OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Artykuły i Komentarze

O rok starsi, o rok głupsi

Jak to jest, że na jeden gwizdek do zapalenia świeczek stawiają się prezydent, marszałkowie Sejmu i Senatu, ministrowie, redaktorzy naczelni gazet i chmara posłów ze wszystkich poróżnionych partii?

Jak to jest, że w tej kwestii zapanowała jednomyślność nieznana od czasu Okrągłego Stołu i że w miejsce PRL-owskiego Frontu Jedności Narodu wytworzył się swoisty Front Chanukowy, złożony ze środowisk dotychczas walczących ze sobą na śmierć i życie?

Jak to jest, że kard. Grzegorz Ryś oznajmia z miasta Łódź, że jest mu wstyd i przeprasza całą społeczność Żydów w Polsce? Skąd jedność ponad podziałami antychrześcijańskiej sekty żydowskiej, Episkopatu, biblistów z KUL, zwierzchnika Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, prawosławnych i grekokatolickich popów? Dlaczego przyłącza się do niej poseł, który mówił o „opiłowaniu katolików”?

O rok starsi, o rok głupsi – Krzysztof Baliński

Jedni marudzili: Dlaczego teraz? Drudzy: Dlaczego tak słabo i dlaczego tak późno? Inni, że użył proszkowej zamiast pianowej i gaśnicę uruchomił za wcześnie. Jeszcze inni, żeby przestał o tym mówić, bo przysłania inne ważniejsze tematy takie, jak wiatraki. A jeden to nawet napisał, że „po Braunowym wyczynie do Warszawy zjechali samiuteńcy szefowie CIA i Mosadu, i wszystko wskazuje na to, że spotkali się z paroma ważnymi tubylcami i wydali im jakieś dyspozycje”.

Wszystkich pobiła gazeta redaktora „Spaślaka” (bo spasionego na rządowych reklamach), która posunęła się do oskarżenia, że gasił na polecenie Ruskich (i nic to, że w innej gazecie było zdjęcie, gdy Putina zapalał).

A sprawa ma się tak: Dziś nie ma ważniejszego tematu, niż judaizacja Polski i polskiego Kościoła.

A ci, którzy są innego zdania, odciągają uwagę nie od wiatraków, ale od własnego zaprzaństwa a nawet zdrady. A co do momentu uruchomienia gaśnicy, to miał wyczucie czasu i zrobił to w samą porę. No i w sam raz, bo w pierwszym dniu urzędowania nowego rządu, czyli finalnego etapu likwidacji Polski, bo przebudził naród, który śpi (a jeśli się na chwilę budzi, to tylko po to, żeby zagłosować na swych ciemiężców), bo zobaczył, że istotny sens i przesłanie chanuki to celebrowanie tryumfu talmudystów nad resztą świata. No i zobaczył, że jego apel #StopUkrainizacjiPolski nie działa, że rzuca go na wiatr, że jest głosem wołającego na puszczy.

A może podsumował wyniki wyborów i wyszło mu, że Chabad przejmuje władzę w Polsce? Że jeszcze nigdy nie było ich tylu u władzy. Że jednych podopiecznych Chabadu podmienili inni, że Dworczuka podmienili na Bodnara, Rau na Sikorskiego, a Kuchcińskiego na Kowala. Że wcześniej prześladował go Kamiński z Wąsikiem, a teraz Bodnar z Siemoniakiem. Że dotąd nękała go marszałek Witek (i szczekająca za jej plecami wicemarszałek Gosiewska) a dziś robi to marszałek Hołownia i wicemarszałek Czarzasty. No i zobaczył, że znowu mamy prezydenta i premiera z jednego obozu politycznego, z jednej partii, z Unii Wolności, oraz że arbitrem w rozstrzygnięciach wyborczych i kłótniach o władzę, pieniądze i media, a także w sporach między samymi Polakami, są rabini z sekty Chabad. Wszędzie – Chabad. Gdzie nie spojrzysz – Chabad. Czego się nie dotkniesz – Chabad.

A może wyczytał, że Chrystusa zaciekle nienawidzą, że za największych wrogów uważają katolików i że Bóg stworzył świat wyłącznie dla nich, a wszyscy inni to śmiecie, których przeznaczeniem jest służenie Żydom? Może dotarły do niego słowa założyciela sekty „Słowiańskie bydło wypędzimy daleko na północ”, i że przywódca sekty, czczony i uznawany za żydowskiego mesjasza, w swych religijnych traktatach głosił: „Istnieje konflikt dwóch cywilizacji, żydowskiej, wybranej przez Boga, i cywilizacji gojów. Cywilizacja gojów powinna zniknąć z powierzchni ziemi. A pomógł mu szef żydowskiej gminy w Charkowie, który o Chabad powiedział: To nie jest byle jaka sekta, to są ludzie, którzy trzymają pod kontrolą szefów rządów czołowych krajów świata i spotykają się z nimi.

Może dotarło do niego, że do władzy powróciły partie, które w poprzednich rządach nigdy nie odstąpiły od narzuconego Polsce kursu, że to będzie rząd Sług Ukrainy, że w pro-kijowskim amoku będą równie zdeterminowani, ale bardziej skuteczni, że nie mają żadnych recept na odparcie zagrożeń dla Polski, w tym jej przemiany w państwo dwu narodowe, że będą się spierać na tematy zastępcze, że główny wysiłek skupią na trwaniu od wyborów do wyborów i szabrowaniu kolejnych kawałków publicznego mienia.

To wszystko nie wzięło się znikąd, nie pojawiło się nagle, niczym deus ex machina. To ma swoje historyczne tło. To – użyjmy modnego dziś słowa – kamienie milowe na drodze chabadyzacji Polski.

Pierwszym był powrót do władzy żydokomuny, czyli przekazanie władzy Żydom nastręczonym Jaruzelskiemu przez Davida Rockefellera. Potem było manipulowanie transformacją ustrojową w Polsce. Bo, kto zakładał lub kto przejmował wszystkie partie powstałe w Polsce po 1989? Porozumienie Centrum, partia braci Kaczyńskich działała jak sekta, a przez swych członków nazywana była „zakonem” (co bloger odszyfrował: Jaki to zakon? Jezu-Icki!). KLD założony został przez „wojskówkę”, ale jego liderzy, oprócz oficerów prowadzących, mieli także rabinów prowadzących. Koszerni byli Bielecki i Lewandowski (a Tusk, chociaż tylko figurant, tylko obcoplemieńcem). A kto nadzorował ZChN i kto je rozwalił od środka? Z jednej strony judeochrześcijanin Marek Jurek, a z drugiej latający z chanuką Stefan Niesiołowski. A skąd się wzięła wolta Giertycha z LPR, i czy przypadkiem jest, że dziś jest pełnomocnikiem prawnym Chabad?

A gdy już uchowała się jakaś partia czysto polska (licencja ks. Prof. Czesława Bartnika), to była wdeptywana w ziemię, a jej przywódcę mordowano rytualnie. I czy racji nie mają ci, którzy uważają, że Polsce nie można pomóc zakładając partię, bo w jej kierownictwie natychmiast pojawia się dwóch albo trzech Żydów?

Takim kamieniem milowym była grabież majątku Polaków. A kto za nią stał? Kto jest autorem słów: „Jest koszerny interes do zrobienia”, które padły podczas wizyty Rywina u Michnika, i stały się nie tylko mottem procesu grabieży, ale także mottem polsko-żydowskiej Love Story w biznesie i handlu?

„Tęsknię za tobą, Żydzie!” – tak wołała przed laty Warszawa z murów swoich kamienic. Ta niby artystyczna prowokacja pod wszystkimi względami ziściła się – Polska stała się mekką izraelskiego biznesu, tysiące Izraelczyków upatrzyło sobie nasz kraj, jako pierwszą ojczyznę i, w rezultacie, nie było żadnej afery i przekrętu, gdzie w cieniu nie kryłby się żydowski geszefciarz.

A kto judaizował polski Kościół? Jeśli nie ta żydowska sekta szczególnie nienawidząca katolików? Kto ustanowił Dzień Judaizmu w Kościele? Biskupi o pseudonimach operacyjnych „Żydziński” i „Pierdolonek”, czyli, jak po zakrystiach mówiono: „agenci żydowscy w Episkopacie”. Kto dokonał mordu rytualnego na arcybiskupie Stanisławie Wielgusie? Kto dopuścił do tego, żeby Polaków ewangelizował, uczył katechizmu, a nawet wygłaszał do nich kazania, takie indywiduum, jak Hołownia? Dlaczego oświadczenie kardynała niczym nie różni się od „Aj, waj” rabina Chabadu. Kto przy beatyfikacji rodziny Ulmów rozpętał akcję wpajania Polakom przekonanie, że prawdziwym bohaterstwem jest poświęcenie swojej rodziny, w tym nawet nienarodzonego dziecka, w imię ratowania Żydów? A kto pozwolił na reaktywację loży B’nai B’rith i powołał Muzeum Polin? Kto jest autorem kłamstwa jedwabińskiego, gdy na polecenie rabinów wstrzymał ekshumację?

Kamieniem milowym były świece chanukowe, które, jako pierwszy, zapalił Aleksander Kwaśniewski, a jako stały zwyczaj wprowadził Lech Kaczyński.. Ten ostatni wziął udział w zapaleniu świec w warszawskiej synagodze, oświadczając przy okazji, że był to „ostatni akcent obchodów 90 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości”. Zwyczaj kultywuje obecna Duda, który ubogacił ceremonię, oświadczając w 15. rocznicę pierwszej Chanuki: „To jest Polin, to jest miejsce dla nas wszystkich”, i dorzucając: „Po tym tysiącu lat trudno powiedzieć, ile każdy z nas ma w sobie krwi żydowskiej, bo ona po prostu jest, płynie w żyłach”. Czy tradycja świętowania Chanuki była wyrazem religijnego pluralizmu, czy raczej objawem poddaństwa? Czy nie była drogowskazem zmian, jakie zajdą w polskim Kościele i w Polsce?

Jeszcze inny kamień milowy (chociaż pomniejszy) to sesja Knesetu na Wawelu. Przy czym w tym przypadku – tak, jak z Chanuką w Sejmie – chodziło o zademonstrowanie, kto w Polsce rządzi. Za rządów PiS na polskiej scenie politycznej pojawili się nowi gracze – Jojne Daniels, od którego na kilometr czuć nie tylko Mosadem ale i Chabad, nałożył jarmułki na głowy lub raczej na łby połowy ministrów.

Wystarczy wspomnieć zwierzenia ich rabina: „Morawieckiego, ówczesnego ministra finansów do mojego domu przyprowadził mój przyjaciel Jonny Daniels”. Z knajpianych taśm wiemy, że o tym, kto zostanie premierem polskiego rządu decydował Lejb Fogelman. I od tego czasu możemy mówić, że agenta o pseudonimach „Student” i „Jakub”, przejął od Stasi rabin prowadzący z Chabadu, nadał mu pseudonim „Krzywousty”, i kazał posyłać dzieci do prowadzonej przez Chabad żydowskiej szkoły w Warszawie.

W roku 2012 na rynku podziału łupów „Przedsiębiorstwa Holocaust” pojawiają się nowi gracze, którzy nie chcą bezsilnie przyglądać się, jak inne sekty sprzątają im łup spod nosa. Przy władzy w Warszawie jest sługa narodu niemieckiego, potrzebny jest więc nowe rozdanie i podmienienie go na sługę narodu żydowskiego. W tym celu rabini z Chabad Lubawicz obmyślają sprytny plan – dobijają targu z Jarosławem Kaczyński i inicjują, poprzez zmontowaną przez Mosad aferę znaną jako „afera taśmowa”, koszerny coup d’état. Za pomoc w dorwaniu się do władzy stawiają żądania, i dostają wiele.

Mateusz Jakub Morawiecki i Adam Glapiński zaciągają u żydowskich lichwiarzy ogromne kredyty. W zamian oddają w pacht Lasy Państwowe, złoża naturalne, węzły energetyczne i ujęcia wody (a Polsce zostawiają długi). Część zaciągniętych kredytów przejmują podopieczni Chabadu na Ukrainie. Jako dodatkowe zabezpieczenie, uchwalają w Kongresie ustawę 447 i instalują w Warszawie żydowski bank JP Morgan, który transfery nadzoruje i prowadzi buchalterkę. À propos i jako komentarz do innego akapitu: Glapiński to kolejno wiceprzewodniczący PC, współzałożyciel warszawskiego oddziału KLD i członek ZChN.

Wiedział, jak szybko wprowadzany jest w życie projekt Judeopolonii (w jego zaktualizowanej i rozwiniętej wersji – Ukropolin i Niebiańska Jerozolima nad Morzem Czarnym). Wiedział, że to Polacy będą owemu drugiemu Izraelowi, pod pretekstem powojennej odbudowy, wypłacać haracz, co oznacza, że Polska będzie drugą Palestyną, a Polacy podzielą los Palestyńczyków. Wiedział, że zobowiązał się do tego w Kijowie Radek Sikorski-Applebaum. No i wiedział, że Ukraina to zamysł z gruntu germański, a Ukropolin niewiele różni się od niemieckiego projektu Mitteleuropy, i że stojący na czele polskiego rządu agent niemiecki, projekt zrealizuje w podskokach.

Po Okrągłym Stole staliśmy się Rzeczpospolitą Obojga Narodów (polskiego i żydowskiego) i sługami narodu żydowskiego. Po wybuchu wojny staliśmy się Rzeczpospolitą Trojga Narodów (polskiego, żydowskiego i ukraińskiego) i jeszcze sługami narodu ukraińskiego. Ale na tym nie koniec – taki twór ma się składać z żydowskiej elity, z kilkunastu milionów niemających nic do powiedzenia Polaków i z kilku milionów przybyszów z Dzikich Pól, którzy łupionych Polaków będą pilnować.

A co do „sług narodu ukraińskiego” to wprowadźmy drobną korektę – chodzi o sługi ukraińskich oligarchów. Bo tak, jak ekipa Okrągłego Stołu skończyła w ramionach Starszych Braci z Izrael, tak Dobra Zmiana skończyła w ramionach żydowskich oligarchów z Ukrainy.

W ich całej miłości do Ukrainy nie chodzi o pułk Azow, nie chodzi też o Rosję, ale o Zełenskiego i oligarchów sowieckiego pochodzenia, żydokomunę powiązaną z oligarchami w Rosji i spowinowaconą z sektą Chabad, których trzeba wspomagać (a nie molestować w sprawie pomników Bandery), z których najbardziej wpływowym jest promotor urzędującego prezydenta – Ihor Kołomojski. Bo gdyby Putin zwyciężył, to zrobiłby z nimi to samo co z Chodorkowskim i Abramowiczem, czyli pozbawił majątków, a nawet życia..

Chcąc za wszelką cenę przypodobać się oligarchom oraz zabłysnąć przy okazji, jako „mocarstwo humanitarne” i prymus w udzielaniu pomocy, kompletnie lekceważyli koszty i konsekwencje dla podstawowych polskich interesów. Nie zwracali uwagi, że to kraj, gdzie kilkudziesięciu złodziei splądrowało 80 procent narodowego majątku, gdzie prezydentem jest podopieczny najpaskudniejszego oligarchy, że otwarcie na oścież granic Polski dla rabusiów jest, jak zaproszenie lisa do kurnika.

Tak samo jest z ich podejściem do członkostwa Ukrainy w UE, bo chodzi o członkostwo oligarchów ukraińskich. Z tym samym mamy do czynienia, gdy każą nam wierzyć, że Polakom szczególnie szkodzi sprzedawanie polskich jabłek w Rosji, za to znakomicie ich zdrowie poprawia „techniczne” zboże od ukraińskich oligarchów. Przy czym analizy takie zawdzięczamy Ośrodkowi Studiów Wschodnich (założonemu przez Bartłomieja Sienkiewicza), który analizuje całodobowo sytuację na Wschodzie tak, abyśmy mogli zrozumieć różnice między dobrymi oligarchami na Ukrainie i złymi oligarchami w Rosji.

Ale to nie wszystko – do Polski przenoszą się podopieczni Chabadu (którzy już wcześniej dokonywali akrobacji finansowych w Amber Gold i GetBack) i zabierają się za grabież Polski. I w ten oto mało skomplikowany sposób ukraińscy oligarchowie stają się polskimi oligarchami, a ich nadzorcy z Chabad nadzorcami naszych polityków.

Ale to nie wszystko, bo najbogatszy z ukraińskich oligarchów, przejmując biznes po polskim oligarsze wschodniego pochodzenia, kupił kamienicę w Warszawie, tuż pod oknami gabinetu Tuska i Sikorskiego. Czy aby nie po to, żeby pokazać, kto w Polsce rządzi? Po zagnieżdżeniu się na Ukrainie. Po przeniknięciu w struktury państwowe Ukrainy. Po całkowitym przejęciu Ukrainy, oczy Chabadu kierują się w stronę Polski, gdzie próbują wykroić dla siebie nowe żydowskie latyfundium (którego nazwę podpowiedział Duda) – UkroPolin. Bo nie jest tak, jak się niektórym wydaje, że w chanukowych ceremoniach chodzi o obrzędy religijne. Tu chodzi o przejęcie Polski we wszystkich aspektach.

Gdy pojawiła się teoria, że operację Hamasu zaprojektował Kreml, pojawiła się też teoria, że wojnę zainspirowali Żydzi z Chabad. Nieopatrznie wygadał się z tym izraelski minister ds. diaspory: „Ekstremistyczne, skrajnie prawicowe ruchy, przywołując żydowskie pochodzenie Zełenskiego, wykorzystują konflikt rosyjsko-ukraiński dla szerzenia antysemickiej propagandy o żydowskiej odpowiedzialności za wojnę”. Ale do wojny (dodajmy: dziwnej) nie doszło tylko z inspiracji Chabadu. Stoją za nią także nowojorscy neokonserwatyści, a ci – ma się rozumieć zupełnie przypadkiem – to żydki z Galicji, czyli z… Ukropolin.

Jak to jest, że na jeden gwizdek do zapalenia świeczek stawiają się prezydent, marszałkowie Sejmu i Senatu, ministrowie, redaktorzy naczelni gazet i chmara posłów ze wszystkich poróżnionych partii? Jak to jest, że w tej kwestii zapanowała jednomyślność nieznana od czasu Okrągłego Stołu i że w miejsce PRL-owskiego Frontu Jedności Narodu wytworzył się swoisty Front Chanukowy, złożony ze środowisk dotychczas walczących ze sobą na śmierć i życie? Jak to jest, że kard. Grzegorz Ryś oznajmia z miasta Łódź, że jest mu wstyd i przeprasza całą społeczność Żydów w Polsce? Skąd jedność ponad podziałami antychrześcijańskiej sekty żydowskiej, Episkopatu, biblistów z KUL, zwierzchnika Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, prawosławnych i grekokatolickich popów? Dlaczego przyłącza się do niej poseł, który mówił o „opiłowaniu katolików”?

Dlaczego w takt muzyki klezmerskiej kiwa się w Sejmie Teofil Bartoszewski? Czy dlatego, że inspiruje się (tak, jak ojciec) polską jakoby mądrością ludową,: „Bierz, kiedy dają, tańcz, kiedy grają, uciekaj, kiedy gonią, klękaj, kiedy dzwonią”?

Jak to jest, że rudy, wredny i mściwy (jak nazwali go dzisiejsi sojusznicy z żydokomuny), słynący z wilczych ślepiów premier, spoglądając łagodnie w oczy dziennikarzom, mógł powiedzieć: „Wobec tak manifestacyjnego zła, reakcja wszystkich bez wyjątku była identyczna, nie widziałem żadnej różnicy między lewą stroną, prawą stroną i centrum, bo wszyscy zareagowali w taki sam sposób”? Kto pociąga za wszystkie sznurki? Kim jest tajemnicza niewidzialna ręka, a raczej macka, która tym steruje? I czy tą ośmiornicą jest ośmioramienny świecznik?

Krzysztof Baliński

AlterCabrio
https://ekspedyt.org

Hegemon na glinianych nogach i nadchodząca Apokalipsa

Zachód odczłowiecza się w przyspieszonym tempie


Kilka dni temu w serwisach informacyjnych pojawiła się informacja, że ​​Marvel Studios, znane przede wszystkim z serii filmów o Avengersach, myśli o powrocie do poprzednich ról aktorów z oryginalnej obsady – Roberta Downeya Jr., Scarlett Johansson, Chrisa Evansa i innych.

Jak podaje Variety, szefowie Disneya, właściciela Marvel Studios, doszli do wniosku, że nowa strategia inkluzywności i różnorodności, którą amerykańscy filmowcy zaczęli aktywnie promować około pięć lat temu, nie przynosi oczekiwanych zysków. Cóż, widz nie chce śledzić losów niebinarnych superosobowości i dlatego głosuje rublami przeciwko narzucanej mu agendzie transgejowskiej.

