotyzmu przetrwania”, do ofensywnego „patriotyzmu działania”.

Nie ma więc na co czekać – trzeba wychodzić z okopów i ruszać w pole. Bo jeśli sami nie obronimy cywilizacji na naszym terytorium – to już teraz wiemy na pewno – z nikąd nie będzie odsieczy. Na dłuższą metę nie może temu zadaniu podołać żadne, choćby najbardziej entuzjastyczne „pospolite ruszenie”. Potrzebni są zawodowcy – sprofesjonalizowane „hufce”, które prowadzić będą systematyczną akcję „BUDZENIA ŚPIĄCYCH RYCERZY”. Licząc na Wasz udział w tym właśnie dziele zapraszam na stronę: www.pobudka.org

Z poważaniem,
Grzegorz Braun

P.S.
Odpowiadając na wielokroć ponawiane w ostatnich dniach pytanie o mój udział w drugiej turze wyborów najwyższego urzędnika w państwie, wyjaśniam, co następuje. 1/ Pozostaję niezmiennie krytycznym recenzentem dotychczasowego dorobku mojego Sz. Kontrkandydata, pana Andrzeja Dudy, jak zresztą całej jego formacji politycznej. 2/ 24 maja oddam nań głos, ponieważ nie wyznaję zasady „im gorzej, tym lepiej” – a informuję o tym publicznie, ponieważ staram się nie być hipokrytą. 3/ Mam nadzieję, że mój Sz. Kontrkandydat pozostanie przynajmniej w jakiejś mierze zakładnikiem własnych słów o potrzebie obrony wolności, własności i godności Polaków – tych deklaracji, które choć dalekie od jednoznaczności, dają nam jednak możliwość „łapania go za słowo” w sprawach fundamentalnie istotnych: obrony życia, obrony ziemi, obrony suwerenności (także np. walutowej) narodu polskiego. I z tego proszę go w przyszłości skrzętnie rozliczać.
G.B.

Wilanów, 12 maja A.D. 2015

Ewa Polak-Pałkiewicz, Kłamstwo smoleńskie we Wszechświecie

Kiedy sprawa smoleńska staje się sprawą międzynarodową… Kiedy umysły ludzkie nie chcą przyjąć wersji oficjalnej… Kiedy buntuje się duch i materia… Ślady pozostawione w resztkach maszyny nie chcą się zdematerializować… 50 tysięcy szczątków samolotu nieustająco układa się w jeden wyraz… Kiedy ziemia, która wchłonęła tyle krwi jest dla Polaków spod każdej szerokości geograficznej ziemią świętą… Kiedy nikt i nic nie przyjmuje już kłamstwa.

Wtedy największy kłopot mają ze sprawą smoleńską nie ci, którzy na Krakowskim Przedmieściu wciąż stawiają krzyż – dziesiątego każdego miesiąca. Nie ci, którzy pracowicie ustawiają znicze, stosami układają kwiaty i z tak wielką powagą umieszczają wśród nich portrety Pary Prezydenckiej, że chciałoby się patrzeć bez końca na te uroczyste gesty poprawiania, przewiązywania białoczerwoną szarfą, zawiązywania czarnej kokardy…  Nie ci, którzy uparcie noszą żałobę, już piąty rok… Nie, nie ci. Prawdziwy kłopot mają ci, którzy oderwali się od rzeczywistości. Dla których to wszystko głupstwo.

A Rzeczywistość to Słowo.

Także pochodzące z tego właśnie Żródła słowo, które bezkompromisowo zaprzecza wszelkiemu kłamstwu. Słowo niewzruszone. Słowo prawdy.

Ci, którzy zaprzeczają prawdzie mają kłopot niemały. Kłopot przede wszystkim z przyjęciem i ze zrozumieniem Słowa. Także ze zrozumieniem słów. Znajdują się między rzeczywistością, a jej zaprzeczeniem. Blisko, coraz bliżej otchłani, gdzie nie słychać już żadnych słów. Gdzie panuje pomieszanie języków przechodzące w nieludzki bełkot…

Katyński las

Katyński las

Istnieje tajemniczy związek, tajemnicza współzależność: kłamstwo wypowiedziane w jakiejś części świata, kłamstwo, które ma ambicje „zamienić” śmierć prawie setki osób, które leciały, by oddać hołd polskim oficerom pomordowanym w Katyniu, w jakiś niewiele znaczący przypadkowy incydent – pozbawiony rangi, wymiaru symbolicznego, błahy – to kłamstwo odezwie się niespodziewanym echem. Zostanie wypowiedziane głośno i dobitnie w innym miejscu, zostanie przywołane po to, by ukazać całą swoją ohydę. Swoją upiorną nagość, całą potworność. I nie zostanie przyjęte. Będzie odrzucone z odrazą i obrzydzeniem. Sprzeciwią się mu ludzie wyposażeni przez Boga w rozum i wolną wolę. Kłamstwo nie przystaje bowiem w żaden sposób do natury człowieka. Kłamstwo wciśnięte do gardła, wtłoczone do umysłu, wcześniej czy później zostanie wyplute, wyrzucone. Usunięte raz na zawsze jak gnijący ząb.

Natura stworzonego bytu nie przyjmuje kłamstwa. Wszystko co trwałe, wielkie, piękne, cenne w świecie zbudowane zostało na prawdzie. Człowiek nie może żyć bez prawdy.

Wiele rzeczy dzieli Polaków, powiedział dzisiejszego popołudnia Jarosław Kaczyński na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. To mogą być różnice, których się nie pokona. Ale jedno ich łączy: prawda. Dokąd tak jest, Polacy są wspólnotą.

Artur Grottger - Pochód na Sybir

Artur Grottger – Pochód na Sybir

Polska jest tak ważna dla świata, bo nigdy nie sprzeciwiła się Bogu. Nie przyjęła kłamstwa.

Nie chciała przyjąć wiary od chrześcijan dotkniętych chorobą bizantynizmu, który zakłada, że silniejszy ma rację.

Nie chciała zgodzić się na uznanie pogan za ludzi niższej kategorii.

Nie pozwoliła sobie narzucić herezji protestanckiej.

Brzydziła się schizmy.

Była wierna papieżowi.

Nie dawała przyzwolenia, by wrogowie wiary i Kościoła najeżdżali jej ziemie, grabili je, pustoszyli kościoły i klasztory.

Nie podporządkowała się zaborcom, dla których solą w oku była jej wierność Kościołowi i zasadom katolickim.

Nie zgodziła się, by stanowić podbite, ograbione i sterroryzowane terytorium przemarszu Armii Czerwonej na Zachód, w celu dokonania podboju. Europy.

Nie pozwalała, by ktokolwiek z Polaków przyłączył się do morderców Żydów na jej ziemi, morderców z trupimi czaszkami na mundurach.

Nie przyjęła do wiadomości kłamstwa katyńskiego.

Odrzuciła kłamstwo i przemoc narzuconego jej siłą komunizmu.

Bronisława Rychter-Janowska - Adoracja

Bronisława Rychter-Janowska – Adoracja

 

Nie pozwoliła na to wszystko, bo inaczej zostałaby w tym miejscu świata naruszona głęboko struktura duchowa zbudowana na Prawdzie, struktura zakorzeniona w Słowie, które jest Bogiem. Struktura duchowa państwa, którego Królowa jest Matką Boga.

Gdyby tak się stało, musiałaby powstać reakcja zwrotna we Wszechświecie. Musiałby zaistnieć niewyobrażalny dramat. Prawdziwa duchowa katastrofa o nieprzewidywalnych skutkach.

Istnienie Polski – nawet tak obolałej jak dziś – istnienie Polaków, którzy nie godzą się na kłamstwo i płacą za to ogromną nieraz cenę, gwarantuje nienaruszalność tej struktury. Korzystają z tego także inni. Cudzoziemcy czują się w Polsce szczęśliwi. Nikt nie próbował tego zdefiniować, wytłumaczyć dlaczego tak jest, ale jest to fakt.

Na początku było Słowo, 
a Słowo było u Boga, 
i Bogiem było Słowo…. (J1,1)

Nie da się żyć w kłamstwie będąc dziełem Boga, człowiekiem przez Boga stworzonym. Kiedy cała natura człowieka i cała jego dusza wyrywa się ku swemu Stwórcy, ku Ojcu.

Nie można udawać, że kłamstwo nie istnieje, gdy jest się poddawanym jego terrorowi.

Prawda daje życie. Każde słowo wypowiedzianej prawdy przynosi błogosławieństwo. Każde słowo kłamstwa zaprzecza Dawcy życia, zaprzecza więc i życiu samemu. Kłamstwo wysysa powietrze, powoli zabija, dusi.

Judasz poszedł i powiesił się.

Jego czyn – zaprzeczenie Słowu, ugodzenie w Boga, odrzucenie Prawdy – zabił go. Judasz nie był w stanie dłużej żyć. Sam sobie wymierzył sprawiedliwość.

Dziś jest 10 kwietnia i wszystko, co zaprzecza kłamstwu, odzywa się w Polsce wielkim głosem. Mówią wolni Polacy. Mówią ich gesty, spojrzenia, sposób obcowania ludzi ze sobą. Ich wielki takt, kultura, delikatność. Mówią pieśni, kazania, modlitwy. Mówią nielegalne kwiaty. Mówi nielegalny krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Mówi cała zakazana Polska.

Świat zaczyna słyszeć ten głos.

„Co jest?”

