OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Artykuły i Komentarze

Największa zbrodnia w dziejach ludzkości

Szwecja – 1946, Japonia – 1948, Wielka Brytania – 1967, Finlandia – 1970, USA – 1973, Dania – 1973, Cypr – 1974, Francja – 1975, Austria – 1975, Islandia – 1975, Niemcy – 1976, Nowa Zelandia – 1977, Włochy – 1978, Norwegia – 1979, Holandia – 1981, Turcja – 1983, Grecja – 1986, Kanada – 1988, Belgia – 1990, RPA – 1996, Szwajcaria – 2002, Portugalia – 2007, Hiszpania – 2010, Urugwaj – 2012, Luksemburg – 2013

To nie są daty zwycięskich wojen czy rozgrywek sportowych. To daty największych klęsk XX wieku – legalizacji zabijania dzieci nienarodzonych. Oczywiście ta lista jest dalece niekompletna i w gruncie rzeczy zafałszowana, bo obejmuje tylko momenty legalizacji aborcji „na życzenie”. A przecież w wielu krajach taką legalizację poprzedzały prawa dopuszczające tę zbrodnię „tylko” w niektórych wypadkach, np. gwałtu, upośledzenia płodu czy zagrożenia życia lub zdrowia matki – a więc takie, jak dzisiaj w Polsce, która na tle Europy i w ogóle świata zachodniego uchodzi za kraj pod tym względem „zacofany”. Trzeba więc pamiętać, że każdy „kompromis aborcyjny” prędzej czy później prowadzi do legalizacji aborcji „na życzenie”, a nie do całkowitej ochrony życia.

Czerwone ludobójstwo

Historia tej największej zbrodni w dziejach ludzkości – która liczbowo już dawno przerosła wszystkie wojny i holokausty XX wieku – zaczęła się prawie sto lat temu. Znamy nawet dokładną datę: 18 listopada 1920 r. Tego dnia bolszewicki rząd Lenina jako pierwsza władza państwowa na świecie zniósł wszelkie kary za zabijanie dzieci nienarodzonych. Tym aktem Włodzimierz Lenin i jego towarzysze potwierdzili swoją szatańską rolę w historii. Co ciekawe, inny ludobójca z tej samej partii, Józef Stalin, w 1936 r. znacznie ograniczył tę swobodę aborcyjną (podobnie jak i swobodę udzielania rozwodów), co jego główny oponent, Lew Trocki, uznał za dowód postępującego „konserwatyzmu” reżimu sowieckiego. A więc jeden z największych morderców w dziejach paradoksalnie przyczynił się do ocalenia jakiejś liczby swoich najsłabszych poddanych.

I kolejny paradoks: po śmierci Stalina, gdy komuniści przestali masowo mordować i zamykać w więzieniach swoich przeciwników, jednym z przejawów „odwilży” stał się powrót do leninowskiej swobody aborcyjnej – najpierw w Związku Sowieckim w 1955 r., a potem w pozostałych krajach bloku komunistycznego. Na tej fali 27 kwietnia 1956 r. sejm PRL uchwalił ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, która legalizowała aborcję „ze względów społecznych”, czyli faktycznie „na życzenie”. I tylko jeden poseł miał odwagę głośno zaprotestować przeciwko temu barbarzyństwu – był to katolicki pisarz Jan Dobraczyński. Co ciekawe, tego samego dnia ten sam sejm przyjął ustawę o amnestii, dzięki której tysiące „wrogów ludu” mogło opuścić komunistyczne więzienia…

Niepodległa, lecz nie katolicka

Ustawa z 1956 r. obowiązywała w Polsce przez 37 lat, do momentu przyjęcia przez sejm RP sławetnego „kompromisu aborcyjnego”, czyli ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 7 stycznia 1993 r. Ustawy, która musiała być rozczarowaniem dla obrońców życia, liczących na to, że Trzecia Rzeczpospolita całkowicie odetnie się od największej zbrodni PRL i powróci do katolickich korzeni naszego narodu.

Trzecia Rzeczpospolita i jej elity polityczne wolały jednak powrócić do tradycji II Rzeczypospolitej. Bo – wbrew naiwnej legendzie – międzywojenna Polska wcale nie była państwem katolickim. Świadczy o tym choćby długa lista masonów zajmujących wysokie stanowiska państwowe, począwszy od pierwszego prezydenta II RP, do dziś uchodzącego za „męczennika demokracji”, po większość premierów i dużą część ministrów po przewrocie majowym z 1926 r.

Ale najbardziej wymownym świadectwem prawdziwego oblicza sanacyjnej Polski jest kodeks karny, który wszedł w życie 1 września 1932 r. Wprowadzał on kary do 3 lat więzienia dla kobiety, która dopuszcza się lub zezwala na „spędzenie płodu”, i do 5 lat więzienia dla osoby, która tego dokonuje lub udziela przy tym pomocy. Jednocześnie w kodeksie zapisano, że nie ma przestępstwa, jeśli „zabieg” został dokonany przez lekarza i był „konieczny ze względu na zdrowie ciężarnej” albo ciąża była wynikiem przestępstwa wymienionego w czterech innych paragrafach kodeksu karnego: chodziło o osoby nieletnie, upośledzonych umysłowo, gwałt, kazirodztwo, nadużycie stosunku zależności lub wyzyskanie krytycznego położenia.

Trudno nie zauważyć podobieństwa tych przepisów do obecnie obowiązującego w Polsce prawa aborcyjnego, które dla współczesnych aborcjonistów i tak jest „skrajnie restrykcyjne”. Ale trzeba też pamiętać, że wskutek przyjęcia kodeksu karnego z 1932 r. międzywojenna Polska stała się drugim na świecie – po Związku Sowieckim – krajem, w którym zalegalizowano zabijanie dzieci nienarodzonych!

Oczywiście także i ówczesne lobby aborcyjne liczyło na więcej. Najlepiej świadczy o tym publicystyka Tadeusza Boya-Żeleńskiego i jego kochanki, Ireny Krzywickiej (z domu Goldberg), zwłaszcza na łamach „Wiadomości Literackich”, które przed wojną spełniały mniej więcej taką rolę, jak „Gazeta Wyborcza” w naszych czasach. Boy-Żeleński to bez wątpienia ważna postać dla polskiej kultury, świetny tłumacz i znawca literatury, ale też jedna z najbardziej mrocznych figur w establishmencie II RP właśnie ze względu na swoje zaangażowanie w walkę o zabijanie nienarodzonych i niszczenie tradycyjnej rodziny (szczególnie perwersyjne było ukute przez niego pojęcie „piekło kobiet”, mające uzasadniać aborcję, antykoncepcję i rozwody).

Niewiele by jednak zdziałali Boy z Krzywicką, gdyby Polską lat trzydziestych rządziły katolickie elity. Tak jednak nie było. Weterani Legionów, a nieraz jeszcze Organizacji Bojowej PPS, którzy po 1926 r. przejęli ster władzy w Rzeczypospolitej, jakże często byli faktycznymi bezbożnikami, którzy – za przykładem Józefa Piłsudskiego – formalnie przyjmowali protestantyzm, by móc się rozwieść i związać z nową „żoną”. Takie rozwiązłe życie prowadzili nawet ludzie noszący stopnie generalskie lub teki ministerialne, więc nie powinno ono dziwić w przypadku całych zastępów niższych urzędników. Kodeks karny z 1932 r. nie był zatem przypadkiem, lecz logiczną konsekwencją moralnego oblicza sanacyjnej elity władzy.

Co ciekawe, tej straszliwej decyzji zwykle się przedwojennym piłsudczykom nie pamięta. Wypomina im się najrozmaitsze grzechy – od brutalnej walki z opozycją i obozu w Berezie Kartuskiej po fatalną politykę zagraniczną, która doprowadziła do klęski w 1939 r. – ale ten najgorszy z grzechów, legalizacja dzieciobójstwa, jakoś dziwnie został im zapomniany. To prawda, że prawo komunistyczne z 1956 r. było znacznie gorsze, podobnie jak decyzja ministerstwa sprawiedliwości III Rzeszy z 9 marca 1943 r., znosząca karalność aborcji wobec „kobiet ze Wschodu”, w tym także Polek. Ale nie wolno zapominać, że ten niechlubny marsz ku masowemu zabijaniu najmniejszych Polaków rozpoczął się w niepodległej II Rzeczypospolitej, której stulecie już niebawem będzie hucznie obchodzone.

Świadectwo i przestroga

Historia jako refleksja o dziejach ma sens tylko wtedy, gdy oparta jest na prawdzie, a nie na mitach. Dlatego warto sięgać zwłaszcza po te świadectwa, które odrzucają fałsze historycznej mitologii. Takim świadectwem jest powieść o jednoznacznym tytule Kainka – bodaj jedyna w polskiej literaturze katolicka powieść antyaborcyjna. To niezwykła książka, bo ukazała się tylko raz, i to w „drugim obiegu”, jako reakcja na zbrodniczą ustawę z 1956 r. Jej autorem był Stanisław Tworzynowski – pod tym pseudonimem krył się ksiądz Stanisław Tworkowski (1901–1999), obrońca Warszawy przed bolszewikami z 1920 r., kapelan i pułkownik Armii Krajowej, długoletni kapłan wielu warszawskich i podwarszawskich parafii (73 lata w kapłaństwie!), cieszący się zaufaniem prymasów Wyszyńskiego i Glempa, przedwojenny narodowiec, obrońca Tradycji katolickiej i krytyk zmian posoborowych, wreszcie niestrudzony obrońca nienarodzonych, współzałożyciel w 1977 r. Polskiego Komitetu Obrony Życia i Rodziny.

Za nielegalne wydanie Kainki ks. Tworkowski został aresztowany i skazany w 1960 r. na sześć tygodni więzienia. Zapewne jednak warto było odcierpieć te i inne szykany, jakich ten odważny kapłan doświadczył z rąk komunistów, bo jego książka (napisana jeszcze w 1942 r. w okupowanej Warszawie) jest wstrząsającym świadectwem postępującego upadku moralnego międzywojennej Polski.

Bohaterka powieści, Jola Bożymówna, to studentka, która „wpadła w oko” sanacyjnemu dygnitarzowi i stała się jego kochanką. Beztroskie, zabawowe życie na koszt wysoko postawionego „sponsora” kończy się w momencie, gdy Jola zachodzi w ciążę. Panie z „wysokich sfer”, wśród których obraca się dziewczyna, zachęcają ją do aborcji, a nawet kierują ją do odpowiedniego lekarza, zaś kochanek oczywiście pokrywa wszelkie koszty „zabiegu”. Jednak Jola nie jest aż tak zepsuta, jak środowisko jej „sponsora”, i leżąc na fotelu ginekologicznym zaczyna odczuwać wyrzuty sumienia. Jest już za późno na zmianę decyzji, ale po zabiciu dziecka bohaterka powieści przeżywa coraz większe rozterki moralne, aż w końcu trafia na rekolekcje dla kobiet w jednym z warszawskich kościołów. Tam słyszy o zbrodni dzieciobójstwa i nie mogąc dać sobie rady z wyrzutami sumienia, postanawia popełnić samobójstwo, na szczęście nieskutecznie.

Obok zdemoralizowanej elity mamy w tej książce także obraz innej Polski – katolickiej i zdrowej moralnie. Oczywiście literatura piękna kieruje się swoimi prawami, więc pewne typy ludzkie mogą być tu przerysowane, zwłaszcza że powieść ks. Tworkowskiego miała wyraźny cel: pokazanie prawdy o zbrodni aborcji i przypomnienie katolickiego nauczania moralnego. Ale choć jest to tylko fikcja literacka, a książka powstała 75 lat temu, to warto by ją wydać także dzisiaj. Bo dzisiejsze elity wcale nie są lepsze od tamtych, a proceder mordowania najsłabszych trwa nadal – obojętnie, czy „w majestacie prawa”, czy wbrew niemu.

Paweł Siergiejczyk

FATIMA – aktualność Przesłania i konsekwencje niesubordynacji

13 lutego 2005 roku, o godzinie 17:30 odeszła do Pana w wieku 98 lat siostra Łucja dos Santos, ostatnia z trojga dzieci, którym 88 lat temu w Fatimie ukazała się Matka Boża. Boleśnie będziemy odczuwać jej brak wśród nas na ziemi, ale znając jej heroiczną postawę, a nade wszystko pamiętając o obietnicy Matki Bożej spotkania się w Niebie, po ludzku pocieszamy się tym zapewnieniem i radujemy dostąpieniem przez nią chwały Bożej.

Wraz z odejściem siostry Łucji do Pana i przeżywanymi w niecałe dwa miesiące później uroczystościami pogrzebowymi papieża Jana Pawła II, zamknął się pewien rozdział w historii objawień fatimskich, choć przesłanie Matki Bożej trwa niezmiennie. Nadal aktualne są prośby i wezwania Matki Przenajświętszej, lecz równie aktualne są obiecane surowe konsekwencje wobec niesubordynacji. Kondycja współczesnego Kościoła i obserwowany przez nas wszystkich stan dzisiejszego, rozszarpywanego siłami zła świata, nie jest przypadkowa. Wręcz przeciwnie: jest bezpośrednią konsekwencją zapowiedzianych kar, a wynikają one właśnie z niepodporządkowania się woli Chrystusa i prośbom Jego Matki. Czytaj dalej

