OJCU, SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU

marian44

Żydzi a komunizm / II /

Przeciw przemilczaniu roli zbolszewizowanych Żydów na Kresach  od września  1939 r.

Najbardziej zafałszowany i zdeformowany obraz stosunków polsko-żydowskich  znajdujemy w książce  Piotra Zychowicza „Żydzi” w odniesieniu do  okresu od września 1939 do 1941 r. na Kresach. Zabrakło tam podstawowych wręcz informacji o zbrodniach zbolszewizowanych Żydów przeciw Polakom. Stało się tak nieprzypadkowo, bo Zychowicz oddaje głos w tej sprawie  tylko dwóm kłamliwym historykom żydowskim Yehudzie Bauerowi i Antony Polonskiemu oraz prof. Krzysztofowi Jasiewiczowi, który potrafił zmienić swe poglądy jak rękawiczki (od  niebywale oszczerczej wobec Polaków książki „Pierwsi po diable”, wydanej w 2001 r.  po całkowicie różniącą się z nią w swej wymowie i bez porównania uczciwszą książkę “‘Rzeczywistość sowiecka 1939-1941 w świadectwach  polskich Żydów”, wydaną w 2009 r.). Nawet i ten prof. Jasiewicz posuwa się w wywiadzie zamieszczonym w książce Zychowicza (s. 422) do jawnego kłamstwa, twierdząc: „Jako historycy stajemy przed koniecznością ogromnych badań na temat tego, co się działo na Kresach, ale rozbijamy się o skałę. Nie ma bowiem chętnych do pisania na ten temat. (Podkr.- J..R.N.) W wielu wypadkach właśnie z obawy  przed łatką antysemityzmu”. Prof. Jasiewicz ewidentnie kłamie w tej sprawie¸ bo już w 1999 r. ukazała się moja rzeczywiście pionierska i bardzo „niepoprawna politycznie’ gruntownie udokumentowana ponad 250–stronnicowa książka „Przemilczane zbrodnie. Żydzi i Polacy na Kresach w latach 1939-1941”. Prof. Jasiewicz starannie przemilczał ją w wydanej zaledwie dwa lata później swojej książce. Będąc wówczas zajadłym zwolennikiem Grossa nie przytoczył mojej ksiązki nawet w swej ogromnej bibliografii. Przemilczał  moją publikację również nawet w swej jakże zmienionej w wymowie książce z 2009 r. Tak niegodnie  przemilczał tę książkę Jasiewicz krajowy polski historyk w badaniach do okresu po 17 września  1939 r., choć potrafili do niej dotrzeć polscy autorzy za Oceanem. Polecam tu zwłaszcza recenzję o mojej książce pióra polonijnego autora z Chicago Jana Peczkisa, opublikowaną w wydawnictwie  27 lutego 2007 r. pod tytułem „The Other Side of the Coin: Large-Scale Jewish Crimes against Poles”. Warto przypomnieć, że tenże „dziwny” naukowiec Jasiewicz przemilczał w bibliografiach obu swych książek m.in. tak  ważne z punktu podejmowanej przezeń tematyki, ale „niepoprawne politycznie” dzieła jak dwutomowa książka prof. R. Szawłowskiego „Wojna polsko-sowiecka” (wyd..1997) prof. M. Wierzbickiego: „Polacy i Białorusini w zaborze sowieckim” (wyd.2000), T. Piotrowskiego: „Poland’s Holocaust”, Jefferson, North Carolina (wyd. 1998), tekst M. Paula: Jewish-Polish Relations In Sowiet –Occupied  Poland 1939-1941), zamieszczony w książce: „The Story of Two Shtetls, Bransk and Ejszyszki”, Toronto-Chicago, 1998, cz.2), czy książkę żydowskiego autora H. Sarnera: „General Anders and the Soldiers of the Second Polish Corps”, (Brunswick Press 1997), wspominającą o zbrodniach żydowskich na Polakach.  W bibliografii  zamieszczonej w książkach Jasiewicza zabrakło nawet tak fundamentalnego dzieła jak „Zapomniany holocaust” Richarda C. Lukasa (wyd. po polsku 1995), z którym zrobił wywiad P. Zychowicz. Muszę powiedzieć, ze to absolutny cynizm ze strony prof. Jasiewicza – przemilcza różne ważne książki, piszące w sposób „niepoprawny politycznie” o zachowaniu zbolszewizowanych Żydów na Kresach, a potem głośno i faryzejsko lamentuje, że nikt nie pisze takich książek! Za to w swej bibliografii Jasiewicz nie omieszkał zamieścić wielu propagandowych komunistycznych śmieci. I taki z niego uczciwy naukowiec!

Moja książka została całkowicie przemilczana w Kraju, bo była aż nazbyt niepoprawna politycznie. Ja sam nie miałem zbytnio czasu na jej upowszechnienie, bo w rok po jej wydaniu całkowicie pogrążyłem się w walce z oszczerstwami J. T. Grossa (wielki cykl artykułów w katolickiej ‘Niedzieli” i książka „Sto kłamstw Grossa”(Warszawa 2000). Bardzo źle się stało jednak, że moją książkę o zbrodniach zbolszewizowanych Żydów na Kresach tak przemilczano w pierwszych latach po jej wydaniu, bo zamiast ciągłej obrony przed oszczerstwami Grossa wytyczyłaby ona inny kierunek walki z tego typu kłamstwami: ofensywny i demaskatorski. No, cóż my Polacy nie umiemy się bronić, a winę za to ponosi ogromna część polskich historyków i publicystów, którzy milczeli po ukazaniu się paszkwilanckich „Sąsiadów”. Gdyby zabrali wtedy głos, problem Grossa w Polsce i w świecie  w ogóle by nie zaistniał. Powszechnie uznałoby go bowiem za hochsztaplera, jak należało zrobić! Dziś za to mamy rozlicznych „spóźnionych bohaterów” publicystyki, którzy teraz w  2016 r. demaskują Grossa. Rychło w czas! Takim „spóźnionym bohaterem” jest też P. Zychowicz, który nawet teraz opowiada się przeciwko sądowemu ukaraniu Grossa za jego antypolskie oszczerstwa.

Zafałszowany obraz zachowań  zbolszewizowanych Żydów na Kresach od września 1939 r. w książce P. Zychowicza.

W książce P. Zychowicza w uwagach na temat antypolskich zachowań Żydów na Kresach od 17 września 1939 r. znajdujemy drastyczne wręcz pominięcia. Jako wyraz antypolskich zachowań autor podaje poprzez cytowanych autorów tylko stawianie bram triumfalnych na cześć Sowietów, całowanie przez Żydów sowieckich czołgów, tworzenie milicji i wyszydzanie klęski Państwa Polskiego, kuksańce i wyzwiska wobec Polaków prowadzonych do więzień. Tylko półgębkiem w małym fragmencie jednego zdania Zychowicz pisze (na s. 416) o atakach na żołnierzy WP. A przecież chodziło o przemilczaną przez Zychowicza i jego rozmówców bardzo dużą skalę zbrojnej dywersji zbolszewizowanych Żydów przeciw Wojsku Polskiemu we wrześniu 1939 r. i licznych  przypadkach mordowania Polaków przez Żydów w tym okresie. Dlaczego milczą o tym Zychowicz i jego  interlokutorzy?

Przemilczane przez Zychowicza fakty o mordowaniu Polaków przez zbolszewizowanych Żydów  w latach 1939-1941

Zdumiewające jest całkowite pominięcie w książce Zychowicza sprawy zamordowania licznych Polaków przez zbolszewizowanych Żydów na Kresach, choć była to największa zbrodnia popełniona na tamtejszych Polakach. A było takich przypadków niemało, zwłaszcza w pierwszych tygodniach po 17 września 1939 roku, i w okresie pospiesznej „ewakuacji” więźniów po napaści Niemiec na ZSRR  w czerwcu 1941 r. Są wśród tych zabójstw historie szczególnie spektakularnych i bezwzględnych zbrodni, tak jak jawny mord na kilku polskich działaczach studenckich na Politechnice Lwowskiej październiku 1939 roku, zabitych pod zarzutem rzekomego antysemityzmu, czy wymordowanie 8 dominikanów z klasztoru w Czortkowie przez żydowskich NKWD-istów na początku lipca 1941 r. Znamienny był fakt, że zabójstwa Polakowi dokonywane przez skomunizowanych Żydów na ogół wcale nie ograniczały się do osób, z którymi sami Żydzi mieli osobiście poprzednio jakieś konflikty osobiste. Częstokroć zabijano przypadkowo wybranych polskich żołnierzy, oficerów, urzędników, duchownych , czy po prostu ludzi zamożniejszych – tak jak hrabiostwo Skirmunt.

Jak zbolszewizowani Żydzi zadbali o powiększenie „listy katyńskiej”

Nierzadko zabójstwa na Polakach były dokonywane przez prosowieckich Żydów wspólnie ze zbolszewizowanymi Białorusinami czy Ukraińcami. Wiązała  się z tym sprawa udziału wielu Żydów w wyłapywaniu polskich oficerów, przebranych po cywilnemu, lub jako zwykłych żołnierzy, co w rezultacie doprowadziło do ich przyszłej śmierci, powiększając „listę katyńską”. Pisał o tym wprost uczciwy żydowski autor ze Stanów Zjednoczonych Harvey Sarner. W książce „Generał Anders i żołnierze Polskiego Drugiego Korpusu” Sarner napisał bez ogródek: „Jan Karski, wyraźnie żaden antysemita, twierdził, że niektórzy Żydzi współpracowali z Rosjanami w ujawnianiu polskich oficerów, którzy byli w następstwie tego aresztowani. Żeby zrozumieć, jak poważnie zaciążyły takie postępki na stosunkach polsko-żydowskich, należy uświadomić sobie, że większość złapanych oficerów polskich została później stracona przez Sowietów w Katyniu i innych miejscach kaźni”. (Por. H. Sarner: op.cit, s.4).

Zamordowanie grupy dominikanów w Czortkowie

W wydanej w 1999 roku  mojej książce ‘Przemilczane zbrodnie’ podałem na stronach 47-68 liczne udokumentowane przykłady mordowania Polaków przez Żydów w latach 1939-1941. Przypomnę tu te tak niegodnie przemilczane przez Zychowicza  informacje. Szczególnie wstrząsające fakty  na ten temat przyniosła relacja księdza Zygmunta Mazura, poświęcona wymordowaniu przez Żydów z NKWD grupy dominikanów z klasztoru w Czortkowie. Jak pisał ksiądz Mazur: „Sytuacja klasztoru uległa gwałtownej zmianie 22 czerwca 1941 r. z chwilą wybuchu wojny. Jak to było w zwyczaju systemu stalinowskiego  przede wszystkim przystąpiono do likwidacji prawdziwych i domniemanych wrogów rządów komunistycznych. Do tej grupy zaliczono przede wszystkim duchownych. Skierowane tam władze  bezpieczeństwa w porozumieniu z jednostką wojskową wpadły w nocy z 1 na 2 lipca i wywlokły z klasztoru byle jak odzianych o. Justyna, o. Jacka, o. Anatola  oraz brata Andrzeja. Wywiezieni nad rzekę w Starym Czortkowie na tzw. Groblę zwaną Berda zostali pomordowani strzałami w tył głowy. Wykonawcami wyroków byli miejscowi Żydzi, służący w NKWD, co potwierdzają zachowane zeznania mieszkańców Czortkowa (jeden z uczestników mordu był w PRL po 1945 roku generałem Wojska Polskiego). (Podkr.-J.R.N). O pozostałych zakonnikach nie można było się niczego dowiedzieć, ponieważ wojsko broniło dostępu do klasztoru, a kościół pozostawał zamknięty. Mimo tych trudności jednemu uczniowi udało się przedostać do kościoła, a stamtąd do cel położonych na parterze. To, co zobaczył, było przerażające. W poszczególnych łóżkach leżeli pomordowani strzałami w głowę bracia R. Czerwonka, M. Iwaniszczew i tercjarz J.Wincentowicz (…) Sowieckie władze bezpieczeństwa równocześnie z mordowaniem splądrowały kościół (…) Chcąc zatrzeć ślady dokonanej zbrodni wojsko 4 lipca 1941 podpaliły kościół”. (Por. ks. Z.Mazur: Męczeński klasztor dominikanów w Czortkowie, polonijne czasopismo „Gazeta” (Toronto), nr 45 z 1992 r.)

Ofiarami mordu w klasztorze w Czortkowie padli ojcowie: Justyn Spyrlak, Jacek Misiura,  Antoni Zambrowski i Hieronim Longana, bracia zakonni: Andrzej Bujakowski, Reginald Czerwonka i Metody Iwaniszczew, wreszcie kościelny Józef Wincentowicz. (Wg. ks. W. Szetelnicki: Zapomniany lwowski bohater – ks.Stanisław Frankl (1903-1944), Rzym 1983, s.122). Według wspomnień Lesława Juriewicza w książce „Niepotrzebny” jednym z zabójców i ich przewodnikiem był NKWD-zista, miejscowy Żyd, nazwiskiem Blum”. (Por. L.Juriewicz: „Niepotrzebny”, Londyn 1977, s.29).

Zamordowanie lwowskich działaczy studenckich

Jedną z najohydniejszych zbrodni popełnionych pod hasłem rozprawy z „polskimi antysemitami” było zamordowanie kilku działaczy studenckich na politechnice Lwowskiej w październiku 1939 r. Inspiratorem całego mordu był rosyjski Żyd, ppłk. Jusimow, mianowany komendantem Politechniki. Zbysław Popławski tak opisał na łamach periodyku „Semper Fidelis” przebieg okrutnej rozprawy z polskimi działaczami studenckimi: „Następnie komisarz Jusimow zorganizował likwidacyjne zebranie Bratniej Pomocy, które odbyło się między 15 a 20 X 1939 r. Większość obecnych na sali stanowili Żydzi, Ukraińców i Polaków było mało; tzw. likwidacja odbywała się niezgodnie ze statutem, gdyż dokonywali jej nie-członkowie.

Na sali orkiestra wojskowa grała marsze; nie wiedziano wtedy, że były to mundury NKWD. Za katedrą zasiadła grupa 6-8 osób, a wśród nich jako zagajający Żyd rosyjski w skórzanej kurtce i  skórzanym kaszkiecie, którego nie zdjął w czasie zebrania,. Przedstawił się jako komisarz Politechniki. Był to właśnie tow. Jusimow, ppłk z zarządu politycznego Armii Czerwonej.. Przemawiał po rosyjsku, wykazując, że teraz po upadku „jaśniepańskiej Polski” należy zlikwidować jej nadbudowę, tj. organizację studencką, powołaną do gnębienia ludu pracującego; za to wszystko, co było,  odpowiedzialni są członkowie kierownictwa tej  organizacji, którzy znajdują się na tej sali”.

Jako drugi wystąpił Jan Krasicki, już wtedy II sekretarz Miejskiej Organizacji Komsomołu. Odegrał on rolę prowokatora do zaplanowanego ludobójstwa (…) omawiając działalność antysemicką i prześladowanie Żydów (…) Następni mówcy – komuniści żydowscy – stwierdzili, że na sali są obecni działacze organizacji antysemickich. Komisarz polecił ich wskazać. Wyciągnięci przemocą z miejsc i bici, doprowadzeni zostali do mównicy, aby się tłumaczyli. Tam zostali znowu pobici i skopani, wreszcie wywleczeni  przez członków orkiestry w mundurach na korytarz. W czasie, gdy orkiestra znów grała, usłyszałem wyraźne strzały na korytarzu. Po zebraniu otworzono drzwi sali; wszyscy musieli przechodzić przez korytarz, a tam za ławkami w kałużach krwi leżeli nieruchomo wyprowadzeni uprzednio studenci. Oto nazwiska ofiar, które udało się ustalić: Ludwik Płaczek, stud. IV roku, kierownik I DT, członek korporacji „Scytia”; Jan Płończak, stud. III roku, członek wydziału „Bratniaka”, również należący do korporacji „Scytia”; Henryk Różakolski, stud. IV roku, pochodzący z Wielkopolski”. (Wg. Z.Popławski: Represje okupantów na Politechnice Lwowskiej (1939-1945), „Semper Fidelis” 1991, nr 4, ss.3-4).

Szczególnie złowieszcza była atmosfera, w której publicznie zorganizowano swoisty „sąd” nad polskimi działaczami studenckimi za rzekomy „antysemityzm”, aby ich wkrótce potem zabrać jako ofiary kaźni. Autor polonijny z Kanady Mark Paul porównał atmosferę tamtego zgromadzenia, które faktycznie „skazało” studentów na śmierć, do atmosfery niektórych wieców w nazistowskich Niemczech. (Por. tekst M. Paula: op.cit., cz, s.307). Jewish-Polish Relations In Sowiet Occupied Poland 1939-1941, zamieszczony w książce: “The Story of Two Shetls, Bransk und Ejszyszki”, Toronto – Chicago 1998, cz.2, s.307).