  • takie pytanie zadaje często mój mieszkający od czterdziestu lat w Austrii kuzyn. Nie wszystko w polszczyźnie jest już dla niego jasne. Chciałby rozumieć jak najlepiej, o czym i w jaki sposób mówią rodacy w kraju i dlatego, jako przerywnik – tak jak inni dodają co chwila „prawda”, albo „właśnie” – wrzuca to swoje „co jest?”. Musi zrozumieć, dlatego wciąż męczy go „co jest?” Ale tak naprawdę każdego z nas powinno zajmować tylko to, co jest. Nie to, co myślą inni ludzie, nie to, co mówią, bo jest im tak wygodnie, nie to, co piszą w gazetach – w większości gazet – bo im dobrze płacą, nie to, jak sobie ktoś coś wyobraża. To jest bez znaczenia. Ważne jest to, co jest. Co istnieje ponad wszelką wątpliwość. Co jest rzeczywistością, bytem.

Gdy żyje się rzeczywistością, a nie fantazją, nie wyobrażeniem, nie „pobożnym życzeniem”, nie opinią innych, nie stugębną plotką, nie fałszem wyprodukowanym fachowo przez przemysł kłamstwa, jest się zdolnym wypełniać swoje zadanie. Zmierzać do celu, jaki jest dla konkretnej osoby wytyczony. Tylko tak można tworzyć państwo, wspólnotę, rodzinę. Służyć Bogu i bliźnim – społeczeństwu. I zasłużyć sobie na szczęśliwą wieczność.

Pytanie o przyczynę śmierci 96 Polaków pod Smoleńskiem pięć lat temu – tak jak w latach 40. i 50. ub. wieku pytania o Katyń – nie jest tylko sprawą polską. Nie jest sprawą wewnętrzną. Jest warunkiem pełnego powrotu do rzeczywistości przez Polaków. A za ich pośrednictwem także przez Zachód. Jest jednym z podstawowych warunków odzyskania na dobre naszej zachodniej cywilizacji, która cała opiera się o poszanowanie prawdy.

Bronisława Rychter-Janowska

Bronisława Rychter-Janowska

Odpowiedź na to pytanie – szczera, głęboka, nie zdawkowa, jasna, publiczna – przywróci Polsce i Europie utraconą równowagę. Wyzwoli z okowów nierzeczywistości uwięzione w niej narody.

Smoleńsk 2015 – pięć lat żydokłamstw

Za parę dni minie piąta rocznica zamachu warszawskiego, znanego w społeczeństwie pod kryptonimem „smoleński” albo krótko jako „Smoleńsk”.W związku z tym można zauważyć, że atmosfera poprawności polityczno-rozumowej przyklaskującej bredniom oficjalnej wersji katastrofy smoleńskiej, dyskretnie podkręcana przez sensacje i histerie ekspertów lotniczych Zespołu Macierewicza, uległa już od jakiegoś czasu mocnemu uspokojeniu.

Jak to wyłożyliśmy na stronie http://zamach.eu/ w Smoleńsku nie było ani katastrofy, ani zamachu, lecz została odegrana jedynie inscenizacja.

Natomiast Delegaci do Katynia zostali wyłapani indywidualnie przed momentem zbiórki na Okęciu, a następnie zbiorowo lub też indywidualnie wymordowani.

 

Liczne plotki puszczane o uwięzieniu lub rzekomej ucieczce do ciepłych krajów wszystkich lub prawie wszystkich członków delegacji były i są częścią psychologii wojennej. Plotki dające rodzinom jakąś nadzieję na odnalezienie porwanych mają również charakter paraliżujący wobec tych rodzin, które boją się podjęcia jakichś radykalnych środków przeciw mniej lub bardziej rozpoznanych sprawców porwania – w obawie, że może to pozbawić porwanych szansy na przeżycie i ewentualne uwolnienie. W Polsce ten chwyt psychologiczny zastosowano dwa razy, a w zasadzie nawet i trzy. Pierwszy raz przy zamachu w Gibraltarze, gdzie zaginiona córka Sikorskiego miała przeżyć „katastrofę”. Później podobnie było z synem B. Piaseckiego, którego to zbolałego ojca łudzono listami „pisanym przez syna” przez cały rok od porwania, a jak wiadomo został on rytualnie zabity prawie natychmiast po porwaniu. Trzecim przypadkiem jest Katyń, gdzie wiele wdów zwodzono (a i zastraszano) nadzieją na odnalezienie męża w ZSRR, o ile będą one siedziały cicho.

Oczywiście, we wszystkich trzech przypadkach sprawcami, beneficjentami zbrodni oraz manipulatorami medialnymi byli żydzi. Żydzi toczą przeciw Polakom totalną wojnę – terror. Jest on w zasadzie obecny nieprzerwanie od dnia 17 września 1939 roku. Pewne wydarzenia wojenne, słusznie określone przez Le Pen`a jako drobiazgi historyczne, przysłoniły Polakom obraz wydarzeń historycznych, gdzie mniej lub bardziej zmanipulowane społeczeństwo polskie jednak jakoś zgodziło się na wymuszony projekt żydowski: żydów, jako ofiar wojny, a to wobec faktu, że żydzi (nigdy albo ew. nie bardziej niż inni) takimi nie byli. Zaś faktycznie byli i są agresorami okrutnie i bezwzględnie obchodzącymi się z nami, jako bezwartościowym materiałem tubylczym, który należy totalnie zniszczyć. To celem zagarnięcia jego przestrzeni, dóbr, imienia a nawet i tożsamości narodowej. To ostanie jest coraz bardziej widoczne, bo – przykładowo – prowadzą różne kampanie medialne mówiące o żydach jako Polakach.

W nieodległej historii np. celem tego zaboru – poprzez cały szereg międzynarodowych manipulacji oraz za pomocą żyda ministra Becka – było wywołanie straszliwej wojny, w której działania obronne po naszej stronie były systematycznie sabotowane przez oficerów wysokiej rangi żydowskiego pochodzenia. Z tego powodu Polski front wschodni we wrześniu 1939 praktycznie nie istniał, co ułatwiło bolszewikom najazd i doprowadziło do upadku II RP oraz utraty kilku milionów Polaków. Ich agent żyd Anders (wespół z innymi dowodzącymi w armiach sojuszniczych) wysłał naszych (a ci swoich) żołnierzy na bezsensowny atak na Monte Cassino, a jeszcze przedtem zezwolił trzem tysiącom żydów zdezerterować z wojska i na dodatek okraść Korpus z broni i materiałów wojennych. To żyd Retinger dopomógł szpanerom w dowództwie AK w Warszawie sprowokować Powstanie, gdzie przedtem dobrze zadbano o to, aby ogromne ilości uzbrojenia wywieźć z Warszawy i tak popchnąć do beznadziejnej walki Najpiękniejszych z Pięknych – naszą wspaniałą młodzież warszawską, której podobnej nigdzie na świecie nie było. Zamordowano tak ćwierć miliona naszej przyszłej elity. Żydowskie mordy UB na naszych Niezłomnych, które trwały do lat wczesnych 60-tych, dopełniły reszty tych przedsięwzięć siłowych.

Po wojnie stopniowo nastały nowe czasy i środki przemocy, a przymus zewnętrzny (gwałt zbrojny) został zastąpiony środkami socjologii wojennej i tu wprowadzano bardziej wyrafinowane środki przemocy wewnętrznej– swego rodzaju autoagresji. Najbardziej udanym teatrem tego socjologicznego mechanizmu zbrodni wojennych była wprowadzona przez żydów aborcja, która mogła sięgać nawet do dwudziestu pięciu milionów zabitych polskich dzieci przez ponad 30 lat jej obowiązywania. A to na tle „katolickiego narodu” oraz Katolickiego Kościoła. Co prawda – po wojnie – tak naprawdę o narodzie to już trudno było mówić. Struktura hierarchiczna została zniszczona i to według zasady Talmudu nauczającej, że aby skutecznie uderzyć w społeczeństwo, trzeba najpierw zniszczyć jego elity, a reszta pójdzie jak z płatka – i tak się stało. Co więcej walka taka toczy się do dnia dzisiejszego, bo widzimy, że co wybitniejsi Polacy są mordowani w różnych skrytobójstwach. To sprawia, z nie możemy się organizować i dźwignąć jako Naród.

Oprócz tego wymiaru – czysto socjalnego – była jednak druga płaszczyzna naszego katolickiego bytowania: Kościół Katolicki i jego hierarchia. Tu, po wojnie, było początkowo inaczej, bo w Kościele Świętym – w przeciwieństwie do późniejszej, by tak rzec, „posoborowej synagogi watykańskiej” – kościoły „lokalne” nie były pozostawiane samopas, a mogły czerpać siły tak duchowe, jak i fizyczne z Watykanu, a za pomocą bożego papiestwa i z innych kościołów lokalnych, zaś o obecnej teologii żyda, która wyklucza inne istotne tematy, nie było nawet mowy. I mniej więcej tak właśnie było. Kościół katolicki, który w czasie okupacji stracił ponad trzy tysiące kapłanów, i choć wyszedł z wojny równie okaleczony jak i cały naród, to jednak szybko się podnosił i wyciągał nas z tej strasznej wojennej klęski. Żydzi to szybko zauważyli i Kościół stał się przedmiotem specjalnej troski takich ludożerców jak Berman czy Brystygierowa. A metody walki nie były skostniałe, lecz posługiwały się zdobyczami naukowymi. Po kilku powojennych latach zbrojnych wręcz napadów na kler i hierarchię, żydokomuna PRL`u przeszła od otwartej wojny do skrytobójstw na hierarchach. Akty te wspierane były szerokim instalowaniem osobników TW w strukturach tak seminariów, jak i pozyskiwaniem osób już konsekrowanych. Ten obecny żydowski potwór, jakim jest widzialny episkopat w Polsce, to faktycznie efekt żmudnej pracy 60-ciu lat żydowskiego terroru w Polsce i nasuwa się pytanie, czy ma jeszcze coś wspólnego z Kościołem czy z Polską, a nawet z tzw. chrześcijaństwem, co już dawno zaważyli liczni kaznodzieje sekt parachrześcijańskich, postrzegających tzw. „polski kościół” jako siedlisko żydowskiej trucizny w sercu Europy.