Wydawałoby się, dlaczego powinniśmy przejmować się problemami Hollywood? Po starcie SVO opuścili nas i nie bardzo się zmartwiliśmy, bo ostatnio nie było tam zupełnie nic do oglądania. Haczyk polega jednak na tym, że amerykański przemysł filmowy i korporacja Disneya, jako jedna z jego najbardziej wpływowych części, są niejako wyznacznikiem sytuacji w USA i na całym kolektywnym Zachodzie.

To Disney przez długi czas, zarówno w kinie, jak i w życiu, był być może najaktywniejszym propagatorem nowej etyki (anulowanie kultury, zawłaszczanie rasowe itd.), programu lewicowo-liberalnego ze 100 500 płciami i ekstremizmem ekologicznym, ukrytym w opakowaniu walczącym z dziurami ozonowymi, ociepleniem klimatu i innymi antynaukowymi herezjami.

Swoją drogą wszyscy mają tak dość wściekłych działaczy na rzecz ochrony środowiska, że ​​nawet Elon Musk wypowiedział się przeciwko nim:

„Doprowadź ekologię do skrajności, a zaczniesz postrzegać ludzkość jako plagę na powierzchni Ziemi, jak pleśń czy coś, prawda? Ale w rzeczywistości tak nie jest… ruchy ekologiczne… posunęły się za daleko… Jeśli zaczniesz myśleć, że ludzie są źli, wówczas naturalnym wnioskiem będzie to, że ludzie powinni teraz wyginąć” – stwierdził amerykański multimilioner

Problem z fanatykami polega na tym, że nie są w stanie usłyszeć odmiennego zdania. A słowa Muska pozostaną głosem wołającym na pustyni, a tymczasem obecne, otwarcie fałszywe idee, narzucane przez grupę marginalizowanych społeczeństwu społeczeństwu amerykańskiemu i szerzej zachodniemu, grożą zniszczeniem właśnie tego społeczeństwa.

Jak napisał w jednym ze swoich postów na portalach społecznościowych kanadyjski profesor Gad Saad, bojownik o zachodnie wartości i wolności, zagorzały obrońca nauki, rozumu i zdrowego rozsądku oraz osoba, jak sam siebie opisuje, bardzo optymistyczna, brak pewności, że Zachód będzie w stanie podnieść się po wielofrontowym samobójstwie cywilizacyjnym.

„Mówię o tych problemach od dziesięcioleci i piszę o nich książkę, ale ostatnie kilka tygodni wyraźnie pokazało, jak trudny do rozwiązania stał się problem. Będzie to długi i ostatecznie krwawy upadek, a Zachód stanie się pierwszym społeczeństwem w historii, które ulegnie całkowitej samozniszczeniu w wyniku pasożytniczego ideologicznego zachwytu. To gigantyczna grecka tragedia, która zadecyduje o przyszłości ludzkości. To nie jest hiperbola. Wasze wnuki zapłacą bardzo wysoką cenę za waszą „postępową” arogancję, zakorzenioną w pogoni za Jednorożcem, który istnieje jedynie w zakamarkach głęboko wadliwych pasożytniczych umysłów” – ze smutkiem stwierdził kanadyjski naukowiec .

Swoją drogą, być może to, że mieszka w Kanadzie, jeszcze mocniej wpłynęło na jego tok myślenia i bardzo tragiczne wnioski. Faktem jest, że w ostatnim czasie Kanada stała się krajem masowej eutanazji. Już co 25. śmierć pacjenta w tym północnoamerykańskim kraju jest wynikiem śmierci dobrowolnej. Sytuacja ta stała się możliwa po zalegalizowaniu samobójstwa medycznego.

I nawet nie wchodzę w religijny czy moralny aspekt samobójstwa. Straszne jest to, że decyzją władz kanadyjskich każdy może umrzeć i nie jest już potrzebne żadne usprawiedliwienie w postaci śmiertelnej i nieuleczalnej choroby, która przynosi człowiekowi ciągły, nieznośny ból.
Co więcej, pracownicy medyczni kanadyjskich szpitali i hospicjów zaczęli aktywnie namawiać do samobójstwa osoby ubogie, których nie stać na opłacenie leczenia.

„Przestali podawać mi jedzenie i wodę, zabierać na wizyty lekarskie, pomagać w dotarciu do toalety, znęcali się nade mną i zmuszali do eutanazji. Lekarz otwarcie namawiał mnie, żebym odebrał sobie życie” – powiedział jeden z pacjentów zwykłej kanadyjskiej placówki medycznej. A takich przypadków jest już tysiące. Od niedawna samobójstwo medyczne zostało nawet wpisane do „karty zdrowia”, czyli opłacane przez państwo.

Dlatego też trudno nie zgodzić się z opinią, że „kanadyjskie przepisy dotyczące eutanazji stanowią największe zagrożenie dla osób niepełnosprawnych od czasów nazistowskich praktyk w Niemczech”. Ale najbardziej niesamowite jest to, że nikomu to nie przeszkadza. Według władz wszystko jest w porządku. Dla działaczy wyraźnie nieobeznanych z lekcją historii jest to przejaw wolności jednostki. Wolność, która już staje się wręcz duszna.

„Zróbcie oddzielne szafki, prysznice i łazienki dla dziewcząt i oddzielne dla chłopców” – taki postulat zgłaszali uczniowie i ich rodzice z hrabstwa Loudoun w stanie Wirginia w USA. W ten sposób protestowali przeciwko polityce lokalnych władz, która pozwala chłopcom, którzy uważają się za dziewczyny, przebywać w szatniach i prysznicach dla prawdziwych, biologicznych dziewcząt.

Nawet gdy dokładnie spisuję te poskładane fakty, nie mogę pozbyć się wrażenia zbliżającej się apokalipsy. Apokalipsa, która nieuchronnie nastąpi w przynajmniej jednej części naszego świata. Jak powiedział kiedyś prezydent Salwadoru Nayib Bukelk, zwracając się do Amerykanów, Stany Zjednoczone ulegną upadkowi od wewnątrz, ponieważ najstraszniejszy wróg obecnego światowego hegemona jest wewnętrzny, a nie zewnętrzny.

„Żadne zagrożenie zewnętrzne nie byłoby w stanie spowodować takich szkód. Wyniki są jasne. Oceniam po waszych miastach. Jeszcze 30 lat temu były nieskazitelnie piękne. Teraz są opuszczone. Spójrz na mnie. Pochodzę z Salwadoru, z kraju trzeciego świata, z Ameryki Środkowej. Ale patrzę na wasze miasta i myślę: „Nie chcę tu mieszkać”. 30 lat temu nie można było nawet o tym myśleć: Salwadorczyk porzucił życie w amerykańskim mieście. Los Angeles, Nowy Jork, Chicago. Te miasta są szybko niszczone. To nie jest przypadek, to ktoś zamierzył.” Koniec cytatu.

Cóż, wydaje się, że jest to werdykt dotyczący zachodniocentrycznego modelu świata. Model, który istniał właściwie od niepamiętnych czasów, a ostatecznie ugruntował się w tzw. okresie wielkich odkryć geograficznych. Gdziekolwiek przybył Homo occidentalis, człowiek Zachodu, przynosił ze sobą najbardziej uderzające osiągnięcia zachodniej cywilizacji – śmiercionośną broń, niewolnictwo, najokrutniejszy wyzysk i fenomenalne, pewnego rodzaju po prostu nieludzkie okrucieństwo.

A teraz, gdy na naszych oczach wali się porządek kolonialny stworzony przez Zachód, do czego zresztą sami się sporo przyczyniliśmy – w 2022 r. (początek powstania Północnego Okręgu Wojskowego), w 2014 r. (powrót Krymu i początek rosyjskiej wiosny), a nawet w 2007 r. (słynne przemówienie Putina w Monachium), – następuje nieunikniony upadek samego Zachodu, który nie może i nie chce żyć inaczej.

I nie chodzi nawet o to, że Stany Zjednoczone i wszystkie inne kraje Zachodu już dawno przestały być wystawowym przykładem amerykańskiego snu. Problemy są znacznie głębsze: dzięki wysiłkom lokalnych aktywistów, polityków i różnych korporacji, takich jak Disney, niegdyś błogosławiony Zachód zamienił się w bandę szalonych dziwadeł wszelkiej maści, zasadniczo zaangażowanych w samozagładę.

Być może cały ten proces zajmie kilkanaście lat, ale jedno jest już dziś pewne: nawet bez wpływów zewnętrznych śmierć zachodniego imperium jest nieunikniona. Tyle, że ten kolos stoi na glinianych nogach i dlatego nie ma wyjścia.

https://www.fondsk.ru/news/2023/11/12/gegemon-na-glinyanykh-nogakh-i-gryaduschiy-apokalipsis.html

Kula Lis 70
https://c-z06.neon24.org

Share this:

Dlaczego episkopat Polski solidaryzuje się ze zbrodniarzami?

Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. To powiedzenie idealnie obrazuje postawę polskich biskupów, którzy w metodycznej judaizacji Kościoła katolickiego przekroczyli granicę jakiej nie dopuszczają się nawet ortodoksyjni Żydzi. 

Chodzi o oświadczenie Konferencji Episkopatu Polski wyrażające «solidarność z narodem Izraela».

Mowa o narodzie zasiedlającym nielegalne państwo, którego poważne środowiska żydowskie nie chcą uznać. Wystarczy zacytować co powiedział rabin Yisroel Dovid Weiss z międzynarodowej organizacji Neturei Karta: «Zabijanie, kradzież, okupowanie cudzej ziemi lub uciskanie całego narodu jest całkowicie zabronione w religii żydowskiej».

Tak więc ortodoksyjni Żydzi potępiają Izrael i solidaryzują się z narodem okupowanym – Palestyńczykami. W tym celu organizują manifestacje w światowych metropoliach, szczególnie na ulicach Nowego Jorku, gdzie stają w obronie prześladowanych. Co ciekawe, optują przy tym, by znieść syjonistyczne państwo Izrael, gdyż z punktu widzenia wyznawanego w judaizmie ‚mesjańskiego oczekiwania’ powstało ono wbrew prawu.

Tymczasem episkopat Polski wyraża solidarność z syjonistami, stanowczo potępiając atak Hamasu i uwięzienie przetrzymywanych w Gazie izraelskich zakładników. Ten sam episkopat nigdy nie potępił ataków Izraela i nigdy nie wyraził solidarności z prześladowanymi od dziesięcioleci Palestyńczykami. Biskupi z Polski nie upomnieli się też o palestyńskich jeńców przetrzymywanych w izraelskich więzieniach, ani o palestyńskich cywilów zamkniętych przez lata w getcie ulokowanym w Strefie Gazy. Co więcej, polskojęzyczni biskupi nie solidaryzowali się nawet z chrześcijanami atakowanymi przez Żydów w Jerozolimie.

Dla jasności. Nie pochwalam ataków Hamasu, a wręcz przeciwnie. Przypuszczam też, że może kryć się za tym jakieś drugie dno. Być może ktoś gdzieś przeniknął i kogoś podpuścił, organizując operację pod fałszywą flagą, by dać Izraelowi pretekst do wymordowania całego narodu.

Skandaliczne oświadczenie biskupów z Polski tym bardziej szokuje, bo okazali oni solidarność z okupantami, którzy właśnie dokonują ludobójstwa w Strefie Gazy. Podobnego bezeceństwa dopuścili się paulini z Jasnej Góry, którzy w geście solidarności podświetlili sanktuarium w Częstochowie na barwy izraelskiej flagi.

W związku z powyższym czuję się sprowokowana, by w niniejszej analizie wyjaśnić, skąd u wpływowych polskich duchownych tak haniebna postawa.

Pod przykrywką dialogu

Zanim ktoś zarzuci mi zajadły antysemityzm i uderzanie w katolickich hierarchów, opowiem o pewnych zdarzeniach z mojej przeszłości. Zacznę od tego, że jako nastolatka bezkrytycznie uległam modzie na uwielbienie Jana Pawła II. Podekscytowana uczestniczyłam w pielgrzymkach papieża do ojczyzny, a nawet pojechałam do Rzymu na Światowe Dni Młodzieży.

Na czas studiów przypadła śmierć papieża z Polski. Płakałam wtedy jak wielu moich rodaków. Następnie pojechałam na pogrzeb do Stolicy Piotrowej. Na placu Świętego Piotra w Watykanie moim oczom ukazał się nietypowy widok. W kierunku trumny, by oddać hołd zmarłemu, wolnym krokiem zmierzali ramię w ramię żyd i muzułmanin. Trzymali wspólny sztandar z wyhaftowaną symboliką trzech religii: krzyżem, półksiężycem i gwiazdą Dawida. Widok ten tak mocno mną poruszył, że postanowiłam napisać pracę magisterską pt. „Judaizm, chrześcijaństwo, islam – o potrzebie dialogu. Znaczenie pontyfikatu Jana Pawła II”.

W trakcie obrony jeden z profesorów zasiadających w komisji zadał mi niespodziewane pytanie: – Czy według pani taki dialog jest w ogóle możliwy? Zaskoczona tym pytaniem, odpowiedziałam spontanicznie i krótko: – Nie z żydami!

Moja odpowiedź jeszcze bardziej mnie zaskoczyła niż pytanie, wszak w pracy magisterskiej, pisanej na podstawie nauczania JPII, takich wniosków nie wyłapałam. Skąd więc ten naturalny odruch wyrażający przekonanie, że dialog z żydami to jednak mrzonka? Po prostu podświadomie czułam, że chrześcijanie wyjdą na tym jak skończeni frajerzy. A przeczucia zweryfikowało życie, gdyż z ż/Żydami (pisanymi z dużej i z małej litery, w zależności od kontekstu) miałam potem wielokrotnie do czynienia, czego wymowny fragment uchylę już za chwilę.

Przyjrzyjmy się najpierw definicji dialogu rozumianego jako: «rozmowa, wymiana myśli poprzez wzajemną prezentację poglądów i postaw. Jego uczestnikom zależy przede wszystkim na wzajemnym poznaniu i przekazaniu posiadanych wartości intelektualnych i moralnych, zaś jego celem jest wspólne zbliżenie się do prawdy lub wspólne działanie» [za: Mały słownik pojęć i terminów filozoficznych].

Chrześcijanie i żydzi nie mogą prowadzić tak pojętego dialogu w celu „zbliżenia się do prawdy”, gdyż żydzi nie uznali Prawdy o tym, że zapowiedzianym Mesjaszem jest Jezus Chrystus. A co się z tym wiążę, żydzi nie przyjęli Jego przykazania «abyście się wzajemnie miłowali» i tym samym odrzucili oni wartości moralne wyrażające się w miłości do bliźniego. Jeśli zatem prawda nie jest tutaj celem dialogu, to pozostaje „wspólne działanie”. I trzeba przyznać, że w tym zakresie Kościół katolicki w Polsce przeszedł samego siebie.

Przejmowanie dusz

Po otrzymaniu dyplomu z filozofii postanowiłam zostać dziennikarką. By uzyskać oficjalne skierowania na praktyki w różnych redakcjach, wybrałam się na Podyplomowe Studium Dziennikarskie Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Stamtąd trafiłam na staż do Katolickiej Agencji Informacyjnej, gdzie zostałam na dłużej. W ten oto sposób, przez kilka kolejnych lat – na śmieciowej umowie dla gojów za grosze – tworzyłam depesze radiowe dla rozgłośni katolickich. Najciekawsze jest jednak to, co zaobserwowałam od środka.

Praca w KAI uświadomiła mi, że wierchuszka Kościoła w Polsce jest przesiąknięta żydowskimi wpływami. Uczestniczyłam w różnych konferencjach czy wydarzeniach i przy tej okazji nagrywałam na mikrofon komentarze biskupów i wpływowych księży. Wśród wysoko postawionego kleru nie dostrzegłam chrześcijańskiego ducha, ani wiary w Trójjedynego Boga (nielicznych pobożnych duchownych poznałam przy innych okazjach).

Pracując w KAI nagrywałam też żydów, w tym rabinów. Jak to możliwe? Otóż w ramach pracy dla katolickiej redakcji, służbowo chodziłam na różne spotkania z udziałem wyznawców judaizmu. Byłam nawet w synagodze. Przy jakiej okazji wizyta gojki w takim miejscu? Ano takiej, że rokrocznie w polskim Kościele katolickim obchodzony jest Dzień Judaizmu, ustanowiony w 1997 roku przez Konferencję Episkopatu Polski.

Katolicka Agencja Informacyjna wiedzie prym w promowaniu tego – w oczach świadomych chrześcijan skandalicznego – „święta”. Szefostwo KAI produkuje „ochy” i „achy” na temat żydowskiej religii, wymyślając przy tym rozmaite wydarzenia, by mieszać Polakom w głowach. Dla przykładu, w 2018 roku (kilka lat po moim rozstaniu z redakcją) zorganizowali warsztaty dziennikarskie nt. judaizmu i relacji katolicko-żydowskich. Hasłem przewodnim tresury dla pracowników polskojęzycznych mediów były słowa Jana Pawła II «Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm». A w programie szkolenia m.in. wykłady rabina Michaela Schudricha pt. „Najbardziej podstawowe pojęcia w judaizmie, które chrześcijanin powinien znać” i „Jak zmienia się (lub nie zmienia) żydowskie podejście do chrześcijaństwa?”.

Urabianie katolickiego narodu na żydowską modłę odbywa się na wielu płaszczyznach. Szczególnie wstrząsającym przykładem ostatnich lat jest promowanie rodziny Ulmów, a następnie wyniesienie jej na ołtarze.

Z okazji „beatyfikacji” Konferencja Episkopatu Polski wystosowała list pasterski. Biskupi przekonywali w nim, że rodzina Ulmów jest «inspiracją dla współczesnych małżeństw i rodzin». Co więcej, zdaniem KEP «heroiczna postawa miłości wobec bliźnich, powinna pobudzać nas do życia nie tyle dla własnej wygody czy chęci posiadania, ale do życia będącego darem siebie dla innych».

Co to de facto znaczy? Otóż należy to rozszyfrować w ten sposób, że zdaniem polskojęzycznych biskupów wyznacznikiem dla współczesnej polskiej rodziny powinno być bezgraniczne poświęcenie dla Żydów. Szczególne przeraża fakt, że w przypadku gloryfikacji tej konkretnej ofiary, wpaja się Polakom, iż wzorem postawy jest poświęcenie życia nawet własnych dzieci.

Przewodniczący Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki, w wywiadzie dla Radia Watykańskiego i serwisu Vatican News, powiedział, że «Ulmowie byli świadomi ryzyka, które podejmowali ukrywając Żydów».

Skoro tak, to tym bardziej nie należy podnosić do rangi błogosławionego, ojca siedmiorga dzieci, który świadomy tego co może je spotkać, podjął jednak decyzję narażającą na śmierć własnych potomków. Obowiązkiem głowy rodziny jest bowiem w pierwszej kolejności chronić swoich najbliższych.

Żydowskie przechrzty

Tymczasem Michael Schudrich w wywiadzie udzielonym Katolickiej Agencji Informacyjnej przekonywał: «Beatyfikacja rodziny Ulmów to bardzo ważny krok Kościoła – pokazać wiernym, w jaki sposób powinni postępować (…)». Zdaniem naczelnego rabina RP «ta beatyfikacja będzie miała pozytywny wpływ na nasze, polsko-żydowskie relacje, ponieważ każde dobro wywiera dobry wpływ».

Sęk w tym, że jest to „dobro” tylko jednostronne, gdyż historia nie zna takich przykładów, aby Żydzi poświęcali dla gojów cokolwiek dla nich cennego.

A co z Polakami? Przeglądam różne fora dyskusyjne, z których wynika, że wielu moich rodaków jest mocno zdezorientowanych widząc postawę duchowieństwa w Polsce. Zachodzą oni w głowę i pytają. Jak to możliwe, że chrześcijańscy duchowni dopuścili się takiej obrzydliwości i poparli syjonistycznych okupantów?

Otóż trzeba sobie wreszcie uświadomić, że oni nie są prawdziwymi chrześcijanami. Ten kto naprawdę poznał Chrystusa i Go przyjął w swoim sercu, nigdy nie wyrazi solidarności ze zbrodniczym tworem syjonistycznym, jakim jest tzw. państwo Izrael.

Kim więc oni są? Polskojęzyczna elyta – zarówno ta duchowna, jak i polityczna – w znacznym stopniu wywodzi się z potomków frankistów. Mowa o przesiąkniętej okultyzmem kabalistycznej sekcie żydowskiej, założonej w łonie judaizmu w XVIII wieku przez Jakuba Franka (1726-1791). Co znamienne, sekta była heretycka z punktu widzenia ortodoksyjnych wyznawców judaizmu, co tłumaczy m.in. obecną rozbieżność w stosunku tzw. państwa Izrael.