Rozprawa z Polakami w Grodnie i powiecie grodzieńskim

Karol Liszewski (prof. Ryszard Szawłowski) pisał w swej książce o wojnie polsko-sowieckiej 1939 roku o roli komunistów żydowskich – obok białoruskich – w okrutnej rozprawie z Polakami w powiecie grodzieńskim po ostatecznym opanowaniu go przez Sowietów. Stwierdzał: „Najgorsze były pierwsze dni po opanowaniu przez Sowietów miasta. Ludzie, w szczególności młodzież, byli rewidowani i jeśli znaleziono nawet duży nożyk u chłopaka – rozstrzeliwano na miejscu. Podobno na placu przed Farą leżał cały wał ludzi w ten sposób zamordowanych (…) Trzeba też odnotować morderstwa dokonane w tych dniach i tygodniach w powiecie grodzieńskim i w dalszych okolicach. Dokonywane one były – z błogosławieństwem sowieckim – przez miejscowych komunistów białoruskich i żydowskich (podkr.-J.R.N.), jak również przez samych Sowietów. Podobno bolszewicy dali wówczas miejscowym komunistom dwa tygodnie dla „swobodnego” mordowania wrogów klasowych, w każdym razie na wsi”. (Por. K. Liszewski (R. Szawłowski): „Wojna polsko-sowiecka 1939 r.), Londyn 1988, s. 75).

Mordowani w  Grodnie Polacy częstokroć padali ofiarą „zabójczych” donosów ze strony znających ich Żydów. Na przykład Mirosław Kurczyk, syn zamordowanego wówczas w Grodnie nauczyciela szkoły powszechnej, pisał: „Po załamaniu się obrony wojska sowieckie zajęły wszystkie ważne punkty miasta, jak gmachy urzędów, policji, więzienie itp. W miasto ruszyły w pełnym rynsztunku bojowym plutony egzekucyjne (…) Jeden z tych oddziałów, sowieckich, przyprowadzony przez cywila z czerwoną opaską, mieszkańca domu, w którym mieszkaliśmy, narodowości żydowskiej, aresztował mojego ojca. Ojciec mój, Jan Kurczyk, lat 45, z zawodu nauczyciel, po wyprowadzeniu z domu został rozstrzelany  (Podkr.- J.R.N). (…) Ojciec mój nie brał udziału w obronie Grodna, ale wystarczyło, że wskazano na niego palcem, bo był Polakiem, inteligentem, ażeby bez sądu zamordować w stylu hitlerowskim”. („Wojna polsko-sowiecka 1939″ ,Warszawa 1997, t.1, s.364). W kolejnym wpisie na blogu przedstawię dalsze liczne przykłady tak przemilczanych przez Zychowicza faktów o mordowaniu Polaków na Kresach przez zbolszewizowanych Żydów oraz informacji o ich dywersji zbrojnej przeciw wojskom polskim we wrześniu 1939 r. Dlaczego te sprawy okrutnego mordowania Polaków przez  zbolszewizowanych Żydów na Kresach zostały całkowicie przemilczane w książce P. Zychowicza? Gdzie jego elementarna uczciwość? I taki „historyk” kieruje dodatkiem historycznym „Do Rzeczy”. Pogratulować “Do Rzeczy”!

Przeciw przemilczaniu zbrodni zbolszewizowanych  Żydów na Polakach na Kresach w latach 1939-1941, zbrodni  żydowskiej policji na 400 Żydach w Oszmianie w 1942 r. i zbrodni żydowskich ubeków w Świętochłowicach na ponad 1600 niewinnych Polakach i Niemcach w 1945 r.

W książce P. Zychowicza czytamy na s. 430  stwierdzenie prof. K. Jasiewicza, głoszące o polskiej reakcji na ujawnienie spawy Jedwabnego: „To dziecinne pójście w zaparte było dla mnie  nie do zniesienia”.  A ja pytam się, dlaczego  ze strony polskiej miano bezkrytycznie godzić się z ewidentną stronniczością i manipulacjami ówczesnego prezesa IPN-u Leona Kieresa w sprawie Jedwabnego? Pytam też, dlaczego Polacy mieli się godzić z jakże niefortunnym przerwaniem pod naciskiem Żydów ekshumacji w Jedwabnem, właśnie w  memencie, gdy można było do końca wyświetlić sprawę niemieckiego udziału w tej zbrodni. Przypomnę, że już pierwsze prace ekshumacyjne w Jedwabnem dowiodły fałszu tezy Grossa, że w Jedwabnem zamordowano ponad 1600 Żydów. Okazało się, że zamordowano tam 250 Żydów. Później znaleziono niemieckie naboje przy miejscu zbrodni. Gdyby prowadzono dalej ekshumację przypuszczalnie można było znaleźć jakieś ciało czy głowę Żyda przestrzelone niemieckim pociskiem. Dowiodłoby to raz na zawsze, że przy sławetnej stodole w Jedwabnem stali na straży niemieccy żołnierze i strzelali do próbujących stamtąd uciec Żydów. Najlepiej dowiodłoby to zbrodniczej roli Niemców w tej sprawie. I właśnie w takiej sytuacji pod naciskiem Żydów (rabina M. Schudricha i in.) przerwano ekshumację w Jedwabnem, co wywołało m. in. protest kilkudziesięciu znanych osobistości polonijnych. 9 stycznia 2013 naczelny redaktor „Najwyższego Czasu” Tomasz Sommer ujawnił i skomentował  tzw. „raport Koli” (raport  prof. Andrzeja Koli, wybitnego archeologa, prowadzącego prace przy ekshumacji w Jedwabnem). Prof. Kola w swym raporcie wysuwał zdecydowane zastrzeżenia wobec przerwania ekshumacji Jedwabnem przed całkowitym wyjaśnieniem okoliczności zbrodni.

W świetle tych faktów można uznać, że to prof. K. Jasiewicz „idzie w zaparte”, przemilczając fakt zablokowania pełnego wyjaśnienia zbrodni w Jedwabnem przez przerwanie ekshumacji. Prof. Jasiewicz powinien do końca życia bić się w piersi za swą jakże kłamliwą wydaną w 2001 r. książkę „Pierwsi po diable”, która w pełni podtrzymywała oszczerstwa Grossa przeciw Polakom, i robiła to w skrajnie nieprzyzwoity sposób. Sam Jasiewicz tylko częściowo wycofał się z zawartych w owej książce  kłamstw. We wstępie do swej, głoszącej zupełnie odmienne tezy książce „Rzeczywistość sowiecka 1939 1941 w świadectwach polskich Żydów” (Warszawa 2009, s.9 ) prof. Jasiewicz pisał: ”Dziś zapewne wycofałbym się z niektórych tez i zauroczeń, zwłaszcza przewijającego się w książce  filosemityzmu i wątków pobocznych, jednakże z pewnością nie zmieniłbym meritum, popełniłem w niej jednak fundamentalny błąd merytoryczny”. Stwierdzenie tego typu nie wystarcza – prof. Jasiewicz powinien publicznie przeprosić za wszystkie godzące w Polaków skrajne wręcz uproszczenia zawarte w jego pierwszej książce,  a  nie zabierać teraz mentorskiego głosu w sprawie Jedwabnego. Wiadomo, że prof. Jasiewicz został w 2013 r. w sposób skandaliczny odwołany z funkcji kierownika Zakładu Analiz Problemów Wschodnich w PAN za „niepoprawny politycznie” wywiad w sprawach żydowskich. Niemniej uważam, że i tak powinien w pełni rozliczyć się ze swymi niedopuszczalnymi kłamstwami z książki „Pierwsi po diable” z 2001 r., które  miały bardzo zły wpływ na ówczesną dyskusję o Grossie.

Zychowicz wychwala sam siebie za swą rzekomą „niepoprawność polityczną” i postawioną w jego książce „obrazoburczą” część tez. W rzeczywistości jego ksiązka nie jest ani „obrazoburcza”, ani „niepoprawna politycznie”. Wręcz przeciwnie.  Prawdziwym skandalem jest pominięcie przez  Zychowicza jakichkolwiek informacji o dywersji zbrojnej zbolszewizowanych Żydów przeciw Polakom we wrześniu 1939 r. o mordowaniu Polaków przez Żydów na Kresach w okresie po 17 września 1939 r., o rabunku polskiego mienia przez Żydów-komunistów, o niebywałej skali walki zbolszewizowanych  Żydów przeciw patriotyzmowi i religii.  Przedstawiany przez  P. Zychowicza obraz  historii Żydów w drugiej wojnie światowej byłby bez porównania pełniejszy, a nie zdeformowany, gdyby Zychowicz ośmielił się przypomnieć sprawę zamordowania ponad 400 Żydów przez policję żydowska w Oszmianie w 1942 r., w końcu fakt bardzo znaczący (w Jedwabnem zginęło 250 Żydów). Jest to prawdziwym skandalem, że  na całym świecie od lat huczy się o „polskiej zbrodni” w Jedwabnem, podczas gdy w ogromnej mierze przemilcza się sprawę dokonanej przez Żydów zbrodni w Oszmianie. Zychowicz dowiedział się o niej z otrzymanej ode mnie mojej książki „Żydzi przeciw Żydom” (Warszawa 2012, ss.143-144). Powoływałem się w niej na informacje trzech znanych żydowskich historyków: Reubena Ainszteina, Leonarda Tushneta i prof. Saula Friedländera na powyższy temat. Dodam, że w Internecie  można znaleźć na temat zbrodni żydowskich policjantów w Oszmianie jeszcze jedno żydowskie świadectwo tej zbrodni – dziennik Żyda z wileńskiego getta Hermana Kruka, wydany w 2002 roku pod tytułem „Last Days of the Jerusalem of Lithuania. Chronicles from the Vilna Ghetto and the Camps, 1939-1944“.  Dlaczego „obrazoburczy” Zychowicz milczy o tej tak niewygodnej dla Grossa i innych antypolskich oszczerców sprawie.

Zapytajmy dalej, dlaczego „obrazoburczy” Zychowicz nie zdobył się na choćby jedno zdanie informacji o wymordowaniu przez Salomona Morela i wspomagających go żydowskich ubeków i ubeczki zbrodni na ponad 1600 niewinnych Polakach i Niemcach w obozie Świętochłowicach. Dlaczego Zychowicz tak „odważnie” wyliczający opinie o Żydach w Palestynie (Izraelu) nie zdobył się na przytoczenie informacji o najstraszniejszej zbrodni popełnionej tam przez Żydów.  O straszliwej masakrze na bezbronnych Arabach przeprowadzonej przez bojówki późniejszych premierów Izraela Menachema Begina i Icchaka Szamira w Deir El Jasin w dniu 9 kwietnia 1948 r. Według Jacquesa de Reyniera, szefa Międzynarodowego Komitetu delegacji Czerwonego Krzyża w  Palestynie, który przybył do Deir el Jassin 11 kwietnia 1948 r. zginęło tam ponad 200 Palestyńczyków, mężczyzn, kobiet i dzieci”. (Przypomnę, że w rzekomym „pogromie” w Kielcach w wyniku prowokacji NKWD i polskiej bezpieki zginęło 42 osoby).  Jak wygląda w świetle tych faktów rzekoma „obrazoburcza” odwaga autora „Żydów” P. Zychowicza?

Prof. Jerzy Robert Nowak

Za: Jerzy Robert Nowak – blog oficjalny (7 czerwca 2016)


Żydzi a komunizm (I)

(Niektóre przemilczane fakty – małe kompendium)

W najbliższym czasie ukaże się w „Warszawskiej Gazecie” moja bardzo krytyczna recenzja zafałszowań i dysproporcji w książce Piotra Zychowicza „Żydzi”. Tu pragnąłbym skupić się głównie na sprawach zafałszowań i wybielań w tej książce na temat roli wielkiej części zbolszewizowanych Żydów w stalinizacji Rosji i krajów tzw. demokracji ludowej. Wyliczone tu fakty dotyczą sprostowania kłamstw zamieszczonych w publikowanych w książce Zychowicza jego rozmowach z dwoma bardzo znanymi żydowskimi naukowcami: Antony Polonskym i Yehudą Bauerem. Fałsze te zostały podane w książce Zychowicza bez sprostowania i jakiegokolwiek krytycznego komentarza, być może z powodu zaskakującej ignorancji autora. Zniekształcenia te sprowokowały mnie do przedstawienia tu na mym blogu swoistego kompendium na temat udziału zbolszewizowanych Żydów w stalinizacji Polski i innych krajów Europy. Zapewniam czytelników mego blogu: w tym dwudziestokilku stronnicowym tekście znajdziecie Państwo z dziesięć razy więcej informacji, na dodatek udokumentowanych, o stosunku dużej części Żydów do komunizmu niż w 463-stronnicowej książce P. Zychowicza: „Żydzi”. Aby tym mocniej uwypuklić wiarygodność przytaczanych przeze mnie szokujących informacji o rozmiarach udziału zbolszewizowanych Żydów w stalinizacji Polski i innych krajów świata podkreślam, że przeważająca część podawanych niżej faktów została opisana przez autorów żydowskich, względnie filosemitów takich jak Czesław Miłosz.

Rola zbolszewizowanych Żydów w stalinizacji Polski

Znany ze skrajnego filosemityzmu i równocześnie bardzo mocnych fobii wobec Polski i Polaków, Czesław Miłosz stwierdził w wywiadzie dla żydowskiego czasopisma „Tikkun” w USA (nr 2 z 1987 r.) na temat roli żydowskich komunistów: „Oni zajęli wszystkie czołowe pozycje w Polsce, również w bardzo okrutnej policji bezpieczeństwa (podkr- J.R.N)., ponieważ byli po prostu bardziej godni zaufania niż miejscowa ludność”. (They occupied all the top positisons in Poland and also in the very cruel security police, because they were more reliable, simply, than the local population) W tym stwierdzeniu Miłosz nieco przesadził, bo były jednak i nieżydowskie postacie na szczycie zarówno partii komunistycznej jak i bezpieki (choćby B. Bierut i S. Radkiewicz). Generalnie biorąc jednak Miłosz trafnie ocenił wyjątkową, dominującą rolę komunistów żydowskich w stalinizacji Polski.

Związany z Jerzym Giedroyciem i paryską „Kulturą” Instytut Literacki w Paryżu był jak najdalszy od ąntyżydowskości. Tym wymowniejszą w tej sytuacji była nader szokująca informacja zawarta w wydanej przez ten Instytut w 1967 r. książce Georga Fleminga (ewidentny pseudonim) „Polska mało znana”: „W okresie stalinowskim na przeszło sto dzienników, tygodników i miesięczników, wychodzących w samej tylko Warszawie było tylko dwóch nie Żydów”. (Podkr.- J.R.N.)

Żydowski korespondent wojenny J. Sack o zbrodniach S. Morela na Polakach

Warto przypomnieć, co pisał o zbrodniach ubeków żydowskiego pochodzenia na Śląsku znakomity dziennikarz żydowskiego pochodzenia z USA John Sack w dawno wyczerpanej i świadomie przemilczanej książce „Oko za oko”. Przez siedem lat Sack badał zbrodnie Salomona Morela i pomagających mu w tych zbrodniach żydowskich ubeków i ubeczek w obozie w Świętochłowicach. Wymordowali tam w niecały rok – w 1945 r. ponad 1600 niewinnych Polaków i Niemców. Jak pisał John Sack: „W miejscach takich jak Gliwice Polacy stawali przy więziennych ścianach, a ludzie z Wydziału Wykonawczego przywiązywali ich do wielkich żelaznych pierścieni, mówili: „Gotów! Cel! Pal! „zabijali ich i ostrzegali polskich strażników: „Trzymajcie język za zębami!” Strażnicy jako Polacy nie byli tym zachwyceni, ale Jakubowie, Jozefowie i Pinkowie z wyższych szczebli Urzędu pozostali wierni Stalinowi, ponieważ uważali się za Żydów, nie zaś za polskich patriotów. Oto, dlaczego Dobra Wróżka Stalin (… ) zatrudnił wszystkich Żydów i umieścił ich w Urzędzie Bezpieczeńs6twa Publicznego, swojej instytucji w polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. (Podkr.- J.R.N). (Cyt. za : J.Sack: „Oko za oko”, Gliwice 1995, ss.228-229).

Wcześniej w tej samej, znakomicie napisanej i bardzo znaczącej intelektualnie książce „Oko za oko” John Sack pisał (s.96): „ Dlaczego więc Stalin był stronniczy wobec Żydów (…) Z jego rozkazu pewien Żyd, którego ojciec zginął w Treblince, miał zostać szefem Urzędu Bezpieczeństwa, a szefami wszystkich jego departamentów mieli także zostać Żydzi, aczkolwiek od tego momentu ich nazwiska nie miały być żydowskie, tylko takie jak „generał Romkowski”, albo „pułkownik Różański”. Z czasem ci ludzie wyznaczyli wszystkich dowódców bezpieczeństwa w Polsce”.

Sack powoływał się na informacje Pinka Mąki, byłego sekretarza Urzędu Bezpieczeństwa publicznego na terenie Śląska, że w podległym mu regionie liczba żydowskich oficerów bezpieczeństwa wynosiła od 150 do 225. Według Sacka, od 70 do 75 procent oficerów bezpieczeństwa na tym terenie było Żydami. (Por. J. Sack : op.cit.,s.174).