Zanim jednak do tego doszło, trzeba było dokonać w Kościele wielu „transformacji” i powojenna historia Kościoła w Polsce ukazuje nam jak na dłoni mechanizm żydowskich zbrodni, polegający na mordowaniu „niewłaściwych” i utykaniu na tak stworzonych wakatach „właściwych” osób. Zamordowanie – podczas operacji – Prymasa Hlonda, krótko potem zamordowanie w ratowaniu powypadkowym jego ustalonego następcy, więzienie setek księży zamknęło się okresie do 1956 roku, który błędnie nazywany jest okresem stalinizmu.

Po tym brutalnym dla kleru okresie nastąpiła radykalna zmiana metod walki, gdzie wspomniana otwarta przemoc została zastąpiona skrytobójstwami na klerze i podrzucaniem Kościołowi „właściwych” księży, a później hierarchów. Tu najwłaściwszym z właściwych był Karol Wojtyła, którego przerażający nawet życiorys okresu 1939-1978 można by rozdzielić na dziesiątki teczek TW innych osób.

Nie rozpisujemy tu się zbytnio o nim, podkreślimy tylko, że w okresie, kiedy inni księża byli więzieni, a domowe pisanie na maszynie uchodziło za nielegalne – on wybraniec jeździł sobie spokojnie od zagranicy do zagranicy, kto zna tamte czasy to wszystko rozumie.

A okres od 1939 roku nie jest żadnym błędem, bo dotyczy on również i okupacji. To w trakcie okupacji Wojtyła przyjaźnił się żydem Turowiczem (matka Turnau), którego to żyda nigdy nie wysłano do getta, chociaż Gestapo musiało wiedzieć o tym, że Turowicz był członkiem żydowskiej organizacji BUND. Turowicz był dożywotnim mentorem Wojtyły i nawet dla bardzo przychylnych Janowi Pawłowi było bardzo nie w smak to afiszowanie się papieża znajomością z tym religijno cywilizacyjnym krętaczem. Turowicz w oparciu o przyjaźń z kardynałem Wojtyłą snuł plany nt. alternatywnej hierarchii katolickiej w Krakowie i Polsce, ale całkowicie złożonej z osób laickich. Okupacyjne losy Turowicza bardzo to przypominają losy Bartoszewskiego, którego zwolniono z Oświęcimia ze względu na zły stan zdrowia, podczas kiedy nawet zdrowym Polakom gwarantowano krótki okres męki oświęcimskiej, bo paromiesięczny a zakończony śmiercią z wyczerpania. Podobne wybiórcze zsyłki, aresztowania i puszczanie wolno wybranych miało miejsce w wielu obszarach życia okupacyjnego całej Polski. W ogóle należy zauważyć, że okupacja była najlepszą formą transformacji żyda na Polaka. A nazwiska np. Kantor, Miłosz, Lipiński, Wyka, Lem, Kisielewski i inni, którzy przeżyli sobie trudy wojenne bez uszczerbku, a jeszcze tym łatwiej przejmujący władzę nad Polską – swoją masowością mówią same za siebie. I nie można tego wykrętnie wyjaśniać tym, że w Krakowie „było lepiej – lżej”. Bo to też zależy jak dla kogo, gdyż kiedy Wojtyła „ukrywał się” – a grał w teatrze, to Polak prof. Koneczny utracił dwóch synów.

Widać, że jakoś okupant wielu żydom nie kazał ściągać spodni, aby mogli wylegitymować się napletkiem na właściwym miejscu. A Teatr Rapsodyczny działał niezbyt daleko od siedziby gestapo i również, i z nim nic takiego się  nie działo. To w przeciwieństwie do np. Zamojszczyzny czy wspomnianej rzezi Powstania. Zauważa się wyraźnie, że mimo trudów okupacji miało miejsce określone, mocne zwarcie żydowskich szeregów, a to na tle bezwzględnego wykrwawiania polskiej elity – „endecy” dzielili szczególnie okrutny los kleru i wojny faktycznie nikt z nich nie przeżył. Przeżyli tylko ci , którzy w czasie od okupacji znaleźli się na Zachodzie a i nie we Francji nawet, bo i tam było groźnie. Symbolem żydowskich mordów na Narodowcach jest niewątpliwie Adam Doboszyński. A nie mówimy tu o żadnym zbiegu okoliczności – tak to zostało zaplanowane, liczą się rezultaty, a nie cena lub podobne. Wielu Narodowców przeżyło Niemców, ale padło z rąk żydów!

Dzięki temu – planowaniu -taki żyd Turowicz, który przed wojną musiał pilnować się, aby się nie narazić „endekom” jako żyd, nie tylko, że w przeciwieństwie do nich przeżył wojnę, ale stał się jedną z najważniejszych postaci powojennej żydowskiej prestidigitacji w Polsce, a może nawet i w świecie. Szkody jakie on – z prowincjonalnego Krakowa – zadał światowemu Kościołowi są wręcz nieobliczalne. Straszne spustoszenie wywołane i Soborem, i pontyfikatem Wojtyły, który wstępując na Tron miał być tym, który wysprząta po Pawle VI, a po paru latach okazał się jeszcze gorszym niż poprzednik. I tu wszyscy znający tamte czasy dopatrują się diabolicznej przyjaźni z Turowiczem. http://gazetawarszawska.com/antykosciol/1391-ido-c

Choćby tylko to środowisko Tygodnika Powszechnego właśnie uprawnia nas do zastanowienia się na tym: jak to szczególną rolę w tym zniszczeniu odegrali żydzi z Polski? I to w takim strasznym stopniu, że gdyby Sobór nie miał miejsca, jako twór ogólnie światowego żydostwa, to choćby dla korzyści żydowskich w Polsce powojennej byłby powołany – tylko z tego powodu! I tylko dla żydów w Polsce. Bo ich sukcesy przejęcia władzy nad Polska i Polakami opierały się na dwóch do tego niezbędnych filarach:

- wojnie i mordach powojennych,

- zbrodniach soborowych,

To wszystko nie byłoby możliwe bez okupacji niemieckiej w Polsce – jako wstępu do ataku i na Polskę, i na Kościół – która, pomijając inne aspekty, była transformacją, subwersją (+++) żydów na Polaków, a co bez tamtego wojennego gwałtu, totalnych wymian tożsamości, do czego nawoływał Józef Berman w jego referacie na posiedzeniu komitetu żydowskiego, nie byłoby możliwe.

Wojna była „zabiegiem chirurgicznym” dokonanym na Polsce i Polakach: wycięła polską inteligencję w pień, a ocaliła, „wylansowała” żydów, żydowską inteligencję nałożoną na Polaków jako masę niezdolną już do samoobrony przed tym żydowskim wirusem. Okupacja niemiecka w Polsce jest nawet modelem wzorcowym dla różnych innych subwersji w Polsce, w tym zamachu warszawskiego, ale nawet nie tylko, bo podobnie dzieje się obecnie na Bliskim Wschodzie, gdzie rzekomi islamiści są zwerbowanymi żołnierzami, mającymi na celu wprowadzenie totalnego chaosu w tamtych regionach, a co ma ułatwić ekspansję Izraela oraz grabież surowców, a nawet o ile będzie potrzeba, wtedy będzie można „terrorem islamskim” zaatakować sam Izrael, co nie stoi tu w jakiejkolwiek sprzeczności.

Zamach warszawski pod pozorem „katastrofy smoleńskiej” miał doprowadzać do totalnej utraty kontroli Polaków nad Polską i tak się stało, a co widać już gołym okiem. Ale nie tylko o to chodziło, zebranie gości pogrzebowych na państwowym pochowku prawdopodobnie miało doprowadzić do masowego ataku na przywódców światowych przybyłych na pogrzeb. Tym też zapewne tłumaczy się „dziwna” absencja niektórych z nich, którzy zapewne zostali ostrzeżeni przez własne służby. Na Bliskim Wschodzie jest to normalna procedura, że najpierw zabija się wodza, a potem na jego pogrzebie wysadza się w powietrze resztę innych osobistości wysokiej rangi. Pamiętamy, że na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego nikt prawie nie przyjechał, a sama uroczystość – aby nie kusić losu – odbyła się w całkowicie innym miejscu niż to planowano. Podobnie było z cyrkiem marszu pokoju po farsie zamachu na redakcję Charlie Hebdo, gdzie przywódcy światowi szli własnym pochodem w osobnym miejscu. Zebranie pogrzebników w Warszawie nie miało miejsca, bo zapobiegawczo wywołano erozję wulkanu, który dał pretekst do uziemienia wszystkich samolotów na parę dni przed pogrzebem i wszyscy zostali w domu. Przy czym biorąc symbolikę wielkiego ognia, znaną w okultyzmie obecnych władców świata, można by zastanowić się, czy erozja wulkanu na długo przed 10 kwietnia dodatkowo nie była wielkim okultystycznym znakiem „wielkich zmian”, które nadchodzą i wtajemniczeni wiedzą, że trzeba zachować czujność.