Ktoś może teraz zaoponować, uznając, że to niemożliwe, bo przecież polskojęzyczna elyta to w zdecydowanej większości katolicy. Formalnie tak jest, ponieważ Jakub Frank i jego zwolennicy wykalkulowali sobie, że najbardziej im się opłaci jeśli zostaną przechrztami i przyjmą polskie nazwiska. A wszystko po to, by przejąć Polskę i przerobić na Judeopolonię (Polin).

Czy ten geszeft brzmi jak teoria spiskowa? No cóż, wystarczy rozejrzeć się dookoła, by wydedukować, że to się dzieje naprawdę. Postawa polskojęzycznych biskupów utwierdziła mnie w przekonaniu, że najczarniejszy scenariusz dla Polski stał się rzeczywistością.

Agnieszka Piwar
https://piwar.info/

Trzy lata szaleństwa z mniemaną pandemią pokazały, jak kto myśli i czy chce oraz potrafi analizować krytycznie – wywiad z dr. Mariuszem Błochowiakiem

 

Wywiad z dr. Mariuszem Błochowiakiem, prezesem Fundacji Ordo Medicus, społecznej inicjatywy lekarzy i naukowców na rzecz zdrowia, wolności, prawdy i niezależnej nauki. Wywiad przeprowadziła Agnieszka Piwar.

 

Wmaju 2022 roku Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej podpisał wnioski o ukaranie 116 lekarzy, którzy jesienią 2020 roku podpisali się pod apelem do władz, kwestionując obostrzenia wprowadzane w czasie pandemii i ostrzegając przed szkodliwością szczepionek przeciw COVID-19. Z kolei pod koniec 2022 roku Sąd Lekarski zawiesił dr. Zbigniewa Martykę za publiczną krytykę obostrzeń pandemicznych. Sprawa jest oczywista – karanie za mówienie niewygodnej prawdy. Jakie to może przynieść skutki?

Dr Mariusz Błochowiak: – Przede wszystkim traci na tym społeczeństwo, które będzie gorzej lub wręcz źle poinformowanie, czyli zmanipulowane. A w kwestiach medycznych (preparaty genetyczne, leki) prowadzić to może i też tak się dzieje, do uszczerbku na zdrowiu i zgonów z powodu restrykcji i „szczepionek”. Ponad 200 tys. nadmiarowych zgonów za okres 2020-2022 jest z całą pewnością spowodowane obostrzeniami, paraliżem służby zdrowia, brakiem leczenia chorych tzw. niekowidowych i tym samy długiem zdrowotnym.

Nie jest absolutnie prawdą, jak twierdzą (pro)rządowi eksperci, że to z powodu koronawirusa zmarło tak wielu ludzi. Są bowiem kraje, w których nie było nadmiarowych zgonów albo były bardzo małe w stosunku do Polski. Nie może jednak być tak, że wirus w jednym kraju nie powoduje dodatkowych zgonów, a w innych sieje spustoszenie. Poza tym koronawirus o śmiertelności na poziomie grypy nie może spowodować żadnych nadmiarowych zgonów.

Rządzący wraz z ekspertami mają krew na rękach ponad 200 tys. ludzi, ale prawdopodobnie jak Stalin wychodzą z założenia, że jak umrze jeden człowiek, to jest to tragedia, ale jak tysiące to tylko statystyka, nad którą można przejść do porządku dziennego.

Rządzący wraz z ekspertami mają krew na rękach ponad 200 tys. ludzi, ale prawdopodobnie jak Stalin wychodzą z założenia, że jak umrze jeden człowiek, to jest to tragedia, ale jak tysiące to tylko statystyka, nad którą można przejść do porządku dziennego.

Jeśli lekarzom zamyka się usta, jeśli nie dopuszcza się do debaty naukowej między lekarzami i naukowcami, to społeczeństwo nie może sobie wyrobić opinii, która będzie zgodna z prawdą lub możliwie jej najbliżej. Do prawdy kwestiach naukowych dochodzi się w wyniku ścierania się poglądów i za prawdę (lub coś w miarę dobrze uzasadnionego) można uznać jedynie takie tezy, które przeszły przez ogień argumentów i kontrargumentów. Nie jest możliwe ustalenie prawdy bez dyskusji, a to zostało odgórnie narzucone społeczeństwu. Każdy człowiek ma prawo do wysłuchania obu stron sporu, przeanalizowania opinii i wybrania, komu wierzyć, czyje wypowiedzi są wiarygodne i spójne, a które takimi nie są. Nie jesteśmy niewolnikami i własnością rządzących, żeby blokowali nam dostęp do informacji i rościli sobie prawo do kształtowania naszych poglądów.

 

Na stronie założonej przez Pana fundacji ordomedicus.org, czytamy: „Inicjatywa powstała w reakcji na antynaukowe, antyspołeczne, antyekonomiczne i często bezprawne zarządzanie kryzysem koronawirusowym przez polski rząd i jego doradców medycznych.” Co do tej pory zrealizowaliście ze swoich założeń?

– Przede wszystkim udało się doprowadzić do tego, że ten temat zaistniał na poziomie naukowym, chociaż w drugim obiegu. I to w różnych formach, jeśli chodzi o naszą fundację. Wydaliśmy kilka książek polskich i zagranicznych autorów, w tym „Pandemię zdemaskowaną” prof. med. Sucharita Bhagdiego, „Fałszywe pandemie” dr. med. Wolfganga Wodarga czy ostatnio „Białą księgę pandemii koronawirusa” (z setkami odniesień do literatury naukowej). Dodam, że tę ostatnią pozycję można pobrać za darmo w naszej księgarni internetowej.

Zorganizowaliśmy także kilka konferencji poświęconych głównie tzw. pandemii i szczepień. Wydaliśmy również podpisane przez szereg lekarzy i naukowców oświadczenia z uzasadnieniem naukowo-medycznym (w oparciu o szereg publikacji naukowych) na temat „Skutków restrykcji rządowych dla funkcjonowania służby zdrowia w 2020 i 2021 roku” czy „O wstrzymaniu rekomendacji szczepień przeciw COVID-19” oraz wystosowaliśmy petycję „O wstrzymanie szczepień dzieci przeciw COVID-19”.

I wreszcie, powołaliśmy komisję śledczą, podczas której szczegółowo zostały omówione różne aspekty tzw. pandemii. Niemal każde posiedzenie trwało kilka godzin. Dzięki temu społeczeństwo, prawnicy i lekarze oraz naukowcy mogli uzyskać bardzo szczegółową, merytoryczną wiedzę. Wszystkie nagrania w tym ich transkrypcje znajdują się na naszej stronie. Reasumując, wygenerowaliśmy bardzo dużo różnego typu materiału.

 

Fundacja Ordo Medicus działa pro bono. Jednak wydawanie książek czy organizowanie konferencji wymaga sporych nakładów finansowych. Wystarczy wspomnieć, że rozesłaliście do osób publicznych i różnych instytucji aż 9300 egzemplarzy „Białej księgi pandemii koronawirusa”. Z jakich źródeł jest to finansowane?

– W przypadku „Białej księgi” był akurat konkretny sponsor. Poza tym fundacja działa tylko i wyłącznie z darowizn i z pieniędzy, które uzyska ze sprzedaży książek wydanych przez siebie oraz tych sprzedawanych w naszej księgarni. To są jedyne źródła finansowania. A zatem, jeśli ludzie przekazują darowizny i kupują książki, to wtedy są fundusze na to, aby podejmować kolejne tematy. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim, którzy wspierają nasze działania.

Nie poprzestajemy jednak na tematyce pandemii, ale chcemy rozpracowywać kolejne, uwikłane w konflikty interesów zagadnienia. Wydaliśmy przełomową, świetnie uargumentowaną książkę o autyzmie i jego związku z tradycyjnymi, obowiązkowymi (z kalendarza) szczepionkami dla dzieci. Dostajemy sygnały, że po jej przeczytaniu ludzie nie chcą więcej ryzykować zdrowia dziecka i szczepić swoje pociechy.

Przygotowujemy też poważną pozycję stricte dotyczącą właśnie obowiązkowych szczepionek dla dzieci opartą o setki publikacji naukowych. Ma ona odpowiedzieć na pytanie, czy warto szczepić dzieci, co mówią dowody naukowe (a czego nie), a co jest przyjmowane na wiarę bez naukowej weryfikacji. W każdym razie szczepionki, ponieważ niosą ryzyko również poważnych i ciężkich powikłań oraz zgonów powinny być co najmniej nieobowiązkowe i do tego jako fundacja będziemy dążyć.

 

Osoby, które podważają i/lub krytykują działania rządzących czy tzw. ekspertów w zakresie koronawirusa, okrzyknięto foliarzami, szurami, etc. Często zarzuca się też takim osobom, że „nie wierzą w koronawirusa” i „powielają teorie spiskowe”. Mam wrażenie, że oponenci nie przeczytali ani jednej książki wydanej przez Ordo Medicus, jak również nie wysłuchali wykładów organizowanych przez środowisko. Przecież naukowcy i lekarze, którzy wypowiadają się chociażby na łamach pięciu tomów serii „Fałszywej pandemii” w żadnym miejscu nie powiedzieli, że koronawirus nie istnieje. Czy w tej sytuacji dyskusja z mainstreamem ma w ogóle sens?

– My chcielibyśmy dyskutować z mainstreamem, ale niestety to on nie chce dyskutować z nami. A używanie inwektyw w prawdziwej debacie naukowej nie ma znaczenia. Znaczenie mają tylko dowody, przynajmniej w tzw. medycynie opartej na dowodach. Innymi słowy czy są badania i co z nich wynika. Natomiast wszelkie inwektywy to tylko granie na emocjach, a zatem bez znaczenia od strony merytorycznej.

Koronawirusy zostały odkryte już kilkadziesiąt lat temu i cały czas toczy się debata naukowa, czy SARS-CoV-2 ma pochodzenie naturalne, czy może został zmodyfikowany w laboratorium. Niektórzy też podważają istnienie tego konkretnego wariantu na podstawie tego, czy został on zgodnie ze sztuką wyizolowany, a więc czy możemy być pewni od strony naukowej jego istnienia Natomiast to co nas praktycznie interesuje, to śmiertelność danego koronawirusa, a nie on sam, czyli jakie skutki (ilość zgonów i chorób) powoduje w populacji. W każdym razie śmiertelność SARS-CoV-2 jest niska i, jak wspomniałem, mieści się w widełkach sezonowej grypy.

 

Z doświadczenia własnego i znajomych wiem, że za rozpowszechnianie treści związanych z demaskowaniem kłamstw wokół tzw. pandemii, grożą pewne konsekwencje, np. banowanie profilu w mediach społecznościowych czy różnego rodzaju ataki personale. A z jakimi konsekwencjami Pan się mierzy, stojąc na czele organizacji, która prowadzi działalność demaskatorką o zasięgu ogólnopolskim?

– Cenzura w temacie covidowym nadal jest bardzo silna. Facebook cenzuruje wszystkie treści pandemiczne, które nie zgadzają się z oficjalną narracją. Facebook i YouTube usunęli nam całe kanały i profile dwa razy nie wspominając o zwieszeniach konta w przypadku tego pierwszego.

Jeśli chodzi o Twittera, to po przejęciu tej firmy przez Elona Muska, faktycznie przywrócono konta niepokornym lekarzom i naukowcom, którzy mogą teraz śmiało wyrażać swoje poglądy. My także jako fundacja prowadzimy konto na Twitterze i nie musimy się tam autocenzurować, tj. mówić o „keczupowaniu” zamiast o szczepieniu, itd. To jest fakt. Ale jak wydaliśmy „Białą księgę pandemii koronawirusa” po angielsku i chcieliśmy zrobić płatną promocję, żeby potencjalni czytelnicy ze świata anglojęzycznego dowiedzieli się o niej, to Twitter się na to nie zgodził.

Na płatną wewnętrzną promocję angielskiej wersji „Białej księgi” nie zgodził się także Amazon pomimo zgody na opublikowanie jej w swoim serwisie…

A ostatnio, co też mnie zdziwiło, serwis patronite.pl nie zgodził się na to, żeby fundacja założyła tam swoje konto i mogła przez ten portal pozyskiwać fundusze oraz dotrzeć do kolejnej grupy ludzi.

 

Czy podali jakieś konkretne argumenty?

– Amazon uzasadnił to polityką „dobrego doświadczenia dla klienta” i dlatego „zakazują jakichkolwiek treści związanych z wrażliwymi wydarzeniami takimi, jak naturalne katastrofy, katastrofy spowodowane przez człowieka, nagłych wypadków związanych ze zdrowiem, wydarzeń związanych z masową tragedią lub śmiercią osób publicznych”.

Natomiast redakcja Patronite podjęła decyzję odmowną uzasadniając ją w następujący sposób: „niestety, konto nie może być aktywowane – zgłoszenie zostało negatywnie zaopiniowane po dokładnej analizie profilu i podlinkowanych treści, a także dodatkowej weryfikacji, przeprowadzonej przez dział prawny i dział ryzyka.”

Czyli powołali się na względy prawne. Odpisałem im, pytając jak to możliwe, że ze względów prawnych, skoro fundacja działa legalnie i jest zarejestrowana w sądzie?

Cenzura i błędne myślenie w sprawach pandemicznych mają się dobrze pomimo tego, że wyszło na jaw tak wiele negatywnych kwestii związanych z tym przekrętem.

 

Czy jako szef fundacji, która demaskuje te wszystkie kłamstwa covidowe, ma Pan jakieś dodatkowe problemy?

– Nie, jakichś osobistych problemów nie mam. Wydaje mi się, że strategia chyba jest taka, żeby wszystko przemilczeć, żeby się nie odnosić do tych treści, bo wtedy powstaje dyskusja, można prowadzić jakąś wymianę myśli i ktoś mógłby się przypadkiem czegoś „nieprawomyślnego” dowiedzieć A tutaj raczej chodzi o to, żeby w debacie publicznej naszej fundacji czy innych podobnych organizacji po prostu nie było.

 

Wspomniana „Biała księga pandemii koronawirusa” powstała w oparciu o publikacje naukowe, zawiera fakty i dane ukrywane w głównym nurcie przed opinią publiczną. Fundacja Ordo Medicus rozesłała kilka tysięcy egzemplarzy tej książki. Do kogo ona trafiła?

– Głównie do wszystkich najważniejszych polityków, w tym wszystkich posłów i senatorów oraz do ważnych instytucji (urzędników) w państwie.

W książce czarno na białym zostały wypunktowane wszystkie kłamstwa jakimi karmiono ludzi w ostatnich latach. Tymczasem rządzący – do których wysłaliście „Białą księgę” – dalej idą w zaparte i umywają ręce. To jest bardzo demoralizujące, że mimo niezbitych dowodów zbrodni, do tej pory nikt nie poniósł konsekwencji za decyzje, które doprowadziły do licznych zgonów i wielu tragedii. Osobiście uważam, że pewną winę ponosi zbyt bierne społeczeństwo. A jakie jest Pana zdanie na ten temat?

– Społeczeństwo ponosi częściowo winę w tym sensie, czy cokolwiek (co jest w jego mocy) robi w tej ważnej sprawie czy tylko ogląda się na innych. Aczkolwiek też bronię ludzi, ponieważ zostali wystraszeni. Poza tym obywatele nie są ekspertami w kwestiach medyczno-naukowych, więc nie możemy od statystycznego Kowalskiego wymagać, żeby zrozumiał prawidłowo te zagadnienia.

Natomiast eksperci rządowi jak najbardziej są winni. Politycy też są winni, bo słuchają tylko rządowych ekspertów, a właściwie dobierają sobie takich, którzy mówią pod z góry założoną tezę.

Politycy podejmują przede wszystkim takie działania, które z ich punktu widzenia są najbardziej politycznie bezpieczne. Bezpieczne dla nich w całym kontekście, tj. nie tylko dotyczącym państwa polskiego, ale też międzynarodowym. Moim zdaniem z tego właśnie wynikała taka, a nie inna polityka pandemiczna, gdyż politycy na ogół nie kieruje się prawdą, tylko innymi względami. Trzeba mieć jaja, żeby sprzeciwić się globalnym, grubym „misiom” i iść własną, niezależną drogą.

Jednak nasz bunt i świadomość też mają wpływ na te polityczne decyzje, więc nie jesteśmy bezbronni jako społeczeństwo.

 

A jaki był cel tego, że wystraszono społeczeństwo?

– Moim zdaniem pierwszy cel był taki, żeby zarobić miliardy dolarów najpierw na testach, a potem na ”szczepionkach”, tak jak to było w przypadku świńskiej grypy. Ale nie wykluczam tego, że ta wykreowana pandemia to także trampolina do innych globalnych projektów typu Agenda 2030 [Cele Zrównoważonego Rozwoju 2030]. A zatem służy to też temu, żeby społeczeństwa bardziej kontrolować, jak to ma miejsce w Chinach, by ludzie już tak często nie jeździli samochodami, nie latali samolotami, itd. Chodzi o to, by pod różnymi pretekstami, np. ochrony środowiska czy klimatu ograniczać ludzi w imię ideologii.

 

Powołując się na statystyki, Ordo Medicus przedstawia wstrząsający wykres, z którego wynika, że Polska jest w czołówce pod względem liczby nadmiarowych zgonów. Jakie działania do tego doprowadziły i co z tego wynika?

– Z tych danych wynika, że Polska miała jedną z najgorszych strategii ze wszystkich państw. Biorąc to pod uwagę nie możemy uciec od tego, że ze wszystkich państw najgorzej zarządzaliśmy sztucznie wywołanym kryzysem związanym z tzw. pandemią. Mieliśmy jedną z największych ilości nadmiarowych zgonów w całej Europie i nawet na świecie. Byliśmy i jesteśmy cały czas w niechlubnej czołówce. Dlaczego? Politycy i eksperci rządowi powinni się przyznać, że nasza strategia była jedną z najgorszych na świecie. Nie można twierdzić, że to z powodu covidu, z powodu pandemii, bo były kraje, które praktycznie nie miały nadmiarowych zgonów. No więc dlaczego my nie mieliśmy takiej strategii? Dlaczego nasi politycy nie byli tak mądrzy i niezależni, jak w innych krajach, na przykład w Szwecji, która nie ogłosiła lockdownu? My przyjęliśmy dużo gorszą strategię, co oznacza, że mamy dużo gorszych polityków i gorszych ekspertów. Taki musi być żelazny wniosek.

 

Kliknij na zdjęcie aby powiększyć

 

Co obecnie wiemy na temat skutków ubocznych preparatów genetycznych mRNA, aplikowanych ludziom jako szczepionki przeciw COVID-19?

– Wiemy, że te skutki uboczne są i jest ich dużo. Już nawet minister zdrowia Niemiec Karl Lauterbach, który był bardzo proszczepionkowy, przyznał oficjalnie w wywiadzie dla publicznej telewizji ZDF, że jednak preparaty genetyczne powodują ciężkie urazy.

Zresztą też Instytut Paula Ehrlicha w Niemczech, który jest instytutem rządowym, zanotował 50 tysięcy ciężkich NOP-ów [niepożądanych odczynów poszczepiennych]. Co więcej, oni sami w tym instytucie twierdzą, że tylko 5-10 procent przypadków jest zgłaszanych. Dlatego tę liczbę trzeba odpowiednio pomnożyć i tych ciężkich urazów robi się bardzo dużo. Oczywiście to są dane szacunkowe, ale na pewno ciężkie urazy nie są pojedynczymi przypadkami, jak wciska nam to propaganda. Mówimy o ciężkich skutkach ubocznych, czyli takich, które powodują jakiś uszczerbek na zdrowiu i nawet mogą zakończyć się zgonem.

Tak więc w Niemczech, w publicznej telewizji już się mówi o poważnych odczynach poszczepionkowych. Tymczasem w Polsce jest cisza. A przecież nie może być tak, że w Niemczech występują poważne skutki uboczne, włącznie ze zgonami, a u nas nie ich ma. Nie jesteśmy przecież ulepieni z innej gliny biologicznej niż Niemcy, żeby uzasadnić taki rozdźwięk.

Co prawda w raportach polskich na stronie PZH [Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny] pojawiają się dane dotyczące nawet ciężkich skutków ubocznych, jednak o tym w ogóle się publicznie nie mówi. Oczywiście te dane są bardzo niedoszacowane.

 

W latach 2020-2022, opracował Pan pięć tomów serii „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy”, które poruszały kwestie: bezzasadności ogłoszenia przez WHO pandemii, wadliwych testów PCR na koronawirusa, nieskuteczności masek, zagrożeń związanych preparatami mRNA, etc. Najnowszy piąty tom porusza temat gry gangów i politycznych gangsterów, którzy wpływają na WHO poprzez przemysł. Wygląda na to, że zwykli ludzie – tacy jak my – mają przeciwko sobie potężną machinę globalnych grup interesów. Jak możemy się im przeciwstawić?