Prawdziwy koniec II wojny

Kiedy skończyła się II wojna światowa? Większość Europejczyków odpowiedziałaby, że 8 maja 1945 roku, chociaż Rosjanie uważają, że nie 8, a 9 maja – bo kiedy późnym wieczorem podpisywano w Berlinie kapitulację niemieckich sił zbrojnych, w Moskwie był już 9 maja. Ale przecież na Dalekim Wschodzie wojna trwała w najlepsze dalej i Cesarstwo Japonii skapitulowało dopiero po zrzuceniu na Hiroszimę i Nagasaki dwóch bomb atomowych. Na pokładzie pancernika „Missouri” kapitulację podpisano dopiero 2 września 1945 roku. W odróżnieniu od Cesarstwa Japonii, państwo niemieckie nie skapitulowało, bo rządu adm. Karla Doenitza nikt nie uznawał, więc poddała się tylko armia. W imieniu wojsk lądowych stosowny akt podpisał Wilhelm Keitel, później powieszony w Norymberdze, w imieniu Luftwaffe generał Stumff i w imieniu marynarki adm. Friedeburg, który później, podczas próby przesłuchania go, popełnił samobójstwo. Czy ta okoliczność, to znaczy – fakt, że Niemcy jako państwo, przed nikim nie skapitulowały – będzie miała jakieś znaczenie w przyszłości – zobaczymy. Nigdy bowiem nie wiadomo, jakie wydarzenie może nagle okazać się politycznie użyteczne. Na przykład podczas I wojny światowej okazało się, że nabrała znaczenia okoliczność, iż utworzone na Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku Królestwo Polskie, zwane inaczej „Kongresowym”, było odrębnym podmiotem prawa międzynarodowego, związanym z Imperium Rosyjskim jedynie unią personalną, którą zresztą Sejm w Warszawie podczas Powstania Listopadowego zerwał, detronizując w styczniu 1831 roku cara Mikołaja I jako króla polskiego. Więc kiedy 5 listopada 1916 roku cesarze niemiecki i austriacki wydali proklamację o powstaniu „samodzielnego państwa” polskiego „z ziem panowaniu rosyjskiemu wydartych”, Rosja najpierw 15 listopada stanowczo zaprotestowała przeciwko rozporządzaniu Kongresówką przez okupantów – ale 25 grudnia car Mikołaj II w specjalnym rozkazie do armii i floty uznał utworzenie „Polski wolnej, złożonej z wszystkich trzech części dotąd rozdzielonych” za jeden z rosyjskich celów wojennych. Jak widzimy, to postanowienie Kongresu Wiedeńskiego nabrało nieoczekiwanej aktualności dopiero po 100 latach, podczas gdy od zakończenia II wojny minęły dopiero 72 lata. Wojny zaś trwają dłużej, niż działania wojenne i na przykład I wojna światowa zakończyła się stosunkowo niedawno, bo 3 października 2010 roku, kiedy to Niemcy zapłaciły Wielkiej Brytanii i Francji 70 mln euro tytułem ostatniej raty odsetek od reparacji wojennych. Przy takim podejściu do sprawy możemy powiedzieć, że II wojna światowa nie zakończyła się wcale, aż do dnia dzisiejszego, bo rozmaite remanenty nadal pozostają otwarte. Zresztą cóż tu mówić o II wojnie, kiedy wynik I wojny światowej nie jest do końca jasny. Wprawdzie w 1918 roku wydawało się, że Niemcy tamtą wojnę przegrały, co w 1919 roku potwierdził traktat wersalski, ale co z tego, skoro 1 maja 2004 roku, a więc 90 lat po wybuchu I wojny, Niemcom udało się przyłączyć 8 państw środkowo-europejskich do Unii Europejskiej, której są przecież politycznym kierownikiem i stworzyć w ten sposób polityczne warunki dla realizacji projektu „Mitteleuropa” z roku 1915? Ten projekt był jednym z niemieckich celów wojennych, więc jeśli, wprawdzie po prawie 100 latach, niemniej jednak, Niemcy przystąpiły do jego realizacji, to przynajmniej w tej części I wojnę światową wygrały. Warto też dodać, że po 12 września 1990 roku, kiedy w Moskwie został podpisany traktat o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec, potocznie zwany „traktatem 2 plus 4”, Niemcy stały się wyznawcami politycznej doktryny, która można nazwać „europeizacją Europy”. Polega ona na delikatnym – bo tu na żadne gwałtowne ruchu nie ma na razie miejsca – ale cierpliwym i metodycznym wypychaniu Stanów Zjednoczonych z europejskiej polityki, zwłaszcza z kierowniczej roli. Niemcy bowiem, jako państwo poważne (bo państwa, jak wiadomo, dzielą się na poważne i pozostałe), nie zapominają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się Stanów Zjednoczonych do europejskiej polityki, przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać. Nawróciły się też na linię polityczną kanclerza Bismarcka, która polega na tym, że Niemcy kierują Europą w porozumieniu z Rosją. Zewnętrznym wyrazem tego nawrócenia jest strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, wyznaczające ramy europejskiej polityki. Oczywiście USA wcale nie zamierzają poddawać się doktrynie „europeizacji Europy”. Prezydent Obama, który najpierw, „przekonany” przez izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, wycofał Stany Zjednoczone z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej, co doprowadziło do proklamowania 20 listopada 2010 roku w Lizbonie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, czyli ustanowienia politycznego porządku lizbońskiego, w 2013 roku przywrócił aktywną politykę amerykańską w tej części Europy i zapalając zielone światło dla politycznego przewrotu na Ukrainie, wysadził porządek lizboński w powietrze. W takiej sytuacji również Rosja skorzystała z okazji, by załatwić niektóre swoje sprawy, co zirytowanego prezydenta Obamę skłoniło do prób montowania antyrosyjskiej krucjaty w Europie. Taka krucjata bez udziału Niemiec byłaby własną karykaturą – więc w Niemczech pojawiły się wątpliwości, czy przeczekać prezydenta Obamę i trzymać się strategicznego partnerstwa z Rosją, czy też machnąć na nie ręką i przyłączyć się do krucjaty. Myślę, że argumentem, który mógłby być dla Niemców decydujący, mogłaby być obietnica amerykańskiej zgody na rewizję postanowień konferencji w Poczdamie odnośnie tzw. „ziem utraconych”. Konferencja ta nadała tym obszarom status tymczasowy – odsyłając do traktatu pokojowego, którego Niemcy z Polską nie zawarły, chociaż w traktacie „2 plus 4” zrzekły się roszczeń terytorialnych wobec innych krajów i w wykonaniu jego postanowień 14 listopada 1990 roku podpisały z Polską traktat graniczny. Można by zatem uznać, że przynajmniej w tym zakresie II wojna światowa zakończyła się w listopadzie 1990 roku – ale czy to można być do końca tego pewnym? W stosunkach międzynarodowych bardzo popularna, o ile nie obowiązująca jest klauzula rebus sic stantibus. Zasadę tę opisuje art. 62 konwencji wiedeńskiej w prawie traktatów z 1969 roku, która weszła w życie w roku 1980. W tej klauzuli chodzi o to, że zawarty traktat można wypowiedzieć, jeśli sprawy przybrały inny obrót, niż w w momencie zawierania traktatu. Znakomitym przykładem zastosowania tej klauzuli są traktaty zawierane przez rząd USA z Indianami. Wprawdzie wspomina się tam, że uzgodnione ustalenia będą obowiązywały, „dopóki trawa będzie rosła, a rzeki płynęły” – ale kiedy sprawy przybierały inny obrót, to wszystko wyglądało całkiem inaczej, chociaż co do trawy i rzek nic się nie zmieniło. Ale bo też te sprawy, podobnie jak pory roku, nie zależą od rządów, podczas gdy wszystkie inne – niestety tak. W rezultacie trudno ustalić datę zakończenia II wojny, zwłaszcza, że porządek lizboński też został wysadzony w powietrze.

Stanisław Michalkiewicz

Chrześcijański kształt patriotyzmu. Dokument Konferencji Episkopatu Polski przygotowany przez Radę ds. Społecznych

Chrześcijański kształt patriotyzmu

Wstęp

Ożywienie postaw patriotycznych i poczucia świadomości narodowej, które obserwujemy w Polsce w ostatnich latach jest zjawiskiem bardzo pozytywnym. Miłość ojczyzny, umiłowanie rodzimej kultury i tradycji nie dotyczy bowiem wyłącznie przeszłości, ale ściśle się wiąże z naszą dzisiejszą zdolnością do ofiarnego i solidarnego budowania wspólnego dobra. Realnie zatem wpływa na kształt naszej przyszłości.

Równocześnie możemy jednak dostrzec w naszym kraju pojawianie się postaw przeciwstawiających się patriotyzmowi. Ich wspólnym podłożem jest egoizm. Może to być egoizm indywidualny, obojętność na los wspólnoty narodowej, wyłączna troska o byt swój i swoich najbliższych. Takie ignorowanie bogactwa, które każdy z nas otrzymał wraz z wspólnym językiem, rodzimą historią i kulturą, połączone z obojętnością na losy rodaków, jest postawą niechrześcijańską. Jest nią także egoizm narodowy, nacjonalizm, kultywujący poczucie własnej wyższości, zamykający się na inne wspólnoty narodowe oraz na wspólnotę ogólnoludzką. Patriotyzm bowiem zawsze musi być postawą otwartą. Jak słusznie pisał nasz wielki rodak Henryk Sienkiewicz: „hasłem wszystkich patriotów powinno być: przez ojczyznę do ludzkości”[1].

Mając na uwadze ów renesans polskiego patriotyzmu, ale także i realne jego zagrożenia, pasterze Kościoła w Polsce, pragną spojrzeć na te zjawiska z perspektywy nauczania Kościoła katolickiego.

I. Patriotyzm – perspektywa chrześcijańska

1. Uniwersalny wymiar patriotyzmu. Przede wszystkim pragniemy przypomnieć, że patriotyzm jest głęboko wpisany w uniwersalny nakaz miłości bliźniego. Międzypokoleniowa solidarność, odpowiedzialność za los najsłabszych, codzienna obywatelska uczciwość, gotowość służby i poświęcenia na rzecz dobra wspólnego, które ściśle łączą się z patriotyzmem, są zarazem realizacją orędzia zawartego w Ewangelii. Dlatego – jak pisał święty papież Pius X – „Kościół nauczał zawsze, że patriotyzm jest obowiązkiem i wiąże go z nakazem czwartego przykazania Bożego”[2]. Zarazem jednak dla uczniów Chrystusa miłość ojczyzny – jako forma miłości bliźniego – będąc wielką wartością, nie jest jednak wartością absolutną. Dla chrześcijanina, służba ziemskiej ojczyźnie, podobnie jak miłość własnej rodziny, pozostaje zawsze etapem na drodze do ojczyzny niebieskiej, która dzięki nieskończonej miłości Boga obejmuje wszystkie ludy i narody na ziemi. Miłość własnej ojczyzny jest zatem konkretyzacją uniwersalnego nakazu miłości Boga i człowieka.

Przypominali o tym rodakom, blisko pół wieku temu, polscy biskupi: „Choć człowiek stawia wartości ojczyste bardzo wysoko, to jednak wie, że ponad narodami jest Bóg, który jedyny ma prawo do tego, aby ustanawiać najwyższe normy moralne, niezależnie od poszczególnych narodów. Takie poczucie rzeczywistości opiera patriotyzm na prawdzie, oczyszcza go i uzdalnia do pogłębienia świadomości wspólnoty rodziny ludzkiej. Broni nas ono od obojętności na losy drugich, uwrażliwia coraz bardziej na potrzeby każdego człowieka, obojętnie jakim językiem mówi i jakie ma poczucie narodowe”[3].

W takiej chrześcijańskiej perspektywie miłość własnej ojczyzny wyraża się przede wszystkim przez postawę służby oraz troski i odpowiedzialności za potrzeby i los konkretnych ludzi, których Pan Bóg postawił na naszej drodze. Dlatego też za niedopuszczalne i bałwochwalcze uznać należy wszelkie próby podnoszenia własnego narodu do rangi absolutu, czy też szukanie chrześcijańskiego uzasadnienia dla szerzenia narodowych konfliktów i waśni. Miłość do własnej ojczyzny nigdy bowiem nie może być usprawiedliwieniem dla pogardy, agresji oraz przemocy.

2. Nacjonalizm przeciwieństwem patriotyzmu. Kościół w swoim nauczaniu zdecydowanie rozróżnia szlachetny i godny propagowania patriotyzm oraz będący formą egoizmu nacjonalizm.

Święty Jan Paweł II na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1995 r. podkreślał, iż „należy ukazać zasadniczą różnicę, jaka istnieje między szaleńczym nacjonalizmem, głoszącym pogardę dla innych narodów i kultur, a patriotyzmem, który jest godziwą miłością do własnej ojczyzny. Prawdziwy patriota nie zabiega nigdy o dobro własnego narodu kosztem innych. To bowiem przyniosłoby ostatecznie szkody także jego własnemu krajowi, prowadząc do negatywnych konsekwencji zarówno dla napastnika, jak i dla ofiary. Nacjonalizm, zwłaszcza w swoich bardziej radykalnych postaciach, stanowi antytezę prawdziwego patriotyzmu i dlatego dziś nie możemy dopuścić, aby skrajny nacjonalizm rodził nowe formy totalitarnych aberracji. To zadanie pozostaje oczywiście w mocy także wówczas, gdy fundamentem nacjonalizmu jest zasada religijna, jak się to niestety dzieje w przypadku pewnych form tak zwanego «fundamentalizmu»”[4].

W podobny sposób, we wspomnianym już liście, ujmowali to polscy biskupi. Pisali oni: „Prawdziwa miłość do ojczyzny opiera się na głębokim przywiązaniu i umiłowaniu tego, co rodzime, niezależnie od czasu i przestrzeni. Łączy się z głębokim szacunkiem dla wszystkiego, co stanowi wartość innych narodów. Wymaga uznania wszelkiego dobra znajdującego się poza nami i gotowości do własnego doskonalenia się w oparciu o dorobek i doświadczenie innych narodów. Siłą twórczą prawdziwego patriotyzmu jest więc najszlachetniejsza miłość, wolna od nienawiści, bo nienawiść – to siła rozkładowa, która prowadzi do choroby i zwyrodnienia dobrze pojętego patriotyzmu”[5].

W tej samej chrześcijańskiej perspektywie zauważyć dziś chcemy, że patriotyzm, jako forma solidarności i miłości bliźniego, nie jest abstrakcyjną ideologią, ale moralnym wezwaniem aby świadczyć dobro tu i teraz: w konkretnych miejscach, konkretnych warunkach, pośród konkretnych ludzi. Nie będąc ideologią, patriotyzm nie narzuca też sztywnego ideologicznego formatu kulturowego, tym bardziej politycznego, ale w różnoraki sposób zakorzenia się i przynosi owoce w życiu ludzi i różnych wspólnot, które solidarnie chcą tworzyć dobro wspólne[6].

Patriotyzm różni się więc od ideologii nacjonalizmu, która ponad żywe, codzienne relacje z konkretnymi ludźmi, w rodzinie, w szkole, w pracy czy miejscu zamieszkania, przedkłada, często nacechowane niechęcią wobec obcych, sztywne diagnozy i programy polityczne. Różnorodność zaś kulturową, regionalną czy polityczną usiłuje zmieścić w jednolitym i uproszczonym schemacie ideologicznym.

Trzeba również podkreślić, że dojrzały patriotyzm rozumiany jako miłość bliźniego, solidarność, odpowiedzialność za los konkretnych ludzi, otwartość na współpracę z innymi, zdaje się być we współczesnym świecie jedną z recept na  uczucia lęku, zagubienia i zagrożenia, którymi żywi się wiele ideologii – takich, które odrzucają istnienie więzi międzyludzkich, redukując człowieka do odizolowanego od innych indywiduum i takich, które odwołują się do języka nacjonalizmu.

Pragniemy zatem raz jeszcze dzisiaj podkreślić, że potrzebny jest w naszej ojczyźnie dobrze nam znany z historii patriotyzm otwarty na solidarną współpracę z innymi narodami i oparty na szacunku dla innych kultur i języków. Patriotyzm bez przemocy i pogardy. Patriotyzm wrażliwy także na cierpienie i krzywdę, która dotyka innych ludzi i inne narody.

3. Patriotyzm wszystkich obywateli. Dlatego podkreślamy i przypominamy, że swój wkład do życia i rozwoju naszej ojczyzny wnoszą wszyscy polscy obywatele. Historia i tożsamość naszej ojczyzny szczególnie ściśle związała się z łacińską tradycją Kościoła katolickiego. Niemniej, obok katolickiej większości, dobrze służyli naszej wspólnej ojczyźnie i nadal jej służą Polacy prawosławni i protestanci, a także wyznający judaizm, islam i inne wyznania oraz ci, którzy nie odnajdują się w żadnej tradycji religijnej. I choć dokonany przez niemieckich nazistów zbrodniczy Holokaust, a także inne tragiczne wydarzenia II wojny światowej oraz ich następstwa sprawiły, że wielu z nich niestety między nami zabrakło, to ich wkład na zawsze pozostanie wpisany w naszą kulturę, a ich potomkowie nadal wzbogacają nasze życie publiczne.

Dlatego też współczesny polski patriotyzm, pamiętając o wkładzie, jaki wnosi doń katolicyzm i polska tradycja, zawsze winien żywić szacunek i poczucie wspólnoty wobec wszystkich obywateli, bez względu na ich wyznanie czy pochodzenie, dla których polskość i patriotyzm są wyborem moralnym i kulturowym.

4. Patriotyzm tu i teraz. Chcemy także przypomnieć o codziennym i obywatelskim wymiarze naszego patriotyzmu. Albowiem w momentach trudnych, w chwilach niewoli i narodowej próby, patriotyzm bywał często wymagającym egzaminem z odwagi i heroizmu. Z poświęceniem i bohaterstwem zdawali go polscy powstańcy, żołnierze, działacze podziemia i antykomunistycznej opozycji demokratycznej. Zdawali go budowniczy polskiego państwa podziemnego, ludność cywilna Warszawy i wielu innych polskich miast i wsi, zdawali go przedstawiciele Kościoła. Zachowując wdzięczną pamięć o naszych bohaterskich braciach i siostrach, którzy już zdali ten egzamin, ze świadomością, że i my możemy być kiedyś do niego wezwani, winniśmy jednak pamiętać, że egzamin z patriotyzmu zdaje się również w czasie wolności i pokoju. Jak przypominali biskupi: „Prawdziwa miłość ojczyzny to nie tyle piękne, uroczyste deklaracje, ile praktyczna postawa, solidna troska i praca dla wspólnego dobra”[7].