Wydarzenie 10 kwietnia 2010 trzeba widzieć w szerokiej perspektywie, nie wolno zasklepiać się ani w teoriach wybuchów, teoriach ataku laserowego czy kłótniach w kokpicie. Choć na to nie ma dowodów, ale się o tym mówi, podczas kiedy również nie ma dowodów na odlot z Okęcia, ale tu się o tym milczy.

To zbrodnicze milczenie przerwane jest niegodnym klanagorem żałobników – a skutecznym. Właśnie na dniach córka Wassermana, aby wpisać się w aktywnych zwolenników „kłamstwa smoleńskiego”, domaga się konferencji międzynarodowej, która zbada tę katastrofę! Właśnie – w ramach szeroko pojętej subweresji już nie Polski tylko, ale i całego regionu – bez żenady miesza ona tu do naszych polskich spraw kwestię Ukrainy, Putina i samolotu malezyjskiego. A przecież ta gęś żałobna ma czarne skrzynki (malezyjskie) właśnie w rękach „międzynarodowych” i niech nam opowie o tym, co tam jest zapisane! Przecież czarne skrzynki samolotu z Donbasu ujawnią atak rakiety naziemnej – czyż nie? Gdzie są zapisy tego samolotu i co mówią??? Po co oskarżać gołosłownie, skoro można podeprzeć swe zarzuty dowodami? Czy pochodzenie żydowskie uprawnia w Polsce do sprawowania służby adwokackiej bez legitymacji rozumu?

Podobnie nędznie, a nawet gorzej jest z inną płaczką – Kurtyką, która na swojej stronie internetowej   http://www.pomniksmolensk.pl/     bezczelnie wywiesiła ubecką fałszywkę: „zdjęcie Tupolewa w chwili wchodzenia Prezydenta na pokład w dniu 10 kwietnia 2010”  http://gazetawarszawska.com/zamach/zamach-warszawski/403-oszustwo-smolenskie-portalu-pomniksmolenski Rodzina Gosiewskiego wystawiła pomnik o kształcie Tupolewa, w którym to miał zginać ich syn. Wdowa Merta milczy jak zaklęta w sprawie wzorcowego przykładu oszustwa smoleńskiego: palenia dowodu osobistego jej męża, aby upozorować, że jest to dowód rzeczowy, który wydobyto ze zgliszcz w Smoleńsku, podczas kiedy dowód ten jak przypuszczalnie i właściciel nigdy na lotnisku w Sewiernem nie byli i to nawet w stanie martwym. Płakać przed kamerami – TAK! Domagać się prawdy o odlocie – CICHO SZA!

Nawet konferencje smoleńskie, w tym lekarzy i psychologów, nie podejmują prostego wątku: w jakim stanie psychofizycznym był kapitan Tupolewa. Skoro oszuści smoleńscy sami twierdzą, że atmosfera na pokładzie była zła, to czy te wdowy płaczne:

nie powinny pójść po tej linii i zapytać jak czuł się kapitan, co pił na Okęciu, czy obsługa w barze dobrze przestrzegła zasad higieny rąk i czy nikt nie zainfekował kawy i ciasteczek bakteriami, które w ciągu 30-50 minut atakują bez objawów wstępnych system pokarmowy i dają u zainfekowanych gwałtowne torsje i biegunkę nie do powstrzymania?!

Czy lekarz medycyny Joanna Kurtyka takie bakterie atakujące przewód pokarmowy zna? A jeżeli zna, to dlaczego ich nie bada na Okęciu? Czy ona boi się? Boi się biegunki?

Dlaczego Merta, Wasserman, Kurtyka, Gosiewscy (matka lekarz) nie pytają o to, jak czuł się mąż czy ojciec w ostatniej chwili swego życia, co mówił do osoby, która została na lotnisku, czy był spokojny, a może był pod wpływem narkotyków? Którzy to byli takimi „osobami” odprowadzającymi, dlaczego ich nikt nie ujawnia? Jak nazywała się firma, która dawała serwis cateringowy krytycznego dnia? Etc., etc.

W naszej kulturze, bliscy autentycznie kochający swych nagle odeszłych najczęściej w ciszy przeżywają swój smutek wiecznego rozstania, ale jeżeli są już do czegoś zdeterminowani, to nie do aktorstwa, ale do poszukiwania prawdy o ostatniej chwili życia ukochanej osoby.

Zachowanie tych medialnych żałobników jest niegodne, to dalsza część kłamstwa smoleńskiego. Co gorsza, to na tle kolejnych już ofiar, jak np. inżyniera Wróbla czy – co wysoce prawdopodobnie – dr Ratajczaka. Inżynier Wróbel – mimo pięciu lat – jest dotychczas jedyną osobą sfer rządowych, która otwarcie mówiła o wersji samolotu bliźniaka w Smoleńsku. Dlatego go zamordowano. Lista ofiar smoleńskich jest długa, nie wyliczamy tu nikogo, ale trzeba dodać, że do ofiar tych należą kadry lotnicze zabite w samolocie CASA, ofiary nagłych zgonów w okresie posmoleńskim, czy architekci „z Asturias”. Mamy prawo domniemywać, że jest to wierzchołek góry lodowej. I do ofiar typu radiowiec R.Muś dołącza się całe grono tych, którzy nagle odeszli na zawały czy wylewy, a których to nazwisk nigdy nikt nie skojarzy ze Smoleńskiem.

Pisaliśmy dość dużo o ekspertach Macierewicza: Biniendzie, Nowaczyku, Szuladzinskim, etc., czy nawet tej grotesce inżynierskiej Glenn Joergensen, a w tych dniach Jürgen Roth, który podobnie jak Macierewicz z Sulęcińskim przeczytali pierwsze fragmenty hipotezy na http://zamach.eu/   i szerzą to nie, jako odrzuconą, wczesną hipotezę, lecz jako zwykle brednie (Plan B), a Roth już jako ordynarne żydowskie kłamstwa.

Wszystko to pomijamy tu, bo „experci” już mocno schodzą na plan dalszy, a najnowsze informacje mówiące o tym, że wieża kontrolna na krótko przed „lądowaniem” Tupolewa miała rozkaz zamknąć lotnisko, oddala podejrzenia od Putina, jako sprawcy, czyli experci tym bardziej idą w odstawkę, bo ich celem nie była prawda, ale Putin. I na scenie pozostają jedynie emocje, a wdowy są w tym najlepsze.

Jak powiedziano powyżej, „Smoleńsk” to cześć planu subwersji i taka metoda jest podjętą próbą przejęcia Polski przez żydów. Okres najnowszy ma swój początek 17 wrzenia 1939 roku, który obecnie gwałtownie przyspiesza, a to ze względu na wydarzania w Izraelu. Ale próba przejęcia Polski przez żydów sięga już pierwszych wieków państwowości polskiej, gdzie żydzi zaczęli mówić o przejęciu Lechitii jako swego terytorium. Kiedyś napisano o tym wiele książek, ale które udało się zniszczyć, choć pewne zapisy się zachowały.

A czasy już zupełnie najnowsze to problem Izraela, gdzie toczy się odwieczny spór miedzy ortodoksami, syjonistami i liberałami. Jest to miotanie się od asymilacji, do mesjanizmu poprzez syjonizm. Jedni chcą uciekać do Polski, inni budować wielki Izrael, choć najchętniej jako turyści, a inni nauczać gojskie dzieci masturbacji.

Tak czy owak nawet wielki Izrael z osiadłą tam dużą populacja żydowską wymaga „chwilowego” przerzucenia ludności Izraela do Europy, bo trzeba zburzyć meczet Al- Aqsa, którego istnienie uniemożliwia zbudowanie Świątyni. Zburzenia odbędzie się poprzez atak jądrowy Iranu na Izrael, a to poprzez przypadkowe trafianie właśnie w meczet. Miało do tego dojść rok temu podczas posiedzenia Knesset `u na Wawelu, ale coś nie poszło tak, jak trzeba. Z niczego jednak nie zrezygnowano.

Możliwe, chodzi tu o wątek Ukraiński lub Rosyjski (ceny ropy), a może o jakaś formę buntu w armii Izraela, której to zawodowi oficerowie mogą mieć dość nieudacznictwa swoich dowódców, którzy w tym całym chaosie wiecznych zbrodni na Palestyńczykach i notorycznych konfliktach z otoczeniem mogą wywołać lawinę nieprzewidywalnych wydarzeń.

Tak czy owak, wszyscy żydzi bez wyjątku chcą wytchnienia na łonie gojów, bo goj jest osłem, które żyje po to, aby dźwigać żyda. Jest to prawda i nie tyle rabina Izraela, ile jest ogólną mądrością żydowską, a czym każdy żyd żyje, niemal „ma to w genach”. Jak wiemy, najlepszym żydowskim osłem jest Polak. On nawet całą rodzinę zabije, a i sąsiadów też, a to po to, aby mógł żywić żyda i wynosić po nim kible. Żyd mu za to podziękuje.

Takie noszenie żydowskiego kibla i narażanie na śmierć sąsiadów, czyli nas wszystkich i to nie tylko w Polsce, ale i w całym regionie, reprezentują żałobnicy smoleńscy i cała ta chmara różnej maści ekspertów, adwokatów i publicystów, którzy krzyczą o Smoleńsku, a milczą o Okęciu – jest to jedno wielkie zagrożenie dla pokoju w Europie – noszenie żydowskiego kibla.