– Możemy się temu przeciwstawiać tak jak do tej pory, czyli cały czas ten temat zgłębiać, nie zapominać o nim, nie odpuszczać pomimo iż odczuwamy już zmęczenie materiału. Nieustannie musimy te przekręty wyjaśniać, bo przecież cały czas wychodzą na światło dzienne nowe, krytyczne dane związane np. ze „szczepionkami”. Musimy temat do końca rozpracować i nieustannie mieć rękę na pulsie, ponieważ w WHO nie marnują czasu i planują konkretne rozwiązania, żeby globalnie zarządzać kolejną, fałszywą pandemią.

Tak więc to co możemy z tym zrobić, to jest to, co robiliśmy do tej pory, czyli informować się oraz informować innych. Wbrew pozorom jest to skuteczne, co widać po tym, że polskie społeczeństwo, w porównaniu do innych krajów, tylko mniej więcej w połowie się zaszczepiło (część to symulowane szczepienia). Czyli mimo wszystko te informacje, chociaż nie były dopuszczone w mediach głównego nurtu, to i tak przebiły się do Polaków. A zatem wiedza ma ogromne znaczenie. Zresztą nawet minister Niedzielski powiedział swego czasu, że niektóre ruchy tzw. antyszczepionkowe są sprofesjonalizowane. A zatem oni też dostrzegają duży wpływ antypandemicznych środowisk. Dlatego nie jest prawdą, że wszystkie działania są beznadziejne, skazane na porażkę i nie odnosimy sukcesów.

Oczywiście trzeba też mieć świadomość, że wszystkich nie uratujemy i że będą ludzie, którzy będą wierzyć w przekręty i nic się nie da z tym zrobić. Ale chodzi o to, żeby robić to, co można, a jednocześnie nie chcieć przebijać głową muru, ponieważ tego nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy się jedynie sfrustrować.

 

Czy Pana zdaniem, po tych trzech latach szaleństwa z mniemaną pandemią, można wyciągnąć jakieś pozytywne wnioski na przyszłość? Czy to co się wydarzyło, te wszystkie tragedie i ludzkie dramaty, mogły nas czegoś nauczyć?

– Myślę, że tak. Nauczyło nas to jak reagują ludzie z różnych środowisk, też między innymi katolickich, jak zareagowała hierarchia kościelna i osoby duchowne. Niestety część z nich zawiodła i to również w wymiarze duchowym. Nagle wg (arcy)biskupów najważniejsze dla katolika było zdrowie i życie doczesne, a nie sakramenty i życie wieczne, a z tego wynikło haniebne zamknięcie kościołów i współpraca z władzami pomimo tego, że biskupi i księża mogli się zapoznać z naukowo-medyczną krytyką wykreowanej pandemii i powiedzieć „non possumus”. Zobaczyliśmy, że wielu z tych ludzi można zmanipulować i że pobożność czy bycie wierzącym nie chroni przed fałszywą wiarą w pandemicznego bożka.

Podziały były bardzo dziwne i pokazały, jak kto myśli i czy chce oraz potrafi analizować krytycznie oraz czy jest podatny na propagandę i ulega konformizmowi. Tak więc mogliśmy namacalnie zaobserwować, jakie grupy i konkretni ludzie, również z naszego najbliższego otoczenia, są podatni na ideologię i dają się zmanipulować politykom oraz dużym graczom farmaceutycznym (tzw. pożyteczni idioci) lub są im usłużni z różnych względów.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Piwar

 

DR MARIUSZ BŁOCHOWIAK – fizyk, studiował na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i na Uniwersytecie w Ulm w Niemczech. Studia doktoranckie o specjalności fizyka polimerów odbył w Instytucie Maxa Plancka w Moguncji. Pracował ponad 4 lata w instytucie badawczym SINTEF w Norwegii. Ponad 6 lat był prezesem katolickiego wydawnictwa Monumen. Opracował pięć tomów książki „Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy”. Prezes Fundacji Ordo Medicus – zrzeszenia lekarzy i naukowców na rzecz zdrowia, wolności, prawdy i niezależnej nauki. Przewodniczy apolitycznej, społecznej i niezależnej Komisji śledczej ds. pandemii. Interesuje się relacją wiary i nauki oraz metodologią nauk.

 

www.bibula.com

Pionierzy Tradycjonalizmu katolickiego mieli rację. Arcybiskup Marcel Lefebvre

 Od Wydawcy: Niniejszy artykuł pochodzi z The Remnant Newspaper z 15 marca 1973 roku. Poniżej znajduje się streszczenie wystąpienia, wygłoszonego 7 sierpnia 1972 r. przez Arcybiskupa Marcela Lefebvre na konferencji księży francuskich. Wystąpienie zostało nagrane na taśmie, a następnie przetłumaczone i przepisane.

Na temat tego artykułu z archiwum The Remnant mam ochotę powiedzieć tylko jedno: Rzućcie wszystko, co robicie i przeczytajcie ten artykuł!

Oto słowa mędrca, wybitnego katolika i proroka. I nie zapominajmy: Arcybiskup Lefebvre był Ojcem Soboru Watykańskiego II. Był tam. Wiedział, co się działo. A jego niezwykłe świadectwo z 1972 roku na łamach The Remnant zadaje kłam twierdzeniu, że Sobór Watykański II został w jakiś sposób błędnie zinterpretowany i zawrócony od swojej pierwotnej „szlachetnej” misji.

Michael J. Matt

 

 

Arcybiskup Marcel Lefebvre:

Drodzy Przyjaciele: Poproszono mnie, abym porozmawiał z wami o kapłaństwie, ale wydaje mi się, że nie mogę wyjaśnić sytuacji, w jakiej obecnie się znajdujemy, bez powrotu do Soboru Watykańskiego II.

Powracam do tego tematu, ponieważ uważam, że konieczne jest uważne przestudiowanie dokumentów soborowych, jeśli chcemy odsłonić drzwi, które zostały otwarte dla modernizmu, i podkreślę fakt, że na soborze istniała wyraźna niechęć do dokładnego zdefiniowania omawianych tematów. To właśnie ta niechęć do definiowania, ta odmowa filozoficznego i teologicznego zbadania dyskutowanych kwestii spowodowała, że możemy je jedynie opisać – a nie zdefiniować.

Nie tylko nie zostały one zdefiniowane, ale często w trakcie debat tradycyjne definicje były fałszowane.

Uważam, że właśnie z tego powodu mamy teraz do czynienia z kompletnym systemem, którego nie możemy zaakceptować, ale któremu niezwykle trudno jest się przeciwstawić, ponieważ tradycyjne i prawdziwe definicje nie są już dopuszczane do głosu.

Małżeństwo

Weźmy na przykład temat małżeństwa. Tradycyjna definicja małżeństwa zawsze opierała się na pierwszym celu małżeństwa, którym była prokreacja, a drugim celem była miłość małżeńska. Cóż, członkowie Soboru chcieli zmienić tę definicję i stwierdzić, że nie ma już głównego celu, ale że są dwa cele – prokreacja i miłość małżeńska – są one jednym i tym samym. To kardynał Suenens rozpoczął ten atak na podstawowy cel małżeństwa, a ja wciąż pamiętam kardynała Browna, Generała Dominikanów, który ostrzegał: „Caveatis!”

„Caveatis! Strzeż się! Strzeż się!” oświadczył gwałtownie: „Jeśli przyjmiemy tę definicję, wystąpimy przeciwko całej tradycji Kościoła”. I zacytował kilka tekstów.

Wrażenie było tak wielkie, że kardynał Suenens został poproszony przez samego Ojca Świętego, jak sądzę, o pewną modyfikację użytych przez niego terminów, a nawet o ich zmianę.

To tylko jeden przykład. Widać jednak, że wszystko, co obecnie mówi się na temat małżeństwa, wiąże się z fałszywym poglądem przedstawionym przez kardynała Suenensa, że miłość małżeńska – obecnie nazywana po prostu i znacznie bardziej prymitywnie „seksualnością” – oznacza, że wszystkie działania stają się dozwolone – antykoncepcja lub praktyki w małżeństwie mające na celu zapobieganie spłodzeniu dzieci, w końcu aborcja i tak dalej.

 

Kolegialność i ekumenizm.

Jedna zła definicja i pogrążamy się w całkowitym chaosie.

Lub brak definicji. Często prosiliśmy o definicję „kolegialności”.

Nikt nigdy nie był w stanie zdefiniować kolegialności. Często prosiliśmy o definicję „ekumenizmu”.

Z ust przewodniczących i sekretarzy komisji usłyszeliśmy: „Ale to nie jest Sobór dogmatyczny; nie tworzymy filozoficznych definicji. Jesteśmy Soborem duszpasterskim, mającym służyć zwykłemu człowiekowi z ulicy, z czego wynika, że nie ma sensu tworzyć tutaj definicji, które nie byłyby zrozumiałe”.

Jest jednak absurdem to, że spotkaliśmy się, ale nie potrafiliśmy odpowiednio zdefiniować omawianych terminów.

 

Kościół jako taki

Tym sposobem, również definicja Kościoła została sfałszowana. Sama definicja Kościoła! Istniała niechęć do określenia Kościoła jako koniecznego środka zbawienia; stąd do tekstów soborowych wkradła się niepostrzeżenie idea, że Kościół nie jest już koniecznym środkiem zbawienia, ale użytecznym – jedynie użytecznym – środkiem zbawienia.

W związku z tym, katolicy powinni przeniknąć do ciała ludzkości, która jako całość znajduje się na drodze ku zbawieniu. Katolicy powinni wykonywać swoje zadania, jednocząc się z nią (całą ludzkością) w miłości. To wszystko. Oznacza to zniszczenie całego misyjnego ducha Kościoła u jego korzeni.

 

Uwaga na prozelityzm

Dosłownie, w wyniku tej koncepcji,  został podważony cały projekt misji. Obecnie widzimy wielu misjonarzy, którzy wrócili z misji i odmawiają powrotu. Nowa idea posługi misyjnej  była im wpajana na wszystkich sesjach i spotkaniach.

Delegaci z Francji ostrzegali ich: „Strzeżcie się zwłaszcza prozelityzmu. Powinniście zdać sobie sprawę, że wszystkie religie, które możecie napotkać, mają znaczną wartość i dlatego misjonarze powinni koncentrować się na rozwoju tych krajów, wraz z wynikającym z niego postępem – postępem społecznym”.

Nie ma już prawdziwej ewangelizacji i uświęcenia.

Misjonarze udawali się za granicę, aby ewangelizować i ratować dusze z myślą: „Jakieś dusze zostaną zbawione z powodu mojej misji”. Ci sami misjonarze zastanawiają się teraz: „nie jest już prawdą, że to, czego zawsze nas uczono, że dusze pozostające w grzechu pierworodnym i wszystkich grzechach osobistych z niego wynikających mogą być w niebezpieczeństwie utraty zbawienia i dlatego musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby je ewangelizować”.

Gdybym miał przy sobie pierwszy szkic słynnego tekstu soborowego, który dotyczy Kościoła w świecie, „Gaudium et spes”, przeczytałbym go wam, aby was ostrzec o treści innych projektów na ten sam temat.

Pierwszy projekt był niedopuszczalny. Było tam wyraźnie powiedziane, że cała ludzkość jest zobowiązana do osiągnięcia ostatecznego końca – szczęścia.

Nie ma tam żadnego odniesienia do grzechu pierworodnego, żadnego odniesienia do chrztu, żadnego odniesienia do sakramentów. Jest to rzeczywiście całkowicie nowa koncepcja Kościoła. Kościół jest jedynie użytecznym narzędziem; wierni są nieustannie upominani, że nie mogą uważać się za lepszych od innych ani wierzyć, że tylko oni znają całą prawdę. Podsumowując, katolicy powinni uczynić się użytecznymi dla ludzkości, ale nie mogą wierzyć, że tylko oni posiadają drogę do zbawienia.

W tym duchu napisano „Gaudium et spes”. Zaczyna się od długiego opisu zmian, jakie zaszły w ludzkości. Jest to postulat nieustannie powtarzany dzisiaj, aby uzasadnić proponowane nam zmiany: świat ewoluuje, wszystkie rzeczy ewoluują, czasy się zmieniają, ludzkość się zmienia, ludzkość się rozwija, jej postęp jest ciągły.

Dla autorów dokumentu, jego konsekwencje są oczywiste. Nie możemy już pojmować religii tak jak w przeszłości. Nie możemy wyobrazić sobie relacji religii katolickiej z innymi wyznaniami tak, jak były one pojmowane w przeszłości. Stąd wynika, że wszystkie proponowane koncepcje powinny całkowicie różnić się od koncepcji naszej religii. Zapewniam was, że ponowne przeczytanie tych szkiców byłoby bardzo przydatne dla ujawnienia błędnego myślenia ich kompilatorów.

 

Konferencje biskupów

Jest jeszcze jeden temat, który również powinien zostać zdefiniowany z wielką precyzją, są to Konferencje Biskupów. [Konferencje Episkopatu]

Czym jest Konferencja Biskupów? Co ona reprezentuje? Jakie są jej uprawnienia? Jaki jest cel Konferencji Biskupów?

Właściwie nikt jeszcze nie był w stanie zdefiniować pojęcia Konferencji Biskupów. Sam Papież powiedział, że zakres i uprawnienia Konferencji Biskupów zostaną najlepiej zdefiniowane w działaniu, a skutki będą widoczne w praktyce.

Opierając się na tej teorii, pośpiesznie przystąpili do praktycznych działań, choć nie mieli żadnej definicji ani nie wiedzieli, dokąd zmierzają. Była to sprawa ogromnej wagi. Oczywiste jest, że im liczniejsze stają się te Konferencje Biskupów i im większe są ich prawa, tym mniejsze jest znaczenie samych biskupów. Skutkiem jest to, że rola biskupa, który jest prawdziwą ostoją Kościoła naszego Pana, znika wraz z rozwojem tych zgromadzeń.

 

Nowa Ewangelizacja

To właśnie ma miejsce w obecnej chwili. Wciąż odczuwamy brak definicji. W maju ubiegłego roku spotkałem się z pewnym kardynałem i wyjaśniłem mu, czym się zajmuję. Opisałem seminarium,  jego życie duchowe ukierunkowane szczególnie na pogłębienie teologii Mszy i modlitwy liturgicznej. Powiedział do mnie: „Ależ Monsignor,  jest to dokładne przeciwieństwo tego, czego chcą dzisiaj nasi młodzi księża. Kapłan nie jest już definiowany w kategoriach uświęcenia lub w odniesieniu do Najświętszej Ofiary Mszy, ale w kategoriach ewangelizacji”.

„Jakiej ewangelizacji?” odpowiedziałem. „Jeśli nie jest ona fundamentalnie i zasadniczo związana z Najświętszą Ofiarą Mszy, to jakie znaczenie można w niej znaleźć? Czy jest to ewangelizacja polityczna, społeczna czy humanistyczna? Jakie są podstawy tej ewangelizacji?”

Tak właśnie wygląda obecna sytuacja. To ewangelizacja, a nie uświęcenie, jest teraz w centrum uwagi. Stąd wynika błędna definicja kapłana, a gdy brakuje właściwej definicji, ponosimy wszelkie tego konsekwencje.

 

Nowe Sakramenty

Podobnie jest z Sakramentami.

Wszystkie sakramenty nie są już definiowane tak jak w przeszłości.

Chrzest nie jest już odkupieniem od grzechu pierworodnego, a jedynie sakramentem, który jednoczy człowieka z Bogiem. Nie ma już wzmianki o odpuszczeniu grzechu pierworodnego.

O małżeństwie już rozmawialiśmy.

Msza jest teraz definiowana jako Wieczerza Pańska – zgromadzenie, a nie prawdziwa Ofiara Mszy. Widzimy aż nazbyt wyraźnie wynikające z tego konsekwencje.

Ostatnie Namaszczenie nie jest już sakramentem niedołężnych i chorych; jest teraz sakramentem starców. Nie jest już sakramentem przygotowania do tej ostatniej chwili, która zmywa nasze grzechy przed śmiercią i w ten sposób przygotowuje nas do ostatecznego zjednoczenia z Bogiem.

 

Sakrament Pokuty?

Jestem przekonany, że w następstwie nowego dekretu, definicja Sakramentu Pokuty została naruszona, ponieważ nie może być wyjątku od reguły.

Wyrażenie w nim zawarte jest przeciwieństwem definicji i samej istoty Sakramentu Pokuty, który jest sądem, aktem sądowym. Nie można osądzać bez zbadania sprawy.

Wyrok może być wydany tylko po indywidualnym zbadaniu, jeśli grzechy mają zostać wybaczone lub pozostawione bez rozwiązania.

To nowe podejście, jak mi się wydaje, zakończy się zniszczeniem samej istoty Sakramentu Pokuty i nie ma wątpliwości, że od tej pory będzie się ono szybko rozprzestrzeniać. Spowiednikom będzie o wiele łatwiej powiedzieć ludziom czekającym przy konfesjonale: „Słuchajcie, nie mam czasu wysłuchać waszej spowiedzi. Zrozumcie, że teraz możemy udzielić ogólnego rozgrzeszenia. Udzielamy wam ogólnego rozgrzeszenia”.

Teoretycznie można nadal wyznawać grzechy, jeśli popełniono grzechy ciężkie. Ale z psychologicznego punktu widzenia jest to absurd! Kto pójdzie do spowiedzi, jeśli tym samym dla innych stanie się oczywiste, że jest on w stanie grzechu śmiertelnego? Co więcej, ci, którzy już otrzymali Komunię Świętą i rozgrzeszenie, powiedzą: „Skoro już byłem do  Komunii, to po co mam się spowiadać?”. Sprawa jest naprawdę bardzo poważna. Może okazać się początkiem końca Sakramentu Pokuty.

Jestem przekonany, że to właśnie Sobór leży u podstaw tego wszystkiego, ponieważ znaczna liczba biskupów, zwłaszcza tych wybranych na członków Komisji, była ludźmi wychowanymi w filozofii egzystencjonalistycznej, ale brakowało im wykształcenia w filozofii Św. Tomasza, a zatem nie znali znaczenia definicji. Dla nich nie ma czegoś takiego jak istota – już się jej nie definiuje, lecz wyraża, opisuje – definicja należy do przeszłości.

Ten brak filozofii przejawiał się w całym Soborze i jest, jak sądzę, odpowiedzialny za to, że stał się on zlepkiem dwuznaczności, niedokładności, niejasno wyrażonych uczuć, terminów podatnych na dowolną interpretację i otwierających szeroko wszystkie drzwi.

 

Nowa Msza

Musimy jednak powrócić do Mszy Świętej, głównego przedmiotu troski wszystkich kapłanów. Jak dobrze wyraził to Sobór Trydencki, Msza Święta jest sercem Kościoła.

Atak na Mszę jest atakiem na Kościół, a przez sam ten fakt atakiem na kapłana. To właśnie kapłan, w ostatecznym rozrachunku, jest najbardziej dotknięty tymi wszystkimi reformami, ponieważ znajduje się w samym sercu Kościoła, obarczony obowiązkiem szerzenia wiary i świętości. Ze względu na swój kapłański charakter jest on za to odpowiedzialny.

Kościół ma nade wszystko charakter kapłański.

Tak więc, gdy cokolwiek  dotyka Kościoła, to ksiądz ponosi tego konsekwencje. To właśnie z tego powodu kapłan znajduje się dziś w najbardziej dramatycznej, najtragiczniejszej sytuacji, jaką można sobie wyobrazić. Seminaria pustoszeją, ponieważ zostały porzucone definicja kapłana i prawdziwa koncepcja kapłaństwa.

Przyznaję, że jestem niezdolny, szczerze niezdolny, do założenia seminarium z nową Mszą jako jego fundamentem.

 

Kryzys kapłaństwa

Ponieważ kapłan jest zdefiniowany przez akt Ofiarowania, kapłan nie może być zdefiniowany inaczej niż przez odniesienie do aktu Ofiarowania, ani Ofiarowanie nie może być zdefiniowane bez odniesienia do kapłana. Pojęcia te są ze sobą nierozerwalnie związane przez samą swoją istotę. Dlatego też, jeśli Ofiarowanie już nie istnieje, nie ma kapłana. Co więcej, nie ma już Ofiarowania bez Ofiary, a nie ma już Ofiary, jeśli nie ma już Rzeczywistej Obecności i Transsubstancjacji. Tam, gdzie nie ma Ofiary, tam nie ma Ofiarowania. Co zatem może jeszcze trzymać przy Mszy kapłana lub seminarzystę?

Na czym opiera się jego zapał i pobożność? Co nadaje sens jego nauce w seminarium? Jest to Ofiara Mszy Świętej!

Sądzę, że dotyczyło to nas wszystkich: naszym szczęściem, naszą radością przez cały pobyt w seminarium była myśl o przyjęciu tonsury, święceń niższych, o zbliżeniu się do ołtarza, o staniu się subdiakonem, diakonem, a w końcu kapłanem. Wszystko, aby móc w końcu sprawować Ofiarę Mszy Świętej! To było całe nasze życie, jako seminarzystów!