Jakub Berman i inni żydowscy szefowie bezpieki

Zychowicz cytuje w swej książce (s.115) bez odpowiedniego krytycznego komentarza wypowiedź żydowskiego naukowca – prof. Anthony Polonskego, pomniejszającą rolę Żydów w kierowaniu komunistyczna bezpieka w Polsce. Polonsky stwierdził (tamże, s.115): „Andrzej Paczkowski zbadał ten problem i okazało się, że Żydzi zajmowali 29 procent stanowisk kadry kierowniczej UB. To spory odsetek, ale większość funkcjonariuszy komunistycznej policji politycznej była Polakami”. Polonsky tłumaczył też ukształtowany w Polsce „stereotyp Żyda ubeka” tylko tym: „Bo na wysokich szczeblach zasiadali tacy ludzie jak Berman czy Fejgin, którzy byli bardzo widoczni”. A jaka była prawda? Zgodnie z tym, co powiedział Polonszky „większość funkcjonariuszy komunistycznej policji politycznej była Polakami”, tylko, że byli usadowieni na niskich szczeblach bezpieki i nie mieli dosłownie nic do powiedzenia, gdyż w bezpiece całkowicie dominowali wysocy funkcjonariusze żydowskiego pochodzenia. Całą komunistyczną bezpieką dyrygował Jakub Berman, przez cały okres stalinowski pełniący najważniejszą funkcję członka Biura Politycznego KC PZPR, odpowiedzialnego za bezpiekę. To Berman (mający równocześnie ogromny wpływ w sferze życia ideologicznego i kultury) nadzorował nieubłaganą walkę z wieloma sferami polskiego dziedzictwa narodowego. Robił to zgodnie z głoszoną przez siebie zasadą, że „wszelki flirt z polskim uczuciem narodowym” doprowadzi do „wypuszczenia złych duchów Polski”, z antysemityzmem włącznie. (Por. książkę filozofa A. Walickiego: „Zniewolony umysł po latach”, Warszawa 1993, s.329). To Berman już w 1944 roku jako pierwszy zaczął oskarżać AK o rzekomą współpracę z gestapo i nazywał akowców bandytami. Znany był ze szczególnej bezwzględności i okrucieństwa wobec więźniów politycznych. Zapamiętano powiedzenie Bermana w odniesieniu do ułaskawionych więźniów, którzy później rzekomo ginęli śmiercią „samobójczą”: „Towarzysz Bierut was ułaskawił, ale ja was nie ułaskawię”. (Cyt. za: Pamięć ofiar, „Tygodnik Solidarność” z 14 marca 2003 r.) P. Zychowicz całkowicie, a niechlubnie milczy o niebywałych rozmiarach walki z polskim patriotyzmem, którą prowadzili obok Bermana także inni czołowi żydowscy komuniści. Dość przypomnieć powiedzenie osławionego dyrektora X Departamentu stalinowskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Polsce Anatola Fejgina: „Trzeba zabić polską dumę, rozstrzelać patriotyzm”.

Komunistyczna bezpieka była całkowicie zdominowana przez Żydów, poza jednym wyjątkiem – ministrem bezpieczeństwa Stanisławem Radkiewiczem. Tyle, że był on faktycznie ubezwłasnowolnionym. Nici wszystkich spraw w bezpiece znajdowały się wyłącznie w rękach żydowskich podwładnych Radkiewicza. Wiedzieli oni bowiem, podobnie jak na górze J. Berman o bardzo kompromitującej tajemnicy Radkiewicza, która ułatwiała całkowite trzymanie go w ręku. Chodziło o to, że Radkiewicz po aresztowaniu przed wojną jako sekretarz KZMP podpisał na policji tzw. lojalkę. (Wg. notatek R. Romkowskiego (właść. Nasieka (Natana) Grinszpan-Kikiela – w książce S. Marata i J. Snopkiewicza; „Ludzie bezpieki”, Warszawa 1990, s.141). W mojej książce „Nowe kłamstwa Grossa” (Warszawa 2006, ss.171-172) całą stronę wypełnia przytoczony przez mnie wykaz szefów polskiej bezpieki żydowskiego pochodzenia. Przypomnijmy tu, że sowiecki ambasador w Warszawie Wiktor Lebiediew, który „nieźle znał Polskę” (w ocenie historyka prof. A. Paczkowskiego) w raporcie wysłanym do Moskwy 10 lipca 1949 r. zwrócił uwagę, że „w MBP (Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego – J.R.N.), poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka. Wszyscy są Żydami”. (Podkr.- J.R.N.). (Cyt. za : A. Paczkowski: Żydzi w UB: próba weryfikacji stereotypu, w: „Komunizm, ideologia, system, ludzie”, red. T.Szarota, Warszawa 2001, s.2020.)

Długa lista świadectw o żydowskich zbrodniach w UB

Wybielaczom roli Żydów w UB i w stalinizacji Polski warto przypomnieć również jakże uczciwe świadectwo Polaka żydowskiego pochodzenia Andrzeja Wróblewskiego (do roku 1940 noszącego rodowe nazwisko Fejgin). Andrzej Wróblewski, wybitny krytyk teatralny, ojciec redaktora „Polityki” Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego i dziadek obecnego naczelnego redaktora ‘Wprost” Tomasza Wróblewskiego, stanowczo protestował przeciwko relatywizowaniu spraw żydowskiej odpowiedzialności za UB. Jednoznacznie akcentował: „Proporcjonalnie więcej było Żydów wśród katów niż wśród ofiar. I chociaż nie wszyscy Żydzi byli równie gorliwi, to jednak powszechnym odbiorze postrzegana była ich aktywność. Przeważnie przedwojenni komuniści, często ze stażem więziennym, byli zaślepieni wiarą, że rzeczywiście biorą udział w walce o nowy wspaniały świat. Nie zdawali sobie sprawy, że swoim postępowaniem wywołują zjawisko antysemityzmu”. (Por. A. Wróblewski: „Być Żydem”, Warszawa 1993, s.181). W innym miejscu swej książki Wróblewski ubolewał, że w 1968 roku „pod płaszczykiem dotkniętej godności wyjeżdżali z kraju Żydzi, którzy służyli w UB, byli sędziami czy prokuratorami z rękami umaczanymi po łokcie w krwi”. (Podkr.- J.R.N.).

Najwybitniejszy chyba polski twórca pochodzenia żydowskiego w okresie po 1945 r., zawsze niezależny i „niepoprawny politycznie” Leopold Tyrmand tak pisał w 1972 r. w niegodnie przemilczanej dotąd w Polsce „Cywilizacji komunizmu”:„Amerykańskie uniwersytety przygarniają dziś Żydów, którzy przez ponad 25 lat swych służb w policjach politycznych Europy Wschodniej ciężko prześladowali ludzi – w tym także innych Żydów – walczących o prawo do niezawisłości i sumienia. Dziś Żydzi ci chronią się za swe niegdyś tak łatwo zapomniane żydostwo (Podkr.- J,.R.N.) (…) ludzie ci nie mają moralnego prawa do obrony przede wszystkim jako niestrudzeni architekci tej rzeczywistości, w której po 25 latach dojść mogło do tak karykaturalnych zwyrodnień myśli i pojęć, jako inżynierowie tej struktury, w której monstrualne kłamstwo tak łatwo jest uczynić prawem życia. Trudno jest zapomnieć ich fanatyczną wiarę w zło, jaką głosili w komunistycznych gazetach, książkach, artykułach, filmach”.

Żydowska badaczka sytuacji Żydów we współczesnej Polsce Irena Irwin Zarecka pisała w wydanej w 1989 r. książce o sytuacji w Polsce w pierwszych latach po wojnie m.in.: „Nowy reżim był przynajmniej początkowo reżimem obcym, z minimalnym tylko poparciem wewnątrz polskiego społeczeństwa. Był to reżim okrutny, szczególnie w swej fazie stalinowskiej, choć nie tak okrutny jak jego sowiecki autor. A Żydzi znaleźli się w szeregach jego najokrutniejszych sił (podkr.- J.R.N.), przy o wielu więcej Żydach wspierających go w bardziej pasywny sposób”. (Według: I. I Zarecka: „The Jew in Contemporary Poland”, New Brunswick 1989, s.58). Słynny znawca historii Polski prof. Norman Davies napisał w 1986  r. wręcz o „tysiącach polskich Żydów, którzy utracili twarz poprzez związanie się z okrutnym powojennym reżimem stalinowskim” (Por. tekst N. Daviesa w „The New York Review of Books” z 20 listopada 1985 ).

Przypomnijmy tu też, co pisała przed laty znana publicystka żydowskiego pochodzenia Alina Grabowska, po 1989 r. „wsławiona” jako tropicielka rzekomego polskiego „antysemityzmu”. Otóż jeszcze w 1969 roku napisała ona w paryskiej „Kulturze”: „W pierwszych latach powojennych (a nawet później) znakomitą, niestety, większość pracowników UB stanowili Żydzi”. (Por. A. Grabowska: Raj utracony – raj odzyskany, paryska „Kultura” 1969,nr 12, s.127).

Można by długo wyliczać podobne oceny roli Żydów w UB i polskim życiu publicznym. Oto na przykład świadectwo najwybitniejszej polskiej pisarki po 1945 roku Marii Dąbrowskiej, zapisane w jej słynnym dziennikach pod data 17 czerwca 1947 roku: „UB, sadownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”. (Por. M. Dąbrowska: „Dzienniki powojenne 1945-1965”, Warszawa 1996, t.1, s.146).

Rola Żydów polskich w szkoleniu kadr dla sowieckiego podboju

Występujący w książce Zychowicza żydowski historyk Yehuda Bauer stara się maksymalnie pomniejszyć rolę żydowskich komunistów w Polsce po 1918 r. stwierdza, że przecież „w 1922 roku istniała polska partia komunistyczna, która poparła bolszewicką inwazję”. (Por. P. Zychowicz: op.cit., s.446). Bauer zaciera w ten sposób niebywale wielką rolę, jaką Żydzi odgrywali w polskiej partii komunistycznej w Drugiej Rzeczypospolitej i ich znaczenie w szkoleniu kadr dla przyszłego sowieckiego podboju Polski. Oddajmy więc w tej sprawie głos prawdziwie wybitnemu żydowskiemu ekspertowi w sprawie roli Żydów komunizmie – Yuri Slezkinowi. Ten naukowiec żydowski, przybyły do Stanów Zjednoczonych w 1982 r. z Rosji Sowieckiej napisał podstawowe wręcz dzieło o udziale Żydów w komunizmie „Wiek Żydów” (Warszawa 2006 ), niestety w Polsce już od dawna niedostępne, bo wykupione. O dziwo, książkę tę chwalił nawet J.T.Gross, choć odpowiednio przekręcił przy cytowaniu. Otóż Slezkine stwierdza jednoznacznie (op.cit., s.106 ), że: „W Polsce „etniczni” Żydzi stanowili większość w pierwszym kierownictwie partii komunistycznej (7 z około 10).”(Podkr.- J.R.N.). W latach trzydziestych stanowili 22-26 procent wszystkich członków partii, 51 procent członków młodzieżówki komunistycznej (1930), około 65 procent ogółu komunistów warszawskich (1937), 75 procent aktywistów Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom i większość członków Komitetu Centralnego KPP”. Faktycznie ze środowiska żydowskiego wywodził się trzon kierownictwa komunistycznej Partii Polski, w tym sam jej przywódca Adolf Warszawski (Warski).

Niewielu Żydów przeprosiło za żydowskie zbrodnie na Polakach

Tylko niewielu Żydów lub Polaków żydowskiego pochodzenia przeprosiło za zbrodnie popełnione przez Żydów w UB na Polakach. Tym bardziej warto przypomnieć dziś już zupełnie zapomnianą wypowiedź Stanisława Krajewskiego, żydowskiego współprzewodniczącego Rady Chrześcijan i Żydów z 1994 r. Krajewski zdobył się wówczas na publiczne przyznanie: „Czuję się zawstydzony z powodu przestępstw popełnionych przez żydowskich komunistów”. (Por. „Gazeta Wyborcza” z 10 lipca 1998 r.). Przypomnijmy tu również wystąpienie w 2001 r. odważnego Polaka żydowskiego pochodzenia Anatola Lawiny, niegdyś więzionego za udział w anty-PRL-owskiej opozycji, a po 1989 r. zdecydowanego tropiciela afer gospodarczych III RP. W nawiązującym do sprawy zbrodni S. Morela tekście publikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” z 5 czerwca 2001 r. Lawina zdecydowanie wystąpił przeciwko tym, którzy próbują zanegować konieczność przeproszenia przez Żydów za popełnione przez ich ziomków zbrodnie na Polakach. Pisał m.in.: “Jestem gotów przeprosić za tych Żydów, którzy jak Lila Potok, Szlomo Morel, Pinka Mąka, przeżyli obozy hitlerowskie i przyznając sobie prawo odwetu, sami stali się okrutnymi oprawcami, wręcz zbrodniarzami, będąc, komendantami w obozach przez siebie zorganizowanych, w Gliwicach, w Świętochłowicach i innych miejscowościach na Śląsku.” (Por. „Rzeczpospolita” z 5 czerwca 2001). Przypomnijmy też, co mówił w wywiadzie w 2001 r. architekt i działacz polityczny żydowskiego pochodzenia Czesław Bielecki, wówczas przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. W wywiadzie udzielonym „Najwyższemu Czasowi” Bielecki powiedział m.in.: „Są sprawy, za które też Żydzi muszą przepraszać. Nie może być tak, że jeżeli prokurator Helena Wolińska zabiła sądowo naszego bohatera, gen. Emila Fieldorfa, to społeczność żydowska nie jest za to odpowiedzialna.” (Por. „Najwyższy Czas” z 7 lipca 2001). Ciekawe, że Zychowicz, który tak skwapliwie poświęcił szereg stron swojej ksiązki sprawom polskich szmalcowników (Por. P. Zychowicz: „Żydzi”, op. cit. ss. 319-328) nie znalazł miejsca na choćby kilka zdań na wspomnienie sprawy S. Morela i pomagających mu żydowskich ubeków, którzy zamordowali ponad 1600 niewinnych Polaków i Niemców. Oczywiście Zychowicz kontynuuje tu starą taktykę „poprawności politycznej”, która każe tak rzadko wspominać o sprawie zbrodni Morela et consortes. Ciekawe, czy nowe PiS-owskie władze zdecydują się na rozpoczęcie gruntownego śledztwa w sprawie zbrodni, Morela, tak jak zrobiono w sprawie zbrodni w Jedwabnem?

Na koniec przypomnę tu jakże niesłusznie zapomniany i niestety, nigdy nie wysłuchany jakże mądry „List Żydów z Izraela do Żydów w Polsce” z listopada 1946 r. Podpisany przez 120 Żydów izraelskich list znajdujący się w Arch. Deleg. Win, Dział II A. zawierał m.in. oceny: „(…) Nie możemy jednak oprzeć się stwierdzeniu, że rządzące dziś w Polsce komunistyczne sfery żydowskie nie nauczyły się niczego (…) Nie nauczyły się wielkiej i praktycznej prawdy, że do szczęścia i niepodległości własnego narodu nie można zdążać przez nieszczęście i niewolę drugiego narodu (Podkr.- J.R.N.). Żydzi rządzący w Polsce, a należący do partii komunistycznej, myślą o sobie, a nie o ludności żydowskiej w Polsce i dlatego powiązali się z tymi obcymi czynnikami, którym zależy na tym, aby Polska pozostała krajem małym, słabym i bezwolnym narzędziem w ich ręku. Niech nad tym postępowaniem komunistycznej żydowskiej góry w Polsce zastanowią się prawdziwi żydowscy patrioci (…) Może przyjść zawierucha i zamieszanie w Europie i Żydzi będą tak przyparci do muru, że nie znajdą innego wyjścia, jak szukać schronienia w Polsce i u Polaków. Wtedy może być za późno”. (Podkr.- J.R.N.). (Cyt. za „Myśl Polska” z 17 czerwca 2001 r.)

Prof. Jerzy Robert Nowak

Za: Jerzy Robert Nowak – blog oficjalny (5 czerwca 2016)


Wincenty Łaszewski – „Fatima. Stuletnia tajemnica. Nowo odkryte dokumenty 1915 – 1929”

Jakiś czas temu współpracownicy Młota monitorujący rozmaite strony sekciarskie podesłali link do wpisu na „Frondzie”. Niejaki „mah” plótł tam bzdury na temat rzekomych rewelacyj wizjonerki fatimskiej siostry Łucji odnoszących się do III wojny światowej i Polski. We wpis wplecione są reklamy książek doktora nieświętej, posoborowej teologii Wincentego Łaszewskiego:

1. „Fatima. Stuletnia tajemnica. Nowo odkryte dokumenty 1915 – 1929”. Wydawnictwo Fronda 2016

2. „Nadchodzi kres. Mistyczne wizje końca świata”. Wydawnictwo Fronda 2016

Będąc niegdyś uczestnikiem frondospołeczności (forum, portal) wiem, że nigdy nie było jasne, co na Frondzie jest stanowiskiem redakcji, a co głosem czytelników, bloggerów. Przez to działo i dzieje się bardzo wiele zła dla reputacji katolików w Polsce, bowiem głosy skrajnie oszołomskie są traktowane jako podkładka pod oszołomstwo redaktorów Frondy z niezawodnym Tomaszem Terlikowskim na czele. Treści zamieszczanych na blogach nikt nie monitoruje; muszą pojawiać się tam bluźnierstwa, by ktoś ruszył głową i cenzorskimi nożyczkami.

Kupowałem książkę Łaszewskiego nie wykluczając, iż zawiera ona treści podobne do skrajnego oszołomstwa zaprezentowanego przez bloggera (redaktora?) o ksywce „mah”. W końcu Wincenty Łaszewski od lat nie cieszy się sławą wnikliwego badacza, lecz poszukiwacza tanich, komercyjnych sensacyj, wielokrotnie reklamującego bardzo wątpliwe objawienia prywatne np. w szkodliwym Magazynie Egzorcysta.