W Smoleńsku nic nie było, nikt tam nie zginał, ale krzyczy się tam głośno po to, aby zgłuszyć prawdę i o „Smoleńsku” i o Polsce. Polska ma znowu paść ofiarą.

In Christo

Krzysztof Cierpisz

09 – 04 – 2015

W I E L K A N O C  -  2015

Umarłeś na krzyżu,

Jezu – Zmartwychwstałeś!

Dla nas i dla wiecznej chwały…

A co przedtem było?

 

Co my zrobiliśmy -

Gdy nasze grzechy

Twoje ciało biczowały,

A wiara zmieniała w niewiarę,

Choć ramiona Twego krzyża

Z miłością nas oplatały?

 

Co my zrobiliśmy -

Gardząc Twoim obliczem,

Nie mieliśmy w sercu Boga,

Tylko biegnąc ścieżkami życia,

Dbaliśmy o majątek, zapominając,

Że bez Niego jesteśmy niczym?

 

Co my zrobiliśmy -

Ze słowami prawdy objawionej,

Zapisanymi  w Boskich słowach

Jezusa – nauczyciela naszych dusz,

Zmartwychwstałego, w Trójcy Jedynego,

Któremu wierzymy jako Bogu?

 

Co my zrobiliśmy -

To trudna odpowiedź z przeszłości

Dla ludzi Izraela, i dla nas – teraz,

Toczących syzyfowe kamienie wiary,

Coraz trudniej, coraz gorzej,

Trwonimy prawdę o Zmartwychwstaniu,

Tracąc jej sens, odległy od Boskiej miary?

 

Co my zrobiliśmy -

Co jeszcze zrobić musimy,

Według słowa wcielonego,

I płynącej z krzyża Jezusa

Nauki, żeby być – i codziennie

W Nim zmartwychwstawać?

 

 NY – Marian 44

 


 Resurrection

 Składam wszystkim serdeczne życzenia zdrowia, wielu łask Bożych i radosnych, pogodnych świąt.

CHRYSTUS  ZMARTWYCHWSTAŁ – PRAWDZIWIE  ZMARTWYCHWSTAŁ, ALLELUJA !!!

MARIAN 44

 

 

 

 

 

Wielki Czwartek

Dałem wam przykład

Liturgia Wielkiego Czwartku rozpoczyna Triduum Paschalne, które choć składa się z trzech dni, stanowi nierozerwalną jedność. O ile poranna celebracja ma miejsce tylko w katedrze, Msze Święte wieczorne sprawowane są we wszystkich parafiach. Mają bardzo uroczystą oprawę. Na pierwszy plan wybija się dziękczynienie za dar Eucharystii i kapłaństwa. Podkreśla to liturgia słowa.

Dzisiejsza wieczorna Eucharystia ma charakter bardzo uroczysty. Liturgia słowa przypomina wydarzenia z Wieczernika, nawiązuje do tradycji uczty paschalnej, w którą wpisuje się Ostatnia Wieczerza. Chrystus nadaje jej zupełnie nowy sens. Sam siebie czyni Barankiem paschalnym – Ofiarą, która odtąd będzie składana do końca świata za zabawienie świata. W nakazie skierowanym do apostołów: „To czyńcie na Moją pamiątkę”. Wielki Czwartek to też dzień ustanowienia służebnego kapłaństwa, którego zadaniem, poprzez sukcesję apostolską, będzie kontynuowanie przez wieki misji zleconej przez Mistrza. Z tej okazji polscy biskupi skierowali w tym roku do kapłanów specjalny list, w którym wzywają ich do odnowienia zażyłości ze Słowem Bożym, która może rozpocząć „nową duchową wiosnę” w Kościele w Polsce i na świecie. „Jedną z najbardziej subtelnych pokus, którą wabieni są także kapłani, jest myślenie, że słowa wzięte z ulicy mogą być bardziej „nośne” i bardziej skuteczne aniżeli Słowo Boże”, przestrzegają pasterze.
Szczególnym momentem Mszy św. Wieczerzy Pańskiej jest powtarzany za Chrystusem obrzęd umycia nóg przez kapłana celebrującego Eucharystię. Wyraża on prawdę, że Kościół, podobnie jak Chrystus, jest po to, aby służyć. Gest ten jest też ukazaniem istoty Eucharystii – gotowości do dawania siebie braciom poprzez ofiarę z siebie i życie dla innych.
Tego dnia po uroczystym „Gloria” milkną organy aż do momentu wyśpiewania radosnego „Alleluja” podczas Liturgii Wigilii Paschalnej. Ponieważ w Wielki Piątek i Wielką Sobotę nie sprawuje się Eucharystii, w Wielki Czwartek konsekruje się Hostię do Grobu Pańskiego i odpowiednią ilość komunikantów. Po Mszy św. Najświętszy Sakrament zostaje przeniesiony do tzw. ciemnicy – na pamiątkę faktu uwięzienia i odosobnienia Chrystusa po Jego pojmaniu. Następuje procesyjne przejście do ciemnicy, gdzie rozpoczyna się adoracja Najświętszego Sakramentu. Wymownym znakiem odejścia Jezusa jest ogołocenie centralnego miejsca świątyni, czyli ołtarza.
Wcześniej, bo w wielkoczwartkowy poranek, kapłani spotykają się w kościołach katedralnych poszczególnych diecezji, aby wraz ze swoimi biskupami uroczyście sprawować tzw. Mszę św. Krzyżma. Dziękują wówczas za dar powołania, odnawiają śluby wierności, czystości i posłuszeństwa, przypominają sobie najważniejszą prawdę o swojej misji: że są po to, aby służyć i dawać swoje życie dla innych – jak Chrystus. Tradycyjnie na poranną Eucharystię przybywają ministranci, służba liturgiczna, schole. W jej trakcie biskup uroczyście święci oleje święte, używane do sprawowania sakramentów. Stąd też pochodzi określenie Msza św. Krzyżma.
Tajemnica miłości Boga do człowieka zamyka się pomiędzy piłatowym „Ecce homo” – oto człowiek, a słowami św. Tomasza apostoła wypowiedzianymi po Zmartwychwstaniu: „Pan mój i Bóg mój!”. Przed nami święty czas, podczas którego można znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. Dobrze go wykorzystajmy.

ks. Paweł Siedlanowski

www.naszdziennik.pl

Na usługach genderideologii – Tomasz M. Korczyński

Na usługach genderideologii

Kiedy atakowany jest Kościół i jego nauczanie, każdy katolik staje by go bronić, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że Kościół Chrystusa i tak obroni się sam. Jednakże brak reakcji także jest postawą.

 

Ksiądz profesor Alfred Wierzbicki udzielił kolejnego już w ostatnim czasie wywiadu, w którym opowiedział się za genderową konwencją tzw. antyprzemocową, krytykując przy tym stanowisko biskupów na temat ideologii gender. Rozmowę przeprowadzili dziennikarze „Tygodnika Powszechnego”. Uważam, iż katolikowi nie wolno milczeć w sytuacji, gdy kapłan lub świecki, występujący ex cathedra jako nauczyciel korzystający z usłużnego medium, nie tylko degeneruje prawdy wiary i nauczanie Kościoła, ale także oficjalnie uprawia herezje i bluźni.

 

Tu reakcja powinna być natychmiastowa, chociaż nie uderzająca bezpośrednio w osobę, która głosi fałszywą naukę, ale w samą herezję. Niemniej, od dawna wiadomo, że największe szkody Kościołowi niosą nawet nie tyle totalitaryzmy czy ideologie (bo już nie z takimi zatrutymi prądami jak gender chrześcijaństwo sobie radziło), ale osoby, które przebrane za nauczycieli w rzeczy samej są wygłodniałymi wilkami w owczarni. Nie są to moje słowa, ale Chrystusa, powtórzone bardzo głośno przez Benedykta XVI, który prosił o modlitwę chroniącą jego posługę przed wilkami w owczarni. Dlatego, że ktoś te koncepcje tworzy, ktoś je dystrybuuje, ktoś wstrzykuje jak truciznę w żywą tkankę, szczególnie młodego pokolenia.

 

Uczona ignorancja?

Wystąpienia ks. Wierzbickiego nie są przypadkowe ani sporadyczne. Przypomnę, że dyrektor Instytutu Jana Pawła II KUL stanął w obronie ideologizacji nauki i wypaczania nauki katolickiej już dawno temu. Używał do tego dość kontrowersyjnych tez, co prawda błędnych, ale wywołujących tęczowy fetor. Na przykład, obwołał nie tak dawno Najświętszą Maryję Pannę „ikoną gender”.

 

Rezultaty swoich przemyśleń ogłasza zazwyczaj na łamach „Gazety Wyborczej”. Korzystając z platformy ex definitione antychrześcijańskiej, przemawiając na forum antykatolickim, ks. prof. Wierzbicki pisze, że „gender nie jest ideologią wrogą chrześcijaństwu, tylko nauką”.