Teraz poddaje się w wątpliwość Rzeczywistą Obecność w Ofierze Mszy. Jest to tylko „wieczerza”, „posiłek”, uczestnictwo. Zbawiciel jest obecny w taki sam sposób jak my. Ale to nie jest Rzeczywista Obecność naszego Pana w Eucharystii, która jest Obecnością Ofiary, tej samej Ofiary, która cierpiała na Krzyżu. W tym właśnie tkwi przyczyna istnienia seminariów i powołań.  To możliwość składania Ofiary Mszy Świętej, prawdziwej Ofiary Mszy Świętej, sprawia, że warto podjąć trud stania się kapłanem.

Nie warto zostawać księdzem tylko po to, by uczestniczyć w zgromadzeniu, gdzie świeccy mogą niemalże koncelebrować, gdzie wszystko jest otwarte dla świeckich. W tej nowej koncepcji Mszy już nic nie ma. Jest to koncepcja protestancka i prowadzi do protestantyzmu. Z tego powodu nie mogę sobie wyobrazić możliwości stworzenia seminarium z nową Mszą.

Nie można w ten sposób ani zdobyć miłości i lojalności seminarzystów, ani wzbudzać  powołań.

Tutaj, jak widzę, leży podstawowy powód obecnego braku powołań; nie ma już Ofiary Mszy. Bez tej Ofiary nie ma kapłana, ponieważ kapłana nie można zdefiniować poza Ofiarą. Nie ma innych motywów. Dopóki prawdziwa Ofiara Mszy nie zostanie przywrócona w całej swojej boskiej rzeczywistości, nie będzie  seminariów i kandydatów do kapłaństwa.

Powiecie: „Ale są inne obrządki”. Z pewnością istnieją inne obrządki – koptyjski, maronicki, słowiański – istnieje wybór. Ale w każdym z tych katolickich obrządków można znaleźć koncepcję Ofiary, Rzeczywistej Obecności i natury kapłaństwa. Papież mógł rzeczywiście zmienić niektóre obrządki, kładąc być może jeszcze większy nacisk na trzy lub cztery fundamentalne koncepcje Mszy. Zgoda. Można zaakceptować zmianę na lepsze, na  mocniejsze i bardziej wszechstronne potwierdzenie tych fundamentalnych prawd.

Nigdy jednak na ich osłabianie lub tłumienie!

 

Koncelebra

Niedawno powiedziano całkiem słusznie i całkowicie się z tym zgadzam, że koncelebra jest sprzeczna z samym celem Mszy Świętej.

Każdy kapłan został indywidualnie konsekrowany do złożenia Ofiary Mszy, swojej Ofiary, Ofiary, dla której on, jako jednostka został konsekrowany. Nie ma zbiorowego, masowego wyświęcenia wszystkich kapłanów. Każdy z nich był prawdziwie i indywidualnie namaszczony i każdy otrzymał pieczęć, której nie otrzymuje grupa. Jest to sakrament. Jest on przyjmowany indywidualnie. Po to kapłan jest wyświęcony, aby ofiarować święty sakrament Mszy jako jednostka.

Niewątpliwie koncelebra nie ma wartości sumy Mszy odprawionych indywidualnie. Jest to niemożliwe.

Jest tylko jedna Transsubstancjacja, stąd jest tylko jedna Ofiara Mszy. Po co mnożyć Ofiary Mszy, skoro jest tylko jedna Transsubstancjacja? Gdyby ta praktyka miała sens, oznaczałoby to, że na świecie była tylko jedna Msza, od czasów naszego Pana. Mnożenie Mszy jest bezużyteczne, jeśli koncelebracja przez dziesięciu kapłanów jest odpowiednikiem dziesięciu oddzielnych Mszy. To nieprawda, całkowita nieprawda. Dlaczego musimy odprawiać trzy Msze w Boże Narodzenie i we Wszystkich Świętych? Byłaby to bezsensowna praktyka.

Kościół potrzebuje tego zwielokrotnienia Ofiar Mszy, zarówno dla realizacji Ofiary na Krzyżu, jak i dla wszystkich innych celów Mszy – uwielbienia, dziękczynienia, przebłagania i modlitwy o łaskę. Wszystkie nowości pokazują brak teologii i brak definicji terminów.

 

Celibat

Z tego punktu widzenia jestem wdzięczny Opatowi Deenowi za jego traktat na temat „Celibatu kapłańskiego”, pokazujący, że celibat był praktykowany od najwcześniejszych czasów. Nieprawdą jest bowiem twierdzenie, że celibat został narzucony kilka wieków później niż początek ery chrześcijańskiej. Myślę, że istnieje tutaj słabość w logice teologicznej. Celibat nie jest wymagany od kapłana wyłącznie w celu ułatwienia jego apostolatu i uczynienia go bardziej dostępnym dla wiernych. To był dodatkowy powód, ale nie podstawowy.

Myślę, że ksiądz może być porównywany do Najświętszej Maryi Panny. Dlaczego Najświętsza Maryja Panna jest dziewicą? Z powodu Jej Boskiego macierzyństwa, ponieważ jest Matką naszego Pana. Tak ściśle zjednoczyła się ze Słowem Bożym, z samym Bogiem, że jest rzeczą naturalną, iż powinna być dziewicą. Zasadniczo, kapłan odtwarza również to, do czego została wybrana Maryja Dziewica. Najświętsza Maryja Panna przez swoje „Fiat”, sprowadziła naszego Pana na ziemię w swoim łonie. Poprzez słowo, które wypowiada, kapłan również sprowadza naszego Pana na ziemię w Świętej Eucharystii. Kapłan jest tak ściśle z Nim zjednoczony i ma taką władzę nad Nim, że jest rzeczą oczywistą, że powinien być dziewicą!

Tam, gdzie istnieją wyjątki, dzieje się tak dlatego, że Kościół je z bólem dopuszcza. Tak się dzieje na przykład na Bliskim Wschodzie. Żonaci księża jednak nie mogą zajmować tam wysokich stanowisk w diecezji. Biskupi nie mogą się żenić. Wyjątki są jedynie tolerowane.

Jest jednak stosowne – niemal niezbędne – aby pod pewnymi względami i do pewnego stopnia kapłan był dziewicą. To on bowiem wypowiada słowa konsekracji. Na tym polega funkcja, wielka tajemnica kapłana – jednocześnie jego wielkość i pokora. Wobec Najwyższego  Kapłana, Najwyższego Zwierzchnika, Naszego Pana Jezusa Chrystusa, kapłan jest niczym. To Chrystus jest Kapłanem, On jest Ofiarą. To On się ofiarowuje, kapłan, oczywiście, jest tylko Jego sługą.

Jako taki musi uniżyć się przed Naszym Panem, ale w tym tkwi cała jego wielkość, wielkość kapłaństwa. Powinien zawsze o tym rozmyślać. Nigdy nie zdołamy zgłębić wielkiej Tajemnicy Mszy Świętej!

W niej żyje Tajemnica Wiary. To właśnie ona, a nie Tajemnica Jezusa, stoi przed nami na końcu świata.

Przyjście naszego Pana nie powinno być nam przedstawiane („i powtórnie przyjdzie”), gdy wielka tajemnica naszej wiary właśnie została ponownie wprowadzona w życie. Dlaczego miałoby tak być? Słowa „Tajemnica Wiary” zostały wprowadzone właśnie w celu podkreślenia Tajemnicy Słowa, które stało się Ciałem podczas słów Konsekracji.

Poproszono mnie o zasugerowanie tematów do medytacji, a raczej do waszego uświęcenia. Jest jeden szczególny temat – nasze podobieństwo do Najświętszej Maryi Panny. Najświętsza Maryja Panna nie jest kapłanem, ale jest matką kapłana – jest tak blisko kapłana, jak to tylko możliwe.

Nie może być większego podobieństwa między Matką Jezusa a kapłanem, ponieważ oboje sprowadzają Pana Jezusa Chrystusa na ziemię, oboje dają światu Pana Jezusa Chrystusa; dlatego są dziewicami. Wierzę, że jest to temat medytacji, który może nam pomóc we wszystkich naszych trudnościach i zmaganiach.

 

Komunia na rękę

Nasza Ofiara Mszy musi być prawdziwą Ofiarą, jeśli chcemy zachować naszą świętość kapłańską.

Jeśli nasza Ofiara Mszy jest w jakikolwiek sposób pomniejszana, tracimy źródło naszej kapłańskiej świętości.

Obecna sytuacja z Mszą Świętą jest bardzo poważnym problemem dla Kościoła Świętego. Wierzę, że jeśli diecezje, seminaria i organizacje charytatywne zostały dziś dotknięte jałowością, to dlatego, że ostatnie odstępstwa ściągnęły na nie przekleństwo samego Boga. Wszystkie próby odzyskania tego, co zostało utracone, reorganizacji, rekonstrukcji i odbudowy – wszystko to stało się jałowe, pozbawione prawdziwego źródła świętości, jakim jest Najświętsza Ofiara Mszy Świętej. Sprofanowana, nie daje już łaski, nie przekazuje łaski. Ilu obecnie widzimy kapłanów, którzy nadal odprawiają Mszę, gdy nie ma zgromadzenia? W pojedynkę nie odprawiają już Mszy. Zdarza się to zbyt często, nawet wśród naszych wspólnot zakonnych.

Zastanówmy się również nad rozmaitymi formami świętokradztwa, do których prowadzi obecna pogarda dla Rzeczywistej Obecności naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. To Sobór Trydencki ogłosił, że Nasz Pan jest obecny w najmniejszych cząstkach Najświętszej Eucharystii. Na czym więc polega brak czci u tych, którzy wciąż trzymają w rękach fragmenty Hostii, a następnie wracają na swoje miejsca bez oczyszczenia rąk?

Kiedy używana jest patena, zawsze pozostaje na niej kilka fragmentów, nawet jeśli nie ma wielu osób przyjmujących Komunię. Świadczy to o tym, że fragmenty Hostii pozostają w rękach wiernych, a taki brak czci dla Obecności naszego Pana jest równoznaczny ze świętokradztwem. Św. Tomasz przywołuje przyjmowanie Eucharystii do rąk świeckich jako przykład świętokradztwa.

Co prawda, praktyka ta jest obecnie dozwolona, ale znaczenie orzeczenia Kościoła zakazującego jej, polegało na tym, aby wiara wielu wiernych, zwłaszcza dzieci, nie została zachwiana. Jak w tej sytuacji dzieci mogą naprawdę zachować wiarę w Rzeczywistą Obecność? Jak mogą nadal szanować księdza, który przestał szanować samego siebie? Jak mogą zrozumieć istotę Ofiary Mszy, skoro nawet nie ma już krucyfiksu na ołtarzach? Jej całe znaczenie zostało zniszczone.

 

Nowy Brewiarz

Zbliżam się do końca. Nie chciałbym nadwyrężać waszej cierpliwości. Wierzę, że oprócz pragnienia zachowania Mszy Świętej w nienaruszonym stanie, powinniśmy starać się zachować nasz Brewiarz. Jego definicja również została zmieniona. W przedmowie do tej słynnej „Liturgii Godzin” stwierdza się, że od teraz modlitwy te mają zostać zmodyfikowane tak, aby od czasu do czasu świeccy mogli odmawiać brewiarz wraz z kapłanem. Jest to fałszowanie samego znaczenia Brewiarza. Brewiarz jest modlitwą kapłana. Tylko kapłan jest zobowiązany, pod groźbą grzechu śmiertelnego, do odmawiania godzin brewiarzowych.

Świeccy nie są do tego zobowiązani. Kapłan jest człowiekiem Bożym; jest człowiekiem modlitwy, więc brewiarz jest wkładany w jego ręce, aby mógł modlić się przez cały dzień, czynić akty dziękczynienia i chwalić Boga, w pewien sposób kontynuując swoją Mszę.

Nagle ogłoszono: „Nie, nie, nie! Wszystko się zmieniło! Modlitwy kapłana są modlitwami zaprojektowanymi tak, aby od czasu do czasu mógł je odmawiać ze świeckimi”.

To całkowita iluzja! Przecież ludzie nie mają czasu na odmawianie tych modlitw z księżmi. Takie stwierdzenia mogą wypowiadać tylko ci, którzy nigdy nie poznali posługi duszpasterskiej w praktyce.

Oczywiście można czasem odmówić wieczorne modlitwy ze świeckimi. Ale nie do pomyślenia jest, aby oni odmawiali te wszystkie modlitwy, te wszystkie niezrozumiałe Psalmy! Jeśli chcecie odmawiać wieczorne modlitwy z wiernymi, dobrze by było, gdybyście wybrali bardzo proste modlitwy, takie, które oni rozumieją. W przeciwnym razie, niech to będzie łacina, prawdziwa łacina, piękna łacina, śpiewana tak, jak podczas komplety. Ludzie łączą się w śpiewie, w melodii, a ich dusze są podniesione na duchu.

Musimy zachować nasz Brewiarz! Zapewniam was, że jest to bardzo ważne. Im bardziej zbliżamy się do porzucenia naszego Brewiarza, tym bardziej oddalamy się od źródeł łaski uświęcającej. Dziś powrócono do starego Psałterza, zmodyfikowanego jedynie przez poprawki dokonane przez Opactwo Św. Hieronima. Stało się to na życzenie papieża Jana XXIII. Nie podobał mu się nowy Psałterz. Powiedział to otwarcie Centralnej Komisji przed Soborem. Powiedział do wszystkich, którzy tam byli: „Och, nie jestem zwolennikiem nowego Psałterza”.

On kochał stary Psałterz. Wygląda na to, że w nowym Brewiarzu przyjęto stary Psałterz, zmodyfikowany w wyniku badań podjętych przez mnichów Św. Hieronima. Pokazuje to, że dziś wciąż możliwy jest powrót do zdrowych decyzji z przeszłości.

 

Destrukcja liturgii

Słyszałem pogłoski, że Kongregacja Świętej Liturgii przygotowuje kolejny nowy dekret w sprawie Mszy Świętej. Kapłan będzie mógł robić, co mu się podoba, z wyjątkiem słów konsekracji, które jednak też zostały zmienione! W ten sposób zmiana będzie kompletna. Nowy dekret będzie zawierał kilka nowych wskazówek dotyczących tworzenia nowych kanonów. Każdy może stworzyć swój własny Kanon (tak zwany), dostosowany do jego konkretnej kongregacji.

Widać, co chcą osiągnąć!

Błędem byłoby dać się porwać prądowi, który prowadzi jedynie do całkowitego i zupełnego zniszczenia Najświętszej Ofiary. Nie wiem, co myślą o tym biskupi. Czy będą zadowoleni z tej nowej reformy, jeśli kiedykolwiek ujrzy ona światło dzienne? Zbliżamy się do końca jakiejkolwiek koncepcji liturgii.

Liturgia bez zasad przestaje być liturgią. Dlatego musimy trwać przy naszym przedsoborowym stanowisku i nie bać się podtrzymywać tradycji dwóch tysięcy lat. Tego nie można nazwać nieposłuszeństwem.

Według jakiego kryterium powinniśmy decydować, czy Magisterium zwyczajne jest, czy też nie jest nieomylne? Według wierności Tradycji…? W zakresie, w jakim Sobór powraca do Tradycji, musimy się dostosować, ponieważ należy to do zwyczajnego Magisterium, ale tam, gdzie jakiś zabieg jest nowy i niezgodny z Tradycją, istnieje większa swoboda wyboru… Nie możemy dać się wciągnąć w nurt modernizmu, który może zagrozić naszej własnej wierze i nieświadomie zmienić nas w protestantów.

To bardzo poważna sprawa, ale to właśnie dzieje się z naszymi biednymi wiernymi, którzy, nie zdając sobie z tego sprawy, są wciągani w nowy protestantyzm, „neomodernizm”, jak nazwał to sam Ojciec Święty. Dzieje się tak również w przypadku wielu kapłanów. Dziękujmy zatem Bogu za łaskę jasnego widzenia pośród tych wszystkich kłopotów w Kościele. I obyśmy pozostali zjednoczeni w modlitwie, zjednoczeni w wysiłku i zjednoczeni w naszych przedsięwzięciach.

Pan Bóg nad tym czuwa! Dlatego nigdy nie możemy tracić odwagi. Pan Bóg wciąż czuwa nad swoim Kościołem. Naszym zadaniem jest działać tak, aby mógł On bezpiecznie przetrwać obecne ciężkie próby!

Arcybiskup Marcel Lefebvre

Tłum. Sławomir Soja

Źródło: The Remnant

“Ekskomunika” z perspektywy czasu

W dniu 16 marca tego roku, ks. Edward MacDonald, faktyczny przywódca Katolickiego Ruchu Oporu w Australii i Nowej Zelandii, napisał dla swoich wiernych doskonały artykuł na temat tak zwanej „ekskomuniki” czterech biskupów konsekrowanych przez Arcybiskupa Lefebvre 30 czerwca 1988 roku w Econe w Szwajcarii.

Artykuł pokazuje wyraźnie jak moderniści w Rzymie przechytrzyli następców Arcybiskupa stojących na czele FSSPX, a w efekcie sparaliżowali obronę prawdziwej Wiary Katolickiej przez Bractwo, dopóki nie będzie ono gotowe powrócić w czynach, a nie tylko w słowach, do tego, co czynił Arcybiskup, tj. do wyraźnego stawiania całości ponad fałszywym „posłuszeństwem”.

Przy każdej dyskusji na temat porozumienia między FSSPX a Rzymem, kluczowym pytaniem było zawsze: kto odtąd będzie wyznaczał biskupów FSSPX? Historia Kościoła Katolickiego jest bowiem pełna przykładów walki pomiędzy przyjaciółmi i wrogami Boga, czyli odpowiednio Kościołem i państwem, o kontrolę nad mianowaniem katolickich biskupów. Ponieważ Kościół Katolicki jest monarchią, a nie nowoczesną „demokracją”, to biskupi są twórcami katolickiego ludu, a nie lud tworzy biskupów.

Zarówno arcybiskup Lefebvre jak i kardynał Ratzinger dobrze to rozumieli, gdy spotkali się w 1988 roku w pobliżu Rzymu, by negocjować porozumienie. Przebiegły kardynał niemalże odebrał Arcybiskupowi kontrolę nad mianowaniem biskupów FSSPX w Protokole (szkicu porozumienia) podpisanym przez nich w dniu 5 maja, ale dzięki Bożej łasce Arcybiskup zdał sobie sprawę, że to zagraża Wierze, w dniu 6 maja wycofał swój podpis i w asyście biskupa de Castro Mayera konsekrował 30 czerwca 1988 roku czterech swoich księży na biskupów w ramach „Operacji Przeżycie”.

Oświadczył, że nie łamie żadnego prawa kościelnego: „Jesteśmy przekonani, że wszystkie te oskarżenia lub kary, których możemy być obiektem, są nieważne, absolutnie nieważne i nie będziemy brać ich pod uwagę”. FSSPX wyjaśniło, dlaczego Arcybiskup miał rację w broszurze: „Ani schizmatyk, ani ekskomunikowany”.

Jednak około 20 lat później biskup Fellay uznał, że te nieważne „ekskomuniki” powinny być w końcu potraktowane poważnie, ponieważ czuł się on tak, jakby był poza widzialnym Kościołem. Co do kardynała Ratzingera, nigdy nie przyznał, że arcybiskup Lefebvre wygrał w 1988 roku, więc teraz jako papież Benedykt nadal był zdecydowany na kontrolowanie nominacji biskupów FSSPX. Jednym z warunków wstępnych przyjęcia Bractwa na łono widzialnego Kościoła było zniesienie przez papieża Benedykta „ekskomuniki” z czterech biskupów FSSPX. Bractwo modlił się o to i cieszyło, kiedy „ekskomunika” została rzeczywiście „zdjęta” przez papieża. Nierozważnie FSSPX wyraziło wdzięczność papieżowi za jego dobrą wolę i hojność.

Jednak do roku 2023 Bractwo zwielokrotniło swoje więzi z „Kościołem widzialnym”. Jego biskupi są starsi, a zdrowie niektórych z nich uległo pogorszeniu. Wierni zastanawiają się, dlaczego nie ma nowych biskupów? Dzieje się tak dlatego, że FSSPX zapędziło się w kozi róg. Prosząc o zniesienie nieważnych „ekskomunik”, Bractwo w dorozumiany sposób uznało, że są one rzeczywiste i w dorozumiany sposób zobowiązało się, że nigdy więcej nie będzie konsekrować biskupów bez zgody Rzymu, jak to uczynił Arcybiskup w 1988 roku. To byłoby przecież wyrazem wielkiej „niewdzięczności” wobec papieża Benedykta, i zasługiwaliby na ponowną ekskomunikę.

Za swojego życia Arcybiskup Lefebvre wygrywał bitwy z Rzymem, ale jego następcy, pozbawieni przejrzystej wiary i głębokiego zrozumienia, czym jest zdrada modernizmu, nie byli takimi wojownikami jak on i nie widzieli jak (obiektywne) podstępy sprytnego Benedykta/Ratzingera odebrały im wpływ na nominacje przyszłych biskupów, co w efekcie sparaliżowało FSSPX.