Dziś zatem patriotyzm wyrażać się powinien w życiu naszych rodzin, które są pierwszą szkołą miłości, odpowiedzialności i służby bliźniemu. Przestrzenią, w jakiej codziennie zdajemy egzamin z patriotyzmu są miejsca, gdzie toczy się nasze codzienne życie – gmina, parafia, szkoła, zakład pracy, wspólnota sąsiedzka i lokalna. Wszędzie tam patriotyzm wzywa nas do życzliwości, solidarności, uczciwości i troski o budowanie wspólnego dobra.

Patriotyzm konkretyzuje się w naszej postawie obywatelskiej; w szacunku dla prawa i zasad, które porządkują i umożliwiają życie społeczne, jak – przykładowo – rzetelne płacenie podatków; w zainteresowaniu sprawami publicznymi i w odpowiedzialnym uczestnictwie w demokratycznych procedurach; w sumiennym i uczciwym wypełnianiu obowiązków zawodowych; pielęgnowaniu pamięci historycznej, szacunku dla postaci i symboli narodowych; w dbałości o otaczającą nas przyrodę; w zaangażowaniu w samorządność i działania  licznych organizacji, w podejmowaniu różnych inicjatyw społecznych.

W sytuacji głębokiego sporu politycznego, jaki dzieli dziś naszą ojczyznę, patriotycznym obowiązkiem wydaje się też angażowanie się w dzieło społecznego pojednania poprzez przypominanie prawdy o godności każdego człowieka, łagodzenie nadmiernych politycznych emocji, wskazywanie i poszerzanie pól możliwej i niezbędnej dla Polski współpracy ponad podziałami oraz ochronę życia publicznego przed zbędnym upolitycznianiem. A pierwszym krokiem, który w tej patriotycznej posłudze trzeba uczynić, jest refleksja nad językiem jakim opisujemy naszą ojczyznę, współobywateli i nas samych. Wszędzie bowiem, w rozmowach prywatnych, w wystąpieniach oficjalnych, w debatach, w mediach tradycyjnych i społecznościowych obowiązuje nas przykazanie miłości bliźniego. Dlatego miarą chrześcijańskiej i patriotycznej wrażliwości staje się dziś wyrażanie własnych opinii oraz przekonań z szacunkiem dla – także inaczej myślących – współobywateli, w duchu życzliwości i odpowiedzialności, bez uproszczeń i krzywdzących porównań.

„«Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!» — przywoływał słowa Apostoła św. Jan Paweł II i dodawał – Zastanawiajmy się nad «polską prawdą». Rozważajmy, czy jest szanowana w naszych domach, w środkach społecznego przekazu, urzędach publicznych, parafiach. Czy nie wymyka się niekiedy ukradkiem pod naporem okoliczności? Czy nie jest wykrzywiana, upraszczana? Czy zawsze jest w służbie miłości?

Zastanawiajmy się nad «polskim czynem». Rozważajmy, czy jest podejmowany roztropnie. Czy jest systematyczny, wytrwały? Czy jest odważny i wielkoduszny? Czy jednoczy, czy też dzieli ludzi? Czy nie uderza w kogoś nienawiścią albo pogardą? A może tego czynu miłości, polskiego, chrześcijańskiego czynu jest zbyt mało?”[8] Te pytania Papieża-Polaka pozostają i dziś aktualne.

5. Patriotyzm narodowy i lokalny. W świetle zasady pomocniczości warto też dostrzec, że naturalnym wsparciem patriotyzmu narodowego jest patriotyzm lokalny. Nasza ojczyzna, jeśli nie ma być tylko kategorią symboliczną czy polityczną, powinna mieć kolor nieba i kształt krajobrazu konkretnego miejsca. A jej oblicze rozpoznajemy w twarzach i losach tych, z którymi wspólnie żyjemy na co dzień. Ważne jest zatem, aby nasza narodowa tożsamość i narodowy patriotyzm były otwarte na różnorodność lokalnych społeczności. By nasza polskość znajdowała swoją konkretyzację i wzbogacenie w specyfice, kulturze, obyczaju, a czasem szczególnym akcencie lub gwarze poszczególnych krain i regionów. Polska powinna pozostawać społecznością obywateli, którzy zachowując swą lokalną tożsamość, z troską zabiegają o dobro wspólne w skali państwa i czują się narodową wspólnotą.

6. Wzorce polskiej tożsamości. Skarbnicą i nauczycielką takiego, przenikniętego chrześcijańskim duchem, szlachetnego patriotyzmu jest wspólna narodowa historia. Nie mogąc przywołać wszystkich jej kart, przypomnijmy tylko, że przeplatają się w niej i uzupełniają dwa nurty: nurt polskości rdzennej, etnicznej i nurt polskości kulturowej.

Jak ujmował to Jan Paweł II: „Naprzód, w okresie zrastania się plemion Polan, Wiślan i innych, to polskość piastowska była elementem jednoczącym: rzec by można, była to polskość „czysta”. Potem przez pięć wieków była to polskość epoki jagiellońskiej: pozwoliła ona na utworzenie Rzeczypospolitej wielu narodów, wielu kultur, wielu religii. Wszyscy Polacy nosili w sobie tę religijną i narodową różnorodność. Sam pochodzę z Małopolski, z terenu dawnych Wiślan, silnie związanych z Krakowem. Ale nawet i tu, w Małopolsce – może nawet w Krakowie bardziej niż gdziekolwiek – czuło się bliskość Wilna, Lwowa i Wschodu.

Niezmiernie ważnym czynnikiem etnicznym w Polsce była także obecność Żydów. Pamiętam, iż co najmniej jedna trzecia moich kolegów z klasy w szkole powszechnej w Wadowicach to byli Żydzi. W gimnazjum było ich trochę mniej. Z niektórymi się przyjaźniłem. A to, co u niektórych z nich mnie uderzało, to był ich polski patriotyzm. A więc polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie. Wydaje się jednak, że ten „jagielloński” wymiar polskości, o którym wspomniałem, przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym”.[9]

Chcemy dziś zatem przypomnieć, że w czasach historycznej świetności, Rzeczypospolita, zachowując swe tradycje i tożsamość, stała się wspólnym domem ludzi różnych języków, kultur, przekonań, a nawet religii. Pod polskim niebem i na polskiej ziemi obok siebie żyli, zabiegali o powszedni chleb, modlili się, tworzyli własny obyczaj i kulturę katolicy różnych obrządków, prawosławni, protestanci, żydzi i muzułmanie. A lojalnymi obywatelami Rzeczypospolitej Obojga Narodów obok etnicznych Polaków byli również Żydzi, Ukraińcy, Rusini, Litwini, Niemcy, Ormianie, Czesi, Tatarzy i przedstawiciele innych narodowości. Przypomnijmy też, że w czasach, gdy trawiły Europę wojny i prześladowania religijne, Rzeczypospolita pozostawała ostoją gościnności i tolerancji.

Dzięki temu ukształtował się w polskiej kulturze model patriotyzmu gościnnego, włączającego, inspirującego się najlepszym dorobkiem sąsiadów i całej chrześcijańskiej, europejskiej kultury. Patriotyzmu, dzięki któremu Polakami stawali się ci, którzy Polakami zostać chcieli, bez względu na swoje pochodzenie czy pochodzenie ich przodków. Patriotyzmu, którego oblicze współtworzyli i sławili między innymi św. Królowa Jadwiga, Mikołaj Kopernik, Adam Mickiewicz czy Joachim Lelewel. Patriotyzmu, który – w dialogu z innymi kulturami – kształtował polską literaturę, muzykę, naukę, sztukę, architekturę i obyczajowość.

W czasach niewoli i narodowego zmagania o niepodległość nasz patriotyzm pozostawał otwarty i solidarny z innymi. Dobrze oddaje to hasło „za wolność naszą i waszą” ze sztandarów, pod jakimi walczyli i ginęli Polacy w wieku XIX. Symbolizuje to także nasza narodowa nekropolia pod Monte Cassino, gdzie spoczywają bohaterscy polscy żołnierze różnych wyznań i religii. Wymownie przypominają o tym słowa św. Pawła „nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj”, które stały się dewizą duszpasterza „Solidarności”, błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Doskonale obrazuje to niepowtarzalny etos „Solidarności”, który w końcu XX wieku stał się czytelnym, szlachetnym i zwycięskim symbolem dla całego współczesnego świata.

7. Pamięć i przebaczenie. Wspominając wielką i piękną lekcję polskiej historii, trzeba z uznaniem dostrzec i docenić podejmowany dziś wysiłek historyków, organizacji publicznych i poszczególnych obywateli w utrwalaniu, a czasem przywracaniu narodowej pamięci. To dzięki niemu z wdzięcznością przypominamy sobie, a niekiedy dopiero poznajemy imiona narodowych bohaterów. To dzięki niemu pamiętamy o martyrologii tych wszystkich naszych braci i sióstr, którzy byli mordowani i prześladowani tylko dlatego, że byli Polakami.

Pamiętając o ich heroizmie oraz męczeństwie, musimy mieć pełną świadomość, że chrześcijaństwo wzywa nas do tego, abyśmy jako naród z odwagą wchodzili na drogę przebaczenia i pojednania. Abyśmy, kultywując pamięć o naszych ofiarach i cierpieniach, próbowali uwolnić ją od paraliżującego bólu, poczucia krzywdy, a czasem wrogości. Chcemy w tym kontekście przypomnieć słowa, jakie do Polaków skierował papież Franciszek: „Spoglądając na wasze najnowsze dzieje, dziękuję Bogu, że potrafiliście sprawić, by przeważyła dobra pamięć: na przykład, obchodząc 50-lecie wzajemnie ofiarowanego i przyjętego przebaczenia pomiędzy episkopatami polskim i niemieckim po drugiej wojnie światowej. Inicjatywa, która początkowo angażowała wspólnoty kościelne, zapoczątkowała nieodwracalny proces społeczny, polityczny, kulturowy i religijny, zmieniając historię stosunków między oboma narodami. Przy tej okazji przypomnijmy także deklarację wspólną między Kościołem katolickim w Polsce a Kościołem prawosławnym Patriarchatu Moskiewskiego: jest to akt, który rozpoczął proces zbliżenia i braterstwa nie tylko między dwoma Kościołami, ale również pomiędzy dwoma narodami”[10].

Także dziś, jako chrześcijanie wezwani jesteśmy, by pośród dramatycznych, historycznych ran, stawać się świadkami opartego o prawdę i miłosierdzie przebaczenia i pojednania. Jesteśmy przekonani, że cierpliwe zabieganie o te wartości, zarówno wobec naszych sąsiadów jak i wewnątrz kraju, jest nie tylko naszym obowiązkiem, ale także bezcennym wkładem, który jako chrześcijanie wnieść możemy w rozwój naszej umiłowanej ojczyzny.

II. Wychowanie do patriotyzmu

8. Odpowiedzialna polityka historyczna. W wielu krajach, także w naszej ojczyźnie, w budowanie narodowej tożsamości i postaw patriotycznych czynnie włączają się także instytucje państwa, samorządy i politycy. W coraz bardziej zglobalizowanym, zunifikowanym i zaawansowanym technologicznie świecie starania o zachowania własnej tożsamości, o wspólną historyczną pamięć, o poczucie narodowej solidarności oraz budowanie słusznego szacunku i respektu u innych uznać należy za uprawnione i uzasadnione.

Podkreślając to, chcemy zarazem zauważyć, że chrześcijańska perspektywa staje tu przed swoistym wezwaniem oraz wyzwaniem. Celem roztropnej polityki historycznej jest bowiem jednoczenie ludzi wokół wspólnego dobra, wzmacnianie więzi międzyludzkich i poczucia wspólnoty duchowych wartości ponad różnicami i podziałami. Dlatego w świetle chrześcijańskiego szacunku dla godności człowieka, a także chrześcijańskiej wizji polityki, za nieuprawnione i niebezpieczne uznać należy nadużywanie i instrumentalizowanie pamięci historycznej w bieżącej konkurencji i rywalizacji politycznej. Tam bowiem, gdzie naturalny w polityce spór nasyca się zbyt pochopnie analogiami historycznymi, a argumenty historyczne zastępują racje ekonomiczne, prawne czy społeczne, tam oddala się, a czasem staje się niemożliwa do osiągnięcia, perspektywa godziwego i niezbędnego w społeczeństwie demokratycznym, politycznego kompromisu.[11]

9. Szczególna misja rodziny. Mówiąc o różnych aspektach i wyzwaniach polskiego patriotyzmu, trzeba podkreślić niezastąpioną niczym misję rodziny. W naszej historii, zwłaszcza, gdy nie istniało wolne państwo polskie, była ona najważniejszą szkołą patriotyzmu. Także dziś, w wolnej Rzeczpospolitej, przywilej i moralny obowiązek budzenia i kształtowania postaw patriotycznych, podobnie jak przekaz wiary i wychowanie, spoczywają nade wszystko na rodzinie.

To bowiem w realiach życia domowego, w których wspólnie sprostać trzeba codziennym wyzwaniom, trudom i niepokojom poznajemy głęboki sens miłości, życzliwości, odpowiedzialności, ofiarności i poświęcenia, na których się opiera patriotyzm. To w rodzinie, w jej szczególnej bliskości, doświadczamy wartości, jakimi są zakorzenienie i solidarność, wierność i wspólnota. To niepowtarzalne dzieje naszych rodzin, w których objawia się całe bogactwo ludzkiej egzystencji, uczą nas, że moralną miarą działań – również tych społecznych czy patriotycznych – winien być nie tylko wzniosły program ideowy, ale także los i twarz konkretnego, żyjącego z nami człowieka. W tych niepowtarzalnych dziejach każdej z rodzin, historia narodowa splata się z lokalną specyfiką małych ojczyzn i życiowymi wyborami pojedynczych osób, czyniąc patriotyzm żywym, bogatym i różnorodnym. To w rodzinach rozwijamy naszą osobowość, odkrywamy zdolności i talenty, uczymy się wiary we własne siły, kształtujemy otwartość i życzliwości wobec świata, co z czasem czyni z nas aktywnych obywateli.

Z tych wszystkich powodów polska rodzina winna cieszyć się wsparciem społeczeństwa, samorządu i państwa, a jej rola, kompetencja i odpowiedzialność wychowawcza winna być w samym centrum systemu edukacyjnego. Z tych także powodów żywimy nadzieję, że jako rodzice, dziadkowie czy krewni, nie będziemy szczędzić czasu, by dzielić się z naszymi dziećmi osobistym doświadczeniem oraz wiarą, a także wiedzą o losach naszych rodzin i naszych wspólnot. Dzięki temu miłość społeczna, której nauczymy się w rodzinach, owocować będzie w przestrzeni publicznej dojrzałym patriotyzmem, obywatelskim zaangażowaniem, społeczną i gospodarczą kreatywnością, uczciwością, sumiennością, odpowiedzialnością i solidarnością.

10. Rola szkoły, Naturalnym wsparciem i sojusznikiem rodziny w kształtowaniu postaw patriotycznych winna być polska szkoła. Doświadczenia historyczne pokazują jak ważny i jak owocny był trud polskich nauczycieli, którzy w kolejnych pokoleniach kształtowali w Polakach postawy dojrzałego patriotyzmu. Ta szczególna misja szkoły, nauczanie młodego pokolenia na temat naszej ojczyzny, jej historii, współczesności, kultury, gospodarki, miejsca w Europie i współczesnym świecie, pozostaje nadal aktualna. Dziś jednak, w dobie tak zwanego społeczeństwa informacyjnego, które zalewa nas coraz większą falą rozmaitych, czasem niesprawdzonych lub uproszczonych wiadomości, wyzwaniem staje się nie tylko dostarczenie informacji, ale także, a może przede wszystkim, umiejętność ich sprawdzania, porządkowania i rozumienia. Ważne jest też zatem, aby w polskiej szkole młodzi Polacy, nie tylko przyswajali sobie wiedzę na temat ojczyny, lecz coraz bardziej uczyli się również tego, gdzie szukać wartościowych źródeł informacji, jak rozpoznawać prawdziwe autorytety i wartości, jak z szacunkiem dla wielkiego narodowego dorobku, samodzielnie budować prawdziwy obraz polskiej kultury, historii, życia publicznego i wyzwań jakie stają przed Polską, jak być twórczym i kreatywnym, aby dzięki temu w życiu dorosłym aktywnie służyć ojczyźnie. Szkoła jest bowiem także przestrzenią wychowania społecznego, miejscem gdzie w praktyce realizujemy postawy i wartości wyniesione z domu. To w niej uczymy się koleżeństwa, szacunku wobec starszych, pomocy słabszym, współpracy w grupie i szacunku dla myślących inaczej, a więc postaw i wartości, na których opiera się każdy dojrzały patriotyzm.