 

Utytułowany duchowny zgodził się z pełną premedytacją na wykorzystanie swojej osoby, swojego nazwiska w wojnie z Kościołem. Wrzuca do jednego worka pojęcia kultury, sztuki, biologii, metodologii, nauki. Zniekształca nauczanie Stolicy Apostolskiej i tym samym sieje zamęt w głowach i sercach wiernych, podważa kompetencje polskich biskupów, legitymizuje lobby niebezpiecznych środowisk mniejszościowych, i jakby jeszcze tego było mało, wypowiada się nie jako osoba prywatna, ale dyrektor stojący na czele Instytutu św. Jana Pawła II. Nic innego jak jawną manipulację lub ignorancję oznacza bowiem twierdzenie, że gender (w tym przypadku gender studies) to nauka. W rzeczywistości gender studies są wyłącznie paradygmatem, metodą badawczą wypływającą zresztą z zatrutego źródła ideologicznego, jakim jest feminizm. I tak „Gazeta Wyborcza” zdobyła kolejny przyczółek w wojnie cywilizacyjnej, znajdując następnego „dyżurnego eksperta”. Natomiast ks. Wierzbicki w istocie dolewa paliwa do mechanizmu napędzającego nagonkę na Kościół w Polsce i głosi pochwałę paranauki.

 

W artykule umieszczonym na łamach magazynu „Gazety Wyborczej” (8 marca 2014), bluźnierczo zatytułowanym „Maryja, matka gender”, autor stawia szereg słabych do utrzymania, fałszywych tez. Zdroworozsądkowo myślący czytelnik zastanawia się w zdumieniu, czy nie jest to aby świadoma prowokacja, a jeśli tak, to czemu ma ona służyć?

 

Genderowy redukcjonizm

Przedstawię główną tezę ks. prof. Alfreda Wierzbickiego, dyrektora Instytutu Jana Pawła II KUL: „Jeśli uznamy, że gender jest zagrożeniem, to stracimy rdzeń chrześcijaństwa”. Będąca konsekwencją przyjęcia nauczania Kościoła oczywista odpowiedź na takie stwierdzenie jest oczywiście przeciwna. Jeżeli uznamy gender za zjawisko bezpieczne, to stracimy rdzeń chrześcijaństwa, ideologia ta podkopuje bowiem najważniejsze prawdy o człowieku jako takim, zarówno z punktu widzenia katolickiej teologii, jak i prawa naturalnego.

 

Zdaniem księdza, „człowiek to biologia, kultura i transcendencja, nie można widzieć tylko jednej strony”. To ewidentne przypisywanie fałszu Kościołowi, który nigdy nie postrzegał człowieka jednowymiarowo, nigdy nie redukował go do biologii, jak czynią to ewolucjoniści, albo do kultury, jak czynią to ideolodzy gender, albo wyłącznie do teologii. Przeciwnie, redukcjonizm, o jakim mowa, charakteryzuje właśnie reprezentantów ideologii gender. Stając w ich obronie ks. Wierzbicki zajmuje stanowisko wrogie nauczaniu Kościoła, odrywa jego trzon, rdzeń, jak to robią właśnie genderyści, czy ewolucjoniści, którzy negują prawdę chrześcijaństwa głoszącego, obok czynników kulturowych i biologicznych, także element transcendencji wpisanej w istotę ludzką. Stając po stronie gender, atakuje się zasadniczą i głęboką prawdę o człowieku.

 

Dalej ks. Wierzbicki pyta: „Gender zauważa i promuje wymianę ról. Co to oznacza w praktyce? Kobieta realizuje się w życiu zawodowym i nie przestaje być kobietą, a mężczyzna może opiekować się dzieckiem, biorąc urlop tacierzyński zarezerwowany wcześniej dla kobiet. Czy przez to przestaje być mężczyzną?”. Fakt, mężczyzna nie przestaje być w takim przypadku mężczyzną, ale idea urlopu macierzyńskiego nie ma na względzie ani dobra mężczyzny, ani dobra kobiety, lecz dziecka. Ks. Wierzbicki wchodzi w grę ideologów równouprawnienia, zazwyczaj kierujących się w realizacji założeń gender egoizmem i paradygmatem walki płci.

Zapoznanie perspektywy dziecka, które przede wszystkim w pierwszym okresie swego rozwoju potrzebuje przede wszystkim matki, nie ojca, jest podstawowym błędem, jaki tak często popełniają feministki, dopuszczające się dodatkowo brutalnej manipulacji, głosząc na przykład hasło: „mój brzuch, moja wolność”.

 

Twierdzenie, że dla dziecka nie ma żadnej różnicy, kto jest mu najbliższy na pierwszym etapie życia, to fałszowanie rudymentarnych zasad rozwoju małego człowieka. A jeżeli wprowadzić w czyn zasadę równouprawnienia, upraszczając slogany genderowców – tata zastępujący rolę mamy, a mama wchodząca w rolę taty – to jeśli już pozwolimy sobie na ten bałagan w imię równości, za chwilę konsekwentnie zgodzimy się, aby dziecko wychowywał tata i tata lub mama i mama, w końcu do tego dąży także ruch gender.

 

W dalszej części wywiadu ks. Wierzbicki jest coraz ostrzejszy: „Jeżeli Kościół będzie chciał się trzymać patriarchalnego modelu, w którym podstawową rolą kobiety jest prowadzenie domu, to świat nam ucieknie. Bo cywilizacja wymusza albo umożliwia kobiecie pracę i małżonkowie w naturalny sposób wymieniają się tradycyjnymi dotąd rolami”. Myślę, że nie tyle świat ucieknie Kościołowi, co w ostateczności ks. Wierzbicki ucieknie od Kościoła i jego podstawowej nauki. Smutne to, bo jednak utrata kapłana zawsze jest dla wspólnoty bolesna.

 

Dalej ks. Wierzbicki zapytuje: „Czy nie wyszłoby na dobre cywilizacji, gdyby kobiety stały się bardziej ‘męskie’, a mężczyźni – ‘kobiecy’?”. Mówiąc wprost: nie, nie sądzę. A to, że jak stwierdził dalej ks. Wierzbicki, „kobiety są bardziej od mężczyzn nastawione na długofalową współpracę, empatyczne, przyjacielskie, mężczyźni świetnie potrafią zmobilizować się do jakiegoś jednego zadania i są bardziej ambitni, zorientowani na siebie”, nie wynika z kultury, ale z biologii i uwarunkowań psychicznych, duchowych, nie kulturowych, i wszelkie sztuczności kończą się nie tylko kompromitacją, ale zgubą bądź niebezpiecznymi eksperymentami.

Sprawiedliwość i dowartościowanie to podstawy gender, zabrzmiał głos intelektualisty. Zacznijmy od tego, że jeszcze nie tak dawno „Gazeta Wyborcza” starała się przekonać opinię publiczną w Polsce, iż zjawisko gender nie istnieje. Nagonka na Kościół i wielokrotne powtarzanie zarzutu, że wymyślił on sobie wroga, była brutalna, zaś kampania ośmieszająca liderów Kościoła – ostra.

 

Teraz ksiądz Wierzbicki mówi wprost, ze gender to jednak fakt, a „GW” tę prawdę dystrybuuje. Mało tego, podstawą gender są rzekomo sprawiedliwość i dowartościowanie. Mnie natomiast wydaje się, że to raczej podstawą chrześcijaństwa jest miłość, solidarność, sprawiedliwość, dowartościowanie, szacunek, ochrona słabszego, pomoc i wsparcie. Wystarczy trzymać się tych zasad, i to najlepiej bez gender, którego promocja (co przemilcza ks. Wierzbicki) oznacza brutalną agresję w zwalczaniu Kościoła, ośmieszanie jego ludzi i katolicyzmu w ogóle, antagonizowanie płci, wprowadzanie związków jednopłciowych, związków partnerskich, aborcji, antykoncepcji i innych patologii.

 

Dalej wywiad przynosi nam już herezje przeplatane subiektywnymi nonsensami o „genderowym przesłaniu Ewangelii”, o Kościele, który jest instytucją, państwem feudalnym, o tym, że Kościół boi się kobiet. Na tej bazie argumentacji niedługo może powstać nowe pojęcie: feminofobia.

 

Najbardziej jednak boli wykrzywienie i zniesławienie Matki Bożej, a także obrażenie osoby Jej męża, Józefa. Dodatkowo utrzymywanie, że Maryja jest jakąś ikoną gender to profanacja (artykuł, przypomnę został zatytułowany: „Maryja, matka gender”. O ile pamiętam z lekcji religii, Maryja była matką Jezusa…).

 

Maryja, osoba cicha, skromna, pobożna, posłuszna, zajmująca się domem, otwarta na macierzyństwo, ciepła i czuła, podległa mężowi, który nakazuje nagle, w noc, wyruszyć w podróż z małym dzieckiem, bo przypomnę (znów z lekcji religii), że to Józef, a nie Maria otrzymał polecenie ucieczki do Egiptu. Ponadto Józef to człowiek mocny, odpowiedzialny, dobry i szlachetny, zaś oskarżanie go o próbę „wymigania się” jest nikczemne. „Jak mogliśmy zapomnieć o genderowym przesłaniu Ewangelii?”, pyta nagle ks. Wierzbicki, może dlatego, że takiego nigdy nie było?

 

Zatruta studnia

Uznanie, iż bez kobiet nie byłoby Kościoła, bez Edyty Stein, Katarzyny ze Sieny czy Hildegardy z Bingen jest manipulatorskim sugerowaniem, że ktoś w ogóle podnosi w wątpliwość ich doniosłą rolę. Przecież Kościół nigdy tego nie głosił i nie wiem, skąd ta sugestia? Twierdzenie to wynika zatem albo ze złej woli, albo z ignorancji, albo z chęci świadomej manipulacji.