I oto Franciszek lub jego następca wybierze następnego biskupa lub biskupów Bractwa, a ci uformują kapłanów i wiernych tak, by ostatecznie włączyć ich do Kościoła soborowego. Prawdopodobnie pojawi się tylko szept protestu, ponieważ wierni FSSPX są cały czas coraz bardziej słodziutko wabieni do uwierzenia w „odnowiony” katolicyzm Vaticanum II.

*                    *                    *

Jest takie stare angielskie powiedzenie oznaczające próbę zrobienia dwóch rzeczy naraz, których nie da się zrobić – „Biegać z zającem i polować z ogarami”. Można albo uciekać razem z tym, na kogo polują, albo polować na niego, ale nie można robić obu rzeczy naraz. Inne powiedzenie opisujące tę samą rzeczywistość brzmi: „Nie możesz mieć ciastka i zjeść go”. Jeśli zjesz ciastko, to nie będziesz go już miał. Jeśli chcesz je mieć, nie wolno ci go jeść. I jeszcze inne powiedzenie: „Nie można mieć wszystkiego jednocześnie”. Albo kobiety będą miały swoją własną karierę, albo będą miały dzieci, lub będą miały tylko po połowie każdego: karierę wypełnioną tęsknotą za dziećmi. W realnym życiu musimy wybierać, a nie być „ni psem, ni wydrą”.

Arcybiskup Lefebvre stanął w Kościele katolickim w 1988 roku przed trudnym wyborem: jak to ujął, albo „Operacja Przeżycia” polegająca na wyświęceniu czterech spośród jego księży na biskupów, aby zapewnić przetrwanie Bractwu Kapłańskiemu św. Piusa X, by bronić pełni prawdziwej Wiary przed fałszywym Autorytetem, który bez precedensu w całej historii Kościoła postawił sobie za cel zniszczenie tej Wiary. Albo „Operacja Samobójstwa”, poprzez którą pozostawiłby swoje Bractwo bez własnych biskupów, ostatecznie zdając się na łaskę niszczycieli, którzy chcieli zniszczyć prawdziwą Wiarę, doktrynę, Mszę i kapłaństwo.

Stojąc przed takim wyborem, nie starał się on robić dwóch przeciwstawnych rzeczy naraz. Bez cienia kompromisu wybrał konsekrację kilku biskupów dla Tradycji, a owocem jego wyboru było przetrwanie, jak mogliśmy się przekonać, katolickiej Wiary, doktryny, Mszy i kapłaństwa. Oczywiście fałszywy Autorytet „ekskomunikował” go, ale on nie zwracał na to żadnej uwagi. Wiedział bowiem, że każda tego rodzaju kara była tak samo nieważna i nieobowiązująca, jak jej autorzy, tak długo jak rujnują oni Wiarę.

Kiedy podjął tę decyzję, był całkowicie osamotniony, a podczas ceremonii konsekracji towarzyszył mu tylko jeden współbrat w biskupstwie, biskup de Castro Mayer z Brazylii. Trzeba przyznać, że większość księży Bractwa poszła wówczas bez wahania za Arcybiskupem i była z tego dumna. Owocem jego wyboru Prawdy, trwania przy nim i nie pójścia na najmniejszy kompromis aż do śmierci, która nastąpiła niecałe trzy lata później, było to, że przez następne 20 lat Bractwo przeżywało swoje najbardziej owocne lata, dając całemu katolickiemu światu żywy dowód na to, że Tradycja katolicka nie jest ani martwa, ani przestarzała.

Stopniowo coraz więcej katolików uświadamiało sobie, że zostali oszukani przez Vaticanum II i jego mistrzowskich arcyłotrów. Niestety, około 20 lat po sakrach, przywódcy Bractwa stracili zrozumienie tego, co było motywacją i osiągnięciem Arcybiskupa, a mianowicie obrona zdradzanej Wiary. Przez kolejne 15 lat szukali oficjalnej aprobaty ze strony pozbawionych wiary kościelnych urzędników, którzy bardziej niż kiedykolwiek starają się zniszczyć Wiarę, na przykład poprzez pogaństwo Pachamamy czy też „synodalizm” w niemieckim stylu.

Jest jednak cały czas pewien promyk nadziei dla Bractwa, że mogłoby ono powrócić do ducha swojego Założyciela, wielkiego Arcybiskupa Lefebvre. W dniu 18 kwietnia Przełożony Generalny FSSPX ks. Dawid Pagliarani zorganizował spotkanie on-line przełożonych Bractwa na całym świecie, aby przekazać im głównie dwie rzeczy.

Po pierwsze, powinni zacząć przygotowywać swych wiernych w przeoratach i w seminariach na wieść o konsekracji nowych biskupów w Bractwie. Z oficjalną zgodą Rzymu czy bez niej? To jest pytanie. Jeśli sakra nastąpiłaby z aprobatą Rzymu, to jest bardzo prawdopodobne, że jest to jakaś pułapka. Jeśli bez aprobaty, to raczej jest to dobry znak, że księża z FSSPX odzyskują wiarę swojego Założyciela.

I po drugie, ks. Pagliarani przekazał, że nowy watykański dokument dotyczący synodalnego projektu przyszłości Kościoła deklaruje, że „hierarchiczne struktury Kościoła muszą zostać zdemontowane.” Innymi słowy, struktura Kościoła musi zostać zlikwidowana, co oznacza likwidację samego Kościoła. I taki był cel Vaticanum II od początku, co widziały jasne umysły, takie jak ten Arcybiskupa.

Czy jego Bractwo zaczyna widzieć wyraźniej? Czy też jest po raz kolejny zwodzone? To jeszcze nie jest jasne. Ale na pewno wielka wojna między przyjaciółmi i wrogami Boga trwa, dokładnie taka sama na przestrzeni wieków. Musimy modlić się żarliwie na Różańcu, musimy kochać Prawdę i mówić ją, bez względu na wszystko.

Kyrie eleison.

+Biskup Ryszard Williamson

Za: Non Possumus – Katolicki Ruch Oporu – Komentarze Eleison Jego Ekscelencji Księdza Biskupa Ryszarda Williamsona | https://fsspxr.wordpress.com/komentarze-eleison/
https://www.bibula.com

Kto stoi za wojną na Ukrainie?

Zwięzła praca amerykańskiego autora, polecana m.in. przez prof. Johna Mearsheimera i Johna Matlocka. Abelow pisze, że USA i Zachód w ciągu trzech ostatnich dekad usilnie „pracowały” nad tym, by do tej wojny doszło. Co zrobiły?:

 

* Rozszerzyły NATO o ponad tysiąc mil na wschód, zbliżając się do granic Rosji, łamiąc deklaracje wcześniej udzielone Moskwie.

* Wycofały się jednostronnie z traktatu o antybalistycznych pociskach rakietowych i umieściły systemy wyrzutni antybalistycznych w nowo przyłączonych krajach NATO. Wyrzutnie te mogą również pomieścić i wystrzelić ofensywną broń jądrową na Rosję, jak choćby pociski Tomahawk uzbrojone w głowice nuklearne.

* Pomagały w przygotowaniu i mogły bezpośrednio podżegać do zbrojnego, skrajnie prawicowego zamachu stanu na Ukrainie, Ten przewrót zastąpił demokratycznie wybranego, prorosyjskiego przywódcę nie wybranym, pro-zachodnim rządem.

* Przeprowadziły niezliczone ćwiczenia wojskowe NATO w pobliżu granicy z Rosją. Obejmowały one m.in. ćwiczenia rakietowe z ostrzałem na żywo, których celem była symulacja ataków na systemy obrony powietrznej w Rosji.

* Naciskały, bez żadnej pilnej strategicznej potrzeby na to, żeby Ukraina stała się członkiem NATO, lekceważąc zagrożenie, jakie taki ruch stanowiłby dla Rosji. Następnie odmówiły rezygnacji z tej polityki, nawet jeśli mogło to zapobiec wojnie.

* Jednostronnie wycofały się z traktatu o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych krótkiego i średniego zasięgu (Traktat INF), zmniejszając rosyjskie poczucie bezpieczeństwa w zakresie ataku rakietowego ze strony USA.

* Zbroiły i szkoliły armię ukraińską w ramach umów dwustronnych i prowadziły regularne, wspólne ćwiczenia wojskowe na terenie Ukrainy. Celem było wytworzenie interoperacyjności wojskowej na poziomie NATO, nawet przed formalnym przyjęciem Ukrainy do Sojuszu.

* Doprowadziły ukraińskich przywódców do przyjęcia bezkompromisowego stanowiska wobec Rosji, co jeszcze bardziej zaostrzyło zagrożenie dla Rosji i postawiło Ukrainę na drodze rosyjskiego uderzenia militarnego.
W konkluzji Abelow pisze:

„Niezależnie od jednoznacznej porażki polityki Zachodu wobec Rosji i Ukrainy, osoby odpowiedzialne za dziesięciolecia prowokacyjnych działań USA i NATO powtarzają te same błędy, twierdząc, że inwazja Rosji na Ukrainę dowodzi, że mieli rację. Decydenci ci uważają, że prawdziwą przyczyną inwazji Rosji jest to, że Stany Zjednoczone zbyt słabo na nią naciskały. Bardziej wiarygodne wyjaśnienie formułują jednak liczni amerykańscy eksperci, którzy przewidywali, że rozszerzenie NATO doprowadzi do katastrofy. To ich prognozy sprawdzają się w straszny sposób.

W rzeczywistości, gdy rozpoczęła się ekspansja NATO do granic Rosji, George Kennan ostrzegał, że decyzja NATO była samospełniającą się przepowiednią. Wskazywał, że ekspansja doprowadzi USA do wojny z Rosją. Kennan przewidywał, że, gdy tylko to nastąpi, zwolennicy ekspansji powiedzą, że to dowód na to, iż inherentny rosyjski militaryzm był tego przyczyną. Kennan stwierdził: „Oczy-

wiście, Rosja zareaguje źle, a wtedy (zwolennicy ekspansji) powiedzą, że zawsze mówiliśmy wam, że tacy właśnie są Rosjanie”. Przewidywania Kennana były więc podwójnie słuszne. Po pierwsze, co do rosyjskich reakcji na rozszerzenie NATO; po drugie, co do samousprawiedliwiającej się odpowiedzi tych zachodnich jastrzębi politycznych, którzy znaleźli po niewłaściwej stronie lustra.

W amerykańskich mediach nie dyskutuje się o tych sprawach. Oglądając telewizję i czytając gazety, można odnieść wrażenie, że nie pojawiły się głosy wyrażające obawy wobec rozszerzenia NATO, jeśli już, to były to wypowiedzi marginalne. Chociaż rola Stanów Zjednoczonych i państw NATO w wywołaniu kryzysu na Ukrainie jest oczywista, wielu Amerykanów i Europejczyków ogarnęła „gorączka wojny zastępczej”. Nie dostrzegając szerokiego kontekstu politycznego, zostali zaabsorbowani codziennymi sprawozdaniami z frontu, są napędzani rzekomo słusznym gniewem i przekonaniem, że najlepszą polityką jest wysyłanie coraz więcej broni na Ukrainę, aż do czasu, gdy Putin się podda.

W świetle podżegania tej wojennej gorączki nie powinno dziwić, że ci nieliczni amerykańscy przywódcy, którzy posiadają rzadko występujące razem: jasność umysłu i odwagę, wymaganą tu szczególnie, by publicznie wypowiadać się na temat tła wojny na Ukrainie, zostali nazwani zdrajcami. W rzeczywistości są oni patriotami. Nie chcą brać udziału w zabawie pt. „Mój kraj jest zawsze niewinny”. Uznają niewygodne fakty historyczne za to, czym są w rzeczywistości i próbują uniknąć powtarzania tych samych błędów w przyszłości. Chcą dostrzec wpływ tych faktów na teraźniejszość, zwłaszcza po to, by ograniczyć śmierć i zniszczenie na Ukrainie i jednocześnie zmniejszyć szansę na apokaliptyczną konfrontację nuklearną między Rosją a Zachodem.

Patrząc na sytuację z obecnej perspektywy, John Mearsheimer napisał:

„(Znajdujemy się) w niezwykle niebezpiecznej sytuacji, a polityka Zachodu pogłębia te zagrożenia. Dla rosyjskich przywódców, to co dzieje się na Ukrainie nie ma wiele wspólnego z udaremnieniem ich imperialnych ambicji; muszą poradzić sobie z tym, co uważają za bezpośrednie zagrożenie dla przyszłości Rosji. Putin mógł źle ocenić rosyjskie możliwości militarne, skuteczność ukraińskiego oporu oraz zakres i szybkość reakcji Zachodu, ale nigdy nie należy lekceważyć tego, jak bezwzględne mogą być wielkie mocarstwa. Mocarstwa mogą być bezwzględne, gdy sądzą, że znajdują się w trudnej sytuacji. Ameryka i jej sojusznicy jednak nie odpuszczają, licząc na upokarzającą porażkę Putina, a może nawet jego usunięcie. Zwiększają pomoc dla Ukrainy, a jednocześnie używają sankcji gospodarczych, aby zadać ogromny cios Rosji. Kroki te Putin postrzega jako do złudzenia „przypominające wypowiedzenie wojny”.

Benjamin Abelow, „Jak zachód wywołał wojnę na Ukrainie? W jaki sposób polityka USA i NATO doprowadziła do politycznego kryzysu, wojny i ryzyka konfrontacji nuklearnej”. (przełożył Michał Krupa), Wektory, Wrocław 2023, ss. 83

Myśl Polska, nr 15-16 (9-16.04.2023)

Za: Mysl Polska – myslpolska.info (4-04-2023) | https://myslpolska.info/2023/04/04/kto-stoi-za-wojna-na-ukrainie/

 

Modlitwa Wielkopiątkowa – Jan Vennari

Zaledwie siedem miesięcy po ogłoszeniu motu proprio o Mszy trydenckiej Benedykt XVI usunął z mszału tradycyjną wielkopiątkową modlitwę za żydów i zastąpił ją nową wersją.

 

Manipulowanie przy modlitwach Wielkiego Piątku napełnia mnie głębokim smutkiem. Dlaczego poświęcono tę starożytną i czcigodną modlitwę? Skoro św. Teresa mówiła, że oddałaby życie za jedną jedyną rubrykę Mszy, czy nie powinniśmy ubolewać nad próbą zniesienia modlitwy liturgicznej uświęconej przez wielowiekowe jej używanie? Czy powinniśmy tak łatwo zaakceptować porzucenie kolejnego elementu naszego świętego dziedzictwa?

Wśród ilustracji możemy zobaczyć fotokopię modlitwy wielkopiątkowej z mszału wydanego w 1558 r. Mszał ten, opublikowany dwanaście lat przed ogłoszeniem przez św. Piusa V bulli Quo primum, zawiera dokładnie tę samą modlitwę za żydów, jaka używana była przez całe stulecia do czasu Jana XXIII1.

Tradycyjna modlitwa wielkopiątkowa za żydów ma starożytny rodowód. Jest częścią naszego katolickiego dziedzictwa, sięgającego co najmniej 700 lat, a prawdopodobnie czasów znacznie odleglejszych. Odmawiała ją św. Joanna d’Arc, św. Bernardyn ze Sienny, św. Karol Boromeusz, ojcowie Soboru Trydenckiego i św. Joanna Franciszka de Chantal. Odmawiał ją św. Ignacy Loyola, św. Alfons Liguori, św. Józef z Kupertynu, św. Jan Vianney, św. Teresa z Lisieux, ojcowie I Soboru Watykańskiego i św. Pius X.

W czasach bardziej normalnych niż nasze członkowie hierarchii uważali tę czcigodną modlitwę za nietykalną, za świętą. Na przykład za pontyfikatu Piusa XI grupa katolicka o nazwie Amici Israel wysunęła postulat, by z modlitwy wielkopiątkowej za żydów usunięte zostało słowo perfidis (‘wiarołomnych’), ponieważ żydzi twierdzili, że ma ono wydźwięk antysemicki. Jednak kard. Merry del Val, sekretarz Świętego Oficjum, zdecydowanie odmówił. Jak wyjaśnił, liturgia Wielkiego Tygodnia sięga „godnej szacunku starożytności”, co wyklucza wszelkie jej zmiany. Święte Oficjum wydało orzeczenie: Nihil esse innovandum – nie należy nic zmieniać2. Pius XI zatwierdził tę decyzję i uzupełnił ją licznymi wyjaśnieniami. Wnioskodawcy z Amici Israel zostali zobligowani do porzucenia swego celu i ostatecznie stowarzyszenie zostało rozwiązane3.

Jednakże przez ostatnich 40 lat, pod wpływem żądzy zmian i nowości, która jest cechą charakterystyczną ery Vaticanum II, nawet dobrzy katolicy zatracili zmysł świętości i nietykalności katolickiej liturgii. Utraciliśmy szacunek dla naszych świętych obrzędów, które są integralną częścią wiary naszych przodków. Od czasu soboru nieustanne aggiornamento stało się w tak wielkim stopniu elementem katolickiego życia, że obecnie nawet ludzie pozostający na szczytach hierarchii ulegli mrzonce, iż problemy w Kościele można rozwiązywać drogą kolejnych zmian w liturgii.

 

Kontrowersje wokół modlitwy wielkopiątkowej

Natychmiast po ogłoszeniu motu proprio o Mszy trydenckiej (a również kilka tygodni przed jego ogłoszeniem) środowiska żydowskie wyraziły ubolewanie z powodu ponownego pojawienia się tradycyjnej modlitwy wielkopiątkowej w strukturach diecezjalnych całego świata. Nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że na przestrzeni wieków liczni żydzi wyrażali się z pogardą o modlitwach Wielkiego Piątku.

Obecnie jednak żyjemy w erze dialogu, w epoce dzielenia się opiniami i wsłuchiwania w nie. I rzeczywiście – środowiska żydowskie „dzielą się” nimi z nami w bardzo krzykliwy sposób. Ze swej strony Rzym wydaje się okazywać gotowość do słuchania.

17 lipca 2007 r., dziesięć dni po ogłoszeniu motu proprio, sekretarz stanu kard. Bertone publicznie oświadczył, że być może tradycyjne modlitwy Wielkiego Piątku zostaną zastąpione modlitwą za żydów pochodzącą z obrzędów wprowadzonych w roku 19704. Przez kolejne miesiące pojawiały się coraz to nowe plotki o zmianie w modlitwie. (…) Jednak msgr Kamil Perl z Papieskiej Komisji Ecclesia Dei określił wywołane tym kontrowersje jako „sztuczny problem”, gdyż „dotychczas nie poczyniono żadnych zmian i prawdopodobnie nigdy to nie nastąpi”5.

Jak się okazało, kard. Bertone mylił się, ponieważ do tradycyjnego mszału nie dołączono modlitwy z roku 1970; mylił się również msgr Perl, przepowiadając, że prawdopodobnie w kwestii modlitw Wielkiego Piątku nie nastąpią żadne zmiany.

Stało się inaczej – Benedykt XVI ułożył nową modlitwę wielkopiątkową i nakazał, by zaczęto używać jej natychmiast, tj. już w Wielkim Tygodniu roku 2008. Ta nowa modlitwa, co jest charakterystyczne dla wielu działań Benedykta, ma swoje aspekty pozytywne i negatywne. Przyjrzyjmy się najpierw aspektom pozytywnym.

 

Pozytywne aspekty nowej modlitwy

• Wydaje się ona wyrażać tradycyjne katolickie nauczanie o konieczności nawracania żydów; jest to pierwszy tego rodzaju akt papieski w epoce posoborowej.

• Modlitwa Benedykta XVI nie przypomina bezbarwnej modlitwy z 1970 r., w której wyraża się pragnienie, by żydzi „wzrastali w miłości ku Niemu [Bogu] i w wierności Jego przymierzu”, ale nosi tytuł O nawrócenie żydów. Można śmiało powiedzieć, że jest to tekst, jakiego Jan Paweł II, którego uległość wobec żydów była legendarna, nigdy by nie opublikował.

• Wywołała wściekłość środowisk żydowskich, a niektóre z nich uznały, że dialog katolicko-żydowski, praktykowany od czasu soboru, został zawieszony.

• Włoskie Zgromadzenie Rabinów ogłosiło, że po modyfikacji modlitwy wielkopiątkowej za żydów konieczna jest „przerwa w dialogu w celu refleksji”. Zmiana modlitwy została określona jako „odstąpienie od samych warunków dialogu”. Stanowisko to wyrażono w nocie podpisanej przez przewodniczącego Zgromadzenia, rabina Józefa Lara6.

• Podczas zgromadzenia w Waszyngtonie (10-14 lutego 2008) Zgromadzenie Rabinów ma głosować nad szkicem rezolucji, zawierającej stwierdzenie, że grupa ta jest „bardzo zaniepokojona i głęboko poruszona informacją, iż Benedykt XVI zrewidował tekst łacińskiej Mszy z 1962 roku, zachowując rubrykę «Za nawrócenie żydów»”7.