Na szczęście książka o Fatimie jest ich pozbawiona. Ale to niewielka pociecha. Całość stanowi bowiem posoborowy wykład wiedzy o objawieniach fatimskich, który bez najmniejszych niedomówień oblewa „test Krusejdera” w zakresie obu kluczowych zagadnień związanych z wydarzeniami, jakie miały miejsce w Portugalii AD 1917:

Dwa największe kłamstwa współczesnego posoborowia związane z Fatimą brzmią: 1. Wypełniliśmy wolę Maryi zawartą w drugiej tajemnicy poświęcając Rosję Niepokalanemu Sercu Matki Bożej oraz

2. Ujawniliśmy treść Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej.

Łaszewski podtrzymuje oba te kłamstwa, chociaż dwa lata temu w wywiadzie dla wspominanego wyżej „Egzorcysty” prezentował rozmaite wątpliwości co do prawdziwości oficjalnej wykładni:

Z jednej strony może się okazać, że tajemnica fatimska zawiera coś więcej niż to, co poznaliśmy. Że jest coś jeszcze… Jakaś czwarta tajemnica. Z drugiej strony nawet to, co już znamy, wcale nie jest nam znane! Bo nie rozumiemy w pełni tego, co chciała nam powiedzieć Matka Boża Fatimska. Bo zatrzymujemy się tylko na tym, co dla nas ciekawe: na znaku poprzedzającym drugą wojnę światową, na przepowiedni mówiącej o nawróceniu Rosji, zapowiedzi prześladowań, słowach o zwycięstwie dobra nad złem. To ostatnie to wypowiedź o Niepokalanym Sercu, ale znowu jakoś nikt nie pyta, co znaczy obecność Niepokalanego Serca w triumfie dobra. Obecność sprawcza!

Wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane. Bo kto powiedział, że istnieje tylko lipcowa tajemnica fatimska? Może jest ich więcej? Wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. Mamy na przykład sekret tzw. piątego objawienia (z czerwca 1921 roku), ujawniony dopiero w październiku 2007 roku. Nie są też znane zapiski czynione w dzienniczku (prowadzonym właśnie od czerwca 1921 roku) przez Siostrę Łucję. Zapisków tych jest wiele, bardzo wiele. Wszystkie zaś mówią o nadprzyrodzonych doświadczeniach wizjonerki. Jest wśród nich wiele tajemnic, kilka z nich nawet już znamy. Są częścią ujawnionych rozmów Maryi z Siostrą Łucją – głównie z lat 30. i 40. XX wieku.

Mówiąc ściślej, Łaszewski w swej manii poszukiwania prywatnych objawień, zdaje się promować tezę, iż siostra Łucja doświadczała objawień Matki Bożej przez całe swoje życie i dopiero ich całość stanowiłaby przesłanie fatimskie. O ile pierwsza część hipotezy może być prawdziwa (wielcy mistycy mogą doświadczać rozmów z Bogiem czy z Maryją), o tyle jej całość czyniłaby z Fatimy kolejne miejsc „taśmowych” przesłań na wzór Medjugorje czy wizjonerek z kręgu ks. ks. Kiersztyna i Natanka. Nie może być zgody na taką interpretację Fatimy, w której Tajemnica zostałaby rozwodniona poprzez tysiące innych zapisków.

Jak konkretnie Łaszewski broni posoborowych kłamstw dotyczących Fatimy?

W zakresie ujawnienia treści Trzeciej Tajemnicy zastosowanym mechanizmem jest milczenie. W ogóle nie wspomina, że istnieją uzasadnione wątpliwości co do kompletności tej części sekretu, choć przecież kluczowa dla sprawy książka Antoniego Socciego została opublikowana w 2006 r.

Obrona kłamstw związanych z rolą Rosji w przesłaniu Matki Bożej Fatimskiej jest bardziej bezczelna. Czytamy na stronie 273 książki: długoletnie niespełnianie woli Maryi dotyczącej Rosji spowodowało, iż miało ona rzekomo rozszerzyć życzenie: „Ojciec Święty ma poświęcić Rosję i świat”.(..) „Dlatego w kolejnych aktach poświęcenia Jan Paweł II zawierza już nie tylko Rosję i świat, ale też błaga niebo o położenie kresu „innym niebezpieczeństwom”, które oglądamy w cywilizacji zachodniej przepełnionej konsumpcjonizmem, materializmem, egoizmem i pogardą dla życia”. Przez książkę przewija się wielokrotnie teza, iż poświęcenie świata dokonane przez Jana Pawła II w 1984 r. w łączności ze wszystkimi biskupami było skutecznym wypełnieniem woli Matki Bożej. Zdanie takie miała głosić sama Siostra Łucja, obserwując pierestrojkę w Sowietach zainicjowaną przez sekretarza Michała Gorbaczowa. Dodajmy, iż Autor wkłada w usta Siostry Łucji słowa, jakoby nawrócenie Rosji obiecane przez Maryję – efekt prawidłowego poświęcenia przez Ojca Świętego ! – nie oznaczało jej konwersji na katolicyzm, lecz o odwrócenie się od zła, przemiana zła w dobro (strona 165 książki).

Nie jestem specjalnym rusofobem, ale mam poważne wątpliwości co do powyżej zaprezentowanej wykładni. Jakże minimalistyczna musiałaby być Matka Boża, by postrzegać współczesną Rosję jako kraj dobra, nawrócony w jakimkolwiek stopniu!

Przypomnijmy Jej słowa, zanotowane przez Siostrę Łucję w 1941 r.:

Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój, jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych, na koniec zatriumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju.

Czy Rosja się nawróciła? Nie.

Czy po poświęceniu z 1984 r. zapanował pokój? Nie.

Czy błędne nauki komunizmu, nowe wojny i prześladowania Kościoła ustały? Nie.

Cóż warta byłaby obietnica Matki Bożej, gdyby zaledwie w kilkanaście lat po 1989 r. rozpoczęła się wojna islamu z resztą świata, której skutkiem jest ludobójstwo większej części chrześcijan zamieszkujących Bliski Wschód oraz aktualne zagrożenie Europy przez nieprzebrane tłumy muzułmańskich nachodźców?!

Czy gdyby ziściły się słowa dane przez Maryję, miałby Wincenty Łaszewski powód, by napisać inną bałamutną książkę, przygotowującą na koniec świata („Nadchodzi kres. Mistyczne wizje końca świata”) ?!

Chyba tych parę pytań wystarczy, by obalić główną linię teologiczną książki. Warto jeszcze dodać, co Autor promuje jako główną wartość współczesnego Kościoła. Jest nią – czy kogoś to zdziwi? – posłuszeństwo hierarchii. Faktycznie, była to cnota cechująca Siostrę Łucję, być może wynikająca zarówno z otrzymywanych przez nią przesłań jak i osobistych doświadczeń. Pytanie tylko, czy nawet i samej Siostry Łucji posłuszeństwo nie zaprowadziło na manowce, jeśli faktycznie wypowiadała słowa reinterpretujące orędzie Maryi w duchu posoborowej hermeneutyki wypełnienia owego orędzia? Nie wiemy i przez dłuższy czas nie dowiemy się, które spośród wypowiedzi przypisywanych Łucji dos Santos zostały zredagowane przez kard. Tarsycjusza Bertone’a i jemu podobnych posoborowych szarlatanów. Czy Matka Boża zalecałaby posłuszeństwo hierarchii fałszującej i rozmywającej niezmienną doktrynę wiary i moralności chrześcijańskiej przekazaną światu przez Jej Syna, Pana Jezusa Chrystusa?

Krusejder

Za: Młot na posoborowie (5 maja 2016)

 

 

To naprawdę ich święto – prof. Jacek Bartyzel

Jako że sama “obrona demokracji” umęczonej pod pisowskim Piłatem na trybunalskim krzyżu znudziła już chyba samych zainteresowanych, w kręgach KODomicko-petrusowsko-platformianych, przede wszystkim zaś na łamach “Gwiazdy Śmierci”, trwa gorączkowe poszukiwanie symbolu, który by mógł zostać wywieszony jako sztandar nieco chociaż powabniejszy od gęby Rzeplińszczaka dla planowanego Majdanu w Warszawie (w końcu Soros płaci, więc wymaga).

Wygląda na to, że takim, odkurzonym, symbolem ma być teraz 4 czerwca, z którego poniektórzy chcą nawet uczynić “święto narodowe”. Hucpa oczywista, ale to dobra okazja do tego, aby zastanowić się jaki był istotny sens polityczny 4 czerwca ’89, który winien być rozpatrywany nie tyle jako “nowy początek”, ale raczej jako domknięcie historii komunizmu w Polsce. Przez cały czas jego trwania toczyła się bowiem w jego łonie walka dwóch frakcji, różnie nazywanych (np. Puławy i Natolin), ale najtrafniejszym skrótem jest ten Witolda Jedlickiego z jego słynnego artykułu w “Kulturze” paryskiej – “Chamy” i “Żydy”.

Różnice ideologiczne obu frakcji były od początku mistyfikacją (tak samo jako jego sowieckiej i ogólnoświatowej matrycy “stalinizmu” i “trockizmu”), natomiast istotna i realna była różnica socjologiczno-etniczna. “Żydy” stanowiły czerwoną arystokrację: rabinów wyćwiczonych w studiowaniu marksistowskiego talmudu; “Chamy” to była ich siła uderzeniowa, sformowana z wiejskich fornali lub miejskich mętów, której horyzont kończył się na gazrurce i umiejętności wyrywania paznokci (typowych Cze.Kiszczaków), ale którzy mieli tyle plebejskiego rozumu, żeby odczuć pogardę okazywaną im przez towarzyszy z wyższej półki i chcieć zająć ich miejsce. Pierwszy wielki – i udany – szwindel obu frakcji to była październikowa “odwilż” 1956 roku. Puławianie/Żydy przedzierzgnęli się w “liberałów”, Natolińczycy/Chamy – w “narodowych komunistów”.

Obie grupy znalazły swoich pożytecznych idiotów w inteligencji niekomunistycznej: “Żydy” w kręgach “postępowych” i “humanistycznych”, “Chamy” w tym, co nazywano “endekomuną”. Ale ponieważ to oparcie i w partii i poza nią się bilansowało, żadna frakcja nie mogła przez następnych 12 lat uzyskać dominacji, więc obie musiały zgodzić się na kompromis w postaci ‘gomułkowszczyzny”. Dopiero w marcu 1968 “Chamom” udało się odnieść zwycięstwo na “Żydami” (co zresztą, wbrew legendzie o największym nieszczęściu, miało pewne pozytywne skutki dla społeczeństwa, bo odtąd nacisk ideologiczny się cały czas zmniejszał) i chociaż ci drudzy zachowali cały czas pewne przyczółki systemowe (choćby środowisko “Polityki” – Rakowski, Urban), to jednak zasadniczo “Żydy” znalazły się za burtą, po części zaś na emigracji. Jednak swoją porażkę “Żydy” umiały przekuć w sukces. Jako klasyczni w kategoriach socjologii polityki (Robert Michels) “zbiegowie z klasy rządzącej”, wykorzystali swoje umiejętności gry politycznej do stanięcia w pierwszym szeregu rodzącego się w sytuacji słabnięcia reżimu ruchu oporu, czyli tzw. opozycji demokratycznej, a później Solidarności, co ułatwiło im także wsparcie zachodnich ośrodków propagandowych z Wolną Europą na czele.

Jednak wbrew z kolei mitom popularnym w niektórych kręgach “prawicowych” czy “konserwatywnych”, 13 grudnia wcale nie zadał temu środowisku poważnego ciosu, w związku z czym ich zdziwienie, że generał-katechon z niezrozumiałych powodów w 1989 roku zgłupiał oddając im władzę, świadczy o naiwności i nieumiejętności rozpoznawania prawdziwych motywacji i sprężyn decyzji politycznych. Było wprost przeciwnie: 13 grudnia prowadzi prostą drogą do 4 czerwca, a prowadzi dlatego, że napadając na społeczeństwo junta przerwała, wyraźny jesienią 1981, proces słabnięcia wpływów postkorowskich “doradców” na Solidarność, co pokazywały wyniki przeprowadzanych w niej wyborów. Kiedy Solidarność została zepchnięta do podziemia i zdelegalizowana, ci ‘doradcy”, owiani także glorią internowanych “męczenników”, odzyskali swoje pozycje, stając się dla opinii światowej także “przywódcami robotników”, choćby dlatego, ze “Jacek”, “Adaś” czy Tadeusz” byli znani na całym świecie, a nie jakiś tam autentyczny “robol” z Mielca czy Pcimia. Siłą rzeczy zatem to oni stali się jedynymi, oprócz dawno już zjednoczonej politycznie z nimi “katolewicy” reprezentantami “strony społecznej” w negocjacjach mających przesądzić o kształcie “transformacji”.

Czym zatem w istocie był Okrągły Stół – Magdalenka – wybory na dwie listy, układane przez Kiszczaka i Wielowieyskiego z Geremkiem z 4 czerwca? Niczym innym, jak historycznym pojednaniem “reżimowych Chamów” i “opozycyjnych Żydów”, takim “kochajmy się” czerwonych Horeszków i Sopliców, zakończeniem półwiekowej wojny domowej, po której odtąd zjednoczeni “demokraci” mają już tylko jednego wspólnego wroga: “nacjonalistyczno-klerykalne demony”. Więc cóż w tym dziwnego, że i brat kpt. Stefana Michnika, i syn płk. Mariana Cimoszewicza – można rzec “Żyd” i “Cham” archetypowy – chcą czcić to święto demokracji? To naprawdę ich święto.

 

 

John Smeaton: współczesna rzeź nienarodzonych nie ma precedensu w historii ludzkości. Zamordowano już ponad 2 miliardy dzieci.

Podczas majowego Rzymskiego Forum Życia nie brakowało dyskusji nad gorącym tematem Komunii świętej dla rozwiedzionych w ponownych związkach, adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia oraz strategii obrońców życia i rodziny. Jednym z mocniejszych głosów był referat Johna Smeatona – wieloletniego działacza pro-life i prezesa brytyjskiego Society for the Protection of the Unborn. Stwierdził on, że rzeź nienarodzonych to barbarzyństwo na niespotykaną w historii ludzkości skalę. Wezwał do odrzucenia kompromisów i dążenia do całkowitego zakazu aborcji. Wyraził także swoje wątpliwości odnośnie ostatniego dokumentu papieża Franciszka.

Prawdopodobnie doświadczamy największej katastrofy w pisanej historii ludzkości – przekonywał John Smeaton podczas Rzymskiego Forum Życia. – Według ostrożnych szacunków od 1966 r. na całym świecie około 2 miliardów dzieci stworzonych na Boży obraz i podobieństwo zostało zabitych wskutek aborcji. To jednak nie wyczerpuje problemu. W samym Zjednoczonym Królestwie od 1990 r. w związku z procedurami in vitro zginęło 2 miliony dzieci w wieku embrionalnym. Dla porównania historycy szacują, że w wyniku wojen w całej pisanej historii zginęło od 150 do miliarda osób – dodał.

ostatnie 50 lat było świadkami zabicia większej liczby osób ludzkich przez system ochrony zdrowia reprodukcyjnego w naszym tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, niż we wszystkich wojnach w całej historii świata

Nawet jeśli liczba byłaby dwukrotnie większa, to ostatnie 50 lat było świadkami zabicia większej liczby osób ludzkich przez system ochrony zdrowia reprodukcyjnego w naszym tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, niż we wszystkich wojnach w całej historii świata – dodał prezes Society for the Protection of the Unborn.W dodatku w ciągu ostatniego półwiecza „śmiała” edukacja seksualna zniszczyła niewinność dzieci. W jej ramach, jak zauważył autor omawianego referatu, zapewniono młodzieży dostęp do aborcji i antykoncepcji. Jednocześnie w kwestii edukacji seksualnej rodzice zostali zastąpieni przez rządy i finansowane przez nie lobby kontroli urodzin, zajmujące się demoralizacją młodzieży i niszczeniem ich sumień.

Dlatego też zdaniem Smeatona, bilans ostatnich dziesięcioleci jest negatywny, pomimo działalności ruchów obrony życia. Pomimo, że odniosły one wielokrotnie sukcesy w ratowaniu ludzkich istnień, to ich wpływ był zbyt mały w porównaniu do potęgi kultury śmierci, przejawiającej się w legalizacji aborcji przez coraz to nowe kraje.

Kluczowy głos Kościoła

Organizacje pro life, rodziny i szersza wspólnota powinny być pilnie wzmocnione przez profetyczne i jednoznaczne głosy katolickich hierarchów na całym świecie nauczających Ewangelii Jezusa Chrystusa – mówił Smeaton. (…) – Po pierwsze dlatego, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić. A także dlatego, że pełne przesłanie Ewangelii o prawdziwym znaczeniu ludzkiej seksualności i świętości życia, stanowiące część naturalnego prawa zapisanego w sercu człowieka to najważniejsza znana przez człowieka broń przeciwko kulturze śmierci – przekonywał obrońca życia.

Smeaton wyznaczył dwie strategie dla ruchu ochrony życia. Pierwsza z nich polega na proklamacji prawa naturalnego dotyczącego świętości życia i prawdziwego znaczenia seksualności. Druga zaś na wspieraniu i pomocy biskupom oraz księżom mającym z ustanowienia Chrystusa prowadzić ludzkość ku realizacji tego naturalnego prawa. – Rola biskupów w proklamacji tej Ewangelii jest szczególnie istotna, ponieważ oni przede wszystkim zostali wybrani do tej roli przez Chrystusa – zauważył Smeaton.