Przypominając to, wyrażamy przekonanie, że nauczyciele, we współpracy z rodzicami, kompetentnie i z zaangażowaniem nadal kształtować będą tożsamość narodową kolejnych pokoleń Polaków. Wierzymy, że ważną rolę w tym wielkim zadaniu odgrywać będzie szkolna nauka religii, która do wiedzy i postaw społecznych wnosi bezcenny wymiar miłości bliźniego. Mamy wreszcie nadzieję, że władze rządowe i samorządowe tworzyć będą coraz lepsze warunki dla realizacji tej ważnej i odpowiedzialnej misji polskich szkół i nauczycieli.

11. Zadania ludzi kultury. Odnosząc się do patriotyzmu i narodowej tożsamości, nie sposób też nie wspomnieć o odpowiedzialności twórców, ludzi kultury i mediów, których przywilejem i zadaniem jest poszukiwanie właściwych środków wyrazu, form i symboli, dzięki którym, jako wielka i różnorodna narodowa wspólnota możemy się komunikować oraz wspólnie przeżywać nasze doświadczenia, niepokoje i nadzieje.

Zjawisko globalizacji stawia przed nimi tym ważniejsze zadanie ukazywania kolejnym pokoleniom Polaków dramaturgii naszych dziejów, a także piękna polskiej ziemi oraz niepowtarzalnego wyrazu polskiej literatury, muzyki, sztuk plastycznych, filmu czy teatru. A głębokie zmiany społeczne i technologiczne czynią dziś szczególnie istotnym wyzwaniem poszukiwanie odpowiedniego języka ekspresji oraz symbiozy kultury wysokiej z masową, dzięki któremu wielka tradycja polskiej kultury i bezcenne doświadczenia pokoleń poprzednich spotkają się z doświadczeniami dnia dzisiejszego, a także nadziejami i niepokojami pokoleń najmłodszych.

Dlatego wyrażamy nadzieję, że w tej trudnej i odpowiedzialnej wobec tożsamości narodowej misji, polscy twórcy cieszyć się będą nadal wsparciem całego społeczeństwa oraz władz samorządowych i rządowych.

12. Harcerstwo, organizacje pozarządowe i samorządowe. Mówiąc o kształtowaniu postaw patriotycznych chcemy też wspomnieć o ważnej roli organizacji społecznych. Na szczególne wyróżnienie i uznanie zasługuje służący naszej Ojczyźnie ruch harcerski. Polscy harcerze w czasie II wojny światowej, tworząc unikalny wzór patriotyzmu, zapisali najpiękniejsze karty swej historii. Dlatego wychowawcze zaangażowanie tysięcy druhen i druhów włączające kolejne pokolenia Polaków w piękną tradycje służby Bogu, Polsce i bliźniemu, staje się jednocześnie szkołą koleżeństwa, odpowiedzialności i samodzielności. Warto więc, by władze publiczne wspierały już istniejące drużyny harcerskie, stwarzając jednocześnie warunki do powstawania nowych drużyn.

Ważną rolę do odegrania w tym zakresie mają także inne organizacje społeczne i pozarządowe: organizacje charytatywne, kluby turystyczne, koła miłośników przyrody, stowarzyszenia historyczne, ruch czytelniczy, kluby sportowe, towarzystwa kultywujące lokalną tożsamość i kulturę. Wszystkie te oddolne inicjatywy społeczne, często ponad podziałami politycznymi, tworzą społeczeństwo obywatelskie, budują narodową solidarność i wspólnotę, przybliżają piękno rodzimej przyrody, kultury i tradycji, stając się szkołą polskiego patriotyzmu. I wszystkie zasługują na szacunek oraz wsparcie.

Trzeba też w tym kontekście docenić rolę samorządów lokalnych. To one, dźwigając odpowiedzialność za codzienny kształt życia lokalnych społeczności, w tym polskiej szkoły, odpowiadają za patriotyczną edukację młodego pokolenia. To samorządy, często ponad politycznymi podziałami, biorą na siebie trud godnego przybliżania, upamiętniania narodowych rocznic i bohaterów. Ponadto, to właśnie samorządy kultywują lokalne formy patriotyzmu i tożsamości, dzięki którym polskość wyraża się w całym bogactwie i różnorodności naszych małych ojczyzn.

13. Patriotyzm i sport. Mówiąc o środowiskach odpowiedzialnych za kształt polskiego patriotyzmu, nie sposób nie wspomnieć o jego związku ze sportem. Warto tutaj przypomnieć, że to powstające na przełomie XIX i XX wieku między innymi w Krakowie, Warszawie, Lwowie czy na Górnym Śląsku polskie towarzystwa sportowe budziły i wzmacniały narodową świadomość Polaków. Warto też zauważyć, że we współczesnym świecie wielkie wydarzenia sportowe stały się istotną formą przeżywania tożsamości narodowej i demonstrowania patriotyzmu. Wielka rzesza kibiców, śledząc zmagania swych reprezentantów, szuka nie tylko emocji czy widowiska sportowego, ale doświadcza także i wyraża narodową wspólnotę, dumę i solidarność. Tę pozytywną wspólnototwórczą rolę pełni sport również na poziomie lokalnym, ucząc wierności, samopomocy oraz przywiązania do barw klubowych i symboli.

Dostrzegając i doceniając to wszystko, trudno zarazem nie zauważyć, że stadiony sportowe bywają niekiedy miejscem niepokojów i agresji, także o podłożu etnicznym. Zdarza się niestety, że kibice, wyrażając swoje emocje i przywiązanie do własnej drużyny, obrażają innych. Chcemy zatem powtórzyć, że także w tym, tak ważnym zwłaszcza dla młodego pokolenia wymiarze życia publicznego, narodowy czy też lokalny patriotyzm nie może być nigdy uzasadnieniem dla wrogości, pogardy i agresji.

Dlatego zwracamy się też z prośbą do sportowców, instruktorów i  działaczy  sportowych, by młodemu pokoleniu pokazywali sport nie tylko jako obszar zmagań i rywalizacji, ale także jako przestrzeń gry fair, przyjaźni, poświęcenia i szacunku dla rywala.

14. Historyczne rekonstrukcje. Pisząc o narodowej pamięci i wspierającej ją polityce historycznej, chcemy również wspomnieć coraz bardziej popularny, nie tylko w Polsce, fenomen rekonstrukcji historycznych. W dobie kultury popularnej i obrazkowej trudno nie dostrzec i nie docenić ich wartości. Wspierane przez władze publiczne, odtwarzane przez pasjonatów historii, przemyślane i dobrze przygotowane rekonstrukcje, podobnie jak interaktywne muzea, zwłaszcza w młodym pokoleniu mogą pobudzać i umacniać zainteresowanie narodową historią.

Jednak i tu potrzebna jest rozwaga. Przygotowując tego rodzaju inscenizacje pamiętać należy o misterium ludzkiej śmierci i cierpienia, lęku i bohaterstwa, których dostojeństwo i tajemnicę nie zawsze da się właściwie ukazać w masowych, plenerowych prezentacjach. Trzeba też pamiętać, że inscenizacje takie, z konieczności symboliczne i uproszczone, nie mogą wyrazić całej dramaturgii, a czasem grozy i okrucieństwa historycznych sytuacji, które przywołują, co z kolei rodzi ryzyko nadmiernych uproszczeń. Dotyczy to również znaków i symboli narodowych i patriotycznych, za wierność którym nasi rodacy niejednokrotnie płacili najwyższą cenę. Nie powinno się ich banalizować, lecz odnosić z szacunkiem i pietyzmem.

Z chrześcijańskiego punktu widzenia trzeba wreszcie podkreślić, że wojna, choć często ujawnia ludzką wielkość i bohaterstwo, nie jest barwną opowieścią czy przygodą, ale dramatem, cierpieniem i złem, któremu należy zawsze zapobiegać.

 Zakończenie

Na zakończenie, raz jeszcze chcemy podziękować tym wszystkim, dzięki którym polski patriotyzm jest trwały oraz żywotny. Jednocześnie pragniemy podkreślić, że wielka lekcja polskiego patriotyzmu jest nam wszystkim nie tylko dana, ale i zadana. Polska była, jest i powinna pozostać we współczesnej Europie i świecie symbolem solidarności, otwartości i gościnności.

Dlatego ponownie zwracamy się do rodziców, nauczycieli, przedstawicieli władz publicznych i polityków, urzędników i funkcjonariuszy służb państwowych, samorządowców, twórców kultury i ludzi mediów, duszpasterzy, katechetów, instruktorów harcerskich, działaczy społecznych, historycznych rekonstruktorów i sportowców, aby nie ustawali w kształtowaniu szlachetnego, opartego o chrześcijańską miłość bliźniego, polskiego patriotyzmu.

Chcemy też zadeklarować i wyrazić przekonanie, że Kościół katolicki w Polsce, podobnie jak to czynił w historii, będzie – środkami wynikającymi z jego misji – takie działania doceniał i wspierał.

Dokument przyjęty na 375. Zebraniu Plenarnym
Konferencji Episkopatu Polski

Warszawa, dnia 14 marca 2017 r.

_______
Przypisy:

[1] Odpowiedź na ankietę paryskiego „Le Courrier Européen” cyt. za: D. Gawin, Polska, wieczny romans. O związkach literatury i polityki w XX wieku, Kraków 2005, s. 41.

[2] Pius X, List apostolski, 11 kwietnia 1909, cyt. za: Cz. Strzeszewski, Katolicka nauka społeczna, KUL, Lublin 2003, s. 508.

[3] List Episkopatu Polski o chrześcijańskim patriotyzmie, Poznań 5 września 1972, w: Listy Pasterskie Episkopatu Polski 1945-1974, Éditions du Dialogue, Paryż 1975,  s. 708.

[4] Jan Paweł II, Przemówienie Ojca Świętego do Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Nowy Jork, 5 października 1995, w: L’Osservatore Romano (edycja polska), 11-12/1995, s. 7.

[5] List Episkopatu Polski o chrześcijańskim patriotyzmie, s. 707.

[6] W analogiczny sposób na temat ideologii pisał św. Jan Paweł II. Zob. Encyklika Centesimus Annus, 46.

[7] List Episkopatu Polski o chrześcijańskim patriotyzmie, s. 708.

[8] Jan Paweł II, Kraków, 8 czerwca 1997. Homilia podczas kanonizacji bł. Jadwigi Królowej, cyt. za: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/homilie/krakow_08071997.html.

[9] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Znak, Kraków 2005, s. 91-92.

[10] Przemówienie Ojca Świętego Franciszka do władz oraz korpusu dyplomatycznego, Kraków-Wawel, 27 lipca 2016, cyt. za: Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią (Mt 5, 7), Przemówienia i homilie Franciszka w Polsce 27-31 lipca 2016, Michalineum, Marki 2016, 29-30.

[11] Por. J. Ratzinger, Kościół-ekumenizm-polityka, Poznań 1990.

Za: Episkopat.pl


KOMENTARZ BIBUŁY: Jak chyba niemal wszystkie ważne dokumenty hierarchów wydane w ostatnich 50 latach, tak i ten charakteryzuje się słabością ambiwalentności. Tak się składa, że gdy pada cytat największego papieża ostatnich kilkuset lat – św. Piusa X – nie ma żadnych wątpliwości, jednak gdy przytacza się wypowiedzi niedawno zmarłego Jana Pawła II (który w błyskawicznym, nierzetelnym i pozbawionym urzędu advocatus diaboli procesie został uznany za świętego) – wielkie wątpliwości pojawiają się natychmiast.

Najsłabszymi punktami Dokumentu jest bowiem punkt 2. (“Nacjonalizm przeciwieństwem patriotyzmu”), oraz część punktu 6. (“Wzorce polskiej tożsamości“). Po pierwsze, Dokument w punkcie 2. nie próbuje znaleźć miękkiej przecież granicy pomiędzy “złym” nacjonalizmem a “dobrym” – jak określono – “patriotyzmem narodowym”. Po drugie, jakże błędne jest przytaczanie jakże błędnych słów Jana Pawła II: “Prawdziwy patriota nie zabiega nigdy o dobro własnego narodu kosztem innych. To bowiem przyniosłoby ostatecznie szkody także jego własnemu krajowi, prowadząc do negatywnych konsekwencji zarówno dla napastnika, jak i dla ofiary.

Niestety, tylko w teorii, bądź w niezmiernie wąskiej grupie konkretnych sytuacji, można mówić o działaniach mogących przynieść wspólne korzyści, natomiast patrząc z jakiegokolwiek pragmatycznego punktu widzenia dbałość o dobro własnego narodu zawsze musi popadać w konflikt z dbałością innego narodu o swoje własne interesy! Ktoś kto twierdzi inaczej po prostu odurza swoich słuchaczy masońskim bajkami o wspólnych interesach odmiennych grup narodowych mogących w błogości współegzystować bez konfliktów. Ktoś kto twierdzi inaczej, po prostu rozbraja Polaków.

Również w tym samym punkcie 2. Dokumentu przytaczane są słowa Jana Pawła II wypowiedziane w przemówieniu na Forum ONZ, które tak chętnie dzisiaj są powtarzane przez Franciszka-Bergoglio, słów o formach “fundamentalizmu” religijnego, który – w jedynie-słusznej posoborowej interpretacji – może być rozumiany jako odrzucenie fundamentalnych zasad wiary katolickiej. Co zresztą – slowly but surely – jest skutecznie wprowadzane przez posoborowych hierarchów.

W punkcie 6. Dokumentu (“Wzorce polskiej tożsamości“) padają nieprawdziwie oceniające historię i losy Polski słowa Jana Pawła II, i w ślad za tymi słowami źle wróżące dla Polski apele hierachów. Przytoczono haniebne i historycznie nieprawdziwe słowa Jana Pawła II o niemal zbawiennej roli Żydów i innych mniejszości narodowo-religijno-etnicznych na rozwój Polski. Tak więc jako tytułowe “wzorce polskiej tożsamości” próbuje się poprzez haniebne słowa Jana Pawła II przekazać współczesnym Polakom jaką to wielką stratę ponoszą nie posiadając “ważnego czynnika etnicznego w Polsce [jakim była] obecność Żydów.” Jan Paweł II również i w sprawach kształtu Polski był apologetą masońskiego widzenia świata i naszej Ojczyzny (“A więc polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie.”), a przypominanie tych słów szczególnie w dzisiejszych czasach graniczy niemal jak samobójcze zawołanie. Na koniec zamieszczonego przez hierarchów cytatu Jan Paweł II ubolewa, że w naszych czasach nie ma już tego “jagiellońskiego” wymiaru polskości (“ten „jagielloński” wymiar polskości, o którym wspomniałem, przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym“).