 

W rzeczywistości wszelkie dokumenty i nauka społeczna katolicka Kościoła walczą o godność kobiety, o sprawiedliwość, o praworządność, o jej dobro i bezpieczeństwo. Stojąc zaś po stronie gender nie można uniknąć apologii tych, którzy kobietę chcą ograbić z jej kobiecości właśnie, a dodatkowo głoszą hasła swobody „aborcji”, życia bez zobowiązań, promują homoukłady, związki partnerskie i tak zwane wyzwolenie seksualne.

„Nikt nie mówiłby o gender, gdyby równouprawnienie mężczyzn i kobiet było faktem” – twierdzi rozmówca „Tygodnika”, a ja sądzę, że nikt by nie mówił o gender, gdyby nie było mężczyzn albo kobiet.

 

„Z gender jest trochę tak jak z teorią ewolucji, która sama w sobie nie jest ateistyczna. Ale kiedy nada się jej interpretację ateistyczną, to widzimy ją jako poważne zagrożenie dla wiary” – konstatuje ksiądz profesor Wierzbicki To kolejna nieprawda, założenia Darwina były od samego początku ateistyczne, wynaturzały dodatkowo człowieka, redukując go do roli zwierzęcia.

 

Niewątpliwie wypowiedzi ks. Wierzbickiego są antykatolickie i szkodliwe. Powrócę do pytania czemu służą? Bardzo możliwe, że autor sam udzielił nam odpowiedzi: „Liczę na to, że gender zajmą się katolickie ośrodki uniwersyteckie”.

 

Tekst z okazji komunistycznego święta kobiet jest kolejnym odważnym krokiem do realizacji dalekosiężnego planu wprowadzenia gender studies na Katolicki Uniwersytet Lubelski, co byłoby instalacją zatrutego źródła w ważnym ośrodku intelektualnym, finansowanym przez polskich katolików – czyżby na własną zgubę? Zatruta studnia w miejscu, które ex definitione ma za zadanie kształcić sumienia, umysły i intelekt młodych ludzi, stałaby się maszyną do demontażu prawd wiary.

 

Artykuł ks. prof. Alfreda Wierzbickiego głęboko zasmuca. Sprawia wrażenie, jak gdyby Kościół był podzielony. Ukazuje też strategię skoku na KUL i jego ducha. O ile ks. Wierzbicki ma prawo wyrażać swoje poglądy, to konsekwencje ich głoszenia dla wiernych i całego Kościoła są szkodliwe i stawiają autora w bardzo złym świetle.

 

 

Tomasz M. Korczyński -

Copyright by

STOWARZYSZENIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

IM. KS. PIOTRA SKARGI

 

Moją Ojczyzną jest Polska Podziemna – Ewa Polak-Pałkiewicz.

Niezłomni – to znaczy Wyklęci

Lata sześćdziesiąte w mieście na pólnocy Polski. Poranek zimowy, mroczny, zimny i mglisty. Ulice puste. Ale od czasu do czasu słychać pospieszne kroki, gdzieś trzasnęły drzwi. Raz, drugi, trzeci. Przy głównej ulicy grupki ludzi. Kobiety w chustkach na głowie. Patrzą w jedną stronę. Tam, z mroku wyłaniają się światła samochodu zwanego „suką”. W wilgotnej mgle ledwo widoczny ciemny kształt przesuwa się wzdłuż chodników, na których stoją ludzie i odprowadzają wzrokiem samochód. Przecież wiadomo, że nikogo nie dostrzegą przez zakratowane okienko. I on, ten, kto tam siedzi, a może leży bezwładnie, rzucony jak worek kartofli, nigdy nie dowie się, że przyszli, żeby go odprowadzić. Ostatni żołnierz Podziemia wieziony jest na śmierć.

Miasto nie śpi. Miasto jest razem z nim.

Nie biją dzwony we wszystkich świątyniach miasta. Kapłan nie daje mu krzyża do ucałowania i nie pociesza modlitwą. Nikt nie miał prawa nic wiedzieć o jego straceniu. A jednak wszyscy wiedzą. Zastygli w niemej grozie. Tak wielu przekonanych, że to już naprawdę koniec..

Moją ojczyzną jest Polska Podziemna, walcząca w mroku, samotna i ciemna…*)

Spełniali tylko swoje obowiązki stanu. Nie zachłystywali się samą walką. Nie byli im potrzebni idole. Mieli przywódców.

Żeby spełniać swoje obowiązki stanu trzeba tylko jednego. Trzeba być ich świadomym. I mieć charakter, mieć przytomny umysł. Skoro wie się, kim się jest i jakie ma się obowiązki, to trzeba je wypełnić. Nie ma innego rozwiązania.

Żeby je wypełnić należycie, trzeba odróżnić dobro od zła. Nie pomylić się. Trzeba unikać fałszywego dobra.

Anatol Radziwonik "Olech"

Anatol Radziwonik „Olech”

Ludzie, których nazywamy Żołnierzami Wyklętymi – Niezłomnymi, nasi rodacy, nie posługiwali się fałszywymi kategoriami filozoficznymi. Fałszem było by, gdyby przyjęli, że skoro wróg rozpanoszył się na dobre w ojczyźnie, to trzeba się z tym pogodzić. Dla świętego spokoju. Dla fałszywego pokoju. Dla nędznego hasełka: Nigdy więcej wojny. Bo pokój nie jest żadną wartością.

Dlatego, że nie posługiwali się fałszywymi kategoriami są tak niebezpieczni, nawet dzisiaj. Tak bardzo, że aresztuje się nawet ich doczesne szczątki. Nie pozwala się ich poszukiwać przez tych, którzy poświęcają życie i całą swoją gruntowną wiedzę, by ich odnaleźć, rozpoznać i zapewnić godny chrześcijański pochówek, godne miejsce na cmentarzu. Tak niebezpieczni, że ich dzieci są pomijane przy uroczystościach historycznych, jak rocznica przepędzenia Niemców z obozu Auschwitz. Pomijane, jakby ich nie było, jakby się nigdy nie narodziły.

Są nadal groźni, choć już ich nie ma. Nie walczą z bronią w ręku. Nie mówią w oczy zdrajcom, że są zdrajcami. Są groźni, niebezpieczni, są wciąż  persona non grata. wywrotowcami, bo oni nigdy nie pomylili się w kwestii, co jest prawdziwym dobrem, co prawdziwym złem. Co jest prawdą, co fałszem. Nie byli w stanie przyjąć fałszu za prawdę. Nawet za cenę bycia wiecznie ściganymi przez prześladowców, jak ranne zwierzę. Nawet za cenę potwornych tortur. Nawet za cenę zniesławienia i opluwania za życia, straszenia nimi dzieci i tak zwanych porządnych obywateli. Nawet za cenę rozdzielenia z żonami i z dziećmi – których czasem nie zdążyli w ogóle zobaczyć. Ani raz w życiu. Za cenę nie złożenia ostatniego pocałunku na ręku starej matki.

Co to jest stan? Co to są obowiązki?

z chwilą, gdy się już ma stan jakiś obrany i gdy nie ma możliwości go zmienić, należy tak urządzić ażeby w pokorze służyć. To co można i co jest obowiązkiem najlepiej spełnić i przez to podobać się Bogu. (Stanisław Kostka Starowieyski)

„Pewnego razu (…) przyszedł jakiś sowiet, pewnie oficer. Tak się popatrzył na tego księdza [ks. Maja, proboszcza Łaszczowa – EPP] i powiada: – O, ja takich księży w swoim życiu mam ośmiu zariezanych, a ty będziesz dziewiąty. Wyciąga pistolet. A ksiądz stanął pod ścianą i jak szarpnął sutanną, tak wszystkie guziki oberwał.

– Strielaj, ty swołocz parplataja! – zwymyślał go ksiądz proboszcz.

Ten tak się popatrzył, siadł, schował pistolet i powiada:

–  Tamtych co osiem zginęło, to nie byli takie, a ty jesteś maładiec”.**)

Nie bali się. Zdolni byli do nadzwyczajnego męstwa i nadzwyczajnego wysiłku. Potrafili nie jeść i nie spać wiele dni. Spali na stojąco. Otwierali więzienia i wypuszczali dziesiątki, setki więźniów politycznych, powstańców warszawskich, Akowców. Mówili w oczy tym, którzy ich prześladowali, kim są. Wywoływali tym jeszcze większą furię.

Byli samotni.

Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój"

Mieczysław Dziemieszkiewicz „Rój”

 

Dziś, gdy widzimy, że żyjemy w kraju, gdzie niektórzy usadowieni na świeczniku boją się nawet ludzi w podeszłym wieku – ich dzieci, nawet ich doczesnych szczątków, jest sposobność, by pomyśleć, że musiało zostać coś z tamtego czasu. Lęk, paniczny lęk przed prawdą. Zaciśnięte usta, by tylko nie nazywać rzeczy ich właściwym imieniem. I odróżniać je: To jest to, a to coś innego. Nie ma stanów pośrednich. Między prawdą i fałszem nie ma ciągłości. Dla normalnego człowieka, wychowanka cywilizacji łacińskiej, między dobrem a złem jest przepaść, nie rozciąga się szeroka strefa szarości, „względnego dobra”, „mniejszego zła”.

Ich zamordowano dlatego, że nie akceptowali mieszanek. Żołnierze Niezłomni byli nade wszystko ludźmi rozumnymi.

Cóż mi po wszystkich urokach tej ziemi.