Obrońca życia przypomniał słowa św. Jana Pawła II z encykliki Evangelium Vitae. Jak pisał papież „w sytuacji, gdy z różnych stron wypowiadane są najbardziej sprzeczne opinie i gdy wielu odrzuca zdrową naukę o ludzkim życiu, zdajemy sobie sprawę, że także do nas skierowana jest usilna prośba, z jaką św. Paweł zwracał się do Tymoteusza: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz (2 Tm 4, 2). Ta zachęta winna rozbrzmiewać ze szczególną mocą w sercach tych, którzy w Kościele z różnego tytułu uczestniczą bardziej bezpośrednio w jego misji nauczyciela życia. Niech zabrzmi zwłaszcza dla nas Biskupów: od nas przede wszystkim oczekuje się, że będziemy niestrudzonymi głosicielami Ewangelii życia, na mocy powierzonego nam zadania mamy też czuwać nad integralnym i wiernym przekazem nauczania na nowo ujętego w tej Encyklice oraz stosować wszelkie odpowiednie środki, aby chronić wiernych przed każdą doktryną sprzeczną z tym nauczaniem”.

John Smeaton skrytykował przedstawicieli ruchu obrony życia twierdzących, że nie należy mieszać Kościoła katolickiego do walki w obronie życia zapytując ich czy naprawdę rozumieją problem. – Po pierwsze destrukcja ludzkiego życia w ciągu ostatniego półwiecza nie ma absolutnie precedensu w dziejach ludzkości – podkreślił. – Po drugie wiele praw moralnych, do których ludzie stosowali się przez praktycznie całą pisaną historię, przynajmniej od przyjścia na świat Chrystusa jest niszczonych przez ustawodawców potężnych krajów i narzucanych następnie krajom słabszym. Chodzi tu między innymi o prawa związane z seksualnością czy prawo rodziców do wychowania dzieci oraz prawa związane z aborcją i eutanazją – dodał.

Obrońca życia zwrócił także uwagę, że kodeks moralny w oparciu o który przeważająca większość ludzi żyła w ciągu dziejów jest przekształcany także w katolickich wspólnotach i rodzinach. – Wystarczy wspomnieć o rozpowszechnionej wśród katolickich rodzin akceptacji dla wspólnego mieszkania bez ślubu, akceptacji kontroli narodzin oraz aborcji w pewnych przypadkach, akceptacji lub odmowie krytyki związków homoseksualnych, poparcia dla radykalnej edukacji seksualnej w szkołach, zapłodnienia in vitro i eutanazji – powiedział.

Zdaniem Johna Smeatona, samo wyjaśnianie przez wykresy i obrazy dramatu aborcji nie wystarczy. – Nienarodzone dzieci, nasze rodziny i szersza wspólnota muszą być chronione przez ostateczną broń (…) prawo naturalne potwierdzone przez Jezusa Chrystusa i założony przez Niego Kościół katolicki – przekonywał.

Brytyjczyk podkreślił, że głównym katalizatorem rewolucji seksualnej było porzucenie prawa naturalnego związanego z seksualnością. Przypomniał, że Paweł VI w encyklice Humanae Vitae przewidział, iż mentalność antykoncepcyjna doprowadzi do państwowego przymusu. Najlepiej widać to na przykładzie Indii i Chin. Jednak także istniejące na zachodzie programy edukacji seksualnej realizowane są z pieniędzy podatników, a nie dobrowolnie.

John Smeaton zauważył również uwagę na trudności dla ruchu pro-life powstałe w wyniku działań niektórych biskupów, współpracujących ze zwolennikami demoralizującej edukacji seksualnej.

Naszą porażkę odzwierciedla także fakt, że nawet papież promuje edukację seksualną w jednej z części siódmego rozdziału adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia” – powiedział Smeaton. – Czyni to bez żadnego odniesienia się w tej sekcji do rodziców, wspomnianych wprawdzie wcześniej w innym kontekście. Jego Świątobliwość czyni to bez jasnego ostrzeżenia przed propagowaniem aborcji i antykoncepcji przez programy edukacji seksualnej przeważające na całym świecie w szkołach naszych dzieci, również tych katolickich – dodał.

Obrońca życia, krytykując bierność najwyższych władz Kościoła, wezwał do pilnej budowy ruchu oporu świeckich katolików. – Po dwóch miliardach aborcji (…) największej rzezi w spisanej ludzkiej historii, niezbędne jest, by organizacje broniące życia pilnie oceniły w jakim stopniu rozdział prokreacyjnego i jednoczącego wymiaru aktu seksualnego stał się katalizatorem dla kultury śmierci postępującej w każdym narodzie na Ziemi – powiedział. Wśród przykładów tej kultury wspomniał o instrumentalizującym ludzkie embriony i prowadzącym do ich śmierci procederze in vitro oraz ruchu homoseksualnym.

Tylko całkowity zakaz

John Smeaton skrytykował prawa dopuszczające aborcję w pewnych „szczególnych” przypadkach – na przykład niepełnosprawności lub przed rozpoczęciem bicia serca. Przypomniał, że zgodnie z nauką św. Tomasza powtórzoną w Evangelium Vitae, niesprawiedliwe prawo nie jest de facto prawem, lecz aktem przemocy. Dlatego też zgodnie z deklaracją Kongregacji Nauki Wiary z 1974 r. katolik nie może go propagować ani być mu posłuszny. Wezwał więc do odrzucenia metod działania obrońców życia polegających wspieraniu praw dopuszczających aborcję w pewnych przypadkach, o ile stanowią one krok naprzód w stosunku do jeszcze bardziej liberalnych ustaw.

Ile jeszcze miliardów dzieci musi zostać zabitych, nim uświadomimy sobie, że takie strategie nie działają? – zapytywał. – Zawierają one przesłanie do przyjaciół i wrogów światła, że aborcja może być dobrą rzeczą. Czyż nie jest to jeden z powodów tak szerokiej akceptacji dla aborcji w niektórych przypadkach przez naszych współobywateli w tym katolików? – zapytywał retorycznie.

Zdaniem Brytyjczyka obrońcy życia nie powinni dopuszczać się żadnych kompromisów i popierać wyłącznie ustawy całkowicie zakazujące aborcji. – Wyobraźcie sobie, że w waszym kraju legalne byłoby zabijanie dzieci katolickich albo muzułmańskich rodziców – mówił Smeaton. – Wyobraźcie sobie, że jesteście członkami parlamentu popierającymi ustawę zakazującą zabijania białych katolickich dzieci, lecz dopuszczającą mordowanie czarnych, katolickich dzieci. Poparcie dla takowej legislacji byłoby bez wątpienia niemoralne, bez względu na to, jak wiele istnień ludzkich zostałoby uratowanych – przekonywał.

John Smeaton wezwał działaczy pro-life do bezkompromisowości. – Nasz katolicki ruch oporu musi być przeciwny wszelkim aborcjom i nigdy nie promować ani nie godzić się na żadną jej formę, nawet jeśli sądzimy, że mogłaby uratować życie matki – stwierdził autor omawianego referatu. – Gdy tylko zrezygnujemy z zasady, że nie wolno nigdy i w żadnych okolicznościach dokonywać aborcji będziemy przegrani duchowo, moralnie i politycznie. Nie wolno nam zabijać matki by ratować dziecko, podobnie jak nie wolno nam zabijać dziecka, by ratować matkę – dodał.

Tylko nieprzejednane świadectwo w obronie świętości niewinnego ludzkiego życia może okazać się skuteczne w przekonaniu współobywateli, że aborcja to akt wewnętrznie zły – stwierdził obrońca życia. Jego zdaniem kompromisowa postawa działaczy pro-life oznacza wysyłanie sygnału, jakoby aborcja nie była zła sama w sobie. – W ten sposób nie przekonamy ani ustawodawców, ani nikogo do zaprzestania zabijania – podkreślił.

Pod koniec swego wystąpienia John Smeaton ponownie nawiązał do potrzeby umacniania obrońców życia przez kościelnych hierarchów. – Zamiast tego dzieje się wręcz odwrotnie – stwierdził Brytyjczyk. – Zbyt często kościelni przywódcy zdają się współpracować z oponentami naszych rodzin i kultury – dodał. Obrońca życia wezwał wszystkich ludzi dobrej woli do badania tego, co dzieje się na szczytach hierarchii kościelnej i odwagi w wyrażaniu swojego krytycznego zdania dotyczącego sytuacji na najwyższych jej szczeblach.

Problemy z Amoris Laetitia

Jak zauważył obrońca życia, na mocy zapisu w kanonie 2012 Kodeksu Prawa Kanonicznego, świeccy mają prawo, a niekiedy obowiązek przedstawiać swoim pasterzom własne zdanie w kwestii dobra Kościoła. Dlatego też Smeaton zdecydował się skierować do papieża Franciszka list dotyczący fragmentów jego adhortacji Amoris Laetitia. Skrytykował w nim rozdział dotyczący edukacji seksualnej.

Ta sekcja ciągnie się przez ponad pięć stron, a nie znajduje się w niej ani jedno odniesienie do rodziców, choć ich prawa są wspomniane wcześniej w innym kontekście. Z drugiej strony istnieją odniesienia do tak zwanych „instytucji edukacyjnych”– zauważył. Tymczasem według św. Jana Pawła II edukacja seksualna to zadanie przede wszystkim dla rodzin.

Obrońca życia skrytykował także konferencje episkopatów w krajach takich jak Wielka Brytania wspierających edukację seksualną w demoralizującej wersji. Chodzi tu o programy w szkołach podstawowych i średnich – nawet katolickich. W ich ramach dzieci otrzymując dostęp do aborcji i antykoncepcji. – W ten sposób, Ojcze Święty, autorytet dany biskupom przez Chrystusa i utrzymywany we czci przez wiernych jest instrumentalizowany (…) i czyni potworne szkody naszym dzieciom – stwierdził Smeaton. – „Amoris Laetitia” jeszcze pogarsza tę straszną sytuację. (…) Papież jest sługą, a nie panem prawdy – dodał.

Prezes Society for the Protection of the Unborn stwierdził także, że w Amoris Laetitia padają odniesienia do cudzołóstwa, niepodkreślające jednocześnie, że stanowi ono czyn wewnętrznie zły. Może to jego zdaniem prowadzić do zgorszenia dla maluczkich, dla dzieci.

Za jeszcze poważniejszy problem uznał Smeaton stosunek adhortacji Amoris Laetitia do kwestii cudzołóstwa. W jego opinii dokument sugeruje, że akty cudzołożne mogą być możliwe do usprawiedliwienia. – To brak miłosierdzia, gdyż oznacza odmawianie katolikom dostępu do prawdy o dobru i złu, której potrzebują do osiągnięcia prawdziwej wolności, a więc wolności od grzechu – stwierdził. Jego zdaniem liberalizacja dostępu do Sakramentów dla rozwodników żyjących w nowych związkach oznacza wysyłanie dzieciom wiadomości jakoby małżeństwo nie było nierozerwalne. To zaś jest dla nich zgorszeniem.

Obrońca życia zauważył, że idąc do Komunii Świętej przyjmuje się obietnicę życia wiecznego. – Jednak podobnie jak wszyscy katolicy wierzę w nauczanie św. Pawła, że jeśli człowiek niegodnie je i pije Ciało i Krew Chrystusa, to nie przyjmuje życia łaski, lecz je i pije sąd nad samym sobą, jak mówi 1 List Do Koryntian 11,29 – powiedział. Brytyjczyk odniósł się do znanych mu osób porzuconych przez współmałżonków stwierdzając, że zgoda na przyjmowanie Komunii przez ich wiarołomnych mężów czy żony byłaby niesprawiedliwa wobec strony pokrzywdzonej, naruszająca prawdę o małżeństwie, a także szkodliwa z punktu widzenia dzieci.

Wasza Świątobliwość, z całą czcią (…) apeluję do Ciebie o rozpoznanie poważnych błędów w ostatnio opublikowanej adhortacji apostolskiej „Amoris Laetitia”, a w szczególności tych prowadzących do desakralizacji Świętej Eucharystii i szkody dla dzieci. Wzywam do wycofania adhortacji apostolskiej ze skutkiem natychmiastowym.  Z szacunkiem w Chrystusie – zakończył czytanie swego listu do papieża John Smeaton.

Brytyjski działacz pro-life powiedział, że wielu biskupów zwracało mu uwagę, że świeccy są powołani do głoszenia prawdy duchowieństwu. Zwrócił także uwagę na poważny kryzys przywództwa w Kościele katolickim. Dodał, że istnieje konieczność współpracy z dobrymi biskupami w nieugiętym przekazywania prawdziwej nauki, bez względu na związane z tym cierpienia. – Moi drodzy przyjaciele, obrońcy życia, nadszedł czas by świeccy katolicy weszli na pokład i zbudowali katolicki ruch oporu – zakończył referat John Smeaton.

Źródła: Life Site News, youtube.com

 

Deklaracja Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X w sprawie posynodalnej adhortacji apostolskiej Amoris lætitia

chce się zapłakać

„Adhortacja apostolska nosi tytuł Radość miłości, ale dla nas jest powodem do łez”
bp Bernard Fellay w kazaniu w Puy-en-Velay, 10 kwietnia 2016

1. Pośród licznych opinii, wyjaśnień oraz komentarzy publikowanych na temat adhortacji Amoris lætitia, również trzech członków naszego Bractwa niedawno wyraziło swoje zdanie w tej sprawie, a mianowicie: ks. Mateusz Gaudron w artykule Amoris lætitia – zwycięstwo subiektywizmu, ks. Jan Michał Gleize w tekście zatytułowanym Krótkie rozważania nad rozdziałem 8. adhortacji apostolskiej Amoris lætitia i ks. Krystian Thouvenot w artykule Po synodzie – zakwestionowana nierozwiązywalność. Dom Generalny udziela poparcia wyżej wymienionym opracowaniom oraz w pełni się pod nimi podpisuje. Ich treści w sposób harmonijny współgrają ze sobą, dając jednocześnie ogólne spojrzenie na całokształt papieskiego dokumentu.

2. Procedura przestrzegana podczas dwóch synodów oraz wpływające na nie okoliczności zdążyły już wywołać liczne zapytania. W trakcie zwołanego w lutym 2014 r. nadzwyczajnego konsystorza kard. Walter Kasper jako jedyny został poproszony o przedstawienie tematu synodu, podczas gdy od lat powszechnie wiadomo, że jest on agresywnym zwolennikiem zniesienia – pochodzącego z prawa Bożego – zakazu udzielania Komunii św. grzesznikom publicznym. Relacja podsumowująca (Relatio post disceptationem), opublikowana w październiku 2014 r., podczas nadzwyczajnego synodu, podawała informacje niezgodne z przebiegiem obrad. Pewne punkty włączono do sprawozdania końcowego, chociaż nie zostały one przez synod zaaprobowane. Jeszcze przed synodem zwyczajnym papież opublikował dwa listy motu propio, dotyczące właśnie jego tematyki i upraszczające kanoniczną procedurę deklaracji nieważności małżeństwa. Z kolei poufny list 13 kardynałów, wyrażających obawy o wynik obrad synodu, został publicznie określony mianem „spisku”.

3. Kwestia dopuszczenia do Komunii św. rozwodników, będących w nowych związkach, była już kilkakrotnie poruszana przez Kościół, który nawet w ostatnim czasie wyraził jasne stanowisko w tej sprawie1. Rozpoczęcie nowej dyskusji na temat stałego nauczania oraz praktyki Kościoła mogło przynieść wyłącznie szkody, zaciemniając tę kwestię zamiast ją rozjaśnić. I tak właśnie się stało.

4. Od dokumentu papieskiego oczekuje się jasnego i czytelnego przedstawienia nauczania Magisterium Kościoła oraz wzoru życia chrześcijańskiego. Otóż, jak już słusznie zwrócono uwagę, Amoris lætitia przypomina raczej „traktat z zakresu psychologii, pedagogiki, teologii moralnej i duszpasterskiej oraz duchowości”. Kościół otrzymał misję głoszenia nauki Jezusa Chrystusa w porę i nie w porę oraz wyciągania z niej niezbędnych wniosków, a wszystko to dla dobra dusz. Jego zadaniem jest przypominać ludziom o Bożym prawie, nie zaś ograniczać je czy też wyjaśniać, w jakich okolicznościach mogłoby ono nie być stosowane. Kościół ma obowiązek głoszenia zasad, których zastosowanie w konkretnych przypadkach powierza duszpasterzom i spowiednikom, ale także sumieniom oświeconym przez wiarę, bliższą regułę ludzkiego postępowania.

5. Z powodu poszukiwań rozwiązań duszpasterskich opartych na miłosierdziu, dokument w niektórych miejscach jest skażony subiektywizmem i relatywizmem moralnym. Obiektywne zasady zostały zastąpione, na sposób protestancki, subiektywnym sumieniem. Za ten jad jest w pewnej mierze odpowiedzialny personalizm, który w zakresie duszpasterstwa rodzin przestał stawiać na pierwszym miejscu dar życia czy dobro rodziny, ale skupił się na osobistym spełnieniu i rozwoju duchowym współmałżonków. Możemy tylko kolejny raz ubolewać nad odwróceniem celów małżeństwa, nakreślonym w konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes II Soboru Watykańskiego; odwróceniem obecnym również w Amoris lætitia. To tzw. prawo stopniowości wywraca do góry nogami katolicką moralność.