Powołując się na destrukcyjne myślenie Jana Pawła II w zakresie wyznaczania (a raczej: odrzucania) patriotycznych granic, hierarchowie w Dokumencie przypomnieli dzisiejszym Polakom, że aby z powrotem osiągnąć jakieś czasy “historycznej świetności” – cokolwiek ma to oznaczać – powinni otworzyć się na inne tradycje, inne tożsamości, inne kultury i inne religie (“Chcemy dziś zatem przypomnieć, że w czasach historycznej świetności, Rzeczypospolita, zachowując swe tradycje i tożsamość, stała się wspólnym domem ludzi różnych języków, kultur, przekonań, a nawet religii.“) W czasie gdy zewsząd jesteśmy atakowani przez złowrogie siły próbujące nam wcisnąć nieokreślone jeszcze liczby “imigrantów” z obcych kulturowo-etnicznie-religijnie obszarów, czy też gdy wspierani przez “sojusznicze” Stany Zjednoczone grupy żydowskie szykują się do zagarnięcia majątku Polaków w ramach “odszkodowań” i de facto przejęcia kontroli nad Polską, apele Hierarchów miękko wpisują się w te antypolskie działania.Może właśnie zamierzeniem tego Apelu jest duchowe rozbrojenie Polaków, którym – dla ich uspokojenia – kadzi się o “kształtowaniu szlachetnego, opartego o chrześcijańską miłość bliźniego, polskiego patriotyzmu“. Rozbrojony takim “polskim patriotyzmem” jak przedstawiony w Dokumencie, Polak przyjmie każdego najeźdźcę z otwartymi rękami i “zaprzyjaźni” się z żydowskim zaborcą. Wszystko oczywiście w ramach “chrześcijańskiej miłości”.

Prof. Żaryn polemizuje z dokumentem KEP: polski nacjonalizm nie ma nic wspólnego z nienawiścią

Senator PiS prof. Jan Żaryn skomentował w rozmowie z KAI treść dokumentu opracowanego przez Konferencję Episkopatu Polski, który dotyczył patriotyzmu. Historyk z UKSW wyraził swój sprzeciw wobec zapisu o nadużywaniu historii. Dodał również, że polski nacjonalizm nie ma nic wspólnego z nienawiścią, a polscy biskupi z okresu II RP utożsamiali się z chrześcijańskim nacjonalizmem.

Zdaniem prof. Jana Żaryna, powstanie listu biskupów jest spowodowane zauważalnym „renesansem” postaw patriotycznych jakie obserwuje się we współczesnym społeczeństwie, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Historyk przypomniał, że dokument zwraca uwagę na patriotyzm, jako jeden z wymiarów miłości do narodu i wspólnoty, miłości zawartej w Piśmie Świętym i wyrastającej z chrześcijańskiego przykazania: miłuj bliźniego, jak siebie samego. Podkreślił jednak, że nie można zgodzić się ze wszystkimi elementami zawartymi w dokumencie.

Kontrowersje zdaniem prof. Żaryna budzi przede wszystkim stwierdzenie o nadużywaniu historii jako argumentu, który może być potraktowany jako „nienawistna pałka do burzenia współczesnych relacji społeczno-gospodarczych, czy politycznych”. Senator dodaje również, że w dokumencie nadużywa się pojęcia nacjonalizm i ostro go potępia. Historyk wskazał, że historia nie jest czymś, co zostało wymyślone przez nas, ale jest zjawiskiem niezależnym, oddziałującym na współczesność, które dane jest nam do rozpoznania. – Historia jednak jest nauką życia i jeżeli nie jest właściwie rozliczana, to pokolenie współczesnych ludzi jest gotowe czarne karty swojej historii powtórzyć. Nie jest to nadużywanie historii, a rozumienie jej – powiedział.

– Próbuję zrozumieć to jako przestrogę dla tych, którzy podobnie jak ja, zaangażowali się w jednoznaczne stwierdzenie, że relacje polsko-ukraińskie nie będą relacjami właściwymi, dopóki w sposób jednoznaczny nie będzie wyjaśniona kwestia ludobójstwa. Jeśli tak mam odczytywać ten dokument, to nie mogę się z nim zgodzić – tłumaczył.

Prof. Jan Żaryn ma także zastrzeżenia wobec – jego zdaniem – nadużywania pojęcia nacjonalizmu i jednoznacznego potępienia go. – Jesteśmy wychowywani w tradycji, w której nacjonalizm należy odczytywać przez pryzmat nazizmu. Natomiast w przypadku polskiej szkoły myślenia ideowo-politycznego, nacjonalizm, nawet jeśli dzisiaj jest nieakceptowalny przez nauczanie Kościoła, to nie ma nic wspólnego z nienawiścią – stwierdził.

– Znam liczne wypowiedzi i postawy polskich biskupów II RP, którzy bardziej utożsamiali się z chrześcijańskim nacjonalizmem, niż raczkującym, w sensie definicji, zjawiskiem nazywanym społeczną nauką Kościoła – przypomniał prof. Żaryn.

Historyk docenił natomiast, że jednym z wymiarów patriotyzmu, przywołanych w liście episkopatu, jest wychowanie w rodzinie oraz to, co nazywamy wychowaniem w polskiej historii i dziedzictwie. – Rozpoznanie kształtu polskości jest warunkiem sine qua non, do tego, by ta wspólnota narodowa mogła być kochana – wskazał historyk UKSW.

Źródło: KAI, PCh24.pl

Upadek czci dla Najświętszego Sakramentu – przejaw kryzysu cywilizacji

Najświętszy Sakrament to niewyobrażalna świętość i zarazem największy dostępny człowiekowi w życiu doczesnym Skarb. Dziś jednak spotyka się On często z tragicznym i gorszącym brakiem poszanowania. Już zanik w wielu wspólnotach zbawiennej spowiedzi, udzielanie Komunii świętej do ręki czy w postawie siedzącej, brak klęczników czy paten są wyrazem zwątpienia w realną obecność Pana Jezusa. Tymczasem ta prawda, jakkolwiek trudna, stanowi fundament religii katolickiej i opartej na niej cywilizacji.

Upadek czci dla Najświętszego Sakramentu – przejaw kryzysu cywilizacji

„Eucharystia jest szczytem religii katolickiej, najwyższą formą obcowania z sacrum”, pisze Romano Amerio. „Wobec niej wszystkie pozostałe sakramenty to raczej sakramentalia, jawiące się poniekąd jako obrzędy przygotowawcze”, dodaje. Eucharystia stanowi ponadto najwyższy przejaw Bożej mądrości, w przedziwny sposób decydującej się na obecność pod postacią zwykłego ludzkiego pokarmu.

To jednak także, kontynuuje autor „Iota Unum”, najwyższy przejaw miłości Stwórcy. Owa miłość i mądrość udzielają się także czcicielom Najświętszego Sakramentu. Wbrew dzisiejszej kulturze obrazu, pozwalają bowiem wznieść się ponad to, co dostrzegalne tylko gołym okiem. Co więcej „(…) Eucharystia przymnaża miłości przyjmującemu ją człowiekowi – tak, iż staje się on zdolny odpowiedzieć na nieskończoną Miłość Boga swoją miłością”.

O tradycyjnej teologii Eucharystii można by wiele pisać. Najważniejsze jest jedno: Ciało Chrystusa w Przenajświętszym Sakramencie pozostaje prawdziwie obecne – zarówno po Konsekracji, jak i już po zakończeniu Mszy. Głosił to Sobór Trydencki, powtórzył choćby Paweł VI w Mysterium fidei. Mówił o tym też sam Chrystus Pan w Wielki Czwartek.

Co ciekawe, prawdzie o realnej obecności Pana Jezusa nie zaprzeczył nawet Marcin Luter. „Tekst jest zbyt mocny” – powiedział o słowach Chrystusa „to jest Ciało Moje”. Z tego też powodu część słuchaczy opisanych na kartach Ewangelii świętego Jana uznało naukę Chrystusa za „twardą mowę”. W dosłowny sposób rozumiano ją zresztą już od czasów pierwotnego chrześcijaństwa.

Tymczasem w drugiej połowie XX wieku, na fali źle rozumianego entuzjazmu posoborowego, pojawiły się próby zmiany znaczenia odwiecznej nauki. Przykład szczególnie doniosły: Katechizm holenderski z 1966 roku. Jego twórcy stwierdzili, że podczas konsekracji dochodzi do zmiany celu i znaczenia Hostii, która rzekomo przestaje być pożywieniem podtrzymującym życie cielesne i jest od tej pory wyłącznie pokarmem służącym życiu duchowemu.

Ta pozornie głęboka intelektualnie teoria oznaczała de facto krok wstecz w stosunku do wcześniejszego nauczania. „W przypadku (…) Przeistoczenia Chrystus daje siebie na pokarm; z miłości staje się żertwą ofiarną”, zauważa Romano Amerio. „A ofiarowanie swojej własnej istoty (substancji) jest przecież wznioślejszym i bardziej ofiarnym aktem niż nadanie innego znaczenia tej samej substancji”, dodaje teolog.

Tego typu zmiany doktrynalne, jakkolwiek odrzucone przez władze Kościoła, nie pozostały bez konsekwencji. Jedną z nich okazało się porzucenie praktyki adoracji Najświętszego Sakramentu. Jeśli uznaje się Ciało Chrystusa jedynie za symbol, to oddawanie Mu czci poza liturgią traci sens. Jak bowiem zauważa szwajcarski myśliciel, trudno oddawać hołd metaforze. Do odejścia od adoracji przyczyniła się także ogólna pogarda dla pozaliturgicznych form pobożności. W efekcie na Zachodzie rzadko dochodzi do wystawienia Hostii, rzadko odprawia się też nabożeństwa czterdziestogodzinne.

Kryzys ma wiele przejawów

Zanik pobożności eucharystycznej wiąże się także z innymi nadużyciami. W niektórych krajach Zachodu zanika w zasadzie praktyka spowiedzi indywidualnej. Wprowadzona przez IV Sobór Laterański jest – jak zauważył ojciec Maciej Zięba – przejawem docenienia wartości każdej osoby i jej sumienia. Ograniczenie się do spowiedzi powszechnej stanowi symptom cofnięcia się w stronę  kolektywizmu. Przede wszystkim jednak naraża dusze na świętokradztwo w przypadku przyjmowania Komunii świętej. Wspólne wyznanie grzechów nie wystarcza bowiem w normalnych warunkach do zgładzenia ciężkich win.

Przejawem braku czci do Najświętszego Sakramentu są także wspomniane przez Romano Amerio przypadki wysyłania konsekrowanych Hostii pocztą, a także wykonywanie komunikantów ze… słodkich mas lub kremów. To już skutkuje nieważnością konsekracji.

Ponadto post eucharystyczny skrócono tak mocno, jak tylko to możliwe. Jeszcze na początku lat 50. minionego wieku wstrzemięźliwość od pokarmów obowiązywała od północy do momentu przyjęcia Komunii. Następnie Pius XII skrócił ją do 3 godzin. Obecnie u zdrowych to zaledwie godzina.

Sposób obchodzenia się z Najświętszym Sakramentem także budzi uzasadnione oburzenie. Niekiedy, zwłaszcza przy okazji masowych Mszach świętych odprawianych na zewnątrz, jest przechowywany w plastikowych kubkach albo rozdawany ponad głowami wiernych, bez zachowania elementarnej ostrożności. Coraz bardziej podczas celebry ograniczany jest czas na dziękczynienie po Komunii.

Zmiany znalazły swój wyraz również w wystroju świątyń. Tabernakula, tradycyjnie powiązane z ołtarzem położonym na wzniesieniu, obecnie są spychane z dala od centrum, niekiedy wręcz do bocznych kaplic. Tymczasem wszystkie kościoły, w tym najpiękniejsze katedry – klejnoty Christianitas – służyły przede wszystkim jako dom dla Eucharystii. Mówiono wręcz, że kościoły same się modlą. Kryzys architektury sakralnej to zatem kolejna konsekwencja upadku czci dla Najświętszego Sakramentu.

Równie niepokojące jest odejście od procesji w Boże Ciało, odprawianych tradycyjnie w ciągu dnia. Romano Amerio ubolewa, że często organizuje się je wieczorami, jakby w ukryciu. W Polsce szczęśliwie na razie do tego nie doszło, podobnie jak i do niektórych innych nadużyć. To, czy kolejne zgorszenia staną się również naszym udziałem, zależy jednak od religijnej wrażliwości zarówno osób duchownych, jak i wiernych świeckich.

Na stojąco i na rękę

Postawa przyjmującego Komunię świętą oraz sposób, w jaki to czyni, są bodaj najczęściej poruszanym problemem związanym z upadkiem czci dla Najświętszego Sakramentu. Obecna w Kościele starożytnym praktyka udzielania Komunii świętej do rąk zanikła pod wpływem troski o należne poszanowanie Ciała Pańskiego. Przez wiele stuleci podawano je wiernym wyłącznie do ust. Jednak 29 maja 1969 roku watykańska Kongregacja do spraw Kultu dopuściła przyjmowanie Komunii świętej na rękę w przypadku wyrażenia takiej woli przez co najmniej 2/3 składu Episkopatu danego kraju. Nie była to jednak inicjatywa Watykanu, lecz odpowiedź na samowolną praktykę stosowaną w Holandii, Belgii, Francji czy Niemczech. Episkopat Polski zaakceptował ewentualność udzielania Komunii na rękę w 2004 roku. Na szczęście, w większości kościołów pozostaje to wręcz niespotykanym obyczajem.

Znacznie bardziej rozpowszechnione w naszym kraju stało się przyjmowanie Najświętszego Sakramentu w pozycji stojącej. Tymczasem istnieją poważne argumenty przemawiające za powrotem do – nadal obecnej w niektórych świątyniach – praktyki Komunii w pozycji na kolanach. Sięgnijmy do Pisma Świętego, spotkamy w nim wiele przykładów klękania, a nawet padania na twarz przed Bogiem. Skoro w Najświętszym Sakramencie obecny jest także prawdziwy Bóg i Człowiek, to jedyną odpowiednią wydaje się również postawa klęcząca.

Kolejne nadużycie wiąże się z zanikiem używania paten chroniących Hostię przed upadkiem na ziemię. Naczynia te, często piękne i wykonane z kunsztownych kruszców, to niekiedy prawdziwe dzieła sztuki. Jednak nawet prosta patena jest wyrazem troski o Najświętszy Sakrament. Tymczasem obecnie tych paramentów używa się coraz rzadziej. Niekiedy jednemu kapłanowi towarzyszy ministrant z pateną, a drugiemu już nie. Zapewne zazwyczaj nie wynika to ze złej woli, obiektywnie jednak mamy do czynienia z pewną nonszalancją w podejściu do największego skarbu naszej wiary.

Duchowni i Ostatnia Wieczerza

Brak należnej czci dla prawdziwej obecności Pana Jezusa w Mszy świętej wiąże się w dużej mierze z kryzysem kapłaństwa. Wszak to ksiądz, w odróżnieniu od świeckiego, ma moc dokonywać konsekracji. Tymczasem, w duchu egalitaryzmu i źle pojętej wspólnotowości, zapomina się o tej podstawowej prawdzie. Romano Amerio opisuje przypadki, gdy wierni wypowiadali słowa konsekracji razem z celebransem, jak gdyby posiadali również „moc” przemiany chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. To dalekie pokłosie Reformacji, wydarzenia zasługującego raczej na opłakiwanie i pokutę niż na celebrację.

Deprecjonowanie kapłaństwa prowadzi do zaniku powołań, a w konsekwencji do rozpowszechnienia instytucji świeckich szafarzy Eucharystii. To zaś, zgodnie z logiką, skutkować musi dalszą deprecjacją kapłaństwa i zniechęcać potencjalnych kandydatów do seminarium. Rola księdza wydaje się nieatrakcyjna, skoro to samo „może” czynić świecki.

Wielki Czwartek to dzień ustanowienia Eucharystii i kapłaństwa. Romano Amerio zwraca uwagę na wypaczone rozumienie tego wydarzenia przez teologicznych postępowców. W niektórych krajach modne stały się tak zwane agapy.

Polegają one na sprawowaniu Najświętszej Ofiary w sposób radosny, przyjacielski, a de facto gwałcący i tak rozluźnione w minionym wieku przepisy liturgiczne. Samo oderwanie Liturgii od kontekstu Ofiary, od Wielkiego Piątku to błąd.

Jednak, jak podkreśla autor „Iota Unum”, także „radosne” rozumienie Ostatniej Wieczerzy kłóci się z faktami. Ten „kulminacyjny akt miłości Boga” do człowieka miał wszak charakter tragiczny. Uczta „odbywała się w przeczuciu, że oto Bóg zostanie zabity. W cieniu zdrady, której zapowiedź wielce zatrwożyła uczniów Jezusa. Rozważali oni w sercach, czy zdołają dochować wierności swemu Nauczycielowi. Podczas owej wieczerzy przeżywał już rozterkę, którą osiągnie szczyt w Ogrójcu, kiedy to na ciele Boskiego Mistrza wystąpi krwawy pot. Sztuka chrześcijańska zawsze przedstawiała Ostatnią Wieczerzę jako wydarzenie tragiczne, nigdy jako radosną biesiadę”.