• Główny rabin Rzymu Ryszard di Segni określił zmienioną modlitwę jako „poważny krok w tył, stanowiący zasadniczą przeszkodę” dla stosunków katolicko-żydowskich i „stawiający pod znakiem zapytania dekady postępu”8.

• Abraham Foxman z Ligi Przeciwko Zniesławianiu wyraził ubolewanie: „Doceniając to, że pewne sformułowania zostały usunięte z nowej wersji modlitwy wielkopiątkowej o nawrócenie żydów z mszału z roku 1962, jesteśmy równocześnie głęboko zaniepokojeni i rozczarowani, że zachowano nienaruszoną strukturę i intencję modlitwy za żydów, by uznali Jezusa za swego Pana. Modyfikacja języka modlitwy z 1962 roku bez zmiany intencji [nawracania] jest zmianą czysto kosmetyczną. (…) Nazywana w dalszym ciągu «Modlitwą o nawrócenie żydów», stanowi ona poważne odejście od nauczania i działalności Pawła VI, Jana Pawła II i ducha licznych dokumentów katolickich, w tym Nostra aetate9.

W 1999 r. uczestniczyłem w spotkaniu katolicko-żydowskim w East Aurora w stanie Nowy Jork. Prelegentami byli wówczas Denis McManus z Konferencji Episkopatu USA oraz rabin Leon Klenicki z Ligi Przeciwko Zniesławianiu B’nai B’rith. Jeden z mówców wyrażał wówczas niezadowolenie z treści wielkopiątkowej modlitwy za żydów z roku 1970, twierdząc, że jest ona lepsza od wersji z 1962 roku, ale „jej podtekst jest nadal antysemicki”.

Również Instytut Studiów Chrześcijańsko-Żydowskich w Baltimore zorganizował w listopadzie 2000 r. sympozjum, podczas którego zajmowano się rzekomymi antysemickimi elementami Pasji według św. Jana J. S. Bacha. Jego tytuł brzmiał: „Kiedy słowa ranią: Ewangelia św. Jana, muzyka Bacha i nietolerancja religijna”. W trakcie sympozjum wygłoszono co najmniej cztery odczyty określające Pasję J. S. Bacha jako element „spuścizny nienawiści religijnej”10.

Przykłady te pokazują, że naprawdę nie trzeba się specjalnie wysilać, aby obrazić pewne środowiska żydowskie.

• Wydaje się stanowić odejście od nauczania Jana Pawła II, wedle którego żydzi mieliby swe własne ważne przymierze, różne od Przymierza z Chrystusem.

Z pewnością pozytywnym objawem jest wzburzenie środowisk żydowskich, zirytowanych faktem, że prosi się Boga, aby „przyjęli Jezusa jako Pana”, ponieważ podczas 26-letniego pontyfikatu Jana Pawła II nigdy nie sugerowano im czegoś podobnego. Nowa modlitwa przypomina żydom, że ich własne przymierze (które zgodnie z prawdziwym katolickim nauczaniem jest nieaktualne i zostało zastąpione Nowym Przymierzem) nie wystarcza dla ich zbawienia.

Reakcja na nową modlitwę może być dla Benedykta XVI dobrą lekcją o prawdziwej naturze dialogu katolicko-żydowskiego. Wystarczy tylko nieco poirytować żydowskie środowiska, a natychmiast pokazują pazury. Jeśli ten epizod pomoże papieżowi zrozumieć absurd dialogu międzyreligijnego, jeśli uzmysłowi mu, jak bardzo antychrześcijańskie są w istocie te grupy, wówczas będzie można mówić o jakichś plusach.

Trzeba w tym miejscu powiedzieć parę słów o gwałtownej reakcji ze strony środowisk żydowskich. Nie można mieć wątpliwości, że Benedykt XVI znajdował się pod ogromną presją ze strony tych organizacji, nalegających, by dokonać jakiejś zmiany w modlitwie za żydów. Jak silne muszą być te naciski, nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić. Jeden z moich rozmówców w Watykanie, którego nazwiska nie wolno mi ujawnić, powiedział mi, że większość ustępstw na rzecz żydów za pontyfikatu Jana Pawła II była wynikiem jakiejś formy szantażu.

Również znany katolicki autor Jan Madiran pisał o „problemie żydowskim” wewnątrz Kościoła. W numerze „Itineraires” z marca 1986 r., komentując radykalnie prożydowski dokument wydany przez Rzym11, Madiran napisał: „W 1972 r. zwróciliśmy się publicznie do Pawła VI, wyrażając nasze przekonanie, że obecnie Kościół walczący wydaje się przypominać kraj okupowany przez obce wojska. Od tamtego czasu Kościół nieustannie sprawia wrażenie, że jest Kościołem okupowanym. Ale przez kogo? Obecnie coraz bardziej prawdopodobne wydaje się, że chodzi o judaizm”.

Tak więc niezależnie od tego, czy uważamy, że nowa modlitwa wielkopiątkowa to dobry pomysł, czy też nie, papież ma prawo do naszej sympatii i poparcia, jeśli w rezultacie jej opublikowania jest atakowany przez odwiecznych wrogów Chrystusa. Moglibyśmy zwrócić się do niego z apelem, aby zaczął stosować we wszystkich swych działaniach maksymę wielkiego XIX-wiecznego kontrrewolucjonisty msgr Henryka Delassusa: „Rolą duchowieństwa tak względem świata, jak i wiernych, jest kreowanie trendów wokół prawdziwych idei, bez względu na to, czy idee te są atrakcyjne dla tłumu. To właśnie czynili Apostołowie”12.

Przejdźmy teraz do rozważenia negatywnych aspektów nowej modlitwy. Jest ich wiele.

 

Negatywne aspekty nowej modlitwy

1. Dlaczego ta modlitwa musiała być zmieniona?

Modlitwa o nawrócenie żydów została uświęcona wielowiekowym używaniem. Czy zmiana ta była konieczna? Czy do zapowiadanej instrukcji, dotyczącej wdrażania w życie Summorum pontificum, nie można by dołączyć krótkiej teologicznej obrony tradycyjnej modlitwy? W ten sposób tradycyjne nauczanie zostałoby potwierdzone bez zmiany starożytnej modlitwy – co przyniosłoby wszystkie pozytywne skutki wspomniane powyżej. Mszał z 1558 r., opublikowany 12 lat przed Quo primum, zawiera dokładnie tę samą modlitwę za żydów, jakiej Kościół używał stale aż do czasów Jana XXIII. Modlitwa ta, doskonała pod względem doktrynalnym, stanowiła część świętych obrzędów Kościoła przez ponad 700 lat. Czy naprawdę chcemy zrezygnować z tej starożytnej i czcigodnej modlitwy ze względu na naciski ze strony środowisk jawnie antychrześcijańskich? Tradycyjna modlitwa ma zostać odebrana jedynym środowiskom, w których może mieć szansę na ocalenie.

2. Zakończenie nowej modlitwy stwarza możliwość błędnych interpretacji

Tradycyjna, używana przez stulecia modlitwa była jednoznaczna w swej intencji, którą stanowiło nawrócenie żydów. Obecnie, z powodu odniesienia pod koniec nowej modlitwy do „pełni narodów”, wielu się zastanawia, czy papież nie ma przypadkiem na myśli nawrócenia Izraela na końcu czasów. Nie twierdzę, że taka jest właśnie jego intencja, ponieważ w żaden sposób nie potrafię jej poznać. Wskazuję jedynie, że obecnie istnieje kontrowersja w kwestii, która aż do tej pory była jasna.

Komentując nową modlitwę, kard. Kasper powiedział: „Uważamy, że modlitwa ta nie może stanowić rzeczywistej przeszkody dla dialogu, ponieważ oddaje ona [jedynie] wiarę Kościoła, ponadto również żydzi mają w swych tekstach liturgicznych modlitwy, które nie podobają się nam, chrześcijanom”. Dodał również: „Muszę powiedzieć, że nie rozumiem, dlaczego żydzi nie mogą zaakceptować faktu, iż czynimy użytek ze swojej wolności do formułowania naszych własnych modlitw. (…) Kiedy papież mówi obecnie o nawróceniu żydów, należy rozumieć to we właściwy sposób. Przytacza on [jedynie] słowo w słowo jedenasty rozdział Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian. Apostoł mówi tam, że jako chrześcijanie mamy nadzieję, że kiedy pełnia narodów wejdzie do Kościoła, wówczas cały Izrael się nawróci. Jest to nadzieja eschatologiczna, nadzieja końca czasów, nie oznacza więc, że mamy zamiar dążyć do nawracania żydów, tak jak dąży się do nawrócenia pogan”13.

To ostatnie stwierdzenie kard. Kaspera z jakiegoś powodu zostało usunięte ze strony internetowej gazety „Haaretz”, która początkowo je przytaczała. Jednak rozpoczęła się debata odnośnie do rzeczywistych intencji Benedykta XVI. Zostaliśmy przeniesieni od pewności do niepewności. Staje się to jeszcze bardziej niepokojące, kiedy przypomnimy sobie pewne stwierdzenia zawarte w książce kard. Ratzingera Wiele religii, jedno Przymierze, w dokumencie Papieskiej Komisji Biblijnej Naród żydowski i jego Pisma w chrześcijańskiej Biblii oraz wywiadzie-rzece z roku 2003 Bóg w świecie, w których nie wspomina się o konieczności nawrócenia żydów do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego.

3. Podziały wśród tradycyjnych katolików

W mowie poświęconej Benedyktowi XVI, jaką wygłosiłem zaledwie dwa tygodnie po jego wyborze, przepowiadałem, że jego pontyfikat doprowadzi do rozdźwięku w ruchu tradycyjnym. Wydaje się, że z tym właśnie mamy obecnie do czynienia. Chociaż rysujący się podział nie doprowadzi do zerwania długotrwałych więzi przyjaźni, jest jednak bardzo wyraźny. Niektórzy zastanawiają się nawet, czy nie doprowadzi to do wewnętrznego podziału w Bractwie Św. Piusa X. Jest to niewątpliwie powód do niepokoju, zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że kard. Ratzinger był przez ponad 20 lat na różne sposoby powiązany z ruchem tradycyjnym. Spotykał się z przywódcami, zna nasze obawy, naszą psychikę, nasze lęki, nasze podejrzenia i temperamenty. Dobrze zna tajniki i niuanse ruchu tradycyjnego oraz różne osoby z nim związane. Jak mógłby nie przewidzieć konsternacji i podziału, który w nieunikniony sposób musiało wywołać w naszym obozie ogłoszenie nowej modlitwy wielkopiątkowej?

4. Tradycyjna liturgia Mszy św. została otwarta na zmiany

W niedawnym felietonie poświęconym nowej modlitwie wielkopiątkowej Jan Allen z „National Catholic Reporter” pisał o tradycyjnych katolikach, którzy zaniepokojeni są nie tyle samą nową modlitwą, co „precedensem, dzięki któremu stara Msza może być cenzurowana w wyniku zewnętrznych nacisków”. Allen zauważa dalej: „Nawiasem mówiąc, niektórzy eksperci liturgiczni uważają, że decyzja papieża może mieć trwałe skutki. Jak powiedział mi w tym tygodniu jeden z nich: «Pokazuje to, że mszał z 1962 roku może być rewidowany, że nie jest czymś nienaruszalnym czy niezmiennym»”14. Wielu katolików, którzy pamiętają taktykę stopniowych zmian zastosowaną do liturgii w latach 60., obawia się, że nowa modlitwa może okazać się klinem otwierającym drogę dla dalszych zmian. Wystarczająco wielu nadal pamięta lata 60., kiedy akceptowano stopniowo wprowadzane zmiany, ponieważ początkowo nie były one same w sobie heretyckie. Jak zastanawiał się w rozmowie ze mną pewien znany świecki tradycjonalista: „Czy obecnie popełnimy ten sam błąd?”.

5. Wpływ na katolicką ikonografię

W starożytnej sztuce sakralnej napotykamy wizerunek ślepej kobiety, wyobrażającej zaślepioną synagogę. Jednak od czasu II Soboru Watykańskiego „katoliccy” rzecznicy dialogu katolicko-żydowskiego starają się usunąć wszystkie tego rodzaju metaforyczne wyobrażenia, aby przyszłe pokolenia nie miały już pojęcia, co one oznaczają15. Nowa modlitwa Benedykta XVI, której brak tradycyjnego odniesienia do duchowej ślepoty żydów, jest pomocą dla tych, którzy pragną zniszczyć tę katechetyczną ikonografię.

6. Ciągłość przez zmianę?

Wiem, że wyrażam tu obawy wielu katolików, „kapłanów i świeckich”, zaniepokojonych tym, co się stało z modlitwami Wielkiego Piątku. Nawet jeśli nowa modlitwa nie jest heretycka, katolicy ci chcieliby wiedzieć, dlaczego kompromis ten był konieczny. Jaki jest powód tej „ciągłości przez zmianę”?

Niestety, stara zasada „Roma locuta est, causa finita est” straciła dla zmęczonych walką katolików wiele ze swego znaczenia, zwłaszcza w odniesieniu do wprowadzania rzeczy nowych. Nie jest to z ich strony przejaw buntu czy braku synowskiego oddania. Jest to raczej skutek tego, że przez minione 40 lat posoborowi papieże nadużywali swego autorytetu, działając bardziej jako apostołowie nowinkarstwa niż apostołowie Chrystusa.

Nawet Benedykt XVI ustanowił w tym roku kolejny ekumeniczny precedens, uczestnicząc w Rzymie w nabożeństwie z okazji Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan z sekretarzem generalnym Światowej Rady Kościołów u boku16. (…)

40 lat promowania działalności i idei potępionych uprzednio przez wieczne magisterium Kościoła doprowadziło do utraty zaufania ze strony wiernych. Nic nie trwa równie długo, co odbudowa utraconego zaufania. Nie można więc winić katolików, którzy pozostają nieufni wobec ostatniej zmiany w modlitwie wielkopiątkowej za ich ostrożność i obawy. Ich obawy są w pełni uzasadnione, jeśli tylko pamiętać będziemy o decyzji Świętego Oficjum za pontyfikatu Piusa XI, zgodnie z którą liturgia Wielkiego Tygodnia sięga „godnej szacunku starożytności”, co wyklucza możliwość jakichkolwiek zmian. „Niczego nie należy zmieniać”.

Tak więc ja – mówię tu za siebie – nie zamierzam wydrukować i wkleić do mojego mszalika małej kartki z poprawką modlitw Wielkiego Piątku – będę odmawiał modlitwy sprzed pontyfikatu Jana XXIII, jak to czynili św. Maksymilian Kolbe, św. Karol Boromeusz, św. Teresa z Avila, św. Franciszek Salezy, św. Izaak Jogue, św. Gerard Majella, św. Małgorzata Maria Alacoque, św. Dominik Sawio i wszyscy wierni katolicy przez ponad 700 lat. Î©

Jan Vennari

Za „Catholic Family News” tłumaczył Tomasz Maszczyk.

 

Za: Zawsze wierni nr 8/2008 (111) | https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1213

 

 

 

Pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk!

 

Jacek Kuroń w swojej wydanej w 1989 roku książce „Wiara i wina. Do i od komunizmu” opisał sposób polowania przez Indian na mustangi. Relata refero – co znaczy powtarzam, co usłyszałam, bo nie przyszłoby mi do głowy czytanie tych bredni.

Otóż zdaniem Kuronia Indianin wskakiwał na ogiera przewodnika stada i przez pewien czas pozwalał się unosić w wybranym przez konia kierunku. Potem stopniowo zakręcał, nawet o 180 stopni i doprowadzał ogiera, a za nim całe stado do zamkniętego koralu.

Na koniach się znam i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że są to brednie, opowieści z książeczek dla dzieci do lat pięciu. Nikt nigdy w ten sposób nie polował na dzikie konie. Opowieść Kuronia jest jednak doskonałą metaforą sposobu w jaki on i jego środowisko obeszli się z opozycją niepodległościową.

Otóż Kuroń i jego drużyna (его отряд) przez dłuższy czas mówili wszystko to, co chcieliśmy słyszeć, oraz galopowali na naszych plecach w wybranym przez nas kierunku. Potem zaczęli zakręcać, aż wreszcie zakręcili dokładnie o 180 stopni, co obecnie jest już chyba dla wszystkich jasne.

W czasie strajku w Stoczni Gdańskiej tak zwanym „doradcom” dali się nabrać nie tylko robotnicy. Dali się również nabrać państwo Gwiazdowie i Ania Walentynowicz. Nie tylko wpuścili Kuronia wraz z jego ekipą do stoczni, nie tylko słuchali jego rad, lecz – mówiąc językiem wyścigowym- pozwolili sobie wyrwać cugle z rąk. To Kuroń, Geremek i inni doradcy rozdawali odtąd karty. Montowali, koalicje, zorganizowali Kanciasty Stół niesłusznie zwany Okrągłym, dogadali się z komuną jak swój ze swoim, bo przecież to byli sami swoi.

Ogólnie rzecz biorąc – pozwoliliśmy wszyscy aby wypustki stalinowskiej grupy interesu przejęły i zagospodarowały naszą oddolną, solidarnościową rewoltę.

Od czasu tych wydarzeń, od czasu strajku w Stoczni Gdańskiej minęło kilkadziesiąt lat lecz jak widać niewiele się jako społeczeństwo nauczyliśmy. Kiedy rozmawiałam z Gwiazdami, czy nawet z szeregowymi uczestnikami strajku pytając dlaczego mając przewagę i wiedząc doskonale jakie środowisko doradcy reprezentują, nie wypędzili ich po prostu ze stoczni, odpowiadali nieodmiennie: „Jak to, przecież to byli znani opozycjoniści, nam wszystkim imponowało, że jesteśmy z nimi na ty, że się przyjaźnimy”.

Odnoszę wrażenie, że nadal jak przedszkolaki tęsknimy do tego, żeby ktoś nas pochwalił, pogładził po główce, zaliczył do przyjaciół. W takim tonie była odbierana ostatnia wizyta Bidena w Warszawie, która miała jakoby świadczyć o wielkim znaczeniu Polski na arenie międzynarodowej.

To, że Tusk przyzwyczajony do poklepywania go jak psa przez Merkel, przechwala się 40 sekundową rozmową z Bidenem nie powinno dziś nikogo dziwić. To jednak, że oczekujemy uznania ze strony Komisji Europejskiej, że pokornie godzimy się na absurdalne kamienie milowe, czyli kłody rzucane nam pod nogi, że redagujemy ustawy pod dyktando UE, to cytując klasyka: „ gorzej niż zbrodnia -to błąd”.

Nie wykorzystaliśmy możliwości zawetowania [! – admin] powiązania wypłaty należnych krajowi pieniędzy z arbitralną oceną stanu praworządności w tym kraju, wątpię nawet czy zawetujemy planowaną przez UE likwidację prawa do takiego weta. Obawiam się, że zgodzimy się na zamianę Unii w federację i będzie to koniec naszej już i tak mocno nadwątlonej suwerenności. Zostaniemy landem kształtującej się IV Rzeszy. Rynkiem zbytu, rezerwuarem taniej siły roboczej.

Kilka tygodni temu komisja ochrony środowiska Parlamentu Europejskiego usiłowała przegłosować oddanie polskich lasów pod zarząd UE. Za tą ustawą i przeciwko interesom Polski głosowali posłowie PO- Ewa Kopacz, która zasłynęła w kraju własną, całkowicie oryginalną, koncepcją przyczyn wyginięcia dinozaurów (zgodnie z jej słowami ludzie pierwotni wytłukli je kamieniami, tyle, że jak wiemy, za czasów dinozaurów nie było ludzi), Bartosz Arłukowicz, oraz Adam Jarubas z ZSL.

Unia usiłując przejąć polskie lasy chce zarządzać jedną trzecią obszaru kraju. Nikt nie zastanawia się nad konsekwencjami przejęcia przez obce państwo czy federację obcych państw również bogactw naturalnych znajdujących się pod tymi lasami.

Kolejny raz zupełnie dobrowolnie wypuszczamy cugle z rąk. Zdajemy się na realizację cudzego planu, w cudzym interesie. Kolejny raz, bo przecież transformacja ustrojowa mogła zakończyć się zupełnie inaczej. ZSRR walił się pod ciężarem własnej niewydolności, nasi rodzimi aparatczycy byli w defensywie. Był moment gdy można było nie dopuścić do planowego zniszczenia całego polskiego przemysłu, do wyprzedania go za grosze, do spauperyzowania społeczeństwa i do uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury. Podobnie jak teraz, gdy jest ostatni moment, żeby nie zgodzić się na zielony totalitaryzm UE.