6. Konsekwencje Amoris lætitia już dają się odczuć w Kościele: gdy jeden kapłan, zgodnie z ciążącym nań obowiązkiem, odmawia udzielenia Komunii św. grzesznikom publicznym, inny zachęca wszystkich, żeby do niej przystępowali. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Filipin ogłosił, że w jego kraju Amoris lætitia zostanie niezwłocznie wcielona w życie, w związku z czym w niektórych przypadkach osoby rozwiedzione, będące w nowych związkach, otrzymają zgodę na przyjęcie Komunii św.2 Powstaje głęboki podział w samym sercu episkopatu oraz w Kolegium Kardynalskim. Wierni są zdezorientowani, a cały Kościół cierpi w wyniku tego rozdarcia. Kwestionowanie obowiązku przestrzegania bez żadnych wyjątków przykazań ustanowionych przez Pana Boga, w szczególności przykazania wierności małżeńskiej, oznacza poddanie się dyktatowi współczesnego stylu życia i duchowi czasu. W wielu krajach – np. w Niemczech – od dłuższego czasu depcze się wymogi prawa Bożego. Zamiast podnosić to, co jest, na poziom tego, co powinno być, obniża się to, co powinno być do poziomu tego, co jest – tzn. do permisywnej moralności modernistów i progresistów. Katolicy, których małżeństwa się rozpadły, ale którzy w tej sytuacji szlachetnie, czasem wręcz heroicznie, zachowują wierność obietnicy danej u stóp ołtarza, czują się zdradzeni. Aż chce się zapłakać.

7. Pokornie lecz stanowczo prosimy Ojca Świętego o skorygowanie adhortacji Amoris lætitia, a zwłaszcza rozdziału 8. Podobnie jak w przypadku dokumentów II Soboru Watykańskiego to, co dwuznaczne, musi otrzymać klarowne wyjaśnienie, a to, co stoi w sprzeczności z doktryną i praktyką Kościoła, musi zostać wycofane – na chwałę Bożą, dla dobra całego Kościoła oraz dla zbawienia dusz, zwłaszcza tych, które są narażone na zgubny wpływ fałszywie pojmowanego miłosierdzia.

Menzingen, 2 maja 2016,
wspomnienie św. Atanazego

  1. Por. adhortacja apostolska Familiaris consortio (nr 84), Katechizm Kościoła katolickiego (par. 1650), list Kongregacji Doktryny Wiary z 14 września 1994 r., Deklaracja Papieskiej Rady ds. Interpretacji Tekstów Prawnych z 24 czerwca 2000 r. >
  2. Deklaracja z 9 kwietnia 2016 r.: „Jest to przesłanie miłosierdzia, otwarcie serca i duszy, które nie potrzebuje żadnego prawa, nie wymaga żadnej dyrektywy ani nie czeka na zachętę. Może i powinno nastąpić natychmiast.”

Apel Papieża do Europy brzmi jak wyrok śmierci

Kilka tygodni temu postawiliśmy sobie pytanie czy to aby nie Papież Franciszek jest najgorszym wrogiem dla Europejczyków. Otóż im więcej czasu upływa, tym bardziej pytanie to staje się retoryczne i zbędne.

Kolejnym dowodem na postawioną powyżej tezę stało się przemówienie, jakie Bergoglio wygłosił podczas uroczystości wręczenia mu Międzynarodowej Nagrody Karola Wielkiego 2016  − “w uznaniu za Jego nadzwyczajną działalność  na rzecz pokoju, zrozumienia i miłosierdzia jako wartości w życiu społeczeństw Europy”.

Co do tego, co papież Argentyńczyk – okazujący się najpotężniejszym obliczem religii globalnej – miałby mieć wspólnego z wartościami określanymi jako specyficznie europejskie – są poważne wątpliwości, nawet oceniając go w sposób o wiele mniej surowy. Chyba że wyrażenie “życie społeczeństw Europy” rozumie się jako coś, co europejskością jest tylko przez przypadek, tak, jakby określenie “Europa”  było jedynie nazwą bliżej nieokreślonego  zbioru uniwersalnych kwestii moralnych. Czytaj dalej

Bazy NATO na 1050-lecie chrztu Polski

Centralne uroczystości z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski są za nami. I choć do końca jubileuszowego roku pozostało jeszcze osiem miesięcy, już nic nie zmieni ich przebiegu. Zarówno w wymiarze kościelnym, jak i państwowym miały charakter lokalny, wręcz zamknięty. A była szansa – w przeciwieństwie do jubileuszu 1000-lecia – zorganizowania z okazji tej rocznicy wydarzenia o charakterze międzynarodowym – nie tylko w sferze religijnej, ale również państwowej i cywilizacyjnej.

Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że chrzest Polski był aktem nie tylko czysto religijnym, ale również kształtującym naszą wspólnotę narodową i polskie państwo, wprowadzającym nas w przestrzeń cywilizacji łacińskiej. Uczcić tę rocznicę stosownie do jej znaczenia w dziejach Polski i Europy – to był nasz wielki zbiorowy obowiązek – jak określił ojczyznę Cyprian Norwid – i religijny i patriotyczny zarazem.

W tym zbiorowym obowiązku mieściło się wykorzystanie rocznicy chrztu nie tylko dla umocnienia polskich katolików w wierze ojców, ale również wszystkich obywateli Polski w wierności ojczyźnie i wartościom, które dała nam cywilizacja łacińska. To była nie tylko szansa – teraz już widać, że stracona – aby przeprowadzić narodowe rekolekcje na temat wolności i poszanowania osoby ludzkiej – której chrześcijaństwo przypisało niezbywalną godność i wynikające z niej prawa człowieka. Na temat solidaryzmu społecznego czy wreszcie dobra wspólnego, które św. Tomasz określił jako bonum commune obejmujące każdego członka danej społeczności, ukierunkowane na pełnię jego rozwoju.
To była szansa i obowiązek – na gruncie religijnym ma on charakter misyjny – aby Europie pogrążonej w totalnym kryzysie i śmiertelnie zagrożonej przez atakujący ją islam-przypomnieć o jej chrześcijańskich korzeniach i wskazać do nich powrót. Wydawać się mogło, że jest to szansa, która spada nam z nieba.

Wyjątkowa misja wobec Europy – przecież pod takim hasłem niektórzy politycy wprowadzali nas do Unii Europejskiej – mogła być właśnie teraz podjęta i przekazana najpierw Grupie Wyszehradzkiej, a następnie wraz z nią Unii Europejskiej, od której należy domagać się prawnej – i nie tylko – ochrony chrześcijaństwa i chrześcijan w sytuacji, gdy wszystkie inne religie i ich wyznawcy, a także wojujący ateiści taką ochronę mają w ramach praw różnych mniejszości. To była szansa, aby głośno powiedzieć, że powrót do korzeni oznaczać musi odrzucenie traktatu lizbońskiego, który zanegował Edykt Mediolański i otworzył drogę do wyparcia wartości chrześcijańskich z przestrzeni cywilizacyjnej Europy.

Takie działanie było i jest całkowicie realne w ramach Grupy Wyszehradzkiej jako grupy nacisku współdziałającej w parlamencie europejskim nade wszystko z tymi eurosceptykami, którzy w swoich programach stawiają wartości cywilizacyjne ponad „bezpieczeństwo energetyczne” i wojnę z Rosją, TTIP czy wsparcie dla neobanderowskiej Ukrainy.

Rządzące Polską od 1989 roku ekipy polityczne usunęły jednak z polityki zagranicznej nasze cywilizacyjne cele i nie mają nic do powiedzenia na unijnym forum w sprawie przyszłości Europy, która stanęła wobec alternatywy: powrót do korzeni albo panowanie islamu. Pod tym względem PiS nie różni się niczym od rządzącej poprzednio koalicji, która prezentuje obecnie wraz z rzekomo antysystemowymi siłami blok opozycji.

Znamienne jest, że żadna z partii tworzących polski parlament nie mówi w swoim programie o cywilizacyjnym wymiarze najazdu uchodźców na Europę. Szermowanie hasłem bezpieczeństwa Polski/Europy poza kontekstem chrześcijańskiej w swych korzeniach cywilizacji europejskiej jest unikiem podyktowanym przez poprawność polityczną. Może on przynieść zatrute owoce.

Odarte ze znaczeń kulturowych, a co za tym idzie – cywilizacyjnych – pojęcie bezpieczeństwa jest bowiem na tyle puste w wyższym wymiarze aksjologicznym, że poza wartościami czysto witalnymi – według rozróżnień Maxa Schelera – nie niesie z sobą żadnej tożsamościowej treści moralnej i duchowej.

Co więcej, może być w każdej chwili ukierunkowane na bezpieczeństwo wyznawców islamu i utworzenie dla nich dodatkowych praw kosztem pozostałej ludności Europy. Nie jest to żadna surrealistyczna wizja jej przyszłości – także Polski – gdyż wynika z niedawnych jej doświadczeń cywilizacyjnych i kulturowych. Ostrzeżeniem bowiem powinna być dla nas wszystkich historia wdrożenia w praktyce podstawowych założeń genderyzmu. Jeszcze kilka-naście lat temu wydawało się, że małżeństwa jednej płci i ich prawo do posiadania dzieci – adoptowanych bądź kupowanych w ramach in vitro – to odległa przyszłość w rodzaju science fiction.

Nikt, zwłaszcza w środowiskach konserwatywnych, nie wyobrażał sobie, że nieliczne w latach 90. grupki nowej generacji lewicy – rozwydrzonej i szokującej swym kulturowym ekstremizmem – tak szybko zrealizują swój genderowy program i w majestacie prawa dokończą rewolucji 1968 roku, zmieniając całkowicie oblicze Europy.

Uchodźcy islamscy w porównaniu z nimi to potężna fala, za którą stoją potężni protektorzy. Ci ostatni w każdej chwili mogą skierować ją przeciw Europejczykom -słabym, rozbitym, nie znajdującym uzasadnienia dla obrony świata wartości, na których zbudowana została cywilizacja chrześcijańska – rozpadająca się pod uderzeniami genderyzmu. Nie ma odważnych w Unii Europejskiej, którzy gotowi byliby ten świat wartości odtworzyć. A jest to konieczność w obliczu samobójczych działań unijnego establishmentu, który kupuje sobie owo symboliczne bezpieczeństwo w islamistycznej Turcji, dając jej miliardy euro na zatrzymanie uchodźców do tej pory kierowanych przez nią do Europy.

Otrzeźwienia nie przynosi również informacja o tym, że ten sam establishment obiecuje Ankarze zniesienie wiz w najbliższym czasie i członkostwo w UE – a więc zaprasza do unijnej wspólnoty nie tylko tureckich wyznawców islamu, ale również setki tysięcy jego fanatyków znajdujących się obecnie na terenie Turcji.

To jest jawna kapitulacja wobec antycywilizacyjnego projektu zachodnich globalistów – głównie amerykańskich neokonów – dla Europy, której tożsamość mają zmienić: gender i islam. Natomiast gesty wobec Turcji to podziękowanie – niestety, czekają nas kolejne – za antyeuropejskie ruchy na światowej szachownicy. Polska uczestniczy w tej irracjonalnej i niemoralnej grze; płaci i nawet nie płacze – nie mieści się w formule, którą narzuca brukselski establishment unijnym społeczeństwom: płać i płacz. Przyjęła bowiem od protektorów najazdu islamskiego ważną rolę – podżegacza do wojny z Rosją, w dodatku takiego, który nie posiada armii zdolnej do obrony swoich granic.

Podstawowe słowa-klucze w polskiej polityce zagranicznej ostatnich lat to: USA, NATO, tarcza antyrakietowa na naszym terytorium, bazy, składy broni, wschodnia flanka – i, oczywiście, Rosja jako zagrożenie regionalne, europejskie, globalne, a ostatnio, jak oznajmił minister Waszczykowski – egzystencjalne. Propaganda militarystyczna – wezwania Warszawy do zwiększenia wzorem Polski nakładów na zbrojenia w ramach NATO – i jednocześnie wojenna – przygotowania do wojny z Rosją – to od kilku lat specjalność ekip rządzących naszym państwem. PiS chce natomiast pobić dotychczasowe rekordy tej propagandowej działalności, dlatego włączył do niej polską politykę historyczną – przygotowywaną przez „uczonych” z IPN – i walkę z pomnikami czerwonoarmistów, poległych na polskiej ziemi w walce hitlerowskimi Niemcami.

Wartości tzw. atlantyzmu, na które postawiły w ramach NATO i UE oraz podporządkowania amerykańskiemu globalizmowi siły rządzące Polską, nie mają nic wspólnego z cywilizacją chrześcijańską. One też zdeterminowały charakter jubileuszu 1050 – lecia chrztu Polski, nadając mu lokalny, wewnętrzny wymiar. To, że zabrakło na centralnych uroczystościach tego jubileuszu wysokiego szczebla przedstawicieli władz i episkopatów Czech – od których przyjęliśmy chrzest – Węgier, które dały nam królową św. Jadwigę – Litwy – która dzięki polskiej władczyni przyjęła chrzest – nie było żadnym niedopatrzeniem.

Było celowym działaniem obniżającym naszą rolę cywilizacyjną w Europie i świadectwem tego, że wartości atlantyzmu stawiane są przez polityków wszystkich opcji w Polsce ponad wartości cywilizacji chrześcijańskiej. Wprawdzie żarliwie mówił o niej prezydent Duda w czasie uroczystego posiedzenia polskiego parlamentu w Poznaniu z okazji jubileuszu chrztu, ale już trzy dni potem jeszcze żarliwiej agitował w Bułgarii za bazami NATO w Polsce, zaś po nim Witold Waszczykowski w Turcji, którą jako polski minister spraw zagranicznych namawiał dodatkowo do wspólnych działań w wojnie przeciwko Rosji.

Widać jasno, że w tym układzie Polska miałaby pójść nawet z diabłem – takie oblicze pokazała Turcja w wojnie zachodnich globalistów z Syrią – przeciwko chrześcijańskiej Rosji.Podwójna moralność PiS i fałszywa chrześcijańska aksjologia jest co najmniej od dziesięciu lat faktem. Wiara w to, że politycy tej partii – podobnie jak pozostałych ugrupowań parlamentarnych – podejmą dzieło ocalenia chrześcijańskiej cywilizacji, a tym samym Polski przed unicestwiającymi państwa i kultury narodowe procesami zachodniego globalizmu jest naiwnością.

Tym większą, że katolickie media i prasa w Polsce, które poparły PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych,nie są w stanie wyrazić jakiejkolwiek krytyki tej partii, poświęcając się bez reszty propagandzie na jej rzecz. Dlatego też nawet nie zauważyły, że uroczyste posiedzenie parlamentu w Poznaniu było uroczystością jednej partii. Prezydium posiedzenia – z racji monopolu władzy – stanowili wyłącznie politycy PiS – manifestujący w roku jubileuszowym oraz roku miłosierdzia swoją chrześcijańską postawę, ale nie znajdujący w tym gremium ani jednego miejsca dla opozycji. Przemawiał tylko prezydent, któremu trudno przypisać rolę prezydenta wszystkich Polaków. Do głosu nie został dopuszczony nawet przedstawiciel Watykanu czy episkopatu Polski, mimo że na uroczystościach religijnych Kościół udzielił głosu prezydentowi.

Na zakończenie centralnych obchodów jubileuszu chrztu 17 kwietnia Telewizja Polska – jeszcze tak się nazywa – w programie I wyemitowała w porze największej oglądalności – o godz. 21.35 – pełnometrażowy panegiryczno-hagiograficzny film o Lechu Kaczyńskim – niosła go Polska”. Wynieść z niego można było jedno: ci, którzy czekali na film przynajmniej częściowo związany z jubileuszem – w rodzaju „Krzyżaków” czy „Potopu” zostali poddani perswazji polityków, profesorów (aż sześciu w tym filmie występuje w roli hagiografów), dziennikarzy (nade wszystko śledczych), iż „dziedzictwo” Lecha Kaczyńskiego jest ogromnej miary, równie wielkie były szykany wobec niego ze strony oponentów politycznych, a katastrofa, w której zginął, była zaplanowanym zamachem na skalę międzynarodową. Koncepcja zamachu przebiła wszystkie inne założenia tego filmu i stała się uzasadnieniem pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.

W porównaniu z jubileuszem tysiąclecia państwa polskiego, zorganizowanym przez władze PRL równolegle do kościelnych uroczystości tysiąclecia chrztu Polski, obecny jubileusz na poziomie państwowym nie wnosi nic – dosłownie zero – do naszego życia narodowego, politycznego, kulturowego i społecznego. Co więcej, to, co obecne władze oferują Polakom w rocznicę chrztu Polski, w zestawieniu z cywilizacyjnym projektem Władysława Gomułki – tysiąc szkół na tysiąclecie – jest czymś „mniej niż zero” z głośniej przed laty piosenki. To bazy NATO. Na nic więcej nie są w stanie zdobyć się elity rządzące Polską. W wymiarze cywilizacyjnym to jest wartość ujemna. W każdym innym również. Elitom wydaje się, że naród nie umie liczyć, nie czyta i nie zna świata. Tymczasem każdy z nas wie, że Polska zmilitaryzowała swój budżet i podniosła nakłady na uzbrojenie armii do 2% PKB – najwięcej po USA w ramach NATO – przy najniższych w UE nakładach na naukę – 0,5% PKB.