Wielkość pod pozorem małości

Najświętszy Sakrament to Wielkość ukryta pod niepozornymi „przypadłościami” drobnego chleba. Cześć dla Niego wymaga pewnego ucywilizowania, zdolności abstrakcyjnego myślenia, wzniesienia się ponad świat zmysłów. Tam, gdzie duchowy ślepiec dostrzeże jedynie kawałek chleba, wierny rozpozna największy Skarb.

Niestety, duchowa ślepota to problem wielkiej liczby współczesnych ludzi. Uwięzieni w świecie zmysłów, niczym kajdaniarze w platońskiej jaskini, nie dostrzegają światła Prawdy. Prawdy mieszkającej na ziemi i niepozornie ukrytej w Tabernakulach. „Świat” dostrzegający jedynie to, co wielkie i wspaniałe na pierwszy rzut oka, nie potrafi uczcić Hostii, podobnie jak nie potrafi uszanować dziecka poczętego. Ono także, toutes proportion gardees, stanowi wielkość ukrytą w małości. Jednak, skazuje się je tak często na śmierć, gdyż nie wygląda tak jak dorosły. Miliony mordowanych dzieci poczętych i profanacje Hostii to symptom tego samego zła: upadku cywilizacji chrześcijańskiej.

Marcin Jendrzejczak

 

Wielka Sobota

Wielka sobota jest pamiątką spoczynku Ciała P. Jezusa w grobie i zarazem oczekiwania przez uczniów zmartwychwstania Pańskiego. Z tego powodu smutek łączy się z radością. W tym dniu odbywa się najpierw:

1. Poświęcenie nowego ognia. Przed kościołem ministranci rozniecają ogień, a kapłan go poświęca. Wyobraża on Chrystusa Pana, który wyszedł z grobu z niezwykłym blasku i przez swoje zmartwychwstanie stał się nowym światłem dla świata. Ten ogień jest wykrzesany z krzemienia na znak, że Zbawiciel jest owym kamieniem węgielnym, który żydzi odrzucili, ale z niego wyszło światło, cały świat oświecające.

Poświęciwszy ogień, a potem pięć gran, czyli ziarn kadzidła, kapłan wraca do kościoła. W ręku trzyma tryanguł, t.j. trzy świece, u dołu z sobą połączone i osadzone na trzcinie. Owe świece zapala ogniem poświęconym, po czym  trzykrotnie klęka i śpiewa coraz wyższym tonem: Oto, światło Chrystusowe! Chór odśpiewuje: Bogu niech będą dzięki, za to mianowicie, że zesłał Zbawiciela, który nauczył nas wiary w Boga, w Trójcy św. Jedynego, którego właśnie ta potrójna świeca przedstawia. Następnie przed wielkim ołtarzem odbywa się:

2. Poświęcenie paschału. Paschał jest to wielka i gruba świeca woskowa, wyobrażająca zmartwychwstałego P. Jezusa. W niej, w kształcie krzyża, znajduje się pięć zagłębień, które przypominają pięć ran, widocznych na ciele Zbawiciela. Podczas święcenia paschału kapłan śpiewa wspaniały hymn i w zagłębienia wkłada pięć gran, czyli ziaren kadzidła, na przypomnienie owych wonnych maście, któremi Józef z Arymatei i Nikodem namaścili Ciało Pańskie do grobu. Paschał zapala się światłem z tryangułu, co oznacza, że Chrystus jest “światłością ze światłości, Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego,” jak o tem mówi symbol wiary we Mszy św. Następnie od paschału zapalają się wszystkie świece i lampy w kościele. To wyraża, że wszelkie prawdziwe oświecenie pochodzi od jedynej światłości – Chrystusa Pana. Po skończonym poświęceniu paschał umieszcza się na dużym świeczniku obok wielkiego ołtarza, po stronie Ewangelii, i bywa zapalany na uroczystej Mszy św. i nieszporach aż do Wniebowstąpienia Pańskiego.

3. Poświęcenie wody chrzcielnej. Na pamiątkę, że w pierwszych wiekach Kościół w wielką sobotę uroczyście udzielano Chrzty św., kapłan poświęca wodę chrzcielną. Najpierw odczytuje 12 proroctw ze Starego Zakonu, które odnoszą się do skutków Chrztu, a potem idzie procesyonalnie do chrzcielnicy. Tam stanąwszy, śpiewa prefacyę i powierzchnię wody rozdziela na kształt krzyża, potem dłonią dotyka się wody, czyni nią trzy krzyże i rozlewa na cztery strony świata, co przypomina rozkaz Zbawiciela chrzczenia wszystkich narodów w imię Trójcy Przenajświętszej. Następnie tchnie na wodę i zanurza w nią paschał, ów symbol Zbawiciela, i śpiewa trzykrotnie tonem coraz wyższym: Niech zstąpi do tej pełności wody moc Ducha św. Wreszcie wlewa do wody trochę krzyżma i oleju katechumenów na oznaczenia tych darów, które we Chrzcie są udzielane. Po dokonaniu powyższych ceremonii chór śpiewa litanię do Wszystkich Świętych, a kapłan wraca do ołtarza i u stopni jego pada krzyżem.

4. Uroczysta Msza św. Przy końcu litanii kapłan powstaje, przywdziewa biały ornat na znak radości i na ołtarzu, świetnie przybranym, odprawia uroczystą Mszę św.. Podczas hymnu Gloria, odzywają się wszystkie dzwony, aby wiernym zwiastować radosną nowinę Zmartwychwstania Pańskiego. Po Epistole kapłan trzykrotnie śpiewa radosny wyraz hebrajski alleluja (=chwalcie Boga), który także dwa razy dodaje do Ite, Missa est w końcu Mszy św.

5. Rezurekcja. Wieczorem w wielką sobotę albo nazajutrz w niedzielę, o wschodzie słońca, odbywa się wspaniały obrząd Rezurekcyi, czyli Zmartwychwstania Pańskiego. Kapłan, ubrany w białą kapę, przychodzi do grobu Bożego i nabożeństwo rozpoczyna śpiewem wzniosłej antyfony Chwała Ci, Trójco Przenajświetsza… Potem śpiewa psalmy i wspaniałą modlitwę kościelną, która uwielbia Zbawiciela, że przez swoje zmartwychwstanie zwyciężył śmierć i piekło, oraz spełnił na sobie proroctwa. Po tej modlitwie grób kropi wodą święconą i okadza, a godła zmartwychwstania, t.j. krzyż, przewiązany stułą czerwoną, i statuę Zbawiciela zmartwychwstałego podaje ministrantom, aby je nieśli podczas procesji. Wreszcie bierze monstrancję z Najświętszym Sakramentem i odbywa trzykrotną naokoło kościoła procesję, w czasie której biją we dzwony, a lud śpiewa:

Przez Twoje święte zmartwychwstanie
Boży Synu odpuścisz nam nasze zgrzeszenie,
Wierzymy, iżeś zmartwychwstał,
Żywoteś nasz naprawił
Śmierci wiecznej nas zbawił,
Swoją świętą moc zjawił!

oraz pieśń nadzwyczaj melodyjną, rozpoczynającą się od słów:

Wesoły nam dziś dzień nastał,
Którego z nas każdy żądał,
Tego dnia Chrystus zmartwychwstał,
Alleluja, Alleluja!

Po procesyi kapłan klęka na stopniach wielkiego ołtarza i, trzymając krzyż w ręku, śpiewa trzykrotnie: Powstał Pan z grobu. Chór odpowiada: Który za nas zawisł na krzyżu. Następnie odprawia Jutrznię, śpiewa Te Deum, lud błogosławi monstrancyą i wkońcu Najświętszy Sakrament chowa do tabernakulum.

 

Za: Liturgika czyli wykład obrzędów Kościoła katolickiego podług dzieła ks. Innocentego Frenkla streścił i do użytku szkolnego zastosował Ks. Tomasz Kowalewski, Kanonik Katedralny i Dziekan Płocki, Nauczyciel Religii w Gimnazyum Żeńskim w Płocku.
Dosłowny przedruk z wydania trzeciego
Aprobatur, Plociae, die 24 Ianuarii 1902 anni,
Episcopus Plocenis
+ Georgius Eppus

Pro Regente Consistorii
Secretarius Ad. Peski.

WIELKANOC 2017

Wielka jest ta noc,
Kiedy moce Nieba
Nie pozwalają nam zapomnieć
O istnieniu Boga,
Który zesłał nam swego syna
Pierworodnego, by dał świadectwo,
Umarł za nas, za nasze grzechy,
Zstąpił do piekieł, a trzeciego dnia
ZMARTWYCHWSTAŁ !!!
Trudna jest nasza wiara,
Wymagająca łaski i zawierzenia
Bożemu miłosierdziu…
Bo nic tu nie dzieje się przypadkiem,
Wszystko ma swój cel, i my też,
Musimy jemu sprostać,
Niezależnie od tego, czy tego chcemy,
Czy nie, gdyż tylko jedna jest droga,
Którą  otworzył  nam  Jezus
Umierając na krzyżu
I zmartwychwstając -
Dał nam świadectwo
PRAWDY,
Której nauczał,zostawiając ją nam,
Jako depozyt,  by stała się celem  naszego życia.
Alleluja!
Marian Retelski
Warszawa, kwiecień 2017

“Podwójne dno” tajemnicy smoleńskiej – rozmowa z Leszkiem Misiakiem – ekspertem w sprawie katastrofy smoleńskiej

Z Leszkiem Misiakiem – ekspertem w sprawie katastrofy smoleńskiej i współautorem książki „Musieli zginąć” rozmawia dr Leszek Pietrzak – były analityk Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Powołując podkomisję do zbadania od nowa przyczyn katastrofy smoleńskiej na początku 2016 r. Antoni Macierewicz powiedział: „Mija sześć lat od momentu, który nazwano największą tragedią po drugiej wojnie światowej. Była to największa tragedia lotnicza w dziejach lotnictwa światowego”. Dziś okazuje się, że wokół tej największej tragedii było krótkie ożywienie i znowu zapanowała cisza. Czy to nie dziwne?

  • To nie jest cisza, to zmowa milczenia. Pomijam pojawiające się deklaracje, że NATO powinno pomóc, że będziemy walczyli o zwrot wraku Nikt nie pyta obecnej władzy, dlaczego nie prowadzi transparentnego śledztwa. Nikt nie pyta Antoniego Macierewicza, dlaczego podległe mu służby, zwłaszcza Służba Kontrwywiadu Wojskowego, od półtora roku ukrywają kluczowe dowody w sprawie katastrofy, m.in. zapis monitoringu lotu Tu-154M 101, zapisy depesz systemu ACARS, czyli tzw. wirtualnej czarnej skrzynki, zapisy radarowe lotów z 10 kwietnia 2010 r.
  • Nikt nie upomina się o bieżące informacje o przebiegu i stanie śledztwa prokuratury, która także posiada zapisy radarowe, wiedzę o ACARS, zdjęcia satelitarne, otrzymane z USA. Nikt nie żąda odpowiedzi, dlaczego Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego 2 lutego 2010 r. a więc przed katastrofą, uzyskała dostęp do kontroli radarowej lotów z Okęcia i lotów nad całą Polską, choć nie ma w zakresie swoich ustawowych obowiązków monitorowania przestrzeni powietrznej. Zapanowała jakaś dziwna zmowa milczenia. Milczą również „niepokorni” dziennikarze, którzy przed dojściem do władzy PiS-u zarzucali administracji Tuska ukrywanie informacji na ten temat, a nawet kolaborację z Rosją.

– Może zastój w śledztwie, także dziennikarskim, jest spowodowany tym, że temat katastrofy nie jest już gorącym tematem debat politycznych.

– Jeśli interes polityczny przesądza, czy wyjaśnia się przyczyny takiej tragedii, czy nie, wystawia to straszne świadectwo politykom, nie mówiąc o dziennikarzach.

– W kwietniu i grudniu ub.r. wskazaliśmy na łamach „Warszawskiej gazety” co naszym zdaniem powinna zrobić prokuratura, czego dotąd nie zrobiła, co ukrywa SKW i jakie informacje powinien upublicznić Antoni Macierewicz oraz prowadząca to śledztwo prokuratura. Nikt nie zakwestionował tych bardzo poważnych zarzutów i pytań i nikt się do nich nie odniósł. Wciąż słyszymy, że katastrofa powinna być wyjaśniona. Jednak gdy zadajemy konkretne pytania w tej sprawie, napotykamy na prawdziwy mur milczenia. Jak to można wytłumaczyć?

– Dla tysięcy Polaków, którzy zapalali po katastrofie znicze pod Pałacem Prezydenckim, jak również dla tych, którzy śledzili te wydarzenia, a teraz obserwują kolejne smoleńskie miesięcznice oraz organizowane w całej Polsce rocznicowe marsze pamięci, jest to całkowicie niezrozumiałe, a nawet wręcz szokujące. Nie tak bowiem wyobrażali sobie „dobrą zmianę”. Byli przekonani, że po dojściu PiS-u do władzy poznamy całą prawdę na temat katastrofy w Smoleńsku, gdyż tak obiecywano. A jednak po prawie półtora roku rządów PiS-u prawdy tej nie znamy.

– Co Pana najbardziej dziwi w działaniach służb obecnej administracji państwowej w aspekcie wyjaśniania katastrofy?

  • Ukrywanie kluczowych dowodów. Jednak najbardziej zdumiewa mnie milczenie samego Jarosława Kaczyńskiego, dopuszczanie przez niego do całkowitego zastoju w śledztwie smoleńskim i nieinformowanie w tej sprawie społeczeństwa. Sądzę, że bez przyzwolenia Kaczyńskiego, czy tolerowania przez niego takiej sytuacji, nie mogłoby to mieć miejsca, i to aż półtora roku. Zastanawiam się, jakie racje spowodowały, że człowiek, który tak boleśnie został doświadczony przez tragedię smoleńską, w której, przypomnijmy, stracił brata-bliźniaka, milczy? Mam na myśli przede wszystkim całkowity brak reakcji Kaczyńskiego na ukrywanie dowodów, jak również zaniechanie wielu działań, jakie mogłyby zostać w tej sprawie podjęte. Ten dystans Jarosława Kaczyńskiego jest naprawdę zdumiewający.

Tak jakby poznał już prawdę o katastrofie smoleńskiej i ta prawda na tyle go przeraziła, że całkowicie zamknęła mu usta. Jak straszna musiała być ta prawda? Na pewno tą prawdą nie było poznanie szczegółów, w jaki sposób ludzie Putina dokonali zamachu na polską delegację, lecącą do Smoleńska. Bo wówczas mówiłby o tym głośno na cały świat. Tą prawdą nie były również związane z katastrofa zaniechania i zaniedbania ekipy Donalda Tuska. Bo gdyby tak było Jarosław Kaczyński od razu obwieściłby to opinii publicznej.

  • Powstaje więc pytanie, co tak naprawdę jest powodem spuszczenia zasłony milczenia nad Smoleńskiem? Dlaczego katastrofa smoleńska stała się dzisiaj dla PiS-u przysłowiowym „gorącym kartoflem”?

– Jarosław Kaczyński przez cały czas jednoznacznie wypowiadał się, że sprawa katastrofy musi zostać wyjaśniona. W jednym z wywiadów powiedział, musimy bez żadnych wątpliwości ustalić, czy doszło do zamachu. W cywilizowanym świecie nie było takiego wydarzenia, jak likwidacja całego przywództwa jakiegoś państwa. Jednak do zbadania tego konieczne jest uchwalenie odrębnej ustawy”. Jarosław Kaczyński zawsze krytykował PO za sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku.