Jeśli mi serce pchnięto do podziemi…. **)

„…W zrozumieniu i pogłębieniu (…) będą pomocne rudimenta filozofii klasycznej, która wychodzi od elementarnego pytania: co to jest? Nie wychodzi od pytania, co ktoś tam sobie na ten a ten temat myśli, jakie ma na ten a ten temat opinie. Uczciwy metodologicznie prymat obiektywizmu nad subiektywizmem. Uczciwy metodologicznie prymat prawdy nad opiniami. Uczciwy metodologicznie prymat bytu nad jego werbalnym ujęciem (stwierdzeniem, sądem, opisem). Pokora wobec rzeczywistości. Pokora wobec prawdy, którą poznać i nazwać można. Zaszczytna powinność istoty rozumnej!” (Ks. Jacek Balemba SDB) ***)

Jedyna rzecz, której domaga się Bóg od człowieka – oddanie Mu owej wolności, po którą sięgnął człowiek w raju. „Mogę wszystko – bez Boga!” A teraz, gdy naprawdę wierzysz? „Nie, nie mogę nic. Bóg wszystko może”.

Płk. Łukasz Ciepliński, kandydat na ołtarze

Płk. Łukasz Ciepliński, kandydat na ołtarze

 

1 marca 1951 roku w warszawskim więzieniu Na Mokotowie wykonano wyrok śmierci na członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość: Łukaszu Cieplińskim, Mieczysławie Kawalcu, Józefie Batorym, Adamie Lazarowiczu, Franciszku Błażeju, Karolu Chmielu i Józefie Rzepce. Nie godzili się z okupacją sowiecka. Spełnili dobrze, jako żołnierze, jako Polacy, swój obowiązek stanu.

niech im całunem będzie mgła

A światłem szronu ostre igły

I pamięć nasza przy nich trwa

I płoną mroki wiekuiste

(Zbigniew Herbert, „Piosenka”)


*) Z wiersza Stanisława Balińskiego, Polska Podziemna

**) ks. Zbigniew Kulik, Bł. Stanisław Kostka Starowieyski, Sandomierz 2005

**) St. Baliński, Polska Podziemna 

***) https://sacerdoshyacinthus.wordpress.com/2015/02/28/opinie-czy-rzeczywistosc/

.

 

 

Nie chcemy tego Oscara!

Krzysztof Gędłek

Choć wizja Oscara dla „Idy” ekscytuje elity postkolonialnej III RP – musimy stanowczo zaprotestować i powiedzieć głośno: nie chcemy tego Oscara! Cena, jaką przyszłoby nam za niego zapłacić byłaby bowiem obłędnie wysoka.

 

„Ida”, co potwierdzają znawcy filmowej sztuki, jest filmem precyzyjnie przygotowanym, dopracowanym w szczegółach. Zdjęcia to majsterszyk, nie brakuje w nim też scen głęboko zapadających w pamięć. Obraz Pawlikowskiego to kino dla koneserów – jest to bowiem film trudny w odbiorze, przygniatający niedopowiedzeniem, grający gestem, mimiką, słowem, symbolem. Najgorsze jednak, że niesiony przezeń przekaz jest wstrząsający, powiela wszak kłamliwą wersję historii, opisywaną w wersji popularnej przez Jana Tomasza Grossa, zobrazowaną niedawno w „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego. Co to za wersja? Że Polacy byli sprawcami zbrodni podczas II wojny światowej, nie zaś jej ofiarami.

 

Zbrodnia i wina

 

Nachalna promocja owego filmu na salonach Europy – a od niedawna również w Hollywood – zbiega się z próbami zepchnięcia przez Niemców odpowiedzialności za ofiary wojny 1939-1945 na bliżej nieokreślonej narodowości nazistów. Wydatnie przyczynili się do tego postępowcy, wpierając nam przez ostatnie kilkadziesiąt lat, że zbrodnie Hitlera czy Stalina nie wynikały z cywilizacyjnej zapaści, lecz z nagłej i niepojętej eksplozji „antydemokratycznych” ideologii i talentów politycznych wyabstrahowanych z ówczesnej rzeczywistości „ekstremistów”. Przyczyną ich rozwoju miał być wyłącznie kryzys ekonomiczny, lub męczące trwanie „archaicznego” reżimu w Rosji. Tymczasem pomija się wybitnie antyreligijny i antycywilizacyjny charakter komunizmu i nazizmu – podczas, gdy pierwszy tworzył organa takie jak Urząd Wojujących Bezbożników, drugi, wyrosły na neopogańskich fascynacjach i de facto pogańskiej filozofii, hołdował demonicznym praktykom, stawiając sobie za cel zniszczenie Kościoła.

 

Wybiórcza pamięć historyczna wpływowych elit intelektualnych Europy ułatwia Niemcom snucie nowej opowieści o ich roli w trakcie II wojny światowej. Polska nie tylko nie potrafi na nią odpowiedzieć, ale przyjmuje narrację postępowców, sugerujących, iż nazizmu nie zrodził dekadencki i zepsuty Stary Kontynent, lecz bliżej nieokreślony antysemityzm i radykalizm czerpiący swoje źródła z, jakżeby inaczej, nietolerancji wielu narodów, w tym również Polaków. Chcąc wszak dokonać nieznacznego przerysowania retoryki ludzi pokroju Grossa, należałoby stwierdzić bez ogródek: II Rzeczpospolita była państwem, w którym dominował zajadły nastrój oczekiwania na niesiony przez wojenną pożogę chaos, by nasi ojcowie i matki mogli wreszcie wyciągnąć czynne konsekwencje ze swej odwiecznej nienawiści do Żydów.

 

A co z „ojcami i matkami” naszych niemieckich sąsiadów? Ci stali się ofiarami kryzysu ekonomicznego, stanowiącego, rzecz jasna, efekt uboczny słusznego kierunku XIX-wiecznych zmagań z odchodzącą do lamusa monarchią. Gdy więc mieszkańcy Francji czy Niemiec jawią się, jako piewcy demoliberalizmu i postępu, mających skutecznie zamykać okres wojen i ekstremizmów, my – Polacy stajemy się czarnym ludem, łomotanym za prymitywizm, rasizm i zbrodnicze, plemienne instynkty. Trudno wszak oskarżyć o to Niemców czy Rosjan, czyli wielkie narody, tworzące przecież historię nowoczesnej Europy – zarówno polityczną, jak i kulturalną.

 

„Ida” znakomicie wpisuje się w ów ciąg postępowej propagandy. W obrazie Pawlikowskiego nie ma niemieckich zbrodniarzy, brakuje choćby słowa o ich okrucieństwie. Polacy zaś jawią się w nim jako plemię kierujące się krwawym instynktem, dzikusy motywowane wyłącznie chęcią zysku. Mordują siekierami, wrzucając następnie swoje ofiary do wykopanych naprędce dołów. Katolicyzm, stanowiący fundament europejskiej cywilizacji i nadal mocne oparcie dla wielu Polaków, ukazano tam jako serię schematycznych i pozbawionych sensu rytuałów, rodzaj sekciarskich praktyk, wyobcowanych nawet w tej „prawdziwej” Polsce – rasistowskiej, żądnej zysku.

 

Cena Oscara

 

Jeśli „Ida” otrzyma Oscara, to stanie się on ponurym zwieńczeniem spychania historii heroicznej walki Polaków z „produktami” cywilizacyjnej zapaści Europy – nazizmem i komunizmem – do ciemnego kąta, gdzieś na strychu hańby i wstydu. Wszak wyzwanie rzucone przez Polaków Niemcom i Sowietom wpisuje się w zgoła inną narrację od tej, prezentowanej przez postępowców. To część historii katolickiej Europy walczącej z tymi, którzy rzucili wyzwanie Bogu – pod Lepanto, pod Wiedniem, pod Warszawą i na Westerplatte.

 

II wojna światowa była wojną, którą miliony Polaków toczyły w obronie – rzecz jasna – swej Ojczyzny, ale również w obronie cywilizacji katolickiej, żywej jeszcze tutaj, a już nietrawionej przez łaknące postępu elity współczesnej Europy. Postawa Polaków w latach 1939-1945 – a także po wojnie, wobec komunizmu – ukazana w prawdziwym świetle stałaby się wielką, bolącą drzazgą w oku współczesnych ideologów „końca historii”. „Ida” – a wcześniej książki Grossa i „Pokłosie” – tworzy nową historię, pozbawiającą Polaków heroicznego pierwiastka obrońców cywilizacji chrześcijańskiej, w zmian sprowadzając ich do roli sprawców hekatomby sprzed kilku dekad. Dlatego – choć wizja Oscara dla „Idy” ekscytuje posłuszne wobec głoszonych za Zachodzie „mądrości” elity postkolonialnej III RP – musimy stanowczo zaprotestować i powiedzieć głośno: nie chcemy tego Oscara!

 

Nagroda ta podniesie bowiem rangę antypolskiej i antycywilizacyjnej propagandy. Jeśli oscarowa gala zakończy się sukcesem Pawlikowskiego, zrobimy, chcąc nie chcąc, milowy krok na drodze ku abdykacji z pozycji obrońców Wiednia, Warszawy i Westerplatte. Ze stawianych Piłsudskiemu i Wyklętym pomników pozostanie nam ten jeden, żenujący obraz: brudnego Polaka, wykopującego z leśnego dołu szczątki swoich ofiar. Ów obraz stanie się symbolem nędzy, zastępującym dumną historię naszego narodu, historię pokoleń stanowiących Antemurale Christianitatis. Oto prawdziwa cena Oscara.

 

 

Krzysztof Gędłek

 PCh24.pl – prawa strona internetu. Portal informacyjny.

 

 

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055721