Pytanie jest proste: jeśli tyle miliardów rocznie idzie z kasy polskiego podatnika na konta koncernów zbrojeniowych – przeważnie zachodnich oraz przeważnie amerykańskich i izraelskich – to po co jeszcze bazy NATO? Przecież ani te bazy ani amerykańskie nie będą nas bronić, zwłaszcza przed Rosją. Cztery bazy NATO – w tym jedna amerykańska – stacjonujące w Grecji nie uchronili jej nawet przed najazdem uchodźców islamskich. Trzymają ją jednak na muszce, co prowadzi do konkluzji, że kontrolują panujący w niej kryzys. I chyba o to chodzi władzom w Warszawie.


prof. Anna Raźny

Cud Świętego Ognia w Jerozolimie – Niels Christian Hvidt

 


  

 

 

  «Każdego roku w Wielką Sobotę tłumy wiernych gromadzą się w Bazylice Grobu Świętego w Jerozolimie, ponieważ tego dnia z Nieba zsyłany jest ogień, który zapala świece w bazylice.» Takie słowa można przeczytać w jednym z wielu przewodników zachęcających do odwiedzenia Ziemi Świętej w czas Wielkanocy. Przez wyznawców kościoła prawosławnego „Cud Świętego Ognia” nazywany jest „największym ze wszystkich cudów chrześcijańskich”. Cud ten dokonuje się corocznie, dokładnie o tym samym czasie, w ten sam sposób i w tym samym miejscu. Żaden ze znanych nam cudów nie występuje tak regularnie i od tak długiego już okresu czasu. Informacje dotyczące tego cudu możemy odnaleźć już w zapiskach pochodzących z VIII wieku n.e. Cud Świętego Ognia dokonuje się więc w Bazylice Grobu Świętego. Sama Bazylika jest dość tajemniczym miejscem. Zarówno teolodzy jak i historycy oraz archeologowie zgodni są co do tego, że Bazylika znajduje się na skałach Kalwarii: wzgórza, na którym Jezus został ukrzyżowany oraz pochowany, jak można przeczytać w Ewangelii. Stoi więc równocześnie w miejscu gdzie, według wiary chrześcijańskiej, Jezus zmartwychwstał. Informacje o cudzie można odszukać w wielu zapiskach z podróży do Ziemi Świętej na przestrzeni wieków. Rosyjski opat Daniel, w swojej relacji, która powstała w latach 1106-1107 bardzo szczegółowo opisuje „Cud Świętego Światła” i ceremonie które mu towarzyszą. Opisuje jak Patriarcha wchodzi do Kaplicy (zwanej Anastasis – czyli Zmartwychwstanie) z dwiema zgaszonymi świecami. Patriarcha klęka przed kamieniem, na którym Chrystus został złożony po śmierci i wypowiada słowa modlitwy, w czasie której dokonuje się cud. Niebieskawe, trudne do opisania światło, jakby wypływa ze środka skały i po jakimś czasie zapala zgaszone lampki oliwne i świece Patriarchy. To światło to „Święty Ogień”, który następnie przenosi się na wszystkich obecnych. Obrzęd, który towarzyszy „Cudowi Świętego Ognia”, jest być może najstarszym niezmienionym obrzędem chrześcijańskim na świecie. Od IV wieku n.e. aż do czasów obecnych, źródła mówią o tym budzącym bojaźń cudzie. Z tych źródeł jasno wynika, iż cud odbywa się zawsze w tym samym miejscu i tego samego świątecznego dnia. Czy będzie tak również w kolejnym roku? Aby to sprawdzić odwiedziłem Jerozolimę w 1998 roku, z zamiarem uczestniczenia w ceremoniach Wielkiej Soboty i ujrzenia cudu. Dzięki temu mogę teraz zaświadczyć, że cud miał miejsce nie tylko w kościele starożytnym, w średniowieczu, w późniejszych wiekach, ale na moich oczach dokonał się również 18 kwietnia 1998 r. Od 1982 r. greckoprawosławnym patriarchą Jerozolimy jest Diodorus I. Odkąd sprawuje tę funkcję, to on każdego roku wchodzi do Kaplicy, aby otrzymać Święty Ogień i tym samym to on jest głównym świadkiem cudu. Przed ceremonią w 1998 roku patriarcha przyjął nas na prywatnej audiencji, miałem wtedy okazję porozmawiać z nim o cudzie i dowiedzieć się, co dokładnie dzieje się w Kaplicy oraz jakie ten cud ma znaczenie dla niego i dla jego życia duchowego. Co więcej dzięki niemu miałem możliwość dokładnego obserwowania z balkonu kopuły Bazyliki tłumów zgromadzonych wokół Kaplicy w oczekiwaniu na „Wielki Cud Świętego Ognia”. 

Jedna z najbardziej sławnych ceremonii w kościele Prawosławnym. 

Cud odbywa się co roku w Wielką Sobotę – w dniu obchodzonym przez Kościół Prawosławny, do którego należą wyznawcy obrządków syryjskiego, armeńskiego, rosyjskiego, greckiego, a także koptyjskiego. Wewnątrz Bazyliki Świętego Grobu reprezentowanych jest siedem wspólnot chrześcijańskich. Data Wielkanocy w kościele prawosławnym ustalana jest zgodnie z kalendarzem juliańskim, a nie według kalendarza gregoriańskiego obowiązującego w zachodniej Europie. Oznacza to, że Wielkanoc przypada zwykle w innym dniu niż w kościele protestanckim i katolickim.  Odkąd cesarz Konstantyn Wielki wybudował w sercu Jerozolimy „budowlę godną Boga”, czyli Bazylikę Grobu Świętego, w połowie IV w., wiele razy kościół ten był niszczony. W czasach wypraw krzyżowych Bazylika uzyskała obecny kształt. Wokół Grobu Jezusa wzniesiono małą kaplicę z dwoma pomieszczeniami, jednym – w którym znajduje się kamień i do którego może wejść najwyżej 5 osób. Kaplica ta znajduje się w centrum cudownych wydarzeń. Uczestnictwo w obrzędach tego dnia w pełni uzasadnia użycie terminu „wydarzenie”, gdyż w żadnym innym dniu w roku kościół ten nie jest tak oblężony jak w prawosławną Wielką Sobotę. Jeśli chcemy dostać się do środka Kaplicy trzeba liczyć się z nawet sześciogodzinnym oczekiwaniem w kolejce. Każdego roku setki ludzi nie może dostać się do środka z powodu tłoku. Pielgrzymi przybywają z całego świata, większość z Grecji, ale w ostatnich latach wzrosła ilość przyjeżdżających z Rosji i krajów byłego bloku wschodniego. Aby być jak najbliżej Grobu pielgrzymi koczują wokół, już od popołudnia Wielkiego Piątku oczekując na cud Wielkiej Soboty. Cud ma miejsce o godzinie 14:00, ale już od południa w Bazylice wrze. Od około 11.00 do 13.00 arabscy chrześcijanie głośno śpiewają tradycyjne pieśni. Pochodzą one z czasów okupacji tureckiej w XIII wieku, gdy chrześcijanie mogli śpiewać pieśni tylko w kościołach. „Jesteśmy chrześcijanami, jesteśmy nimi od wieków i będziemy już na wieki. Amen!” – śpiewają najgłośniej jak potrafią przy akompaniamencie bębnów. Bębniarze siedzą na ramionach ludzi, którzy radośnie tańczą wokół Kaplicy. Ale około 13.00 pieśni milkną i powoli zapada cisza, napięta i naelektryzowana oczekiwaniem na wielki przejaw Bożej Mocy, której wszyscy będą świadkami. O godzinie 13.00 przez zgromadzony tłum ludzi przeciska się delegacja lokalnych władz. Nawet jeśli przedstawiciele władz nie są chrześcijanami, zawsze uczestniczą w ceremonii. W czasie tureckiej okupacji Palestyny, byli to tureccy muzułmanie, dzisiaj są to Izraelici. Od wieków obecność przedstawicieli władzy jest nieodłączną częścią ceremonii. Mają oni określoną funkcję: reprezentują Rzymian w czasach Jezusa. Ewangelia mówi o Rzymianach, którzy przybyli do Grobu Jezusa i opieczętowali go tak, aby uczniowie Jezusa nie mogli wykraść Jego Ciała i rozgłaszać, że zmartwychwstał. W ten sam sposób władze izraelskie przychodzą i pieczętują Grób woskiem. Jednak zanim to zrobią, zgodnie ze zwyczajem wchodzą do środka i sprawdzają, czy nie ma tam jakichkolwiek ukrytych źródeł ognia, które mogłyby wywołać cud, a tym samym skłonić niedowiarków do podejrzeń o oszustwo. Tak jak niegdyś Rzymianie mieli zaświadczyć, że nie było żadnej manipulacji po śmierci Jezusa, podobnie i w 1998 roku lokalne władze izraelskie miały zaświadczyć, że nie będzie żadnego oszustwa. 

Świadectwo Patriarchy 

Kiedy Grób został sprawdzony i opieczętowany wszyscy zaintonowali pieśń Kyrie Elejson. O 13.45 przybył Patriarcha. Podążając za dużą procesją obchodzi Grób trzy razy, po czym rozbiera szaty liturgiczne zostając tylko w białej albie. Dzieje się tak na znak pokory przed wielką Mocą Boga, której będzie głównym świadkiem. Wszystkie lampy oliwne pozostają wygaszone od poprzedniego wieczora, a wszystkie źródła sztucznego światła gaszone są teraz, tak że prawie cała Bazylika pogąża się w ciemności. Mając ze sobą dwie duże świece Patriarcha wchodzi do Kaplicy, najpierw do małego pomieszczenia przed Grobem, a potem już do samego Grobu. Ponieważ nie można obserwować wydarzeń dziejących się w środku Grobu, poprosiłem grekoprawosławnego Partiarchę Jerozolimy Diodorusa, aby opowiedział o tym co tam się odbywa. – Wasza Błogosławioność, co dzieje się po wejściu do Kaplicy? – Wchodzę do Grobu, pobożnie i z bojaźnią klękam przed miejscem, gdzie Chrystus został złożony po śmierci i gdzie później zmartwychwstał. Modlitwa w tym wyjątkowym miejscu to dla mnie zawsze święta chwila. To właśnie w tym miejscu Pan powstał zmartwych w wielkiej chwale i stąd rozeszło się Jego Światło na cały świat. Apostoł Jan napisał w pierwszym rozdziale Ewangelii, że Jezus jest Światłością Świata… Klęczenie w miejscu, w którym Chrystus zmartwychwstał daje nam poczucie bliskości Jego cudownego zmartwychwstania. Katolicy i Protestanci nazywają ten kościół „Kościołem Grobu Świętego”. My nazywamy go „Kościołem Zmartwychwstania”. Zmartwychwstanie Jezusa jest dla nas Prawosławnych centrum naszej wiary. Poprzez Zmartwychwstanie Chrystus ostatecznie zwyciężył śmierć, nie tylko własną, ale śmierć wszystkich tych, którzy w Niego wierzą. Wierzę, że nie jest to przypadek, że Święty Ogień pojawia się właśnie w tym miejscu. W Ewangelii według św. Mateusza (28,3) jest napisane, że kiedy Chrystus zmartwychwstał, „anioł Pański zstąpił z nieba… a postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego białe jak śnieg.” Wierzę, że to zachwycająco piękne światło, które otoczyło anioła, gdy Chrystus zmartwychwstał, jest tym samym światłem, które cudownie pojawia się w Wielką Sobotę. Chrystus pragnie nam przypomnieć, że Jego Zmartwychwstanie jest prawdziwe, nie jest tylko mitem. On naprawdę przyszedł na świat, aby poprzez Swą śmierć złożyć potrzebną ofiarę i zmartwychwstał, aby każdy człowiek po śmierci mógł ponownie zjednoczyć się ze swoim Stwórcą. 

Niebieskie Światło 

Patriarcha życzliwie opowiedział mi, co dzieje się potem: – Znajdując drogę w ciemności wchodzę do Kaplicy i klękam na kolana. Modlę się słowami, które były nam przekazywane przez wieki. Czekam. Czasami czekam kilka minut, ale najczęściej cud pojawia się zaraz po modlitwie. Z wnętrza kamienia, na którym spoczywał Jezus wylewa się światło, które zazwyczaj ma niebieskawy odcień, ale może także przybierać wiele różnych barw, lecz ludzkimi słowami nie można tego opisać. Światło wypływa z kamienia, tak jak mgła unosi się znad jeziora. Wygląda to tak, jakby kamień pokryty był wilgotną chmurą, ale to jest światło. Każdego roku to światło zachowuje się inaczej. Czasami tylko okrywa kamień, a czasami rozjaśnia cały Grób, tak że ludzie, stojący na zewnątrz widzą go wypełniony światłem. Światło nie płonie. Nigdy podczas tych 16 lat piastowania stanowiska Patriarchy i otrzymywania Świętego Ognia, nie przypaliło mi brody. Światło ma inną konsystencję niż zwykły ogień, który płonie w lampkach oliwnych. Po pewnym czasie światło unosi się i tworzy kolumnę, w której Ogień przybiera inną formę, taką, że mogę zapalić od niego moje świece. Po zapaleniu świec wychodzę z Kaplicy i przekazuję ogień najpierw Patriarsze Armeńskiemu, a potem Koptyjskiemu. Następnie przekazuję ogień wszystkim zgromadzonym.” 

Symboliczne znaczenie Cudu. 

– Jak osobiście przeżywa Wasza Błogosławioność cud i jakie ma on znaczenie dla życia duchowego? – Cud porusza mnie tak samo głęboko każdego roku. Za każdym razem jest to dla mnie kolejny krok w kierunku nawrócenia. Mnie osobiście niezwykle pokrzepia rozważanie wierności Chrystusa, którą okazuje obdarowując nas co roku Świętym Ogniem, pomimo naszych ludzkich słabości i upadków. W Kościele doświadczamy wielu cudów, nie są one niczym nowym dla nas. Często spotykamy się z tym, że ikony płaczą, kiedy Bóg pragnie nam objawić, jak jest bardzo blisko nas. Mamy także świętych, poprzez których Bóg obdarza nas wieloma duchowymi darami. Ale żaden z tych cudów nie ma dla nas tak przejmującego i symbolicznego znaczenia jak cud Świętego Ognia. Ten cud to prawie sakrament. Dzięki niemu Zmartwychwstanie Chrystusa jest nam tak bliskie, jak gdyby miało miejsce kilka lat temu. 

Cud w 1998 roku i nie tylko 

Kiedy Patriarcha, klęcząc modlił się w Kaplicy, na zewnątrz panowała ciemność, ale nie – cisza. Słyszalne były dość głośne szepty, atmosfera była bardzo napięta. Gdy Patriarcha wyszedł, trzymając w dłoniach zapalone świece, które rozjaśniły panującą na zewnątrz ciemność, rozległ się prawdziwy ryk, porównywalny tylko do hałasu na stadionach. Cud jednak nie ogranicza się tylko do tego, co dzieje się w środku małej Kaplicy, gdzie modli się Patriarcha. Bardziej znaczące może być także to, że niebieskawe światło pojawia się poza Kaplicą. Co roku wielu ze zgromadzonych w tym miejscu wiernych przyznaje, że to cudowne światło zapala świece, które trzymają w dłoniach. Wszyscy zgromadzeni czekają więc ze świecami w dłoniach w nadziei, że i one zapłoną same cudownym światłem. Często zdarza się, że zgaszone lampy oliwne zapalają się na oczach pielgrzymów. Widać jak niebieski płomień przesuwa się w różne miejsca Bazyliki. Jest wiele pisemnych świadectw pielgrzymów, których świece zapaliły się same, potwierdzając wiarygodność tych relacji. Osoba, która doświadczy takiego cudu z bliska, zazwyczaj opuszcza Jerozolimę odmieniona, a wszyscy którzy uczestniczą w tej ceremonii, od tamtej pory liczą czas, dzieląc go na ten „przed” i „po” Cudzie Świętego Ognia w Jerozolimie. 

Cud nieznany na Zachodzie? 