– Ale dziś władzę ma Jarosław Kaczyński, a nie PO. Jego ludzie uzyskali dostęp do wszelkiej wiedzy i dokumentacji, także tej najbardziej tajnej. Jednak specjalnej ustawy, którą zapowiadał Kaczyński, nie ma, a zamiast prawdziwego przełomu, śledztwo zostało de facto utajnione. Jest jasne, że milczenie i ukrywanie kluczowych informacji ze śledztwa oznacza po prostu osłanianie sprawców, zaniedbań, czy wręcz zamachowców, jeżeli oczywiście był to zamach, bo w śledztwie – co warto przypomnieć – nie odrzucono tej hipotezy. To jak można sądzić, daje czas tym sprawcom na zatarcie dowodów ich winy oraz na mataczenie. Czas to przecież ważny czynnik w każdym śledztwie.

– Ani prokuratura, ani MON nie upubliczniły nagrań monitoringu lotu z 10 kwietnia 2010 r. wykonanych przez służby wojskowe. Lot Tu-154 M 101 był lotem wojskowym, w jego planie było wyraźnie określone, że miał status HEAD, tj. z najważniejszymi osobami w państwie na pokładzie, a takie loty zawsze są monitorowane. Polskie służby specjalne wciąż ukrywają dokumentację prowadzonego przez nie monitoringu lotu Tu-154M 101?

  • Tak rzeczywiście jest.
  • Rodzi się zasadnicze pytanie: kogo w ten sposób polskie służby ochraniają? MON dawno zapowiadało upublicznienie nagrań z nasłuchu polskiego samolotu rządowego, uzyskanych z Łotwy i Szwecji, a tymczasem od półtora roku ukrywa własne nagrania. Przypomnijmy, że zgodnie z instrukcją służby wojskowe korzystają w lotach HEAD z tajnej stacji nasłuchowej, z radiostacji HF, która służy do prowadzenia korespondencji radiowej, co umożliwia łączność na bardzo dalekich zasięgach, przesyłanie danych, faksów, obrazów, szyfrowanie i transmitowanych danych. Radiostacje wojskowe VHF/UHF zapewniają bezpieczną łączność także z ośrodkami sojuszniczymi z NATO.
  • Zapis tego monitoringu jest ukrywany, podobnie jak wiedza o systemie ACARS, który wysyłał do 36. SPLT (Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego) szczegółowe depesze o położeniu maszyny, stanie urządzeń, parametrach lotu, decyzjach załogi. ACARS bazuje na sieci przekaźników satelitarnych rozsianych po całym świecie, informacje są automatycznie przesyłane do bazy na ziemi co kilka minut. W 36.SPLT był dyżurny koordynator lotów (DKL), który, oprócz prowadzących samolot kontrolerów cywilnych, monitorował loty Tu-154, odbierał depesze ACARS. Informacje na ten temat są od półtora roku przez MON utajnione. Nie podano, że ACARS był zainstalowany w polskim samolocie, nawet po tym jak ujawniłem, że jest to przez MON ukrywane (!). Informacji o ACARS brak było też w raporcie Millera.
  • Ale w anglojęzycznych raportach sporządzonych przez Universal Avionics System Corporation – amerykańskiego producenta awioniki zainstalowanej w Tu-154M 101, znaleźliśmy informacje, że ACARS był na jego pokładzie. Jeśli ten rejestrator przed tragicznym lotem do Smoleńska jakaś „niewidzialna ręka” wymontowała, tak jak odłączono radiostacje ratunkowe, czyli lokalizatory, świadczyłoby to o działaniu „wspólnym i w porozumieniu” w celu ukrycia, w jakim dokładnie miejscu i o jakiej dokładnie godzinie samolot zaginął.
  • Prokuratura dotąd nie upubliczniła również informacji o logowaniach włączonych na terenie Rosji telefonów 23 ofiar, które pozwalają odtworzyć czas i miejsce urwania się łączy telefonicznych, a także informacje SMS, rozmów, nagrań poczt głosowych itp. Wszystkie one są nadal utajnione, podobnie jak wiedza dotycząca zapisów radarowych lotu Tu-154, począwszy od startu z Okęcia aż do momentu krytycznego, która jest w posiadaniu prokuratury, służb wojskowych oraz ABW.
  • To są przecież bardzo ważne dowody na to, co naprawdę stało się w Smoleńsku. Przy dzisiejszym monitorowaniu lotów przez wiele rejestratorów (zwłaszcza w przypadku samolotów typu Air Force One) wrak nie jest niezbędny do ustalenia tego, co stało się w dniu 10 kwietnia 2010 r.

– Wydawało się, że po przejęciu władzy przez PiS ruszą postępowania prokuratorskie i procesy sądowe dotyczące Smoleńska. Ale czy tak się rzeczywiście stało?

  • Prokuratura nie informuje nas na bieżąco o postępach prowadzonego śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Jedna ogólnikowa konferencja to zdecydowanie za mało. Nic nie wiemy o przesłuchaniach kluczowych świadków, o tym, czy dokonano np. aresztowań „punktowych”, które po nitce do kłębka mogłyby doprowadzić do głównych winowajców, a więc np. osób odpowiedzialnych za wymontowanie lokalizatorów ratunkowych w Tu-154 przed 10 kwietnia 2010 r., osób odpowiedzialnych za ACARS, za nasłuch, za monitoring samolotu prezydenckiego, za nadzór nad tymi ludźmi, a także innych ważnych świadków.
  • Polacy powinni wiedzieć, kto i o co jest podejrzewany w tej sprawie. Słowem, mamy brak konkretów i ciągle tylko same ogólniki. Wyjaśnienie tragedii smoleńskiej jest sprawą publiczną, powinno toczyć się przy otwartej kurtynie. Niedawna informacja, że SKW złożyło zawiadomienia do prokuratury w sprawie przetargu na remont Tu-154 w Samarze to odwracanie uwagi od wyjaśnienia momentu samej katastrofy. To tak, jakby po śmierci pacjenta, zamiast najpierw przeprowadzić sekcję zwłok, zajmowano się zapaleniem migdałków, które przechodził w młodości.

– Nie mamy komunikatów o stanie śledztwa podkomisji, prokuratury, nie została ujawniona wiedza, jaką w tej sprawie dysponuje SKW. Za to pojawiają się kolejne deklaracje, obietnice, które bardzo szybko podchwytują media i komentują. Nikt nie sprawdza, czy ma to pokrycie w rzeczywistości, albo istotne znacznie w całej sprawie.

  • Właśnie tak to wygląda. Opinia publiczna dostaje w ten sposób fałszywy obraz, wskazujący, że w sprawie katastrofy smoleńskiej rzeczywiście „coś się dzieje”. Gdyby dotyczyło to innego wydarzenia, można byłoby to zignorować. Ale w tym wypadku chodzi o tragedię oficjalnej polskiej delegacji z Prezydentem RP na czele. Wyjaśnienie jej winno zatem być absolutnym priorytetem polskiego państwa. Takie były zresztą zapowiedzi polityków PiS-u, gdy partia ta była jeszcze w opozycji.
  • Wypowiedzi Macierewicza, że „najwyższy czas, by NATO włączyło się w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej”, a potem kontra szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, że takich instrumentów, aby udzielić Polsce pomocy w tym śledztwie, „Kwatera Główna NATO nie ma”, czy też wypowiedź szefa MSZ, że jest przygotowywana skarga do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze w sprawie zwrotu Polsce wraku, która zostanie wniesiona, o ile (sic!) będzie decyzja polityczna rządu, tylko potwierdzają tezę o grze pozorów. Oświadczenie rzecznika rządu Rafała Bochenka 20 lutego 2017 r., że sprawa katastrofy smoleńskiej powinna zostać wyjaśniona, „bo to, co zrobili nasi poprzednicy, woła o pomstę do nieba” i jego stwierdzenie, że raporty komisji Millera zostały stworzone pod „dyktando Rosjan” również wpisują się w tę trwającą od półtora roku smoleńską propagandę sukcesu, jaką karmi Polaków rząd PiS-u. Obecna władza, zamiast wyjaśnić przyczyny katastrofy w Smoleńsku, „zastępczo” koncentruje emocje i uwagę Polaków w sprawie Smoleńska, budując pomniki ofiar, upamiętniając ich nazwiskami ulice i skwery oraz organizując miesięcznice, rocznice i apele poległych, tak jakby ci ludzie zginęli na froncie walki. A jednocześnie ta sama władza pozostawia wyjaśnienie przyczyn ich śmierci jako sprawę wciąż otwartą. To już nawet nie kabaret, to jest tragifarsa.

– Opinia publiczna oczekiwała, że Antoni Macierewicz opublikuje białą księgę, w której zamieściłby tę wiedzę, którą, co wiele razy publicznie zaznaczał, ukrywała ekipa Donalda Tuska. Jak pamiętamy, będąc jeszcze w opozycji, Macierewicz publikował raporty zespołu parlamentarnego, nawet te cząstkowe. Ale nie słychać o publikacji.

– Skoro wiedza jest ukrywana, trudno oczekiwać na książkowe publikacje nowych faktów. Powołana przez Macierewicza podkomisja jak dotąd nie przedstawiła żadnych ważnych ustaleń, a kosztowała w 2016 r. podatników ponad 3,5 mln zł (jej członkowie zarabiają miesięcznie od 2 do 8 tys. zł.). A przecież odziedziczyła gotowe, kilkuletnie ustalenia Zespołu Parlamentarnego. Są zapowiedzi ministra, że niebawem podkomisja przedstawi zbiór dawnych ustaleń plus nowe, nieujawniane dotąd informacje, ale biorąc pod uwagę półtoraroczne milczenie i ciągłe obietnice, powstrzymałbym apetyty do czasu poznania wymiernych, a nie propagandowych, efektów.

– Zespół Parlamentarny Antoniego Macierewicza za rządów PO miał być przeciwwagą dla stronniczej prokuratury, powielającej rosyjskie tezy i ustalenia. Ale dziś w prokuraturze rządzi PiS. Po co tak naprawdę jest ta podkomisja?

– Obawiam się, że została ona utworzona raczej dla efektów wizerunkowo-propagandowych. Bo jeśli mnożenie bytów miałoby zwiększać szanse na wyjaśnienie katastrofy, to dlaczego PiS storpedował utworzenie sejmowej komisji śledczej ds. katastrofy? W komisji sejmowej trudniej pozorować działania z uwagi na starcia posłów z różnych opcji. Wymusza to zresztą publiczny przekaz TVP – bo taki być powinien, jak w komisji Rywina. Tworzy się sejmową komisję ds. wyjaśnienia afery Amber Gold, a odmawia się utworzenia sejmowej komisji śledczej ds. wyjaśnienia największej tragedii od czasu drugiej wojny światowej, tragedii 96 Polaków, w tym nomen omen parlamentarzystów. Cóż za paradoks? Brak zgody Jarosława Kaczyńskiego na powołanie sejmowej komisji śledczej w sprawie Smoleńska demaskuje Kaczyńskiego. Dlaczego Jarosław Kaczyński nie chciał, by publicznie, tak jak było w aferze Rywina, „przyciśnięto do muru” dziesiątki, a nawet setki polskich świadków, w tym ludzi rządu Tuska, których sam obwiniał w sprawie katastrofy? Jeśli nie wierzy w skuteczność komisji sejmowej, dlaczego zgodził się na komisję ds. Amber Gold? Tylko sejmowa komisja śledcza, której obrady byłyby na żywo transmitowane, przesłuchując na oczach milionów Polaków wszystkich świadków, mogłaby po nitce do kłębka obnażyć tę mroczną tajemnicę. Niepowołanie jej tak naprawdę obnaża prawdziwe intencje PiS-u.

– Nie powołano sejmowej komisji śledczej, ale jednak obecna prokuratura podjęła decyzję o przeprowadzeniu ekshumacji wszystkich zwłok ofiar, poza tymi, które zostały skremowane. Już są tego pierwsze efekty – stwierdzono kolejny przypadek zamiany ciał.

– Ekshumacje są potrzebne, bo musimy wiedzieć, czy we wszystkich trumnach spoczywają właściwe zwłoki i wykorzystać wszelkie możliwości uzyskania informacji o przyczynach ich śmierci. Jednak po 7 latach, jak powiedziała w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Ewa Klonowski, światowej sławy antropolog sądowy, ekshumacje te mogą odpowiedzieć wyłącznie na pytanie, czy ciała ofiar złożone zostały we właściwych grobach. W trumnach znajdują się już niemal wyłącznie kości, co, w jej ocenie, uniemożliwia znalezienie śladów materiałów wybuchowych, bo w kościach takich śladów już nie będzie. Jej zdaniem nawet doświadczony medyk sądowy po tak długim czasie może nie być w stanie na podstawie szczątków określić właściwej przyczyny śmierci. Obawiam się, że ekshumacje, które mogą potrwać wiele miesięcy, może kilka lat, jeśli nie będą połączone z innymi wymiernymi działaniami prokuratury, mogą być wykorzystywane propagandowo jako dowód aktywności w wyjaśnianiu prawdy o katastrofie. Zastanawia mnie również to, dlaczego w starannie dobranym przez prokuratura krajowego Marka Pasionka 14-osobowym międzynarodowym zespole biegłych medyków sądowych, którzy uczestniczą w badaniach ekshumowanych szczątków ofiar, nie ma ani jednego profesora z Polski, jest natomiast aż czterech profesorów z zagranicy, choć mamy w naszym kraju prawdziwe sławy profesorskie w tej dziedzinie?

– Za czasów rządów PO temat katastrofy nie schodził z łamów „Gazety Polskiej” i pozostałych mediów. Tak naprawdę katastrofa smoleńska była przewodnim tematem większości polskich mediów, zwłaszcza tych tzw. niepokornych. Czy ten temat dla mediów już „się wypalił”?

– Nie, w tej sprawie nie ma mowy o wypaleniu, zbyt ważna to sprawa. To znamienne, że „niepokorni” dziś ucichli, nie licząc nagłośnienia wypowiedzi MON, że resort liczy na pomoc NATO itp. Prawdziwe oblicze „partyzanta prawdy” Tomasza Sakiewicza i innych „niepokornych”, także w sprawie Smoleńska, opisałem w mojej książce Prawicowe dzieci, czyli blef IV RP. Obywatelskie śledztwo smoleńskie w sprawie katastrofy zeszło de facto do podziemia, toczy się już tylko w blogosferze. Ale i tu zostało w dużej mierze rozproszone, albowiem portal Salon24, gdzie odbywały się ważne dyskusje blogerów prowadzących własne śledztwa w sprawie Smoleńska, ograniczył dostęp do komentarzy. To ucięło wiele tych dyskusji, ponieważ dla części blogerów takie potraktowanie było nie do zaakceptowania, więc zrezygnowali z pisania na tym portalu. Dzisiaj jednak to nie dziennikarze, lecz właśnie blogerzy, tacy jak FYM (Free Your Mind) i skupiona wokół niego grupa, MAREK TOMASZ, STAN35, Albatros z lotu ptaka, TEODOR49, NASZ WOJTEK, Rolex, Kisiel, KIZAK i wielu innych, których nie wymieniłem, próbują przebić tę skorupę milczenia wokół katastrofy w Smoleńsku.

– To wszystko, o czym mówimy, nieuchronnie prowadzi nas do pytania, o co chodzi z ukrywaniem wiedzy, pozorowaniem działań, ciszą medialną wokół smoleńskiej katastrofy.

Samolot rządowy państwa-członka NATO z generalicją NATO i prezydentem tego państwa nie znika przecież bez śladu. Przyczyny jego tragedii są monitorowane poprzez rozmaite rejestratory w wielu ośrodkach, także tych, które są usytuowane w krajach sojuszniczych. Te przyczyny są znane służbom wielu krajów, ale, jak widać, one je ukrywają. Gdyby chodziło o delegację prezydenta USA czy Rosji, wówczas dawno znalibyśmy odpowiedź, bo jej brak ośmieszałby potęgę każdego z mocarstw. Śmierć delegacji prezydenta małego kraju można przemilczeć w imię tzw. interesów geopolitycznych. Ale dlaczego w to przemilczanie wpisują się działania elity politycznej PiS-u? Jak wytłumaczą oni Polakom, że przez półtora roku ukrywają prawdę, osłaniając własnym milczeniem cynizm tych, których obarczają winą?