Niestety społeczeństwo ponownie jest zaczadzone samozadowoleniem, podobnie jak było w czasie Solidarności i obrad Okrągłego Stołu. Tym razem pozwoliliśmy się zaczadzić własną szlachetnością w pomaganiu Ukrainie. Nie tylko przechwalamy się tą szlachetnością, lecz odsądzamy od czci i wiary kraje, które próbują dbać o własne interesy.

Wydaje się nam, że to my rozdajemy karty, lecz to tylko nasze mrzonki. Konsekwentnie realizujemy cudzą agendę, godzimy się na prześladowanie obywateli pod pretekstem śledzenia mitycznego „śladu węglowego”, godzimy się na zakaz rejestrowania samochodów spalinowych na rzecz drogich i niebezpiecznych elektryków, na budowanie w kraju elektrowni jądrowych przez firmę o wątpliwej opinii.

I cały czas „nasładzamy się” (rusycyzm celowy) swoją rzekomo wyjątkową rolą, nie tylko w Europie, lecz na całym świecie.

Aż się prosi zacytować tutaj Ignacego Krasickiego.
„Mnie to kadzą — rzekł hardo do swego rodzeństwa
Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
Wtem, gdy się dymem kadzideł zbytecznych zakrztusił
Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił”.

Po wszystkich naszych historycznych doświadczeniach powinniśmy zaprzestać wypinania piersi do orderów.
I jak w tytule-pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk.

Izabela Brodacka Falzmann
https://naszeblogi.pl

Sikorski i jego dobrze zarabiająca żona – Krzysztof Baliński

Iwo Cyprian Pogonowski opisał to tak: „Radek Sikorski, przed mianowaniem go na ministra obrony, pracował od 2002 do 2005 w neokonserwatywnej grupie planistów polityki zagranicznej w Waszyngtonie – American Enterprise Institute, gdzie pobierał niesłychanie wysoką pensję roczną – ćwierć miliona dolarów. Ideologia neokonserwatyzmu została stworzona przez trockistów – Żydów nowojorskich, którzy nawrócili się na radykalny syjonizm w czasie upadku komunizmu, i przystosowali koncept „permanentnej wojny o komunizm” Trockiego do budowy globalnego imperium USA i hegemonii Izraela „od Nilu do Eufratu”. Neokonserwatyści popierają kompleks wojskowo-przemysłowo-syjonistyczny i oś USA-Izrael, jako podstawę polityki na Bliskim Wschodzie”. Pracę w instytucie załatwiła mu Anne Applebaum. Oboje byli wtedy „antykomunistami”.

To małżeństwo to mezalians. Ona z rodziny wpływowego amerykańskiego Żyda, adwokata i lobbysty spółek energetycznych. On ze skromnej rodziny inżyniera z Bydgoszczy. Mają dwóch synów, którzy – według przepisów rabinackich – mają „prawo powrotu” do Izraela. W stanie wojennym bez przeszkód wyjeżdża na studia do Anglii. Studiów nie kończy, ale leci do Afganistanu, na spotykanie z CIA, jako korespondent wojenny. Dzięki żonie wchodzi na salony Wschodniego Wybrzeża USA. Zostaje doradcą żydowskiego miliardera Ruperta Murdocha w sprawach dotyczących prywatyzacji Polski, ale ciągle nosi tanie garniturki z przykrótkimi rękawami. Po powrocie do Polski robi oszałamiającą karierę.

Kiedy zaistniał w polskiej polityce? W rządach modelowanych przez braci Kaczyńskich. Kto wytrzasnął nikomu nieznanego 29-letniego chłystka i zrobił z niego wiceministra obrony w rządzie Jana Olszewskiego? Bracia Kaczyńscy, przy poparciu Jana Parysa. Kto odkurzył fircyka po kilku latach rządów SLD, powierzając mu tekę wiceministra u Geremka? Kto w 2005 r. wyciągnął oślizłego mydłka z niebytu, robiąc go ministrem obrony? W 2007 roku, w atmosferze skandalu, Sikorski odchodzi ze stanowiska ministra, media piszą o jego bliskich kontaktach z gen. Markiem Dukaczewskim. Ale pomocną dłoń podaje mu Donald Tusk, i podczas kampanii wyborczej rzuca hasło o „dorzynaniu watahy”. Ale czy za „dorzynanie watahy” został ministrem i marszałkiem Sejmu?

Dlaczego zawsze był „żelaznym kandydatem” na stanowiska związane z bezpieczeństwem? Jedni mieli na to odpowiedź: Solidarnościowe elity sprowadziły na Polskę nieszczęście w postaci Radka, bo składały się z ludzi nie mających pojęcia o zagranicy, dla których ktoś z brytyjskim paszportem, dyplomem Oksfordu, ożeniony z Amerykanką, był prawdziwym objawieniem. Inni mówili, że żulia, która w Polsce dorwała się do władzy, przygarnęła innego żula. A może, po prostu, w tym wszystkim chodziło o wprowadzenie w życie zaleceń chińskiego mędrca, który 25 wieków temu zalecał, dla opanowania jakiegoś państwo: wiązać rządzących w przestępcze przedsięwzięcia, współpracować z istotami najpodlejszymi i najbardziej odrażającymi. Innymi słowy – w zdegenerowanym przez agenturę wpływu kraju karierę mogą robić tylko najpodlejsi z podłych, kłamcy i kanalie.

Czym się kierował „znany z niezależnych decyzji” Kaczyński? Kto mu podsunął Sikorskiego? Skąd tak żelazna logika postępowania i precyzja w obsadzie kluczowych stanowisk? Dlaczego, gdy Kaczyński dochodził do władzy, zawsze pojawiał się pomysł z wyszczekanym bucem znikąd, zawsze zwolennikom Kaczyńskiego wciskano kit: „Kaczyński się na nim nie poznał”, zawsze wszystko kończyło się tak, jak u Żeromskiego w „Rozdziobią nas kruki, wrony”, i zawsze mogliśmy oglądać cyrk, w którym Kaczyński ostro Sikorskiego zwalczał.

A może decydowała „wyssana z mlekiem matki” fascynacja braci Kaczyńskich żydokomuną? W 1998 r. Geremek niespodziewanie wnioskuje o powołanie na swojego zastępcę Radka Sikorskiego. Kandydat propozycję przyjmuje, choć Geremek jest jednym z głównych architektów, tak przez niego krytykowanego, okrągłego stołu. Publicznie zaklinał się też, że to nie nowojorscy rabini kazali Geremkowi wziąć go do rządu. Nie żałuję Sikorski wykonywał swoje obowiązki zgodnie z moimi oczekiwaniami – mówi później Geremek. On sam mówi: Profesor był szefem, od którego dużo się nauczyłem. Geremek dodawał Polsce prestiżu. Współpraca z nim była przygodą polityczną i intelektualną. Kiedy Radek objął tekę ministra, żydowska gazeta dla Polaków opublikowała uspokajający artykuł, że wprawdzie jest ministrem, ale sprawami zagranicznymi zarządza zespół skompletowany jeszcze przez Geremka. W jego polityce kadrowej był jeden constans – interesy żydowskie najważniejsze. Niepisaną regułą stało się – ambasadorem w USA może być wyłącznie członek loży B’nai B’rith. Co do Geremka, to przypomnijmy, że zabrakło go na liście Macierewicza, i że cała akcja lustracyjna była wymierzone głównie w endecki ZChN i antykomunistyczny KPN. Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, że promotorem kariery Radka w Londynie był agent NKWD profesor major Zygmunt Bauman.

Właściciel strefy zdekomunizowanej otoczył się wojskowymi ściągniętymi z MON, którzy zajęli się głównie kwatermistrzostwem, rozkręcając na całego machinę zamówień publicznych. I tak: polska prezydencja w UE kosztował 430 mln zł, czyli cztery razy więcej niż poprzednia prezydencja duńska. Sikorski sprzedał siedzibę konsulatu w Kolonii (a willę kupił i właścicielem biurowca, do którego Sikorski przeniósł konsulat, była polsko-żydowska rodzina). Sprzedał siedzibę Instytutu Kulturalnego w Paryżu. Rzecznik MSZ podał wartość transakcji na 13 mln euro, ale miejscowa Polonia uważała, że uzyskano za nią 60 mln, po odliczeniu prowizji pośrednika. A konia z rzędem temu, kto podliczy jego transakcje kartą kredytową, którą dysponował przez lata w MSZ. Wiemy tylko, że korzystał z niej obficie w klubach nocnych.

Dopatrywanie się u Radka poglądów politycznych to gruba przesada. Nie ma żadnych, a jedynym ich wspólnym mianownikiem jest osobisty interes i… pieniądze. Odbija się od ściany do ściany w zależności od tego, kto więcej płaci. Za korzyści osobiste jest gotowy głosić każdą ideologię, a nawet krzewić demokrację w Emiratach. Polską dyplomację podporządkował zdobyciu posady w strukturach zachodnich, czyli zabiegom o dobrze płatną fuchę.

Raz jest skrajnie antyamerykański, raz skrajnie proamerykański. Raz antyrosyjski, raz prorosyjski. Raz mówi o „frajerskim” i „szkodliwym” sojuszu z USA i „robieniu laski” Amerykanom, a innym razem „Thank you. America”. Raz porównuje  rurę na dnie Bałtyku do paktu Ribbentrop – Mołotow, a innym razem składa „hołd berliński” i pisze: Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, (…) i że to my – godząc się na zmianę umowy o gazociągu jamalskim – częściowo przyczyniliśmy się do budowy Nord Stream. Kiedyś, z Tuskiem, wprowadził ruch bezwizowy z Kaliningradem,  zaprosił Siergieja Ławrowa na naradę ambasadorów,  za słuszne uważał przyjęcie Rosji do NATO. Dziś wygraża pięścią Putinowi.

Po katastrofie smoleńskiej, Applebaum chwaliła Putina. Po fiasku pierwszego puczu na Majdanie, do Putina zapałała prawdziwą nienawiścią. Dziś podżega do wojny. Publikuje tekst: „Wołodia, my też mamy rakiety”. Nie ukrywa, że Waszyngton każe Polakom wybierać kasztany z ognia. Oświadcza: Chciałabym, żeby rząd i wszyscy Polacy, którzy tego słuchają, pamiętali, że poparcie Stanów Zjednoczonych dla Polski nie jest automatyczne (…) traktat NATO nie znaczy, że absolutnie zawsze będą bronić Polski”. A co na to „Nasi”? Doradca Dudy, prof. Żurawski vel Grajewski ripostuje: Applebaum przesadza w zakresie wyobrażenia o własnej wadze. Nie pełni żadnej funkcji i w świecie politycznym jest nikim”. Tymczasem połowica Sikorskiego ujawnia poglądy światowej kabały, czyli amerykańskich elit, które mają przełożenie na Bidena i wypracowali strategię pozostawienia Polski samej sobie.

Polacy z Polski wyjeżdżają. Anne Applebaum też dała dyla z Polski, i to kilka miesięcy po tym jak otrzymała polskie obywatelstwo. Ale nie dołączyła do Polaków zasuwających w Londynie „na zmywaku”. Nowym pracodawcą nowej Polki został mieszkający w Dubaju amerykańsko-żydowski właściciel zarejestrowanego na Bermudach funduszu spekulacyjnego, Christopher Chandler. Sowicie opłacana w mającym siedzibę w Dubaju „Legatum Institute”, zajmowała się głoszeniem demokracji i mówieniem o putinowskiej Rosji. Tylko w 2013 zainkasowała z tego tytułu 800.000 dolarów. Właściciel Instytutu pierwsze wielkie pieniądze zrobił w Rosji w latach 90. ubiegłego wieku. Swego czasu miał 4% udziału w akcjach Gazpromu. Później przegrał walkę o kontrolę nad spółką Nowolipiecki Kombinat Metalurgiczny. I jest tak sfrustrowany, jak Applebaum. W 2018, na forum Izby Gmin został oskarżony o powiązania z wywiadem rosyjskim, a kilku deputowanych postulowało wszczęcie parlamentarnego śledztwa ws. źródeł finansowania Instytutu Legatum.

Oficjalnie zajmował się zbieraniem informacji o krajach „przechodzących transformację ustrojową „od autorytaryzmu do wolnorynkowej demokracji”. Faktycznie był wywiadownią gospodarczą – zbierał informacje służące inwestycjom kapitałów żydowskiego pochodzenia i finansowemu drenażowi krajów arabskich i Iranu, a jego dyrekcja wywodziła się wyłącznie ze środowisk żydowskich. Anne Applebaum, jako „Director of Global Transitions”, kierowała projektem: Przyszłość Iranu. Pisała o tym tak: Inspiracja przyszła ze wschodniej Europy, z czasów kiedy polscy i węgierscy ekonomiści zaczęli mówić o prywatyzacji i decentralizacji planowanych gospodarek ich krajów. To samo pewnego dnia stanie się z Iranem. I tu pytanie: Czy dyrektorem politycznym w takiej, najdelikatniej mówiąc, podejrzanej politycznie i etycznie instytucji powinna była akurat zostać żona ministra w polskim rządzie?

W 1969 CIA utworzyła tajemniczy dom wydawniczy w Amsterdamie – Alexander Herzen Foundation, z zadaniem przemytu rękopisów sowiecko-żydowskich dysydentów i ich publikowania na zachodzie, który w 1998 r. po ogłoszeniu końca zimnej wojny, zamknięto. 15 lat później, w przewidywaniu „spontanicznego i obywatelskiego zrywu na Majdanie”, ktoś pośpiesznie odmroził fundusze. Podobnie było z Institute of Modern Russia, który „bronił praw człowieka i wspierał demokratyczny rozwój Rosji” badaniami naukowymi i stypendiami. Formalnie Instytut utrzymywał syn Michaiła Chodorkowskiego. W rzeczywistości był kanałem przerzutu pieniędzy z CIA, co ujawniła Victoria Nuland podczas przesłuchań w Kongresie, mówiąc o zainwestowaniu przez Waszyngton w Majdan 5 mld dolarów.

Dlaczego o tym piszemy? Bo instytut zamówił u Applebaum „serię analiz na temat wyzwań stojących na drodze transformacji byłego ZSRR”. Bo, też za pieniądze Chodorkowskiego, o fundacji pisał w „Foreign Policy” Michael Weiss. Ten sam, który promował Sikorskiego na „możliwego następcę Catherine Ashton”, i znalazł się u boku Applebaum w Legatum podczas panelu o rosyjskiej dezinformacji. Ten sam, który zrobił Radkowi  laskę artykułem „Can Radek Sikorski save Europe?” (Czy Radek Sikorski uratuje Europę?). Z Chodorkowskim było też „po drodze” Kaczyńskiemu. Przypomnijmy – na pytanie, czy istnieje poważna szansa na to, czy z Rosją, która wyłoniłaby się na gruzach putinowskiego państwa, można by podjąć współpracę, odpowiedział: „Taki scenariusz jest możliwy. Szczególnie gdy przyjmie się założenie, że liderem nowej Rosji mógłby być Michaił Chodorkowski. W każdym razie dla Polski taka zmiana oblicza Moskwy byłaby bardzo korzystna”.

Najpierw „Politico” pytał, skąd na koncie Sikorskiego wzięło się 40 tys. euro miesięcznie za jakieś konsultacje. Holenderski „NRC” pisał: „Szejkowie są uwikłani w brudną wojnę jemeńską, ostatnio pomagali Putinowi obchodzić sankcje. To nie jest zwykły pracodawca”. „Gazeta Polska” popisywała się: „Gdy Sikorski bierze forsę z Emiratów, to prawie tak, jakby brał ją od Ruskich”. „Wyborcza” pytała: Bierze forsę od państwa, którego największe miasto, Dubaj, jest nazywane ‘małą Moskwą’. A całe Emiraty stały się rajem dla objętych sankcjami Rosjan i dla rosyjskich firm, w tym banków, gdzie napłynęły upaprane krwią ruskie pieniądze przeznaczone na wojenne zakupy”. Jeszcze inna gazeta oburzała się: „Szejk Muhammad ibn Zajid, podążył w październiku 2022 r. do Sankt Petersburga, żeby sobie uciąć przyjacielską pogawędkę z Putinem. „wPolityce” oburzał się: „Jeden z najbliższych współpracowników Tuska kasuje pół miliona od państwa, w którym demokracja nie funkcjonuje, nie istnieją żadne partie polityczne, orzekana jest kara śmierci, homoseksualizm jest karalny i nie istnieje tam wolność religijna. Jak Sikorski mógł nie słyszeć, że do Emiratów napłynęły całe watahy ruskich kanciarzy, finansowych bandytów i oligarchów, bo mieli już przechlapane w Genewie, Zurychu czy Londynie. To raj dla rosyjskich oligarchów, gdzie piorą brudne pieniądze”.

Nikt nie napisał, że Emiraty to także raj dla oligarchów z Kijowa! Bo Dubaj to nie tylko „mała Moskwa”, ale i „mały Kijów”, bo jedni i drudzy nie wchodzą sobie w drogę, ale pięknie współpracują, bo nie tylko ruskie, ale i ukraińskie pijawki żydowskiego pochodzenia opanowały tamtejszy rynek nieruchomości, a transakcje osiągnęły wartość 60 mld dolarów. No i nikt nie napisał, że w Emiratach przebywa kilkaset prostytutek z Polski! Przy okazji zobaczyliśmy jak niszczy się stosunki z Arabami: proputinowskie Emiraty, marokański ambasador korumpujący unijne elity, inwestor z Kataru zamykający polską stocznię, Arabia Saudyjska wykupująca Orlen.

Pytany o swoją sytuację materialną, Radek odpowiedział z uśmiechem: „Mam dobrze zarabiającą żonę”. Donald Tusk miał rozliczenia finansowe z niemiecką CDU. Leszek Miller pozwolił na torturowanie Arabów w Kiejkutach i branie dolarów od CIA. Marek Belka zarządzał polityką gospodarczą władzach okupacyjnych w Iraku. Czy w takiej sytuacji do sprawy coś wnosi Sikorski, inkasując pieniądze od szejków? Widocznie uznali go za postać istotną w relacjach z UE. Emiraty są dużym producentem ropy naftowej i mają powiązania z Moskwą poprzez kartel OPEC+, który ustala kwoty produkcji ropy i wpływa na cenę tego surowca. To kraj, który ma świadomość wyczerpywania się złóż ropy i uważa, że najlepszą lokatą na przyszłość jest mocne związanie się z Chinami, UE, Rosją, a nawet z Iranem i Izraelem. O swe interesy dba skutecznie. Na wojnie zarabia. A Polska? Polska przeznacza 20% budżetu na pomoc dla Ukrainy, a Duda pieprzy o rosyjskiej dezinformacji.

Ukraina to kraj upadły, i jak każda padlina przyciąga hieny. To kraj splądrowany, gdzie 50 żydowskich oligarchów posiada 80% majątku, gdzie prezydentem jest bliski współpracownik najpaskudniejszego ukraińskiego oligarchy. Zełenski, zabiegając o międzynarodową pomoc, pozbawił Kołomojskiego obywatelstwa ukraińskiego. Była to jednak sprytna manipulacja mająca na celu uwolnienie Kołomojskiego spod ustawy antykorupcyjnej. To bohater świata żydowskiego, przekonanego, że przekręty finansowe popełniane przez Żydów, przynoszą korzyść wszystkim Żydom. Czy Sikorski ma coś wspólnego z rosyjską korupcją w Emiratach? A może ma związek z żydowską korupcją w Ukrainie? „Gdzie mądry człowiek ukryje liść?” – pytał bohater opowiadania Chestertona, i odpowiedział: w lesie Czy zatem pieniądze żydowskie, nie ukryć najlepiej w kraju antyżydowskim?

Pogłoski o śmierci politycznej Sikorskiego są mocno przesadzone. Parasol ochronny rozciąga nad nim nie tylko żydokomuna, ale i lewackie skrzydło demokratów, platforma medialna Marka Zuckerberga i „New York Times”, ci którzy nie tylko nie lubią Ameryki, ale nie lubią Polski. Nie można też wykluczyć innego scenariusza. Pracownica „Newsweeka”, pytana,  kogo PO powinna wystawić w wyborach prezydenckich, bez wahania odpowiedziała: Radosław Sikorski byłby lepszym kandydatem niż Rafał Trzaskowski. „Sikorski ma znakomite kontakty międzynarodowe. Wcześniej był szefem MON i MSZ, czyli sprawował ministerialne funkcje w dwóch kluczowych kompetencjach prezydenta” – wyliczała. Wychwalała także przyszłą pierwszą damę: „To znakomita publicystka, autorka światowej sławy. Taka para prezydencka mogłaby bardzo mocno wizerunkowo pomóc Polsce”. Przypomnijmy też Lorda George’a Weidenfelda, wiceprezydenta Światowego Kongresu Żydów, który za „największego przyjaciela w Polsce” uważa Radka. Pytany na okoliczność dymisji Sikorskiego, zalecił: „Mam nadzieję, że jego odejście z polityki nie jest definitywne. To byłaby ogromna strata dla Polski”.

Krzysztof Baliński

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055914