Często nasuwa mi się pytanie: Dlaczego Cud Świętego Ognia jest tak mało znany w Zachodniej Europie? Na obszarach wiary protestanckiej można to w pewien sposób tłumaczyć tym, że w protestantyzmie nie ma tradycji cudów. Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, gdzie zaszufladkować cuda i nie poświęcają im zbyt wiele miejsca w gazetach. Ale w tradycji chrześcijańskiej istnieje szerokie zainteresowanie cudami. Dlaczego więc nie jest bardziej znany? Musi wystarczyć jedno wyjaśnienie: polityka Kościoła. Tylko przedstawiciele kościołów prawosławnych uczestniczą w ceremonii. Cud pojawia się podczas Wielkanocy obchodzonej przez kościół prawosławny i bez udziału jakichkolwiek przedstawicieli władz kościoła katolickiego. Niektórzy prawosławni podają ten fakt jako dowód, że kościół prawosławny jest jedynym prawowitym kościołem Chrystusa na świecie. To stwierdzenie z kolei nie może być przyjmowane ze spokojem w kręgach katolickich… 

Problem autentyczności cudu 

Jak często ma to miejsce w przypadku innych cudów, wielu jest ludzi, którzy uważają, że to oszustwo i nic więcej poza arcydziełem prawosławnej propagandy. Wierzą, że Patriarcha ma przy sobie zapalniczkę. Jednak owi krytyczni sędziowie muszą zmierzyć się z kilkoma zasadniczymi problemami. Zapałki czy też inne metody pozyskiwania ognia są raczej niedawnymi wynalazkami. Jeszcze kilkaset lat temu rozpalanie ognia było przedsięwzięciem, które trwało o wiele dłużej niż kilka minut, podczas których Patriarcha przebywa w Kaplicy. Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że ma on być może w środku płonącą lampkę oliwną, od której odpala świece. Jednak przedstawiciele lokalnych władz potwierdzają, że sprawdzili Kaplicę i nie znaleźli w niej żadnego źródła ognia. Największym argumentem przemawiającym za autentycznością są świadectwa kolejnych patriarchów. Największe wyzwanie, jakie staje przed obliczem każdego krytyka Cudu, to tysiące niezależnych świadectw pielgrzymów, trzymających podczas Cudu świece, które zapaliły się samoistnie. Tego nie da się w jakikolwiek sposób wyjaśnić. Z naszych dociekań wynika, że nigdy nie udało się zarejestrować kamerą żadnego przypadku samoistnego zapalenia świecy czy lampy oliwnej. Jednak, posiadam film video nakręcony przez inżyniera z Betlejem, Souhela Nabdiela. Pan Nabdiel uczestniczy w ceremonii od wczesnego dzieciństwa. W 1996 r. został poproszony o zarejestrowanie ceremonii z balkonu kopuły Bazyliki. Razem z nim na balkonie znajdowała się siostra zakonna i czterech innych wiernych. Zakonnica stała po jego prawej stronie. Na filmie widzimy tłumy stojące na dole. W pewnej chwili wszystkie światła gasną. To chwila, w której Patriarcha wchodzi do Kaplicy i ma otrzymać Święty Ogień. Podczas gdy przebywa w Kaplicy możemy nagle usłyszeć okrzyk zaskoczenia i zdumienia siostry stojącej obok Nabdiela. Obraz zaczyna drżeć, możemy usłyszeć podekscytowane głosy innych wiernych obecnych na balkonie. Następnie kamera przesuwa się w prawo i możemy zobaczyć, co jest przyczyną tych emocji. Duża świeca trzymana przez rosyjską siostrę zapaliła się, zanim Patriarcha wyszedł z Ogniem z Kaplicy. Drżącymi rękami trzyma świecę powtarzając z szacunkiem w powietrzu znak krzyża, czując ogrom mocy której jest świadkiem. W tej chwili prawdopodobnie nie ma innego filmu, który zarejestrowałby Cud. 

Cudów nie można dowieść. 

Ten cud, jak większość innych cudów, jest otoczony niewytłumaczalnymi okolicznościami. Kiedy spotkałem w Jerozolimie arcybiskupa Tybru Alexiosa, powiedział mi: «Cud nigdy nie został sfilmowany i pewnie nigdy nie będzie. Cudów nie można dowieść. Aby cud przyniósł owoce w życiu człowieka potrzebna jest wiara. Bez aktu wiary nie ma cudu w pełnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwy cud w tradycji chrześcijańskiej ma tylko jeden cel: rozszerzyć Łaskę Bożą wśród stworzenia, a Bóg nie mógłby rozszerzać Swej Łaski gdyby nie wiara jego stworzeń. Tak więc nie może być cudu bez wiary.» 

Tekst opublikowany w Berlingske Tidende numer z 15 września 1998. 

Źródła pomocnicze: 1) Meinardus, Otto. Ceremonia Świętego Ognia w średniowieczu i obecnie. Bulletin de la Société d’Archéologie Copte, 16, 1961-2. 242-253 2) Klameth, Dr. Gustav. Das Karsamstagsfeuerwunder der heiligen Grabeskirche. Wien, 1913. 

Autor: Niels Christian Hvidt – duński teolog, który pisze doktorat na Uniwersytecie Gregorianum w Rzymie. Orędzia „Prawdziwe Życie w Bogu” doprowadziły go do nawrócenia na katolicyzm w r. 1990 i skłoniły go do rozpoczęcia studiów teologicznych. Za pracę licencjacką z teologii mistycznej otrzymał złoty medal Królowej Danii. 

Przekład z angielskiego: Magdalena Bromboszcz


Dzisiejsi wrogowie Kościoła

Dzisiejsi wrogowie Kościoła

Oryg.: rkps AN. Jedenaście kart jednostr. zapis.
[Kraków, przed 22 X 1922] [1]

Nie mam zamiaru w tym krótkim referacie mówić o wrogach Kościoła wewnętrznych, ale pragnąłbym tylko zwrócić uwagę na nieprzyjaciół z zewnątrz.

Jesteśmy świadkami gorączkowej akcji zwróconej przeciw Kościołowi Bożemu i to, niestety, nie bezowocnej. Apostołów bez liku.

W rejestrze [a] Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego zapisano aż 15 ich grup: badacze Pisma św., baptyści [b], zwolennicy nauki pierwszych chrześcijan, adwentyści, adwentyści siódmego dnia, joannici, metodyści, Kościół Boży, Wolny Kościół ewangelicki, ewangeliczni chrześcijanie, sztundyści karaimi, duchoborcy, mesjaniści, staroobrzędowcy (starowiercy-starokatolicy) i czesko-bracki Kościół. Nie ograniczają się oni do głoszenia fałszu słowem, ale też, i to bardzo obficie, zasypują nasze miasta i wnioski najróżnorodniejszymi drukami w postaci czasopism, broszur, kartek ulotnych, a nawet książek. Różne „Ameryka-Echo”, „Strażnice”, „Nowe Drogi”, „Ewangelie Myśli”, „Zwiastuny Ewangeliczne”, „Polski Odrodzone” itp. przechodzą z rąk do rąk i zatruwają serca wiernych.

Cała ta robota jednak to tylko wstęp.

Za tymi strażami przednimi idzie dopiero gros armii nieprzyjaciela. Kto nim jest? Może na pierwszy rzut oka zda się przesadzone, jeżeli powiem, że pierwszorzędnym, największym i najpotężniejszym wrogiem Kościoła to – masoneria.

Że powódź sekt protestanckich jest rzeczywiście awangardą [c] masonerii, to wyraźnie wyznaje organ masoński „Wolna Myśl”. Mówi on: „Zastrzegając sobie całkowitą niezależność sądu o wewnętrznej wartości nauki kościoła narodowego, możemy jednak poprzeć jego walkę jak i każdej innej sekty protestanckiej z supremacją Kościoła rzymskiego”.

Kto to są masoni?

Ocenę ich podali już papieże, a najpierw w r. 1738 dnia 27 kwietnia Ojciec św. Klemens XII bullą In eminenti, zarzuca im, że „pod zmyślonym jakimś poczciwości naturalnej pozorem i pod ścisłym, jak tajemnym przymierzem” działają. Potępia też masonerię i zabrania styczności z masonami pod karą ekskomuniki ipso facto [2], zarezerwowanej papieżowi.

A w 13 lat potem Benedykt XIV bullą z dnia 18 marca [1751] „Providas Romanorum Pontificum” ponawia potępienie Klemensa XII i jako powody podaje między innymi, że do masonerii „przypuszczani bywają ludzie wszystkich religii i sekt i że, wedle opinii ludzi rozumnych i uczciwych, sekta ta jest zła i zepsuta”.

Papież Pius VII [wydał] dwie bulle, w roku 1813 (dnia 13 sierpnia) i 1821 (dnia 13 września), w których mówi: „Nikomu nie tajno, co za mnóstwo złośliwych ludzi spiknęło [d] się w tych trudnych czasach naprzeciw Bogu i Jego Namiestnikowi, którzy do tego szczególniej zmierzają celu, ażeby pod płaszczem filozofii, przez czcze omamianie uwiódłszy wiernych i od nauki Kościoła ich oderwawszy, sam Kościół, choć nadaremny usmiłowaniem, osłabili i obalili. Co ażeby tym łacniej osiągnęli, natworzyli zgromadzeń tajnych i sekt ukrytych, za których pomocą spodziewali się łatwiej pociągnąć wielu do swych towarzystw spiskowych i zbrodniczych”. I dążą do tego, „aby każdemu nadać rozległą wolność według własnego wymysłu i fantazji sądzenia o religii, którą wyznaje, obojętność zaś zaprowadziwszy względem religii, nad co nie ma nic zgubniejszego, ażeby Jezusa Chrystusa mękę niegodziwymi jakimiś obrzędami zbezcześcili i znieważyli, żeby kościelnymi sakramentami i samymi religii katolickiej tajemnicami gardzili i obalili tę św. Stolicę Apostolską, przeciw której, jako dzierżącej zawsze apostolskiej katedry prymat, osobliwszą jakąś pałają nienawiścią i zdradliwym sposobem [e] zgubę jej knują. Zbrodnicze są ich moralności zasady. Sprzyja ona rozkoszom lubieżności, pozwala zabić każdego, kto nie dochował sekretu, naucza, że wolno jest podniósłszy rokosz, wyzuć z władzy królów i wszystkich władców, których z wielką ich zniewagą zowią pospolicie tyranami”.

To jednak nie przeszkadzało im bynajmniej zjednywać dla siebie władców. Dlatego też papież Leon XII w bulii „Quo graviora” z dnia 13 marca 1825 r., ponawiając dawniejsze potępienia papieży, dodaje słowa przestrogi dla władców: „To jest ich najchytrzejsza zdrada, że gdy zdają się być zajęci rozszerzaniem waszej władzy, wtenczas najbardziej do obalenia jej dążą. Bardzo się starają wmówić panującym, aby i innych biskupów władzę ścieśniali i osłabiali i powoli przywłaszczali sobie prawa papieskie i biskupie. Czynią to nie tylko z nienawiści do papieża, ale ażeby i ludy podległe berłu panujących książąt po obaleniu kościelnej władzy, do odmiany i obalenia politycznej formy rządu przywieść mogli”.

Podobnie potępili masonerię papieże Pius VIII bullą „Traditi” (24 maja 1829 r.), Grzegorz XVI bullą „Mirari” (15 sierpnia 1832) i kilkakrotnie Pius IX (9 listop[ada] 1846 r., 20 kwiet[nia] 1849, 9 grudnia 1854 r., 8 grudnia 1864, 25 września 1865 i 21 list[opada] 1873 r.).

Wreszcie papież Leon XIII obszernie omawia sprawę masonerii i potępia ją bullą „Humanum genus” 20 kwietnia 1884 r. W niej też papież konstatuje, że „od półtora wieku masoneria stała się niezmiernie liczną, a posługując się zuchwalstwem i chytrością, opanowała wszystkie stopnie hierarchii społecznej i zajęła w łonie państw nowoczesnych władzę prawie równą monarszej”.

I nie przesadzali papieże!

Masoneria, zorganizowana przez wolnomyślicieli angielskich w Londynie w r. 1717, już w 6 lat potem w Konstytucjach Generalnych wytknęła sobie jasno cel, którego [f] nikomu zmienić nie wolno [3]. „Każda z wielkich lóż – mówi ona – ma prawo ulepszać starsze przepisy i ustanawiać nowe, lecz nigdy [nie] zmieniać punktów zasadniczych [g], które mają pozostać na zawsze i gorliwie być wypełniane”. Jakież są te punkty zasadnicze? Oto zupełne przekreślenie świata nadnaturalnego. Oczywiście, że wtedy nie ma mowy o religii ani o moralności.

Dążenie do tego celu widzimy na każdym kroku. Sztuka, literatura i prasa periodyczna, teatry, kina, wychowanie młodzieży i ustawodawstwo szybkim krokiem zdążają do usunięcia świata nadnaturalnego i dogodzenia ciału.

Nic dziwnego, bo też i masoneria rozgałęziła się bardzo; wedle spisu z roku 1907 stan masonerii w tym roku był następujący: [4]

* * *

W Polsce już w roku 1810 znanych było 12 lóż:

1) Wielka loża matka, Gwiazda wschodnia na wschodzie Warszawy

2) Loża Świątynia Irys na wschodzie Warszawy

3) Loża Bogini Eleuzis na wschodzie Warszawy

4) Loża Tarcza północna na wschodzie Warszawy

5) Loża Świątynia stałości na wschodzie Warszawy

6) Loża Braci Polaków zjednoczonych na wschodzie Warszawy

7) Loża Przesąd zwyciężony na wschodzie Krakowa

8) Loża Braci Francuzów i Polaków połączonych na wschodzie Poznania

9)Loża Hesperus na wschodzie Płocka

10) Loża Wolność odzyskam na wschodzie Lublina

11) Loża Krzyż rycerski na wschodzie Bydgoszczy

12) Loża Jutrzenka wschodząca na wschodzie Radomia

Na liście członków widnieją ministrowie, generałowie [h] i inni dygnitarze tak wojskowi jak i cywilni w państwie.

Uwzględniając naszą połać kraju podam kilka nazwisk z tych stron: i tam między latami 1820-1821 członkami masonerii byli między innymi: [...] [5]

Wszyscy ci należą wprawdzie do masonerii i dużo szkodzą, ale nie są częścią jej prawdziwej głowy. Są to tzw. masoni niebiescy, podczas gdy tzw. czerwona masoneria zacieśnia się do niewielkiej liczby [i] osób, przeważnie Żydów, którzy w pełni [j] świadomi swych celów kierują całą liczną rzeszą mniej więcej „oświeconych” w sprawach organizacji masonów. Głowa ta jest nieznana i działa zawsze w ukryciu, by uniemożliwić przeciwdziałanie. Oni to układają plany roboty. Z ich warsztatu wyszła rewolucja francuszka, szereg rewolucji w 1789 do 1815 roku, a także… wojna światowa. Wedle ich wskazania pracował Voltaire, d”Alembert, Rousseau, Diderot, Choiseul, Pombal, Aranda, Tanucci, Hangwitz, Byron, Mazzini, Palmerston, Garibaldi i inni. – Nazwisk obecnych członków nie znamy [6], ale na pewno do masonerii należy u nas Piłsudski. Oto dowód: Na dziesięć dni przed obaleniem gabinetu Ponikowskiego rozeszła się po Rzymie pogłoska, że ten gabinet upadnie, bo tak masoneria rozkazała Piłsudskiemu. Słyszałem o tym z ust wiarogodnych, bo sekretarza ks. biskupa Teodorowicza, [tj.] ks. Bogdanowicza, który właśnie wtedy (o ile pamiętam) nawet był w Rzymie.

Masoneria wynosi na piedestał [k] osoby, które chce, i strąca, kiedy one zapragną działać na własną rękę. Tego bardzo dotkliwie doświadczył na sobie Napoleon.

Jak możemy przeciwdziałać tej zarazie, tej armii antychrysta?

Niepokalana, Pośredniczka wszelkich łask, może i chce dopomóc. Bo na cóż objawienie w Lourdes, objawienie Cudownego Medalika, przez które tylu i tylu się już nawróciło. Dusza, przejęta miłością ku Niej, na pewno stawi opór demoralizacji, tej walnej broni masońskiej. „My rozumowaniem Kościoła nie zwyciężymy – decydowali oni na jednym ze zjazdów – ale korupcją obyczajów”.

Zastanowienia też godne są przepowiednie Wandy Malczewskiej spisane przez ks. Grzegorza Augustynika [7], który ją osobiście znał, a które w części rzeczywiście się wypełniły. W nich Pan Jezus poleca: „Niech się potworzą stowarzyszenia niewiast – a osobne mężczyzn – różnych stanów, ale jednego ducha, pod opieką Matki mojej Niepokalanie Poczętej w celu tępienia rozpusty, a krzewienia cnoty czystości i bronienia jej. Kto Boga i ojczyznę kocha, zaklinam go na moje okrutne biczowanie i cierniem koronowanie, niech się stanie członkiem tego stowarzyszenia – niech sam strzeże cnoty czystości, a tępi rozpustę i drugich do tego zachęca”.

A o. Urban w numerze grudniowym poświęconym Niepokalanemu Poczęciu [8], wyraża przekonanie, iż na szerzące się dziś w świecie panowanie szatana jedynym ratunkiem jest gorąca cześć i naśladowanie Niepokalanej [l].

[O. Maksymilian M-a Kolbe]

[Kraków, przed 22 X 1922] [1]

Przypisy

„1″ Artykuł napisany – jak się wydaje – przed wyjazdem z Krakowa do Grodna, co nastąpiło 22 X 1922.

„2″ Karę tę zaciąga się na mocy samego przepisu prawa, bez interwencji sędziego, po popełnieniu czynu. Jeżeli jakaś ekskomunika zarezerwowana jest papieżowi, to tylko on może z niej uwolnić. Ekskomunika wyłącza ze współuczestnictwa z wiernymi i sprowadza prawem określone skutki.

„3″ Lekcja niejednoznaczna.

„4″ Wykaz, opracowany na osobnej kartce, się nie zachował.

„5″ Wykaz nazwisk, który był na kolejnej osobnej kartce, również się nie zachował.

„6″ Więcej wiadomości na temat masonerii w Polsce podaje RN 2 (1923) 89, 96 i RN 4 (1925) 124.

„7″ Zob. G. Augustynik, Miłość Boga i ojczyzny okazana w czynach, czyli żywot świątobliwej Polki panny Wandy Justyny Nepomuceny Malczewskiej. Jej objawienia i przepowiednie dotyczące Kościoła i Polski, Częstochowa 1922; w 1939 r. wyszło 4. wydanie tej książki.

„8″ Artykułu o. Jana Urbana TJ na temat Niepokalanego Poczęcia w czasopismach OO. Jezuitów nie udało się odnaleźć

Najnowsze komentarze
    Archiwa
    055286