– Jak tę sytuację oceniać w kontekście ustaleń rosyjskiej komisji MAK i wniosków zawartych w amerykańskich raportach TAWS i FMS?

– W ustaleniach dotyczących ostatnich chwil lotu do Smoleńska, ale nie tylko, wersje rosyjsko-polska i amerykańska są sprzeczne, i jest w nich wiele niejasności, swoistych „furtek”. W raporcie Millera nie ma nic na temat systemu ACARS, z kolei w ustaleniach Amerykanów jest wymienione, że oprogramowanie ACARS zainstalowano w Tu-154M 101, w dniu 28 października 2008 r. Amerykanie nie napisali jednak, co wynika z tych zapisów, a to jest przecież najważniejsze, bo tam jest zawarta prawda, co rzeczywiście stało się z polskim samolotem. Szczegóły te mogą być w części nieodszyfrowanej przez amerykańskiego producenta, której Polska prawdopodobnie nie ma. Czy nie zwróciła się o to, czy też amerykański producent odmówił jej wydania, czy je po prostu zniszczono tego nie wiemy. Ani Antoni Macierewicz, ani członkowie podkomisji MON ze Stanów Zjednoczonych, mający znakomite kontakty w sferach lotniczych USA, ani obecna polska prokuratura krajowa jak dotąd nie wyjaśnili tego Polakom.

Kolejna sprzeczność ustaleń rosyjskich i amerykańskich polega na tym, że w raporcie amerykańskim czytamy, iż według zapisów TAWS nie było komendy załogi o odejściu na drugi krąg. Tymczasem według zapisów rozmów z kokpitu, które znamy z raportu Millera, nawet dwukrotnie padła taka komenda. Następna sprzeczność jest taka, że w wersji amerykańskiej zapis z czujnika na podwoziu samolotu „on ground” w raporcie FMS oznacza, że podwozie dotknęło podłoża. Natomiast według raportów MAK i komisji Millera samolot dachował.

Autorzy amerykańskiego raportu FMS umieścili w nim zapis nawigacji Tu-154 dopiero od granic Białorusi. Na to niedopatrzenie mogłyby rzucić światło zapisy radarowe lotu, które są w posiadaniu polskiej prokuratury, SKW i ABW. Pokazałyby bowiem, którędy samolot, począwszy od startu na Okęciu leciał i gdzie rzeczywiście „zniknął” z monitorów i nasłuchu. Dopóki ich nie poznamy, nie wolno lekceważyć żadnej hipotezy, także inscenizacji katastrofy w Smoleńsku, choć może wydawać się to teorią z gatunku science fiction.

Niestety, strona internetowa z materiałami komisji Millera, wraz załącznikami amerykańskich raportów została przez rząd PiS-u zlikwidowana, i to zaraz po przejęciu władzy. Pytana o to premier Beata Szydło na konferencji prasowej odpowiedziała Ta strona została zamknięta i będzie zamknięta po prostu. Myślę, że to jest ta odpowiedź jedyna, którą mogę w tej chwili udzielić. W raporcie rosyjskim są też inne szokujące ustalenia, których dotąd nie wyjaśniono, np. na stronie 149 raportu MAK poinformowano: Na miejscu zdarzenia lotniczego był odnaleziony certyfikat zdatności do lotu samolotu nr 101, którego ważność wygasła 20 maja 2009 r., a także aktualny certyfikat zdatności do lotu innego statku powietrznego (nr 102), który w momencie zdarzenia lotniczego [katastrofy w Smoleńsku –przyp. LP] przechodził kapitalny remont. Zaświadczenie o zdatności do lotu jest obowiązkowym dokumentem, który powinien znajdować się na pokładzie samolotu. Czy odnalezienie certyfikatu samolotu nr 102 oznaczać może, że nie był on w tym czasie w remoncie w Samarze, lecz… leżał w Smoleńsku? A może ktoś certyfikat sto dwójki wykradł z Samary i podrzucił na wrakowisko w Smoleńsku? Jeśli tak, to po co to zrobił, w jakim celu? Powyższe sformułowania w raporcie MAK brzmią jak publiczne postawienie pytania przez rosyjską komisję właścicielowi rosyjskich zakładów remontowych w Samarze. Pytanie, – dlaczego postawiono je publicznie, a nie wyjaśniono tego przed publikacją raportu?

– Dlaczego dzisiaj, kiedy świat zachodni toczy z Rosją wojnę informacyjną nie tylko w aspekcie Ukrainy, ale także Syrii, nie wykorzystuje się wiedzy na temat katastrofy w Smoleńsku w tej wojnie?

  • Mamy nawet sytuację odwrotną, Smoleńsk, zamiast stać się kartą przetargową w rozgrywce Zachodu z Rosją, stał się prawdziwym tematem tabu. Nie chodzi oczywiście o wydawanie komunikatów rządowych wyjaśniających wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r. Mogą na przykład pojawić się tzw. przecieki do mediów.
  • Może jest zatem tak, że w przypadku smoleńskiej katastrofy prawda jest znacznie bardziej skomplikowana niż sądzimy? Dlaczego zachodni świat milczy w tej sprawie, choć wie z całą pewnością, co wówczas faktycznie się stało? Jakie siły na Zachodzie mają taką moc, aby tak skutecznie wymusić ponadpaństwową zmowę milczenia na ten temat?

– Jeżeli mówimy o milczeniu, które, jak Pan zaznaczył, jest równoznaczne z ukrywaniem prawdy, to co w takim razie stało się w Smoleńsku?

Nie ma możliwości, aby taki samolot, lecąc z tak małą prędkością, na tak małym pułapie, nie pikując w dół z dużej wysokości, mógł ulec tak olbrzymiemu rozdrobnieniu bez ingerencji człowieka…. wielu pasażerów samolotu powinno przeżyć jego upadek… jeżeli nie było wybuchu, to znaczy, że była to wyrafinowana inscenizacja wypadku…

 

– Co dokładnie stało się w Smoleńsku, nie wiem. Jednak każdy ze specjalistów od płatowców, z którymi rozmawiałem, twierdził, że nie ma możliwości, aby taki samolot, lecąc z tak małą prędkością, na tak małym pułapie, nie pikując w dół z dużej wysokości, mógł ulec tak olbrzymiemu rozdrobnieniu bez ingerencji człowieka. W ocenie tych osób wielu pasażerów samolotu powinno przeżyć jego upadek. Uznając ich racje, stajemy przed logiką zasadniczego wyboru: jeśli nie był to wypadek losowy, to musiał nastąpić wybuch, a jeżeli nie było wybuchu, to znaczy, że była to wyrafinowana inscenizacja wypadku. To z kolei stawia pytania o przebieg, finał tego lotu, los ludzi itp. Zajmując się katastrofą smoleńską od początku, będąc współautorem około 350 artykułów śledczych na ten temat, a także książki, nie potrafię przesądzić jednoznacznie, jaki był przebieg wypadków 10 kwietnia 2010 r., jednak wiedza, jaką mam, wskazuje, że nie był to wypadek losowy.

– Jeżeli rozważamy, że mógł to nie być wypadek losowy, trzeba zadać zasadnicze pytanie, kto miałby interes, by dokonać tak okrutnej eliminacji ludzi ze szczytu naszego państwa i to niemal przy otwartej kurtynie?

– Rzecz w tym, że ja nie widzę takich sił, które miałyby interes w tym, by likwidować prezydenta Kaczyńskiego czy inne osoby z jego delegacji i w dodatku zrobić to w tak okrutny sposób, na oczach całego świata, podejmując jednocześnie tak ogromne ryzyko, że to wszystko wcześniej czy później wyjdzie na jaw. Lech Kaczyński nie miał aż takiego wpływu na światową politykę, by jakieś siły chciały go z niej wyeliminować jako największe dla niej zagrożenie. Wystąpienie antyrosyjskie Lecha Kaczyńskiego na wiecu w Tbilisi 12 sierpnia 2008 r. nie mogło stać się tego powodem. Do takiej retoryki, jaką zaprezentował wówczas Kaczyński, światowe mocarstwa są przyzwyczajone. Zaś porozumienie z USA w sprawie rozmieszczenia w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, której Rosja była przeciwna, w sierpniu 2008 r. finalnie podpisał przecież już rząd Donalda Tuska.

– Jeżeli to był zamach i jeżeli przyjmiemy, że stała za nim Rosja i Putin, musiał zatem istnieć dla nich strategiczny polityczny cel, by wciągnąć w pułapkę i brutalnie zamordować na swoim terenie prezydenta RP i towarzyszącą mu delegację.

  • Taki zamach, gdyby został udowodniony, sprzymierzyłby całą opinię międzynarodową przeciw Rosji, ale i personalnie przeciw samemu Putinowi. Jeśli Rosja miałaby już wtedy w planie aneksję Krymu, wywołanie tak wrogiego wokół niej klimatu politycznego wydaje się politycznie irracjonalnym celem. A nawet jeśli przyjąć, że stała za tym Rosja i Putin, to bomba w polskim samolocie mogłaby przecież wybuchnąć wcześniej, np. podczas lotu Kaczyńskiego do Pragi lub w innym miejscu, a cel zostałby i tak osiągnięty, jednak wówczas podejrzenia zostałyby odsunięte od Putina. Taki plan można określić samobójczym, choć w polityce wszystko jest możliwe. W każdym razie nie ma w tym logiki, chyba że zamach ten byłby elementem rozgrywki pomiędzy GRU i FSB, do jakiej mogło dojść przed wyborami prezydenckimi w Rosji.
  • Zamach na terenie Rosji bez udziału rosyjskich służb miałby wątpliwe szanse powodzenia, a jeśliby nawet do niego doszło, Rosja natychmiast oddałaby Polsce wrak, czarne skrzynki i śledztwo, by odsunąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia. Z kolei udział rosyjskich służb w zamachu na samolot z polskim prezydentem musiałby być „legitymizowany” przez jakiś ośrodek w Rosji, bo spec-służby nie działają przecież w zupełnym oderwaniu od rosyjskiego państwa. Określone służby w Rosji, co powszechnie wiadomo, są powiązane z różnymi ośrodkami władzy, nie tylko z obozem prezydenckim, premiera, ale też, co należy podkreślić, z posiadającymi ogromne wpływy oligarchami. Na pewno zamach mógłby mieć duży, kto wie czy nie decydujący, wpływ na wynik wyborów prezydenckich w Rosji w 2012 r., jeśli nie odrzucono by natychmiast hipotezy zamachu jako jednej z możliwych wersji.

– Jakie siły mogłyby spowodować międzynarodowy klincz i całkowite przemilczenie prawdy w tej sprawie?

– Według mnie określenie faktycznych sygnatariuszy tego przemilczenia jest punktem wyjścia tego co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. Działa przecież globalny nasłuch elektroniczny Echelon, są satelity wywiadowcze, jest wreszcie Wikileaks. To świadczy jak bardzo silne musiałoby być przekonanie tych sygnatariuszy, że są w stanie wymusić tak szczelną zasłonę milczenia. Jeśli jakaś zmowa milczenia w tej sprawie byłaby możliwa, to tylko sił ponadpaństwowych, które usiłują wpływać na politykę rządów i narodów wszelkimi możliwymi sposobami, wymuszając na nich określone działania polityczne, także zbrojne, w kierunku pożądanym przez te siły. Zamachy na głowy państw, przewroty rewolucyjne jak najbardziej mieściłyby się w tych działaniach. Przyjmując taką hipotezę, trzeba mieć świadomość, że jest również wysoce prawdopodobne wykorzystanie przez te właśnie ponadpaństwowe siły ich związków z ludźmi określonych służb specjalnych, także w Rosji, oraz posłużenie się lokalnymi urzędnikami, również tymi w Polsce, do przeprowadzenia operacji zamachu na polskiego prezydenta. To oczywiście snucie trudnej do wyobrażenia dla przeciętnego śmiertelnika „spiskowej teorii”, i to w sytuacji, gdy władze PiS-u same zablokowały dostęp do wiedzy na temat katastrofy w Smoleńsku.

– Rozważając tą hipotezę, musimy zadać pytanie, jaki cel chciałyby osiągnąć służby, przeprowadzając zamach na polskiego prezydenta, który leciał do Katynia, aby tam, na miejscu uczcić pamięć polskich ofiar katyńskiej, która na opinię publiczną w Polsce oddziałuje przecież niezwykle silnie?

– Być może w grę wchodziła kalkulacja, że zamach taki wywołała nastroje antyrosyjskie w Polsce, ale to jakby efekt dodatkowy. Być może liczono na wywołanie w ten sposób określonych skutków międzynarodowych. Wówczas, jak pamiętamy, miała miejsce polityka tzw. resetu pomiędzy USA a Rosją. Prezydent Obama wycofał się z zamiaru budowy w Polsce tarczy antyrakietowej. W zamian Rosja poczyniła ustępstwa, ułatwiając zaopatrywanie wojsk USA i NATO w Afganistanie z baz na terenie republik poradzieckich oraz odstąpiła od dostawy systemów antyrakietowych do Iranu, co dla USA miało ważne znaczenie w kontekście rozbudowy programu nuklearnego Iranu. Ten plan administracji Obamy mógł się nie podobać, z przyczyn zarówno światopoglądowych, jak i z powodu nakręcania intratnej dla tych sił ponadpaństwowych spirali zbrojeniowej, obliczonej na zaostrzenie sytuacji na Bliskim Wschodzie. Zamach na terytorium Rosji, w oczywisty sposób dowodzący nie tylko antydemokratycznego nastawienia, ale wręcz „zdziczenia”, mógł spowodować wycofanie się już wówczas z polityki resetu i zmiany polityczne w Rosji i USA. Rosja jednak „zaanektowała” śledztwo, czarne skrzynki, wrak, od razu przyjęto wersję wypadku losowego i winy polskich pilotów, mimo ewidentnych wskazań, że mogło to być celowe działanie. Nawet późniejszy zastanawiający „przeciek” o trotylu i jego nagłośnienie nie zdołało zmienić przyjętej przez Putina narracji wypadkowej. To uniemożliwiło oficjalne oskarżenie Rosji o udział w zamachu. Reset trwał nadal. Skończył się dopiero wówczas, gdy Putin stanął po stronie prezydenta Syrii Assada i gdy nie udał się inspirowany przez ww siły przewrót rewolucyjny na Majdanie, gdyż Putin zajął Krym.

– Fakt, że po tych zdarzeniach nie wykorzystano argumentu Smoleńska przeciw Rosji, nie wyciągnięto na światło dziennie dowodów winy, wskazuje, że może istnieć jakieś „podwójne dno” tajemnicy smoleńskiej.

  • Jest to wręcz symptomatyczne. Wrak i czarne skrzynki polskiego samolotu, które mogłyby pomóc w rozwikłaniu zagadki czy i kto w Rosji mógł za tym stać są do dziś przetrzymywane przez Putina (pomijam tu inne dowody, dostępne tylko dla spec służb, nie tylko Rosji, czyli zapis nasłuchu, monitoringu, wiedzę z satelitów wywiadowczych). Przetrzymywanie ich siłą rzeczy obciąża Putina i stawia otwarte pytanie, jaki naprawdę jest tego powód. Może jest to „as w talii” przed wyborami prezydenckimi w Rosji w 2018r.?
  • Dopóki tego nie poznamy, dopuszczalne są różne scenariusze. Ujawnienie z kolei wiedzy tajnej spec służb mogłoby obciążyć te siły ponadpaństwowe, które stoją za zmową milczenia. Mamy więc hipotetyczną sytuację, w której wszyscy, ukrywający mroczną prawdę o Smoleńsku mogli stać się zakładnikami niepisanej zmowy milczenia, każdy z innych powodów. Być może właśnie dlatego dotąd nie poznaliśmy prawdy o tym co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.

 

Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego (07.04.2017) – – [Org. tytuł: «”Podwójne dno” tajemnicy smoleńskiej. »]

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055775